Dziewczyna o dwóch sercach

Prolog (1)

PROLOG

12 stycznia 1830 r.

Long Island, Nowy Jork

Dziecko było małe. Nie na tyle małe, by martwić Charlotte, ale wystarczająco małe, by ogłosić się cennym.

"Aye, she's a wee thing!" powiedziała Leah, zawijając niemowlę w cienki kocyk. Służąca jak zwykle powiedziała to, co oczywiste, ale Charlotte nie miała nic przeciwko temu. Lubiła, gdy przypominano jej, że szczegóły świata są prawdziwe, ciepłe i warte mówienia. Jej kuzynka, Elizabeth - matka dziecka - sama nigdy nie była drobna, ale dzieci miały sposób na lekceważenie tego, czego się od nich oczekuje.

Kikut odciętej i związanej pępowiny zaczynał się kurczyć, ale nadal był różowy - widok, który zaszokował Charlotte. Już raz rodziła, ale dziecko było zimne i szare. Martwo urodzone. Alexander zapłakał przy porodzie, a potem już nigdy nie mówił o dziecku. Martwe dziecko nie przekonało Charlotte do poślubienia go. Nadal był artystą i nadal był niegodny - i nic nie mogło poprawić jej statusu w rodzinie. Przy pierwszych oznakach puchnącej talii, Cutterowie wysłali ją z ich rezydencji na Chambers Street do tego domku na skraju zatoki Gowanus, w Brooklynie. Bogaci mogli przyjeżdżać powozami na weekendy do pasterskich uroków pobliskich wzgórz i dolin, ale nikt nie odwiedzał Charlotte ani Leah, które podążały za swoją panią z marmurowych sal na te brudne podłogi.

To było życie przeznaczone także dla kuzynki Elizabeth - jeśli przeżyje poród. Elizabeth leżała na łóżku, kałuża krwawej wody porodowej plamiła pościel między jej kolanami. Jej kredowa wizja przypominała Charlotte ducha, o którym kiedyś śniła.

"Nie jest z nią dobrze. Trzy tygodnie za wcześnie! A teraz popłód nie chce się ruszyć, a krwi wciąż przybywa" - powiedziała nerwowo Leah. Dostali wyraźne polecenie od rodziny Cutterów, aby nie wzywać położnej ani aptekarza. A ponieważ rodzina trzymała w garści, Charlotte i Leah robiły, co im kazano.

Charlotte wpatrywała się w powiększającą się pulę na prześcieradle. W tym tygodniu nie wystarczyło pieniędzy na lekarza i jedzenie.

Rzuciła brudne prześcieradło na nogi Elizabeth, żeby ją przyzwoicie przykryć. "Leah, idź poszukać doktora Griera. On może być w domu."

"Ale, panno Charlotte, powiedzieli, że nie-".

"Po prostu idź. Znajdę jakoś pieniądze i nie powiemy rodzinie. Mam ametystową parure, którą trzymam przy sobie; sprzedam komplet, jeśli będę musiała. Zadzwoń po niego."

Leah odsunęła tłuste kosmyki ze skroni i podała niemowlę. Założyła szary szal i wyszła z chaty w gorzką, beztroską styczniową noc. Przez sekundę wartki wiatr płynący przez dolinę uchylił drzwi i przytrzymał je. Światło księżyca wypłynęło zza chmur, zanim znów zmrużyło oczy.

Charlotte wytarła nieustępliwą, woskową biel z ciała niemowlęcia i nieumiejętnie je owinęła. Nie tylko mały rozmiar dziecka był niezwykły. Miała też dziwny wygląd. Włosy jak spalona melasa, rzęsy tego samego koloru otaczające oczy kształtem bardziej przypominające oczy małego królika. Ojciec był jednym z kilku przystojnych mężczyzn, których Elizabeth poznała w saloonach z ostrygami w pobliżu wschodnich doków, absolutnie najgorszym miejscu, w jakim mogła się znaleźć kobieta z konsekwencjami. To był cud, że nie została zaatakowana. Cztery razy udało jej się uciec starszej opiekunce. Wystarczyła jedna z tych okazji, by ją zrujnować.

Kiedy jej rodzina odmówiła jej udziału w wieczornych przyjęciach czy wydarzeniach teatralnych, Elizabeth była już w ciąży. W momencie, gdy jej suknie musiały być wypuszczone, by dopasować się do jej powiększającej się talii, została wygnana pod opiekę Charlotte.

Dziecko znów zapłakało, a Charlotte podrygiwała w ramionach. Zanurzyła szmatkę w nowym mleku, które kupili tego ranka, i zaproponowała niemowlęciu kącik. Ssąc pół powietrza, pół mleka, niemowlę szybko się zmęczyło i beknęło, zanim zasnęło. Charlotte położyła ją niezręcznie w pudełku na podłodze. Elizabeth spała spokojnie, jej blond włosy były spocone i oparte o poduszkę. Charlotte narzuciła na jej nogi kolejny koc. Przynajmniej krew przestała przesiąkać przez pościel.



Minęła godzina, zanim doktor otworzył drzwi. W powietrzu unosił się zapach stęchłego piwa. A więc nie był w domu; był w tawernie i wydawał się niezbyt zadowolony, że opuścił ją w zimową noc. Leah wślizgnęła się za nim, z czerwoną twarzą i dysząc.

Charlotte załamała ręce. "Ona śpi, ale popłód - nie przyszedł, doktorze. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Leah urodziła w swoim czasie pół tuzina dzieci i na pewno-".

"Bądź cicho," trzasnął.

Doktor był stary, starszy niż się wydawało, gdy widziała go ostatnio w mieście, ale jego szare oczy były ostre, choć zaczerwienione od picia. Dodatkowy zapach stęchłego siana i spalonego tytoniu ciągnął się za nim, mieszając się z metalicznym posmakiem krwi w pokoju. Po zdjęciu płaszcza pochylił się nad śpiącą twarzą Elizabeth, by grzbietem palców dotknąć jej policzka, a potem szyi. Trzymał w dłoni jeden nadgarstek, potem drugi.

"Jej popłód -" zaczęła Charlotte, ale lekarz wyprostował się.

"Nie ma potrzeby. Ona jest martwa jak może być, prawdopodobnie przed twój sługa nawet fetched mnie. Litości, czy nie można odróżnić żywych od martwych? Co za strata mojego drinka i kolacji. A miałem przecież przyzwoitą wieprzowinę".

Charlotte zawołała. Podeszła do Elżbiety. Na pewno spała; na pewno lekarz się mylił. Podniosła zziębniętą dłoń kuzynki do swojego policzka i stwierdziła, że w zimnym pomieszczeniu sztywnieje ona coraz bardziej. Oczy Elizabeth były otwarte do maleńkich szczelin, ale wpatrywały się bez celu. Charlotte upuściła rękę, zdumiona prawdą. Elizabeth - ciekawska, jasna Elizabeth - nie było już tutaj.

"Cóż, mogę równie dobrze przyjrzeć się dziecku, skoro przebyłem całą tę drogę" - powiedział lekarz. "Przyprowadźcie dziecko do mnie".

Leah podskoczyła na baczność. Później, Charlotte wiedziała, że będzie płakać nad śmiercią Elizabeth, szorując garnki za chatą. Elizabeth była mądra i wesoła, nawet w swoim zamknięciu, a Leah uwielbiała ją za to.




Prolog (2)

Leah schyliła się, żeby podnieść śpiące dziecko i podała zawiniątko lekarzowi. Położył dziecko na surowym stole przy oknie, w blasku księżyca i bladożółtej poświacie lampy naftowej. Gdy tylko rozpakował chustę, dziecko wybuchło krzykliwym płaczem, a lekarz skinął głową z aprobatą. Ignorując czarny, błotnisty stolec, który już plamił tkaninę, podniósł dziecko, odwracając je na drugą stronę.

"Tu na pośladkach znajduje się duże znamię. Bardzo dziwne" - mruknął. Odwrócił dziecko na bok, badając kikut pępowiny związany mocno bawełnianym sznurkiem. Jego duża dłoń objęła maleńką klatkę żebrową, mniejszą niż u rocznej pieczonej kury. Nagle jego oddech się złapał. "Ach. Ale co to jest? Niezwykłe!" Dziecko wierciło się i krwawiło, że odczuwa dyskomfort z głodu lub utraty ciepłego otulenia, albo z obu tych powodów.

"Co masz na myśli?" Charlotte podeszła blisko światła lampy naftowej. Olej był tani, a ona musiała machać z dala od dymu, żeby nie kaszleć.

"Puls." Podniósł dziecko i przyłożył jej pierś do swojego ucha. "Dokładnie tutaj. Tuż pod klatką żebrową, po prawej stronie." Położył dziecko ponownie i wskazał szerokim opuszkiem palca.

Tam, tuż między maleńkimi grzbietami klatki żebrowej niemowlęcia, Charlotte dostrzegła rytmiczne wznoszenie się i opadanie, jakby pod jej skórą ukrył się ptak, próbujący lotu. Dotknęła ciepłej, jedwabistej skóry. Pod opuszkiem jej palca rozlegało się bicie, bicie, bicie. To była znajoma kadencja.

"Nie rozumiem", powiedziała Charlotte.

"Można poczuć jej pulsowanie tam, gdzie jest jej serce, ale tutaj jest identyczne. Po prawej stronie." Kiedy Charlotte potrząsnęła głową, nie rozumiejąc, dodał: "Dlaczego, dziecko ma dwa serca. To jasne jak słońce."

"Niemożliwe," powiedziała Charlotte.

"Co? Czy ona ukradła to swojej mamie?" zasugerowała Leah, zerkając na zwłoki. Była przesądna i miała zbyt dużą wyobraźnię.

"Przestań, Leah," powiedziała Charlotte, jej ton był ostry. Zwróciła się do doktora Griera. "Dwa serca? Niemożliwe", powtórzyła.

"Wiele rzeczy jest możliwych. Tajemnice ludzkiego ciała są skończone, ale jeszcze nie rozwiązane. Twój kobiecy umysł nie mógłby tego zrozumieć". Tu Charlotte ugryzła się mocno w język. To były te połknięte wykrzykniki, które w pierwszej kolejności wpędziły ją w kłopoty z rodziną. Dr Grier kontynuował. "Ale muszę wiedzieć, kim był jej ojciec? Czy był w jakiś sposób chory?" Wydawało się, że trunek opuścił go całkowicie; był trzeźwy jak zaostrzone żelazo, a jego oczy lśniły tak, jak nie lśniły wcześniej. W świetle lampy jego wyraz twarzy był groteskowy.

"I . . . Nie wiem" - powiedziała Charlotte, kurcząc się na jego słowa. "Sądzimy, że mógł być lokajem w dokach. Albo marynarzem."

"Chińskim smolarzem! Dlaczego, to by wyjaśniało. Dziecko wygląda prawie tak, jakby zostało dostarczone z samego Kantonu. Codziennie do portów przypływają statki z herbatą z Chin i wszelkimi dziwami. Słyszałem o takich rzeczach. Fascynujące!"

Skóra Charlotte kłuła się z niepokojem. Szybko owinęła małą dziewczynkę, która przestała płakać, i trzymała ją mocno. "Dziwactwa? Przecież to tylko dziecko! Jakie rzeczy, dokładnie?"

"Pomyśl o tych połączonych bliźniakach, Chang i Eng! Cudowne!"

"Ale oni są z Syjamu, nie z Chin," powiedziała Charlotte. "I nie wierzę, że mieli mieszane rodzicielstwo ...".

"Jeśli dziecko żyje", powiedział, ignorując jej komentarz, "ona może być bezpłodna, dla jednego. Ale dziecko umrze, najprawdopodobniej. I wtedy będziemy wiedzieć, jaka jest natura jej choroby. Badanie wewnętrzne przyniesie odpowiedź."

"Wewnętrzne," mruknęła Charlotte. Miała rozpaczliwą myśl, żeby wziąć dziecko i uciec jak najszybciej od tego człowieka. Zarzucił na siebie płaszcz, nie zauważając jej powściągliwości.

"Z niechcianego, bękartowatego dziecka może wyniknąć jakieś dobro. Gdy dziecko umrze, oddaj mi ciało, gdyż na nic ci się nie przyda. Może wynieść nawet pięćdziesiąt dolarów".

"Za co?" Charlotte zapytała, jej nos wykrzywia się w obrzydzeniu.

"Do dysekcji, oczywiście. To anatomiczny klejnot. Przyda się do badań. W Nowym Jorku wypełniłaby amfiteatr studentów i uczonych mężów. Wyobraź sobie, pięćset osób pragnących poznać jej sekrety, a bilety po pięćdziesiąt centów za sztukę. Byłby to cudowny dar dla medycyny".

Leah zakryła usta chusteczką i potrząsnęła głową.

"Nie", odpowiedziała chłodno Charlotte. "Nigdy."

"Jeśli mi jej nie oddasz, inny ją weźmie. Słowo rozejdzie się o dziewczynie z dwoma sercami. Wyrwą ją prosto z grobu, a ty nie dostaniesz nic. Ani centa." Zerknął na zniszczoną chatę. "A ty potrzebujesz więcej niż nic, mam wystarczająco dobre oczy, aby to zobaczyć".

"Leah. Przynieś naczynie" - rozkazała Charlotte. Leah zrobiła to, podbiegła do paleniska i wróciła z maleńką białą porcelanową miseczką, która stała na kominku. Charlotte uwolniła rękę spod dziecka i wyjęła kilka półdolarówek, jedną ćwiartkę i rozrzucone miedziane grosze - wszystko, co mieli do zapłacenia za chleb i takie tam na następny tydzień. "Weź to. Na swoje wynagrodzenie. Nie jesteśmy ci nic winni. I nie wracajcie. To dziecko nie jest na sprzedaż, żywe czy martwe".

Doktor skrzywił się, ale uchylił kapelusza, pozostawiając za sobą drożdżowy zapach trunku. Drzwi zamknęły się za nim z hukiem, a lampa zamigotała. Odszedł, ale alarm kobiet nie chciał się rozwiać.

"Co jeśli wróci?" zapytała Leah, wykręcając ręce.

"Przeniesiemy się. Z Brooklynu, a z powrotem na Manhattan, choć czynsz będzie drogi".

"Ale twoja rodzina - dadzą nam hajs tylko wtedy, gdy będziemy trzymać się z dala od wyspy!"

Charlotte spojrzała na Elizabeth, której rozcięte oczy wciąż wpatrywały się w nic. Pustka, którą pozostawiła po sobie jej kuzynka, sprawiła, że serce ją zabolało. Cały ten jasny śmiech zniknął. Potem spojrzała na dziecko, tak dziwne, tak piękne. Dziewczynka wydała z siebie kolejny płacz i otworzyła oczy. Były piękne, błyszczały jak mokre kamienie. Samotne serce Charlotte zagrzmiało w odpowiedzi.

"Będziemy kłamać. Powiemy wszystkim, że to chłopiec, zdrowy jak tylko może być. Będziemy traktować dziecko jak chłopca. Dr Grier kocha swój napój bardziej niż samo powietrze. Wszyscy o tym wiedzą. Nikt nie uwierzy w jego opowieść o tym, że widział krzepkiego chłopca, kiedy twierdzi, że był u chorej dziewczynki. Powiemy, że był głupim pijakiem przez cały wieczór. Plotka zniknie. Kiedy uda nam się zaoszczędzić wystarczająco dużo pieniędzy, wyprowadzimy się. Może z powrotem do miasta, albo gdzieś na południe. Wtedy wychowamy ją jak właściwą damę."

"Jak ją nazwiemy? Ta mała rzecz," powiedziała Leah. Łaskotała paluszki dziecka.

"Potrzebujemy imienia dla chłopca. Henry? Samuel?"

"Podoba mi się Jacob" - zaproponowała Leah. Podbródek Charlotte zadrżał; to było imię, które nadałaby swojemu martwo urodzonemu synowi. Leah tak bardzo cieszyła się na myśl o opiece nad małym chłopcem.

"Jacob." Charlotte pozwoliła, by to imię siedziało z nią i odkryła, że nie bolało jej; zagnieździło się w jej sercu właśnie tak. "Bardzo dobrze. Jacob. Damy jej inne nazwisko. Lee, jak sądzę, tak Elizabeth nazwała ojca dziecka. Gdyby należała do Cutterów, miałaby na imię Allene, zgodnie z rodzinną tradycją, ale jest nasza, nie ich. Jej prawdziwe imię - Cora."

"Cora?" zapytała Leah, niepewna.

"Tak. Cor to po łacinie serce. Pamiętam to, przynajmniej, z moich lekcji. To będzie jej prawdziwe imię. Ale nie będziemy o tym mówić, dopóki doktor Grier nie będzie martwy i nie odejdzie, albo nie zostawimy tej strasznej chaty za sobą. A do tego będziemy musieli zarobić trochę pieniędzy, i to szybko". Czekała nas praca, a także ból serca. Nic nowego dla Charlotte, ale Cora nie miała takiej historii, która mogłaby ją zahartować. Jeszcze nie.

"Cora," gruchnęła pokojówka, ignorując zmarszczkę swojej pani. "Niemożliwa dziewczyna o dwóch sercach".




Rozdział 1 (1)

ROZDZIAŁ 1

Wrzesień 1850 r.

Nowy Jork

Bywały dni, kiedy Cora Lee nienawidziła swojej pracy, ale ten nie należał do nich.

Było zimno i deszczowo, zbyt zimno jak na środek września. Cora wkroczyła na zielony trawnik Marble Cemetery w pobliżu First Avenue. Marmurowe obeliski i kamienie z Tuckahoe, od niedawna popularne wśród tych, którzy mogli sobie pozwolić na wcześniejsze wykupienie parceli, usiane były zielenią.

Właściwa dama, taka jak Cora, powinna być na Broadwayu, przyodziana w szaty pod jedwabną parasolką, spacerując przed tak zwanym Marmurowym Pałacem, w którym mieścił się Dom Handlowy Stewarta. Ale zamiast tego była tutaj, w miejscu, gdzie Bóg witał młodych i starych, równie martwych jak oni. To była dzielnica zmarłych, z nie mniej niż ośmioma cmentarzami w promieniu czterech ulic. Ale większość z nich nie przyjmowała już pochówków. Groby były rozkopywane i przenoszone na wiejskie cmentarze, ponieważ wyspa stawała się po prostu zbyt pełna żywych. Wyjeżdżali na Wyspy Randalla i Warda, do Green-Wood na Long Island i na drugi Cmentarz Trójcy Świętej na północnym krańcu miasta. Nowy Jork przyjmował głodne, biedne dusze z każdego statku, ale kiedy umierali, nie zostawali. Tylko bogaci zostawali, jak szczęśliwy pan Hitchcock tutaj.

Albo pechowy, być może.

Cora pochyliła głowę, twarz zakryła welonem, dołączając do żałobników zgromadzonych już wokół trumny świeżo wypolerowanej woskiem pszczelim. Była cieniem wśród żałobników - odpowiednim cieniem, na wypadek gdyby ktoś się przyjrzał: średniego wzrostu, o mocnej budowie, wąskiej talii zamkniętej pod fiszbinową baskinką i twarzy, która zdecydowanie nie była irlandzka, ale poza tym trudno było ją umiejscowić. Jej oczy były ciemne; spleciony węzeł włosów na koronie miał kolor zbyt długo parzonej herbaty, choć tak naprawdę jej prawdziwe włosy były krótko ostrzyżone pod dość drogą, dopasowaną kolorystycznie peruką. Na terenie cmentarza nie było kaplicy, w której można by odprawić nabożeństwo, więc zamiast tego szczupły ksiądz, wyglądający jakby jeszcze nie doszedł do siebie po niedawnej epidemii cholery, odchrząknął i zaczął. Ziemia musiała być jeszcze obrócona, ponieważ rodzina Hitchcock posiadała podziemną kryptę, ukrytą pod kilkoma stopami ziemi i ciężką marmurową płytą, która zasłaniała wejście.

"Zostawiamy na odpoczynek naszego bardzo sympatycznego Randolpha Hitchcocka trzeciego".

Niezbyt sympatyczny, pomyślała Cora. Jego dwoje dorosłych dzieci wydawało się bardziej znudzonych niż zmartwionych odejściem patriarchy.

"Człowiek Boży..."

Który umarł w łóżku ze swoją ulubioną prostytutką w mieszkaniu Madame Emeraude na Elm Street.

"I oddany sługa swojej rodziny, Randolph Hitchcock opuścił nas zbyt wcześnie. Zostanie zapamiętany za swoją hojność".

Hojność, czy może miał na myśli chciwość? Przynajmniej w jednym ksiądz miał rację: Randolph Hitchcock III rzeczywiście zmarł przed czasem. Cora nie wiedziała, kiedy umrze, ale wiedziała, że to będzie wkrótce. Lekarz, który go leczył, powiedział jej to za cenę ćwierć orła. Hitchcock miał dojrzewającego tętniaka w swoim rozległym brzuchu, aortę rozciągniętą do rozmiarów dużego jabłka, w gotowości do katastrofalnego pęknięcia. Lekarz czuł, jak pulsuje pod opuszkami palców, powiększając się w miarę upływu miesięcy.

Według jego ulubionej dziewczyny u Madame Emeraude (również płacącej monetami), Hitchcock wyśmiał ostrzeżenia lekarza, by wyciszyć swoje życie. Przestań pić, zaprzestań codziennych wycieczek na Wall Street i zrezygnuj z wizyt u Madame Emeraude. I na miłość boską, przestańcie pochłaniać te ogromne talerze pieczonych ostryg w salonach. Ale to właśnie u Madame Emeraude upadł, nieczuły, na górnym piętrze, na szczycie Belle. Najwyraźniej Belle krzyczała i miotała się przez dziesięć minut, zanim ktoś uwolnił ją spod jego trzystu kilogramów. Belle zawsze krzyczała, kiedy była z klientami - trudno było stwierdzić, kiedy mamy do czynienia z ważnym kryzysem.

Hitchcock może nie był nagrodą za życia. Ale na pewno był nagrodą po śmierci. Za pękniętego tętniaka w zwartym ciele można było dostać niezły grosz za sekcję. Ciała takie jak Hitchcocka były specjalnością Cory - zwłoki zawierające ciekawostkę. Profesorowie anatomii i muzea anatomiczne były skłonne płacić za to, co niezwykłe. Im więcej można było się dowiedzieć o błędnych drogach ciała, tym lepiej dla społeczeństwa. I tym bardziej napełniało to kieszenie Cory.

Przyjrzała się miejscu pochówku. Większość zmartwychwstańców nie miała cierpliwości, by użerać się z uzbrojonymi w karabiny strażnikami na prywatnych cmentarzach, ani z marmurowymi kryptami, ani z rzadkimi żelaznymi mortsafami. Pole Pottera było łatwiejsze do przeszukania, ale jego zawartość też była raczej nudna. Konsumpcja. Martwe urodzenie. Apopleksja. Szkarlatyna. Biedacy umierali w tak okropnie zwyczajny sposób. Ale nawet te ciała kosztowały pięć lub osiem dolarów za sztukę, tyle samo co tygodniowa praca przy rozładowywaniu kotłów parowych w dokach.

Marmurowy Cmentarz nie przypominał normalnego cmentarza - nie było na nim nagrobków, a jedynie kilka obelisków i rzeźbione marmurowe tablice na ścianie wskazujące lokalizację rodzinnych krypt. Marmurowa płyta na krypcie Hitchcocka odstraszała nieprzygotowanych, niedoświadczonych złodziei ciał. Ogrodzenie cmentarza było spiczaste i bolesne do przeskalowania, tym bardziej przy trzystukilogramowym ciele. Nie żeby to miało znaczenie. Cora zapłaciła w zeszłym roku sporą sumę za klucz do zamka bramy.

Cmentarze były miejscem, gdzie Cora wykonywała swoją najlepszą pracę. Znała je jak własne odbicie - drogi wejścia, rotacje i przywary strażników, układy krypt i krypty. Wiedziała, które trumny mają żelazną gałkę na końcu, gdzie znajdowała się głowa, co sugerowało, że trup nosił pierścień na szyi, by uniemożliwić jej wyciągnięcie. Zwracała uwagę na to, czy ciała były przechowywane w kostnicy zamiast pochówku, aby mogły dobrze zgnić, zanim kiedykolwiek znajdą się pod ziemią. Cora nie znosiła kostnic - niszczyły świeże ciała i rujnowały jej zyski.

Ksiądz skończył mówić i zaczęła się modlitwa. Cora pochyliła głowę, a deszcz zelżał, nie uderzając już w jej potarganą parasolkę. Żałobnicy zaczęli się rozchodzić, a ona skupiła się na jednym z synów. Warren, młodszy syn, był jedynym żałobnikiem z zaczerwienionymi oczami. (Chociaż, zauważyła, nawet jego oczy nie były dość smutne, by uronić łzy). Rozmawiał z księdzem, a przestrzenie między nim a rodziną zaczęły się poszerzać. Doskonale.




Rozdział 1 (2)

Gdy odwrócił się, by pójść za żałobnikami, Cora zwinęła parasolkę i pospieszyła przed siebie. W momencie, gdy go mijała, udała, że się potknęła i wydała z siebie okrzyk.

"Ojej," powiedziała, kuląc się, jakby skręciła kostkę na trawie.

Młodszy Hitchcock sięgnął po jej łokieć. "Czy jesteś całkiem w porządku?"

"Ach, nie. Nie tak dobrze." Oparła się na jego ramieniu i spojrzała na niego, rzęsy lśniące od łez. Był brązowo owłosiony, wąsaty i pachniał drogimi cygarami. Jego oczy powędrowały do jej, potem do jej biustu ponad czarnym koronkowym wykończeniem gorsetu.

Kiedy jego oczy znów się podniosły, złapał oddech. Tak właśnie często reagowali na nią mężczyźni. Nie mogąc przestać się gapić przy ich pierwszym spotkaniu. Zastanawiali się, jak jej piękno można by oznaczyć i uporządkować w ich umysłach. Czy była urodzona za granicą? Czy była Hiszpanką? Jak powstała taka kobieta, o takich oczach i włosach? Ale to było miejsce, w którym żyła, na krawędziach, które wymykały się klasyfikacji.

"Dziękuję", powiedziała Cora. "Potrzebuję tylko chwili".

"Oczywiście." Zawahał się. "Czy ja cię znam? Czy znałeś Ojca?"

"Tak. Wydaje mi się, że spotkaliśmy się w zeszłym roku na grudniowym balu u Schermerhornów". Nie mieli, ale byłby zbyt uprzejmy, by przyznać, że jej nie pamięta. "Matka sama by przyszła, ale była chora".

"Oczywiście," powtórzył.

Pozwoliła mu położyć rękę na swojej talii, by ją ustabilizować, i ruszyli w stronę bramy. "Matka chciała wiedzieć - ona tak bardzo się martwi - czy planowałeś upewnić się, że twój ojciec będzie tu bezpiecznie odpoczywał. Z powodu . . . Och, nienawidzę tego mówić!" Cora przyłożyła swoją chusteczkę do nosa.

"Co? Czy masz na myśli rabusiów grobów? O tak. Mamy strażnika przybywającego przed zachodem słońca, przez najbliższe dwa tygodnie. Ojciec będzie w marmurowym skarbcu, w każdym razie".

"To jest ulga. Jestem tak bardzo wdzięczna za twoją pomoc." Cora odsunęła się od niego. "Teraz czuję się całkiem dobrze. I jest mój hack, i muszę iść. Moje kondolencje, sir," powiedziała prymitywnie, zanim odszedł.

"Oczywiście, panno ... Panno ..."

Ale Cora już odeszła. Kierowca wziął jej rękę w rękawiczkach, gdy weszła do dwukołowej kabiny. "Z powrotem na Irving Place," rozkazała. Na trzask lejców koń ruszył, a hack podrygiwał z powrotem w górę Drugiej Alei, mijając blok za blokiem marmuru i wszechobecne domy z brązowego piaskowca.

Cora westchnęła z zadowoleniem. Ze swoim doskonale wyszykowanym ubraniem, godnym najznakomitszych dam w mieście, wiedziała, jak wślizgnąć się do najznakomitszych lokali, zamieniając szybkie słowo ze swoimi ulubionymi lekarzami z wyższych sfer lub obserwując tłum w poszukiwaniu oznak dziwnych dolegliwości. A potem potrafiła się wymknąć, zanim ktokolwiek zapytał, czy naprawdę należy do tego grona. To nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę, że pierwsze czternaście lat życia spędziła w przebraniu chłopca.

Przymknęła oczy, gdy szli mokrymi ulicami, głośnymi od kiosków na rogach, roznoszących swoje opowieści, i od stukotu kopyt na bruku. Zapach świeżego deszczu sprawiał, że wszystko wydawało się nowe, choć nie zwodziło to Cory. Tego wieczoru otoczy ją świeżo wykopana, starożytna ziemia wyspy, a stary pan Hitchcock będzie jej nagrodą.

Jej palce powędrowały do prawej klatki piersiowej. Nie było tam nic, tak naprawdę, do dotknięcia, ale wiedziała, co czai się pod warstwami tkaniny i fiszbinów. Lekki dreszcz pod opuszkami palców. Puls, tam gdzie nie powinno go być.

Oczywiście żaden z lekarzy, których opłacała, ani tych, którym sprzedawała ciała, nie znał prawdy - że sama Cora była tak cenną nagrodą, że stała się legendą. Dziewczynka z dwoma sercami, zbyt niemożliwa, by naprawdę się narodziła.

Zegar na kominku zabrzmiał. Piąta godzina. Czas na zarabianie pieniędzy. Wreszcie, po wielu tygodniach bez pracy.

Knykcie lekko zazgrzytały o drzwi jej komnaty i do środka weszła Leah. Mniejsza od Cory, ale o grubych i mocnych ramionach i biodrach, niosła naręcze czystej pościeli. Jej żółte włosy były ciasno skręcone na czubku głowy, a fartuch był rześki i czysty. Cora uśmiechnęła się z sympatią. Leah była w życiu Cory od niepamiętnych czasów, a w ciągu trzech lat od śmierci ciotki Charlotte stała się dla niej równie dobra jak matka.

"Cóż, panno Cora. A ty wyjdziesz dziś wieczorem, czy Jacob? Nie będziesz już siedzieć na tyłku, co?" zapytała Leah. To był komplement; Leah nie lubiła ludzi, którzy byli bezczynni, ale brak pracy nie był winą Cory. W końcu sama nie była żniwiarzem.

"Jacob nie musi się pojawiać aż do później. Mój brat może na razie odpocząć" - powiedziała Cora. "A zresztą, ta praca wymaga delikatnej ręki".

"To masz. Dwie, mogę dodać." Bladoniebieskie oczy Leah zmarszczyły się. "Wypełniłaś swój brzuch dobrze i do pełna?" Jej akcent zbladł przez te lata, ale jej śmiałość rozkwitła.

"Tak, Leah." Leah zawsze chciała dobrze zaspokoić swój apetyt.

"Bądź ostrożna, lass. Jest tylko jedna z was, a twoja ciotka wróciłaby z grobu i dała mi chłostę, gdyby coś się stało. Gdybym miała pachołki, odrąbałaby je".

"Nie bądź taka surowa, Leah. W każdym razie, Alexander byłby szczęśliwy, aby pouczyć mnie w jej zastępstwie, jestem pewien."

"Och, Alexander." Leah machnęła ręką. "Oczywiście. Poczekamy na niedzielny wykład, prawda?". Leah w zasadzie lubiła poprzedniego, zerwanego kochanka Charlotte. Rzeźbiarz z zawodu, płacił rachunki tworząc anatomiczne figury woskowe dla muzeów w centrum i był na nie duży popyt. Odkąd Cora była niemowlęciem, co niedziela przynosił koszyk z ciastkami. Leah najbardziej lubiła Alexandra w niedziele, jako że miała słodki ząb.

"Proszę, zadzwoń po taksówkę, Leah. Będę za chwilę na dole."

Leah wyszła z pokoju, a Cora siedziała przy swojej próżności, dodając tylko odrobinę różu do policzków. Kiedy stanęła, jej ręka powędrowała do prawej klatki żebrowej. To był jej zły nawyk.

Nigdy nie pozwolić nikomu się dowiedzieć. Nigdy. Ten sekret wykradnie cię kiedyś z grobu. I zabierze cię do grobu, jeśli dowie się o tym niewłaściwa osoba.

Jej ciotka powtarzała te słowa, raz po raz. Nawet na łożu śmierci, żółta od infekcji, wciąż powtarzała te ostatnie słowa przestrogi. Bardziej niż myśl o zapomnieniu Charlotte przerażało to, że ktoś może się dowiedzieć, że Cora była warta więcej martwa niż żywa.




Rozdział 1 (3)

Cora zeszła po schodach, słysząc, jak rodzina po drugiej stronie ściany kłóci się o cenę mąki. Cora nie była na tyle zamożna, żeby posiadać lub wynająć cały budynek, ale nie była też na tyle biedna, żeby tłoczyć się w jednym miejscu z dwoma, trzema czy dwudziestoma innymi osobami. Podobnie jak kotlarze mydła i szewcy, których biznesy kwitły, by mogli stać się sklepową arystokracją, ona również żyła w tym półmroku, w którym znalazło się wielu przedstawicieli klasy robotniczej. Zbyt bogata, by zamieszkać w Five Points; zbyt biedna, by zostać przyjętą do najlepszych lóż w Park Theater. Ale miała Leah i miała swoje tajemnice. To było wystarczająco dobre.

Leah przytrzymała dla niej drzwi, podczas gdy taksówka czekała na zewnątrz. "Bądź ostrożna, lass. Zbyt często wychodzisz jako Cora. Minęły dopiero dwa lata od śmierci doktora Griera, a tylko trzy od kiedy Charlotte nas opuściła".

"Wiem. Będę uważać." Uśmiechnęła się. "Po prostu zwykła nocna praca. To wszystko."

Leah pocałowała ją w policzek, a zapach świeżo upieczonego chleba obejmował ją, dopóki nie wdrapała się do taksówki. Miała nadzieję, że Leah nie upije się znowu. Miała ostatnio zwyczaj znikania i pojawiania się z pustą butelką po spirytusie, chrapiąc na łóżku.

Cora wysłała już słowo do swoich chłopców, żeby spotkali się na cmentarzu późnym wieczorem. Przedtem miała pracę do wykonania. Często nie była potrzebna na tym etapie pracy-Jacob mógł sobie poradzić. Ale czasami dotyk kobiety był najlepszy. Kazała taksówce przejechać obok Stuyvesant Square i jego wielkich bliźniaczych fontann, obok kościoła Świętego Marka i w dół Drugiej Alei. Nad bramą Marble Cemetery słońce chyliło się nisko, jego złote promienie przefiltrowywały przez konary drzew, które osłaniały żelazne ogrodzenie.

Cora wysiadła z taksówki. Zignorowała uwagę kierowcy na temat jej dziwnego wyboru miejsca podwiezienia i przypomniała mu, żeby poczekał piętnaście minut. Stanęła przed bramą. Była zamknięta, ale wciąż odblokowana. Przez nią dostrzegła dużego, brutalnego dżentelmena, Bowery b'hoy - gatunek samotnych mężczyzn znanych z awanturniczego zachowania i skłonności do ubierania się w zbyt jaskrawe ubrania. Ten osobnik miał żółtą kamizelkę na szerokiej piersi, źle przycięte wąsy i włosy ulizane za uszami mydłem (Cora nie znosiła włosów ulizanych mydłem; przywodziły jej na myśl owady złapane w brudną mydlinę. Jacob nosił włosy gładko). B'hoy opierał się o kamienny mur pod dębem, dziesięć stóp od świeżo obróconej ziemi nad kryptą Hitchcocków. Trzymał w ręku karabin. Fizycznie kula zraniłaby tylko jednego z jej gangu, zanim go obezwładnili, ale jeden strzał przyciągnąłby niepożądaną uwagę.

Na chwilę odsunęła się od bramy, delikatnie ścisnęła sakiewkę z pieniędzmi ukrytą w kieszeni spódnicy sukienki, zacisnęła policzki i wzięła oddech. Była gotowa.

Nie patrząc, obróciła się w stronę bramy i trzasnęła twarzą w mur.

Albo w to, co uważała za ścianę. To był mężczyzna. Jej nos spiekł się od uderzenia, a ona przyciągnęła ręce do twarzy z bólu. Choć zaskoczona, nie krzyknęła. Już dawno temu nauczyła się tłumić swoje zaskoczenie - zbytnio przyciągało uwagę.

Dżentelmen wyciągnął rękę, by ją uspokoić. "Och! Tak mi przykro! Przepraszam - w ogóle pani tam nie widziałem".

Cora zebrała się w sobie. Jej oczy skierowały się w dół, zobaczyła dobry zestaw skórzanych butów, szare wełniane spodnie, które były zużyte, ale czyste, i czyste ręce. Młode ręce, które nie spotkały się jeszcze z żadną pracą. Zerknęła w górę ponad dłonią wciąż zasłaniającą jej nos.

Był dość wysoki, miał lekko rudy odcień włosów, które miały zarówno kasztanowe, jak i mosiężne pasemka, i orzechowe oczy, z rodzaju tych, które nie były ani jaskrawo zielone, ani brązowe, ale błotniste, średniej barwy. Jego usta były proste z troską, ale oczy zdawały się śmiać z niej.

Tak właśnie zawsze będzie pamiętać Theodora, patrząc wstecz na to pierwsze spotkanie - wydawał się nigdy nie być jednym, w każdej chwili. Ale jej pierwszą myślą było: Mój, on jest przystojny. Druga była taka, że musi odejść. Natychmiast.

Wyjęła rękę, zobaczyła, że nie ma krwi, i skinęła głową. "Całkiem dobrze się czuję". Brzmiała na zakorkowaną. "Dziękuję. Miłego dnia." Zaczęła przechodzić obok niego i na cmentarz, ale on podążył za nią.

"Nie mogę wyjść, dopóki nie będę pewien, że dobrze się czujesz." Jego głos był łagodny, niemal drażniący. Zaczęła myśleć, że może faktycznie nie lubiła tego człowieka.

"Jestem bardzo dobrze, jak widzisz. Miłego dnia."

"To musi być dobry dzień, skoro powiedziałeś to dwa razy. A tu przypadkiem rozwaliłem twoją ładną twarz. Pozwól mi przynajmniej przeprosić formalnie."

"To nie jest konieczne." Wciąż był tak blisko niej. Na tyle blisko, że mógł dotknąć jej talii. To może wymagać trochę bardziej bezpośrednich słów. "Jestem całkiem w porządku. Do widzenia, sir."

"A raczej witam. Jestem tam gdzie trzeba, więc na razie nigdzie się nie wybieram." Rozłożył rękę, by wyświetlić teren cmentarza, pusty poza opłaconym strażnikiem, który obserwował ich podejrzliwie.

"Widzę." Ale Cora nie widziała. Postanowiła go zignorować, ale każdy jej krok zdawał się pasować. Może był członkiem rodziny Hitchcock. To było jedyne wyjaśnienie, sposób, w jaki podążał za nią jak cień. Po prostu by go zignorowała. Z pewnością wkrótce by odszedł.

"Powiedz, czy my się nie znamy? Wyglądasz strasznie znajomo." Znów się uśmiechnął, a ona miała silną ochotę uciekać. Cora przewijała się przez wszystkie klasy społeczne - z pracownikami portowymi w saloonach ostrygowych jako Jacob, a na biletowanych wielkich otwarciach muzeów jako Cora. Było całkiem możliwe, że już ją widział, ale jej praca wymagała zachowania anonimowości. Tylko kilku lekarzy w mieście wiedziało o tym, czym się zajmuje; gdyby uppertens wiedzieli, nie miałaby wystarczającej swobody w wyszukiwaniu nowych anomalii medycznych.

Bowery b'hoy w kamizelce w kratę wydawał się raczej rozbawiony ich wymianą zdań. Co było podwójnie irytujące, bo Cora lubiła być profesjonalna, chłodno kontrolująca negocjacje, nawet zanim się one zaczęły.

Podrażniona, Cora zwróciła się do nieznajomego. "Zostaw mnie, albo wezwę pomoc".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Dziewczyna o dwóch sercach"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści