Tam, gdzie jesteś, jest dom

Część I

Część I

"Moją zemstą jest moja wina."

--Ovid, Metamorfozy




Rozdział pierwszy (1)

Zelda

29 listopada

"Bez serca" - szepnęłam w kołnierz płaszcza.

Lodowaty wiatr wył na zatłoczonej nowojorskiej ulicy, biczując moje długie czarne włosy za sobą i wyrywając słowa z moich ust. Oczy mnie szczypały, ale to był tylko wiatr. Nigdy nie płakałam. Nigdy. Nawet po odrzuceniu przez trzech największych wydawców powieści graficznych na Manhattanie. Moje oczy łzawiły od wiatru.

Trzy odrzucenia w ciągu dwóch dni. Redaktorzy zarządzający w każdym z wydawnictw wykrwawili się w mojej pamięci, tworząc jednego, złożonego drania, z jego uśmiechniętymi, obojętnymi brwiami uniesionymi nad moją pracą. Lekko pod wrażeniem, ale nie wystarczająco.

"Ciekawa koncepcja i doskonała sztuka. Ale...pass."

Trzecia przepustka z BlackStar Publishing przyszła jednak z maleńkim promykiem nadziei. Redaktor zarządzający nie był zainteresowany, ale gdy spotkanie dobiegło końca, jego asystentka odciągnęła mnie na bok. Iris Hannover wyglądała na niewiele starszą od moich dwudziestu czterech lat, miała ciemne włosy, czerwoną szminkę i twarde spojrzenie zza stylowych okularów. Twarde spojrzenie, ale nie wredne. Jakby mnie oceniała.

"Nie ma nawet grudnia i wszyscy są w trybie wakacyjnym", powiedziała Iris. "Jeśli możesz wprowadzić kilka poprawek i dostarczyć mi storyboardy w ciągu najbliższych kilku tygodni, upewnię się, że mój redaktor spojrzy na to po raz drugi".

"Jakie rewizje?" powiedziałem.

"Masz coś tutaj." Iris stuknęła w moje portfolio. "Twoja sztuka jest fantastyczna, ale historia nie ma wnętrzności. To wszystko przesłanki, bez impulsu. Bez serca. Znajdź serce."

"Brak serca" - wyszeptałam ponownie.

Zamrugałem mocno, zerkając na Szóstą Aleję, gdzie powolny pociąg samochodów i taksówek pokonywał drogę w górę miasta. Wszystko było szare. Niebo, chodniki, budynki. Szara panorama miasta naszkicowana węglem i czarnym tuszem, gdzie jedyną rzeczą, którą zapamiętał kolorysta, była żółć taksówek. Piesi zaczepiali mnie, opatuleni przed chłodem w czapki i szaliki. Ich kroki były szybkie. W przeciwieństwie do mnie wiedzieli, dokąd idą i co będzie dalej.

Mocniej ścisnąłem portfel. Moja dusza była w nim. Makiety do mojej powieści graficznej "Matko, mogę?".

I nie ma w niej serca.

Mogłabym przyznać, że nie była sentymentalna ani emocjonalna. Żadnego romansu ani łez. To była czysta przemoc i akcja. Dystopijna opowieść o podróży w czasie, o krwi i zemście. Zadaniem mojej bohaterki było zamordowanie pedofilów i porywaczy, zanim zdążą zadziałać. Uratować jej duszę przed poczuciem winy i żalem, z którym żyła od czasu zamordowania własnego dziecka. Nie było żadnego rycerza w lśniącej zbroi, który zrobiłby to za nią.

Czy nie tego chcieli widzowie? Jessica Jones czy Czarna Wdowa? Twardej bohaterki, która skopała tyłek i nie potrzebowała mężczyzny, by ją uratował?

Nie, oni chcieli serca. Powodzenia z tym. Moje serce zostało mi wyrwane, kiedy moja dziewięcioletnia siostra, Rosemary, została porwana w sklepie spożywczym w Filadelfii w letnie popołudnie dziesięć lat temu. Horror, który rozegrał się między alejkami płatków śniadaniowych i zup. Patrzyłem, jak to się dzieje i nie mogłem tego powstrzymać. Zawiodłem ją, a poczucie winy za tę porażkę zżerało mnie od środka jak rak od tamtej pory. "Matko, mogę?" narodziła się z tego wyjącego bólu.

Mogłem albo rysować, albo stracić pieprzony rozum.

Iris, asystentka w BlackStar, chciała mieć poprawione storyboardy w ciągu kilku tygodni. Ale ja nie miałem pojęcia, jak znaleźć sedno historii, ani dobrego miejsca, by nad nim pracować. W ciągu ostatnich trzech dni jedzenie, taksówka i czynsz w schronisku młodzieżowym, w którym się zatrzymałem, pochłonęły moje oszczędności jak plaga szarańczy. Mogłem wrócić do Vegas, ale to oznaczało całkowitą porażkę.

Potrzebowałem spokojnego miejsca, żeby pomyśleć i uporządkować to wszystko. Ten róg Szóstej Alei nie był do tego miejscem. Przetarłam szczypiące oczy rękawem - głupi wiatr - i wyszłam na krawężnik, z ręką uniesioną do góry, żeby wezwać taksówkę, zanim przypomniałam sobie o moich malejących funduszach.

Żadnych więcej taksówek, panno Money Bags, skarciłam samą siebie. Musiałabym odważyć się na metro lub wymyślić autobus.

Przeszłam przez ulicę do stacji metra i zeszłam schodami na dół. To był krótki przejazd z Midtown do hostelu w pobliżu Port Authority. Wyszedłem z metra i szedłem wzdłuż ruchliwego chodnika, na którym znajdowały się sklepy dla dorosłych, sklepy z papierosami i punkty sprzedaży listów gończych.

Hostel Parkside nie był nigdzie w pobliżu parku, ale siedział nad maleńkim sklepem, który sprzedawał turystyczny kicz NYC: bluzy i śnieżne kule, breloczki i skarbonki Statuy Wolności.

Kiedy po raz pierwszy wysiadłem z taksówki trzy dni temu, wszystkie te turystyczne graty sprawiły, że się uśmiechnąłem. Jak naiwny głupek, którym byłem, kupiłem tandetną pocztówkę, która krzyczała na górze "Makin' it in the Big Apple!". Była tandetna jak cholera i po tym, jak jeden z wydawców napisał kontrakt na "Mother, May I?", zamierzałem wysłać pocztówkę do Theo, mojego przyjaciela i szefa w sklepie z tatuażami, w którym pracowałem w Vegas. Rozbawiłby się z tego.

Dwa kroki w głąb brudnego foyer hostelu z brudnymi kafelkami i migoczącymi jarzeniówkami, a już słyszałem głośne rozmowy, krzyki i huczącą muzykę dochodzącą z korytarzy na piętrze. Trudno było mi tu spać, nie mówiąc już o pracy.

Moja pierwsza noc w Parkside była wolna od współlokatorów. Spędziłem długie godziny jak Tom Hanks w filmie Big: chropowata komoda przysunięta do drzwi i ja zwinięty w kłębek na łóżku. Próbowałem zrobić się jak najmniejszy, patrząc jak karaluch przemyka po desce podłogowej pod ścianą. Strasznie się bałem.

Ale nie płakałem.

Odblokowałem drzwi do mojego pokoju. Jaskrawa czerwień i żółć pocztówki, którą kupiłam dla Theo, była pierwszą rzeczą, która przykuła mój wzrok. Drugą rzeczą było to, że każdy element ubrania, który przywiozłam do Nowego Jorku, poza tym, co miałam na sobie, był rozrzucony po całej podłodze, wraz z podróżnymi butelkami szamponu, mydła i balsamu; nawet moje małe pudełko tabletek antykoncepcyjnych. W pokoju znajdował się bank czterech szafek. Drzwi mojej szafki były wygięte i zwisały z jednego zawiasu. Drugiej nocy mojego pobytu, współlokatorka wtargnęła do pokoju, chrząknęła, że ma na imię Jane, i rzuciła na łóżko zaniedbany śpiwór. Wepchnęła niebieską torbę do jednej z dwóch szafek w pokoju i wyszła. Nie widziałem jej od tamtej pory.




Rozdział pierwszy (2)

Teraz wszystkie jej rzeczy zniknęły.

"Do diabła...?"

Moje serce zaczęło walić i wycofałem się prosto z pokoju, kierując się na dół do recepcji, która przypominała bardziej punkt poboru opłat w metrze. Trzęsącą się dłonią rapowałem na pleksi, aby zwrócić uwagę kierownika. Był to znudzony wyglądem facet z łysiejącą głową i brzuszkiem. Przeglądał magazyn o nudiach i palił miniaturowe cygaro, którego dym wypełnił pudełko i sączył się przez okrągły otwór wycięty na dole szyby.

"Mój pokój" - powiedziałem. "Ktoś włamał się do mojego pokoju. Przeszli przez moją torbę. Moja współlokatorka zniknęła i jej rzeczy też. Może to była ona?"

Nie wiem, czego się spodziewałem - może tego samego poziomu oburzenia. Albo przynajmniej lekkiego zaniepokojenia. Zamiast tego facet westchnął i odrzucił swój magazyn na bok. "Chryste. Czy pamiętałeś, żeby zamknąć pieprzone drzwi od swojej szafki?".

Wpatrywałem się. "Co...? Tak. Oczywiście," powiedziałem, gniew spalając część mojego strachu. "Tak, zamknąłem te cholerne drzwi, ale ktoś je wyrwał".

"Cholera," powiedział facet. "Czy oni coś ukradli?"

"Nie wiem," powiedziałem. "Trochę mi odbiło. Nie zostałem w pobliżu, żeby popatrzeć."

Ze wszystkich głupich rzeczy, które zrobiłem od czasu przybycia tutaj, pozostawienie moich pieniędzy w tym pokoju hostelowym nie było jedną z nich. Trzymałem moją kasę schowaną w portfelu, który był przyczepiony do szlufki i mieścił się pod moimi czarnymi spodniami. Miałem przy sobie laptopa z moim portfolio sztuki. Jedyne inne wartościowe przedmioty to moje przybory artystyczne...

O mój Boże.

Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy, jak szkic pozbawia się kolorów. "O nie. O cholera, nie."

Panika zapędziła mnie z powrotem na górę, mgliście świadoma ciężkiego kroku kierownika na schodach za mną. Przeszukałam swoje rzeczy, czując, że ktoś inny - jakiś obcy - miał ręce na moich ubraniach. Moją bieliznę. Ale oni to wszystko zostawili. Jedyne wartościowe ubrania to mój płaszcz w grochy i buty, które miałam na sobie. Ale moje przybory artystyczne zniknęły. Moje składane, przenośne biurko, moje pióra i ołówki, mój notatnik Canson...

Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby kraść długopisy i papier?

Bo były najlepszego rodzaju. Mój cenny dobytek. Narzędzia, dzięki którym tworzyłem swoją sztukę. Czułem się tak, jakby brakowało mi palców u ręki.

"Coś zabrano?" zapytał kierownik.

"Wszystko", powiedziałem, mój żołądek zaciskał się tak mocno, że ledwo mogłem oddychać. "Zabrali wszystko".

Kierownik zrobił niedowierzające hmmph. "Dla mnie nie wygląda na to. Masz rzeczy wszędzie."

To już koniec. Wszystko się skończyło.

Przełknęłam łzy i zaczęłam wrzucać ubrania na kupkę.

"Czy zamierzasz zadzwonić na policję" - mruknęłam, zbierając swoje rzeczy. "Czy może wszyscy twoi goście mają swobodny dostęp do osobistych rzeczy innych gości?". Zatrzymałem się, zerknąłem dookoła. "Poczekaj. Moja walizka. Gdzie do cholery jest moja walizka?"

Moja czarna, nowiutka walizka - prezent od jednego z moich współlokatorów, gdy opuszczałem Vegas - nigdzie nie była widoczna.

"To też zabrali", powiedziałem. "Zabrali moją walizkę i zabrali moją sztukę". Odwróciłem się, by spojrzeć na kierownika. "Nie oni. Ona. Dziewczyna, którą wsadziłeś tu ze mną. To musiała być ona, prawda?"

"Przypuszczam, że tak." Kierownik westchnął i wyciągnął z kieszeni smartfon.

Dwóch policjantów przybyło trzydzieści minut później. Czekałam w holu, resztę ubrań i przyborów toaletowych w czarnym worku na śmieci na kolanach. Policjanci spisali moje zeznania i powiedzieli, że przeszukali resztę pokoi, ale nic nie znaleźli.

"Współlokatorka zameldowała się pod nazwiskiem Jane Doe", powiedział kierownik. "Jak D-O-U-G-H."

"Jane Dough?" Przypiąłem kierownikowi twarde spojrzenie. "Czy ty, kurwa, żartujesz?"

Facet wzruszył ramionami. "Zapłaciła gotówką. Może się nazywać Matką Teresą, jak dla mnie."

Matka Teresa wymeldowała się dziś rano i już dawno, kurwa, odeszła.

"Damy ci znać, jeśli coś się pojawi", powiedział jeden z policjantów. Jego uśmiech był miły, ale słyszałem podtekst. Nie wstrzymujcie oddechu.

Kierownik podniósł ręce, jakby chciał pokazać, jak bardzo są one puste od odpowiedzialności. Zrzeczenie się odpowiedzialności, które podpisałem przy zameldowaniu, pokrywało jego tyłek i on o tym wiedział. Ale po wyjściu gliniarzy spojrzał na mnie, siedzącego samotnie z cholernym workiem na śmieci na kolanach, i jego twarz nieco złagodniała.

"Hej dzieciaku," powiedział. "Co powiesz na wolną noc? Najmniej mogę zrobić, prawda?"

Prawie powiedziałem mu, gdzie może umieścić swoją darmową noc, ale słońce szybko tonęło. Gdzie miałem zamiar się udać?

Filadelfia to tylko dwie godziny jazdy pociągiem.

"Dobra," trzasnąłem na kierownika, ucinając myśl. "Wezmę darmową noc, ale chcę pokój jednoosobowy".

Wyszorował szczecinę na brodzie grubymi, szczeciniastymi palcami, po czym skinął głową. "Tak, tak, w porządku".

W moim nowym pokoju rzuciłem worek na śmieci na pełnowymiarowe łóżko i zrobiłem bilans. W jednym kącie stało maleńkie biurko i krzesło, ale w szufladzie nie było ani długopisu, ani papieru.

Nie mam ani długopisu, ani papieru.

Mocno mrugając, użyłam telefonu, by obliczyć swoje opcje. Miałem na koncie 700 dolarów. Jeśli wróciłbym do Vegas - nawet nie myśl o płaczu, Rossi- 300 dolarów zostałoby połknięte przez bilet autobusowy. Potem kolejne 300 dolarów musiałoby pójść na poczet pokoju, który wynajmowałam.

Gdybym została w Nowym Jorku, moje 700 dolarów nie starczyłoby na dwadzieścia cztery godziny. Depozyt na mieszkanie zmiótłby mnie z powierzchni ziemi i nie przeżyłabym reszty miesiąca. I nie było mowy, żebym zamiast tego został w tym hostelu i próbował przerobić moją powieść graficzną.

"I przerabiać ją czym?" przypomniałam sobie z gorzkim ukłuciem. Moje materiały plastyczne zniknęły. Myśl ta uderzała mnie w piersi za każdym razem, a następnie bardziej praktyczny ból, że kosztowałoby to co najmniej 50 dolarów, aby kupić długopisy i papier, które nie były całkowicie do bani.

Rzuciłam telefon na sztywną pomarańczową narzutę, obliczenia wykonane. Wniosek: Miałem przejebane. Nie udało się. Musiałabym wrócić do Vegas, do mojego starego pokoju w przepełnionym mieszkaniu, z obrotowymi drzwiami współlokatorów. Byłam pewna, że Theo odda mi pracę w miejscu, w którym robiłam tatuaże, ale ja jej nie chciałam. Byłam zmęczona tatuowaniem. Nienawidziłam patrzeć, jak moja sztuka wstaje i wychodzi za drzwi, by nigdy więcej jej nie zobaczyć. Chciałam mieć coś, co mogłabym trzymać w rękach. Coś, co cały świat mógłby zobaczyć...

Twoja głupota dorównuje tylko twojej dumie.

Łzy zagroziły i rzuciłam się na łóżko, zanim zdążyły się opanować. Wepchnęłam worek z moimi rzeczami do szafki i zatrzasnęłam ją. Była pora obiadu.

Musiałem przyznać się do porażki, ale uznałem, że miasto jest mi winne jeden porządny posiłek przed wyjazdem do Vegas. Chwyciłem portfel i ruszyłem w stronę wyjścia.




Rozdział drugi (1)

Zelda

29 listopada

Rupert - jeden z moich współlokatorów z Vegas - powiedział mi, że East Village to miejsce, w którym można poczuć się artystycznie w mieście. Ostatnią rzeczą, jaką czułem, była sztuka, ale posiadanie ogólnego kierunku było lepsze niż poczucie kompletnej, pieprzonej niewiedzy i zagubienia. Wróciłem do metra i wskoczyłem do pociągu jadącego w kierunku południowo-wschodnim. Wysiadłem na stacji Astor Place i przeszedłem wzdłuż St. Marks do 2. Alei.

Starałem się zwracać uwagę na moje otoczenie - bary i sklepy w stylu bohemy - podczas gdy szukałem miejsca, w którym mógłbym coś zjeść, które nie byłoby totalnym badziewiem, a jednocześnie nie rozbiłoby mojego nędznego banku.

Zatrzymałem się przed małym włoskim bistro. Na markizie w biało-czerwone pasy widniał napis Giovanni's. Jakie to banalne, pomyślałem, pozwalając, by otulił mnie ciepły zapach sączący się z ulicy. Sos pomidorowy i czosnek, bazylia i rozmaryn...

Rozmaryn.

Fala tęsknoty za domem ogarnęła mnie tak mocno, że zakręciło mi się w głowie. Kuchnia mojej mamy też tak pachniała, kiedyś, dawno temu.

Przycisnęłam portfel do piersi jak tarczę i otworzyłam drzwi wejściowe Giovanniego. Bistro było malutkie - piętnaście stolików, każdy ze szklanym kubkiem, w którym paliła się samotna świeczka. Plastikowe obrusy w biało-czerwone wzory, plastikowe kiście winogron na ścianie i kiepsko namalowane włoskie pejzaże.

Kliszowe centrum, a jednak jedzenie pachniało tak samo dobrze jak u mojej mamy. Zapach otulił mnie i przeniósł do wspomnień o jej kuchni, do czasów, kiedy miałam siostrę. Kiedy obie się kłóciłyśmy i ciągnęłyśmy się za włosy, a potem unikałyśmy lekkich uderzeń drewnianą łyżką mamy za to, że zachowywałyśmy się jak zwierzęta przy gorącym piecu.

Wracaj do domu, szeptał głos w moim umyśle. Wsiądź do pociągu i jedź do domu.

Ale dom nie był tym, czym był. Porwanie Rosemary zrzuciło moją rodzinę z wielkiej wysokości ciepła i miłości, by roztrzaskać się jak szkło na dnie zimnego, czarnego dołu. Wszyscy byliśmy załamani - moi rodzice, dziadkowie, ciotki i wujkowie... Moja wielka, głośna, włoska rodzina została wyciszona przez to, co nie do pomyślenia.

Czy moja matka znowu gotowała? Nie znałam już domowych zwyczajów, nie było mnie sześć lat. Samozwańczy wyrzutek. Poczucie winy za moją niewyobrażalną porażkę z Rosemary uczyniło ze mnie wygnańca. Delikatne nalegania mojej matki zwabiły mnie z powrotem i raz lub dwa razy w roku poddawałem się i odwiedzałem ich, mając nadzieję, że tym razem uwierzę im, gdy mówili, że to nie była moja wina. I za każdym razem byłem pozostawiony w panice i zdruzgotany przez wspomnienia, które krzyczały inaczej. Te wspomnienia doprowadziły mnie z miejskiej zabudowy Filadelfii na pustynie Nevady, gdzie nic nie wyglądało znajomo.

Giovanni był znajomy.

Żal i tęsknota za domem były teraz falą przypływu, a ja niemalże zasuwałem z powrotem na zewnątrz. Barman zawołał mnie zza długiego loku mahoniu biegnącego przez całą długość restauracji.

"Ile, panienko?"

Wiedziałem, że bycie tak blisko Filadelfii było ryzykiem, kiedy przyjechałem na wschód, ale napływ wspomnień był prawie zbyt duży. Nie byłem tchórzem. Byłam twarda. Twardym ciasteczkiem, jak mawiał mój tata. Twardym ciasteczkiem, które nie cofało się przed niczym. Nie zamierzałem pozwolić, by wspomnienia wepchnęły mnie z powrotem w zimną nowojorską noc.

"Stolik dla jednej osoby", powiedziałam rotundowemu mężczyźnie, który miał na sobie rękawy od koszuli, kamizelkę i krawat, na którym również były winogrona.

Szarpnął głową na malutkie dwa blaty blisko pleców. Zająłem miejsce, a drżenie ustąpiło, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem głodny.

Mogę to zrobić. Być normalnym. Zjeść coś.

Ustawiłem portfel u swoich stóp. Świeczka migotała w swoim kubku na stole. Busboy bez słowa podrzucił mi twardy plastikowy kubek z wodą i dwoma kawałkami lodu pływającymi w nim, podczas gdy ja przeglądałem menu.

Kelnerka - przyjazna młoda kobieta z ciemnymi włosami spiętrzonymi na głowie i złotymi kolczykami - przyjęła moje zamówienie: ziti i kieliszek domowego czerwonego wina. Całkiem nieźle radziłem sobie z totalną gówniarą sytuacji, dopóki nie wróciła i nie postawiła przede mną parującego jedzenia. Było takie samo jak u mamy, pomyślałam, tylko że moja mama dodałaby do swojego za dużo bazylii, a babcia by się poskarżyła i spędziłyby resztę nocy na kłótniach...

Mój wzrok się zamazał. W klatce piersiowej czułam się ciasno i nie mogłam wciągnąć powietrza przez gardło. Odepchnęłam się od stołu w stronę maleńkiego korytarza, który prowadził do łazienek. Drzwi do damskiej toalety były zamknięte.

"Cholera."

Nie zastanawiając się, pospieszyłem przez zbyt jasną kuchnię, obok pachnącej parą i środkiem czyszczącym zmywarki i wyszedłem tylnymi drzwiami na maleńką uliczkę wyłożoną chropowatym drewnianym płotem. Przed restauracją stał śmietnik, którego pokrywy były wybrzuszone plastikowymi torbami. Mój oddech unosił się w drżących, małych zrywach, a ja wtuliłam się w dojmujący chłód.

Weź się w garść, pomyślałem. Jezu, to tylko jedzenie. To tylko... to miasto. Nie udało ci się, i co z tego? Nie jesteś pierwszym naiwnym głupkiem, którego Nowy Jork przeżuł i wypluł, i na pewno nie będziesz ostatnim.

Mocne słowa, ale bez znaczenia. To nie odrzucenie mojej powieści graficznej było bolesne; mógłbym to znieść, gdyby sztuka nie była na najwyższym poziomie. Ale powiedzenie, że nie ma serca...

Nie ma serca. To nie było moje serce, to były moje płuca szukające powietrza, gdy goniłem za vanem. To był mój głos krzyczący o pomoc, ktoś proszę o pieprzoną pomoc, bo nie mogłem biec wystarczająco szybko. Nie krzyczałem wystarczająco głośno. Zawiodłem Rosie wtedy i zawiodłem ją teraz. Nie udało mi się opowiedzieć tej historii. Książka była przeprosinami rozciągniętymi na stu czarno-białych stronach, pokolorowanych łzami i pokrytych tuszem z żalu; wszystko, czego nie zrobiłam tamtego dnia, było osadzone w rysunkach, a wściekłość mojej bohaterki - jej bezlitosne pragnienie zemsty - była moim jedynym ukojeniem.

I została odrzucona.

"Co mam teraz, kurwa, zrobić?" szepnęłam.

"Nie wiem", powiedział z tyłu niski, żwirowaty męski głos. "Może nie zamarznąć na śmierć w tej śmierdzącej uliczce?".

Prawie wyskoczyłem z mojej cholernej skóry i obróciłem się. Wysoki, chudy facet w okolicach moich dwudziestu czterech lat stał przy tylnych drzwiach restauracji, z workiem na śmieci w ręku. Blond włosy i niechlujny zarost, ubrany w białą koszulę wizytową, czarne spodnie i biały fartuch. Pomocnik kelnera.




Rozdział drugi (2)

"Nic ci nie jest?" zapytał.

"Wystraszyłeś mnie jak cholera".

"Przepraszam." Wyrzucił śmieci do śmietnika, po czym sięgnął do tylnej kieszeni i wydobył paczkę papierosów. "Dlaczego kręcisz się tutaj z tyłu?"

Wzruszyłem ramionami i stanąłem tak wysoko, jak pozwalało mi moje pięć stóp i trzy cale wzrostu. "Wydaje się, że to dobre miejsce jak każde inne" - powiedziałem.

Facet zapalił papierosa. "Zgubiłeś się?"

Tak, w każdy możliwy sposób.

"Nie, potrzebowałem tylko trochę powietrza".

Rzucił mi suche spojrzenie. "Trochę świeżego, śmierdzącego śmieciami powietrza?"

Cwaniak. Jeden z moich ludzi. Ale nie to, czego potrzebowałem w tej chwili. Ruszyłem w stronę tylnych drzwi. "Nieważne. Przepraszam, że przeszkadzam."

"Nie przeszkadzasz mi." Wydychał z nosa bliźniacze pióropusze dymu. Dym zmieszał się z oparami jego oddechu w chłodnym powietrzu. Nie powiedział nic więcej, ale obserwował mnie ciemnoniebieskimi oczami pod zmarszczonymi brwiami, nonszalancko, ale spostrzegawczo.

"Czy nie powinieneś pracować?" zapytałam.

"Przerwa na papierosa." Trzymał w górze swojego papierosa. "Myślałem, że to dość oczywiste".

"Touché."

"Chcesz jednego?"

"Nie palę".

"Pewnie tak będzie najlepiej. Twoje jedzenie będzie zimne."

"I wtedy nie dostanę żadnego deseru?"

Kącik jego wargi wywinął się, a on sam osiadł na jednym z trzech schodów prowadzących do tylnych drzwi restauracji. "Co się stało?"

"Po prostu potrzebowałem chwili sam na sam," powiedziałem. "Ale domyślam się, że to się nie stanie".

"Guess not."

Moje oczy rozszerzyły się. "Boże, jesteś irytujący". Zadrżałam w płaszczu, mój żołądek wciąż warczał. Papierosy, przypomniałam sobie, były świetnymi środkami hamującymi apetyt. "Dobra, tak, zapalę".

Ponownie wyprodukował paczkę i przesunął się, aby zrobić mi miejsce na schodach. Usiadłam obok niego i odgarnęłam z drogi moje długie włosy. Wzięłam papierosa i obserwowałam go, jak zapalał go dla mnie. Jego oczy w płomieniu zapalniczki miały ciemny, krystaliczny błękit, niczym szafir o stu fasetach...

Moja klatka piersiowa zwęziła się, a ciało zgięło w pół, gdy wykaszlałem chmurę dymu.

"Nic ci nie jest?"



Przytaknęłam energicznie. "Minęło trochę czasu", powiedziałem między kaszlami, moje oczy łzawiły. Przypomniałem sobie, dlaczego nie paliłem w pierwszej kolejności. "To smakuje jak dupa".

Facet się uśmiechnął. "Wyłóż to ostrożnie, a ja to odniosę".

"Nie, jestem dobry. Myślę, że tego potrzebuję." Wdychałem ponownie, wypuściłem długi wydech, który zabrał ze sobą część mojego niepokoju. Mój dudniący żołądek uspokoił się.

Przez minutę busiarz i ja siedzieliśmy na stopie i paliliśmy w milczeniu. Kątem oka zerknąłem na niego. Pod jego koszulą z długimi rękawami ładnie zarysowywały się mięśnie. Jego szczęka była ścięta pod delikatnym kątem, a prostą linię nosa przerywała niewielka przerwa. Jego blond włosy były długie na górze, ale krótkie wokół boków i twarzy. Boże, jego twarz...

Jest absurdalnie przystojny. Zbyt doskonały. Jak bohater z komiksu.

"Masz jakieś imię?" zapytał, jego oczy wciąż były skierowane na uliczkę.

"Zelda," powiedziałam.

Jego spojrzenie skierowało się na mnie. "Zelda? Jak-?"

"Jak gra, The Legend of Zelda?" Wciągnąłem dym przez nos. "Nie słyszałem tego sto milionów razy".

Facet wzruszył ramionami. "Chciałem powiedzieć jak żona F. Scotta Fitzgeralda".

"Och," powiedziałem. "Właściwie...tak. Moja matka miała coś do Fitzgeralda. Jestem nazwany po jego żonie. Moja siostra -" zakasłałam, udając, że to dym z papierosa. "Rosemary. Jest nazwana na cześć postaci z jednej z jego książek."

"Tender is the Night," powiedział. Przyjął moje rozszerzone oczy i spojrzał w dal. "Miałem dużo czasu na czytanie przez ostatnie kilka lat".

Przytaknęłam. Nie zapytałem dlaczego, a on nie zapytał mnie o moją siostrę. Dobry handel.

"A ty jak się nazywasz?" zapytałem.

"Link," powiedział, a potem odchylił się od mojego death glare z małym śmiechem. "Beckett. To jest Beckett."

Pasuje do niego idealnie, pomyślałam, a potem zbeształam samą siebie. Skąd miałabyś wiedzieć? Nie daj się ogłupić nad ładną buzią.

"Więc jaka jest twoja historia, Zelda?" zapytał Beckett

"Niewiele do opowiadania," powiedziałam. "Przyszłam, zobaczyłam, dostałam po dupie. Nowy Jork to bezlitosne miejsce".

"Jesteś aktorką?"

"Artysta."

Beckett przytaknął, wydychając dym.

"Jesteś aktorem?" zapytałem. Był wystarczająco przystojny, to było do cholery pewne.

Potrząsnął głową. "Posłaniec rowerowy".

"Oh. Fajnie. Posłaniec rowerowy i pomocnik kelnera." Beckett strzelił do mnie spojrzeniem, a ja uniosłem ręce. "Nie ma nic złego w żadnym z nich. To uczciwe życie."

Parsknął. "Tak. Uczciwe," powiedział, wypluwając to słowo, a potem zamilkł na minutę. "Zresztą, ja tylko dwa razy w tygodniu buszuję po stołach. Dla dodatkowej gotówki."

"Słyszałem, że czynsz jest tu suką".

"Słyszałeś dobrze."

Krótka cisza spadła, że nie było całkowicie niewygodne. Zerknęłam na Becketta jeszcze raz, na cięcie jego szczęki i ciemny błękit jego oczu. Nawet w tandetnym samotnym świetle nad drzwiami jego oczy były błyszczące. Był wyższy niż moja krótka klatka, a jego ciało emanowało bezpieczeństwem. To było tak, jakbym znajdowała się pod osłoną kamienia chroniącego mnie przed zimnym wiatrem miasta. Na długość papierosa w każdym razie.

"Czy mieszkasz na Manhattanie?" zapytałem.

"Nope. Brooklyn." Obdarzył mnie kolejnym spojrzeniem. "W rzeczywistości jest więcej w Nowym Jorku niż Times Square i Empire State Building".

Przewróciłem oczami. "Bez żartów? Miałem zamiar zapytać, czy wynajmują mieszkania w Statule Wolności."

Prawie się uśmiechnął. "Szukasz jakiegoś miejsca?"

"Nope, jestem skończony", powiedziałem. "Jestem już w nad głową".

Beckett przytaknął. "Słyszę cię. Pracuję na dwa etaty i brakuje mi w tym miesiącu osiemdziesięciu dolców. Będę musiał oddać krew".

Moje oczy rozszerzyły się. "Oddajesz krew, żeby zarobić na czynsz?"

"Raz czy dwa. To nic wielkiego. Klinika na 17-tej daje 35 dolarów".

"Nadal brakowałoby ci 45 dolarów".

"Pójdę do innej kliniki". Beckett parsknął śmiechem na mój zdezorientowany wyraz twarzy. "Żartuję. Coś sprzedam. Może jeden z moich albumów, co byłoby do kitu".

"Albumy? Na przykład winylowe?"

Przytaknął. "Mam kilka klasyków, głównie po moim dziadku. Odziedziczyłem jego kolekcję, kiedy zmarł. Inne pochodzą z wyprzedaży na chodniku. Ludzie nie wiedzą, co mają i sprzedają tanio."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Tam, gdzie jesteś, jest dom"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈