Taniec ze śmiercią

Prolog

Mrugając otwartymi oczami, jęczę i cofam się przed jaskrawymi jarzeniówkami nad głową. Głowa mi pęka, ciało jest sztywne i obolałe. Nie rozpoznaję swojego otoczenia i wpadam w panikę, siadając gwałtownie do pionu. Ruch sprawia, że kręci mi się w głowie, a wzrok staje się coraz mniejszy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam jest to, że zabrali mnie z sierocińca, źli ludzie, którzy robią straszne rzeczy dziewczynkom takim jak ja. Wszystko co widzę to beton. Ściany, sufit, podłoga, wszystko szare i ponure. Żadnych okien, nic. Leżę na wymodlonym łóżku, zawieszona na ścianie przez dwa łańcuchy. To więzienna cela. Zauważam kamerę bezpieczeństwa wmontowaną w róg pokoju nad drzwiami, mruga na niej czerwone światło. Przyciągając kolana do piersi, oplatam je ramionami, walcząc z łzami. Próbując powstrzymać gwałtowne drżenie mojego ciała, ściskam ramiona jeszcze mocniej.

Łza spływa po mojej twarzy, a ja przełykam bolesną grudę w gardle, podskakując, gdy drzwi skrzypią, a potem się otwierają. Kiedy widzę mężczyznę, który mnie zabrał, strach ogarnia mnie tak mocno, że myślę, iż będę chora. Okropny uśmiech pojawia się na jego ustach, gdy zatrzymuje się kilka stóp ode mnie. Zwijam się w jeszcze ciaśniejszą kulkę, próbując się zmniejszyć. Inny mężczyzna wchodzi do pokoju, pozostając przy drzwiach.

"Witaj, dziecko. Mam na imię Erik." Spuszczam wzrok na miejsce na łóżku bezpośrednio obok mnie. Nie chcę na niego patrzeć i nie chcę, żeby on patrzył na mnie, żeby mnie widział.

"Jest ładna," mówi drugi mężczyzna w sposób, który sprawia, że drżę ze strachu.

"Jak myślisz, dlaczego ją sprowadziłem?". Śmieje się. "Wstań, dziewczyno", szczeka, ale ja się nie ruszam. Nie mogę się ruszyć. Moje kończyny są zablokowane w miejscu. Krzyczę, kiedy sięga po mnie, chwytając w garść moje włosy i ściągając mnie z łóżka szorstko. Moje kolana zderzają się z betonową podłogą, a ból rykoszetuje w górę moich nóg. Jego buty znajdują się tuż przede mną. Chcę uciec jak najdalej od niego, ale nie ruszam się z miejsca, wpatrując się w podłogę, a łzy miarowo spływają po policzkach. Opada na kucki, a jego pokryte modzelami palce chwytają moją szczękę, zmuszając mnie do podniesienia twarzy. Zatrzaskuję oczy, a on się śmieje.

"Zamknij oczy, ile chcesz. Czy pamiętasz, co ci powiedziałem?" Nic nie mówię, ale czuję na twarzy jego gorący, pachnący dymem oddech. "Obiecałem, że cię złamię", szepcze. Słowa te wyzwalają coś we mnie i włączają się zwierzęce instynkty. Odrywam twarz od niego i uciekam do tyłu, pchając się na nogi i przyciskając się do ściany w odległym rogu pokoju. Jego śmiech odbija się echem po małej przestrzeni, a z moich ust wydobywa się sfrustrowany krzyk. Nie uda mi się stąd wydostać. Dwóch dorosłych mężczyzn, przeciwko mnie, dziewczynie. On mnie złamie i prawdopodobnie zabije, albo co gorsza, zrobi ze mnie dziwkę. Wiem wszystko o takich rzeczach, o miejscach, do których wysyłają dziewczyny w moim wieku. Wolałabym umrzeć.

Jego śmiech urywa się i szturmuje przez pokój, sięgając po mnie. Wyrywam mu się, ale to żałosna próba. Chwytając górną część mojej koszulki, rozdziera ją, prosto na środku. Krzyczę i skulam się w sobie, osłaniając przed nim swoje ciało.

"Ona nawet nie ma jeszcze cycków" - mówi jego przyjaciel, plując na ziemię.

Erik chwyta mnie za włosy, odciągając moją głowę do tyłu tak mocno, że krzyczę, gdy jestem zmuszona do klęczenia przed nim. Podchodzi blisko, przyciągając mnie do siebie, aż mój policzek jest przyciśnięty do jego krocza. "Nie mam nic przeciwko." Śmieje się. Bile palą tył mojego gardła i walczę z nadciągającą paniką, która sprawia, że chcę zwinąć się w pozycję płodową i po prostu wymazać to wszystko. Przez kilka sekund mój umysł mówi mi, żebym się z tym pogodził, że to jest to, co muszę zrobić, żeby przetrwać, ale w momencie, gdy ta myśl przechodzi mi przez głowę, cofam się z obrzydzeniem. Warkam i wyrywam się, uderzając go między nogi. Jego uchwyt na moich włosach staje się tak bolesny, że krzyczę, ale wtedy on puszcza. Zataczając się do tyłu, zasysa poszarpane oddechy, ściskając swoje krocze. Wiem, że to będzie krótkotrwałe, ale przez sekundę opieram się w małym zwycięstwie.

"Ty mała suko! Przytrzymaj ją." Wszystko dzieje się w jednym momencie. Betonowa podłoga uderza w moje plecy. Ręce chwytają mnie za ramiona i ciało, przygniatając mnie do ziemi. Krzyczę, a moje paznokcie grasują po skórze. Ciało Erika opada na moje jak ołowiany ciężar, a gorący oddech owiewa moją twarz, sprawiając, że łkam. Kopię i wyrywam się, a kiedy to nic nie daje, łzy mnie oślepiają. Pociąga za moje dżinsy tak mocno, że całe moje ciało się szarpie i przeciągnąłby mnie przez podłogę, gdyby nie drugi mężczyzna, który mnie trzyma. Odrzuca moje dżinsy na bok, a ja próbuję się wyrwać, podwinąć gołe nogi bliżej ciała. Palce owijają się wokół moich kostek, rozsuwając je. Na jego twarzy pojawia się obrzydliwy grymas i mam wrażenie, że ktoś trzyma moje serce, ściskając je w pięści, gdy on sięga po moje bawełniane majtki. Udaje mi się uwolnić jedną rękę, zamachuję się na niego i uderzam go w policzek. Moja dłoń spotykająca twarz brzmi jak grzmot w pokoju. Jego ręka zaciska się wokół mojego gardła i wali mi w twarz, opryskując mnie plwociną. Łapię oddech, wyginając bezużytecznie ciało, gdy on wsuwa swoje biodra między moje nogi. Czarne plamy zaczynają pokrywać moją wizję, a ja jestem na skraju utraty przytomności.

"Dość!" Głos dobiega z drzwi i Erik nieruchomieje. Trzymający mnie facet uwalnia mnie, jakbym płonęła. "Zejdź z niej", mówi głos. Erik błyska mi ostatnim spojrzeniem i popycha się do swoich stóp.

Gazuję, gdy ciśnienie zostaje uwolnione z mojego gardła i siadam, szamocząc się do tyłu w kąt pokoju. Ściskam razem potargane kawałki mojej koszuli i przyciągam kolana do piersi. Nie chcę tu być. Chcę być gdziekolwiek indziej niż tutaj. Przyciskając twarz do kolan, zamykam oczy. Wyobrażam sobie, że jestem z powrotem w sierocińcu, z Anną siedzącą obok mnie, z jej słodkim uśmiechem na twarzy.

Coś muska moje kolano i skomlę, podnosząc twarz. Przede mną kucał mężczyzna. Ma ciemne włosy z kilkoma siwymi pasemkami przy skroni i oczy w kolorze burzowego nieba. Nosi garnitur z kamizelką pod marynarką i czerwony krawat zawiązany zgrabnie na gardle. Mały uśmiech dotyka jego twarzy, a jego oczy spotykają się z moimi, obserwując mnie tak długo, że muszę odwrócić wzrok. Nie próbuje mnie jednak dotknąć. Powoli sięga do kieszeni swojej marynarki i wyjmuje z niej lizaka, oferując mi go. Marszczę brwi, zdezorientowana. Nie ufam mu i nie biorę go od niego. On wzrusza ramionami i zdejmuje opakowanie, wkładając go do ust, po czym zsuwa kurtkę z ramion i powoli zarzuca ją na mnie. Chwytając dwa boki, ściągam je razem, zakrywając całe moje ciało wewnątrz materiału.

"Jak masz na imię?" pyta. Nie odpowiadam, a on opuszcza się na ziemię, siadając na brudnym betonie w swoim ładnym garniturze, opierając się plecami o łóżko. Słyszę tylko, jak ssie lolly. "Mam na imię Nicholai." Wyciąga nogi i krzyżuje jedną kostkę nad drugą. "Nicholai Ivanov."

"Una," szepczę.

"Jesteś silny. Wojowniczka" - mówi, trzymając jaskrawoczerwoną lolitkę przed twarzą i badając ją.

"Proszę, pozwól mi odejść", szepczę, walcząc z łzami.

Przechyla głowę na bok, pocierając dłonią brodę. "To silni przeżywają na tym świecie, Una. A słabi... giną, zapomniani i mało znaczący". Przeczesuję włosy za ucho, a on śledzi ten ruch. "Mogę zaoferować ci największy dar ze wszystkich, mały gołąbku. Mogę uczynić cię silną."

"Jak?"

Uśmiech ciągnie się po jednej stronie jego ust. "Mogę uczynić cię wojownikiem." Wstaje i oferuje mi swoją rękę. "Jeśli przeżyjesz... a mam szczerą nadzieję, że przeżyjesz, mała gołąbeczko".




Rozdział 1

Trzynaście lat później

Austin Daniels zamyka drzwi do apartamentu penthouse w Four Seasons. Rozglądam się dookoła po czystym bogactwie tego miejsca. Wydaje mi się, że brudna polityka dobrze płaci.

To przeklęte miasto jest moim domem od tygodni i jestem bardziej niż gotowy, aby z nim skończyć. Czuję się oszołomiony, będąc otoczonym przez ten cały beton, jakbym nie mógł złapać pełnego oddechu. Spędziłam tygodnie udając jego menedżera mediów społecznościowych online, ale oczywiście w chwili, gdy mnie poznał, chciał mnie przelecieć. Większość mężczyzn to z mojego doświadczenia przewidywalne i proste istoty. Postrzegają kobiety jako towar, coś, do czego mają prawo, ładną twarz i ciasne ciało, w którym można zapomnieć o swoich kłopotach. Dla niczego nie podejrzewającego oka jestem ich chodzącą fantazją. Rzeczywistość nie mogłaby być dalsza od prawdy.

Przesuwa się za mną, przesuwając dłonie wokół mojej talii. Każdy instynkt, który mam, wyskakuje na powierzchnię, domagając się mojej reakcji. Lata treningu walczą z moją kontrolą, gdy ten głos w mojej głowie krzyczy, żebym zabił. To wszystko, co wiem, to wszystko, czym jestem. Zmuszam się do tego, zobowiązując się do wykonania planu. Przyciska swoje usta do mojego ramienia, a ja przechylam głowę na bok, pozwalając mu pracować w górę mojej szyi. Dostrajam uczucie jego dotykania mnie, mentalnie nadrzędnie.

"Jesteś taka piękna", mówi, dmuchając ciepłym powietrzem po mojej skórze. Odwracam się, by stanąć przed nim, biorąc pod uwagę każdy szczegół jego twarzy. Austin jest dobrze wyglądającym facetem po trzydziestce. Jest napędzany, bogaty, ambitny, ale jest zbyt ambitny, to właśnie wylądowało go tutaj, ze mną w jego apartamencie hotelowym, uwodzącą go. Biedny, głupi chuj.

Mężczyźni tacy jak Austin, cóż, nasze drogi nigdy nie powinny się skrzyżować. Nie pytam o powody, kiedy biorę pracę, po prostu ją wykonuję i dostaję wynagrodzenie. Musi być w łóżku z naprawdę paskudnymi ludźmi, żeby mieć na głowie mój rodzaj cennika. W moim świecie korupcja i śmierć to stali towarzysze, prosty fakt życia, wymierne ryzyko. A ja jestem królową. Austin nie należy tutaj, a jednak chętnie zapuścił się w miejsce, gdzie potwory pod łóżkiem są bardzo realne. Wsuwam palce pod materiał przy ramionach i odpycham go, aż ramiączka zsuwają się z moich ramion. Sukienka rozpada się, odsłaniając moje nagie piersi. Jego oczy opadają na moje piersi i potrząsa głową, sięgając po mnie. Jego dłonie obejmują mnie, czule przejeżdżając po moich sutkach. Otrząsając się z sukienki, zsuwam ją przez biodra, aż do momentu, w którym zatrzymuje się u moich stóp i nie mam na sobie nic poza obcasami. Jest całkowicie skupiony na moim ciele i to jest żałosne, naprawdę.

"Wejdź na łóżko," rozkazuję.

Jego palce niezdarnie fumble nad guzikami koszuli, jak on desperacko próbuje rozebrać się. Wzdycham, szybko kończąc cierpliwość. Koszula w końcu się rozpina i on otrzepuje się z niej, zanim położy się na łóżku. Mrugam do niego zmysłowym uśmiechem i przerzucam nogę przez jego klatkę piersiową, zanim wysuwam się i układam na jego twarzy. To jest mój osobisty ulubiony sposób.

"Liż mnie." Mój głos hałaśliwy, przesiąknięty seksem oddech.

Jęczy i chwyta moje uda, prześlizgując się po mnie językiem. Chwytam deskę rozdzielczą na tyle mocno, że moje knykcie stają się białe, a paznokcie wyginają się do tyłu o ciężkie drewno. On przesuwa językiem po mojej łechtaczce, a ja zaciskam zęby, całe moje ciało napina się niewygodnie. Seks nie jest przyjemnym doświadczeniem; jest środkiem do celu. Jest w nim pewna siła, która sprawia, że ofiara staje się słaba, uległa. W końcu krew i kule są takie nieładne. Rozważam zabicie go w tej chwili, ale jego ochroniarz jest tuż za drzwiami. Potrzebuję, żeby usłyszał moje jęki, posłuchał jęczenia Austina. Na tyle, że rozluźnia swoją gardę, bo jeśli jest jakiś dobry, to nadal będzie w wysokiej gotowości. Oczywiście mogłabym go też zabić, ale lubię mieć czyste zadania.

Zmuszając się do fałszywego jęku przez moje usta, toczę biodra przeciwko niemu, upewniając się, że jest całkowicie zrelaksowany. Jedna ręka nurkuje w jego włosach, przyciągając go mocniej do siebie, gdy przeżywam udawany orgazm. Kiedy jest już całkowicie nieświadomy, przesuwam się, umieszczając uda po obu stronach jego szyi. Uśmiecham się do niego. Uśmiecha się z powrotem, jego twarz pokryta jest moją cipką, a kiedy otwiera usta, by coś powiedzieć, zacieśniam chwyt na jego włosach, zaciskając uda na jego szyi. Wykręcając jego głowę do tyłu, słyszę satysfakcjonujący chrzęst pękających kręgów w jego szyi. Nigdy nie odrywam oczu od jego oczu, obserwując jak światło je opuszcza, czując jak życie z niego odpływa. Jego ciało szarpnęło się pode mną na sekundę, zakończenia nerwowe zwariowały.

To najwyższa moc, pęd nieporównywalny z niczym innym. Śmierć jest bez skrupułów, a ja jestem jej zwiastunem. Zostaję tam, czekając i słuchając, aż powietrze opuści jego płuca. Z ciężkim sykiem, a potem drgawki zwalniają, aż leży nieruchomo.

Zsuwając się po jego pozbawionym życia ciele, przeciągam dłońmi po jego twarzy, przymykając powieki. Pochylam się nad nim i przyciskam usta do jego czoła. "Prosti menya", szepczę przy jego skórze w moim ojczystym języku. Wybaczcie mi.

Nie jestem pobożną kobietą. Widziałam zbyt wiele zła na tym świecie, by wierzyć w Boga lub coś większego niż to piekielne życie, które mamy. Wszystko, co możesz zrobić, to wykopać się z rynsztoka, a ja musiałam użyć góry ciał jako moich schodów w górę tej splamionej gównem ściany klifu. Ten człowiek nic mi nie zrobił; jest po prostu pracą, płatnym kontraktem. Zginął, bo był słaby. Ja nadal przetrwam, bo jestem silny i robię to, do czego zostałem wyszkolony. Zabij. Proszę o wybaczenie, bo choć muszę to robić, nie powinienem czerpać z tego prawie takiej przyjemności, jak to robię. Nie zabijam tylko po to, by przeżyć, lubię to, żyję dla tego. Nigdy nie czuję się bardziej żywy niż wtedy, gdy odbieram życie. Dreszcz śmierci stał się nałogiem, którym chętnie się karmię. I jestem w tym dobry. Jestem najlepszy. Wszyscy potrzebujemy gdzieś potwierdzenia.




Rozdział 2 (1)

Odbijając się od krawężnika, pozwalam rowerowi stoczyć się po niewielkim nasypie w stronę linii drzew. Kopiąc podpórkę, zdejmuję kask i opieram go na zbiorniku paliwa, po czym ściągam krawat z włosów, wysyłając długie, białoblond pasma kaskadą w dół moich pleców. Zapach lasu otacza mnie, sosny, ziemi, mchu. Po zamknięciu w mieście, jest to mile widziane wytchnienie, które mnie ożywia. Miasto jest zbyt głośne, samochody, ludzie, to zarówno przytłacza, jak i otępia moje zmysły. Tutaj słyszę wszystko i nic, bo panuje cisza, zakłócana jedynie przez sporadyczny świergot ptaków.

Naciągając kaptur na głowę, zaczynam biec w górę drogi, trzymając się cieni, gdy zbliżam się do domu. Dla niczego nie podejrzewającej osoby, to tylko rezydencja w Hamptons jakiegoś faceta z cholernie dużą ilością pieniędzy, ja wiem lepiej. To jest twierdza Arnaldo Boticelli, underboss włoskiej mafii. Niewiele osób z zewnątrz kiedykolwiek zobaczy wnętrze tych murów, a ja zawsze jestem outsiderem. Dlatego właśnie mnie zatrudniają.

Czekam, aż strażnicy się zmienią; korzystając z ich małej chwili rozproszenia, podchodzę do wysokiego na sześć stóp kamiennego filaru, który znajduje się na lewo od ogromnej metalowej bramy, tuż w cieniu strażnicy. Chwytając się gzymsu, podnoszę się, wystrzeliwując prosto nad nim i lądując po drugiej stronie w bezgłośnym walcu. Zatrzymuję się, czekając, nasłuchując. Moje zmysły są wyostrzone, wyłapują najmniejszy dźwięk i ruch. Mogę to wszystko wyciszyć lub wpuścić. Słabe dyszenie psa i niezgrabne kroki ciężkich butów to wszystko, co słyszę. Trzydzieści sekund to wszystko, co mam na dotarcie do domu. Biegnę przez ciemne trawniki, ale im bliżej jestem, tym bardziej jest to ryzykowne. Rezydencja jest jak nowoczesny pałac, zbudowany ze szklanych ścian, które pozwalają światłu rozlewać się po wszystkim, co ją otacza. Na dachu znajduje się co najmniej trzech snajperów, cztery patrole strażników krążą po obwodzie i sześć bezpośrednio otacza dom.

Przeszukując dom, zauważam, że jeden z pokoi gościnnych na piętrze ma uchylone okno. Ogromna tafla szkła jest uchylona z centralnego punktu obrotu, a pokój za nią pogrążony jest w ciemnościach, jako jeden z niewielu nie jest oświetlony jak choinka. Strażnik pod oknem wydaje się rozproszony, znudzony. Uciekając, wbiegam w światło rzucane przez trawnik i wyprzedzam go. Moje stopy szepczą po trawie, gdy wbiegam za nim, skaczę i owijam uda wokół jego bioder, by przełożyć rękę na jego gardło. Zatacza się na chwilę i uderza plecami w ścianę, nawijając mnie, gdy próbuje oderwać moją rękę od swojego gardła. Ściskam mocniej, używając wszystkiego, co mam, aby zmiażdżyć jego grubą szyję. I wtedy on pada, uderzając o ziemię z miękkim łomotem. Ląduję lekko na nogach obok jego nieprzytomnego ciała, moja klatka piersiowa kołysze się z wysiłku.

Teraz...muszę tylko przeskalować budynek i wsunąć w okno drugiego piętra. Łatwo.

Dom Arnaldo to forteca z marmuru i szkła, z których wszystkie wiem, że są kuloodporne. Przyciskając się plecami do ściany, rozglądam się dookoła, zanim schowam się z powrotem do środka. Dwóch strażników stoi przed podwójnymi drzwiami, które prowadzą do biura Arnaldo. Opuszczam kaptur, który zasłania mi oczy i biorę głęboki oddech, po czym wychodzę zza ściany. Strażnicy zwracają na mnie uwagę, a ja trochę bardziej kołyszę biodrami, podchodząc do nich. Obaj sięgają po broń, a ja padam na ziemię, wyrywając pistolety z kabur na udach i wyciągając je przed siebie. Spusty ustępują pod moimi palcami wskazującymi i pistolety zwalniają się z cichym popem. Obaj chwytają się przez sekundę, sięgając po małe rzutki wystające z ich szyi, zanim jednocześnie zsuną się w dół drzwi. Rzutki nie są w moim stylu, ale nie wypada też wchodzić do domu klienta i zabijać jego osobistych strażników. Naciskam butem na ramię jednego z facetów, odsuwając go na bok, żebym mógł otworzyć drzwi. Moje buty zapadają się w gruby dywan i popycham za sobą zamknięte drzwi.

Arnaldo podnosi wzrok znad swojego ogromnego biurka i uśmiecha się, stąpając palcami przed sobą. Oczywiście, że się mnie spodziewał. Powiedziałem mu, że przyjdę. Dwóch jego strażników stoi za nim jak milczące czuwanie, mają wyprostowane plecy i wycelowane we mnie karabiny szturmowe. Trzymam twarz opuszczoną ku ziemi, dbając o to, by kaptur rzucał moją twarz w cień.

"Zamierzacie mnie zastrzelić, chłopcy?" pytam, zarozumiały uśmiech grający na moich ustach. Kiedy znajduję się w najgorszych sytuacjach, często przekonuję się, że uśmiech może cię uratować. Wszystko w życiu zależy od percepcji. Nie liczy się to, co robisz, tylko to, jak twój przeciwnik postrzega to, co zrobisz. Uśmiechnij się, gdy spodziewają się, że będziesz się płaszczyć, graj bezradną kobietę, gdy spodziewają się, że wyjdziesz na ulicę z bronią w ręku. Nieprzewidywalny wróg jest przecież najbardziej zabójczy.

"Una", Arnie wita mnie swoim grubym włoskim akcentem, po czym klika palcami i sygnalizuje swoim ludziom, żeby wyszli. Wie, że nie będę tu z nimi rozmawiać. Drzwi zatrzaskują się, a on uśmiecha się, gestykulując, żebym usiadła. "Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie".

Zwężam oczy w jego stronę. Jestem już świadoma, że mężczyzna stoi za mną, ale czekam, czy się ruszy. Arnaldo jest tym, który to zdradza, jego oczy przesuwają się w nieskończoność, zanim ponownie spotykają się z moimi. Uśmiechając się, przechylam głowę na bok w tym samym momencie, kiedy upuszczam maleńkie srebrne ostrze z grubego mankietu wokół mojego prawego nadgarstka. Jest wielkości dużej spinki do włosów, ale ostre jak brzytwa i wyważone tak, by mieć rozsądny zasięg rzutu. Ręka wylatuje za mną, gdy nie spuszczam wzroku z Arnaldo. Słyszę, jak ostrze wbija się do domu, grzebiąc w drewnie drzwi. Usta szefa mafii wykrzywiają się w cień uśmiechu, a jego oczy szczypią w kącikach.

"Spudłowałeś." Głos za mną jest szorstki i głęboki. Zbliża się od tyłu, a ja walczę, by pozostać nieruchomo, gdy czuję, że czesze się zupełnie za blisko mnie. Okrążając mnie przed sobą, zatrzymuje się, nasze ciała dzieli ledwie cal. Ma na celu zastraszenie i to mnie bawi. Jest wysoki, dużo wyższy ode mnie, ale tam, gdzie większość mężczyzn, których Arnaldo trzyma, wydaje się być barczysta, ten jest wysportowany. Jego ramiona są szerokie, ale zwężają się w wąską talię. Wypielęgnowane mięśnie leżą na jego smukłej ramie, są wynikiem dyscypliny i pracy. Niektóre kobiety widzą takiego mężczyznę i uważają go za atrakcyjnego, ale ja jestem poza takimi pojęciami. Uważam go za niebezpiecznego. Stoi swobodnie, ręce trzyma w kieszeniach drogiego garnituru, który opina jego ciało jak rękawiczka. Promieniuje mocą jak latarnia morska, rozwija się, wijąc się wokół mnie i wysysając całe powietrze z pokoju. Moja ciekawość zwycięża i odchylam głowę do tyłu, przeciągając oczy w górę jego klatki piersiowej, aż docierają do twarzy. Wygląda jak jeden z tych facetów, których widzisz w magazynie. Pełne usta, wyrzeźbiona szczęka, wysokie kości policzkowe i włosy, które są tylko trochę za długie, aby być profesjonalne. Wszystko w nim krzyczy uprawniony, bogaty, ładny chłopak, dopóki nie spojrzę w jego oczy. Mają kolor dobrze leżakującej whisky i są prawie zupełnie nieczytelne, lodowate. Walczę, by nie dopuścić do siebie uśmiechu, bo wszystko w nim krzyczy wyzwaniem. Jego oczy zwężają się i widzę, jak bardzo jest skrępowany, jak trzyma się na smyczy, ponieważ jest w nim jakaś krawędź, coś zimnego i niebezpiecznego z bezwzględnością, która rywalizuje z moją własną. Łapie mnie na najmniejszą chwilę, ale to wystarczy, bo widział moją twarz. Nie jestem całkowicie zdenerwowany tym faktem, ponieważ oznacza to, że być może będę musiał go zabić, a ten byłby ekscytującym przeciwnikiem.



Rozdział 2 (2)

Sięgając w górę, przeczesuję palcem skorupę jego ucha, pokrywając palec krwią zbierającą się z małego pęknięcia. "Nigdy nie tęsknię." Jego oczy trzymają mnie w niewoli, gdy podnoszę palec do ust i ssę, smakując jego miedziany posmak. Nie wzdryga się, nie rusza. "Gdybym chciał cię martwego, byłbyś martwy". Jego wyraz twarzy nigdy nie chwieje się, nie zdradza nawet odrobiny tego, co myśli. Jest jednocześnie intrygujący i denerwujący.

"Bacio della morte", mówi płynnym włoskim, jego język pieści słowa jak kochanek.

Pocałunek śmierci. Tak nazywają mnie Włosi.

"Sei spaventato?" odpowiadam z uśmiechem. Czy jesteś przerażony? Nie mogę się powstrzymać, żeby go nie przynudzać, choć wątpię, żeby ten ktoś się czegokolwiek obawiał. Wiesz, co mówią, jest cienka granica między odwagą a głupotą. Przekona się, że to bardzo cienka linia, gdy ma do czynienia ze mną.

Odchylając głowę na bok, kosmyk ciemnych włosów opada mu na czoło. Ten ruch przypomina mi drapieżnika ważącego swoją ofiarę, co jest śmieszne. Jego oczy zatrzymują moje na długo przed punktem, w którym normalni ludzie zaczęliby czuć się nieswojo. Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że niemalże mam ochotę odwrócić wzrok, wycofać się. Ja! Nigdy nie cofam się przed nikim, bo to oznacza dostrzeganie zagrożenia. Nikt mi nie zagraża. Kim jest ten człowiek? Uosabia władzę, nosi ją jak człowiek, który się z nią urodził, a jednak nie znam go, co oznacza, że nie zakłada władzy. Ciekawe. Każdego człowieka można odczytać jak fakty z kartki papieru, jego obawy, nadzieje, mocne strony, słabości... jeśli wiesz, czego szukać, powie ci wszystko. On nie mówi mi nic, nie zdradza niczego, a to mnie intryguje. Wpatruję się w jego oczy, naciskając, sondując, szukając, a on jednak stoi przede mną jak żelazny mur, nieprzenikniony i nieugięty.

W końcu odrywam od niego wzrok i przechodzę obok niego obojętnie. Moje instynkty ostrzegają mnie, że ten człowiek jest niebezpieczny, ale przetrwanie i dominacja polegają na blefie jak wszystko inne. Uznanie go za godnego przeciwnika samo w sobie daje mu władzę, której nie jestem skłonny dać, ponieważ to ja jestem tutaj zagrożeniem, a jeśli wykona ruch, niezależnie od tego, kim jest, szybko dowie się, dlaczego.

Okrążam biurko, a Arnaldo podnosi się z krzesła, przyciąga mnie do siebie i całuje w oba policzki. Włosi mają swoje sposoby i denerwują się, jeśli nasika się im do płatków kukurydzianych, więc gram na zwłokę, mimo że szczotkowanie jego skóry do mojej powoduje, że dawno zakorzenione instynkty wychodzą na powierzchnię. Porównuję to do lwa rzucającego się na kraty klatki, ogarniętego pierwotnym instynktem zabijania. Ale ja wykułem więzienie z hartowanej stali, które trzyma mojego potwora mocno zamkniętego, przykutego i ukrytego przed światem, dopóki go nie potrzebuję. On się odsuwa, a ja wypuszczam wstrzymywany oddech. Arnie to niedźwiedź, który zawsze pachnie cygarami i whisky, ale jest lojalnym klientem, a ja cenię sobie lojalność.

"Arnie, minęło trochę czasu", mówię swobodnie. Siada z powrotem i oferuje mi drinka, którego wie, że nie wezmę, a następnie krzesło, na którym wie, że odmówię siedzenia. Pracowałem z nim przez cztery lata. On wie wystarczająco dobrze.

"Cieszę się, że ostatnio nie potrzebowałem twoich usług". Przesuwam się, opierając się plecami o ścianę, z boku biurka Arniego.

Zerkam na wysokiego, ciemnego i przystojnego. Stoi w tej samej pozycji, tylko teraz jest zwrócony w naszą stronę. Jego ręce nadal znajdują się w kieszeniach, co daje wrażenie swobodnego rozluźnienia, ale nic w tym człowieku nie jest swobodne. Jest świadomy, obserwuje, czeka. Marszczenie brwi ocienia jego rysy, gdy mnie ocenia.

"Musi odejść," mówię, przechylając głowę w jego stronę.

Arnie wzdycha i odchyla się w swoim fotelu. "To go martwi. W dodatku nie ufam, że mnie nie zabijesz". szczerzy się.

"Och, Arnie." Uśmiecham się słodko, wsuwając palce pod cienki kaptur i odsuwając go od twarzy. "To urocze, że myślisz, że ktokolwiek mógłby cię chronić, gdybym chciał cię zabić". Jego twarz staje się poważna, gdy ruszam do jego biurka, kołysząc biodrami z każdym krokiem. "Nie martw się. Chciałabym dla ciebie co najmniej dwadzieścia". mrugam. Jak już mówiłem, ta gra polega na postrzeganiu. Pewność siebie jest koniecznością, a urok przechodzi długą drogę. Nie jestem jednym z tych, którzy chcą się wcisnąć w gówno. Najchętniej nigdy nie wchodziłbym w interakcje z klientem twarzą w twarz, ale dla Arniego robię wyjątek. Nawet on musi jednak pamiętać o swoim miejscu, bo szef mafii, przywódca kartelu, pierdolony prezydent... śmierć nie dyskryminuje, sprzedaje każdemu, kto da najwięcej.



Rozdział 3 (1)

Sposób w jaki chodzi, jak mówi, jak bawi się z Boticellim zainteresował mnie bardziej niż powinienem. Wiem o niej niewiele, ale mogę powiedzieć jedno, nie da się jej kontrolować. Historie o niej są dobrze znane, rosyjska zabójczyni, która zlikwidowała Salvatore Carosso, kluczowego gracza w meksykańskim kartelu. Gdybym zobaczył ją na ulicy, nie spojrzałbym na nią dwa razy. I właśnie dlatego, zdaję sobie sprawę, jest tak dobra. Na zewnątrz wygląda jak ładna, mała istotka pełna pustych gróźb, ale jedno spojrzenie w jej oczy sprawia, że oceniam ją zupełnie inaczej, bo nic tam nie ma. Żadnych emocji, żadnych wątpliwości, żadnego sumienia.

Podchodzi do biurka Boticellego, a ja obserwuję, jak mięśnie jego szczęki drgają pod wpływem jej cienko zawoalowanej groźby, a jednak on nic nie mówi. On nic nie robi. Ona ma underboss włoskiej mafii gryzie się w język jak bity pies. Kącik mojej wargi drga, gdy staram się nie uśmiechać. On się jej boi. Jego oczy kierują się na mnie, jakbym go uratował. Nie uratuję. Jest środkiem do celu, ale jestem wobec niego cholernie lojalny, poza tym, co może dla mnie zrobić. To jej potrzebuję. Wskakuje na krawędź biurka, naprzeciwko mnie i krzyżuje jedną nogę na drugiej, kołysząc butem w przód i w tył, jakby nic ją nie obchodziło. Zapiera ręce za sobą, wyciągając swoje chude ciało i wypychając klatkę piersiową do przodu. Materiał jej topu ściąga się ciasno na jej piersi, a moje oczy śledzą długość jej ciała. Białoblond włosy opadają falami na jej plecy, sprawiając, że jej mleczna skóra wydaje się jeszcze bardziej blada. Tak, widzę, dlaczego jest taka dobra, bo gdybym nie wiedział, kim jest, z wielką chęcią zatopiłbym w niej swojego kutasa. Ona jest jak zabójcza Barbie. Jest idealna.

"Dobrze. Chcesz rozmawiać przy nim, zrób to, ale..." Przechyla spojrzenie w moją stronę, zwężając na mnie te niezwykłe oczy koloru indygo. "Zdradź mnie, a ja cię znajdę".

Są dwa rodzaje ludzi na tym świecie, ci którzy grożą i ci którzy obiecują. Zawsze doceniam ludzi, którzy składają obietnice. Jej oczy spotykają się z moimi, a ja wpatruję się w nią bez słowa. Nie wie, że mówienie o tej sytuacji zaszkodziłoby mi o wiele bardziej niż jej. Wkrótce się o tym przekona.

"Dobrze." Arnie huffs niecierpliwie. "To jest twój znak."

Wręcza jej plik, a ona otwiera go, skąpiąc po stronie, zanim zamknie go i odrzuci na biurko obok. "Trzy", mówi po prostu.

Szef zwęża oczy. "Trzy miliony? To capo."

Odchyla głowę do tyłu, a następnie przetacza szyję na bok, patrząc na niego ze znudzonym wyrazem twarzy. "On nie jest zwykłym capo. On jest Lorenzo Santosem. Potrzebuję czasu, żeby się do niego zbliżyć, a czas to pieniądz, Arnie".

Pieprzony Lorenzo. To idiota z kutasem w ręku. Wystarczyłoby, żeby na niego spojrzała, a on ślepo podążałby za nią do poderżniętego gardła.

Arnaldo szczerzy się jak rekin i podnosi na wpół wypalone cygaro z popielniczki na biurku. Wyciąga z kieszeni zapalniczkę i odwraca górę, pozwalając płomieniowi pocałować poczerniały koniec cygara. Zaciąga się kilka razy i wydycha ciężki obłok dymu.

"Zbliżenie się nie będzie problemem. Od tego jest tutaj Nero." Szarpie cygaro w moją stronę i popiół spada na biurko, rozsypując się po drewnie. Oczy Uny zamykają się na moje, skupione, studiujące. "Santos za dwa tygodnie urządza przyjęcie zaręczynowe, a ty będziesz jego randką". dodaje szefowa.

Wie równie dobrze jak ja, że ochrona tej nocy będzie jeszcze bardziej szczelna niż zwykle. Może wejdzie, ale na pewno nie wyjdzie. To misja samobójcza. I test. Arnaldo myśli, że nasze interesy są takie same, że to zwykłe przejęcie. Nie jest, ale na razie potrzebuję go po swojej stronie. Co ważniejsze, potrzebowałem go, by skontaktował mnie z najlepszym zabójcą, jakiego można kupić za pieniądze... lub kobietą-zabójcą. Una Ivanov. Jest nieuchwytna i nie można się z nią skontaktować, chyba że jest się wtajemniczonym. Arnaldo jest na bieżąco. Klocki są na szachownicy, muszę tylko wprowadzić je do gry.

Wdycha głęboko powietrze, jej nozdrza się rozchylają. "Dobrze, ale to nadal trzy miliony."

Zeskakuje z biurka i podchodzi do mnie. Jej biodra kołyszą się delikatnie, jej ciało porusza się jak płynna sztuka. Zatrzymując się przede mną, podnosi rękę, wodząc idealnie wypielęgnowanymi paznokciami po mojej szczęce. Owijam dłoń wokół jej nadgarstka, zatrzymując jej ruch. Za cholerę jej nie ufam. Uśmiech podkręca kąciki jej krwistoczerwonych ust, a ja ściskam jej nadgarstek wystarczająco mocno, by posiniaczyć jej porcelanową skórę, na tyle mocno, że wiem, iż przy odrobinie większego nacisku mógłbym złamać delikatne kości. Jej oczy czymś błyskają, ale ona nigdy się nie wzdryga, nie rusza, nie przestaje się uśmiechać. Po prostu gapimy się na siebie.

"Jak się znowu nazywałaś?" Jej wyraz przesuwa się, zainteresowanie błyszczy w jej oczach.

"Nero."

"Nero...?" Waham się, a jej uśmieszek poszerza się w pełny grymas. "Dowiem się, więc oszczędź mi czasu i dodatku do rachunku Arniego".

Nie mam wątpliwości, że w ciągu kilku godzin będzie miała historię mojego życia. "Verdi," mówię. Ona nie daje żadnej reakcji, żadnej odpowiedzi.

"Nikt", mówi cicho. "Ciekawy".

"Nikt". Zgadzam się. Uśmiecham się na mojej twarzy i uwalniam jej nadgarstek, przesuwając palcami po jej ramieniu. Sztywnieje na krótką sekundę, ale łapię ją.

Przyciska swoje ciało do mojego i jej oddech owiewa moją szczękę, jej oczy opadają na moje usta, gdy przechyla głowę na bok. Jestem pewien, że wielu mężczyzn zostało zwabionych na śmierć przez to napięte ciało i te pełne usta. Ja nie jestem jednym z nich. Trzymam moje oczy na jej, czekając.

"A jednak jesteś tutaj, przytulony do szefa", szepcze, ściskając brew. "Wysoka stawka dla nikogo." Sprytna dziewczyna. Przygryzła jedną stronę dolnej wargi. "Lubię cię, Nero." Gładzi dłonią przód mojej kurtki, zanim się ode mnie odsuwa. "Myślę, że trudno byłoby cię zabić, a ja tak uwielbiam wyzwania." Uśmiecha się i mruga, zanim podchodzi do drzwi, jakby miała cały czas na świecie. Zatrzymując się, ponownie naciąga swój kaptur, aż tylko jej białoblond włosy przelewają się przez ramię, a potem już jej nie ma.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Taniec ze śmiercią"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈