Niechciany kolega

Prolog (1)

==========

Prolog

==========

W małym, wypełnionym ciepłem i światłem domku, położonym na skraju Doliny Słońca, krzyk ubił motyle z ich kwiatów. Delikatny płacz noworodka wypełnił sypialnię, dźwięk, na którego usłyszenie czekała od dziewięciu miesięcy. Seraphina zwolniła uścisk na zielonej, rozmytej gałęzi drzewa uspokajającego przy jej łóżku. Jego mistyczne właściwości zmniejszyły ból podczas skurczów i parcia, ale nie wyeliminowały go całkowicie. Nawet zakręciła się wokół jej nadgarstka, jakby wiedziała, że potrzebuje pomocy.

Serafina westchnęła z ulgą, gdy zobaczyła maleńkie dziecko trzymane przez położną u jej stóp. Wreszcie dziecko było tu i miało się dobrze. Melancholijne "co by było, gdyby" przebiegało przez jej umysł podczas parcia; wiele osób, które znała, urodziło dzieci, które nigdy nie zaczerpnęły oddechu. Stało się to częstsze w ostatnich czterech wiekach, po tym jak większość elfów straciła swoją magię.

"Dziewczynka." Głos jej męża Elkina drżał ze wzruszenia. "Jest taka mała."

Ciepłe wiosenne powietrze podryfowało z otwartego okna, niosąc ze sobą zapach jaśminu i cytrusów. Słońce świeciło w środku, wypełniając pomalowany na kolor kości słoniowej pokój jasnym światłem. Na zewnątrz różowe drzewo płaczącego bzu kołysało się na wietrze. Cóż za piękny dzień, w którym dziecko przyszło na świat. Dobry omen.

Opierając się z powrotem o pierzaste poduszki za sobą, Seraphina uśmiechnęła się do ciemnej kępki włosów na koronie dziecka, czarnej, jak jej ojciec. Dziecko zakręciło nóżkami w stronę brzucha. Było idealne, od delikatnie spiczastych uszu po różowe paluszki. Choć ból porodowy wciąż się utrzymywał, ogarnęła ją ogromna radość. Łzy zakłuły jej oczy, a policzki bolały od uśmiechu.

Położna obejrzała dziecko przed sobą, wciąż pokryte masą porodową i krwią. Seraphina patrzyła na położną z oczekiwaniem, czekając, aż jej córka znajdzie się w jej ramionach. Chciała zobaczyć twarz swojej dziewczynki, przytulić ją, usłyszeć bicie jej serca.

Ale oczy położnej były utkwione w ramieniu niemowlęcia ze zmarszczonymi brwiami.

"Co to jest? Dlaczego nie oddajesz mi mojego dziecka?"

"Ona nosi dziwne znamię."

Elkin, który wciąż trzymał dłoń Serafiny, spotkał jej oczy na krótko, po czym spojrzał na kobietę: "O czym mówisz? O znamieniu?"

Odciągając jej rękę, Seraphina wyciągnęła ręce, coraz bardziej się niecierpliwiąc. "Daj mi ją."

Z wciąż podłączoną pępowiną, położna podała matce dziecko o szerokich oczach. Rzeczywiście było tam znamię. Niepodobne do żadnego, jakie Seraphina kiedykolwiek widziała. Czarne znamię na różowej skórze dziecka, wielkości małej monety, w kształcie kolczastych pnączy owiniętych wokół łodygi lilii. Czy to możliwe, czy też jej oczy płatały figle?

Elkin wymienił z nią kolejne spojrzenie. Przewidując, że to znamię może być niepokojące, przyciągnęła dziecko do piersi i delektowała się pierwszymi chwilami życia córki.

* * *

Imię dziecka i dzień testów nadszedł siedem wschodów słońca później. Każde nowe elfie niemowlę trafiało przed oblicze króla, gdzie było prezentowane i testowane pod kątem zdolności magicznych. Tak niewielu ich zostało, ale zawsze istniała nadzieja, że narodzi się nowy mag.

W żołądku Serafiny narastał dół, ciężki i kręcący się. Położna rozpuściła plotki o znaku dziecka, więc setki osób zebrały się w ogromnej sali królów. Ubrane w jasne pastelowe kolory i delikatną biżuterię, wysokie elfy oczekiwały, że będzie to cudowny dzień. Na ich pięknych, pogodnych twarzach widniały uśmiechy, włosy o różnych odcieniach w misternych warkoczach i fryzurach.

Serafina miała na sobie suknię w kolorze najjaśniejszego błękitu ze złotymi haftami i złoty naszyjnik z wierzbą, przekazany przez jej matkę i jej poprzedniczkę. Jej miękkie, złotobrązowe włosy były zaczesane w wysoki kok, by podkreślić jej spiczaste uszy i kości policzkowe. Ale oddech jej się zatrzymał, gdy stała zamarła w wejściu. Dlaczego czuła się źle, skoro wszystko w tym dniu było piękne i jasne?

Elkin położył dłoń na jej plecach i z delikatnym naciskiem popchnął ją do przodu. Było tak cicho, że ich lekkie elfie kroki odbijały się echem. Oczy podążały za Serafiną i Elkinem, gdy przechodzili przez szczelinę między morzem elfów, pod potężnymi białymi kamiennymi łukami prowadzącymi do króla na końcu. Światło słoneczne wpadało kaskadami przez kolosalne okna, eterycznie odbijając się od diamentów błyszczących w złotej koronie króla. Był elegancki w swoich pięknych, zielonych szatach. Ale jego oczy były surowe. Krążyły plotki, że niegdyś dobroduszny Najwyższy Król parał się czarną magią, chciał stać się potężniejszy, mieć własną magię.

Na końcu przejścia czekał ten blond król, jego oczy utkwione były w śpiące zawiniątko w ramionach Serafiny. Biały tron, na którym siedział, miał oparcie tak wysokie, że król mógłby stać, a do osiągnięcia szczytu potrzeba by było trzech.

Z szarą laską w dłoni pasującą do jego szaty, po prawej stronie króla stał mag światła Vesstan. Jego blade, proste włosy były do połowy związane w ceremonialne warkocze wplecione między koronę ze srebrnych gałęzi. Z ciepłym uśmiechem zszedł po pięciu stopniach i spotkał się z matką i ojcem przy ołtarzu. "Wielu zebrało się tu dzisiaj, aby sprawdzić i nadać imię temu dziecku. Jak będzie znane od tego dnia?"

Elkin przeczyścił gardło. "Będzie znana jako Layala Lightbringer."

Seraphina trzymała swoje dziecko bliżej, delikatnie poklepując jego plecy. Nie chciała się z nią rozstawać na czas testów, ale będzie musiała. Wszystkie matki tak robiły.

Mag zanurzył głowę, jego nadgarstki brzęknęły od srebrnych bransolet, gdy dotknął szarego kamiennego ołtarza przed sobą. "Proszę umieścić tu niemowlę Layalę Lightbringer".

Oczy Seraphiny spotkały się z oczami króla, jego podbródek uniósł się lekko.

Niecierpliwie.

Odstawiła delikatnie owinięte w kocyk niemowlę, zostawiając rękę przy piersi, ostrożnie, by nie upadło.

Mag pokiwał głową. "To będzie szybkie i nie martw się; dziecku nie stanie się krzywda. Powiem kilka słów i będziemy czekać na znak. Jeśli nic się nie stanie, dziecko nie posiada magii."




Prolog (2)

Seraphina wiedziała o tym. Sama widziała to setki razy. Żadne dziecko, którego była świadkiem, nie posiadało magii. Żaden znak nigdy nie nadszedł. Mag Vesstan, jeden z ostatnich elfów urodzonych z magią, którzy istnieli w Adalonie, dotknął palcami korony głowy Layali. Po kilku wypowiedzianych słowach, wokół czubka laski zebrał się onyksowy obłok. Wkrótce powędrował niczym wąż, wijąc się i poruszając wokół ich czwórki, aż okrążył tylko Layalę. Nad ciemną mgłą wokół niej pojawiły się pąki kwiatów; lilie rozkwitły w tak głębokiej purpurze, że niemal wyglądały na czarne.

Serafina poczuła ból w piersi. Znamię, a teraz ten mroczny przejaw magii... Co to oznaczało? Co się teraz stanie? Co robili z magicznymi dziećmi? Jej oczy zatrzymały się na drobnej pulchnej twarzy Layali, tak słodkiej i uroczej. Serce Serafiny pęczniało z miłości, ale jakaś część jej zmartwienia; jak w czymś tak delikatnym i pięknym mogła istnieć ciemność?

Mag Vesstan cofnął rękę, jakby został uderzony, i zwrócił się do króla z rozdziawionymi ustami.

Wysoki Król wstał, z chciwością w oczach. "Ona ma magię." Machnął ręką w stronę elfiej kobiety z rękami na ramionach małego chłopca. Jego ciemnobrązowe włosy zakręcały się wokół anielskiej twarzy, a duże zielone oczy nerwowo przeszukiwały tłum. To była żona i dziecko króla. Seraphina rozpoznała ich, gdy zbliżyli się do siebie.

"Dopilnuj, żeby to się stało" - zagrzmiał król.

Panika wzrosła w Seraphinie, patrząc od króla do maga. "Zobacz, że co jest zrobione?"

"Jako pierwsza urodzona z mocą od ponad czterech wieków, to dziecko poślubi mojego syna, gdy będzie pełnoletnie. Mają być zaręczeni, związani na razie magią". Twardość w jego oczach nie zdradzała oznak negocjacji. "W przyszłości będzie wspaniałą bronią dla naszego ludu".

Broń? Była tylko dzieckiem, ledwo co skończyła tydzień, a on nazywał ją bronią? Seraphina powinna się cieszyć, że jej córka będzie księżniczką, ale żołądek jej opadł. To wszystko było za dużo, za szybko. Jak mogli tak twierdzić Layalę bez jej zgody?

Zanim zdążyła choćby zaprotestować, mag Vesstan skandował. Seraphina spojrzała na tłum. Zadowolone twarze nie rozumiały paniki kłębiącej się w jej piersi, grożącej ugięciem kolan. Chwyciła dłoń męża. "Zrób coś," wysyczała.

"Co można zrobić?" wyszeptał i zacisnął dłoń na jej ramieniu. "Zostaniemy zabici, jeśli odrzucimy to żądanie. Możemy obmyślić plan później".

To były tylko chwile, chwile i tendryla białego światła przeszła od syna króla, chłopca w wieku zaledwie trzech lat, do jej córeczki, wiążąc ich razem. Na lewym nadgarstku niemowlęcia pojawiła się runa: runa dla partnera.

Król skinął na strażnika, a potem jego ciemne oczy zwróciły się do maga Vesstana. "Zabierz niemowlę do królewskiego żłobka. Musimy dopilnować, by zostało odpowiednio wychowane, wyszkolone i bezpieczne."

Panika zmieniła się w gniew. Seraphina chwyciła dziecko w ramiona i trzymała je przy sobie, zanim mag Vesstan mógł się ruszyć. "Nie wolno ci odebrać mi mojego dziecka. Pozwól mi ją wychować. Dopilnuję, by była wyszkolona" - powiedziała, kłaniając się przed tronem, błagając.

"Ona zostanie" - oznajmił król. "I będzie wychowywana przeze mnie i królową Orlandię. Jej bezpieczeństwo jest moją największą troską. Tu, w zamku, możemy to zapewnić".

Seraphina obróciła się w koło szukając pomocy, ale ani jeden elf nie wystąpił. "Pozwól mi z nią zostać, proszę".

"Nie, to się nie uda. Bycie wychowywaną przez kogoś, kto nie wie nic o magii, tylko ją osłabi."

Ręka Elkina spoczęła na rękojeści jego miecza, ale dał jej małe potrząśnięcie głową. Nieprzestrzeganie zasad oznaczałoby śmierć. Strażnicy ruszyli do środka.

Podnosząc się, Seraphina pobiegła.

Jej oczy zamazały się od łez, gdy wpadła w tłum elfów. Gaz i szmery odbiły się echem w sali. Rozstąpili się dla niej. Nikt nie ruszył, by zatrzymać ją i dziecko, ale nie stanęli też na drodze strażnicy.

Znała przejścia dla służby. Pracowała już wcześniej w zamku, dostarczając towary.

Król krzyknął, ciężkie kroki tych, którzy szli za nią, zamknęły się w środku. Wymykając się spod ramienia strażnika, rzuciła się do najbliższego korytarza i wślizgnęła się za gobelin, który prowadził do przejścia dla służby. Przyspieszając oddech, biegła sprintem, aż za rogiem stanęła twarzą w twarz z kobietą trzymającą drewniany kosz z owocami.

Serce Seraphiny zaśpiewało. To była jej droga przyjaciółka, Evalyn, jedna z jedynych osób pracujących w mieście. Nie wolno jej było wchodzić do środka podczas testów, ale mimo to znalazła sposób, by tam być. "Zabierz moje dziecko," zażądała Seraphina. "Zabierz ją do swojego domu. Nie zbliżaj się do mojego. Przyjdę po nią."

Zakłopotanie zalśniło w oczach Evalyn. "Dlaczego mnie o to prosisz?"

Kroki i krzyki w oddali sprawiły, że jej serce trzasnęło mocno o żebra.

"Gdzie ona poszła? Znajdź ją!" krzyczał w pobliżu męski głos.

Seraphina popchnęła dziecko w stronę Evalyn. "Proszę. Layala jest magiczna. Król chce ją wykorzystać. Nie możemy mu na to pozwolić."

Odstawiając kosz z owocami, Evalyn skinęła głową i zebrała niemowlę w swoje ramiona. Minęła między nimi chwila; wpatrywały się w siebie, wzajemnie rozumiejąc. Łzy wypełniły oba ich oczy. Seraphina wiedziała, że już nigdy nie zobaczy swojego cennego dziecka, przynajmniej nie w tym życiu. "Jeśli nie zdążę przed zmrokiem do twojego domu, zabierz ją daleko stąd... Upewnij się, że wie, że kochałam ją całą sobą".

Evalyn skinęła głową, łza zalśniła na jej ciepłym, brązowym policzku.

Seraphina ucałowała miękką główkę dziecka, wdychając jej słodki zapach po raz ostatni. Wyrwała z gardła pokoleniowy naszyjnik, przekazując go córce. "Powiedz Layali, że jej ojciec i ja walczyliśmy dla niej do końca. Powiedz jej, że pewnego dnia ona też będzie musiała walczyć".




Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział 1

==========

- DWADZIEŚCIA CZTERY LATA PÓŹNIEJ -...

~Miłość to potężna siła. Nie można jej kupić. Nie można jej wziąć ani ukraść. Choć czasem trzeba o nią walczyć, musi być dawana dobrowolnie.~

Deszcz spływał po ziemi, jakby mdłe krople były kopytami tysiąca galopujących koni. Rozległ się trzask grzmotu, a jednak wrzask przeciął to wszystko. Elfie oczy Layali dobrze widziały w ciemności, ale w tę bezgwiezdną noc, głęboko wśród strzelistych sekwoi, ciemność stała się niemal żywą istotą. Słaba widoczność oddawała jedynie zarysy lasu, pozostawiając pochodzenie krzyku tajemnicą. Odbijał się echem zewsząd, odbijając się od drzew, które powinny pochłaniać. Kłując skórę, wróciła do swojego zadania.

Naciągnęła kaptur, zakrywając czarne włosy do pasa i skradała się nisko wśród paproci i krzewów, nasłuchując szeptu lub ruchu. Co siedem dni odwiedzała posągi wykonane na cześć swoich rodziców z bukietem błękitnych niezapominajek. To było najmniejsze, co mogła zrobić, skoro poświęcili dla niej swoje życie. Najwięcej miała zrobić dopiero przed sobą.

Puszysty, biały szczeniak, którego ciotka kazała jej pilnować, wymknął się po jej powrocie, gdy rozpętała się burza, i uciekł do Redcrest Woods, na podwórko ich domku. Tutejszy las pachniał łagodnymi przyprawami z wilgotnym, mszystym podtekstem i nutą słodyczy, ale dziś wieczorem zapach zgniłych jaj unosił się na wietrze.

Kładąc rękę na kruchym, zwalonym pniu, Layala katapultowała się nad nim i opadła nisko, gdy kolejny wrzask rozdarł powietrze. Powoli wyciągnęła sztylet ze swojego skórzanego pasa. To był okrzyk wojenny, odgłos zwierzęcia lub czegoś na polowaniu, szukającego posiłku. Nie chciała dopuścić do siebie tych słów, ale blade przeklęte przez dawno zmarłego Czarnego Maga tak właśnie krzyczały. Pierwszy raz usłyszała je w dzieciństwie, jak umierający żbik. Odgłos ten przyprawiał ją o dreszcze do dziś. Jeśli w pobliżu znajdował się jeden, musiała go zabić lub ryzykować, że dotrze do innych w mieście.

Do jej ucha dotarło drobne skomlenie. Przeszukała zarośla i zatrzymała się na drżącym szczeniaku częściowo ukrytym pod paprocią. Jego biała sierść była brązowa od brudu i zanieczyszczeń. Wydając cichy gwizd, Layala przesunęła się w jego stronę, wyciągając rękę. "Chodź, Dregous." Podniósł się i zaczął cofać się do tyłu. Ten pies mnie zabije, pomyślała. Zanim zdążył uciec, zrobiła dove, przetoczyła się i zdobyła go wokół środka, strzelając do swoich stóp.

"Zły szczeniak", szepnęła, gdy trzymała szczeniaka przeciwko niej i zaczęła wracać do domu. "Dlaczego uciekasz w najgorszych momentach? Czy lubisz być mokry i zimny?"

"Mmmm," mruknął zza niej głęboki głos. "Czuję zapach she-elf."

Chłodne uczucie biegło od podstawy jej szyi w dół kręgosłupa. Gęsia skórka wybuchła wzdłuż jej ramion. Zacisnęła mocniej sztylet i ledwo odwróciła głowę, dostrzegając bladą postać zaledwie kilka stóp od niej. To właśnie ulewny deszcz uniemożliwił jej usłyszenie jego kroków. Jego nienaturalnie biała bladość i włosy stanowiły wyraźny kontrast z otaczającą ich nocą. Nawet w tym słabym świetle widać było smugę krwi wokół jego ust, ściekającą po czarnych wargach i w dół brody. Popielate kręgi wokół oczu i ta chorobliwa biel jego skóry, musiała być gładka jak skorupka jajka, zanim się przemienił, teraz była popękana i pomarszczona jak pustynna podłoga spragniona wody. Musi być głodny.

"Nie podchodź bliżej" - rozkazała najostrzejszym tonem. "Bo jeśli to zrobisz, nie spodoba ci się to, co nastąpi później".

"Brzmi jak wyzwanie." Zaszarżował wypuszczając z siebie przerażający wrzask.

Buty Layali wjechały w miękką ziemię, gdy ruszyła, blady tuż po jej piętach. Zaryzykowała spojrzenie w tył. Szponiasta ręka była w zasięgu ręki. Wykorzystując swój pęd do przodu, przewróciła się na kłodę i obróciła się, celując w przeklętego stwora. Sztylet wyleciał z jej palców. Gdy ostrze wbiło się prosto w jego czoło, z płuc bladego wydobył się konający jęk. Jego nogi ustąpiły i upadł na omszałą ziemię w kupie nieporadnych kończyn.

Wciąż trzymając Dregousa blisko, Layala zasłoniła usta i nos płaszczem i zeskoczyła z kłody, by lepiej mu się przyjrzeć. To był pierwszy blady, jakiego widziała od lat. Co przyciągnęło go tutaj do Briar Hollow z Pustkowi? To nie mogła być jej magia. Nie używała jej od najmłodszych lat. Może klątwa się rozprzestrzeniała? Nikt w Briar Hollow nie wiedział, jak powstały blady po odejściu Czarnego Maga. Niektórzy podejrzewali, że teraz jest jak choroba, zaraża elfy i zabija ludzi.

Chciała zabrać swój sztylet z powrotem, ale uznała, że najlepiej zostawić go na wszelki wypadek. Zbytnie zbliżenie się mogło być niebezpieczne. Jeśli rozprzestrzeniała się jak zaraza, nie chciała się nią zarazić. Stając się tym czymś, nikczemną, żywiącą się ludźmi i elfami bestią, nastawioną na służenie panu, który już nie żyje. To, czego naprawdę chcieli, to uczynić wszystkie elfy takimi jak oni, pokręconą skorupą osoby, którą kiedyś byli.

Nie traciła czasu na powrót do domu. Przekraczając okrągłe drzwi chaty, Layala zamknęła je za sobą szczelnie i opuściła żelazną zapadkę. Trzymając dłoń na ciepłym drewnie, złapała swoje odbicie w gładkim metalu. W jasnoniebieskich oczach wpatrujących się w nią z powrotem widać było strach wciąż wywołujący drżenie dłoni. To było blisko. Zadrżała na myśl o tym, jak blisko blady podszedł bez jej wiedzy. Gdyby chciał, mógłby wleźć na jej plecy. Elfy miały naturalnie lekkie kroki, zwykle niesłyszalne dla ludzi i ledwo słyszalne dla ich własnego gatunku, a blady nie był inny. Mogłaby wyłapać jego obecność, zanim by do niej dotarł, ale to nie byłoby wystarczająco dużo czasu.

Wyciągając dłoń, przesunęła palcami po liściach, pnączach i łodygach wielu roślin wiszących na belkach poprzecznych, wchodząc do salonu. Ciotka Evalyn obsesyjnie zbierała najrzadsze liście. Niektóre przynosiły szczęście. Inne mogłyby uśpić kogoś na tydzień. Te z jasnoniebieskimi jagodami i czarnymi liśćmi o ostrych krawędziach mogły spowodować niemal natychmiastową śmierć, a spalone pomarańczowe liście Pottifera po spożyciu zwiększały szybkość i energię na wiele godzin. Layala zjadła raz kilka liści i wyprzedziła konia w pełnym galopie.



Rozdział 1 (2)

Łukowaty kominek z czerwonej cegły ryczał tak samo jak stojący nad nim czajnik do herbaty. Wrzuciła Dregousa do jego skrzyni, po czym chwyciła za hak, żeby wyjąć czajnik i powstrzymać przeszywający uszy gwizd. Po wyjęciu czajnika zdjęła mokry płaszcz i powiesiła go na cyrkonowym haku przy drzwiach.

Gdy usadowiła się w bujanym fotelu, z kocem i książką, jej umysł powędrował do przebłysków łąki pełnej dzikich kwiatów. Tak szybko, jakby to się nigdy nie wydarzyło. Potem niesłyszalne szepty dziwnych głosów zdawały się przelatywać przez pokój. Echo wszędzie, ale nigdzie.

Położyła dłonie na skroniach, zaciskając zęby. Ostatnio zdarzało się to częściej. Przebłyski dziwnych miejsc - miejsc, których nie przypominała sobie, by kiedykolwiek była, ale to były głosy, nigdy na tyle wyraźne, by cokolwiek zrozumieć. Co to było? Dlaczego to się działo? Czy cierpiała na urojenia jako efekt uboczny swojej magii, której nie chciała używać? Ostatnio na jej ramionach osiadła ciężkość, jakby ktoś zawsze spychał w dół. To było uczucie, że stanie się coś złego i nie mogła się z niego otrząsnąć.

Dwóch hałaśliwych śpiewaków zabrzmiało blisko na zewnątrz chaty, ratując ją przed głosami, które nagle ucichły. Walenie w drzwi podążyło za śpiewem. "Aye, Layala! Chodź się z nami napić!" krzyknął Ren.

"Wiesz, że chcesz!" śpiewał Forrest.

Niechciany uśmiech skulił się w kącikach jej ust. Czy musieli ją wyciągać prawie każdej nocy? Stało się to tak rutynowe, że ludzie w mieście praktycznie tego oczekiwali. "Wy, chłopcy, potrzebujecie kogoś innego, kto was zabawi" - krzyknęła Layala, składając ręce.

"Tylko uczciwa Layala to zrobi", powiedział Ren, zerkając głową w okno nad szarą umywalką z kamienia zmywalnego. Powinna była zasunąć zasłony. Ren pomachał do niej z krzywym uśmiechem.

Wzdychając, Layala podniosła zatrzask i otworzyła drzwi przed parą. "Z wyglądu, już zacząłeś pić beze mnie". Ciemnoblond włosy Ren były kręcone i zwykle niesforne, ale dodatkowo tego wieczoru, mimo że deszcz ustał. Szkliste brązowe oczy Forresta wpijały się w nią, gdy opierał się na przedramieniu o drzwi, bardziej po to, by się podpierać, niż po to, by wyglądać na oszczędnego bez wątpienia.

Nie miała na sobie nic szczególnego; czarne spodnie, buty do kolan, błękitną bluzkę z długim rękawem, która zapinała się na nadgarstkach i pokazywała trochę dekoltu, niewiele, ale tym, co zdawało się przyciągać dziś oczy Forresta, był czarny gorset wokół jej talii. Większość kobiet w mieście nosiła sukienki lub spódnice i ona też by je nosiła, gdyby materiał nie krępował jej ruchów.

"Mogliśmy mieć parę, ale prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy do nas dołączysz", powiedział Forrest i przejechał palcami po swoich ciemnobrązowych włosach. Pozwolił im ostatnio urosnąć tuż za ramiona i wyglądały na nim dobrze. Uśmiechnął się leniwie, a w jej piersi pojawił się ostry ból. Tak bardzo przypominał swojego starszego brata. Mimo że od śmierci Novaka minęły już ponad dwa lata, wciąż trudno było patrzeć czasem na Forresta.

"Przypuszczam, że mogę wyjść na chwilę". Wszystko, co planowała zrobić, to i tak czytać, żeby oderwać myśli od tego bladego, którego zabiła.

"Tak!" Poklepały się po dłoniach. "Ciotka Evalyn jest dziś na fali".

"Och, czyżby?" Layala chwyciła ociekający płaszcz i zarzuciła go z powrotem na siebie. "Ile wygrała?"

"Na tyle dużo, że piekarz Oswin jest jej winien dwa tygodnie świeżego chleba". Ren objął ją ramieniem. "Oczywiście, będziemy nad tym, by cieszyć się niektórymi z nich".

"Oczywiście," dodała Layala z uśmiechem. Jej oczy dryfowały w stronę lasu. Czy powinna powiedzieć chłopcom? Nie, nie było potrzeby ich straszyć, gdy stwór był już martwy. Ale co jeśli nie był jedynym? Nie mogła się tym teraz przejmować. Przecież o tej godzinie nie mogła iść szukać kolejnych.

Chłopcy śpiewali piosenkę o winie i ładnych pannach aż do momentu, gdy zatrzymali się przy wejściu do Smoky Dragon Inn and Pub. Drewniany szyld wiszący na słupie powyżej przedstawiał stojącego niebieskiego smoka z dymem toczącym się z jego nozdrzy. Do drzwi przybita była kolejna tabliczka z napisem: No Elves. Żadnych krasnoludów. Żadnych Spritów. Layala była jedynym wyjątkiem od tej reguły.

Dymiący Smok był miejscem, gdzie w Briar Hollow zbierał się lud miasta dla rozrywki. Layala i chłopcy weszli do środka na powietrze zamglone dymem z fajki, smrodem piwa i nutą cynamonowego potpourri. Potpourri to sprawka ciotki Evalyn. Upierała się, że zapach brudnego starca musi być zamaskowany czymś dobrym.

Pub był ustawiony z kilkoma okrągłymi stołami pełnymi mężczyzn i kilku kobiet grających w karty po lewej stronie, a po prawej znajdowała się część przeznaczona do picia. Świece paliły się na owalnych metalowych żyrandolach zawieszonych na drewnianych krokwiach, dając pomieszczeniu ciepłą żółto-pomarańczową poświatę.

Głośne rozmowy i brzęczące kufle dzwoniły jej w uszach. Czasami, gdy miała elfi słuch, hałas przytłaczał jej zmysły. Z biegiem lat nauczyła się wyciszać wiele z nich.

Trener koni Briar Hallow poderwał się na nogi, rzucając swoje karty na ziemię. "Jak możesz tak często wygrywać?!" Strzepnął kikut palca na mężczyznę naprzeciwko niego, jednego z młodych strażników. "To nie jest możliwe".

"Stary Borys znowu to robi. Zawsze oskarża ludzi o oszustwa, kiedy sam stracił wszystko," ciągnął Ren. "Może Layala wyrzuci go na dupę po raz kolejny". Forrest i Ren parsknęli.

Miała nadzieję, że tak się nie stanie. "Zrobiłam to tylko dlatego, że złapał mnie za tyłek".

"Czarne oko było najlepszą częścią. Trwało solidne dwa tygodnie," powiedział Ren. "Ludzie na placu treningowym wyśmiewali go bez końca".

"Wiem. Byłam tam," powiedziała Layala, uśmiechając się.

Ciotka Evalyn pomachała im do swojego stołu, jej złote bransolety brzęknęły. Jej szal, jaskrawy w czerwone, niebieskie i żółte kwiatowe wzory, zwisał luźno wokół jej ramion. "Chłopcy znowu was tu przyciągnęli, jak widzę". Uśmiechnęła się i poklepała chropowate, drewniane krzesło obok niej. "Usiądź."

Nie minęło wiele czasu, gdy Layala odtrąbiła kilka kufli piwa i miała w ustach fajkę. Nie lubiła palić; w rzeczywistości wręcz gardziła smrodem, ale dzięki temu mężczyźni mogli się szczerzyć, a ona tego chciała. Po tym, co spotkało brata Forresta, Novaka, nigdy już nie pokocha żadnego mężczyzny.




Rozdział 1 (3)

Więcej piwa. Uśmiechy przychodziły łatwiej. Jej głowa czuła się nieco lżejsza, ciało cieplejsze. Ciotka Evalyn zaczęła opowiadać historie o matce i ojcu Layali. Zawsze tak robiła, gdy za dużo wypiła. Przynajmniej dziś nie poruszyła tematu Novaka. Tylko tyle rozmów o śmierci człowiek mógł znieść.

Ciotka Evalyn patrzyła na piankę w swoim metalowym kubku. "Nie mogę uwierzyć, że minęło już prawie dwadzieścia pięć lat od..." urwała. "Kochałam twoją matkę jak siostrę. Była jednym z jedynych elfów, które kiedykolwiek traktowały mnie, niskiego człowieka, z przyzwoitością i szacunkiem." Parsknęła, potrząsając głową. "Gdybym tylko mogła zrobić więcej. Gdybym mogła przekonać ją, by poszła ze mną."

"Nie zostawiłaby mojego ojca na samotną śmierć. Ty mnie wychowałeś. Utrzymywałeś mnie w ukryciu. Zrobiłeś to, o co prosiła."

"Wiesz, jaka była ostatnia rzecz, którą mi powiedziała?"

Layala westchnęła i przytaknęła. "Pewnego dnia będę musiała walczyć". Chociaż minęło już tyle czasu, prawie dwadzieścia pięć lat od czasu, gdy Wysoki Król elfów zabił jej rodziców, trudno było uwierzyć, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie.

"Tak, i miała rację." Zatrzasnęła dłoń na nierównym blacie. Zakołysał się i przesunął, prawie rozlewając zawartość kubka Layali. "Pewnego dnia przyjdzie po ciebie, Layala. Wyszkoliłam cię. Mieszkańcy tego miasta trzymali cię w ukryciu. Nikt nigdy nie odetchnął słowem poza tymi granicami o tobie i o tym, kim jesteś, ale obawiam się, że ten spokój, który znaleźliśmy, nie będzie wieczny." Wykrzywiony palec jej ciotki znalazł się zdecydowanie zbyt blisko nosa Layali. Czarne loki Evalyn miały teraz siwiznę przy skroniach, a jej głęboko brązowa skóra dorobiła się kilku zmarszczek wokół oczu. "On przyjdzie. A ty wiesz, co trzeba zrobić. Co musisz zrobić."

Przynosząc swój kubek do ust, Layala wzięła napój. Jej oczy nie skupiły się, gdy wpatrywała się w nic. Zabiłaby tego drania. To właśnie by zrobiła, a także jego dziedzic, odcięłaby tę nędzną linię krwi od tego królestwa. I wreszcie położyć kres tym, którzy w jej imieniu mordowali niewinnych, gdy polowali na nią za magię. Nie na darmo spędziła niezliczone godziny na treningach walki i opanowywaniu broni z szefem straży.

Ogromny mężczyzna, jedyny kowal Briar Hollow, praktycznie wpadł na krzesło naprzeciwko Layali i Evalyn. Jego napój chlupotał po bokach. "Chłopcy mówili, że chcesz sprawdzić swoje umiejętności posługiwania się nożem, elee".

Była elee, slangiem oznaczającym elfa - outsidera. Nawet jeśli słowo to miało chronić jej tożsamość przed przechodniem, który mógłby usłyszeć jej prawdziwe imię i podejrzewać, tytuł ten malował ją jako inną. Całe życie chciała się dopasować, ale nie mogła zmienić swoich spiczastych uszu, ani sposobu poruszania się, który był trochę za szybki. Nawet jeśli na krótką wymianę zdań mogła uchodzić za jedną z nich, ludzie wciąż wyczuwali w niej coś obcego. Nieodłącznie wiedzieli, że jakoś nie jest jedną z nich. Nie ufali jej.

Layala olśniła Ren, który stał z boku stołu, merdając krzaczastymi brwiami. Jej oczy przeleciały na zwalisty mężczyzna, a ona sama wysączyła cały swój kufel. "Nie chcę cię upokarzać, ale jeśli jesteś w nastroju do bycia zawstydzonym, to jak najbardziej przyjmij ten zakład," powiedziała i zdjęła swój płaszcz. Kilku mężczyzn zagwizdało. Layala przewróciła oczami. "Och cicho, zdjęłam pelerynę nie górę". Ludzcy mężczyźni byli tak łatwo podnieceni. Podsunęła rękawy do łokci, bardziej na pokaz niż cokolwiek innego.

"To też możesz zdjąć!" ktoś krzyknął. "Nie będziemy mieli nic przeciwko".

"Oye!" krzyknął Forrest i położył ręce na ramionach Layali. "Ona jest właściwą damą. Nie nękajcie jej."

"Dziękuję," powiedziała Layala. "Więc kto ma być? Ty, John?" Powinien wiedzieć lepiej, ale jej wygląd zwodził. Była wysoka, smukła, o dużych niebieskich oczach i elfickiej urodzie, ale zapomnieli, jak często trenowała. Zostać najbardziej zabójczą she-elf w całym Adalonie było jej jedyną obsesją od lat.

"Nah, me apprentice, James" - zagrzmiał kowal John, machając nad chudym nastolatkiem opierającym się sztywno o ścianę w rogu.

Z szerokimi oczami podszedł do niego. "Tak, panie?"

"Idź, stań tam pod ścianą. Plecy płasko. Założyłem się z Renem, że nie da rady przykleić tego jabłka do ściany z twojej głowy. On mówi, że może."

Te duże brązowe oczy Jamesa przesunęły się na Layalę. Uderzenie w jego gardle zakołatało. "M-mnie? Pozwolić elee rzucić nóż na moją głowę?"

"Tak! Pospiesz się chłopcze," John popchnął go w stronę ściany. "Jeśli ona cię zabije, dam ci brązową spinkę za twój udział".

"A jak nie, to i tak dasz mu spinkę za udział". Wyciągnąłem nóż z pasa i położyłem go na stole. Skoro chłopiec podejmował ryzyko, powinien dostać jakąś nagrodę. "Masz jabłko?"

"Ech," kowal poklepał swoją osobę. "Nie myślałem tak daleko do przodu. Czy ktoś ma jabłko?"

Mały tłum zebrał się w półkolu wokół nich. Głównie mężczyźni z fajkami w ustach i kuflami w rękach. Jedna z kobiet, ze zbyt dużą ilością koloru na policzkach i połową biustu zwisającą z gorsetu, stała w centrum. Rozległo się chóralne mamrotanie "nie", podczas gdy patroni patrzyli między sobą.

"Robię to", zawołał gładki, głęboki głos z dalszego tyłu.

Grupa zbiorowo odwróciła się i otworzyła przestrzeń, aby ujawnić zakapturzoną postać trzymającą w dłoni jasnoczerwone jabłko.

"Poczęstuj się jabłkiem." Skrawek bursztynowego światła przemknął pod kapturem, by ujawnić nieznaną, niechlujną brodę i prosty nos. Nieznajomy, tu w Briar Hollow. Layala mocno chwyciła rękojeść swojego noża, a prędkość jej serca wystrzeliła w górę. Wysoki, szeroki mężczyzna przeszedł obok niej, a na jej ciele wybuchła gęsia skórka. Zadrżała z dziwnym poczuciem znajomości, choć nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Położył idealne jabłko na koronie głowy chłopca.

Layala wpatrywała się w tego intruza nawet wtedy, gdy ten kroczył w jej stronę. Jakiś głęboki instynkt wewnątrz niej kazał jej uciekać, ale stała twardo. Błoto pokrywało czarne buty mężczyzny aż po kostki, jednak jego ciemny płaszcz zwisający o cal od drewnianej podłogi był nieskazitelnie czysty, wręcz rześki, co sugerowało, że nie przeszedł daleko. Płaszcz nie wyglądał na wilgotny; przebywał w domu, a nie w czasie burzy, ale kto go tu zakwaterował? Nikt nie mówił o podróżnym. Pokoje w gospodzie o tej porze roku siedziały puste. Mieszkańcy zawsze ostrzegali Layalę lub ciotkę Evalyn, jeśli pojawili się jacyś nieznani, żeby mogła pozostać w ukryciu.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Niechciany kolega"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści