Przyszedłem cię zabić, ale się zakochałem.

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział 1

==========

Wampir obnażył kły, a ja wiedziałem, że obaj będziemy martwi do końca nocy, jeśli go stąd nie wyciągnę. Przeskoczyłem nad barem z prędkością huraganowego wiatru, pędząc w jego stronę. Uderzyłem pięścią w jego czaszkę - raz, dwa, trzy razy. Zataczał się, a potem upadł. Upadł tak łatwo, że prawie nie czułem poczucia zwycięstwa, ale i tak uśmiechnąłem się do niego. Kolorowe światła baru zabarwiły jego porcelanową skórę na czerwono.

Musiałem go stąd zabrać.

Starałem się wyeksponować spokój, którego nie czułem. "Jak już mówiłam", mruknęłam, "facet taki jak ty czułby się bardziej komfortowo w hipsterskim jointa z grami zręcznościowymi i ziołowymi koktajlami. Możesz tam rozmawiać o synthwave czy czymkolwiek innym. Przesuń się. Teraz." Być może wykrzyknąłem ostatnie słowo. Poczucie pilności brało górę.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że wszyscy w barze przestali rozmawiać i gapili się na mnie znad swoich kufli. W głośnikach rozbrzmiewała piosenka popowa, a neon w oknie migotał na przemian. Poza tym spowijała nas cisza.

Spokojnie, Arianna. Spokojnie. Stanęłam nad upadłym wampirem, trzymając ręce w górze. "Nic tu nie widać, ludzie! Zwykła piątkowa awantura."

Wydałem długie westchnienie. Dwa cienkie głogowe kołki wysuwały się z mojego niechlujnego koka, gotowe do wbicia w serce wampira, ale powstrzymałam się. Mój szef zwariowałby, gdyby zobaczył, że znowu biję klientów. I zdecydowanie nie powinnam była zabijać ludzi - nawet jeśli byli nieumarłymi - na oczach tłumu. Rufus nie pochwalał takich rzeczy w swoim zakładzie.

Możesz zabrać dziewczynę z areny gladiatorów....

Niefortunnie się złożyło, że wampir popełnił poważny błąd, próbując mnie ugryźć.

Jak tylko ten facet wpadł do naszego baru, wiedziałam, że to kłopoty. W zasadzie od razu oceniłem trzy ważne rzeczy na jego temat.

Po pierwsze, jego bujna broda wikingów powiedziała mi, że jest hipsterem - nie wspominając o jego neonowych ubraniach, przypominających odzież dziecięcą z początku lat 80. Zawsze, gdy tak ubrani faceci decydowali się na obijanie się w Spread Eagle, zwykle źle się to kończyło dla stałych bywalców.

Po drugie, jego zataczający się chód i zmarszczone brwi powiedziały mi, że jest wrednym, niechlujnym pijakiem. Biorąc pod uwagę wyjątkową tolerancję alkoholu u wampirów, musiał dziś wypić całą masę piwa rzemieślniczego.

Trzy, i co najgorsze, był nadprzyrodzony.

Skinęłam głową na niego, gdy leżał na podłodze. Mógł być nawet na tyle stary, że średniowieczna broda Norsemana była autentyczna. Nadprzyrodzeni tacy jak on - jak ja - byli w tych czasach wyjęci spod prawa. Musieliśmy latać pod radarem, jeśli chcieliśmy żyć. Szkoda, że ten był zbyt głupi, by zachować niski profil. Cztery lata egzekucji i zamachów, a ten skurwiel właśnie bezczelnie wszedł do naszego baru, błyskając kłami.

Gdy patroni odwrócili się z powrotem do swoich kufli, udając, że nas ignorują, zmarszczyłem brwi na hipstera-wampira. Oszołomiony, wciąż leżał na poplamionej piwem podłodze, ale udało mu się podnieść na łokcie. Nieumarłe dranie nie pozostawały długo na ziemi. Jego blade oczy wpatrywały się we mnie, prawdopodobnie rozpoznając moją własną magię.

Ciara, moja najstarsza przyjaciółka, podkradła się do nas, jej brązowe oczy były szerokie. Jej ręka była zaciśnięta na jej grymasie. Mogłam powiedzieć, że zatrzymuje się tuż przed klaskaniem w dłonie. "O mój Boże, Arianna. Uderzyłaś go. Czy widzisz jego kły?" Miała słodką, ale niefortunną tendencję do bałwochwalstwa nadnaturalnych, jakbyśmy byli jakimiś celebrytami. W końcu w tych czasach nie było nas zbyt wielu. "Prawdziwy, żywy wampir" - szepnęła, wskazując na niego.

"Słyszę cię," mruknął wampir, podnosząc się teraz na nogi. Zataczając się podszedł bliżej. "Mała dziewczynka."

"Muszę go stąd zabrać", mruknąłem. I musiałam to zrobić bez użycia żadnej z moich magii. Nigdy nie wiedziałeś, kto patrzy, gotowy cię wydać.

Teraz spojrzenie mojego nowego przyjaciela wikinga było zamknięte na Ciarę. W jego oczach błysnęła czerwień. Chciał dzisiaj krwi, a ona była łatwiejszym celem niż ja. Nie pomogło to, że miała na sobie koszulkę z męskim modelem z kłami wysuwającymi się z ust. Ona, na Boga, kochała wampiry.

"Znam twoją grę, mała dziewczynko". Wampir oblizał kły, kołysząc się na nogach. "Czytasz swoje małe książki o nastolatkach zakochujących się w tysiącletnich wampirach. Nasza skóra ma się mienić jak dupa jednorożca, prawda? I wszyscy dostajecie szczęśliwe zakończenie. Mylisz się. Te książki to bzdury. Chodź ze mną, a nauczę cię czytać prawdziwą literaturę. Hemingway, Kerouac, Bukowski-"

Jego monolog został przerwany przez widok cienkiego kołka, który wyciągnęłam z włosów. Wirowałam nim między palcami, a wampir wydawał się zahipnotyzowany tym ruchem.

Uśmiechnęłam się do niego. "Teraz, kiedy jesteś już spokojny, wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nie pozwolę ci szkalować książek romansowych w moim barze". Technicznie rzecz biorąc, to nie był mój bar, ale to było poza tematem. Ten dupek myślał, że będzie się żywił Ciarą. I co więcej, nie tolerowałbym nikogo, kto waliłby o Bukowskiego. "Chciałbym po prostu wrócić do shotów z Johnny'ego Walkera, które piłem, zanim weszłaś, i nie chcę być zmuszony do ciągłego zadawania ciosów. Wolałbym nie mieć twojej krwi na mojej nowej minispódniczce. Więc uciekaj. Jestem całkiem pewna, że kilka przecznic dalej właśnie otworzył się ironiczny bar z przyczepami do mety." Pochyliłam się bliżej, wyginając brew. "Wydaje się, że to bardziej twoja scena."

Pomimo kopnięcia w dupę, które właśnie mu dałem i kołka w mojej ręce, wydawał się nieporuszony.

Potknął się w kierunku Ciary. "Myślę, że byłoby mi wygodniej, gdyby twój przyjaciel poszedł ze mną."

Dałem mu mocnego pchnięcia, a on zataczał się do tyłu.

Drzwi się otworzyły i do środka wszedł drugi wampir - ten w wizjerze, z wąsami na kierownicy i różową muszką. Czy ktoś im powiedział, że mamy wyprzedaż ukuleli czy coś w tym stylu?

Musiałam ich stąd zabrać. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było to, żeby Rozłożysty Orzeł przyciągnął uwagę łowców zaklęć za ukrywanie nadnaturalnych.




Rozdział 1 (2)

Błysnęłam obu wampom mrocznym uśmiechem. "Żadnych nadnaturalnych nie wolno tu wpuszczać. Żadnych nadnaturalnych nigdzie nie wolno. Takie są zasady. Macie dziesięć sekund na opuszczenie tego baru," powiedziałem słodko, jednocześnie wyliczając wszystkie sposoby, na jakie mógłbym ich zabić. "Albo mogę zacząć się wściekać. A tego nie chcecie."

Viking Vamp prychnął, po czym jego tęczówki rozbłysły czerwienią. Powietrze zdawało się rozrzedzać wokół nas. "A czym ty, kurwa, jesteś, ślicznotko? Nie jesteś człowiekiem."

Moja krew się schłodziła. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek podsłuchał jego słowa.

Wyrwał z baru butelkę whisky - moją butelkę whisky - jego ruchy były błyskawiczne. Następnie, wbił mi palec w twarz. "Ciebie też nie powinno tu być. Myślę, że mogę powiedzieć o tobie łowcom zaklęć. Tik-tak. Twój czas się kończy, piękna pani. Ale daj mi spojrzeć na te twoje cudowne cycki, a może zachowam twój sekret."

Gniew wzbierał. A potem, kiedy zarejestrowałam słowo "pogromcy czarów", strach powędrował w górę mojego kręgosłupa.

Dobra. Skończyłem z byciem miłym. Teraz on musiał umrzeć.

W Londynie była tylko jedna rzecz straszniejsza ode mnie, a byli nią Zaklinacze. Zabójcy fae nawiedzali londyńskie ulice w ciemnych pelerynach, wtapiając się w nocne niebo niczym dym. Terroryzowali zarówno ludzi, jak i magiczne stworzenia, rządząc miastem za pomocą czubków swoich ostrzy, cicho dokonując rzezi w cieniu. Nikt nie powinien był patrzeć im w oczy, mówić do nich, ani oddychać w ich kierunku. Ale wszyscy byliśmy im winni dziesięcinę z naszych wypłat. Pieniądze z ochrony, tak to nazywali. Nie byli lepsi niż magiczna mafia. Krótko mówiąc, byli najgorsi. Nienawidziłem ich i bałem się w równym stopniu.

Zwęziłam oczy na wampiry. "Chcecie, żebym uwierzył, że jesteście na tyle odważni, żeby przyciągnąć uwagę łowców zaklęć? I ryzykować własne karki? Bzdury. Powinniście być zamknięci w magicznym królestwie ze wszystkimi innymi nadnaturalnymi, a nie włóczyć się po ulicach Londynu". Jestem teraz o cztery sekundy od wyciągnięcia cię na zewnątrz i nabicia na pal".

Prawda była taka, że postawiłbym ich na szali niezależnie od tego, czy wyszliby z własnej woli, czy nie. Nie mogłem ryzykować, że mnie wydadzą.

Nie miałam czasu na zbyt wiele mentalnych kalkulacji, ponieważ następną rzeczą, jaką wiedziałam, był Wiking Wampir, który ponownie rzucił się na Ciarę, z wyszczerzonymi kłami.

Szybko - może szybciej niż powinnam - obróciłam się wokół niego, kierując mój kołek na jego szyję. Nie powinienem poruszać się zbyt szybko; ludzie byli powolni i ospali. Ale widok jego ataku na Ciarę sprawił, że krew zaczęła mi szybciej płynąć i zadziałał instynkt.

Przycisnąłem kołek do jego szyi. Potem stanęłam na palcach, szepcząc mu do ucha. "Wiem, że kołek w szyję cię nie zabije. Ale sprawię, że będzie bolało, kiedy zakleszczę go w twoim gardle i będę go wił dookoła. Wtedy cię zabiję."

Coś ostrego wbiło się w moje plecy, zatrzymując mnie w miejscu. Szybkie spojrzenie przez ramię powiedziało mi, że jego przyjaciel, Visor Vamp, trzymał nóż przy moich plecach.

"Rzuć kołek, kochanie!" powiedział Visor Vamp.

Trzecie prawo mocy Balerosa: Zawsze pozwól, by twój wróg cię nie docenił.

Upuściłam kołek. Uniosłam ręce do góry, jakbym się poddawała, dodając dla porządku odrobinę drżenia.

Kiedy poczułem, że nóż lekko się cofa, obróciłem się, uderzając łokciem w jego nos. Podniosłem kolano na jego krocze - trzy brutalne uderzenia w pachwinę. Wampiry może nie były żywe, ale nadal były wrażliwe w typowych miejscach. Gdy wygiął się do przodu, wykręciłem mu rękę, zmuszając go do upadku na ziemię. W tym samym momencie wyrwałam mu z ręki nóż. Następnie skierowałem go na jego szyję.

Moje usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. "Nadal chcesz się bawić?"

Teraz wreszcie wampiry miały na tyle rozsądku, by wyglądać na przestraszone. Poza warczącą piosenką pop, pokój znów zamilkł.

Wiking Vamp uniósł ręce w górę. "Wyjdziemy."

Odciągnąłem ostrze od szyi drugiego. Gdy się wyprostował, pochylił się blisko, oddychając mi do ucha. "Pogromcy zaklęć przyjdą po ciebie".

Na to, lodowata tendencja strachu zwinęła się przez moją klatkę piersiową.

Patrzyłem, jak dwa wampiry wychodzą z baru.

Zacięłam rękę w kieszeni mojej minispódniczki i wyciągnęłam lizaka. Wiśniowy, z gumą w środku. Nie ma to jak skrystalizowany cukier na uspokojenie nerwów. Wsadziłam go do ust, wpatrując się w drzwi.

Ciara uśmiechnęła się. "Cóż, Louise, to był niezły wieczór." Mieszkała w Wielkiej Brytanii od co najmniej dziesięciu lat i nadal nie straciła swojego grubego amerykańskiego akcentu. "Nie byłam tak podekscytowana od czasu, gdy moja ciotka Starlene narysowała klauna na ścianie mojej sypialni, aby złagodzić moją samotność".

"To jeszcze nie koniec." Było coś zbyt zarozumiałego w tych wampirach, a ich strzał na pożegnanie powiedział mi wszystko, co musiałem wiedzieć. Słyszałem o niektórych nadprzyrodzonych osobach działających jako informatorzy dla łowców zaklęć. Nadprzyrodzeni narkowie. Może właśnie w ten sposób tym dwóm idiotom udało się pozostać przy życiu, bezkarnie gryząc ludzi takich jak Ciara. "Możesz obstawić bar, kiedy mnie nie będzie?"

"Nie ma problemu."

Miałem parę wampirów do zabicia.




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział 2

==========

Zgarnęłam z podłogi swój kołek, a potem plecak. Nigdy nigdzie się bez niego nie ruszałem. W moim bug-out bag było wszystko, co może być potrzebne w nagłych wypadkach: czołówka, zapalniczka z dezodorantem w aerozolu, żeby ładnie pachnieć lub podpalać rzeczy, środki medyczne, butelka z wodą, wiśniowy błyszczyk do ust, świeże majtki, krótkofalówka, liny, różnorodne lizaki, taśma klejąca i gówno noży. Nigdy nie mów, że nie byłem przygotowany.

Drzwi skrzypnęły, gdy wypchnąłem się przez nie na nocne powietrze. Sadzony most łukowato przechodził nad Spread Eagle, gdzie gołębie urządziły sobie dom w cieniu. Gołębie gruchały nade mną.

Wyrzuciłam lizaka do kosza na śmieci. Nie lubiłem zabijać rzeczy ze słodyczami w ustach.

Drżąc nieco w mglistym powietrzu, skanowałam ciemne uliczki pod mostem, aż dostrzegłam ruch. Dwa wampiry zmierzały w stronę Wieży - siedziby władzy zaklinacza. Nie pozwoliłabym im zbliżyć się do jej murów.

Podążałam za nimi po wilgotnej, brukowanej drodze, poruszając się bezszelestnie. Lekki deszcz spowijał moją skórę, kręcąc lawendowe włosy.

Przyspieszając kroku, wyciągnęłam z włosów palik głogu, trzymając po jednym w każdej ręce jak parę sztyletów. Mój puls przyspieszył, serce przyspieszyło z powodu dreszczyku emocji związanego z polowaniem. Miałam ich na celowniku i nie pozwoliłam im nigdzie uciec.

Kiedy znalazłem się za nimi, krzyknąłem: "Hej, wampiry".

Odwróciły się, a ja wbiłam swoje kołki w ich serca. I tak po prostu, walka była skończona.

Szóste prawo mocy Balerosa: Miażdż swoich wrogów bezlitośnie.

Ich oczy stały się szerokie, ale w ciągu kilku sekund rozpadli się na kupki popiołu na chodniku. Deszcz zwilżał ich sczerniałe szczątki.

Wyciągnąłem swoje paliki z popiołu i wytarłem je chusteczką z torby. Gdy to robiłem, podniosłem wzrok na średniowieczną fortecę przede mną. Kiedyś była po prostu znana jako Tower of London. Teraz ludzie nazywali ją Instytutem. Było to jedyne miejsce, w którym Pogromcy Czarów nie zdelegalizowali magii. Nawet stąd widziałem, że jego mury i wieże są pełne czarów. Bladoniebieskie światło spływało z kamiennych iglic do nieba, a fosa złotego światła otaczała całą konstrukcję.

Pogromcy zaklęć twierdzili, że zdelegalizowali magię, aby utrzymać pokój. Mówili, że apokaliptyczne wojny sprzed dwudziestu lat - między aniołami, fae i demonami - zawsze groziły ponownym wybuchem. Powiedzieli, że wszystkie nadnaturalne istoty powinny pozostać odseparowane i zamknięte w magicznych sferach. Najwyraźniej tylko szlachta fae była zdolna i godna pozostać neutralna wśród świata ludzi. Wszyscy inni byli zwierzętami, jak widać.

Wiedziałem jednak, jak naprawdę myślą pogromcy czarów. Magia to władza, a oni chcieli ją mieć tylko dla siebie. Nienawidziłem ich z intensywnością, która rywalizowała z blaskiem ich lśniących iglic.

Odwróciłem się, idąc z powrotem do Rozłożystego Orła. W tym samym czasie wplotłam we włosy palik głogu. Pozbyłem się tego zagrożenia wystarczająco szybko. Dlaczego więc wciąż czułam to niesamowite poczucie strachu, które wisiało nade mną?

Kiedy wślizgnęłam się z powrotem do baru, zauważyłam, że w miejscu tym zapanowała kolejna ponura cisza, a moje serce zaczęło przyspieszać.

Przeskanowałem pomieszczenie, aż zrozumiałem dlaczego.

Kiedy mój wzrok wylądował na stojącym w kącie mężczyźnie fae, krew zaczęła mi szumieć w uszach.

Pod jego czapką dostrzegłam kosmyk czarnych włosów. Neony baru błysnęły na oliwkowej skórze i żywych zielonych oczach. Jego szerokie ramiona zajmowały połowę stoiska, a otwór w płaszczu odsłaniał skórzaną zbroję. Nie miałem wątpliwości, że każdy centymetr jego ciała był umięśniony i obwieszony bronią. Trzymał się z przedpotopowym spokojem, wpatrując się we mnie jak wąż, który zaraz uderzy. Żołądek mi opadł.

Szlachetność Fae i zabójca zaklęć. Jak wielu z jego rodzaju, był szokująco piękny i przerażający zarazem. Pod jego spojrzeniem poczułam się nietypowo, czując się niepewnie w mojej niedrogiej minispódniczce, która była odrobinę za krótka. Oczywiście, łamacze czarów tacy jak on chcieli, żeby wszyscy inni czuli się jak gówno. Żyli, by dominować i przerażać. Opanowali mieszanie ludziom w głowach.

I właśnie teraz byłam pewna, że przyjdzie po mnie, nawet jeśli starałam się być ostrożna.

Gdybym teraz odwrócił się i uciekł, potwierdziłoby to moją winę, a on natychmiast ruszyłby za mną.

Moje spojrzenie przesunęło się na bar, gdzie Ciara starała się zachowywać naturalnie, choć ręce jej się trzęsły, gdy ciągnęła kufel.

Rufus, nasz szef, stał teraz u jej boku. Obecność łowców zaklęć również go zdenerwowała i mogłem dostrzec krople potu spływające po brzegach jego siwiejących włosów. Ciara i Rufus nie byli nawet nadprzyrodzonymi, a pogromcy nadal ich przerażali.

Rufus spotkał się z moim spojrzeniem, jego oczy szeroko się otworzyły. Jego napięta mina mówiła, żeby się stąd wynosić. Teraz.

Przełykając ciężko, przeszedłem do niego. Patrzyłem, jak wyciąga naszą najdroższą butelkę wina - która, bądźmy szczerzy, była czymś, co wybrał z Tesco, po prostu opatrzona etykietą French Red Wine. Spoglądając przez bar na pogromcę czarów, nalał kieliszek.

Rzuciłam szybkie spojrzenie na siebie w lustrze za Rufusem. Proste brwi, wysokie kości policzkowe, bursztynowe oczy. Jedyną rzeczą, która mogła wskazywać na to, że jestem nadprzyrodzona, był blady lawendowy odcień moich włosów, ale w dzisiejszych czasach wielu ludzi farbuje włosy na jaskrawe kolory. Moje kły i spiczaste uszy pojawiały się tylko wtedy, gdy myślałam, że moje życie jest w niebezpieczeństwie, co nie zdarzało się często. Innymi słowy, mogłam uchodzić za człowieka. Może zamiast tego przyszedł po wampiry?

"Zanieś mu to", szepnął Rufus. "Powiedz mu, że to nasze najlepsze wino. Powiedz mu, że jest na koszt firmy. Powiedz mu, że damy mu pieniądze. Powiedz mu..." Jego oczy nagle się zwęziły. "Nie zdarzyło ci się zobaczyć dziś wieczorem nic niezwykłego, prawda?" Wciąż nalewał wino, a ono rozlało się po brzegach, zbierając się na barze jak krew.

Wydałem długie westchnienie. Często znajdowałem Rufusa wpatrującego się w puste ściany w swoim gabinecie, bezwiednie oblizującego łyżkę po jogurcie. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak ktoś taki jak on w ogóle przetrwał apokalipsę.




Rozdział 2 (2)

"Nic nadzwyczajnego." Delikatnie wziąłem butelkę z jego ręki. Równie dobrze mogłem nie przyprawić faceta o kompletny atak serca.

"Nie patrz mu w oczy," syczał Rufus, jego oczy były szerokie.

Moje spojrzenie przeleciało z powrotem do pogromcy czarów, a mój żołądek skoczył, gdy zdałem sobie sprawę, że jego oczy wciąż są na mnie. Zaschło mi w gardle. Nie było mowy, żebym przyniosła mu wino.

Szybko zdałam sobie sprawę, że nie ma wyjścia z tej sytuacji bez walki z pogromcą czarów. A wiedziałem aż za dobrze, jak bardzo potrafią być złośliwe.

"Właściwie, Rufusie ... nie czuję się zbyt dobrze".

"Co?" Zabrzmiał z niedowierzaniem.

"Damskie sprawy".

"Och." Zamilkł. Najwyraźniej ten temat był bardziej przerażający niż pogromca czarów.

"Muszę lecieć. Do zobaczenia jutro." Rzuciłam szybkie spojrzenie na Ciarę, gdy kierowałam się do drzwi. Była jedyną osobą w pobliżu, która wiedziała, że jestem demi-fae. Baleros - mój były mistrz gladiatorów - przydzielił ją kiedyś do opatrywania moich ran pomiędzy meczami na arenie. Ciara i ja spaliśmy w tej samej klatce przez lata. Znała moje sny i koszmary. Wiedziała, dlaczego zapach róż przyprawia mnie o mdłości. Wiedziała o mnie prawie wszystko.

Prawie.

Gdy tylko wyślizgnęłam się na zewnątrz na wilgotne powietrze, wsunęłam rękę do mojej torby, grzebiąc w niej, aż znalazłam mój żelazny nóż, obszyty skórą. Nienawidziłem używać żelaza. Było trujące dla fae takich jak ja, ale to był jedyny sposób na zranienie pogromcy czarów.

Następnie wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Ciary.

"Arianna," odpowiedziała natychmiast, szepcząc do telefonu. "On wciąż tu jest. A teraz jest jeszcze jeden, z fioletowymi oczami. Słyszałam o nim. To ten, którego nazywają Wraith. Porusza się jak wiatr w nocy i dokonuje cichych rzezi w cieniu. Myślę, że to sam diabeł".

"Bardzo uspokajające, dzięki." Zawsze mówiła dziwne rzeczy o diable. Całkiem pewna, że to była amerykańska rzecz. Jakkolwiek by nie było, nie była to wspaniała wiadomość. "Powiedz mi tylko, kiedy wyjeżdżają".

"Diabeł nosi wiele twarzy," wysyczała.

"Wiem. Po prostu uspokój się, przyjacielu. Słuchaj, może będę musiał walczyć z nimi oboma. Po prostu napisz mi, kiedy wyjdą."

"Czekajcie. Czekaj, jeśli dotrzesz do domu żywy, połóż przed drzwiami kocie siki, zmieszane ze starą kapustą."

"Czy to ma odpędzić fae szlachtę?"

"Nie wiem, ale ciocia Starlene postawiła to przed naszą przyczepą, żeby odstraszyć policję po tym, jak rzuciła w kogoś aligatorem na parkingu McDonalda. I zastawiała pułapki na niedźwiedzie." Podrapała się po policzku. "Ponadto, mogła je zastrzelić, więc ... to faktycznie mogła być część, która trzymała je z dala od naszej przyczepy".

"Dzięki, Ciara. Gotta go." Wsadziłem komórkę z powrotem do kieszeni.

Strach rozkwitł w mojej piersi.

Dziewiąte prawo mocy Balerosa: Nie atakuj, jeśli nie jesteś pewien, że możesz wygrać.

Byłem szkolony przez pogromcę zaklęć. Wiedziałem, jak walczą.

Jako gladiatorka często walczyłam z wieloma przeciwnikami naraz, załatwiając ich w ciągu kilku minut. Byłam jedyną kobietą gladiatorką, a mój pseudonim sceniczny to Amazonka Terror. Ilość przelanej przeze mnie krwi była więcej niż wystarczająca, by zadowolić tłumy, a Baleros, ponieważ był kompletnym kutasem, stworzył specjalną zbroję, która podkreślała moje cycki. Byłam całkiem atrakcyjna.

Ale Łamacze Zaklęć byli inni niż wszyscy, z którymi walczyłam na arenie. Byli starożytni, zdyscyplinowani, z wiekami doskonałego treningu, znacznie przewyższającego mój własny. Moje szanse na wygraną w walce z dwoma z nich były niewiele mniejsze niż szanse na rozwinięcie skrzydeł i odlot na wolność. Zanim rzuciłem się na nich z nożem, poczekałem, czy to oni zaatakują pierwsi.

Mój telefon zabrzęczał, a ja wyciągnąłem go, by przeczytać sms-a.

Odchodzą.

Adrenalina przebiła się przez moją krew, a ja zrobiłem unik w stronę alejki. To nie tak, że mogłam się naprawdę ukryć, chociaż. Tacy tropiciele Fae jak oni byliby w stanie mnie wyczuć.

Przyspieszyłem kroku, ale przeszedłem tylko kilka kroków, zanim włosy na karku stanęły mi dęba. Czułem, że mnie obserwują, a mój puls zaczął wymykać się spod kontroli. Zimny pot zwilżył moje czoło.

Jakim cudem znaleźli się tu tak szybko?

Mocno chwyciłem za rękojeść noża i zawirowałem.

W moim żołądku otworzył się dół na widok dwóch zamaskowanych łamaczy zaklęć stojących tuż za mną. Lodowata panika przeszyła mój kręgosłup.




Rozdział 3

==========

Rozdział 3

==========

Zielonooki z baru podszedł bliżej, jego spojrzenie migotało w górę i w dół mojego ciała, jakby oceniał moją wartość. Poczułam, jak na mojej skórze wzbiera gęsia skórka.

Ale to ten drugi zatrzymał moje serce. Groźne cienie wiły się od niego, jak dym ze stosu pogrzebowego. Był wyższy od drugiego, jego ramiona były szerokie i bez wątpienia grubo umięśnione pod płaszczem. Trzymał sztylet, czerwony od krwi, która kapała na chodnik. Krople krwi lśniły na jego płaszczu. Ciemność oddychała wokół niego jak żywa istota, a ja wstrzymałem oddech.

Trudno było na niego patrzeć - im bardziej skupiałem wzrok, tym mniej wyraźny się wydawał. Najbardziej wyrazistą rzeczą w nim były jego przeszywające, fioletowe oczy, które podniosły mi włosy na karku.

Zrobiłam krok do tyłu. Jego magia była potężna - i nietypowa dla fae.

Gdy wpatrywali się we mnie, mentalnie kalkulowałam szanse wzięcia ich obu na siebie. To nie było dobre, a co gorsza, nawet gdyby udało mi się przeżyć, oznaczałoby to koniec mojego życia, jakie znałem. Uciekinier stale uciekający przed pogromcami czarów.

"Witajcie, panowie." Celowałam w swobodny ton, ale wyszedł brzmiący na napięty.

"Witaj, Arianno," powiedział ten z zielonymi oczami.

Moje serce przeskoczyło o jedno uderzenie. On znał moje imię.

Oblizałam wargi. "A do kogo mam przyjemność mówić?"

"Aengus, rycerz Shadow Fae."

Ten drugi - Wraith - nic nie powiedział.

Nie atakuj, dopóki nie będziesz pewien, że możesz wygrać.

Wraith przesunął się i straciłem go z oczu, dopóki nie pojawił się ponownie po przeciwnej stronie Aengusa. Przez chwilę wiatr poderwał jego płaszcz i mogłem lepiej przyjrzeć się jego oczom. Jego spojrzenie nie zawierało żadnych emocji, tylko zimny dystans. A jednak w jakiś sposób jego blask prześlizgnął się przez moje kości. Czułam się pod jego spojrzeniem jak motyl w szpilkach, zupełnie bezradna.

Przesunął się ponownie, pojawiając się po drugiej stronie Aengusa, po czym całkowicie znieruchomiał. Eerycznie nieruchomy.

Kimkolwiek był, poruszał się ze śmiertelną, nieziemską gracją. Dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie. Wyszedł dziś z jednego i tylko jednego powodu: żeby zabić.

Niepokojący spokój Wraitha rozpalił najbardziej pradawne części mojego mózgu pierwotnym strachem. Nawet jeśli nie widziałem jego twarzy, jego śmiertelność była oczywista. Po raz pierwszy od lat prawdziwe przerażenie zacisnęło się w mojej piersi. Mocniej chwyciłem swój żelazny nóż.

Nie widziałem, jak się zbliża, nie wychwyciłem napięcia mięśni, które normalnie sygnalizowało nadchodzący atak. Tylko szum wiatru, smuga czerni i Wraith trzasnął moim nadgarstkiem o ceglaną ścianę za mną. Siła poczuła się tak, jakby złamał mi kości, a ja upuściłem nóż. Odkopnął go, a ten rozpędził się w dół alejki.

A więc. Jak na razie szło dobrze.

Wraith znów zamigotał ode mnie, teraz za Aengusem.

Bzdury. Pozostałe noże były spakowane głęboko w mojej torbie, a teraz jedyne do czego miałem dostęp, to palik głogu we włosach. Głóg nie zabiłby ich, ale wbity w odpowiednie miejsca na pewno by je spowolnił. W przyszłości przypinałabym sobie wszędzie żelazne noże.

Zakładając, że wyszedłbym stąd żywy.

Aengus wpatrywał się we mnie. "Arianna," powiedział. "Jesteś demi-fae. Powinnaś być w królestwie fae, ale nie jesteś. Już dawno powinnaś podporządkować się naszym prawom. Czy wiesz, co robimy z takimi banitami jak ty?".

Krew mi wystygła. "Co sprawia, że twierdzisz, że jestem fae?" zapytałem.

"Potrafimy wyczuć nasz rodzaj". Aengus zmarszczył brwi. "Jeśli w ogóle można cię uznać za nasz rodzaj. Twój zapach fae nie jest szlachetny, nawet jeśli jest uwodzicielski."

Całe moje ciało zesztywniało z napięcia i przejrzałam wszystkie moje lekcje walki w hiperszybkim tempie. "Dwóch na jednego to nie jest naprawdę uczciwa walka, prawda?"

Półuśmiech wykrzywił piękne usta Aengusa. "Kto powiedział coś o uczciwości?"

To było całe ostrzeżenie, jakie dostałem, zanim rzucił się na mnie. W następnej chwili jego ręka znalazła się wokół mojej szyi, ale trzasnąłem moim przedramieniem w jego, strącając jego rękę z mojego gardła.

Czwarte prawo mocy Balerosa: Zawsze przewiduj działania swojego wroga.

Moje spojrzenie powędrowało do Wraitha i zdałem sobie sprawę, że nie mam absolutnie żadnego pomysłu na to, jak przewidzieć jego działania, bo co do cholery?

Ale Aengus był wyraźniejszy. Po napięciu jego mięśni poznałem, że ma zamiar uderzyć ponownie.

Zamachnął się na mnie. Mimo jego szybkości, udało mi się złapać jego pięść w swoją dłoń. Wykręciłem mu rękę, po czym chwyciłem go za tył włosów, wbijając jego twarz w moje kolano. Pęknięcie.

Zmiażdżyć całkowicie swoich wrogów.

Wyrwałam kołek, gotowa zagłębić go w jego plecach, ale w ciągu kilku chwil znów się podniósł.

Niezwykle silny, nawet jak na fae.

Jego pięść uderzyła mnie mocno w szczękę, przyprawiając o zawrót głowy. Dawno nie otrzymałem mocnego uderzenia, a poza tym nie miałem wprawy.

Mimo to, doszedłem do siebie wystarczająco szybko. Zanim miał szansę uderzyć mnie ponownie, wbiłem mu kołek w szyję. Trysnęła krew. Nie było to żelazo, więc nie zabiłoby go, ale i tak szybko by nie wstał.

Wyciągnąłem z włosów drugi kołek, gotowy do podjęcia walki z Wraith.

Tyle że - jego już nie było. Nawet nie widziałem, jak ruszył po mnie, poczułem tylko, jak siła jego ciała wykręca mi ramię, obracając mnie w drugą stronę. Zatrzasnął mnie w ścianie uliczki. Zimny kamień wgryzł się w mój policzek. Miał mnie całkowicie przypiętą, jego potężne ciało napierało na moje. Wcześniej wyczuwałam od niego coś w rodzaju obojętności. Teraz, biorąc pod uwagę dzikość jego uścisku, było to trochę bardziej jak zimnokrwisty gniew. Jędrne mięśnie napierały na mnie, całkowicie zakorzeniając mnie w miejscu.

Nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś może mnie zdominować, a gorąca furia - zmieszana ze strachem - ogarnęła mnie. Może Wraith naprawdę był samym diabłem.

To było to. Baleros nie miał żadnej reguły na opisanie tej sytuacji, bo nigdy nie miałem pozwolić się tak przypiąć. Mój umysł szalał, gdy czekałem na ból, który miał mnie wprowadzić w zaświaty.

Ale zamiast żelaznego ostrza przecinającego moją szyję, poczułem palący ból magii na karku.

Potem siła jego ciała zniknęła.

Kiedy znów się obróciłem, obu fae już nie było. Wpatrywałam się tylko w zacienioną, brukowaną ulicę. Przyłożyłam rękę do serca, łapiąc oddech. I kiedy to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że trzymam w ręku kartkę papieru. Nie wiedziałam nawet, jak ją dostałam, ale gdy ją rozwinęłam - z drżącymi rękami - znalazłam notatkę zapisaną niespodziewanie kobiecymi, zapętlonymi literami.

Wrócimy po ciebie. Dołączysz do Shadow Fae, albo zginiesz na bloku egzekucyjnym.

Co w imię siedmiu piekieł?

Wyczerpanie paliło mnie na wskroś. Zostawili mnie przy życiu, a ja przeżyłem walkę - ale nie miałem pojęcia dlaczego. Strach drapał się w tył mojego umysłu. W jakiś sposób tajemnica tego, co dla mnie zaplanowali, była bardziej niepokojąca niż sama myśl o śmierci.

Wybiegłem z alejki, cały się trzęsąc.

Widok płonących iglic Instytutu wysłał dreszcz podziwu w górę mojego kręgosłupa. Nienawidziłam swojej reakcji na to miejsce. Było symbolem ucisku, dominacji i podboju, a ja nie mogłam się powstrzymać od zachwytu nad żywą manifestacją magii.

A teraz - z powodów, których nie mogłem pojąć - chcieli, żebym dołączył do nich za jej murami.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Przyszedłem cię zabić, ale się zakochałem."

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści