Społeczeństwo niedopasowane

Prolog (1)

Prolog

1826

Gentleman Jackson's

13 Bond Street

West End of London

Claytonowi Kearsleyowi, wicehrabiemu St. John, zajęło chwilę zarejestrowanie słów przyjaciela.

Po części z powodu gwaru panującego w Gentleman Jackson's, gdzie zbyt wielu szlachciców zebrało się w klubie, by bawić się w gladiatorów.

Częściowo przez swobodę, z jaką słowa zostały wypowiedziane.

A po części dlatego, że to co usłyszał nie miało sensu.

"Beg pardon?" wymamrotał.

I przez chwilę pomyślał, że być może dobrze wyobraził sobie to pytanie - prośbę, tak naprawdę. Ponieważ hrabia Norfolk, jego najbliższy przyjaciel od czasów Eton, zajmował się okładami na swoich dłoniach z dużo większym skupieniem niż on sam zajmował się Claytonem.

Podniósł prawą dłoń do twarzy i obrócił ją w przód i w tył, sprawdzając knykcie. "Ktoś będzie musiał się nią zaopiekować" - powiedział w końcu, potwierdzając, że uszy Claytona, w istocie, go nie zwiodły. Że usłyszał to, co mu się wydawało.

A jednak usłyszenie tego nic nie zmieniło, bo Clayton nadal zmagał się z przetworzeniem implikacji dokładnie tego, co mówił jego przyjaciel. Bo nie mogło być wątpliwości: było to raczej stwierdzenie niż prośba.

"Będziesz się nią opiekował" - powiedział powoli Clayton, w końcu znajdując coś sensownego do powiedzenia. To był przecież obowiązek tego drugiego człowieka ... i był nim przez trzy lata, dwanaście tygodni i garść dni. "Ona jest twoją żoną."

Norfolk zgiął kilka razy palce, jakby sprawdzając czucie opasek, zanim zabrał się do pracy dostosowując je jeszcze raz. Kiedy podniósł wzrok na Claytona, zmarszczył brwi. "Czy słuchałeś czegoś, co mówiłem?" Był niecierpliwy jakość do jego pytania.

"Czy słuchałeś czegokolwiek, co mówisz?" odparł Clayton, na tyle głośno, że zebrał spojrzenia od kilku zestawów dżentelmenów.

Brąz Norfolka pogłębił się. "Miej się na baczności, St. John. Okaż trochę spokoju, dobrze?"

Clayton od dawna był tym spokojnym z siedmiorga rodzeństwa - reszta to siostry, za które był odpowiedzialny. Kearsleyowie byli zmiennym losem, burzami, naprawdę, a on głosem spokoju i członkiem rodziny z rozsądkiem. Jako taki, czerpał z trzydziestu lat wewnętrznego spokoju, który panował wśród chaosu, jakim była jego wielka, niesforna rodzina.

A jednak wszystko to wyszło przez przysłowiowe okno, gdy wreszcie zobaczył, że Norfolk mówi z absolutną powagą zamiarów. "Bądź spokojny? Mówisz mi, że mam być spokojny?"

Kolejne spojrzenia zostały skierowane w ich stronę. Długie, ciekawskie spojrzenia, które mogły pojawić się tylko przy znalezieniu jednego z najbardziej wyrównanych w społeczeństwie, wolnych od skandali lordów podnoszących głos do swojego najlepszego przyjaciela, nie mniej.

"Mój Boże, człowieku, mówisz o ... o ..." Nie mógł nawet wydusić z siebie reszty tego, co zamierzał jego przyjaciel.

Łapiąc go za ramię, Norfolk siłą poprowadził Claytona z powrotem do rogu studia. "Cicho."

W chwili, gdy mieli już tę wątłą prywatność, Norfolk wznowił mówienie, tym razem w bardziej wyważonych tonach. "Mówię o odejściu z kobietą, którą kocham".

Clayton znał Normana Prescotta, hrabiego Norfolk, odkąd byli chłopcami w wieku ośmiu lat. Bywało, że był pod wrażeniem łatwości Prescotta w kontaktach z ludźmi. Podziwiał jego boks. Były chwile, kiedy mu zazdrościł.

Mógłby policzyć tylko jeden raz, kiedy miał do niego pretensje.

Ale to? To był pierwszy raz, kiedy naprawdę nienawidził człowieka, którego nazywał przyjacielem.

"Masz żonę, Norfolk."

"Nie kocham jej," powiedział drugi mężczyzna po prostu na małym wzruszeniu ramion, które służyło tylko do podkreślenia bezduszności jego przyznania się.

Mgła czerwieni spadła przez wizję Claytona, krótko oślepiając, ale nie przed tym, jak złapał swobodny sposób Norfolk wrócił do pielęgnowania jego okładów na ręce. To było... to? To było wszystko, co ten człowiek mógł powiedzieć? On po prostu mówić o opuszczeniu żony i gallivanting off z jego ... kochanka?

"Clayton wycedził przez zaciśnięte zęby i tym razem, gdy spojrzał w górę, w oczach drugiego mężczyzny pojawiło się coś na kształt zaskoczenia. Tak, ale dlaczego miałby być inaczej niż zszokowany wyzwaniem rzuconym przez zawsze miłego wicehrabiego? "Poprosiłeś ją o rękę". Zaledwie trzy tygodnie po spotkaniu z nią. "Zabiegałeś o nią".

Dźwięk zniecierpliwienia uciekł z Norfolk. "Nie musisz mi przypominać o moich zalotach z Sylvią. Zapewniam cię, że jestem tego świadomy. Zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwano".

Clayton nie ustępował. "W chwili, gdy powiedziałeś 'tak' i obiecałeś ją kochać, pocieszać, czcić i utrzymywać, w chorobie i zdrowiu? I porzucając wszystkich innych, trzymaj się tylko jej tak długo, jak oboje będziecie żyć..."

Żal wykrzywił twarz drugiego człowieka w pierwszej aluzji, że Claytonowi udało się przebić przez jakiekolwiek szaleństwo, które zmusiło go do tej lekkomyślnej i bezdusznej myśli.

Wyczuwając to osłabienie, Clayton wywarł na nim dalszy nacisk. "Tak po prostu zostawiłbyś ją samą sobie?".

"Jest dobrze kochana przez swoją rodzinę. Jest jeszcze Waterson." Jak w przypadku jej brata, parlamentarnego earla, który znany był z oddania swoim krewnym. "On się nią zaopiekuje."

Clayton spróbował jeszcze raz. "Ale ona jest twoją żoną". A kiedy nie zrobiło to różnicy w nieprzejednanych rysach drugiego człowieka, odwołał się do przywiązania Norfolka do rodzinnego tytułu. "Nie ma nawet dziedzica". Nawet gdy te słowa opuściły usta Claytona, skrzywił się ze wstydu, że je wypowiedział. Ale jeśli mógłby skłonić Norfolka do zmiany kursu, Bóg mu pomoże, zrobiłby to.

Hrabia mówił spokojniejszym tonem. "Pokojówka Sylwii poinformowała mnie, że moja żona przegapiła miesiączkę. W związku z tym spełniłem swój obowiązek wobec linii Prendergastów."

Nienawiść zacisnęła jelita Claytona i przeszyła jego żyły, grożąc spaleniem go od środka w ognistej kuli furii. "Nawet cię nie znam" - splunął. I obawiając się, że zrobi coś w rodzaju założenia rąk na szyję drugiego mężczyzny i wydławienia życia z jego czarnoskórego ciała, ruszył z pokoju. Ignorując przyjazne pozdrowienia wywoływane na jego widok, spojrzał przed siebie, jego zamiar był tylko jeden: ucieczka. Uciec przed tym, co zamierzał zrobić jego przyjaciel. I tego, co Clayton teraz wiedział, że nadejdzie.




Prolog (2)

Dotarł do drzwi wejściowych ekskluzywnego klubu, chwytając za klamki, zanim zdążyli to zrobić stacjonujący tam służący, i wypuścił się na zewnątrz.

Londyński upał, większy niż zwykle, uderzył go w twarz, drażniąc i szczypiąc, a jego grubość tylko potęgowała mdłości, które kotłowały się w jego żołądku.

Będzie mi niedobrze.

Szybkimi krokami Clayton skierował się do swojego konia.

"St. John!"

To gorączkowe wołanie wzniosło się ponad zgiełk tętniącej życiem arterii Bond Street, a on biczował się, by znaleźć drugiego mężczyznę pędzącego nad nim.

Norfolk zatrzymał się przed nim i wyrzucił ręce w górę. "Co byś kazał mi zrobić, Święty?".

"Kazałbym ci honorować swoje zobowiązania," powiedział tak rzeczowo, jak tylko potrafił. "Kazałbym ci być mężem dla twojej żony i ojcem dla twojego dziecka".

"Nie mogę tego zrobić." Inny miałby przynajmniej na tyle łaski, by okazać trochę skruchy przy tym zarzucie. Z szybkością jego odpowiedzi, jednakże, Norfolk nawet nie kłopotał się udawaniem fałszywego wahania.

"Czy jest ... nic, co mógłbym powiedzieć, nic, co mógłbym zrobić, aby przekonać cię do nie robienia tej rzeczy, którą zamierzasz zrobić?" Coś. Coś musiało być. Człowiek, którego Clayton znał... nigdy by tego nie zrobił.

"Próbowałem grać w tym życiu, St. John. Próbowałem być posłusznym, oddanym mężem, dla nudnej i właściwej damy -"

"Miej się na baczności," pstryknął Clayton. "Możesz żałować, że ją poślubiłeś, ale nadal jest twoją żoną i jako taka zasługuje na, co najmniej, twój szacunek".

Brwi Norfolka ściągnęły się razem. "Nie żałuję, że ożeniłem się z Sylvią".

To dało Claytonowi pauzę. Kontynuował próbę dotarcia do swojego przyjaciela. "Jeśli nie żałujesz, to nie robiłbyś tego, co" - zerknął na gwarne ulice, potwierdzając, że nie byli obserwowani - "mówisz, że zamierzasz zrobić," zastąpił, nie chcąc ryzykować wypowiedzenia słów na głos.

"Źle mnie rozumiesz. Nie żałuję tego, gdyż nasze małżeństwo spełniło swoją rolę." Wściekłość napięła każdy z mięśni Claytona, każda ścięgno zwinięte napięte do granic możliwości. "Jest dziecko, przyszły markiz, i jako taki spełniłem swoje obowiązki".

A jeśli to właśnie mogło opóźnić ucieczkę Norfolka? Może jeśli Clayton mógłby przeciągnąć swoje plany, drugi człowiek mógłby dostrzec rozsądek. "Nie wiesz tego. Ponieważ już zadeklarowałeś swój zamiar wyjazdu przed narodzinami własnego dziecka... A co jeśli ... co jeśli będzie to dziewczynka?"

"Wtedy wrócę, kiedy będę musiał i dam jej kolejne dziecko, dopóki nie będzie przeklętego Prendergasta hei-".

Clayton pogrzebał resztę tego plugawego wybawienia pięścią w usta swojego dozgonnego przyjaciela.

Norfolk zgniótł się, lądując ciężko na swoim tyłku. Potrząsnął głową z oszołomieniem. "Nigdy nie czułem, że dostarczasz taki cios," powiedział, ręka, którą miał przyciśniętą do posiniaczonych ust tłumiła jego słowa.

Nie, bo nigdy nie było powodu, wcześniej. Knykcie Claytona szczypały, a jego serce waliło mocno, gdy stał nad swoim przyjacielem. "Nawet cię nie znam".

"Wiesz, że ją kocham", szepnął Norfolk.

"Myślałem, że ona jest ... tylko twoją kochanką". I nawet gdy tak myślał, prawie cały jego szacunek dla drugiego człowieka umarł, a uraza płonęła mocno.

"Nigdy. Ona jest moim wszystkim, St. John. Moim wszystkim," powtórzył. "A ty nie wiesz, przez co ona przeszła. Piekło," wyszeptał. "Ona przeszła przez piekło". Jego rysy były wykrzywioną maską smutku i żalu, i po raz pierwszy, odkąd drugi mężczyzna wyjawił swoje pragnienia, Clayton poczuł wahanie... ponieważ... wiedział o stracie.

Chwila okazała się ulotna.

Bo honor oznaczał więcej.

"I zamiast tego wolisz wystawić żonę na piekło?" zapytał z goryczą.

Norfolk powoli podniósł się na nogi. "Nigdy nie zamierzałem, by Sylvii stała się krzywda".

Ale nie miał zamiaru zmieniać kursu. Ta prawda była oczywista. "Nie ma nic, co mógłbym powiedzieć?" zapytał zmęczony Clayton. "Nie ma sposobu, żebyś zobaczył rozsądek?".

Kolor splamił policzki Norfolka, i po raz kolejny Clayton pomyślał, że mógł pomóc drugiemu człowiekowi dostrzec niewłaściwość i szaleństwo tego, co zaproponował tutaj, z opinią publiczną tuż przy uchu od skandalu, o którym teraz szeptali. Ta nadzieja okazała się ulotna.

Norfolk potrząsnął głową i tym razem, gdy z odgłosem obrzydzenia Clayton odwrócił się, by odejść, drugi mężczyzna oparł dłoń na jego ramieniu. "Czy mogę na panu polegać?"

Wzruszył ramionami po tym dotyku. "Co się z tym wiąże? Dbanie o swoją żonę? Wychowywanie nienarodzonego dziecka, które zostawiasz?".

"Of . . oczywiście, że nie. Po prostu zobacz, że mają się dobrze. Od czasu do czasu zaglądaj do nich. Wiem, że masz własne obowiązki i odpowiedzialność i - St. John," Norfolk zawołał za nim. "St. John."

"Idź do diabła" - krzyknął Clayton, ignorując to niewyraźne błaganie. Nie obejrzał się za siebie, tylko skierował się do swojego konia.

Później tego popołudnia dowiedział się, że to był ostatni raz, kiedy widział swojego przyjaciela żywego.




Rozdział 1 (1)

Rozdział 1

Londyn, Anglia

1829

Rodzina March nie należała do tych, których nie dotknęła tragedia czy skandal.

Wręcz przeciwnie.

Lady Sylvia Caufield, hrabina Norfolk, została wdową po tym, jak jej mąż zginął od przypadkowego ciosu na podłodze Gentleman Jackson's.

Jej siostra, Lila, prawie martwa na polach Peterloo, po tym tragicznym dniu prowadziła życie pustelnika i dopiero niedawno powróciła do świata.

Był też brat Sylvii, Henry, notorycznie prymitywny, poprawny parlamentarzysta, hrabia Waterson, który został pobity i pozostawiony na pastwę losu na ulicach wschodniego Londynu, a uratowała go i pielęgnowała była kurtyzana, z którą się ożenił.

Można by pomyśleć, że ich matka, starsza hrabina Waterson, była w stanie dzielnie stawić czoła wszystkiemu, co dotyczyło jej dzieci.

Można by się mylić.

"Wh-wh-wh ..." Dowager hrabina zapłakała w swoją zmiętą chustkę.

"Czy to 'wa-wa-wa', czyli płacze, czy próbuje zadać pytanie?" szepnęła Lila za swoją dłonią.

Sylvia zerknęła na ich zblazowaną mamę. "Ja ... nie mogę być całkowicie pewna, które", odpowiedziała, utrzymując usta w absolutnym bezruchu, gdy mówiła. A jeśli hrabina była zrozpaczona tą małą rewelacją, to co miała powiedzieć na drugą rzecz, którą Sylvia wezwała ją tutaj, aby... omówić?

Drzwi się otworzyły i siostry spojrzały po sobie.

Do środka weszła służąca, niosąc w ręku tacę. Długoletni członek personelu rodziny zawisł w drzwiach, krótko rozważając drogę przez jej ramię.

"Uroczo. Dziękuję, Patricio." Sylvia uśmiechnęła się szeroko i trzymając rękę w górze, gestem wskazała dziewczynie drogę. "Odświeżenie-"

Reszta tej zapowiedzi została zgubiona przez ogromne sapiące szlochy dowager hrabiny.

A zwykle uważna służąca odstawiła tacę, po czym uciekła, nie składając nawet kurtuazji ani nie czekając, czy coś jeszcze jest od niej wymagane.

Sprytna dziewczyna. Sylvia patrzyła pożądliwie na drzwi, wiedząc aż za dobrze, co czuje młoda kobieta i zazdroszcząc jej tej ucieczki.

Niestety, ta wymiana była... nieunikniona. Nie było sposobu na poinformowanie matki o jej zamiarach. Nigdy nie miała zamiaru dobrze przyjąć tego, że Sylvia opuszcza szacowne gospodarstwo domowe, które dzieliła z Normanem i przenosi się nie z powrotem do swojej rodziny, ale na inną, mniej stylową ulicę. Sylvia jednak była bardziej niż gotowa - i chętna - by zostawić tę wymianę zdań za sobą.

Przybierając kolejny wymuszony uśmiech, Sylvia podniosła porcelanowy dzbanek. "Herbata?"

"Myślę, że herbata to wspaniały pomysł" - wykrzyknęła Lila, choć trochę zbyt stanowczo, by być szczerą, a jednak jej wysiłki zostały tylko docenione. Podobnie jak jej wsparcie tego dnia.

Sylvia przystąpiła do nalewania, a następnie spojrzała na swoją wciąż budzącą się matkę. "Może napijesz się herbaty, matko?" zapytała wystarczająco głośno, by przebić się przez głośne bełkotanie starszej hrabiny.

Jej matka opuściła chustkę na kolana, odsłaniając spuchnięte oczy i czerwone policzki. "Herbata? Teaaaaa?"

Jej matce udało się wcisnąć w to jedno słowo całe cztery dodatkowe sylaby.

Lila natychmiast spojrzała w dół na swoją delikatną, kwiatową filiżankę i włożyła sporo uwagi w mieszanie jej zawartości.

Sylvia zaoferowała ich matce swój najpogodniejszy uśmiech, ten sam, który jako dziewczynka wyćwiczyła do perfekcji ze swoimi guwernantkami. "Zawsze mówiłaś, że herbata jest wielkim korektorem uczuć i emocji". Co potajemnie uważała za irytująco zbędne. Niestety, korzystanie z często udzielanych przez hrabinę lekcji mogło tylko pomóc w jej uspokojeniu.

Usta ich matki rozchyliły się, a ona sama przez kilka chwil szukała słów. "To jest lekcja, którą powinnaś wybrać do zapamiętania?"

"Ta jest równie dobra jak każda inna" - odparła Sylvia, biorąc się za nalewanie filiżanki i tak w kółko. Próbowała podać ją matce.

Hrabina nie podjęła próby przyjęcia ofiary. "Nie, nie jest. Jest wiele lekcji, które przekazałam, a które są o wiele ważniejsze."

"Takie jak nie wyprowadzanie się samemu?" Lila zgłosiła się na ochotnika.

Ich matka spojrzała na Lilę. "Dokładnie."

"Dziękuję" - wymruczała Sylvia.

Jej siostra wygrała. "Przepraszam." Oczyszczając gardło, opuściła filiżankę na kolana. "I . . . To, co chciałam powiedzieć, to chociaż może wydawać się smutne i rozczarowujące, aby zobaczyć Sylvię odejść "- odzyskanie Lili wyłoniło się z opóźnieniem i bezładnie - "wiele kobiet porusza się poza rodzinnymi gospodarstwami domowymi".

"Ona jest wdową", wołała jej matka.

Kiedy nie było innej odpowiedzi, Sylvia zapytała: "I?".

"A ty należysz do domu z nami. Wdowy są ofiarami" - ich matka obniżyła głos do głośnego szeptu - "wszelkiego rodzaju skandalicznych, niegodziwych mężczyzn".

"Dlaczego teraz szepczemy? Czy istnieją skandaliczni, niegodziwi mężczyźni, o których boimy się obrazić?"

Drzwi otworzyły się, a oni spojrzeli na przód pokoju, jak Henryk przechadzał się w środku. "Lila!" krzyknął. "Słyszałem, że..."

Obie siostry mówiły jak jeden. "Wynoś się." Ostatnią rzeczą, jakiej Sylvia potrzebowała, były dwie nadopiekuńcze członkinie rodziny próbujące odwieść ją od obranego kursu.

"Nie rozkazuj bratu odejść" - rozkazała dowager hrabina. Grzmotnęła dłonią w zakrzywione ramię swojego krzesła. "Chciałabym, żeby do nas dołączył".

Trzy marcowe kobiety wpatrywały się z powrotem w Henryka.

Spojrzał między nimi i musiał dostrzec coś bardziej groźnego w stawianiu czoła parze sióstr March niż pojedynczej wściekłej mamie, ponieważ pospiesznie wycofał się z pokoju.

W chwili, gdy zamknął za sobą drzwi, Sylvia ponownie skupiła się na hrabinie. "Nie ma obaw o skandalizujących panów. Nie mam żadnego interesu w tym, by pozwalać sobie na randki z niegodziwcami." Ani z żadnym innym mężczyzną, jeśli o to chodzi. Nigdy więcej. Nic dobrego nie wynikało z takich układów. Życie i miłość nauczyły ją tego.

Jej matka zaatakowała. "Oni i tak to zrobią. Świat weźmie to za wskazówkę, jak zamierzasz żyć, i ... i ... jest twój syn".




Rozdział 1 (2)

Serce Sylwii się ciągnęło. Jej syn, Vallen, był jej światem. Jedynym darem pozostawionym jej przez męża, który nigdy nie kochał jej naprawdę. Nie w taki sposób, w jaki ona go kochała. Nie w żaden sposób, naprawdę.

Odsuwając na bok to bezużyteczne użalanie się nad sobą zrodzone ze zrozumienia, z którym się pogodziła, Sylvia zajęła miejsce pozostawione przez matkę. "Mój syn będzie ze mną. Nie zostawię go tutaj".

"I oczekujesz, że będzie służył jako obrońca?" zapytała z niedowierzaniem jej matka.

"Oczywiście, że n-"

Wyzwiska hrabiny nie ustawały. "Nie powinien być narażony na wszystkich polujących na wdowy dżentelmenów, którzy mają na ciebie oko, Sylwio".

"On nie będzie narażony na polujących na wdowy dżentelmenów," powiedziała, wymiatając ekscytację. "Wręcz przeciwnie." Co zamierzała w wyprowadzce widziałaby jej dom izolowany od wszystkich mężczyzn.

"Ponadto, są one realllly panowie?" Lila wskazał.

Nie, jej siostra miała rację w tej kwestii. Sylvia dołączyła. "I czy oni naprawdę polują?" W końcu kobiety nie były ptactwem ani jeleniami.

"Tak!" zawołała ich matka. "Są i to jest właśnie powód, dla którego nie powinniście robić tej rzeczy, którą sugerujecie".

"Nie sugeruję tego, matko," powiedziała łagodnie. "Ja to robię."

Ta wypowiedź spotkała się z nagłym nadejściem grzmiącej ciszy, tak ciężkiej, że daleki grzechot powozów dudniących obok wypełnił salon.

Dolna warga hrabiny zadrżała dziko, a ona podniosła pomarszczoną chustkę do ust.

"Proszę." Lila odebrała od Sylvii zapomniany kubek z herbatą i podała go.

Tym razem ich matka przyjęła ofiarę. Podniosła filiżankę do ust i upiła łyk zawartości. Drugą ręką starła łzę z kącika oka. A kiedy opuściła chusteczkę na kolana, Sylvii zakręciło się w żołądku.

Rozpoznała bowiem ten błysk w oczach matki. Rozpoznała go aż za dobrze.

Odstawiając filiżankę, hrabina przysunęła się do krawędzi fotela... I przez jedną ulotną chwilę, która zrodziła się z nadziei, Sylvia myślała, że jej matka odejdzie.

Ale wtedy hrabina nie zrobiłaby nic tak nieokrzesanego, jak spacerowanie szybkim krokiem, dlatego czołowy filar społeczeństwa reagował tak, jak reagował na zapowiedzi Sylwii.

I tylko jedno z jej ogłoszeń... Co by powiedziała, gdyby odkryła drugi powód, dla którego Sylvia zwołała to spotkanie? Matka oparła dłoń na kolanie Sylwii, jak to robiła zawsze, gdy wypowiadała jakąś matczyną prośbę, którą spodziewała się spełnić.

Nie dając jej tej możliwości, Sylvia przemówiła szybko. "Nie zamierzam mieszkać sama. Planuję mieć towarzystwo".

Jej matka zamarła, od swoich srebrzystych rzęs w dół, aż do dłoni w rękawiczce, która wciąż spoczywała na spódnicy Sylvii; nie poruszyła się ani trochę. A potem jej ramiona lekko się obwisły.

"Towarzysze! Tak, to wspaniały pomysł" - powiedziała, klaszcząc podekscytowana. Hrabina dowager zwiotczała lekko na swoim miejscu. "Powinnaś była powiedzieć tyle. Znajdziemy wam najbardziej godnych szacunku!".

Obie siostry wymieniły spojrzenie.

"Nie, nie", powiedziała Sylvia. "To nie będzie konieczne. Ja już je mam."

To przywiodło hrabinę do porządku. Ona szybko znaleźć jej stopę. "Bardzo dobrze ... Znalazłeś swoich własnych towarzyszy." A ponieważ drzwi się zamknęły i ich spotkanie rozpoczęło się trzydzieści minut wcześniej, ich matka uśmiechnęła się po raz pierwszy. "To bardzo niezawodne z twojej strony". Hrabina trylnęła śmiechem i zebrała swoją filiżankę. "I oto martwiłam się, a wszystko na nic. Powinnam była wiedzieć lepiej, bo zawsze byłaś najbardziej posłuszną z córek".

"Siedzę właśnie tutaj", mruknęła Lila.

Najbardziej posłuszna z córek. Ale tak właśnie postrzegali Sylwię wszyscy i każdy w Uprzejmym Towarzystwie i jej rodzinie. Zawsze właściwa, zawsze robiąca to, czego ton oczekiwał od dobrych młodych dam. I może właśnie dlatego nikt nigdy nie był w stanie jej naprawdę pokochać... ponieważ została wyrzeźbiona przez najznakomitsze guwernantki i uformowana w grudkę bezbarwnej gliny.

Sylvia zacisnęła usta.

Już nie. Dni bycia mdłą, sopocącą damą dobiegały końca. "To nie są towarzysze, matko".

Uśmiech jej matki zachwiał się tak nieznacznie. "Beg pardon? Właśnie powiedziałeś -"

"Nie są płatnymi towarzyszami, to znaczy".

"Un ... płatne towarzysze?" Filiżanka ponownie znalazła swoje miejsce na kolanach hrabiny. "Czy jesteś w fatalnych warunkach finansowych?" Nie czekając na odpowiedź, spojrzała w stronę drzwi. "Wiedziałam, że powinniśmy byli kazać twojemu bratu zostać. On by..."

"Moje finanse są w porządku". Mąż Sylvii nie oferował wiele w kwestii szczęścia, ale zostawił ją na tyle wygodną, że mogła zadbać o siebie.

"Więc dlaczego nie... . . płacisz im?" Zastanowienie podkreśliło pytanie jej matki.

"Bo nie są pracownikami, matko". Mówiła łagodnie ze swoim wyjaśnieniem. "Są przyjaciółmi."

Lila, milcząca przez całą tę wymianę zdań, podniosła swoją filiżankę do ust i spojrzała w sufit.

Ich matka biczowała głowę nad młodszą córką. "Co to jest?"

Na policzkach Lili wykwitł rumieniec. Lila, jedyna osoba, która była jeszcze gorsza w dissemblingu niż Sylvia. "Nic nie mówiłam," odpowiedziała jej młodsza siostra.

Hrabina nie traciła więcej czasu na naciskanie Lili. Zwęziła swój wzrok na Sylvii. "Co to jest?"

Wygładzając ręce na jej brzoskwiniowe spódnice, Sylvia spotkała spojrzenie matki z odważnym uśmiechem. "Rozumiem, że masz na myśli ... kogo?".

"Sylvia." Jej imię pojawiło się jako ostrzeżenie.

"Są to bardzo drogie panie, które nie inaczej niż ja znalazły się niesprawiedliwymi odbiorcami-"

"Kto?"

"Lady Annalee," Sylvia blurted, zaczynając od tego, co byłoby oburzające, ale wciąż mniej tak, do jej matki.

Cisza spotkała się z tym stwierdzeniem. Był kolejny moment bezruchu, jak hrabina odwrócił się bez ruchu. "Lady Annalee?" Młoda kobieta, która była z Lilą przy tragedii w Peterloo. W przeciwieństwie do Lili, która poradziła sobie z następstwami, izolując się, Annalee używała alkoholu i towarzystwa, by odwrócić uwagę od swojego bólu. W związku z tym należało się spodziewać, że ogłoszenie Sylvii spotka się z pewnym szokiem. "Jak w ... . Przyjaciółka Lili?"




Rozdział 1 (3)

"Tak." Annalee może na początku nie była przyjaciółką Sylvii, ale od czasu powrotu Lili do żywych, Sylvia stała się bliska również Annalee. "Dokładnie tak samo."

Nastąpiła kolejna fala ciszy, którą Sylvia wypełniła. "Była w odwiedzinach z Lilą, kiedy ja też przypadkiem byłam w odwiedzinach, i obie zauważyłyśmy, jak niesprawiedliwe jest to, że dorosłe, niezamężne kobiety powinny być oczekiwane, aby mieszkać z krewnymi, a potem powiedziałam .... 'Dlaczego musimy? Dlaczego nie możemy mieć własnego mieszkania, jak to robią panowie? I "-Sylvia podniosła ręce - "oto jesteśmy".

Jej matka wpatrywała się w nią pusto. "Oto my... ?" I wtedy wybuchła. W ... śmiech. Nieograniczony śmiech, który był pierwszym, jaki okazała starsza, właściwa matrona.

Doprowadziła hrabinę do szaleństwa. Wspaniałe. Sylvia spojrzała na swoją siostrę.

Lila podniosła ramiona w zakłopotanym, małym wzruszeniu.

Zdecydowanie nie takiej reakcji się spodziewały. Niechętnie, Sylvia pozwoliła sobie dołączyć do tego rozbawienia.

"I oto ty, najmniej dowcipna ze wszystkich moich dzieci, opowiadasz bzdury".

Oburzenie zabiło śmiech Sylvii. "Proszę o wybaczenie?"

Jej matka zapierała łzy rozbawienia z policzków. "Nawet nie przyjaźnisz się z Annalee".

Nie, nie była. Jak Annalee był jej wcześniej reclusive siostra najbliższy przyjaciel, ich matka była z pewnością prawo do niektórych ... zamieszanie.

Lila wzięła sobie do serca i po raz kolejny przyszła na ratunek. "Nie byli przyjaciółmi; jednak pozwoliłem sobie przedstawić je, a oni od tego czasu stać się tak. Czy to prawda, Sylwio?"

Pokrzepiona wsparciem siostry, Sylvia przytaknęła. "Rzeczywiście. Dobrze się dogadujemy i..."

"Ty . . . dogadujemy . .. całkiem . . . dobrze?" Ich matki bezładne pytanie wyłoniło się zniekształcone. "Ale jej reputacja. Jest niezamężna. Jest ... skandalem." Hrabina wysyczała to ostatnie słowo na szept. Choć nie było jasne, które z nich uznała za bardziej dotkliwe przewinienie.

"Matko," powiedziała Sylvia łagodnie, ale stanowczo. "Nie oceniałabym kobiety niesprawiedliwie. Ona zachowuje się nie inaczej niż większość dżentelmenów żyjących swoim życiem."

"Tak" - zawołała jej matka, kiwając gorączkowo głową. "To jest dokładnie to. Ona nie jest dżentelmenem, a ty nie jesteś jednym z nich, aby zaprosić skandal. Zabraniam tego."

Innym razem te trzy słowa skutecznie zdusiłyby wszelkie przejawy buntu ze strony Sylvii. Teraz już nie.

Sylvia wzięła głęboki oddech. "Jest coś więcej".

"Oczywiście, że jest" - mruknęła jej matka. Ciężko odstawiła swoją filiżankę. "Co to jest teraz?"

To był tragiczny dzień rzeczywiście, gdy dowager hrabina była a-muttering i sloshing herbaty nad brzegiem jej szklanki.

Po prostu wyjmij wszystko. "Dołączy do nas również Valerie Bragger."

Był czas, kiedy to nazwisko przynosiło tylko największy ból, urazę i oburzenie. Już nie. Sylvia znalazła rodaka w najbardziej nieprawdopodobnej z kobiet.

"Była... kochanka pani męża... . . kochanka?" Hrabina dusiła się na każdej sylabie każdego wyszeptanego słowa.

Ciało Sylwii zesztywniało. Prawda o zdradzie jej zmarłego męża wciąż lądowała ciosem prostopadłym do jej piersi. Nie z miłości, którą nosiła w sobie lub czuła do człowieka, który ją oszukał. To już umarło. To wynikało raczej z jej własnej naiwności. Że kochała tam, gdzie się myliła. Kłamstwo, w którym żyła tak długo.

"Matko," powiedziała Lila. "To nie jest sprawiedliwe."

"Cóż, była," wysyczała hrabina. "Nie zasługuje na życzliwość Sylwii" - hrabina szturchnęła palcem dywan Aubusson - "ani na wsparcie finansowe, ani... ani... na nic. A ponadto" - jej głos podniósł się - "po prostu odrzucisz fakt, że w pewnym momencie śledziła ciebie i Vallena. Teraz ta sprawa jest oficjalnie zakończona." Z tym oświadczeniem ich matka chwyciła mały talerzyk, dodała do niego czekoladowe ciasteczko i przystąpiła do skubania rogów.

Tak, oczywiście. Bo damy skubały jak myszy. Tak jak panie nie robiły niczego, co mogłoby zwrócić uwagę grzecznego społeczeństwa. Życie z byłą kochanką męża z pewnością należałoby do tej kategorii.

"Nie jest", powiedziała cicho Sylvia.

I przez chwilę, gdy matka kontynuowała branie tych małych kęsów i ocieranie serwetką swojej nieskazitelnej twarzy, Sylvia pomyślała, że hrabina mogła jej nie usłyszeć. A może starsza hrabina po prostu ignorowała jej wyzywające zachowanie? A może po prostu była tak nieprzyzwyczajona do tego, że Sylvia nie jest niczym innym jak posłuszną żoną, córką i matką, że nie słyszała, kiedy Sylvia postępowała wbrew temu, czego od niej oczekiwano. "Valerie wyjaśniła swoje powody, dla których mnie szukała".

"Podążając za tobą," pstryknęła dowager hrabina. "Szła za tobą".

Ponieważ była wypełniona tą samą ciekawością, którą Sylvia miała wobec niej. To było coś, czego hrabina nigdy nie chciała i nie mogła zrozumieć. "Jest moją przyjaciółką."

"Po prostu nie przemyślałaś tego. Jesteś młodą matką. Oczekuje się od ciebie, że będziesz się zachowywać bez zarzutu, a jeśli tego nie zrobisz, ryzykujesz utratę swojego dziecka."

Vallen. Syna, którego nosiła, gdy jej mąż zdradzał ją i ich przysięgę. I którym opiekowała się tylko ona, po śmierci Norfolka. Jednak nawet jako jego matka, podlegała zupełnie innym standardom niż mężczyźni. Jeśli nie zachowywała się w sposób uznany przez społeczeństwo za odpowiedni, mogła zostać pozbawiona dziecka. Po śmierci Normana sąd zatwierdził wielu opiekunów dla syna Sylvii i w związku z tym istniała możliwość, że Vallen trafi pod czyjąś opiekę, jeśli okaże się, że nie nadaje się do tego.

Uraza przyprawiła jej serce o dodatkowe uderzenie, organ ten mocniej walił z powodu niesprawiedliwości jej losu. Losu wszystkich kobiet.

"Zawsze żyłam bez zarzutu", powiedziała, gdy zaufała sobie, że może przemówić przez swoją gorycz. "Nie proponuję, że zamieszkam w kamienicy z dwoma niezamężnymi mężczyznami. Mam zamiar rezydować z damą i -"




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Społeczeństwo niedopasowane"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści