"Zdeformowany geniusz" i "Książę Wastrel"

1: Zimne, ciemne miejsce. 423 G.E. (Galdric Era) (1)

1: Zimne, ciemne miejsce. 423 G.E. (Era Galdrica)

Ruka wpatrywał się w zwłoki chłopca, którego zabił, a jego żołądek warczał. Zbudował mały ogień mimo ryzyka, odciął mięso z kończyn swoim najostrzejszym nożem, umieszczając je w swoim żelaznym garnku z tymiankiem. Dodał serce w całości z solą i wodę z kożucha, od razu odcinając policzki, by ugotować je na patykach. Zamknął oczy i przeżuwał, gdy ciepło i soki uciszyły jego żołądek.

Nie taki był plan, pomyślał, ale mięso to mięso.

Gdy Ruka wędrował coraz dalej na północ przez krainę popiołu, spodziewał się więcej chleba do kradzieży, więcej zwierząt do upolowania. Myślał, że ciepła pogoda w Northron sprawi, że stada będą gęste, a podróżni bogaci na wiejskich drogach. Ale znalazł tylko dobrze strzeżone karawany, dobrze strzeżone pola uprawne, albo pozbawione jedzenia, pozbawione matek wyrzutki. Zawsze byli to chłopcy, nastoletni lub młodsi, zdeformowani lub niechciani, bez srebra i zapasów. Chłopcy tacy jak on.

Trawa wokół jego wytartych butów i obolałych, stwardniałych stóp cętkowała w żółciach i brązach, gdy lato ustąpiło miejsca jesieni. Przetrwał kolejny sezon w dobrym zdrowiu, ale wiedział, że musi ruszyć dalej na północ, albo zamarznąć. Zima była blisko. Zamieszał zupę i zadrżał, gdy zimna bryza przecięła jego ubranie pokryte brudem. Obserwował pokryte śniegiem wzgórza, które rozciągały się przed i za nim, ciche i nieruchome, z wyjątkiem szumu wiatru. Jego wzrok powędrował na zwłoki chłopca, którego zabił.

Zastanawiał się, gdzie się urodził i kim była jego matka?

Ruka nigdy nie mógł pozbyć się raz zrodzonych pomysłów.

Czy matka chłopca go kochała? Czy zmarła podczas porodu? Czy spuchnięty płat wadliwej skóry na jego czole zmienił jej radość w strach i nienawiść? Może po prostu miała zbyt wiele gęb do wykarmienia. Czy myślała, że będzie miał większe szanse sam, w stepie? A może po prostu łatwiej było nie patrzeć na jego śmierć?

Ruka nie krzywił się już na chłód tych myśli, choć jako dziecko wiedział, że marzył tylko o mleku, cieple i miłości matki. Wiedział, bo pamiętał.

Jakimś cudem wciąż mógł zamknąć oczy i poczuć ciepłą, czerwoną jaskinię łona matki. Wciąż mógł poczuć szarpnięcie zmaltretowanych dłoni rodzącej i zobaczyć jej szerokie, rzutkie oczy-drganie znamienia policzka, gdy ciągnęła go mokrego i milczącego, złego i wpatrzonego.

"Czy to żyje? Co się stało?"

"Tak, Mistress...on po prostu...nie płacze".

Kobieta, którą wkrótce nazwie matką, zwiotczała na tle swoich futer, a Ruka wciąż mogła zobaczyć jej pokrytą potem twarz. "A więc chłopiec. Przyprowadźcie mojego krewnego. Nazwę go po dziadku."

W tym czasie słowa były dla Ruki dźwiękami bez znaczenia, ale później pamiętał i rozumiał. Jego matka, Beyla, przytuliła go i odsunęła miękkie, zakrwawione włosy z jego czoła, i choć myślał, że świat jest zimny, jasny i głośny, wciąż czuł się bezpiecznie.

"Mój syn" - powiedziała, uśmiechając się, i nigdy, ani razu nie spojrzała na niego jak na potwora.

Potem usłyszał krzyki. Gniewne twarze wpatrywały się, potem zniknęły i wkrótce patrzył na niekończące się noce i błękitne niebo w silnych ramionach matki, smakował ciepło mleka z jej piersi i dławił się gorącem, gdy kąpała go w dymie.

Beyla nosiła go od wschodu do wschodu słońca na piechotę w szorstkim materiale, który ocierał jego skórę do plamistej czerwieni. Niewiele widział i czuł tylko głód i zimno, zawsze zimno, aż zatrzymali się w gnijącej chacie przy wielkich, szerokich drzewach, które później poznał jako świerki.

Życie stało się niekończącą się pętlą koców i karmienia, z tylko dźwiękami lasu, słabnącymi ogniskami i głosem jego matki. Jej głos był jedyną rzeczą, która wydawała się prawdziwa. Uśmiechał się i gruchał, a ona trzymała go i paplała za nich oboje, aż powoli nauczył się jej słów.

"Mamo, co to za dźwięk?"

Wcześniej rozumiał mowę, ale nie potrafił uformować dźwięków, potem czekał, aż będzie pewien.

Beyla wzdrygnęła się i upuściła szycie, oczy wwiercając w niego, jakby stał się jakimś obcym, którego jeszcze nie zdążyła ocenić. Przełknęła i wystawiła rękę w powietrze w czymś, co później poznał jako znak Braya. "Wilk. To...to wilcze wycie, dziecko. Nie ma się czego bać."

Uśmiechnął się, a wkrótce jej ramiona rozluźniły się i odwzajemniła go, a on znów był jej synem. Potem każdy dzień stawał się mówieniem i tysiącem pytań, które miał, ale nigdy nie wiedział jak zadać, a czasem nawet przed zachodem słońca matka mówiła mu, żeby przestał mówić i "po prostu poszedł spać".

Mijały miesiące. Stał się na tyle silny, że zaczął raczkować, a wkrótce także chodzić, a jego matka klaskała w dłonie i wysyłała go na spacer po ich chacie, choć czasem bolały go ręce i kolana. Matka nauczyła go, że słowa też mają symbole, używając starej książki z opowieściami. Pewnego dnia pokazała mu ją i zatrzasnęła, a następnie narysowała w brudzie jej podobiznę i zapytała, co to oznacza.

"Ash?" Przywołał otwartą książkę wyraźnie w swoim umyśle, a ona podniosła go i kręciła nim w kółko, płacząc. "Czy się myliłem?" Dotknął jej policzków, zmartwiony, choć uwielbiał być obracany, a ona powiedziała "Nie, dziecko, łzy mogą być radością. Miałeś rację. Miałaś rację."

Kiedy był już wystarczająco duży, pomagał jej szukać korzeni i krzewów, jeśli nie było zbyt zimno, a ona uczyła go magii rzeczy, które rosną.

"Jak oni żyją w zimie, matko?"

Wciąż mógł zamknąć oczy i zobaczyć ten pełen zębów, marszczący oczy uśmiech, którego nauczył się, że jest tylko dla niego. "Śpią pod spodem. A kiedy nadchodzi wiosna i słońce wschodzi wysoko i jasno na wschodzie, a ciepło wsiąka w ziemię, budzą się z powrotem."

Dziecko Ruka rozważyło to i zmarszczyło brwi. "Dlaczego my tak nie robimy?"

Roześmiała się, co zawsze sprawiało, że i on się śmiał. "Chciałabym, żebyśmy tak robili. A teraz chodź, zanim zamarzniemy. Przynieście wiadra."

Opuścili swoją skromną chatkę i skrawek lasu, gdy urósł na tyle, by podróżować na własną rękę, przenosząc się ponownie na południe i osiedlając się w końcu w pobliżu małego, zamarzniętego miasteczka zwanego Hulbron przy lesie, którego mężczyźni bali się przekroczyć.

"Złe duchy" - tłumaczyła mu matka, choć Ruka nigdy żadnego nie widział, ani nawet nie słyszał. Ich nowy i ostatni dom znajdował się z dala od jeziora czy rzeki, z dala od drogi czy miejsca spotkań, w popękanym, starym budynku gospodarczym o ścianach zbyt cienkich nawet jak na stodołę. Ale w porównaniu z chatą z czasów jego dzieciństwa, to było jak luksus.



1: Zimne, ciemne miejsce. 423 G.E. (Galdric Era) (2)

"Idziemy nad rzekę. Jesteś brudny."

Ruka przetrwał swoją siódmą zimę i zanurzył się w każdej wiosennej kałuży, którą mógł znaleźć, zgrzyt i plusk każdej z nich był radością pomimo zimna. Jego matka początkowo była zła, ale śmiała się, kiedy dąsał się i próbował wycisnąć wodę ze swoich spodni.

Ciepłe popołudniowe słońce sprawiało, że świat czuł się bezpiecznie, a on nigdy nie był w rzece, więc biegał w kółko wokół niej, zadając pytania, gdy szli, nadzy teraz z wyjątkiem butów i chusty.

"Czy woda będzie ciepła?"

"Nie, Ruka."

"Czy mogę wejść do niej cały czas?"

"Tylko do kolan".

"Czy będą inne dzieci?"

Zmarszczyła na to brwi, a po długim spacerze dotarli do nabrzmiałych, rozmarzniętych brzegów rzeki Flot - co według Beyli było tak naprawdę tylko południowym słowem oznaczającym "rzekę".

"Więc to się nazywa River River? To głupie." Uśmiechnęła się, po czym on wzruszył ramionami i zaszarżował w dół jej brzegu jak Egil Bloodfist z jednej z opowieści, mając nadzieję, że zabije potwora, zanim się umyje.

"Bądź ostrożny."

Ruka ścigał się do krawędzi i widział pływające kawałki lodu w szybkim nurcie, i nawet w wieku siedmiu lat wiedział, żeby być ostrożnym. Zdjął buty i poczuł chłodną trawę, zanurzając palce u nóg, gdy matka prała ubrania i wypełniała skóry ciągłymi spojrzeniami w jego kierunku.

Rzeka, zgodnie z obietnicą, była tak zimna, że aż paliła. Mógł widzieć przez część wody i podziwiał świat pod nią - gładkie, płaskie skały, które wyglądały na wypolerowane jak ich stół, roje maleńkich rybek w kształcie łez, a może żab. Starał się szybko umyć, rozchlapując wodę na piersi z dreszczem i wycierając się o błoto, zamiast zanurzać nogi dalej. Na wpół umyty spojrzał z powrotem na matkę, mając nadzieję, że pozwoli mu pominąć resztę.

Ale jej oczy były skierowane w dal, szczęka zaciśnięta, ręce zaciśnięte i wciąż w zimnej wodzie, jakby zapomniała o swojej pracy. Ruka podążył ścieżką jej spojrzenia.

"Zdrowie, siostro."

Kobieta wyłoniła się z mgły, choć rąbała i zamazywała swoje dźwięki tak, że wychodziło to bardziej jak "elth, sistuh". Ruka widziała niewielu ludzi i z trudem określiła jej wiek, choć wyglądała na nie starszą od Beyli. Jej czerwona twarz odbijała się od wysiłku związanego z ciągnięciem wiklinowych koszy wypełnionych ubraniami.

Cztery tak samo ubrane kobiety szły za nami, rozmawiając i śmiejąc się. Miały na sobie długie koszule i suknie, tak jak Beyla, uśmiechały się i wydawały się przyjazne. "Piękny dzień na pranie" - powiedziała inna, na co Beyla odpowiedziała tylko sztywnym skinieniem głowy. "Anythin' for a break from shearin'," powiedział inny, co rozśmieszyło kobiety. Zajęły się swoją pracą nad rzeką, szumiąc i rozmawiając bez większego zainteresowania, a Ruka stał w miejscu i wpatrywał się.

W swoim życiu widział tylko garstkę ludzi. Pamiętał, że kobiety wydawały się podobne do jego matki, a jednak w jakiś sposób zupełnie inne.

Ich ubrania wisiały luźniej na chudych ramkach, ich nogi i szyje wydawały się krótkie i przysadziste, a ich skóra lśniła blado jak śnieg w słońcu. Szorowali swoje ubrania kamieniami, zbierając brud i zanieczyszczenia. Nie mieli mydła ani tępego żelaznego noża, którego Beyla używała do skrobania.

Kiedy już zabrały się do pracy, ich oczy zaczęły błądzić, gdy rozmawiały między sobą. Ich wzrok nieśmiało podszedł do Beyli, zatrzymując się na jej twarzy, włosach i ubraniu, a potem powędrował w stronę rzeki. Ich głosy ucichły naraz. Jedna z kobiet zaniosła się gazem.

Ruka czuł na sobie ich spojrzenia i nie wiedział, co zrobić. Znów obmył twarz, ale wciąż się gapił. Kobiety wpatrywały się z powrotem. Zrobiły w powietrzu te same znaki, co Beyla, gdy Ruka odezwał się po raz pierwszy. Znak Bray'a - bogini życia. Nadal nie wiedział dlaczego.

"Demon odwilży" - mruknęła kobieta, która pierwsza powitała Beylę, dając jej znak, by się cofnęła, jakby chciała ją ochronić.

Ruka zachlapał się i prawie potknął, gdy rozglądał się za demonem.

Twarz jego matki zaróżowiła się. "To jest mój syn."

Kobiety szarpnęły źrenice od Ruki do Beyli, Ruki do Beyli, tam i z powrotem, i nie poruszyły się.

"Chodźcie i przywitajcie te matki właściwie, tak jak wam to pokazano." Ton Beyli wydawał się spokojny, więc Ruka podszedł bez obaw. Stąpał po błotnistym brzegu omijając skały ze spuszczoną głową, cała radość rzeki zniknęła z jego kroku, ponieważ nie lubił uwagi. Spuścił oczy, skinął głową i powiedział "Galdra trzymaj się", jak go uczono, ale nigdy jeszcze nie musiał tego robić. Kobiety nie odpowiedziały.

"Czy mogę się teraz bawić nad wodą, matko?".

"Tak, Ruka, idź i pobaw się".

Poszedł półprzytomny, zbijając ze sobą kamienie i czyszcząc je w zimnej wodzie.

"You should ta kept such a child."

Ruka siedziała w pobliżu błota i udawała, że nie słucha.

"Prawo tego wymaga." Głos jego matki pogłębił się w sposób, którego nauczyłby się, że jest tylko dla dorosłych.

"Północne prawo." Kobieta splunęła, po czym wskazała w kierunku Ruki. "Szczenięta Nossa wyrastają na wilki".

Noss, z książki, pomyślał. Noss, Bóg Gór. Bóg złej śmierci, chaosu i cierpienia, który zabierał złych ludzi i palił ich w swoim ognistym więzieniu na zawsze.

"Więc go zabij". Jego matka wyciągnęła ostrze, które codziennie ostrzyła i trzymała w skórzanej pochwie na biodrze. Wyciągnęła najpierw rękojeść, a Ruka nie mógł nie pamiętać metalu splamionego krwią, ani nie słyszeć dźwięku jej rzeźbienia królików.

Południoworosyjska matka zawahała się i spojrzała na swoje siostry. "Zrób to sam." Wrzuciła do rzeki coś, co wyglądało jak chusta, po czym odwróciła się, jakby rozmowa się skończyła.

Beyla stała. "Pokaż mi swoją odwagę." Jej oczy płonęły, gdy wyciągała nóż dalej. "Albo trzymaj swoje ignoranckie usta na kłódkę".

Bryza sprawiła, że Ruka zadrżała, gwiżdżąc szybko i chłodno między nimi wszystkimi, gdy kawki ćwierkały nad głową.

"Z przyjemnością." Kobieta prychnęła. "Pójdę po mojego człowieka".

Śmiech Beyli był szorstki i nieprzyjazny. "Przyniesiesz swojego mężczyznę? Myślałam, że południowcy mają kręgosłupy. Sam poderżnij mu gardło, jeśli uważasz to za najlepsze. Ale powinnam cię ostrzec, to silny chłopak. Będzie płakał, kiwał się i walczył z tobą, więc nie będzie to takie proste jak w przypadku niemowlaka". Rzuciła nóż o kościanej rękojeści, który solidnie wbił się w ziemię.




1: Zimne, ciemne miejsce. 423 G.E. (Galdric Era) (3)

"Yer outta yer mind."

Pozostałe matki Hulbronów znieruchomiały w momencie rozpoczęcia wymiany zdań, albo spojrzały na brud i wyprały swoje ubrania.

"Nie, jestem słownym oszustem. I ostrzegam was - wyślijcie swoich ludzi po mojego syna, a przeklnę łona waszych córek i wasi krewni będą rodzić potwory na zawsze." Spojrzała na Ruki i wyciągnęła rękę. "Chodź, dziecko."

Posłusznie, choć powoli, podniósł kamień i pomyślał, że gdyby musiał, zmiażdżyłby głowę kobiety tak, jak miażdżył robaki. Beyla wyciągnęła swój nóż z brudu i wytarła go o suknię, spoglądając ostatni raz na pozostałych, i choć powtórzyli w powietrzu znak Braya, akt ten wydawał się teraz ich przerażać.

"Nieważne, co powiedziałam", powiedziała mu później, gdy szli do domu. "To wszystko były dorosłe bzdury".

Uśmiechnął się za nią i nic nie powiedział, choć pamiętał każde słowo. Wiedział, że mówiła do tych kobiet niegrzecznie z tych samych powodów, dla których osiedliła się w pobliżu "nawiedzonego" lasu. Ale nie wiedział jeszcze dlaczego.

* * *

Kiedy rzeczne kobiety zniknęły z pola widzenia, zamienił swój kamień na kij i walczył z najeźdźcami jak Haki Śmiały, krzycząc na swój oddział wojenny, by podążał za nim i bez strachu stawiał czoła śmierci.

Jego "wojenna banda" to tak naprawdę jego wymyśleni bracia. Bawił się z nimi w lesie jak dawni bohaterowie, walcząc z powietrzem lub drzewami i ignorując wezwania matki, by się nie zgubić, ponieważ znał każde drzewo i jego korę tak dobrze, jak skórę na rękach. Ze swoimi fałszywymi siostrami rozmawiał o ogniu, robakach i roślinach i o tym, że pewnego dnia sam zje całego jelenia, jeśli będzie miał okazję. Ale matka nauczyła go tylko łapać króliki, a kiedy zapytał, dlaczego nie jedzą jeleni, zapytała tylko: "Czy potrafisz je złapać?", a on spojrzał na ziemię i tak już zostało.

Ruka uwielbiał być sam i wyobrażać sobie rzeczy takimi, jakimi mogłyby być, ale czasem żałował, że nie ma dzieci, z którymi mógłby się bawić. Kilka miesięcy po tym, jak Ruka zapytał matkę, czy mógłby bawić się z innymi przed halą Hulbrona - to był kolejny dzień, który zapamiętał lepiej niż jego część.

"Nie jesteś taki jak oni, mój synu". Wziął to za "nie", ale później szorowała i szyła jego spodnie i tunikę, mrucząc "Co zrobiłeś z rękawami", gdy ubijała je o ich dom, a motki kurzu iskrzyły się w słońcu. Potem szczotkowała i czyściła swoje długie, blond włosy wodą z wiadra z ich studni, a on po raz setny życzyłby sobie, żeby też je miał zamiast grubego, tłustego tuszu ojca i większości innych. "Pójdziemy razem." Uśmiechnęła się i założyła wełniany wąż i braies, a włosy związała do tyłu szalikiem.

Szli ramię w ramię, jak wtedy, gdy był mały, a kiedy byli blisko, przestała się uśmiechać i chwyciła go na tyle mocno, że bolało. "Mów tylko do chłopców. Jeśli ich słowa są okrutne, ignoruj je, a jeśli to zawiedzie..." jej usta ściągnęły się w linię i spojrzała w dal, "pamiętaj o księdze."

Miała na myśli księgę opowieści, która naprawdę nazywała się Księgą Galdry - słowa prorokini i wszystkie stare legendy. Ruka domyśliła się, że naprawdę miała na myśli 'nie bój się'.

"Tak, matko."

Zmarszczyła brwi. "Wezmę trochę zapasów. Nie będę długo."

Kopce śniegu piętrzyły się cieńsze w pobliżu Hulbronu, a woda zbierała się w zagłębieniach, rowach i rozmokłych polach pod ich stopami. Ruka wyruszył na poszukiwanie kałuż, ale wiedział, że lepiej nie chlapać, gdy matka patrzy. Zobaczył na wpół zamarznięte zwłoki wiewiórki ziemnej i zatrzymał się, by je obejrzeć, a potem zauważył, że inny gatunek wiewiórki ciągnie je, jakby chciał je przynieść do domu.

"Matko, spójrz, to próbuje pomóc!" Wskazał.

Podążyła za jego wzrokiem, po czym odwróciła wzrok. "Nie, dziecko. Zima przeciągnęła się zbyt długo. Zje swoje, żeby przetrwać".

Spojrzał ponownie i poczuł, jak radosna duma wymyka się z niego. Potem próbował wyrzucić tę nową wiedzę ze swojego umysłu, albo zaakceptować ją jako jedynie naturalną i nie przerażającą, ale w obu kwestiach poniósł porażkę.

Kiedy przekroczyli grzbiet, który wyznaczał naturalną granicę Hulbronu, starał się nie gapić niegrzecznie na wszystkie twarze mieszczan i znów mu się nie udało. Widział młodzież i starszyznę, mężczyzn i kobiety, bladoskórych i ciemnowłosych, wszystkich brudnych. Ich nosy, brwi i czoła nachylały się i wyskakiwały w najróżniejszych kształtach i rozmiarach, ale żaden z nich nie wyglądał jak Ruka.

Psy walczyły przy zagrodach ze strzyżonymi owcami, a on chciał je zobaczyć, ale jego matka potrząsnęła głową w sposób, który oznaczał "nie i nie pytaj więcej". Zauważył, że dwie drogi w mieście mają kształt krzyża, a domy zbudowane są w kształcie pierścieni wychodzących z hali w centrum. Później dowiedział się, że ludzie z Popiołu budowali większość rzeczy w kształcie kół, ponieważ uważali, że Tegrin, bóg gwiazd, wykuł świat w ten sposób.

Środowe słońce ogrzewało skórę Ruki, choć jak zwykle bryza wiała mocno i chłodno. Hulbron cuchnął niezależnie od tego. Rzeźnik pracował pod gołym niebem, krew wyciekała przez spróchniały otwór, mieszając się z odpadami z zewnętrznego rowu miasta; ludzie suszyli i skórowali futra lub wyroby skórzane w swoich domach, dzieci bawiły się lub płakały w pobliżu, głównie pod wiatr. Nawet kowal wbijał swoje pręty pod klapą z darni zbudowaną z boku jego cienkich ścian, zbyt biedny, by zbudować porządny warsztat. Beyla mówiła, że zimą większość tutejszych domów jest zamknięta.

"Życie na Południu to wyścig", powiedziała, "aby przechowywać żywność i paliwo oraz ciepło przed zimnem".

Mówiła, że przez pół roku rodziny tuliły się do siebie i modliły, żeby przetrwać mróz, a potem na wiosnę mężczyźni wynurzali się chudzi i szarzy, przeszukiwali domy sąsiadów w poszukiwaniu zagłodzonych, zamarzniętych ciał i palili je bez ceremonii. A potem wszystko zaczęłoby się od nowa.

"Do zobaczenia wkrótce", powiedziała bez patrzenia, gdy zostawiła go przy ogrodzeniu hali z zaostrzonych palików, które, jak mu później powiedziała, miały pomóc w powstrzymaniu najeźdźców ze stepów.

Wszedł przez otwartą bramę na żółtą trawę, zerkając na ogromne jabłonie posadzone jako schronienie. Inne dzieci jadły owoce i siedziały w pobliżu w cieniu, ale Ruka nie był pewien, czy mu wolno, ani do kogo należy, więc znalazł skrawek przeważnie suchej ziemi, żeby usiąść i obserwować innych. Nie wiedział, co powiedzieć ani co zrobić. Wziął z kieszeni skrawki jesionu i nóż i próbował wyrzeźbić owczarki, które widział. Ale przede wszystkim obserwował bawiące się dzieci.




1: Zimne, ciemne miejsce. 423 G.E. (Galdric Era) (4)

Dziewczynki i chłopcy bawili się osobno. Wahali się od maluchów do może pewnej dwunastki, a starsi chłopcy kłócili się i walczyli jak psy, starsze dziewczynki siedziały lub stały w kółkach. Dzieci w wieku Ruki lub młodsze błąkały się jak zagubione, a on obserwował je wszystkie i czuł się inaczej. Uśmiechał się, gdy się uśmiechali i śmiał się z innymi, gdy mała dziewczynka piszczała i uciekała przed konikami polnymi, i tylko na chwilę zapomniał, że życie to tylko wyścig z zimą w domu przy lesie bez braci i sióstr, i że nie wygląda jak inni.

"Przestańcie nas obserwować".

Trzech starszych chłopców stało zaledwie o długość człowieka od miejsca, w którym znajdował się Ruka. Nie widział ich, ponieważ drzewa ułatwiały ukrycie się, a on był tak skupiony na swoim szpiegowaniu i rzeźbieniu. Mówca miał gładką skórę i okrągłą głowę z matowymi, normalnymi oczami, a wszyscy chłopcy wyglądali jak bracia. Trojaczki, pamiętał Ruka, myśląc, wszystkie jeszcze żyjące. Błogosławieni przez bogów.

"Nie byłem", powiedział, czując się odrzucony, po czym trzymał się swojej rzeźby i miał nadzieję, że zostawią go w spokoju.

"To ma nóż."

Chłopiec sprawił, że zabrzmiało to jak oskarżenie, a Ruka zauważył, że powiedział "jej", a nie "on".

Ale zignorował ten ton i trzymał w górze gotowy zarys przednich łap i pyska swojego psa. "Chcesz jednego?" Czuł szaloną nadzieję, że być może, jeśli będą się razem bawić, to może uda im się być jak krewniacy.

Trzylatek spotkał jego oczy. Spojrzał na innych, a następnie z powrotem w kierunku pierścienia dziewcząt, które obserwowały.

"Tak."

Ruka zaproponował, a chłopiec sięgnął do tyłu i z całej siły klepnął zabawkę.

Skóra trzasnęła o skórę i cała ręka Ruki poczuła ukłucie. Stracił chwyt i patrzył, jak rzeźba odbija się zbyt daleko, by móc jej użyć, i miał ochotę płakać albo uciekać. Zamiast tego wybrał z kieszeni kolejny kawałek, jakby to nie miało znaczenia i starał się nie pokazywać, jak bardzo go boli. Oglądał policzek jeszcze raz i jeszcze raz w myślach, zauważając teraz, jak inni patrzyli na to i uśmiechali się. Płonął ze wstydu na myśl, że będą się razem bawić.



Następny cios złapał go w ucho.

"Wynoś się!"

Ruka poczuł to, co wydawało mu się kopnięciem w plecy, policzkiem w policzek. Skosztował krwi, która zdawała się zagłuszać ciepło słońca i przyjemną gładkość drewna w jego dłoni. Bez zastanowienia stanął i cofnął się w stronę bramy, chcąc jedynie się zabezpieczyć. Słyszał teraz okrzyki i wiwaty od mniejszych chłopców.

Ruka próbował tylko uciekać. Próbował powiedzieć "stop", ale nie czuł nic poza ciasnotą w klatce piersiowej, która dusiła słowa, a on sam pluł krwią i zakrywał głowę rękami. Brama była zamknięta, doping nie ustawał, a on nie wiedział, gdzie może się udać. Jego nóż jednak pozostał w dłoni.

Pamiętaj o książce, powiedziała jego matka, a on obserwował sztywność w jej plecach, gdy widział, jak powtarza to raz po raz w jego umyśle.

Bohaterowie w książce nie uciekali. Bohaterowie w książce wojowali z potworami i rzeźbili znany świat z lodu i popiołu i ciemności, i nigdy przenigdy nie płakali ani się nie bali.

Ruka obrócił się na pięcie i wycelował. Pchnął tak, jak robił to przeciwko wyimaginowanym maruderom, potworom i stepowcom, i przesunął czubek noża przez policzek najbliższego chłopca.

Przykro mi, pomyślał, ale to ty zacząłeś.

Mięso pod nożem rozstąpiło się natychmiast. Było o wiele miększe niż drewno i Ruka przypomniał sobie, że zastanawiał się, czy rąbanie mężczyzn jest łatwiejsze niż rąbanie tarcicy.

Śmiech i wiwaty zastąpiły krzyki. Dzieci biegały we wszystkich kierunkach, a Ruka spojrzał na krew na swojej dłoni i zamarł. Jeszcze przed chwilą, pomyślał, byłem tylko chłopcem przed halą, uśmiechniętym i rzeźbiącym drewniane psy, bez chęci skrzywdzenia kogokolwiek.

Niektóre z dziewczyn wróciły z kobietami o czerwonych twarzach, które patrzyły na Ruki jak matki nad rzeką. Cofnął się i próbował pobiec do bramy, wspiąć się na nią lub znaleźć zatrzask, po czym zderzył się czołowo z brodatymi mężczyznami, którzy śmierdzieli potem i dymem z ogniska.

"Chcę jego ręki!" Młoda kobieta mrużyła oczy i trzymała się chłopca, którego dźgnął. Inne kobiety mruczały pochwały. "Weź obie!"

Ruka spojrzał i zobaczył ładną twarz ustawioną twardo z wściekłością. Pamiętał ją często później w swoich koszmarach.

Najwyższy z mężczyzn wpatrywał się w nich półprzymkniętymi, wodnistymi oczami. Jego broda nie zdołała ukryć śladów po zadrapaniach i blizn na policzkach, a futro nie zdołało zakryć jego krępej siły. "Chłopcy walczą", powiedział, "to naturalne".

Kobieta wskazała. "Nazywasz tego demona naturalnym?"

Mężczyzna, który jak się później dowiedział Ruka miał na imię Caro, spojrzał na niego z góry i z dołu. Chwycił włosy Ruki w jedną rękę, jego ramię w drugą, ciągnąc go bezradnie, po czym rzucił go na trawę. Spojrzał na kobiety i znów przemówił swoim głębokim głosem. "Wasz demon jest słaby, jak chłopiec. Ja karzę mężczyzn." Zamrugał ręką i jego wojownicy rozproszyli się, zostawiając Rukę za palami i ogrodzeniem z kobietami i gniewną ciszą. Przerwała się ona na jakiś czas jedynie od szlochów rannego chłopca.

"Zrobię to", powiedziała kobieta ściskająca chłopca, "to mój syn, którego zranił".

Pozostali kłapali językami lub kiwali głowami, a mówczyni wyciągnęła seaksa i po raz pierwszy Ruka zdał sobie sprawę, że wszystkie kobiety noszą ostrza.

Nadal miał swój nóż, ale to były kobiety, to były matrony. Tylko Imler Zdrajca kiedykolwiek skrzywdził kobietę w książce, a za tę straszną zbrodnię płonął w ogniu nadal, i to do końca świata.

Ruka obrócił się i przeciągnął na palcach, po czym skoczył i próbował uczepić się drewnianych słupków, by dosięgnąć zapadki, ale nie mógł. Rozglądał się bezradnie po solidnym pierścieniu ciężkich pali, płakał i napierał na słupki, myśląc, że bycie ciętym będzie strasznie bolało, a mając tylko jedną rękę nie będzie mógł pomóc matce w stu sprawach. Z jedną ręką, pomyślał, nigdy nie złapię jelenia i będę jeszcze większym ciężarem.

"Przepraszam." Odwrócił się do nich i pomyślał, że może zrozumieją. "Chłopcy mnie skrzywdzili, a było ich tak wielu, a ja chciałem tylko uciec".

"Grab 'is arms," powiedział jeden, a pozostali ruszyli w jego stronę.




1: Zimne, mroczne miejsce. 423 G.E. (Galdric Era) (5)

Krzyczał, miotał się i wymachiwał nożem, a nawet starsze dzieci kuliły się z przerażenia. Kobiety jednak z łatwością chwyciły go za ręce i przytrzymały, krzycząc do siebie nawzajem, gdy odciągały mu rękaw i trzymały go płasko na trawie. Pamiętał, że patrzył w górę i widział żółte jabłka i gałęzie drzew kołyszące się na wietrze, pamiętał, że czuł, że jeśli wezmą go za rękę, niebo nadal będzie niebieskie, a chmury nadal będą się przewijać.

"Dość."

Kobiety znieruchomiały. Ruka spojrzał w górę, by zobaczyć matkę przy bramie dyszącą i trzymającą nóż. Caro i jego wojownicy stali niedaleko za nią.

"Ostrzegaliśmy cię, wiedźmo. Ya' should'ta kept him."

Beyla wyprostowała się i spojrzała na grupę przed nią. Jej wzrok błądził po ich brudnych szalach i sukniach, nieumytych włosach i pokrytych plamami twarzach. Odłożyła nóż i zdjęła krawat z włosów, pozwalając, by opadły jej na ramiona, inne i czyste. Serce Ruki waliło - stała samotnie i w obliczu tak wielu, a on nigdy nie chciał wpędzić jej w kłopoty.

Potem zaśmiała się, a on wzdrygnął się. Nie potrafił dostrzec niczego zabawnego.

"Cała wataha południowych wilków dla jednego małego chłopca?" Jej słowa zawisły, gdy się zatrzymała, a potem wystąpiła do przodu. "Spójrz na mnie." Pokazała zęby, ale dla Ruki nie był to uśmiech. "Jestem Vishan. Jestem urodzona przez boga."

Ruka wpatrywał się w dziwną kobietę, która wyglądała zupełnie jak jego matka, i zastanawiał się, czy powinien uczynić znak Braya.

"Byłabym tutaj Pierwszą Matką, gdybym chciała. Wszyscy o tym wiecie. Nie jestem nią tylko dlatego, że wybieram." Spojrzała z powrotem na wodza i jego ludzi, którzy z pewnością mogli ją usłyszeć. "Zrań mojego syna, a ja upomnę się o Caro".

Mówiąc to miała na myśli "zażądać go jako partnera", o czym Ruka nie wiedział, że może to zrobić. Pamiętał, że zastanawiał się, czy Matrona Caro była jedną z trzymających go kobiet.

"Skrzywdźcie mojego syna, wy ignoranckie kundle", wystąpiła ponownie do przodu, "a wezmę więcej. Dużo więcej. Wybiorę pół tuzina kompanów i każę im wypędzić twoich mężczyzn i dzieci z tego miasta, albo zakopać ich w ziemi." Wyszarpnęła podbródek jak nóż. "A kiedy będziecie już sami i bezradni, sama spalę waszą ziemię i domy." Jej uśmiech, który dla Ruki zawsze wyglądał pięknie i idealnie, wydał się brzydki. "Powiedzcie mi siostry, bez tych północnych praw, których tak nienawidzicie, kto mnie powstrzyma?" Zrobiła pauzę, a gdy nikt się nie poruszył ani nie odezwał zamknęła między nimi lukę. "Kto mnie powstrzyma?"

Kobiety odskoczyły od Ruki jak od węża, a on sam pobiegł do spódnic matki.

"Nic ci nie jest?" Nie spojrzała na niego.

Przylgnął do niej i rozpaczliwie próbował nie zawstydzić jej kolejnymi łzami.

Beyla położyła mu rękę na plecach i odprowadziła go od drzew, trawy i krwi. Gdy mijała Caro, który naprawdę był sołtysem, dotknęła jego ramienia i pochyliła się, by szepnąć mu do ucha. Spojrzała na niego nieśmiało, po, a Ruka nie wiedziała dlaczego, ale wiedziała, że to kolejne oszustwo. Wielki mężczyzna skinął głową i opuścił oczy, a Ruce wydawało się, jakby jego klatka piersiowa urosła, a mężczyźni wokół niego się skurczyli.

"Tylko obowiązek", powiedział, "powinieneś przychodzić mer często, Beyla. Lasy nie są miejscem dla Vishan."

Uśmiechnęła się i przesunęła dłoń po jego ramieniu. "Może tak zrobię", spojrzała na jego wojowników, "teraz, gdy widzę, jak dobrzy są ci ludzie".

Ich ręce od razu powędrowały do rękojeści toporów lub sztyletów, jakby byli gotowi zabić, właśnie tam. Ruka pomyślała, że ich plecy wyprostowały się, a podbródki uniosły.

Beyla opuściła ich, niemal ciągnąc Ruki za rękę, i nie obejrzała się za siebie, ani nie zapytała, co się stało.

"Już więcej nie przyjdziemy" - powiedziała później, gdy przy ich palenisku oczyszczała jego zniekształconą twarz. A on mógł tylko myśleć: Dziękuję, matko. Kolejna lekcja.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie ""Zdeformowany geniusz" i "Książę Wastrel""

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści