Walka o prawdę

Jane Doe

JANE DOE

Lustereczko, lustereczko, na ścianie, kim jesteś, bo ja cię wcale nie znam?

DZIEŃ JEDEN

Wszyscy kłamiemy.

Wszyscy strzeżemy sekretów - czasem strasznych - naszej strony tak ciemnej, tak wstydliwej, że szybko odwracamy wzrok od cienia, który moglibyśmy ujrzeć w lustrze.

Zamiast tego zamykamy nasze ciemne połówki głęboko w piwnicy naszej duszy. A na powierzchni naszego życia, pracujemy pracowicie nad kształtowaniem publicznej opowieści o nas samych. Mówimy: "Patrzcie, świat, to ja". Tworzymy posty w mediach społecznościowych... Zobacz ten wspaniały lunch, który jem w tej modnej restauracji z moimi najlepszymi przyjaciółmi, zobacz moje seksowne buty, mojego uroczego szczeniaka, chłopaka, ciasny tyłek w bikini. Zobacz moje chwalebnie doskonałe życie ... zobacz jaki zajebisty czas mam pijany i na tej imprezie z moimi cyckami pęczniejącymi z mojego błyszczącego tank topu. Spójrz na tych gorących facetów, którzy się nade mną unoszą. Czy nie jesteś zazdrosny...

A potem czekasz, żeby zobaczyć, ile osób LUBI tę sfabrykowaną wersję siebie, twój nastrój zależy od liczby kliknięć. Komentarze. Kto skomentował.

Ale ciemność ma sposób na przesączanie się przez szczeliny. Szuka światła...

I wtedy narracja jęczy i powoli się zatrzymuje. Albo koniec przychodzi gwałtownie i nagle ... i prawda jest tam, wypisana na tobie, brzydka pod ostrym fluorescencyjnym białym światłem. I nic więcej nie możesz zrobić, aby ukryć ją przed detektywami, którzy przyjdą szukać.

Jestem w szpitalnym łóżku...

Słyszę maszyny.

Pomagają mi oddychać, próbują utrzymać mnie przy życiu. Słyszę szepty pielęgniarek, rozmowę dwóch policjantów, ale nie mogę zareagować. Nie mogę się ruszyć ani w ogóle nic poczuć. Nie jestem w stanie powiedzieć im, co się stało. Nie jestem martwy. Jeszcze nie. Ale czuję, że odpływam na srebrzystych nitkach.

Wchodzi lekarz, dyskutuje spokojnie z policjantami. Ich słowa dryfują przeze mnie we fragmentach. Napad na tle seksualnym ... gromadzenie dowodów kryminalistycznych ... polityka szpitala ... ...etyka... ...świadoma zgoda w przypadku braku najbliższej rodziny...

Zdaję sobie sprawę, że nie wiedzą, kim jestem. Nie znaleźli mojej mamy.

Przepraszam, mamo. Tak bardzo, bardzo przepraszam. Nie chciałem, żebyś się dowiedziała... I dowiedzą się. Chociaż chcę cię przed tym uchronić, przed wstydem, który poczujesz, przed bólem, to chcę, żeby dowiedzieli się, co się stało. Muszą poznać całą historię. Znaleźć tego, kto to zrobił. Aby uratować innych. Zwłaszcza Larę.

Powiedział, że Lara będzie następna. Chce nas wszystkich. Muszę ostrzec Larę... . .

Odsuwam się na chwilę, a potem znów słyszę maszyny, ssące, wydychające i pikające. Zdaję sobie sprawę, że nie zdążę na święta. Myślę o maleńkiej choince w salonie naszego mieszkania i zastanawiam się, czy mama znajdzie prezent, który już kupiłam. Leży pod łóżkiem, w moim pokoju. Tak bardzo chciałam zobaczyć spojrzenie jej oczu, gdy go rozpakuje.

Na początku powiedzą, że po prostu poszedłem do pracy - tak jak robię to w każdą sobotę wieczorem - na moją zmianę w Blue Badger Bakery przy wodzie na zachodniej stronie, gdzie przygotowujemy się do dużego napływu niedzielnego brunchu. Zawsze długie kolejki bez względu na pogodę. Jedno z bardziej popularnych miejsc na brunch w mieście, które szybko staje się znane jako stolica brunchu, Badger piecze wszystkie swoje własne chleby i ciastka. Nawet robi swój własny bekon.

Jak większość ludzi, stworzenie przyzwyczajenia, rutynowo łapię autobus o 18:07 z Fairfield w soboty. Trasa wiedzie mnie przez miasto i przez niebieski żelazny most do obszaru, który jest teraz mieszanką zgrzebnego przemysłu stoczniowego i modnej gentryfikacji - świętego Graala millenialsów z malutkimi, pudełkowatymi, kolorowymi, przyjaznymi zwierzętom, "loftowymi" kompleksami z widokiem na Gorge i Inner Harbor i usłanymi ścieżkami rowerowymi i joggingowymi, promenadami i domkami dla łodzi przechowujących kajaki i kajaki typu outrigger oraz deski do wiosłowania.

Ale nigdy nie udało mi się dotrzeć do pracy. Miałem poczucie bycia śledzonym, bycia obserwowanym przez ostatni tydzień lub tak. Nowy mężczyzna w autobusie w zeszłym tygodniu wydawał się dziwny, a jednak niejasno znajomy, ale to była Victoria - nie duże miasto. Wszyscy poruszamy się w odległości sześciu stopni od siebie. Prawdopodobnie widziałam go po prostu w mieście. Miał na sobie ciemną wełnianą czapkę, a kołnierz jego kurtki był wywinięty na grudniowy chłód.

Ale to był on. Prześladował mnie, badał zwyczaje swoich ofiar, jeździł tym samym autobusem. Planował swoją pułapkę. Znalazł swój punkt zaczepienia - mały, ciemny zaułek, przez który chodzę na skróty.

Mój umysł się cofa, próbując odtworzyć wydarzenia, ułożyć je w porządku chronologicznym. Wspomnienia przeszywają mnie jak ostre odłamki rozbitego lustra... To była wietrzna noc. Krucha z zimna i gęsta od mgły.

Zaczął padać śnieg...




Rozdział 1 (1)

ROZDZIAŁ 1

Nie ma nikogo sprawiedliwego, nie, ani jednego.

-Rzymian 3:10

SOBOTA, 9 GRUDNIA

Angie Pallorino wyglądała przez okna od podłogi do sufitu, które ciągnęły się przez cały salon jej rodziców. Skrawek wypielęgnowanego trawnika schodził w dół do kamienistej plaży, gdzie jej tata trzymał swoją łódź w małym domku dla łódek, i skąd dok wychodził na wody cieśniny Haro. Ale na zewnątrz było ciemno. Nie widziała plaży - jedynie własne zniekształcone odbicie i przebłyski białych kropli na czarnej, smaganej wiatrem wodzie.

Przez środek cieśniny przebiegała granica USA-Kanada, a za dnia nad oceanem widać było zamglone, niebieskie góry wyspy San Juan. Za nimi, w pogodny dzień, góra Baker wznosiła się ostro i wulkanicznie biała na tle nieba.

Było zimno. Gorzko jak na grudzień na wyspie. Przez ostatnie dziewięć dni arktyczny odpływ zalewał wyspę powietrzem z północy, przynosząc krystalicznie czyste niebo i temperatury znacznie poniżej zera. Teraz jednak nadciągnął gruby, mokry front pacyficzny, a opady zderzyły się z mroźnym powietrzem i spadły w postaci śniegu.

Płatki z domieszką lodu uderzały o szyby.

Angie nie znosiła śniegu - jego zapachu. Subtelnie metaliczny zapach niepokoił ją na głębokim poziomie. To było uczucie, którego nigdy nie potrafiła wyrazić, ale było tam. Zawsze, gdy padał śnieg. Najgorzej w okolicach Bożego Narodzenia. Potarła ramiona, wracając myślami do swojej porażki w upalny wieczór w lipcu zeszłego roku - jej niezdolności do uratowania życia trzyletniego malucha. Jak jej skupienie na próbie reanimacji dziewczynki mogło również kosztować życie jej partnera.

Tiffy Bennett zmarła w jej ramionach, podczas gdy jej mentor i partner, "Hash" Hashowsky, otrzymał kulę w gardło i wykrwawił się, zanim przybyli ratownicy medyczni. Następnie ojciec Tiffy, stojąc nad ciałem martwej matki Tiffy, skierował swoją broń na własną głowę i strzelił sobie w mózg. Znęcał się nad swoją córeczką przez całe jej życie, a zakaz zbliżania się nie zdołał ochronić Tiffy i jej matki.

Czasami, pomyślała Angie, różnicą między niebem a piekłem byli ludzie. Czasami, nieważne jak bardzo się starałeś, nie robiłeś żadnej różnicy.

"Wyglądasz na zmęczoną" - powiedział jej ojciec, podchodząc za nią.

Wyprostowała kręgosłup, odwróciła się, by stanąć przed nim.

"Wszystkie te nowe linie wokół twoich oczu," powiedział. "Ta twoja praca, to cię postarza, wiesz?".

"Nie wyglądasz tak gorąco siebie, tato - był ciężki dzień wokół. Masz, daj mi to." Wzięła pudełko, które trzymał jej ojciec, i postawiła je koło drzwi wejściowych. Było w nim kilka rzeczy jej matki, które według niego mogły być potrzebne. Spędzili poranek na przenoszeniu Miriam Pallorino do długoterminowego zakładu psychiatrycznego, a popołudnie na sprzątaniu jej domowego biura i szaf. Dom wydawał się pusty i ogromny.

"Dlaczego nie zrezygnujesz, Angie? Zwłaszcza po..."

"Po czym? Straty tego dziecka i mojego partnera?"

"Może mogłabyś przenieść się do innego działu. Radzenie sobie z tymi wszystkimi zboczeńcami seksualnymi, którzy przechodzą przez jednostkę ds. ofiar specjalnych ... widząc tę nikczemną stronę ludzkości cały czas, to wchodzi ci do głowy. To cię zmieniło."

Gniew rozgorzał w jej piersi. Pojawiła się chęć przemocy fizycznej - rodzaj dzikości, dla której czasami nie było żadnego uzasadnienia, która pojawiała się przy najmniejszej prowokacji. Bardzo ciężko pracowała nad tym, by kontrolować się pod chłodną i pozornie oderwaną od rzeczywistości powłoką. Wpatrywała się w swojego ojca. Stał tam w swoim oversize'owym swetrze ze skórzanymi łatami na łokciach. Jego strzecha gęstych białych włosów, kiedyś tak czarnych. Za nim w palenisku trzaskał ogień, a ściany były wyłożone szafkami z książkami, dziełami sztuki. Życie pełne przywilejów. Doktor Joseph Pallorino, profesor antropologii na Uniwersytecie Wiktorii. Urodzony z fortuny włoskiego imigranta ciężko zdobytej w przemyśle górniczym. Dostał na srebrnej tacy środki na realizację swoich osobistych pasji naukowych. Jej rodzice zawsze prowadzili wytworne życie, do którego nigdy tak naprawdę nie czuła się dopasowana.

"Mam do czynienia z ofiarami" - powiedziała cicho. "Ocalonymi. Niewinnymi i bezbronnymi kobietami i dziećmi, które nigdy nie prosiły o to, co je skrzywdziło. Odsuwam złych ludzi od siebie." Przytrzymała jego spojrzenie. "I jestem w tym dobra, tato. Cholernie dobra. Robię różnicę."

"A ty?"

"Tak, robię." Spojrzała w dal, na nieoświetloną choinkę w rogu ze złotym aniołem na szczycie, i przeszedł przez nią dreszcz. "Czasami. Tak. Robię."

"Twoja matka, myślała, że to przerośnie. Zawsze myślała, że wstąpiłeś do policji z jakiegoś rodzaju buntu."

Jej spojrzenie wróciło do niego. "Czy ty też tak myślałeś? Że dostanę swoje kopniaki, znajdę to, czego szukałem, a potem w końcu osiedlę się w ładnym wiktoriańskim domu z ogrodzeniem i małym rzędem kiwających się żonkili z przodu?".

"Angie, masz magistra z psychologii. Byłaś najlepsza w swojej klasie. Mogłeś pójść do badań, mógł mieć karierę akademicką - nadal mógł ..." Zachwiał się pod żarem jej spojrzenia, przeczyścił gardło, wsadził ręce głęboko w kieszenie i zrezygnowany wzruszył ramionami. "Ja - my - po prostu chcemy, żebyś był szczęśliwy".

"Niech to spadnie, dobrze? To nie jest czas. Idę zamówić pizzę - możemy zjeść razem, zanim pójdę." Sięgnęła po telefon na ścianie w kuchni, gdy mówiła. Zarezerwowała wolny weekend, a ona i jej ojciec wciąż mieli niedzielę do przejścia, aby zakończyć przenoszenie rzeczy. Aby sprawdzić mamę ponownie, upewnić się, że osiedliła się w porządku. Podniosła słuchawkę. "Chcesz anchovies?"

Pizza, kolacja, przedłużanie wieczoru było błędem. Angie i jej tata jedli w niezręcznej ciszy, zagubieni we własnych światach bez gwarnej obecności Miriam Pallorino. Na zewnątrz wył wiatr, a gałęzie grzechotały o okap. Myśli Angie skierowały się do małego pokoju, w którym rano zostawili jej matkę. Zamkniętych drzwi w placówce. Białe ubranie sanitariuszy. Dezorientacja i, tak, strach, który widziała w oczach swojej mamy.




Rozdział 1 (2)

Sięgnęła po swój sok, łyknęła, oczyściła gardło. "Jak długo, naprawdę, wiedziałeś, że nie jest dobrze?".

Jej ojciec nie podniósł wzroku. "Chwilę."

"Jak ... ile miała lat, kiedy po raz pierwszy zauważyłeś początek objawów?"

Wzruszenie ramionami. Zerwał oliwkę ze swojej pizzy.

"To ma silny komponent dziedziczny, wiesz?" powiedziała. "Choroba występuje u mniej niż jednego procenta populacji, ale objawia się u dziesięciu procent ludzi, którzy mają krewnego pierwszego stopnia z tym zaburzeniem, np. rodzica." Czekała. Jej tata nic nie powiedział. Angie pochyliła się do przodu. "Chciałbym wiedzieć, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś znaki, pierwszy stał się świadomy, że coś było ... off."

Popchnął oliwkę na krawędź swojego talerza.

"Tato?"

Wytarł usta i ostrożnie złożył obszycie białej lnianej serwetki nad pomarańczowymi plamami z sera i pomidorów. Schował schludnie złożoną serwetkę pod brzegiem swojego talerza. "Ona jest na lekach od dość dawna, Angie. Trzymając rzeczy pod kontrolą. Pierwsza wskazówka, że może doświadczać halucynacji, urojeń, pojawiła się w jej połowie lat trzydziestych." Spojrzał w górę. "Myśleliśmy, że to PTSD, od wypadku samochodowego we Włoszech." Zamilkł na dłuższą chwilę. Ogień w palenisku migotał. "Obrazy, dźwięki, zapachy - wszystkie mogą wywołać retrospekcje, które mogą wyglądać jak psychotyczne halucynacje, wiesz? Emocjonalne odrętwienie, apatia, wycofanie społeczne, niska energia ... lekarz powiedział, że to wszystko może być oznaką zespołu stresu pourazowego." Wyglądał na smutnego, złamanego, jakby kości jego dużego szkieletu nagle trochę się w nim pogruchotały. Wdychał głęboko. "Formalnie zdiagnozowano u niej schizofrenię, gdy skończyła czterdzieści dwa lata. Łagodna forma, taka, którą z powodzeniem można było opanować lekami. I tak było." Zrobił pauzę, w jego oczach pojawiło się dziwne i odległe spojrzenie. "Ale teraz, w połączeniu z wczesnym pojawieniem się demencji..." Jego głos zamarł. Jej matka nagle i gwałtownie straciła kontakt z rzeczywistością. To dlatego musieli ją zinstytucjonalizować. Stała się zagrożeniem dla samej siebie.

Angie czekała, aż jego oczy znów spotkają się z jej. "Czy możesz mi powiedzieć o wczesnych halucynacjach?".

"Słuchowe i wzrokowe," powiedział.

"Więc słyszała głosy? Widziała rzeczy, których nie było?"

"Tylko ... niewielkie na początku. Nie wiedziała nawet, że nie są prawdziwe, ani że jest się czym martwić."

Puls Angie przyspieszył. "I nie powiedziałeś mi o tym? Mimo że cierpiała przez te wszystkie lata?"

Odepchnął swój talerz na bok. "Cóż, ty też nie zauważyłeś. To nie tak, że ostatnio spędziłeś tu dużo czasu".

Jej szczęka się zacisnęła. "Mogłeś mi powiedzieć".

"A co mogłeś zrobić?"

"Nie wiem! Zrozumieć, może, co się dzieje w jej głowie. Być mniej skruszony z nią, z tobą. Bardziej zbliżyć się do niej. Może nie brałabym tak osobiście emocjonalnego dystansu mojej matki w późnym wieku. Może miałabym jakiś kontekst, dlaczego jako dziecko tak często czułam się wykluczona."

"Zamknięta?"

"Przez ciebie i przez nią."

"To nonsens - wszystkie dzieci -"

"O czym jeszcze mnie okłamałeś?"

"To nie było kłamstwo, Angie..."

"Przez zaniechanie, tak, to było."

Podniósł się na nogi, jego szybki włoski temperament obrzmiewający klatkę piersiową, barwiący policzki, błyskający w jego ciemnych oczach. "Nie wiem, dlaczego tak się gniewasz - zawsze tak cholernie zły o wszystko!" Wyrzucił rękę w jej kierunku. "To ta twoja praca. Praca nad przestępstwami seksualnymi. To sprawiło, że jesteś podejrzliwa wobec wszystkiego i wszystkich".

Coolly, wstała, zaczęła zbierać talerze i sztućce. "Muszę już iść. Umyję się."

Zaniosła talerze do kuchni, wyrzuciła je do zlewu. Opierając ręce na blacie, opuściła na chwilę głowę, imadło niepokoju ściskające jej skronie. Co teraz zrobi jej tata, sam w tej wielkiej pustej skorupie domu nad oceanem? A co z Bożym Narodzeniem? Szczerze nienawidziła tego czasu w roku - zniechęcała się do myśli o podejmowaniu wysiłku. Farsa tego wszystkiego.

Poczucie winy ważyło się nagle i ciężko na jej ramionach. Poczucie winy z powodu własnego egoizmu - bo byłaby zobowiązana do częstszego odwiedzania ojca, a ona nie miała na to czasu. Ani skłonności, nawet. Nie chciała słuchać, jak opowiada o swojej pracy jako policjantka. Ale będzie jej potrzebował.

A co z rocznicą ślubu, w styczniu?

Starzejący się rodzice, rodziny, nigdy nie były łatwe. Zawsze było w nich tyle miłości, krzywdy. żalu. Wszystko pomieszane ze sobą. A teraz było poczucie straconego czasu. Jakoś pozwoliła tym ostatnim latom przepłynąć pod mostem, nie zauważając ich. Naprawdę nie zauważając. A teraz to się skończyło. Jej matka odeszła. Wciąż tu jest, ale odeszła.

Wdychając głęboko, zaczęła zmywać talerz, zatrzymując się, gdy jej kciuk przesunął się po wzorze niebieskich kwiatów wzdłuż krawędzi. Wspomnienie, jak kawałek jasnożółtego światła słonecznego, wbiło się w jej umysł - jedno jesienne popołudnie spędzone na zakupach z matką tego kompletu naczyń w wielkim, starym domu towarowym w centrum miasta. Hudson's Bay Company. Jej mama uwielbiała ten sklep. Może w swoich bardziej klarownych momentach nadal to robiła. Czy teraz jej matka byłaby w stanie przypomnieć sobie ten dzień, ten zestaw z chabrowym wzorem, który razem kupiły?

To było osiem lat temu. Angie obiecała zawieźć matkę do centrum, bo jej samochód był w warsztacie. Ale Angie była rozproszona przez sprawę - właśnie została detektywem, a jej mama martwiła się tylko o to, czy trzydziestodwuczęściowy zestaw obiadowy będzie jeszcze w sprzedaży, kiedy tam dotrą. To drażniło Angie - zaabsorbowanie matki sprawami nieistotnymi.

A potem nagle życie ją ominęło. Obudziła się pewnego ranka i jej matka zniknęła - zaginęła w pamięci, a całe życie cennych wspomnień zostało wymazane z twardego dysku jej mózgu. Co to zrobiło z pojęciem "ja"? Wspomnienia definiowały osobę. Bez pamięci autobiograficznej, twarz w lustrze była obca. Człowiek stawał się obcym, miotającym się w ciągłej, nieubłaganej teraźniejszości, bez żadnych punktów orientacyjnych, które poprowadziłyby go w przyszłość i z przeszłości.




Rozdział 1 (3)

Angie spłaszczyła myśl, opłukała drugi talerz i wetknęła go w stojak. Osuszyła ręce i wróciła do salonu po płaszcz.

Zastała tatę siedzącego przy ogniu, jego wielka rama wgniatała się w stary skórzany fotel La-Z-Boy, który mama od zawsze próbowała przekonać, żeby porzucił. Jednak nadal tkwił w kącie obok paleniska, jak relikt dinozaura z minionej epoki wśród pluszowych kremowych sof i foteli jej mamy. Zapalił lampki na choince, a gruba szklanka whisky spoczywała na stoliku u jego boku. Płomienie w palenisku zamierały do żaru. Przeglądał stary album ze zdjęciami, z pochyloną głową.

Angie przeszła na jego stronę, położyła mu rękę na ramieniu, dała mały uścisk. "Nic ci nie będzie?"

Przytaknął. Wpatrywał się w stare zdjęcie ich trojga, zrobione w pierwsze Boże Narodzenie po wypadku samochodowym, który miał miejsce podczas jego urlopu naukowego we Włoszech, gdy Angie miała cztery lata. Dziedzictwo tego wypadku było widoczne w świeżej, różowej bliźnie ciągnącej się po lewej stronie wargi Angie - zdjęcie zostało zrobione, zanim kolejne operacje przywróciły jej ustom bardziej równy, choć nigdy nie idealny, kształt.

Odwrócił stronę. Kolejne zdjęcie Angie z matką. To zrobione, gdy Angie miała może sześć lat. Wiosna. Bujna, zielona trawa. Kwiaty wiśni. Słońce było złote i ustawione nisko. Promienie rzucały aureolę miedzi wokół truskawkowo-blond włosów jej matki i sprawiały, że ciemniejsze włosy Angie lśniły jak wypalony czerwony cedr. Irlandzkie dziedzictwo O'Dellów, dzięki uprzejmości genów jej matki.

W piersi Angie zaczął narastać ucisk.

Jej ojciec spojrzał w górę, coś nieczytelnego i dziwnego pojawiło się na jego twarzy. "Weź to", powiedział, zamykając album i patrząc w dal.

"I . . . Nie sądzę, tato". Nie miała czasu, aby siedzieć i stronicować te wspomnienia, te małe kawałki ich życia, które zostały uwięzione w czasie pod ochronnymi plastikowymi arkuszami na grubych stronach albumu. Miała do zdania kolejny egzamin w Justice Institute. Zapisywała się na tyle kursów, ile tylko mogła, by wzmocnić swoje starania o dołączenie do elity zintegrowanego wydziału zabójstw policji.

"Proszę", powiedział, głos gruby. "Zabierz to, razem z innymi pudełkami. Tylko na jakiś czas. To powstrzyma mnie od szukania, kotku". Serce Angie biło trochę szybciej na jego użycie jej starego przezwiska. Jej ojciec nie używał go od czasu, gdy miała może dziesięć lat. Obeszła go, usiadła na otomanie u jego boku, wzięła z jego wielkich rąk oprawioną w skórę książkę wspomnień. Otworzyła ją na początku. Jej matka w ciąży. Jej rosnący brzuszek. Dzień, w którym urodziła się Angie.

"Stworzyła ją dla ciebie. Twoje życie od chwili, gdy wiedziała, że jesteś w drodze. To jest... zbyt... bolesne teraz, wiesz, dla mnie, by patrzeć na te rzeczy."

Angie wpatrywała się w obraz swojej mamy w szpitalnym łóżku, ubranej w niebieski fartuch, tulącej noworodka. Mgiełka ciemnoczerwonych włosów była już widoczna na głowie dziecka Angie.

"Byłaś taka malutka" - wyszeptał, odwracając twarz w stronę umierających węgli. Usłyszała w jego słowach złowrogie emocje. Wiedziała, że w jego oczach pojawiły się łzy. Ucisk zaczął się nasilać w jej piersi.

Przewróciła się na kolejną stronę. Dzień jej chrztu - jej mama i tata trzymający ją jako niemowlę w długiej, białej, zdobionej koronkami sukni. Ksiądz w ozdobnych szatach u ich boku. Inne zdjęcie przedstawiało ich wszystkich na plaży. Przeskoczyła kilka stron do przodu. Emocje wstrząsnęły jej klatką piersiową. Złapała oddech i delikatnie dotknęła zdjęcia. Mogła niemal usłyszeć głos matki z tamtego dnia, poczuć ciepłą letnią bryzę na policzkach, posmakować bogatego, słodkiego smaku pulchnych wiśni z Okanagan. Powoli Angie przewróciła stronę. Były tam zdjęcia z kolejnych rodzinnych świąt, pierwszego dnia szkoły Angie, jej pierwszej komunii świętej, nauki żeglowania na obozie, jej balu, ukończenia studiów.

Zdjęcie Angie w jej nowiutkim policyjnym mundurze, z mamą stojącą dumnie u jej boku, z długimi włosami powiewającymi na wietrze.

Angie delikatnie przesunęła opuszkami palców po konturach twarzy matki.

"Będzie mi jej brakowało".

"Już to robię", powiedział jej ojciec.

Zamknęła książkę. "Pożyczę ją", powiedziała. "Przyniosę ją z powrotem przed świętami, co ty na to? Co robisz na Boże Narodzenie, tato? Chcesz, żebym kupiła indyka?" Cholera. Powiedziała to. Zobowiązanie. W jednym z najbardziej ruchliwych okresów w roku na stacji. Zboczeńcy nie robili sobie wakacji. W zasadzie o tej porze roku było jeszcze gorzej.

Potarł brwi. "Wymyślę to."

Nieostrożna kłoda zapaliła się, a ogień trzaskał. Wiatr jęknął.

Ona skinęła głową. "Sama się przekonam." Wstała, zawahała się. "Spokojnie z tą whisky, dobrze? Zrób sobie wczesną noc."

Przytaknął, jego twarz wciąż odwrócona od jej spojrzenia.

"Dobranoc, tato."

Angie załadowała pudła i album do swojego samochodu. Na zewnątrz wiatr rwał jej włosy, a mgła napływała gęsto od morza. Słyszała rozbijanie się fal o skały w dole.

Śnieg padał mocno i bokiem.




Rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

Angie zaokrągliła róg i trafiła na niezabezpieczony pas Dallas Road, który biegł wzdłuż Ross Bay. Wiatr i śnieg uderzyły w nią. Fale rozbijały się i huczały wzdłuż betonowej bariery drogowej, a mgła unosiła się nad zatoką. Pochylając się do przodu dla lepszej widoczności, zwolniła swojego nieoznakowanego Crown Vic, jej wycieraczki z trudem oczyszczały łuki w śniegu rozmazującym się na jej przedniej szybie.

Gdy zbliżyła się do najniższego spadku drogi, jej opony wpadły w strumień wody morskiej przelewający się przez ścianę. Odłamki i piana przeleciały przez jej przednią szybę. Wiązki jej reflektorów odbijały się od niej we mgle i srebrzystych płatkach śniegu. Zaokrągliła zakręt, a coś wyleciało nagle na drogę w kłębach mgły i piany. Różowa plama znalazła się w blasku jej świateł. Angie gwałtownie zahamowała, jej Crown Vic wpadł w poślizg, gdy zjechał na wodę morską, która skumulowała się w zanurzeniu.

Mała dziewczynka w różowej sukience zatrzymała się tuż przed jej samochodem, po czym obróciła się i zniknęła w gęstej, pozbawionej liści plątaninie korzeni i gałęzi, które ciasno przylegały do pobocza.

Wpatrywała się, serce waliło, skóra była gorąca. Chmury na chwilę się rozwiały, ale dziecka już nie było. Żadnych innych pojazdów - ani jednej duszy w zasięgu wzroku. Co do...

Zjechała na bok, włączyła światła policyjne, chwyciła latarkę i wyjęła swój pistolet służbowy Smith and Wesson 5906 z zamka zamontowanego w konsoli. Przeładowała broń. Niebieskie i czerwone światło pulsowało we mgle, gdy otworzyła swoje drzwi, wysiadła. Naciągnęła kaptur kurtki, chroniąc się przed pędzącym wiatrem i śnieżnymi granulkami.

"Halo!" krzyknęła w zupę z mgły. "Jest tam ktoś?" Wiatr wyrwał jej słowa, podrzucając je w górę do żywopłotu splątanych pni i gałęzi, który osłaniał stary cmentarz powyżej. Dziwne, upiorne uczucie wypełniło ją.

Podeszła kilka metrów w górę drogi, przesuwając swój promień przez poskręcane gałęzie wzdłuż nasypu. "Cześć!"

Głos, miękki i podejrzany, szeptał ... Come playum dum grove . . . Come down dem . . .

Angie zamarła.

Obróciła się.

Come playum dum . . . come . .

To niesamowite uczucie zamieniło się w lód w jej piersi. Przełknęła, przeszła trochę dalej wzdłuż drogi, kłaniając się, gdy spadały na nią odłamki. Po obu stronach nie było śladu po dziecku.

Weszła z powrotem do samochodu i mocno przetarła dłońmi mokrą twarz. I przez chwilę siedziała tam, wpatrując się we mgłę, a jej policyjne światła wciąż świeciły w burzy. Ale dziecko nie pojawiło się ponownie.

Różowa sukienka? Jakieś cztery, pięć lat? Cholera. Żadne dziecko nie wychodziłoby w taką pogodę, samo. Zwłaszcza nie ubrane w ten sposób. I jak mogła usłyszeć ten szept ponad trzask fal i wycie wiatru? Angie zdała sobie sprawę, że drżą jej ręce.

Słowa ojca przefiltrowały się do jej umysłu.

Pierwsze sygnały, że może mieć halucynacje, urojenia, pojawiły się w połowie lat trzydziestych... Myśleliśmy, że to PTSD, z wypadku samochodowego we Włoszech. . .

Zimno, mówiła sobie. Po prostu mokra i zimna. I wyczerpana - pogarszająca się od lipca bezsenność zbierała swoje żniwo. Nie spała już od czterech nocy z rzędu. To dlatego się trzęsła. Zgasiła światła, włączyła ponownie biegi i ruszyła powoli, z trzaskiem wycieraczek.

Drinka. Potrzebowała mocnego drinka.

Musiała wyrzucić to gówno z głowy. Zerknęła na zegar na desce rozdzielczej. Obiecała sobie, że wyciszy się - dlatego zarezerwowała sobie wolne w pracy. Dlatego też starała się pomóc mamie i tacie w ten weekend. Pomyślała, że skupienie się na sprawach rodzinnych może pomóc uspokoić popęd w niej. Ale gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie, Angie wiedziała, dokąd zmierza. Co zrobi. Wbrew sobie.

Zrobi to, co zawsze robiła, gdy trafiała na złą przeszkodę, gdy musiała znaleźć sposób na poradzenie sobie - wyładuje się. Już sama myśl o tym sprawiała, że czuła się lepiej.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Walka o prawdę"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści