Uwierz ponownie w miłość

1. The Ghostwriter (1)

==========

1

==========

==========

The Ghostwriter

==========

KAŻDA DOBRA HISTORIA ma kilka sekretów.

Przynajmniej tak mi powiedziano. Czasami są to tajemnice miłosne, rodzinne, morderstwa - niektóre tak mało znaczące, że prawie nie czują się jak tajemnice, ale są znaczące dla osoby, która je przechowuje. Każda osoba ma swój sekret. Każdy sekret ma swoją historię.

A w mojej głowie każda historia ma szczęśliwe zakończenie.

Gdybym była bohaterką opowieści, powiedziałabym ci, że mam trzy sekrety.

Po pierwsze, nie myłam włosów od czterech dni.

Po drugie, moja rodzina posiadała dom pogrzebowy.

I trzy, byłam ghostwriterem mega-bestsellerowej, uznanej przez krytyków powieści romantycznej Ann Nichols.

I byłam strasznie spóźniona na spotkanie.

"Zatrzymaj drzwi!" krzyknęłam, omijając pracowników ochrony przy recepcji i sprintem ruszając w stronę wind.

"Proszę pani!" krzyknął za mną zdumiony ochroniarz. "Musi się pani zameldować! Nie może pani tak po prostu..."

"Florence Day! Wydawnictwo Falcon House! Zadzwoń do Erin i ona mnie zatwierdzi!" rzuciłam przez ramię i wślizgnęłam się do jednej z wind, z kaktusem w ręku.

Gdy drzwi się zamknęły, siwiejący mężczyzna w ostrym biznesowym garniturze przyjrzał się roślinie, o której mowa.

"Prezent, żeby ugłaskać mojego nowego redaktora", powiedziałam mu, bo nie byłam kimś, kto po prostu nosił ze sobą małe sukulenty, gdziekolwiek się udał. "Bóg wie, że to nie dla mnie. Zabijam wszystko, czego dotknę, w tym trzy kaktusy - kaktusy - już."

Mężczyzna zakasłał w rękę i odsunął się ode mnie. Kobieta po drugiej stronie powiedziała, jakby chcąc mnie pocieszyć: "To urocze, kochanie".

Co oznaczało, że to był okropny prezent. To znaczy, domyślałam się, że tak jest, ale zbyt długo tkwiłam na peronie czekając na pociąg B, mając mały atak paniki z bratem przez telefon, kiedy mała staruszka z wałkami we włosach przechadzała się sprzedając kaktusy za dolara za sztukę, a ja kupowałam rzeczy, kiedy byłam zdenerwowana. Głównie książki, ale chyba teraz kupiłam też rośliny domowe.

Facet w biznesowym garniturze wysiadł na dwudziestym piętrze, a kobieta, która trzymała windę, odjechała na dwudziestym siódmym. Zerknąłem do ich światów, zanim drzwi ponownie się zamknęły, nieskazitelnie biały dywan lub wypolerowane drewniane podłogi i szklane gabloty, w których bezczynnie siedziały stare książki. W budynku było sporo wydawnictw, zarówno internetowych, jak i drukowanych, a na jednym z pięter znajdowała się nawet gazeta. Mogłem być w windzie z redaktorem Nory Roberts, z tego co wiedziałem.

Ilekroć przychodziłem odwiedzić biura, zawsze byłem hiperświadomy tego, jak ludzie spojrzeli na mnie - w moich skrzypiących mieszkaniach i darned węże i zbyt duży płaszcz plaidowy - i doszli do wniosku, że nie byłem wystarczająco wysoki, aby jeździć tą jazdą.

Co ... sprawiedliwe. Stałem na około pięć stóp dwa, a wszystko, co nosiłem, zostało kupione dla wygody, a nie stylu. Rose, moja współlokatorka, zawsze żartowała, że jestem osiemdziesięciolatką w dwudziestoośmioletnim ciele.

Czasami to czułam.

Nic nie mówiło o Netflixie i chillu tak jak poduszka ortopedyczna i kieliszek wina Ensure.

Kiedy drzwi windy otworzyły się na trzydziestym siódmym piętrze, byłam sama, chwytając się mojego kaktusa jak kamizelki ratunkowej na morzu. Biura wydawnictwa Falcon House były nieskazitelnie białe, z dwoma fluorescencyjnymi regałami po obu stronach wejścia, na których można było znaleźć wszystkie bestsellery i arcydzieła literackie, jakie wydano w ciągu siedemdziesięciu pięciu lat ich istnienia.

Co najmniej połowa lewej ściany była pokryta książkami Ann Nichols - Córką podróżnika, Lasem marzeń, Domem na zawsze - tymi, nad którymi wzdychała moja mama, gdy jako nastolatka pisałam swoje ckliwe fanfiction o Lestacie. Obok nich leżały nowsze książki Ann, The Probability of Love, A Rake's Guide to Getting the Girl (z tego tytułu byłem najbardziej dumny) i The Kiss at the Midnight Matinee. Szkło odbijało moją twarz na okładkach książek, bladobiałą i niewyspaną młodą kobietę z brudnymi blond włosami ściągniętymi w niechlujny kok i ciemnymi kręgami pod zmęczonymi brązowymi oczami, w kolorowym szaliku i za dużym beżowym swetrze, przez co wyglądałam jakbym była gościem w Klubie Przędzy Miesiąca, a nie w jednym z najznamienitszych wydawnictw na świecie.

Technicznie rzecz biorąc, to nie ja byłem tu gościem. Ann Nichols była, a ja byłem tym, co wszyscy domyślali się, że jest jej niskim asystentem.

I miałam spotkanie, na które musiałam się dostać.

Stałam w holu niezręcznie, kaktus przyciśnięty do piersi, gdy ciemnowłosa recepcjonistka, Erin, uniosła palec i zakończyła rozmowę. Coś o sałatce na lunch. Kiedy wreszcie się rozłączyła, spojrzała w górę znad swojego ekranu i rozpoznała mnie. "Florence!" przywitała się z promiennym uśmiechem. "Miło widzieć cię na nogach! Jak się ma Rose? Ta impreza wczoraj wieczorem była brutalna."

Starałam się nie skrzywić, myśląc o Rose i o mnie potykających się o 3:00 w nocy. "To na pewno było coś".

"Czy ona jeszcze żyje?"

"Rose przeżyła gorsze rzeczy".

Erin zaśmiała się. Potem zerknęła po holu, jakby szukając kogoś innego. "Czy pani Nichols nie uda się dzisiaj?".

"O nie, ona wciąż jest w Maine, robi swoje ... Maine rzeczy."

Erin potrząsnęła głową. "Muszę się zastanawiać, jak to jest, wiesz? Być Ann Nicholses i Stephen Kings świata."

"Musi być miło", zgodziłam się. Ann Nichols nie opuściła swojej małej wyspy w Maine od ... pięciu lat? Tak długo jak pisałem dla niej ghostwriting, w każdym razie.

Ściągnęłam wielokolorowy szalik owinięty wokół ust i szyi. Chociaż nie było już zimy, Nowy Jork zawsze miał jeden ostatni kopniak zimna przed wiosną, a to musiało być dzisiaj, i zacząłem nerwowo pocić się pod płaszczem.

"Kiedyś", dodała Erin, "opowiesz mi, jak zostałaś asystentką Ann Nichols".

Roześmiałam się. "Mówiłam ci już wcześniej - ogłoszenie na Craigslist".

"Nie wierzę w to."

Wzruszyłem ramionami. "C'est la vie."

Erin była kilka lat młodsza ode mnie, jej certyfikat wydawniczy Uniwersytetu Columbia dumnie widniał na jej biurku. Rose poznała ją jakiś czas temu na aplikacji randkowej i spiknęli się kilka razy, choć teraz, z tego co słyszałem, byli wyłącznie przyjaciółmi.




1. The Ghostwriter (2)

Telefon zaczął dzwonić na jej biurku. Erin powiedziała szybko: "W każdym razie możesz iść dalej - nadal pamiętasz drogę, tak?".

"Absolutnie."

"Perf. Powodzenia!" dodała i odebrała połączenie swoim najlepszym głosem z obsługi klienta. "Dzień dobry! Dodzwoniłeś się do wydawnictwa Falcon House, mówi Erin ...".

I zostałam pozostawiona sama sobie.

Wiedziałam, gdzie się udać, bo odwiedziłam starego wydawcę wystarczająco dużo razy, by móc chodzić po korytarzach z zawiązanymi oczami. Tabitha Margraves przeszła na emeryturę niedawno, w absolutnie najgorszym momencie, i z każdym krokiem zbliżającym ją do biura trzymałem się mocniej biednego kaktusa.

Tabitha wiedziała, że pisałam ghostwrote dla Ann. Ona i agentka Ann były jedynymi, które to robiły - no, poza Rose, ale Rose się nie liczyła. Czy Tabitha przekazała tę tajemnicę mojemu nowemu redaktorowi? Boże, miałem nadzieję, że tak. W przeciwnym razie to będzie niezręczne pierwsze spotkanie.

Korytarz był wyłożony oszronionymi szklanymi ścianami, które miały służyć do zachowania prywatności, ale zapewniały jej wyjątkowo mało. Słyszałam, jak redaktorzy, marketingowcy i PR-owcy rozmawiają ściszonymi tonami o przejęciach, planach marketingowych, zobowiązaniach umownych, wycieczkach . ...przesuwając pieniądze z budżetu jednej książki do drugiej.

O rzeczach w wydawnictwie, o których nikt nigdy tak naprawdę nie mówił.

Wydawanie było bardzo romantyczne, dopóki nie znalazłeś się w wydawnictwie. Wtedy to był tylko kolejny rodzaj korporacyjnego piekła.

Minąłem kilku asystentów redaktorów siedzących w swoich kwadratowych boksach, z rękopisami ułożonymi niemal na szczycie ich półścianek, wyglądających na roztrzęsionych, bo na lunch jedli marchewki i hummus. Sałatki, które zamówiła Erin, musiały ich nie zawierać, nie żeby asystenci redaktorów zarabiali wystarczająco dużo, żeby pozwolić sobie na codzienne jedzenie na mieście. Biura były ustawione w swoistej hierarchii, a im dalej się szło, tym wyższe było wynagrodzenie. Na końcu korytarza prawie nie poznałam biura. Zniknął wieniec z kwiatów wiszący na drzwiach na szczęście i naklejki przyklejone do ściany z matowego szkła, na których widniał napis Try Not, Do! i Romance Isn't Dead!

Przez chwilę myślałam, że źle skręciłam, dopóki nie rozpoznałam stażystki w jej małym boksie, pakującej ARCs - Advanced Reader Copies, czyli wstępne wersje książki w formie papierowej - do kopert z szaleństwem graniczącym z płaczem.

Moja nowa redaktorka nie traciła czasu na odklejanie tych naklejek i wyrzucanie wieńca szczęścia do kosza. Nie wiedziałam, czy to dobry znak, czy zły.

Pod koniec jej kadencji w Falcon House, Tabitha Margraves i ja często zderzałyśmy się głowami. "Romans wierzy w szczęśliwe zakończenia. Powiedz to Ann" - mówiła z przymrużeniem oka, bo w gruncie rzeczy to ja byłam Ann.

"Cóż, Ann już nie wierzy", odparłam, a kiedy złożyła rezygnację i odeszła na emeryturę na Florydę, jestem pewna, że obie planowałyśmy wzajemny upadek. Nadal wierzyła w miłość - w jakiś sposób, niemożliwy.

A ja potrafiłem przejrzeć to kłamstwo.

Miłość polegała na znoszeniu kogoś przez pięćdziesiąt lat, żeby mieć kogo pochować po śmierci. Wiedziałbym o tym; moja rodzina zajmowała się śmiercią.

Tabitha nazwała mnie głupim, gdy jej to powiedziałem.

Powiedziałam, że jestem realistką.

To była różnica.

Usiadłam na jednym z dwóch krzeseł poza biurem, kaktus na kolanach, żeby poczekać i przewinąć mój Instagram feed. Moja młodsza siostra zamieściła zdjęcie swoje i burmistrza mojego rodzinnego miasta - golden retrievera - i poczułem ukłucie tęsknoty za domem. Za pogodą, zakładem pogrzebowym, niesamowitym smażonym kurczakiem mojej mamy.

Zastanawiałam się, co ugotuje dziś na obiad.

Zagubiona w swoich myślach, nie usłyszałam, jak otwierają się drzwi do biura, dopóki wyraźnie męski głos nie powiedział: "Przepraszam za oczekiwanie, proszę wejść".

Zaskoczona zasunęłam się na nogi. Czy pomyliłam biura? Sprawdziłam boksy - brązowowłosa stażystka wciskająca ARC do kopert po lewej stronie, dyrektor personalny szlochający w swoją sałatkę po prawej - nie, to zdecydowanie było właściwe biuro.

Mężczyzna przeczyścił gardło, niecierpliwie czekając.

Przytuliłam kaktusa do piersi tak mocno, że czułam, jak doniczka zaczyna skrzypieć pod wpływem nacisku, i weszłam do jego biura.

I zamarł.

Mężczyzna, o którym mowa, siedział w skórzanym fotelu, który przez trzydzieści pięć lat (dłużej niż on żył, jak się domyślałem) zamieszkiwała Tabitha Margraves. Biurko, kiedyś zagracone porcelanowymi bibelotami i zdjęciami jej psa, było czyste i uporządkowane, wszystko ułożone na swoim miejscu. Biurko niemal idealnie odzwierciedlało stojącego za nim mężczyznę: zbyt wypolerowany, w białej koszuli zapinanej na guziki, która opinała jego szerokie ramiona, rękawy podwinięte do łokci odsłaniały raczej onieśmielająco seksowne przedramiona. Jego czarne włosy były zaczesane do tyłu na długą twarz i w jakiś sposób podkreślały równie długi nos, na którym spoczywały czarne kwadratowe okulary, a na całej twarzy widniały bardzo słabe piegi: jeden przy prawym nozdrzu, dwa na policzku, jeden tuż nad grubą prawą brwią. Cała ich konstelacja. Przez sekundę chciałem wziąć Sharpie i połączyć je, żeby zobaczyć, jaki mit trzymają. W następnej sekundzie szybko doszedłem do wniosku, że...

Oh.

On był gorący. I widziałam go już wcześniej. Na funkcjach wydawniczych z Rose lub moim byłym chłopakiem. Nie potrafiłam umiejscowić nazwiska, ale na pewno wpadłam na niego więcej niż raz. Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, czy mnie rozpoznał - czy rozpoznał?

Przez sekundę tak myślałam, bo jego oczy rozszerzyły się - tylko o ułamek, na tyle, żebym podejrzewała, że coś wie - zanim zniknęły.

Przeczyścił gardło.

"Ty musisz być asystentką Ann Nichols," przywitał się bez owijania w bawełnę. Wstał i podszedł do biurka, aby podać rękę. Był... ogromny. Tak wysoki, że czułam się, jakbym nagle została przeniesiona do opowieści o "Jacku i łodydze fasoli", gdzie był bardzo przystojnym łodygą fasoli, na którą bardzo, bardzo chciałam się wspiąć...

Nie, nie, Florence. Zła dziewczynka, skarciłam siebie. Nie chcesz się na niego wspinać jak na drzewo, bo to twój nowy redaktor i dlatego jest bardzo, niewiarygodnie, głupio nie do wspięcia.




1. The Ghostwriter (3)

"Dzień Florencji", powiedziałem, gdy przyjąłem jego rękę. Jego prawie całkowicie otoczyła moją w mocnym uścisku dłoni.

"Benji Andor, ale możesz mi mówić Ben," przedstawił.

"Florence," powtórzyłam, zszokowana, że mogłam wymamrotać cokolwiek ponad pisk.

Krawędzie jego ust ćwierkają w górę. "Tak powiedziałaś."

Szybko odciągnęłam rękę, umartwiona. "O Boże. Right-sorry." Usiadłam trochę za mocno w niewygodnym krześle z IKEA, kaktus posadzony mocno na moich kolanach. Moje policzki płonęły, a jeśli mogłam je poczuć, wiedziałam, że mógł zobaczyć, że się rumienię.

Usiadł ponownie i dostosował długopis na swoim biurku. "Miło mi cię poznać. Przepraszam za czekanie, metro było piekłem tego ranka. Erin ciągle mówi mi, żebym nie jechał pociągiem B, a jednak jestem głupcem, który robi to za każdym razem".

"Albo masochistą" - dodałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Szczeknął śmiechem. "Może jednym i drugim."

Przygryzłam wnętrze policzka, żeby ukryć uśmiech. Miał świetny śmiech - taki, który był głęboki i gardłowy, jak dudnienie.

O nie, to wcale nie szło zgodnie z planem.

Lubił mnie, a za jakieś pięć minut nie miał zamiaru mnie lubić. Nie lubiłam nawet siebie za to, co miałam tu zrobić - dlaczego myślałam, że kaktus w prezencie to ułatwi?

Przysunął swoje krzesło do siebie i wyprostował długopis tak, by był w poziomie z klawiaturą. W tym biurze wszystko było uporządkowane, a ja odniosłem bardzo wyraźne wrażenie, że był on osobą, która, gdyby znalazła w księgarni źle ułożoną książkę, odesłałaby ją na półkę, na której się znajdowała.

Wszystko miało swoje miejsce.

On prowadził bullet journal, a ja byłam dziewczyną z karteczkami samoprzylepnymi.

To może być dobra rzecz. Wydawał się bardzo bezsensowny, a bezsensowni ludzie rzadko bywają romantyczni, więc nie spotkałabym się z litościwym spojrzeniem, gdybym w końcu powiedziała mu, że nie wierzę już w powieści romantyczne, a on przytaknąłby uroczyście, wiedząc dokładnie, o co mi chodzi. I wolałabym to niż Tabithę Margraves patrzącą na mnie tymi smutnymi, ciemnymi oczami i pytającą: "Dlaczego nie wierzysz już w miłość, Florence?".

Bo kiedy zbyt wiele razy włożysz rękę do ognia, uczysz się, że tylko się sparzysz.

Mój nowy redaktor przesunął się na swoim miejscu. "Przykro mi, że pani Nichols nie mogła dziś przyjechać. Chętnie bym ją poznał," zaczął, wyrywając mnie z moich myśli.

Przesunęłam się na swoim miejscu. "Och, Tabitha ci nie powiedziała? Ona nigdy nie opuszcza Maine. Myślę, że mieszka na jakiejś wyspie czy coś. Brzmi miło - ja też nie chciałabym nigdy wyjeżdżać. Słyszałem, że Maine jest ładne".

"Jest! Dorastałem tam", odpowiedział. "Widziałem wiele łosi. Są ogromne."

Jesteś pewien, że sam nie jesteś w połowie łosiem? powiedział mój zdradziecki mózg, a ja skrzywiłem się, bo to było bardzo złe i bardzo niedobre. "Chyba przygotowali cię na szczury w Nowym Jorku".

Znowu się roześmiał, tym razem zaskakując samego siebie, i też miał chwalebny biały uśmiech. Doszedł do oczu, zmieniając brązowy kolor na topniejącą ochrę. "Nic nie mogło mnie przygotować na te. Widziałeś te w dół na Union Square? Przysięgam, że jeden miał na sobie dżokeja".

"Och, nie wiedziałeś? Na stacji przy Osiemnastej Ulicy są wspaniałe wyścigi szczurów."

"Często tam chodzisz?"

"Absolutnie, jest nawet squeak-easy".

"Wow, jesteś prawdziwym myszkantem od kalamburów".

Parsknęłam śmiechem i spojrzałam w dal - wszędzie indziej niż na niego. Ponieważ lubiłam jego urok, a zdecydowanie nie chciałam, i nie znosiłam rozczarowywania ludzi, i-.

Oczyścił gardło i powiedział: "Cóż, panno Day, myślę, że musimy porozmawiać o nadchodzącej powieści Ann ...".

Mocniej chwyciłam kaktus na kolanach. Moje oczy skakały od jałowej ściany do jałowej ściany. W biurze nie było nic, na co można by spojrzeć. Kiedyś było pełne rzeczy - sztucznych kwiatów, zdjęć i okładek książek na ścianach - ale teraz jedyną rzeczą na ścianach był oprawiony w ramki dyplom magistra z fikcji -...

"Czy to musi być romans?" wymruczałam.

Zaskoczony, pokiwał głową. "To ... jest odcisk romansu".

"I - wiem, ale jak - wiesz jak Nicholas Sparks pisze depresyjne książki i John Green pisze melodramatyczne sick-lit, czy myślisz, że ja - to znaczy pani Nichols - może zrobić coś w tym duchu zamiast?"

Przez chwilę milczał. "Masz na myśli tragedię".

"O, nie. To wciąż byłaby historia miłosna! Oczywiście. Ale historia miłosna, w której rzeczy nie kończą się-'happily ever after'-perfect."

"Jesteśmy w biznesie szczęśliwych zakończeń," powiedział powoli, wybierając swoje słowa.

"I to jest kłamstwo, prawda?"

Zacisnął usta.

"Romans jest martwy, a to - wszystko - czuje się jak przekręt". Odkryłam, że powiedziałam to zanim mój mózg to zatwierdził, i jak tylko zdałam sobie sprawę, że wyraziłam to na głos, zawyłam. "Nie miałem na myśli - to nie jest stanowisko Ann, to tylko to, co myślę -".

"Jesteś jej asystentką czy redaktorką?"

Słowa te były jak policzek w twarz. Szybko przeniosłam wzrok z powrotem na niego i znieruchomiałam. Jego oczy straciły swój ciepły odcień ochry, linie śmiechu z powrotem zapadły się w gładką, pozbawioną emocji maskę.

Mocniej chwyciłem kaktusa. Nagle stał się moim kumplem w wojnie. Więc nie wiedział, że jestem ghostwriterem Ann. Tabitha mu nie powiedziała, albo zapomniała - wyleciało jej z głowy, whoops! A ja musiałem mu powiedzieć.

W końcu był moim redaktorem.

Ale gorzka, zawstydzona część mnie nie chciała tego zrobić. Nie chciałam, żeby zobaczył, jak wiele z mojego życia nie było razem, bo jako ghostwriter Ann nie powinnam? Mieć to razem?

Czy nie powinnam być lepsza od tego?

Kiedy dorastałam, moja matka czytała książki Ann Nichols, a przez to i ja. Kiedy miałam dwanaście lat, zakradałam się do działu romansów w bibliotece i po cichu czytałam The Forest of Dreams między stosami. Znałam jej katalog tam i z powrotem jak dobrze odtworzoną dyskografię mojego ulubionego zespołu.

A potem stałam się jej piórem.

Podczas gdy nazwisko Ann widniało na okładce, ja pisałem The Probability of Love i A Rake's Guide to Getting the Girl oraz The Kiss at the Midnight Matinee. Przez ostatnie pięć lat Ann Nichols wysyłała mi czek, żebym napisał daną książkę, a potem ja to robiłem, a słowa w tych książkach - moje słowa - były chwalone od New York Times Book Review po Vogue. Te książki stały na półkach obok Nory Roberts, Nicholasa Sparksa i Julii Quinn, i były moje.



1. The Ghostwriter (4)

Pisałem dla jednego z wielkich romansów - praca, za którą każdy by umarł - a ja... zawodziłam.

Może już zawiodłam. Właśnie poprosiłam o mój ostatni atut - napisanie książki, która była wszystkim, tylko nie szczęśliwym zakończeniem - a on powiedział nie.

"Panie Andor," zacząłem, mój głos się łamał, "prawda jest taka..."

"Ann musi dostarczyć manuskrypt w wyznaczonym terminie," przerwał zimnym, bezsensownym głosem. Ciepło, które posiadał kilka minut wcześniej, zniknęło. Czułam, że z każdą chwilą staję się mniejsza, kurcząc się w twarde krzesło z IKEA.

"To już jutro", powiedziałem miękko.

"Tak, jutro."

"A jeśli - jeśli ona nie może?".

Zacisnął usta w cienką linię. Miał rodzaj szerokich ust, które zanurzały się w środku, wyrażając rzeczy, na które reszta jego twarzy była zbyt strzeżona. "Ile czasu potrzebuje?"

Rok. Dziesięć lat.

Wieczność.

"Um-a-a miesiąc?" zapytałam z nadzieją.

Jego ciemne brwi wystrzeliły w górę. "Absolutnie nie."

"Te rzeczy wymagają czasu!"

"Rozumiem to," odpowiedział, a ja wzdrygnęłam się. Zdjął okulary w czarnej oprawie, żeby na mnie spojrzeć. "Czy mogę być z tobą szczery?"

Nie, absolutnie nie. "Tak ... ?" Zaryzykowałem.

"Ponieważ Ann poprosiła już o trzy przedłużenia terminu, nawet jeśli dostaniemy ją jutro, będziemy musieli szybko przepchnąć ją przez copyedits i przekazać strony - i to tylko jeśli dostaniemy ją jutro - aby utrzymać nasz harmonogram. To jest wielka jesienna książka Ann. Romans, pamiętaj, ze szczęśliwym zakończeniem. To jej marka. To jest to, co podpisaliśmy. Mamy już ustawione promocje. Możemy nawet mieć całostronicową rozkładówkę w New York Timesie. Robimy wiele dla tej książki, więc kiedy poprosiłam agentkę Ann o rozmowę, połączyła mnie z tobą, jej asystentką".

Tę część znałam. Molly Stein, agentka Ann, nie była zbyt zadowolona, gdy dostała telefon w sprawie książki, o której mowa. Myślała, że wszystko szło gładko. Nie miałam serca powiedzieć jej, że jest inaczej. Molly była całkiem spokojna o mój występ jako ghostwritera, głównie dlatego, że książki były częścią umowy na cztery książki, a ta była ostatnią, i ufała, że nie zawalę sprawy.

A jednak byłam tutaj.

Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak Molly przekaże Ann tę wiadomość. Nie chciałem myśleć o tym, jak bardzo Ann będzie rozczarowana. Spotkałam tę kobietę raz i śmiertelnie bałam się, że ją zawiodę. Nie chciałam tego robić.

Patrzyłem na nią z podziwem. A uczucie zawiedzenia kogoś, na kogo się patrzyło... było do bani jako dziecko, i było do bani jako dorosły.

Benji kontynuował. "Cokolwiek powstrzymuje panią Nichols przed ukończeniem jej manuskryptu, stało się problemem nie tylko dla mnie, ale dla marketingu i produkcji, a jeśli chcemy pozostać w harmonogramie, potrzebujemy tego manuskryptu".

"Ja - wiem, ale ..."

"A jeśli nie może dostarczyć," dodał, "wtedy będziemy musieli zaangażować dział prawny, obawiam się."

Dział prawny. To oznaczało naruszenie umowy. To oznaczało, że spaprałbym sprawę tak bardzo, że nie byłoby z niej powrotu. Zawiódłbym nie tylko Ann, ale jej wydawcę i czytelników - wszystkich.

Już raz zawiodłem w ten sposób.

Biuro zaczęło się zmniejszać, albo ja miałam atak paniki, i naprawdę miałam nadzieję, że to pierwsze. Mój oddech przychodził w krótkich zrywach. Ciężko było oddychać.

"Panno Florence? Czy wszystko w porządku? Wydaje się pani trochę blada," zauważył, ale jego głos brzmiał o całe boisko piłkarskie dalej. "Czy potrzebuje pani trochę wody?"

Strzepnęłam moją panikę do małego pudełka z tyłu głowy, gdzie szło wszystko inne. Wszystkie złe rzeczy. Rzeczy, z którymi nie chciałam sobie poradzić. Rzeczy, z którymi nie mogłam sobie poradzić. Pudełko było użyteczne. Zamknąłem wszystko w nim. Zamknąłem je szczelnie. Wycisnąłem z siebie uśmiech. "Och, nie. Nic mi nie jest. To wiele do ogarnięcia. I - i masz rację. Oczywiście, że masz rację."

Wydawał się wątpić. "A więc jutro?"

"Tak," wykrztusiłem.

"Dobrze. Proszę przekazać pani Nichols, że przesyłam pozdrowienia i bardzo się cieszę, że będę z nią współpracował. I przepraszam - czy to kaktus? Właśnie zauważyłem."

Spojrzałem w dół na sukulent, wszystko, ale zapomniane w moich kolanach, jak moja panika walić na pudełku w mojej głowie, zamek grzechotanie, aby uzyskać wolne. Ja - myślałam, że nienawidzę tego człowieka i jeśli zostanę w tym biurze dłużej, miałam zamiar albo rzucić w niego tym kaktusem, albo się rozpłakać.

Może jedno i drugie.

Szarpnęłam się na nogi i postawiłam sukulenta na krawędzi biurka. "To prezent".

Potem zebrałam swoją saszetkę, odwróciłam się na pięcie i bez kolejnego słowa opuściłam wydawnictwo Falcon House. Trzymałam się w ryzach, dopóki nie potknęłam się o drzwi obrotowe budynku i w wartki kwietniowy dzień, i nie pozwoliłam sobie się skruszyć.

Wzięłam głęboki oddech - i wykrzyknęłam jakąś obscenę w idealnie błękitne popołudniowe niebo, zaskakując stado gołębi z boku budynku.

Potrzebowałem drinka.

Nie, potrzebowałem książki. Morderczy thriller. Hannibal. Lizzie Borden - cokolwiek by się nadawało.

Może potrzebowałem obu.

Nie, zdecydowanie obu.




2. The Breakup (1)

==========

2

==========

==========

Rozstanie

==========

To nie było tak, że nie mogłam skończyć tej książki.

Po prostu nie wiedziałam jak.

Minął rok od "Rozstania" - każdy ma przynajmniej jedno w swoim życiu. Znasz to, prawda? Ten rodzaj rozstania z miłością, o której myślałeś, że będzie trwała całe życie, tylko po to, by znaleźć swoje serce wyrwane widłami przez byłego kochanka i umieszczone na srebrnym talerzu z napisem FUCK YOU w keczupie. Minął rok, odkąd wyniosłem mój bagaż na deszcz w ten gówniany kwietniowy wieczór i nigdy nie oglądałem się za siebie. To nie jest część, której żałowałam. Nigdy nie będę żałować, że z nim skończyłam.

Żałowałam tylko, że byłam dziewczyną, która zakochała się w kimś takim jak on.

Po tym czasie czas płynął nieubłaganie. Na początku próbowałam codziennie wstawać, siadać na kanapie z laptopem i pisać, ale nie mogłam. To znaczy, mogłem, ale każde słowo było jak wyrywanie zębów, a każde z tych słów kasowałem dzień później.

To było tak, że jednego dnia wiedziałam jak pisać; znałam sceny, znałam meet-cutes i swoony moments, dokładnie jak smakował bohater, kiedy moja bohaterka go całowała ... a następnego dnia, to wszystko zniknęło. Zamarznięte w zamieci, a ja nie wiedziałam jak rozmrozić słowa.

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy przestałam otwierać dokument Worda, kiedy przestałam próbować szukać romansu między wierszami. Ale zrobiłam to i teraz byłam tu między skałą zwaną rozpaczą a twardym miejscem o nazwie Benji Andor.

Absentycznie przeczesałam palcami grzbiety książek w McNally Jackson, księgarni zagnieżdżonej w gęstwinie Nolita. Podążałem za rzędami tytułów i nazwisk do następnej alejki - romansów - i szybko przeszedłem do sci-fi i fantasy. Jeśli nie patrzyłam na nie, to znaczy, że nie istniały.

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę ghostwriterem. Do diabła, kiedy po raz pierwszy dostałam swojego agenta i sprzedałam pierwszą książkę, myślałam, że będę zapraszana na panele literackie, że będę chodzić na imprezy książkowe, i myślałam, że wreszcie znalazłam drzwi do schodów, które zabiorą mnie w górę i w górę, i w górę do mojej wiecznej kariery. Ale drzwi zamknęły się tak szybko, jak się otworzyły, i wysłały maila o treści "Z przykrością informujemy . . . ", jakby moja książka flopping była moja wina. Jakbym ja, dziewczyna z nieistniejącym następstwem mediów społecznościowych, mniej pieniędzy i prawie żadnych połączeń, była odpowiedzialna za los książki opublikowanej przez firmę o wartości wielu milionów dolarów, z każdym zasobem i połączeniem dostępnym dla niej.

Może to była moja wina.

Może nie zrobiłam wystarczająco dużo.

A w każdym razie byłam tu teraz, pisząc dla autorki romansów, którą spotkałam tylko raz, i miałam zamiar to też spieprzyć, jeśli nie uda mi się skończyć tej cholernej książki. Wiedziałam, że bohaterowie - Amelia, inteligentna baristka z marzeniami o byciu dziennikarką muzyczną, i Jackson, gitarzysta zhańbiony z blasku reflektorów - są razem na wakacjach na małej szkockiej wysepce, kiedy ich gospodarz Airbnb przypadkowo rezerwuje nieruchomość podwójnie. Wyspa jest magiczna, a romans równie elektryzujący jak sztormy, które nadciągają nad Atlantyk. Ale potem dowiaduje się, że on okłamał ją o swojej przeszłości, a ona okłamała go, bo choć rezerwacja była rzeczywiście przypadkowa, postanowiła wykorzystać ją do próby zdobycia redaktora w Rolling Stone.

I domyślałem się, że fabuła uderzyła zbyt blisko domu. Jak dwoje ludzi mogło się pogodzić i zaufać sobie, kiedy zakochali się w kłamstwach, które opowiadała im druga osoba?

Dokąd poszedłeś?

Ostatnim razem, gdy próbowałam napisać tę scenę - pojednania, tę, w której stają przed sobą w zimnej szkockiej burzy i wylewają swoje serca, próbując naprawić swoje szkody - piorun uderzył w Jacksona.

Byłoby świetnie, gdybym pisała fantazje o zemście. A tak nie było.

Zaczęłam wertować używaną sekcję J. D. Robb, kiedy mój telefon zaczął wibrować w mojej saszetce. Wykopałam go, modląc się, żeby to nie była agentka Ann Nichols, Molly.

Nie było.

"Świetne wyczucie czasu" - powiedziałam, odbierając telefon. "Mam sytuację."

Mój brat się roześmiał. "Rozumiem, że twoje spotkanie nie poszło dobrze?".

"Absolutnie nie."

"Mówiłem ci, że powinieneś był prowadzić z orchideą, a nie sukulentem".

"Nie sądzę, żeby to była roślina, Carver".

Mój brat prychnął. "Dobra, dobra - więc jak wygląda sytuacja? Czy było mu gorąco?"

Wyciągnęłam książkę, która nie należała do thrillera politycznego-Red, White & Royal Blue autorstwa Casey McQuiston i postanowiłam odprowadzić ją z powrotem do sekcji romansów, gdzie w rzeczywistości należała. "Dobra, mamy dwie sytuacje".

"O Boże, on jest taki gorący?"

"Znasz tę książkę, którą pozwoliłam ci pożyczyć? Tę autorstwa Sally Thorne? The Hating Game?"

"Wysoka, stoicka, ale dziwna, ma ścianę sypialni pomalowaną tak, by pasowała do jej oczu?"

"To jest to! Chociaż jego oczy są brązowe. Jak czekoladowy brąz."

"Godiva?"

"Nie, bardziej jak roztopione Hershey's Kisses w najgorszym dniu miesiączki".

"Cholera."

"Tak, a kiedy się przedstawiłem, powiedziałem swoje imię - dwa razy".

"Nie zrobiłeś tego."

Jęknęłam. "Powiedziałam! A potem nie dał mi kolejnego przedłużenia na moją powieść. Muszę ją skończyć. I musi mieć szczęśliwe zakończenie".

Gwizdnął. "On to powiedział?"

"Tak."

"Nie wiem czy to mnie kręci bardziej czy mniej ..."

"Carver!"

"Co?! Lubię mężczyzn, którzy wiedzą czego chcą!"

Chciałam go udusić przez telefon. Carver był środkowym z rodzeństwa Day i jedynym, który wiedział, że piszę ghostwrote - i kazałem mu przysiąc do tajemnicy albo wydrukuję wszystkie jego żenujące fanfiction z Hugh Jackmanem w gazecie miejskiej. Przyjazny szantaż rodzeństwa i takie tam. Nie wiedział tylko, dla kogo pisałem. Nie to, żeby się nie domyślał.

Weszłam do działu romansów, półnadzy mężczyźni patrzyli na mnie ze swoich półek, i wsunęłam książkę do działu M.

Carver zapytał: "Więc, nie chcę być tą osobą, ale co zamierzasz zrobić z tym manuskryptem?".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Uwierz ponownie w miłość"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści