Kochaj mnie bardziej niż jego obowiązek

Rozdział 1 (1)

1

1813

ANGIELSKA WIEŚ

Często zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nigdy nie poznał prawdy. Nie wyruszyłabym tak jak do Croft Towers. Nigdy bym go nie spotkała.

To dziwne, co pamiętam z dnia, w którym opuściłam Londyn. Autokar pocztowy był spóźniony, pogoda fatalna. Zegar wybił północ, zanim dwóch nieznajomych i ja schowaliśmy się pod wyciągniętym parasolem listonosza, aby wejść na pokład Royal Mail i przejechać przez North Downs.

Ta trudna podróż na wschód zaznaczyła początek niesezonowo zimnej jesieni. Mroźny deszcz uderzał w okna wagonu. Podwozie skrzypiało pod siedzeniami, a metaliczny zapach wił się między zdrewniałymi deskami. Chwyciłam się parapetu, zastanawiając się, czy woźnica zamierza trafić na każdy wyłom w drodze.

"Daleko jeszcze, panienko?"

Głos kobiety zaskoczył mnie. Ubrana od stóp do głów w czerwony atłas, znosiła ostatnie kilka ciemnych godzin z garścią soli zapachowych i językiem gorącym od skarg, ale nie odezwała się do mnie aż do teraz. Dopiero gdy pierwsza nuta przesiąkniętego deszczem światła dziennego zerknęła za horyzont.

Spuściłam wzrok i zatrzepotałam wstążkami maski. "Tak, proszę pani... Cóż, mam nadzieję, że nie za daleko."

Kobieta wydaliła huff, jej dolna szczęka jiggling. "Straszna pogoda. Błagałam mojego Martina, żeby nie zmuszał mnie do pójścia dzisiaj." Wskazała na okno. "Ale on chciał, żeby było po jego myśli".

Wymusiłam tepy uśmiech, ale trudno mi było odpowiedzieć. Opuszczenie seminarium Winterridge po raz ostatni było trudniejsze niż się spodziewałem.

"'Pon moje słowo, jeśli ten deszcz się utrzyma, nie będziemy mieli wyboru, jak tylko przenocować na drodze."

Przycisnąłem mój reticule do piersi. Z herbatą, którą kupiłem w Canterbury i skandaliczną ceną biletu, nie zostało mi wystarczająco dużo pieniędzy na nocleg gdziekolwiek. Dlaczego nie pomyślałam o takiej możliwości?

Kobieta pochyliła się do przodu, jej różany zapach unosił się wokół mnie jak mglista zasłona. "Ty biedaku. Wszystko na własną rękę, co?" Spojrzała na mnie, jakby myślała, że uciekłam z domu. "Nie przejmuj się swoją piękną głową. Mój brat i ja nigdy nie byliśmy tymi, którzy uchylali się od naszego obowiązku dobroczynności."

Skrzywiłam się.

"W najgorszym wypadku zawsze możesz dzielić sypialnię z moją służącą".

Wirująca kobieta siedząca obok niej wyskoczyła z cienia, kierując swój wzrok na mnie, jakbym był wściekłym psem.

Ale mój samozwańczy dobroczyńca nie zwrócił na to uwagi. "Tak, tak. Thompkins wcale nie będzie miał nic przeciwko. Prawda, Thompkins?"

Zakłopotany, odwróciłem się do okna i przygryzłem wargę. Moja sytuacja nie była aż tak rozpaczliwa jak to wszystko. Przynajmniej miałem nadzieję, że nie jest. Oczywiście, musiałem przyznać, że szary poranek nabrał musztardowo-żółtego blasku. To było jak patrzenie przez dno brudnej szklanki. Wzięłam głęboki oddech. "Dziękuję za miłą propozycję, ale mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Mam wysiąść w Plattsdale".

Kobieta uniosła brwi. "Plattsdale? Ma pani tam rodzinę?"

Maleńkie ping uderzyło w moje serce, a ja przełknęłam ciężko. "Nie, nie rodzinę."

Stuknęła w nogę końcem swojego wachlarza, po czym pochyliła się do przodu, jakby zamierzała podzielić się sekretem. Jej oczy powiedziały mi co innego. "Moja ciekawość jest podsycona, moja droga, podsycona. Dlaczego ktoś taki jak ty miałby tam podróżować?".

Wcisnęłam paznokcie w dłoń. Jakikolwiek interes miałem w Plattsdale był moją własną sprawą. Z pewnością nie chciałam dzielić się nimi ze wścibskim podróżnikiem na wspólnej scenie. Ale nie była to tajemnica i musiałabym przywyknąć do rozmawiania o niej. Zmusiłem swoje ramiona do rozluźnienia. "Objęłam stanowisko towarzyszki pani Chalcroft w Croft Towers".

Kobieta wessała szybki oddech. "Pani Chalcroft, tak?" Zrobiła pauzę, po czym przycisnęła palce do ust. "Faith, ale życzę ci dobrze, moja droga... Życzę ci dobrze."

Nie podobał mi się błysk w oczach kobiety, jakby wiedziała coś, czym nie zamierzała się podzielić. Czekałem chwilę, mając nadzieję, że powie coś więcej. Ale ona miała mnie dość i teraz szeptała do ucha swojej służącej.

Nad powozem osiadła deszczowa cisza. Ponure niebo zanurzyło się we mgle i w strzelistych przydrożnych dębach. Gdy gałęzie drzew próbowały zgasić poranne światło, powóz wyłonił się z gąszczu, koła rozbryzgały się po szlamie pokrywającym drogę.

Wśród porywistego deszczu rozległo się wołanie. Podniosłem się prosto, chwytając za krawędź siedziska. Konie zaczęły się czołgać. Zawiasy zaskrzypiały w odpowiedzi. Przeskanowałem okna, szukając powodu, dla którego zwolniliśmy, gdy strzał z pistoletu trzasnął jak błyskawica i odbił się echem od boku powozu. Dysząc, napotkałem przerażone spojrzenia innych podróżnych.

Co się stało? Ciężkość uderzyła w mój żołądek. Każdy mięsień kazał mi się uchylić, ale nie mogłam się powstrzymać - musiałam patrzeć.

Służąca krzyknęła: "Zejdź na dół! Czy pani jest głupia?"

Odruchowo cofnęłam ją, zerkając przez okno, przyciskając czoło do lodowatej szyby. Róg strażnika zabrzmiał z tyłu powozu.

"D-do you see anything?" Głos pokojówki stał się wrzaskliwy.

Zmrużyłem oczy, próbując uzyskać lepszy widok. "Nie ... czekaj. Zbliżają się jeźdźcy. Ich twarze są zakryte." Oparłem się o siedzenie. "Wszyscy mają pistolety."

Powinienem był pomyśleć, zanim coś takiego powiedziałem. W błysku koronek i wstążek, wścibska kobieta naprzeciwko mnie zamarła na kolanach swojej służącej, miażdżąc strusie pióra w jej kapeluszu.

Usta pokojówki rozciągnęły się cienko, aż zniknęły całkowicie. "Teraz to zrobiłaś, panienko".

"JA..." Co mogłam powiedzieć? Uspokoiłam swój głos, aby brzmiał nonszalancko, nawet podczas gdy mój puls wbijał się w moje uszy. "Przykro mi to mówić, ale myślę, że jesteśmy okradani".

Wagon pocztowy ruszył naprzód, zanim zakołysał się do agonalnego zatrzymania, każdy z nas zamarł na swoich miejscach. Przez sekundę bez tchu wszystko wydawało się spokojne, ale nieprzytomna kobieta musiała się otrząsnąć, ponieważ wystrzeliła z powrotem i krzyknęła: "Nie moje klejnoty! Thompkins, schowaj je. Szybko." Wykręciła z palca duży szmaragdowy pierścień, a Thompkins zsunął go z przodu jej sukni. Zrobiłem to samo z moją bransoletką na kilka sekund przed tym, jak kobieta osunęła się z powrotem na kolana swojej służącej.




Rozdział 1 (2)

Drzwi wagonu otworzyły się z okropnym skrzypieniem, wiatr opryskał nas mgłą.

Na stopniu pojawił się mężczyzna, którego twarz zakrywała szmata. "Wysiadaj." Chwycił mnie za nadgarstek. "Wszyscy."

Moja klatka piersiowa zacisnęła się. Nie byłem pewien, czy moje nogi mnie utrzymają, ale jakoś stałem. Dobrze wiedziałem, że nie mam żadnych pieniędzy, ale dźwięk wcześniejszego strzału odbijał się echem w moim umyśle. Wszystko mogło się zdarzyć. Rabuś był wysoki, jego włosy były ciemne. Spotkałam jego oczy, gdy szarpał mnie po schodach - zimne, głęboko szare z nutą błękitu.

Lodowaty deszcz spływał mi po ramionach, gdy schowałem się pod pobliskim drzewem. Mężczyźni krzyczeli do siebie przez szum deszczu. "Szybko! Nie zostawiajcie niczego nietkniętego."

Ich buty pluskały w błocie, gdy okrążali powóz. "Przeszukajcie wszystko. I zabierz tę przeklętą damę z powozu. Nie obchodzi mnie czy jest przytomna czy nie."

Pulchna kobieta wszystko, ale szarpnął z powrotem do góry, cowering za jej pokojówki, a następnie batted na powietrze jak dzikie zwierzę. "Wy - wy łotry! Jeśli myślisz, że mam jakikolwiek zamiar wyjść na lejący się-oh!"

Konie reared up z przodu powozu, ich panika neighs dodając teksturę do wiatru jak to whipped przez drzewa.

Jeden ze zbójów podbiegł do przodu powozu i chwycił lejce. "Whoa! Spokojnie, koledzy." Został szarpnięty do przodu i cały ekwipunek zatrząsł się o tempo.

Z wnętrza wychylił się mężczyzna. "Do diabła z tobą, Calvin! Trzymaj ich nieruchomo."

Złodziej, który wyrwał mnie z powozu, przyprowadził kierowcę i strażnika Poczty Królewskiej, ze związanymi rękami. Skierował lufę swojego pistoletu na naszą piątkę, więżąc nas pod drzewem.

Nieustępliwa i brutalna ulewa wypełniła moje uszy, gdy rozglądałem się dookoła, beznadziejność naszej sytuacji wsiąkała w moją duszę z każdą zimną kroplą. Nie było możliwości ucieczki. Byliśmy całkowicie zdani na łaskę rozbójników. Moi towarzysze podróży doszli do tego samego wniosku i na wietrze rozległo się słabe skomlenie.

To, co musiało trwać kilka minut, wydawało się godzinami, gdy rabusie wleźli i wyleźli z powozu, ich wielkie płaszcze rozrzucały krople deszczu, a ich krzyki stawały się coraz głośniejsze i bardziej rozdrażnione. Nie śmiałam się ruszyć, ale ostrożnie zerknęłam w górę, by uchwycić przenikliwe spojrzenie mojego porywacza. Przechylił podbródek, a patrząc w jego oczy, zastanawiałam się, czy pod tą szmatą skrywa uśmiech.

Jak długo ten nieszczęśnik się na mnie gapił? Biorąc pod uwagę sposób, w jaki mój mokry surdut przylegał do moich nóg, podkreślając moje kolana, zastanawiałam się, czy patrzył na... całą mnie. Zwróciłem uwagę na ziemię, ciepło zalało mi policzki.

Jeden z mężczyzn zawołał przez chmarę grzmotów, "Diabeł jest w tym, obawiam się. Nic nie ma w powozie. Zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko nie było szumem. Zajmij się sprawdzaniem pasażerów. Jak nie wrócę do domu na obiad, to będzie kłopot."

Złodziej, który wyciągnął mnie z wagonu, przekierował swój pistolet na mnie z rodzajem leniwej satysfakcji. "No i co? Czy mamy się za to zabrać?" Jego głos brzmiał kulturalnie z lekką muzyczną jakością. Wykształcony, bez wątpienia.

Podniosłem brwi i zrobiłem krok do tyłu. "Ja - nie mam żadnych pieniędzy."

Zerknął jeszcze raz na moją sukienkę, a jego głos zawierał nutę śmiechu. "Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Moi przyjaciele już opróżnili twój reticule." Opuścił pistolet i podszedł blisko, jego twarz kilka cali od mojego ucha. "Masz kieszeń?"

Kłucie przebiegło po moim kręgosłupie. Mój surdut miał kieszeń, a także coś w niej. List od pani Smith do pani Chalcroft. Zesztywniałam. "Tak, ale nie ma w nim nic, co by cię interesowało".

Zniżył głos. "Pozwól, że ja to ocenię".

Moje ramiona zatrzęsły się, częściowo z zimna, ale bardziej z przypływu paniki, która przyszpiliła mi ręce do boków.

Mężczyzna wsadził pistolet do kurtki. "Nie baw się ze mną, panienko. Nie mam cierpliwości ani czasu. Proszę to oddać, albo będę zmuszony szukać sam."

Krzyk oderwał mnie od jego przeszywającego spojrzenia. Moja towarzyszka jazdy próbowała wyrwać się z rąk mężczyzny zaciskającego jej ramię, ale to nie miało sensu. Zbójcy będą mieli swoją ofertę. Bicie mojego serca odbijało się echem strachu w jej głosie. Patrzyłem w oszołomionym milczeniu, jak kobieta wsuwa ręce w fałdy spódnicy i podaje mężczyźnie swój klejnotowy naszyjnik.

Na czole mojego porywacza utworzyła się zmarszczka, a krople deszczu zebrały się w linię. Po obserwacji spektaklu przez chwilę, zwrócił swoje lodowato niebieskie oczy z powrotem na mnie. "I co?"

Pomyślałam, że mogę być chora. Sięgnęłam, by schować mokre włosy za ucho, ale jego żelazne palce błyskawicznie oplotły mój nadgarstek. "Jestem zmęczony czekaniem."

Obrócił mnie, zaciskając mnie przy sobie, jego głowa tuż nad moim ramieniem. Pachniał naturą, jak chłopcy z miasta, którzy spędzili dzień na zabawie na polu. Jego głos wyszedł szeptem. "Wolałbym, żebyś opróżnił własną kieszeń".

"I-"

Jego dłoń przycisnęła się do moich ust. "Teraz."

Przytaknęłam, moje ramię bolało od jego uścisku. Zacisnęłam oczy na ułamek sekundy. Zachowaj rozsądek, Sybil. Mężczyzna o stalowych palcach był poważny - śmiertelnie poważny.

Wciągnęłam wolną rękę przez szczelinę wilgotnej sukni, chwytając list od pani Smith i trzymając go na wierzchu, zadowolona, że mężczyzna będzie rozczarowany. Ale on mnie nie puścił.

"Czy to wszystko?"

Ponownie skinęłam głową i zauważyłam małą bliznę w kształcie trójkąta na jego nadgarstku tuż przy mankiecie rękawa. Dziwne. Znak miał prawie jednolitą jakość do niego.

Odrzucił mnie do tyłu i rozerwał list. Kilka sekund później spotkał moje spojrzenie nad wiotkim papierem, jego oczy zmiękły. Właśnie wtedy, gdy myślałem, że zamierza zwrócić się do mnie, zawołał do swoich przyjaciół przez ramię. "Śmiem twierdzić, że czas ruszyć dalej".

Ponownie złożył notatkę i wsunął ją do kieszeni marynarki. "Dziękuję, panie, za najbardziej ożywczy czas; obawiam się jednak, że musimy życzyć wam wszystkim miłego dnia". Ukłonił się, po czym odszedł i wsiadł na coś, co było bardziej zwierzęciem niż koniem.

Dał znak swoim przyjaciołom, po czym poprowadził swojego wierzchowca z powrotem obok grupy nas, trzęsących się pod drzewem. "Ja, uh, przepraszam za wszelkie niedogodności, które mogliśmy spowodować."

Prawdopodobnie wyobraziłem to sobie, ale wydawał się kierować to stwierdzenie do mnie. Ciepło błysnęło przez moje ciało. Moje usta się otworzyły, wszystkie rodzaje okropnych słów splątały się w kulkę na moim języku, ale żadne nie wyszło. Czy nadal uśmiechał się pod tą szmatą?

Odpowiedział na moją oczywistą wściekłość mrugnięciem, po czym pobudził konia do galopu, znikając w strugach deszczu.



Rozdział 2 (1)

2

Powóz pocztowy ruszył do przodu, zanim zdążyłem zająć miejsce, ale woźnica wydawał się nieśmiały, trzymając konie w powolnym pędzie. Nastrój w wagonie był ponury. Wziąłem spokojny oddech i próbowałem odkryć, gdzie jesteśmy, pomimo mgły, ale czas wydawał się stracony.

Niespokojny poranek zbladł do późnego popołudnia, a moje pragnienie dotarcia do Plattsdale rosło z każdym zirytowanym westchnieniem pozostałych kobiet. Wpatrywały się we mnie, jakby napad na autostradę był w jakiś sposób moją winą.

Jednak gdy już straciłam wszelką nadzieję, że ta koszmarna jazda kiedykolwiek się skończy, skręcone cienie rozstąpiły się, ukazując znak powiewający na wietrze - Boar's Head Inn. Plattsdale.

Powóz skręcił w prawo, rozrzucając żwir wzdłuż wąskiej drogi, a następnie zatrzymał się w bolesny sposób. Męskie wołanie przeszyło ciężką ciszę, jak dzwonek uderzony trochę za głośno. Na podwórku rozległ się szmer, ale nikt w powozie się nie poruszył. Na twarzach pozostałych kobiet wyczytałam pytania. Czy wreszcie byłyśmy bezpieczne?

Zerknęłam na moją przemoczoną suknię i relikwiarz, rozmazany przez brudne ręce rabusiów. Co się ze mną stanie? Drewniana ławka powozu skrzypiała pod skwaszoną kobietą, która gładziła to, co zostało z jej fryzury. Jej służąca przyglądała się z niemym rozbawieniem, ale ja patrzyłem w dal - zziębnięty, głodny i zmęczony. Bolała mnie każda kość w ciele, ale nic nie skłaniało mnie do mówienia, nawet do zapytania, czy mogłabym przez noc dzielić pokój Thompkinsa.

Moje zimne palce szukały bransoletki na ramieniu, tej, którą dostałam na ostatnie urodziny. Być może coś trzeba będzie wymienić za pokój, ale nie bransoletkę - nie mój jedyny łącznik z przeszłością. Jeśli tylko będzie to możliwe, natychmiast udam się do Croft Towers, niezależnie od tego, jak bardzo bolały mnie czyste ubrania i miękkie łóżko.

Powóz zakołysał się, gdy woźnica zszedł z pudła i otworzył drzwi. Dwie kobiety oderwały się od mojej obecności, potykając się o moje stopy, i żadna nie obejrzała się za mną. Tak jak się obawiałem, oferta na pokój nie została odnowiona.

Równie dobrze. Nie potrzebowałam ich pomocy. Nie potrzebowałem niczyjej. Jak dotąd radziłam sobie wystarczająco dobrze sama.

Jeden z ostrowiaków zerknął na bok powozu. "Jeszcze tu, co?" Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię na drzwi wozowni. "Dokąd teraz, panienko?"

Zaskoczona jego grubym głosem, podniosłam się na nogi. "Czy jest tu człowiek z Croft Towers?" Starałam się nie brzmieć tak desperacko, jak się czułam.

Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz ulgi, gdy skinął głową i wyciągnął rękę, by pomóc mi zejść. Chętnie ją przyjąłem - choć była wilgotna - i podążyłem za nim przez dziedziniec, mając nadzieję, że moje szczęście wreszcie się odwróciło.

Nagły grzmot końskich kopyt zabrzmiał jak podmuch wiatru z deszczu, a ja zatrzymałem się pod wąską markizą gospody. Ostler również się odwrócił. Na podwórze wjechało trzech umundurowanych dragonów, ich ciemnoniebieskie kurtki ledwo odróżniały się od szarej mżawki. W mgnieniu oka znaleźli się kilka metrów od miejsca, w którym staliśmy. Kilka okrzyków i kilku chłopców przebiegło obok mnie. Patrzyłem, jak oficerowie zsiadają i oddają konie. Czyżby dowiedzieli się jakoś o napadzie? Odwróciłem się w nadziei, że zapytam o to ostrologa, ale ten odpłynął w siną dal. Najwyraźniej nie miał zamiaru się do nich zwracać.

Pospieszył mnie przez drzwi, ale coś w sposobie, w jaki się zawahał, gdy weszliśmy do pokoju przyjęć, w sposobie, w jaki jego zimne oczy przeleciały wokół i wylądowały na mnie, wiedziałam, że nie miał zamiaru wprowadzać mnie do środka. Założyłam luźny włos za ucho i próbowałam strząsnąć z siebie chłód, który wywołał tylko spojrzeniem. Miał mnie za zwykłego jeża. Oczywiście, wyglądałem jak jeden z nich, co sprawiło, że jeszcze bardziej mnie to zabolało.

Mężczyzna zmarszczył nos, jego oczy mówiły: "Nie waż się siadać na kanapie tak mokry jak jesteś". Ale on tylko przeczyścił gardło. "Pójdę po Johna z taproomu." Ze spojrzeniem w bok, dodał: "Nie zadawalaj się zbytnio. Nie będzie mnie tylko chwilę."

Gdybym była lady Sybil z abigail i świtą, zostałabym zaprowadzona do prywatnego salonu, żeby odpocząć. Ale jako zwykła, nudna, pozbawiona przyzwoitki Sybil Delafield, zostałam pozostawiona, by stać i kapać w wejściu.

Przechadzałam się po słabo oświetlonym pomieszczeniu, wyobrażając sobie, jakie uczucie wywołałaby filiżanka herbaty, spływająca do mojego gardła. Zerknęłam przez parę brudnych okien i podeszłam bliżej do kominka. A więc to było Plattsdale - mój nowy dom.

Ani na zewnątrz, ani w zapyziałej karczmie nie było wiele do oglądania. Kilka zużytych mebli, kilka zmurszałych desek, poczerniały kominek. Zapach piwa i piżma przenikał przez drzwi do knajpy. Oczywiście, musiałem przyznać, że wszystko było lepsze od ciasnego wagonu pocztowego. Moje kolana odezwały się echem.

Drzwi wejściowe otworzyły się, a dragoni z podwórza weszli do środka w podmuchu wiatru, nie zdradzając najmniejszego zdziwienia, że zastali mnie samego, ociekającego wodą we frontowym pokoju. Przypuszczam, że nawet gdyby byli zaskoczeni, byli zbyt dobrze wychowani, by to przyznać. Najwyższy oficer zdjął szaszkę i otrzepał się z deszczu. Nie wiem, jak oczekiwałem, że będzie wyglądał kawalerzysta, ale ten pan nie pasował do moich romantycznych wyobrażeń. Długi nos wystawał z cienkiej twarzy o czymś, co mogłem określić jedynie jako twarde spojrzenie. Skinął głową. "Dzień dobry."

Spodziewam się, że się żarłem, dlatego czuł potrzebę zwrócenia się do mnie. Teraz żałowałem, że nie zwróciłem na siebie uwagi. Przyznaję, byłem świadkiem napadu z pierwszej ręki. Pewnie chcieliby ze mną porozmawiać. Oczyściłem swój głos. "Czy jesteś tu w sprawie rozbójników?".

"Pardon?"

"Napad na powóz pocztowy?"

Jeden z pozostałych dragonów dołączył do niego i mówił szeptem. "Chłopcy z podwórka opowiadali mi właśnie o pewnym incydencie na linii".

Pierwszy dragoon przytaknął, po czym odwrócił się z powrotem, by stanąć przede mną. "Przykro mi, panienko, ale jesteśmy tu w interesach od Księcia Regenta. Nie mamy czasu na badanie drobnych kradzieży. Będzie pani musiała zająć się swoją skargą u miejscowego sędziego."

"Rozumiem." Starałem się, aby mój głos brzmiał lekko, ale wątpiłem, że dobrze ukryłem swoją irytację. Moje policzki zawsze zdradzały mnie w najgorszych momentach. Oficer prawdopodobnie miał rację, zwalniając mnie, ale zadowolony z siebie wyraz jego twarzy nie sprawił, że poczułem się lepiej.




Rozdział 2 (2)

Na szczęście powrót ostlera uchronił mnie przed wymruczeniem czegoś, czego mógłbym żałować. Co dziwne, wyglądał na bardziej zirytowanego niż ja. Po raz drugi obejrzał moją przemoczoną suknię. Rzucił nerwowe spojrzenie na oficerów, po czym szepnął do mnie: "Musi pani teraz przyjść. Kierowca z Wież jest w dość dużym pośpiechu."

"Teraz?"

"Tak, właśnie teraz." Popchnął swój kikutowy palec na drzwi, po czym wsunął okulary na nos.

A więc nie ma herbaty ani czasu na osuszenie się. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale on zaprowadził mnie z powrotem w ponury deszcz, przez podwórze i na siedzenie antycznego landau, zanim zdążyłem się odezwać. Powinnam była wiedzieć, że będzie chciał mieć mokrą, nieopierzoną dziewczynę poza zasięgiem wzroku swoich gości.

Bardziej niż czegokolwiek pragnęłam przypomnieć mu o rabusiach z pistoletami, o deszczu i zimnie oraz o nędznej przyszłości młodej damy bez rodziny i koneksji. Ale zamknęłam usta i patrzyłam, jak bez kolejnego słowa zamyka drzwi.

Landau Chalcrofta zatrzymało się z grzechotką. Za przesiąkniętym deszczem oknem widziałam tylko upiorne niebo. Mówiłem sobie, żeby nie panikować.

Drzwi powozu otworzyły się z trzaskiem, ukazując chudego lokaja, który potknął się do tyłu na mój widok. Trzęsącą się ręką odszukałam resztki mojej przemoczonej fryzury i wymusiłam miarowy oddech, zanim chwyciłam za retikul.

Młody człowiek o szerokich oczach zdawał się odzyskać przytomność i wyciągnął parasol nad wąskim wejściem do powozu. "Panna Delafield, czyżby?"

"Tak." Wymusiłam tepy uśmiech przed zejściem po schodach, mój mokry surdut przylgnął do moich nóg, chłodny wiatr biczował moją spódnicę. Zaplanowałam inne przybycie, takie, które miało zrobić wrażenie. Miałam nadzieję, że pozwoli mi uzyskać odpowiedzi, po które przyszłam.

Lokaj poprowadził mnie przez żwirowy podjazd i do czającego się cienia mojego nowego domu - Croft Towers. Wiekowa budowla wyrastała z mglistego półmroku niczym stary król ubrany na czarno, obserwujący swoje królestwo ostrożnym okiem. Moja klatka piersiowa zacisnęła się.

"Tędy, panienko". Lokaj ruszył do przodu i zatrzymał się. "Planowaliśmy, że wejdziesz od frontu, ale biorąc pod uwagę twój obecny stan, może lepiej..."

"Nonsens, James." Wysoki mężczyzna o ciężkiej budowie trzymał szeroko drzwi wejściowe, jego twarz zwietrzała z wiekiem, oczy bystre. Na chwilę pojawił się uśmiech, potem zniknął w surowym podbródku. "Możesz zwracać się do mnie jako Hodge. Jestem kamerdynerem tutaj w Towers".

Przytaknąłem. "Miło mi cię poznać. Panna Delafield - nowa towarzyszka pani Chalcroft."

"Dobrze wiem, dlaczego tu jesteś. To ja wysłałem powóz." Wprowadził mnie przez drzwi. "Wejdź do środka, a ja zastanowię się, co należy z tobą zrobić".

Przeszedłem przez próg do ciemnego marmurowego wejścia. Z boku, mały kandelabr migotał na wietrze. Chwiejące się światło niewiele konkurowało z przytłaczającym mrokiem grubych belek poprzecznych i ścian pokrytych panelami.

Hodge zmarszczył brwi. "Czy byłbyś tak dobry i poczekał tutaj?".

Przytaknąłem, owijając ramiona wokół mojego środka, straszne puste uczucie osiadające w moim żołądku. Hodge oddalił się w szybkim tempie i zbyt szybko znalazłem się sam. Sam na sam z moimi myślami i wątpliwościami.

Oszust. Głos szeptał z zakamarków mojego umysłu, ten sam, który słyszałem przez wiele tygodni lub dłużej. Po głosie nastąpił dźwięk zegara skrzynkowego, który gdzieś w ciemności tykał do życia. Podmuchy wiatru uderzały o ciężkie drzwi, szukając drogi do środka; ale powietrze wewnątrz domu pozostawało nieruchome, ciężkie od kurzu. Nie mogąc się ruszyć ani usiąść, dokuczliwy chłód, który towarzyszył mi przez całą podróż, powrócił z pełną siłą.

W oddali zatrzasnęły się drzwi. Nierówne kroki powędrowały w dół odległego korytarza. Odwróciłem się, ale nikt nie wszedł do frontowego pokoju, a kroki rozpłynęły się we wszechobecnej ciemności wokół mnie. Po moich ramionach przebiegł dreszcz. Stojąc tak nieruchomo, jak to tylko możliwe, badałem cienie, zwalczając nienaturalne uczucie bycia obserwowanym.

Niedorzeczne. Odrzuciłam tę myśl, gdy we wnęce na piętrze zamajaczyła biała plama, przypominająca zwiewny płaszcz lub kosmyk długich blond włosów, przesuwający się nienaturalnie po ścianie. Mój wzrok powędrował na półpiętro, ale w słabym świetle nie dostrzegłem nic więcej.

W tym momencie głosy dwóch panów powędrowały korytarzem na przeciągu z przeciwnej strony sali.

" ... Royal Mail?"

"Cicho. To był cholernie niewygodny interes, mówię ci . . ."

Moja ręka poleciała do mojego gardła i pochyliłem się do przodu, napinając się, aby usłyszeć więcej, ale dźwięki zamarły w szmer.

"Panna Delafield?"

Moje nerwy trzasnęły i obróciłam się, mój puls szalał, moje ręce przygotowały się do obrony.

To był Hodge, oczywiście, spowity w cieniu. Podniósł swoją świecę i uniósł krzaczastą brew.

Wypuszczając powoli oddech, opuściłam ręce i zaoferowałam uśmiech, w sposób, w jaki robi to dziecko uratowane przed nadaktywną wyobraźnią.

Nie odwzajemnił tego gestu. "Pani Chalcroft jest w swoim pokoju i nie należy jej przeszkadzać tego wieczoru. Ma jednak kilku gości, którzy chcieliby zamienić z panią słowo w salonie".

Goście? Rzuciłam szybkie spojrzenie w górę krętych schodów, a następnie z powrotem na zdeterminowaną twarz Hodge'a. "I-"

Dał znak do przodu. "Proszę za mną, panno Delafield".

Moje nogi były ciężkie, moje półbuty kleiły się do podłogi, ale podążałam za nim jak zdrętwiały szczeniak, mając nadzieję, że w głębi duszy wymyśliłam całe to niewygodne przybycie. Ale tak nie było. To wszystko było zbyt realne.

Salon stał w ostrym kontraście do reszty domu. Z każdego kąta patrzyłam na biel - białe ściany, biały sufit, białe zasłony, skupione wokół długiej, złoconej sofy. Trzy zszokowane twarze wpatrywały się we mnie z różnych kątów pokoju. Hodge przedstawił mnie, po czym w milczeniu opuścił pokój.

Młody mężczyzna średniej budowy, o ciemnoblond włosach i zielonych oczach podszedł do przodu. "Panno Delafield, czyżby? Właśnie opowiedziano mi fantastyczną historię pani przybycia przez Johna Coachmana. Highwaymen zatrzymali powóz pocztowy?"




Rozdział 2 (3)

Patrzyłem z jednej niedowierzającej twarzy na drugą. "Tak. Jak widać, byłem zmuszony stać w deszczu". Mój głos drżał nieco bardziej niż bym chciał.

Złotowłosa kobieta na kanapie ziewnęła. "Spodziewaliśmy się ciebie kilka godzin temu. I kogoś nieco starszego. Czy wierzysz jej, Lucjuszu?"

"Nie wiem." Mężczyzna przechylił podbródek. "Z pewnością przyszedłeś z jakimiś dokumentami popierającymi twoje twierdzenie."

"Oczywiście. Mam -" Sięgnąłem do kieszeni akurat wtedy, gdy przypomniałem sobie straszną prawdę. Mój list od pani Smith został skradziony przez rozbójnika.

Późniejsza cisza nabrała życia, każde oko zwróciło się w moją stronę, analizując, co powiem dalej. Cóż, list zniknął. Zabrany przez ciemnowłosego rozbójnika, który znalazł sposób na zrujnowanie całego mojego dnia.

Wziąłem głęboki oddech. "Notatka, którą planowałam wręczyć pani Chalcroft, od mojej kochanki" - spojrzałam z każdej pytającej twarzy na kolejną - "została skradziona podczas napadu. To, czego potrzebuję -"

Dżentelmen trzasnął uśmiechem. "Co za fantastyczna historia".

Grecka bogini, która wcześniej mnie przesłuchiwała, oparła się z powrotem o sofę, kręcąc nosem. "Zbyt fantastyczna, jeśli o to pytasz".

"Cóż, nikt cię nie pytał." Inna dziewczyna, która pojawiła się nie więcej niż osiemnaście, zrobiła sobie drogę wokół sofy do mojego boku. "Musisz wybaczyć mojej kuzynce. Czekanie na obiad nigdy jej nie odpowiadało." Chwyciła mnie za łokieć. "Nazywam się panna Eve Ellis. Moja praciotka jest całkiem zadowolona, że zgodziłeś się być jej towarzyszem i przebyłeś całą tę drogę. Chodź i ogrzej się natychmiast. Nie chcemy, abyś złapał zapalenie płuc swojej pierwszej nocy tutaj." Obróciła się z powrotem, by stanąć przed pokojem. "Czy wszyscy nie widzicie, że jest zużyta na śmierć i przemoczona do kości? Proszę, usiądźcie tutaj. Powiem pani Knott, żeby przygotowała kąpiel w pani pokoju".

Spojrzałam w życzliwe brązowe oczy panny Ellis i chciało mi się płakać. Zdołałam powiedzieć: "Dziękuję", zanim osunęłam się na zaoferowane krzesło obok kominka, gdy ona pospiesznie wyszła z pokoju.

Blondyn stał z autorytetem, którego wcześniej nie zauważyłam. "Evie ma rację. Co za głupek, że cię przesłuchiwałem, skoro dopiero co przyjechałaś - i to w takim stanie." Pociągający uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy. "Myślę, że to absurdalne, aby stać na pretensjach w taką noc. Czy nie zgadza się pani, panno Delafield?" Przejechał palcem po kępce kręconych włosów nad uchem. "Jestem pan Cantrell. Pani Chalcroft jest moją praciotką, a jeśli pani pozwoli, przedstawię moją siostrę, pannę Cantrell. Panna Ellis jest naszą kuzynką, a pan Roth, ten dżentelmen śpiący z tyłu pokoju, jest również."

Piękność skinęła głową w moim kierunku, ale nie powiedziała nic więcej, jej oczy mówiły wszystko między nami. Jako nowy towarzysz i sierota byłem poniżej jej wymagań i nie wiedziałem, dlaczego jej brat czuje potrzebę przedstawienia nas sobie, ale odwzajemniłem gest.

Podszedł do mnie, opierając się ramieniem o płaszcz, a palcami bawiąc się kieliszkiem do quizów. Potem przeniósł na mnie wzrok z szyderczym zainteresowaniem, jakby myślał, że powiem coś błyskotliwego.

Powinienem był spróbować jakiegoś dowcipu. Robiłem to wystarczająco często dla dziewcząt w szkole. Ale w chronionym życiu, jakie prowadziłam w Winterridge, nie spędziłam dwóch sekund w towarzystwie dżentelmena, nie mówiąc już o atrakcyjnym. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co powinnam powiedzieć.

Gdy zaschło mi w ustach, zostawiłem tę jałową rozmowę innym. Jednak nic nie mogło mnie powstrzymać od oceniania pana Cantrella kątem oka, gdy ruszył podsycać ogień. To, czego brakowało mu we wzroście, nadrabiał opanowaniem. Ostra szczęka i gładkie rysy, przystojny w pewny siebie sposób niewielu mężczyzn może osiągnąć bez wydawania się arogancki.

Rosnące płomienie w ruszcie przyniosły ciepło moim nogom w pośpiechu, a ja wsunęłam stopy pod krzesło, rzucając szybkie spojrzenie na drzwi. Co mogło zająć pannie Ellis tyle czasu?

Głos pana Cantrella zaskoczył mnie. "Jeśli nie jest to zbyt denerwujące, panno Delafield, chciałbym usłyszeć całą pani historię". Zrobił pauzę. "Podczas gdy czekamy na przygotowanie pani pokoju, oczywiście."

Zamyślony wyraz zaokrąglił jego twarz, gdy światło ognia tańczyło po jego wymagających oczach. Nie wiem dlaczego, ale prawie natychmiast pomyślałem o nim jako o człowieku, który widział wiele, a ujawniał niewiele.

Przełknąłem ciężko. "Nie ma wiele do opowiedzenia naprawdę".

"Wręcz przeciwnie. Masz cały pokój swędzący, by poznać szczegóły".

Panna Cantrell siedziała patrząc przez okno, najwyraźniej zagubiona w myślach, gdy pan Roth chrapał z tyłu pokoju.

Swędzenie, aby poznać szczegóły, rzeczywiście.

Pan Cantrell, jednakże, wydawał się żarliwy, więc oblizałem wargi. "Dzień był dość ponury; towarzystwo nieznośne".

Szeroki uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy i zajął miejsce u mojego boku. "Proszę, kontynuuj."

"Jazda była spokojna, dopóki, cóż, nie rozległ się strzał i powóz się nie zatrzymał. Kilku mężczyzn..."

"Ilu mężczyzn?"

"Trzech, jeśli dobrze pamiętam."

Pan Cantrell pochylił się, jego głos spadł do intymnego poziomu. "Czy mógł pan zobaczyć którąś z ich twarzy?"

"Nie. Nosili szmaty nad nosami i ustami".

"A co z ich włosami, czy mogłeś to zobaczyć?".

"Jeden mężczyzna miał ciemne włosy. Tak, bardzo ciemne włosy. Pamiętam dobrze." Nie musiałem nawet zamykać oczu, aby przywołać żywe wspomnienie rabusia, który trzymał mnie na deszczu. Przez moje ramiona przebiegł dreszcz. Jak mógłbym kiedykolwiek zapomnieć?

"A inni?"

Zesztywniałam. "Ja - nie wiem."

Pan Cantrell wziął głęboki oddech. "Ważne jest, żeby pani myślała, panno Delafield - myśl!"

Boże. Odwróciłam wzrok, próbując zwizualizować w myślach pozostałych rozbójników. Ale jedyne co mogłam zobaczyć to mój niebieskooki porywacz wpatrujący się we mnie. Byli niscy czy wysocy? Mężczyzna, który trzymał mnie za nadgarstek był wysoki. Tak, bardzo wysoki. Ale pozostali... Nie miałem pojęcia. Czy w ogóle na nich spojrzałam? "Przepraszam. Po prostu nie jestem pewien, czy pamiętam."

Wydawał się nieco zirytowany i stał, przebiegając palcami przez włosy. "A poczta. Czy przeszukiwali pocztę?"




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Kochaj mnie bardziej niż jego obowiązek"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści