Pobierz Wyżej

Rozdział 1 (1)

========================

1

========================

Przed Wieżą ludzkość marzyła o lataniu.

Stworzyliśmy wielkie maszyny, które miały nas unieść z dala od ziemi, rycząc na silnikach, które warczały od szkodliwych paliw, a następnie rakiety, które wystrzeliły nas w kosmos. Ale kiedy już tam byliśmy, zdaliśmy sobie sprawę, że to nie wystarczy. Staliśmy się niespokojni. Wywołaliśmy wojnę. Wygrywaliśmy i przegrywaliśmy, i doprowadziliśmy ziemię do płonących kolan. Słońce rozerwało naszą napromieniowaną, osłabioną atmosferę, a życie rozpadło się na popiół.

A teraz, prawie trzysta lat po zakończeniu, przetrwaliśmy. Ukryci za grubymi ścianami zewnętrznymi Wieży, służyliśmy monstrualnej strukturze, która była zarówno naszym zbawieniem, jak i więzieniem.

Kiedyś marzyliśmy o lataniu. Teraz, nie wydaje się, że w ogóle nie śnimy.

"Giermku Castell." Gerome, mój dowódca, wyrwał mnie z moich rozmyślań, a ja skrzywiłem się. Znowu śniłem, i to nie o produktywnych rzeczach. To nie było w służbie Wieży.

Odwróciłem się od okna, w które się wpatrywałem, i wymuszając przepraszający wyraz twarzy, spotkałem się z łagodnie dezaprobującym spojrzeniem mojego mentora. Ciemne oczy Gerome'a nie odbiły nic, ale jego twarz powróciła do normalnego, stoickiego wyrazu. Po chwili dał ledwie dostrzegalne skinienie głowy i zwrócił się do mężczyzny obok, gruba tkanina jego karmazynowego munduru Rycerza lekko skrzypiała, dźwięk powiększony przez wąskie, betonowe ściany sali obsługi, w której staliśmy. "Jak już mówiłem, to jest giermek Castell. Będzie nam towarzyszyć Mechanik Dalton."

Dalton, 'siódemka' z Wydziału Mechanicznego (lub Cog, jak ich nazywaliśmy), zerknął szpiczasto na Gerome'a i nawet kątem oka mogłem dostrzec spojrzenie obrzydzenia, jakim mnie obdarzył. Bez wątpienia zobaczył numer na moim nadgarstku i potępił mnie - co oznaczało, że dzisiejszy dzień nie będzie tym zupełnie nowym, który sobie obiecywałem.

Nie - wyglądało na to, że oboje byliśmy skazani na wzajemne zaspokajanie się. Cholera.

To nie była wina żadnego z nas; za każdym razem, gdy jakikolwiek oddział potrzebował użyć sprzętu Rycerza, nasz protokół zapewniał im eskortę - te okazje były zazwyczaj wykorzystywane jako trening dla Giermków takich jak ja, abyśmy mogli nauczyć się naszych przyszłych obowiązków, gdy staniemy się pełnoprawnymi Rycerzami. Tym razem, jak w większości przypadków, musieliśmy wyjść na zewnątrz, aby naprawić kilka paneli słonecznych na jednej z zewnętrznych gałęzi Wieży.

Dalton rzucił mi kolejne wściekłe spojrzenie i zdałem sobie sprawę, że coś powiedział, a ja to przegapiłem. Strike drugi, pomyślałem sobie. Gerome odwrócił się i ruszył korytarzem z dala od nas obu, kierując się w stronę windy, która znajdowała się zaledwie kilka stóp w głębi korytarza, więc zdałem sobie sprawę, że Dalton musiał mu powiedzieć, na jaki poziom musimy się dostać. Ruszyłem za nim, ale Dalton wyciągnął pogardliwe ramię, blokując mi drogę.

"Wejdziesz po nas," powiedział z prychnięciem. "Nie chcę ryzykować skażenia psychicznego".

Dreszcz gniewu przebiegł mi po kręgosłupie, ale odwróciłem wzrok, gryząc się w język.

Jak zawsze, wąskie przejścia w muszli były praktycznie opuszczone. Byliśmy w jej głębi, więc nie było wiele do oglądania - tylko rury i beton oraz stalowe ściany.

"Nie mogę uwierzyć, że wysłali czwórkę" - mruknął Dalton, kierując się w stronę windy. Tym razem nie mogłem się opanować. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, gdy Gerome rzucił mi spojrzenie przez ramię, jego przesłanie było jasne. Zostań z tyłu - nie działaj.

Tak, w porządku. W porządku.

Dwaj mężczyźni wyszli do przodu na odsłoniętą stalowo-szarą platformę windy. Kilka wiązek niebieskich świateł wystrzeliło z platformy i usłyszałem, jak komputer zaczął wypisywać ich nazwiska, kody identyfikacyjne i rankingi, gdy zaczęli się unosić. Patrzyłem, jak szybko unoszą się w kierunku następnego piętra, znikając z pola widzenia. Zastanawiałem się, czy system kiedykolwiek zawiódł. Gerome był w porządku, ale czułem, że Dalton mógłby skorzystać z długiego upadku na cementową podłogę.

Na dziś jesteś częścią jego detalu - zbeształem sam siebie. Gerome byłby rozczarowany; moja myśl była niehonorowa dla giermka - lub kogokolwiek, naprawdę. Poza tym, Dalton nie lubił mnie z jakiegoś powodu. Głupi powód, ale nie pomagałem mu w tej chwili swoim negatywnym nastawieniem.

Poziom 173, Giermku - zabrzęczał mi w uchu głos Gerome.

Wzdychając, nacisnąłem przycisk, obserwując, jak nowa platforma wysuwa się ze ściany i zasłania odsłonięty szyb, przez który biegła winda. Biorąc głęboki oddech, by mentalnie przygotować się na skanowanie, wszedłem do środka i czekałem. Niemal natychmiast zapaliły się światła, a ja poczułem tępy ból z tyłu głowy, gdy sieć neuronowa otaczająca moją korę mózgową zabrzęczała aktywnością, a komputer przeprowadził skanowanie moich danych uwierzytelniających.

"Tożsamość zweryfikowana: Giermek Liana Castell, oznaczenie 25K-05; masz zgodę na użycie windy."

Bezowocnie modliłem się, by to był koniec, żądny ruszenia z miejsca. Komputer jednak nie skończył ze mną.

"Twój numer to obecnie cztery", zaświergotał jego sztucznie odtworzony kobiecy głos. Skrzywiłem się i po raz kolejny poczułem pulsowanie z tyłu głowy. Wystarczyło, że Dalton mnie nie lubił z powodu mojego numeru; żeby głupi komputer mi o tym przypominał, było po prostu przygnębiające. Oparłem się o ścianę szybu i czekałem, aż skończy najgorszą w historii mowę pożegnalną. "Dla giermka Cytadeli, jak również obywatela Wieży, zaleca się, abyś -"

"Szukaj leczenia Medica", wyrecytowałem razem z maszyną, mowa zakorzeniła się. Pouczała każdego, kto miał rangę pięć lub niższą - ale im niżej byłeś, tym więcej komputer miał do powiedzenia. "Tak. Rozumiem."

"Twoje dobro jest dla dobra Wieży", powiedział komputer. "Pamiętaj, że jako Giermek, twoim obowiązkiem jest -".

Resztę jego wypowiedzi znałem na pamięć. To cholerstwo powtarzało ją za każdym razem, gdy tylko oddychałem zbyt blisko obszaru o wysokim poziomie bezpieczeństwa. Twój numer jest zbyt niski. Czy rozważałeś leczenie w Medice? Może czas znaleźć nowych przyjaciół! Zrobiłam minę, a potem rozprostowałam ramiona, odpychając się od ściany, gdy platforma zaczęła się poruszać, a moje oczy obserwowały sunące po niej namalowane na ścianach numery.




Rozdział 1 (2)

Czwórka. Byłem marną czwórką, a zbliżał się koniec mojego treningu rycerskiego. Jeśli nie podniosę swojego numeru do tego czasu, nie spełnię wymagań rankingowych, aby zostać Rycerzem. W konsekwencji, zostałbym wyrzucony z mojego wydziału i w zasadzie stałbym się bezdomny, skazany na szukanie innego wydziału, który by mnie przyjął, zanim mój numer spadnie do jedynki i zostanę aresztowany. A wszystko to zanim skończyłem 21 lat. Moi rodzice załatwiliby dla mnie sprawę i załatwili mi przedłużenie, byłem pewien, ale mogli kupić mi tylko tyle czasu. Wcale nie za dużo.

Mój wzrok przykuł numer 150, gdy przemknął obok i odwróciłem się, tryl ekscytacji przerywający moje ponure myśli. Czekałem cierpliwie aż, niczym świt, przywitała mnie sekcja szklanych paneli. Tutaj, szyb windy był teraz wystawiony do wnętrza Wieży za szklaną rurą, która biegła w górę i wzdłuż ścian.

Ściany Wieży były właściwie powłoką - jedną, która z założenia miała służyć celom obronnym. Zawierała dwie warstwy - najbardziej zewnętrzną, w której znajdowały się włazy do i z Tower, z wielkim zestawem schodów wewnątrz, oplatających Tower i wydających się nie mieć końca. Wewnętrzna warstwa zawierała setki pięter, na których znajdowały się różne rzeczy - głównie tunele serwisowe i kwatery - ale na najniższych piętrach mieściły się maszyny, które utrzymywały nas przy życiu. Najniższe piętra były również najgęstsze, gdyż dźwigały ciężar całej konstrukcji.

W rezultacie nie wszystkie windy łączyły się z piętrami na górze; zazwyczaj zatrzymywały się na najwyższym dostępnym poziomie, co oznaczało, że przebywający w nich ludzie musieliby przejść do następnej windy, gdyby chcieli pojechać jeszcze wyżej. Jednak winda, w której się znajdowałem, oraz kilka podobnych, biegły przez całą drogę w górę wewnętrznych ścian.

Moje oczy chłonęły jeden z piękniejszych widoków w naszej Wieży (pięknych widoków było zresztą niewiele): sztuczne światło emitowane ze ścian było ustawione na "poranek" i promienie jasnego światła zaczynały przecinać cienie przyćmionego nocnego oświetlenia, odsłaniając trzy struktury dyndające z sufitu. Ich podstawy były masywne na tej wysokości, a z tego kąta miałem pełny widok na wszystkie trzy, lśniące w sztucznym porannym świetle. Świecące białe ściany gładkiej, cylindrycznej struktury Medica były najbliżej z tej strony, biel była prawie zbyt jasna, by patrzeć na nią bezpośrednio. Okrągłe chodniki opasały gigantyczny cylinder - jeden na każde z sześćdziesięciu pięter. Chodniki były cienkie i białe, przerywane jedynie schodami, które biegły w górę i w dół pomiędzy piętrami, oraz mostami, które łączyły strukturę z resztą Wieży. Naprzeciwko Medyka znajdowała się Cytadela, z czarno-czerwonymi łukami, ciemnymi stalowymi gmachami i stylizowanymi ścianami, zapożyczonymi z architektury gotyckiej, by wyróżnić jej cylindryczny kształt. Pomiędzy nimi wisiała świecąca na niebiesko-czarno stożkowa struktura Rdzenia. Jej okrągłe poziomy były ułożone piętrowo, a najszerszy z nich był połączony z dachem. Każdy poziom poniżej był nieco mniejszy od tego powyżej, przez co całość wyglądała jak monety o różnych wartościach ułożone od największej do najmniejszej. Rdzeń był sercem Wieży i sercem Scipio... Naszego dobrotliwego komputerowego overlorda.

Siatka w mojej głowie zabrzęczała, ostrzegając mnie, że wykrywa silny pik negatywności, a ja szybko oderwałem myśl od siebie i zamknąłem ją. "Głupi" - mruknąłem, łapiąc w szybie błysk swoich pogardliwych bursztynowych oczu, gdy odwróciłem się od widoku, by stanąć twarzą w twarz ze ścianą. Zerknąłem w dół na swój nadgarstek.

Opaska owinięta wokół mojej brązowej skóry była wykonana z czarnego mikrowłókna, gładkiego materiału, który był cienki, ale praktycznie nie do złamania. Zamontowany na jej szczycie cyfrowy wyświetlacz, który pokazywał mój numer, świecił na delikatny, podrażniony pomarańczowy kolor - małe przypomnienie naszego pana, że nie byłem wystarczająco dobry. Scipio, wielki komputer, który monitorował sieci w naszych głowach i używał odczytów do określenia naszej wartości, nigdy mnie nie lubił. Podobno nie miał emocji, ale od dawna podejrzewałem, że czerpał jakąś perwersyjną przyjemność z moich niepowodzeń. Nigdy nie miał we mnie wiary. Z drugiej strony, moi rodzice też nie. Ani moi nauczyciele. Ani nikt inny, z wyjątkiem moich przyjaciół i brata Alexa.

Alex wyjaśnił, że liczba ta jest reprezentacją koncentracji pozytywnych i negatywnych myśli w twoim mózgu. Sieć nie potrafiła dokładnie odczytać bezpośrednich myśli, ale odczytywała uczucia z nimi związane i poprzez jakiś skomplikowany algorytm mogła dokonywać bieżącej oceny ryzyka danego obywatela, aby określić prawdopodobieństwo wystąpienia dysydentów. Rzecz w tym, że ja nie uważałem się za dysydenta. W zasadzie najbardziej irytującą rzeczą w moim istnieniu był sam numer, który wydawał się być samobójczy.

Winda zwolniła, zbliżając się do poziomu 173, gdzie czekali Gerome i Dalton. Zatrzymała się przy wyciętym fragmencie ściany, a ja szybko z niej wyszedłem. Winda zawisła na chwilę za mną, czekając na nowe rozkazy, po czym zapadła się z powrotem w szczelinę w ścianie, by czekać na kolejnego pasażera. Byłem w połowie drogi na rampę łączącą windę z podłogą, kiedy czubek mojego buta zahaczył o coś - oczywiście o moją drugą stopę - i przechyliłem się do przodu, zaczynając spadać. Gerome szybko ruszył, by mnie podtrzymać. Będąc pewnym siebie mężczyzną, użył prawej ręki, co sprawiło, że zauważyłem tam numer: chłodna, niebieska "dziesiątka" mieniła się na tle jego bladej skóry, gdy chwycił mnie za ramię. Doskonały obywatel. Gerome był doskonałym przykładem tego, jak bycie idealnym może uczynić człowieka nudnym.

Wyprostowałem się i strzeliłem spojrzeniem w stronę Daltona. Stał kilka stóp za Gerome; odchylił podbródek, odmawiając spotkania z moimi oczami.

Zacisnąłem szczękę. To było ponad miarę niesprawiedliwe. Dalton w rankingu siedmiu był tak przeciętny, że typowy obywatel Wieży nie mrugnąłby powieką. Jednak odkąd się poznaliśmy, patrzył na mnie z góry. Sposób, w jaki się zachowywał, można by pomyśleć, że jesteśmy tu na tajnej misji wysłanej prosto od Scipio, a nie po to, by naprawić wadliwie działające panele słoneczne, i że ja (niska czwórka) byłem jego samotną przeszkodą, a nie eskortą. Najgorsze było to, że mogło mu to ujść na sucho; najwyraźniej wiedział z doświadczenia, że dziwny pik sprawiedliwej wyższości na jego przyzwoitym koncie nie obniży jego numeru. To sprawiało, że krew mi się gotowała.




Rozdział 1 (3)

"Pokój, giermku" - powiedział Gerome, klepiąc masywną dłoń na moim ramieniu. "Kogi nigdy nie były najbardziej towarzyskim z naszych działów".

Chrząknąłem w odpowiedzi.

Gerome spojrzał na mnie. Jego twarz przypominała hologramy, które mieliśmy ze starożytnych Greków: cyzelowane, każda cecha zaprojektowana jakby przez artystę. Jego cienkie, wyraźne brwi uniosły się pod włosami, które właśnie zaczęły się srebrzyć na skroniach, a jego rozszczepiony podbródek wysunął się w moją stronę jak oskarżenie.

"Nie chcemy, żebyś zsuwała się jeszcze niżej" - powiedział, jego głos pozbawiony był empatii. "Twój numer jest niski i tak już jest. Czy rozważałeś-"

"Leczenie Medica?" mruknąłem, patrząc na metalową podłogę, żeby Gerome nie widział, jak przewracam oczami. Dalton ruszył w dół hali serwisowej przed nami, a ja ruszyłem szybko za nim, mając nadzieję, że chodzenie sprawi, że wykład Gerome będzie krótki. "Tak. Moi rodzice dość dużo o tym mówili".

Gerome dogonił mnie jednym szybkim krokiem. Przed nami Dalton zaczął wspinać się po stromych wąskich schodach w kierunku prostokątnego włazu. Gdy go popchnął, zobaczyłem czarne zewnętrzne ściany czekającej za nimi skorupy.

"Twoi rodzice są dobrymi obywatelami" - powiedział Gerome. "Silni. Zdolni. Mistrz Devon nie bez powodu uczynił ich dowódcami rycerzy".

Grymasiłem, odwracając wzrok. "Są bardzo doskonali."

Chcieli, żebym ja też był. Byli rozczarowani.

Gerome zatrzymał się u stóp schodów, a sposób, w jaki trzasnął obcasem o podłogę, dał mi do zrozumienia, że ja też mam się zatrzymać. Zrobiłem to, zastanawiając się, czy nie posunąłem się za daleko. Gerome nienawidził sarkazmu jak kot nienawidzi wody.

"Lord Scipio cię oszczędził", przypomniał mi niepotrzebnie tym miękkim protekcjonalnym tonem, który dostawałem od prawie wszystkich. "Byłeś drugorzędnym bliźniakiem, nielegalnym i niezasługującym na to. Twoi rodzice oddali twoje życie pod jego osąd, a on uznał, że będziesz żył. Czy musisz nadal rzucać tymi... tantrami?"

Moja twarz zrobiła się gorąca, a dłonie zwinęłam w pięści, czując, jak paznokcie obgryzają mi dłoń. W pewnym sensie miał rację. Każdej rodzinie ustawowo przysługiwała dwójka dzieci, ale moi rodzice urodzili moją starszą siostrę Sybil przed moim przyjściem na świat i choć o sekundy, byłam młodsza od mojego brata bliźniaka. Moja matka, przepełniona instynktem macierzyńskim, była skłonna zabić mnie wtedy i tam. Wycisnąć nadmiar, że tak powiem. Scipio jednak zarządził, że będę żył. Przez pewien czas moi rodzice myśleli, że to czyni mnie wyjątkowym. Wybranym dzieckiem, przeznaczonym do poprowadzenia Rycerzy w nową wspaniałą erę.

Kiedy Sybil zmarła niespodziewanie, gdy miałam pięć lat, żałoba tylko nadwyrężyła ich opinię o mnie. Gdy trochę podrosłem, zacząłem zadawać pytania na temat śmierci Sybil, próbując nadać jej sens. Doszło do tego, że w wieku siedmiu lat popełniłem błąd, pytając, dlaczego Scipio nie zapobiegł śmierci Sybilli, na co moja matka odpowiedziała, uderzając mnie w twarz i sycząc słowa, których nigdy nie zapomnę.

"Wybrał ciebie zamiast niej", pluła, jej oczy błyszczały od łez. "Masz swoje przeznaczenie - ale kiedy zadajesz takie pytania, to zastanawiam się, czy nie popełnił błędu". Jej liczba spadła do dziewiątki tego dnia - pierwszy i jedyny raz widziałem, jak to się stało. Oczywiście Scipio nie wybrał mnie zamiast Sybil; komputer nie mógł zapobiec śmierci, a upadek Sybil nie miał nic wspólnego z tym, że Scipio pozwolił mi żyć. Ale to był dzień, w którym nauczyłem się nigdy nie kwestionować głośno decyzji Scipio.

W końcu żałoba moich rodziców wygasła, a oni zwrócili swoją uwagę w pełni na mnie i Alexa, próbując zrobić z nas kalki ich samych, w zasadzie. Tak bardzo chcieli, żebyśmy kontynuowali rodzinną tradycję. Dlatego też byli zdumieni, gdy Alex, po ukończeniu piętnastu lat, odszedł od rodzinnego zawodu - został zwerbowany ze szkoły do Eyes, prywatnego zakonu inżynierów Scipio i mieszkańców Rdzenia. Po tym wydarzeniu wszystkie oczekiwania spadły mocno na mnie.

A co do przeznaczenia, na które liczyli moi rodzice? Cóż, rok po ucieczce Alexa dowiedziałem się, że nie było ono nawet prawdziwe. Jedynym powodem, dla którego żyłam, było to, że inne dziecko urodziło się martwe. Nie byłam wyjątkowa. Scipio nie dbał o mnie; poprawiał nierównowagę populacji.

"Nic nie poradzę na to, co czuję", mruknęłam.

Przy włazie, Dalton odwrócił się i rzucał w moją stronę ogniste spojrzenia. Stwierdziłem, że tłumię chęć zdławienia go.

"Możesz," powiedział Gerome, jego ton był stanowczy. "Tylko tego nie zrobisz".

Kiedy w końcu zwieńczyliśmy schody, Dalton praktycznie pienił się na ustach z niecierpliwości. Wymamrotał kilka słów w języku Mechaników, języku unikalnym dla jego działu, gdy wyszliśmy na ląd. Wpatrywałem się w masywną klatkę schodową zmierzającą w dół, której oświetlenie sprawiało, że schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność w ciemność, wciśnięte pomiędzy palący upał na zewnątrz a ograniczenia Wieży.

"Jesteście całkiem gotowi?" Dalton zapytał we wspólnym języku.

Starałem się nie zaszklić na niego. Naprawdę, robiłam to. Skoncentrowałam każdą uncję wysiłku, jaki miałam, na utrzymaniu nieruchomej twarzy. Ale czułam, jak wykrzywiają mi się usta, jak drżą mi brwi. Zanim mój wyraz twarzy mógł stać się jeszcze bardziej makabryczny, odwróciłem się.

Gerome rzucił mi pełne dezaprobaty spojrzenie, delikatnie odkładając torbę, którą nosił na ramieniu. "Squire-możesz proszę pomóc Daltonowi w uprzęży odciągowej i dać instrukcję bezpieczeństwa?".

Przytaknąłem i przykucnąłem, aby otworzyć torbę, wyciągając uprząż z ciężką czarną kopułą osadzoną na plecach. Zlokalizowawszy górę, podniosłem ją ostrożnie i odwróciłem się, wyciągając ją do Daltona. Mężczyzna wykrzywił twarz w znanym już wyrazie pogardy - ale ponieważ Gerome mi kazał, nie miał innego wyboru, jak tylko być posłusznym. Wyciągnął ręce i pozwolił mi pomóc mu założyć uprząż.

"To są te rzęsy", powiedziałem, gdy pomogłem mu się w niej osadzić. Zacząłem ciągnąć za paski, zaciskając uprząż wokół jego ramion i klatki piersiowej. "Kiedy są używane prawidłowo, mogą zapobiec upadkowi. Gdzie chciałbyś, żeby były doprowadzone przez - twoje ramiona czy talię?"




Rozdział 1 (4)

"Ramiona" - powiedział Dalton kąśliwie, a ja zamrugałem, ale mądrze trzymałem usta zamknięte. Ramiona były w porządku, ale tylko wtedy, gdy trzeba było się szybko poruszać. Talia była lepsza, jeśli miałeś pracę do wykonania, ale to nie było moje miejsce, aby kwestionować siódemkę, więc nie zrobiłem tego.

Przechodząc za nim, poczułem wokół podstawy walizki i chwyciłem jeden z dwóch metalowych końców na dole, wyciągając długą linkę i przewlekając ją przez małe pętle w jego mundurze, pod ramieniem, a na koniec przez małe oczko na dole. Powtórzyłem proces po drugiej stronie, a następnie zacząłem podwójnie sprawdzać każdy pasek, aby upewnić się, że uprząż jest bezpieczna.

"Ok," powiedziałem, gdy pracowałem, nie chcąc tracić czasu. "Końcówka rzęsy została zaprojektowana tak, aby absorbować elektryczność statyczną otoczenia, gdy leci przez powietrze, budując ładunek, dzięki czemu będzie łączyć się z czymkolwiek, czego dotknie - metalem, szkłem, jak kto woli. Aby jej użyć, po prostu-"

"Wiem jak jej używać, Squire," Dalton praktycznie splunął, jego cierpliwość najwyraźniej dobiegła końca. "Jestem siódemką, a Kogi zaprojektowały i zbudowały je dla Rycerzy, jeśli poświęcisz chwilę na przypomnienie".

"Oczywiście," powiedziałem, starając się zachować cierpliwość. "Ale ja mam..."

"Nic mi nie będzie." Koniec dyskusji, najwyraźniej. Wziąłem głęboki wdech, próbując uspokoić część urazy, która zagotowała się w moim wnętrzu.

"Gotowy, kiedy jesteś, Cog Dalton," powiedziałem, starając się, aby mój ton był jak najbardziej radosny.

Dalton westchnął, po czym spojrzał na Gerome'a, który ponownie nawlókł swoją własną smycz, by wyszła z małych oczek nad jego biodrem, tuż nad pasem. Smycze były standardowym wyposażeniem Rycerzy, więc nasze uprzęże były noszone pod kombinezonami, a linki biegły przez wewnętrznie zaprojektowane kanały. Ja skonfigurowałem swoją tego ranka, wiedząc, że wychodzimy na zewnątrz, próbując się wcześniej przygotować. Najwyraźniej ten wysiłek miał pozostać niezauważony.

"Czy ona musi przyjść?" zapytał Dalton, podchodząc do zewnętrznego włazu - jedynego, który prowadził na oddział. "Czułbym się znacznie lepiej, gdybyś był to tylko ty, rycerzu Nobilis".

A ja czułabym się lepiej, gdybyś zsunął się z gałęzi, pomyślałam, po czym wzdrygnęłam się. Złe myśli. Dzisiaj naprawdę trudno było mi je kontrolować. Cóż... każdego dnia, naprawdę.

Głos Gerome'a był cierpliwy, gdy mówił. Jakby odbył tę rozmowę już zbyt wiele razy. "To mój giermek," powiedział. "Potrzebuje szkolenia, by być produktywnym członkiem Wieży. Nie będzie miała kłopotów. Stawiam na nią swoją reputację jako rycerza".

Szczerze mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, prawdopodobnie zostałbym w domu na ten dzień. Wyjście poza Wieżę zawsze było męką, a jedno spojrzenie na szyderczą twarz Daltona powiedziało mi, o ile bardziej nieprzyjemna będzie ta wycieczka. Mimo to, moim obowiązkiem jako giermka było podążanie za Gerome'em i robienie tego, co kazał. A poza tym, gdybym tego nie zrobił, moi rodzice pewnie kazaliby mnie rozstrzelać albo coś w tym stylu.

Dalton zagryzł wargę, a potem westchnął z rezygnacją. "Dobra," mruknął.

Otworzył szeroko zewnętrzny właz i do środka wpadł blask jasnego, porannego światła. Wybraliśmy tę porę dnia, żeby uniknąć intensywności słońca; minie trochę czasu, zanim zacznie ono ogrzewać schłodzone nocą powietrze. Mimo to czułem, jak jego ciepło szczypie mnie w skórę, gdy patrzyłem na słoneczną gałąź.

Oddziały były piękne, na swój sposób. Masywne listwy paneli słonecznych rozciągały się jakieś trzysta stóp od Wieży, tworząc pełną platformę, po której można było chodzić. Wyskoczyłem za Daltonem, obserwując, jak wierci się z uprzężą. To nie było standardowe wyposażenie mechaników i, pomimo jego twierdzeń, że jest inaczej, nie wydawał się wiedzieć, jak to działa. Wyciągnął linkę z nadgarstkowej kabury i przyłożył świecącą końcówkę do ziemi. Skwierczała, a ja mrugałem.

"Będziesz chciał być naprawdę silny z tymi," zawołałem. To był błąd nowicjusza; rzęsy zostały zaprojektowane tak, by leciały z prędkością i siłą, by pochłaniały tarcie w powietrzu i tworzyły statyczny wybuch, gdy się połączyły.

Dalton spojrzał w górę.

"Rzęsy", powiedziałem, wyszarpując jedną ze swoich. Końcówka lśniła niebieskim światłem. "Trzeba je naprawdę klepać".

Dalton wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym odwrócił się bez słowa. Odsunął się, używając swojej liny, by opuścić się z krawędzi słonecznej gałęzi i w dół po stronie.

"Naprawdę powinien być bardziej stanowczy w tej kwestii" - powiedział Gerome, zerkając obok mnie.

Poczułem małe poruszenie dumy z tego powodu. Gerome, jak większość ludzi poza moimi trenerami broni, rzadko mówił mi, że coś zrobiłem dobrze. Nawet to nie była pochwała sama w sobie, ale w tym momencie mojego życia, usłyszenie, że nie jestem kompletną kolosalną porażką, było coś warte.

Zerknąłem przez krawędź i patrzyłem, jak Dalton powoli schodzi, a pasza w jego kombinezonie opuszcza go w dół. Widok zapierał dech w piersiach; żywa zieleń rzeki poniżej, połączona z jaśniejszą żółtą pustynią - opustoszałym pustkowiem. Przypadkowo, nazywało się to Pustkowiami. Niebo było już jasnoniebieskie, mimo że był wczesny ranek - ale nic nie rozpraszało ani nie zasłaniało go. Na niebie rzadko pojawiała się chmura, a góry w oddali były ledwo widoczne w najlepsze dni - żar pustyni działał jak miraż utrudniający widok. Ale w nocy, gdy była pełnia księżyca, można było je zobaczyć, siedząc bardzo małe, na południu. Wszystko inne było rozległe, puste i pozbawione życia.

Gerome spuścił rzęsę z siłowym mrugnięciem, elektryczność pulsowała małą serią łuków wokół miejsca uderzenia, i zaczął powoli schodzić w dół, podążając za Daltonem. Nie tracąc kolejnej chwili, przesunąłem się na bok i zszedłem, nie zawracając sobie głowy rzucaniem własnej lancy, dopóki nie zacząłem spadać. Z kliknięciem uderzyła w bok gałęzi, a uprząż zatrzymała mój upadek, podając więcej liny, by powoli mnie złapać. Oparłem stopy na boku szyby, uważając, by nie uszkodzić paneli słonecznych, i rzuciłem drugą linę w dół. Wbił się mocno, a ja puściłem pierwszą linę, spadając jeszcze kilka stóp w dół i zwisając z samego dołu gałęzi, z bijącym sercem.




Rozdział 1 (5)

Mimo, że ten ruch był buńczuczny, mój żołądek zaczął się denerwować. Wieża była wysoka na ponad milę, a jej boki były ogromne. Mogłem zobaczyć świat rozłożony pode mną i masywną ścianę ośmiokątnej Wieży. Rzecz była nieskazitelna i brązowa, idealna forma złamana jedynie przez wielkie słoneczne gałęzie wystające z i wokół gargantuicznego bloku. Zawieszenie w powietrzu z boku monstrualnego gmachu było przerażające. I porywające.

Gerome spadł obok mnie, pokonując Daltona. Gerome, oczywiście, miał założone rzęsy w odpowiedni sposób i jego zejście było nieco bardziej kontrolowane niż moje.

Przyglądałem się słabnącym postępom Daltona powyżej. Mechanik był powolny. Każdy jego ruch był tak żmudny, że żałowałem, iż sam nie mogę wykonać tej pracy. To byłoby jedno, gdyby robił to bezpiecznie, ale on chyba nawet nie wiedział, jak poprawnie używać narzędzi. Obchodził się z nimi tak, jakby miały się złamać. Za każdym razem tak delikatnie umieszczał wolną rzęsę, pozwalając jej opuścić go w dół, zanim rudowłosa umieściła następną, by powtórzyć proces. Byłoby to komiczne, gdyby nie było również głęboko niebezpieczne. Wystarczyłoby jedno nieudane połączenie i Dalton musiałby robić swoje najlepsze ptasie wrażenie przez ponad kilometrowy spadek.

I znowu, to nie była jego wina. Pomimo swoich zapowiedzi, używał sprzętu Rycerzy. Rycerze bardzo go chronili - włącznie z rzęsami - dlatego też, gdy ktoś z innego wydziału prosił o jego użycie, otrzymywał parę eskorty Rycerzy, aby upewnić się, że ich sprzęt został zwrócony w stanie gotowym do użycia. Tak się złożyło, że dzisiaj byłem jednym z eskortujących. To nie była jego wina, że się tu znalazł; często zdarzało się, że siódemki i szóstki były wybierane do bardziej niebezpiecznych prac - miały wystarczająco wysoką rangę, by być niezawodne w swoich obowiązkach, ale wystarczająco niską, by być zbędne.

Przeskanowałem spód oddziału i szybko zidentyfikowałem, po co tam jesteśmy. Kępa przewodów wypadła luźno, wylewając się przez przerwę w metalowym poszyciu. To się czasem zdarzało - powietrze było teraz nieruchome, ale wiatry hulały z dużymi prędkościami i powodowały ścinanie niektórych blach, aż do ich odłamania lub wypadnięcia śrub.

Wyciągnąłem rękę, pozwalając, by kolejna rzęsa poleciała, przyciągając mnie bliżej uszkodzenia. Dalton dosięgnął go tak samo jak ja i szybko zaczął się przeciągać - tak szybko, że zatrzymałem się i pozwoliłem mu iść pierwszemu, co przyniosło mi ponure, wściekłe spojrzenie, gdy się przeciągał. Odczekałem, zanim wznowiłem swój ruch, uważając, by trzymać się na tyle daleko, by mężczyzna nie poczuł się zainspirowany do ponownego rozpoczęcia rozmowy.

Dalton zbliżył się do odsłoniętego okablowania. Skrzywiłam się, gdy palcami połączył swoją smycz z metalową powierzchnią powyżej, nie patrząc nawet na błysk potwierdzający jej zamocowanie. Potem zaczął się wiercić, ciągnąc drut w tę stronę, potem w tamtą, a ja rozluźniłam się nieco - jego smycz trzymała. Ziewnąłem, puszczając rękoma rzęsy, powierzając swój ciężar uprzęży i osiadając na linach. Niektórzy mogliby czuć się zaniepokojeni, wisząc tak wysoko. Ja jednak? Mimo wszelkich obaw, jakie odczuwałem na wysokości, zawsze czułem się na rzęsach bardziej jak w domu niż na ziemi. To były moje skrzydła.

"Obserwuj go uważnie" - powiedział Gerome, zbliżając się do mojego poziomu.

Zerknąłem na Daltona. Zdecydowanie nie wydawał mi się typem przestępcy, ale z drugiej strony byłem czwórką. Według Scipio, miałem dość silne zapędy dysydenckie.

"Gdyby to ode mnie zależało" - mruknął Gerome - "siódemka nie miałaby tu miejsca. Jest to liczba godna szacunku, ale oddziały są zbyt cenne, by ryzykować. Wśród mechaników są dziewiątki. Wolałbym, żeby to oni to zrobili".

Poczułem iskierkę irytacji.

"A czwórka?" zapytałem. "Gdzie ona powinna być?"

Gerome potrząsnął głową. "Jesteś inny, giermku. I nie dotykasz bezpośrednio żadnej z maszyn".

I w tym tkwiła prawda. Tak długo jak faktycznie nic nie robiłem, Gerome przeoczy mój numer, na razie.

Spojrzałem z powrotem na Daltona i zrobiłem pauzę. Mężczyzna zrezygnował z sortowania przewodów i teraz z coraz większą desperacją szturchał ścianę oddziału jedną z linek odciągowych, druga utrzymywała cały jego ciężar - jedna się rozłączyła. Podniosłem brew. Wyglądało na to, że nie mógł sprawić, by rzecz ponownie się połączyła.

"Gerome?" Powiedziałem. Sposób, w jaki Dalton radził sobie z rzęchem, nie był po prostu niebezpieczny; szedł do -...

Nastąpił błysk niebieskiego światła i jedyne połączenie Daltona pękło. Rzemień się uwolnił. Próbował obrócić się w naszym kierunku i miał tylko tyle czasu, by wyciągnąć do nas rękę, zanim grawitacja rozpoczęła swój śmiertelny ciąg.

Gerome wydał okrzyk zaskoczenia i widziałem, jak jego ręka się porusza, jak linka wywija się z jego dłoni, by uderzyć w metalową powierzchnię obok miejsca, w którym wisiał Dalton, ale Gerome zawsze był ostrożny, precyzyjny, profesjonalny ze swoimi rzęsami. Dalton spadał, rozpaczliwie rzucając rzęsy we wszystkich kierunkach w daremnej próbie ratowania się.

Nie lubiłem Daltona. Był nadętym dupkiem, okrutnym dla tych, których uważał za gorszych, i zadufanym w swojej pewności co do wiedzy technicznej. Ale nie mogłem pozwolić mu umrzeć. Zacząłem cofać rzęsy, gdy obracałem się na nich do góry nogami, pozwalając, by luz wciągnął się do środka, zanim kopnąłem w dolną część gałęzi, by wysłać się torpedą w kierunku ziemi. W jednej chwili wpatrywałem się w ziemię, ponad milę w dół, w czystą brązową przestrzeń Wieży pędzącej obok mnie.

To palant, pomyślałem, gdy spadałem. Nie był niczym innym, jak tylko nadużyciem. Ale, hej, oto byłem, spadając w powietrzu. A on był tam, spadając zaledwie kilka stóp poniżej. Jaki miałam wybór, naprawdę? Moje ciało poruszało się samo.

Zacisnąłem ręce i nogi, by poruszać się szybciej niż Dalton, i przedarłem się przez powietrze w kierunku, gdzie on się miotał. Czułem napór wiatru na moje ciało, powietrze płonące przeciwko mojemu kombinezonowi. Zacisnąłem zęby, pchając się do przodu, i z gutturalnym krzykiem sięgnąłem i złapałem jedną z trzepoczących rzęs Daltona za linkę, unikając końcówki - to by zabolało jak cholera, a wstrząs przez mój kombinezon mógłby wybić moje własne rzęsy, co byłoby złe. Pociągnąłem za linkę, żeby przyciągnąć nas bliżej siebie, aż mogłem objąć go ramieniem w pasie. Przylgnął do mnie, a ja czułam, jak wibruje z przerażenia, gdy spadaliśmy.

Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć na Wieżę, gdy przelatywała obok. Dzięki Daltonowi, strzał był trudny. Szacując kąt, pod jakim należy rzucić, i opór na linie, strzał musiał być precyzyjny i wymuszony. Wessałem oddech, zatrzymałem się na chwilę, po czym wystrzeliłem rzęch.

Uderzył w bok Wieży i odbił się, końcówka zaiskrzyła gniewnie. Przekląłem, zerkając w dół. Kolejna gałąź leciała w naszą stronę, płyty solarne błyszczały jak zęby. W moich ramionach Dalton miotał się jak spanikowana ryba. Miałem wielką ochotę uderzyć go w głowę, ale zamiast tego zwróciłem się z powrotem do Wieży. Jeszcze jeden rzut.

Rzuciłem. Rzemień zakręcił się w powietrzu, zderzając się z bokiem Wieży. Zabrzęczała, a potem, z błyskiem błękitu, utknęła. Poczułem wstrząs w ramieniu, gdy nasz upadek został spowolniony, a potem już się bujaliśmy, nasze stopy praktycznie pomknęły po dolnej gałęzi, zanim uderzyliśmy w bok Wieży. Moje nogi były już usztywnione na uderzenie, i udało mi się złapać nasz wspólny ciężar ze stęknięciem.

"Trzymaj się mnie", rozkazałem i poczułem, jak przerażony Cog owija się wokół mnie, gdy mechanizmy w mojej uprzęży pomogły wciągnąć nas do góry. Moje ramię było teraz uwolnione, rzuciłem drugą smycz przez otwór w moim mundurze w nadgarstku, wywijając ją tak, że wylądowała piętnaście stóp nad nami, i powoli zacząłem wciągać nas z powrotem na gałąź, na której wciąż wisiał Gerome.

Dalton nadal miotał się, jakby miał umrzeć. Rzuciłem mu spojrzenie. "Możesz się nie ruszać?" Pstryknąłem. "Naprawdę nie chcę cię upuścić."

Kłamstwo, ale hej.

Z powrotem wewnątrz Wieży, sięgnąłem w górę i przejechałem ręką przez moje czarne włosy, dysząc, ale zarumieniony z triumfu. Chłodne powietrze obmyło moją skórę i w tym momencie mogłam ucałować najbliższe urządzenie do cyrkulacji powietrza. U mojego boku Gerome rzeczywiście wydał aprobujące skinięcie głową.

I wtedy spojrzałem na Daltona.

Mechanik wpatrywał się we mnie. Spodziewałem się wdzięczności, albo przynajmniej jakiejś radości z tego, że żyję... ale zamiast tego nie znalazłem nic poza nienawiścią.

"Co sprawia, że myślisz," powiedział, głosem miękkim, "że możesz po prostu... obsłużyć mnie w ten sposób?".

Mój żołądek opadł i przez chwilę moje usta nie wydawały się w ogóle pracować.

"Ja... co?" Udało mi się.

"Było mi dobrze," Dalton zatrzasnął się uparcie. "Było mi dobrze, a ty czułeś potrzebę-"

"Nie byłeś w porządku!" ripostowałem, robiąc krok w jego stronę i nagle zdając sobie sprawę z pałki, którą nosiłem u boku. Zastanawiałem się, czy ostry cios w bok głowy poprawiłby temperament Daltona.

"Moje rzęsy były w pełni sprawne," odpowiedział. "Byłem całkowicie zdolny do uratowania siebie i z pewnością nie potrzebowałem czwórki, by przyszła mi z pomocą".

"Cóż, przepraszam, Mister Seven," powiedziałem. "Wyglądało to dla mnie jakbyś spadał na śmierć. Może następnym razem po prostu pozwolę ci się z tym uporać."

"Liana." Głos Gerome'a zawierał nutę ostrzeżenia, ale nie obchodziło mnie to. Byłam zbyt sfrustrowana, by zastosować jakikolwiek hamulec na moich ustach.

"Może powinieneś!" Dalton prychnął. "Myśl o czwórce myślącej, że potrzebuję ratunku, o tym, że kładzie na mnie ręce! Mam rodzinę, wiesz. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co powiedziałaby moja żona, gdyby wiedziała".

"Pewnie wolałaby, żebyś został uratowany przez czwórkę, niż żebyś wrócił w worku, Cog," wysyczałem. "Albo, wiesz, w ogóle nie w niczym. Ciężko jest odzyskać ciała, kiedy spadły z tej cholernej Wieży".

"Liana."

Odwróciłam się gwałtownie, zerkając na Gerome'a. "A czego ty chcesz? Czy mnie też zamierzasz zbesztać? Uratowałam życie - i nawet jeśli on tego nie przyzna, to wiesz, że to zrobiłam. Czy to było złe? Czy to było złe? Co?"

Rysy Gerome'a były ponure, gdy wyciągnął rękę, chwytając moje prawe ramię i podnosząc je tak, że mogłem zobaczyć tarczę na moim nadgarstku. Łzy zakłuły mi oczy, gdy się w nią wpatrywałem. To nie może być prawda. To nie może być prawda. Cyfra świeciła jednak gorąco i czerwono. Na ryzyko.

"Och, cholera", odetchnęłam.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pobierz Wyżej"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści