Trzech mężczyzn i dziecko

1. Beth

Jeden

==========

Beth

==========

"ARE YOU BLOODY KIDDING ME?!" Krzyk odbija się echem po ulicy pode mną. "ONA MOGŁA UMRZEĆ!"

Obserwuję przez okno, jak mój sąsiad chodzi w górę i w dół przed naszym budynkiem, rozmawiając ożywczo przez telefon. Jego duże bicepsy prężą się pod koszulą, a on sam mocno szarpie swoje włosy. Wygląda, jakby przeżył jakieś załamanie psychiczne.

Mój najlepszy przyjaciel Benny pochyla się nade mną, żeby mieć lepszy widok. "Jezu. Co jest z nim nie tak?"

"Nie wiem", mruczę, mrużąc oczy przed słońcem. "Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie".

Benny prycha. "Tak, bo znasz go tak dobrze. Czy kiedykolwiek faktycznie rozmawiałeś z tym facetem? Czy w ogóle znasz jego imię?"

"Tak," mówię defensywnie. "To Jack." Jestem na czwartym piętrze, więc patrzę na niego z góry, ale wszędzie mogłabym rozpoznać szerokie ramiona i jasne blond włosy Jacka. "I znam go całkiem dobrze," dodaję uparcie. Benny parsknął śmiechem.

Co jest prawdopodobnie sprawiedliwe. Technicznie rzecz biorąc, rozmawiałam z Jackiem tylko raz. Ale i tak wiem o nim sporo.

Wiem, że mieszka na piątym piętrze, w mieszkaniu tuż nad moim. Wiem, że ma dwóch nienaturalnie atrakcyjnych współlokatorów. Wiem, że ilekroć na niego wpadałam, wydawał się słodki i trochę nieśmiały. Z pewnością nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby krzyczał.

"DLACZEGO NAM NIE POWIEDZIAŁEŚ?" Sfrustrowany wrzask Jacka unosi się w górę przez popołudniowe powietrze. Kilka gołębi brykających po ulicy rozpierzchło się ze strachu. "CO DO CHOLERY TERAZ ZROBIMY? NIKT Z NAS NIE WIE, JAK SIĘ NIŠ OPIEKOWAĆ! Ja... halo? Halo?" Wpatruje się w martwy ekran telefonu, po czym osuwa się na stopnie budynku, pokonany.

Skręcam palce razem, niepokój ciągnie się za mną. "To brzmi jakby coś było naprawdę nie tak. Może potrzebuje pomocy."

"Doskonale." Benny sięga nade mną i przerzuca zatrzask na moim oknie. "Teraz wreszcie masz pretekst, żeby z nim porozmawiać". Łopata otwiera okno, a ja łapię go za ramię, odciągając go do tyłu.

"Co ty robisz?!" Syczę, przerażony. "Nie mogę krzyczeć na niego z okna! To takie straszne!"

"Racja. Obserwowanie go w milczeniu z daleka jest o wiele bardziej normalne." Benny wygląda na zirytowanego. "Na litość boską, prześladujesz tego faceta od dwóch lat. Po prostu z nim porozmawiaj, Beth. To nie jest takie trudne."

Pociągam za twarz. Łatwo mu to mówić. Benny jest wspaniały: wysoki i brązowoskóry, z głową pełną dzikich loków i umięśnionymi ramionami pokrytymi kolorowymi tatuażami. Żaden mężczyzna ani kobieta nie mogą mu się oprzeć i on o tym wie.

Z drugiej strony jestem drobna, tak blada, że odbijam światło słoneczne, i pokryta tyloma piegami, że latem wszystkie się zlewają. Stojąc obok Benny'ego, wyglądam jak anemiczny rudy chochlik. Nie ma mowy, żebym maszerowała na górę, żeby podrywać mojego absurdalnie gorącego sąsiada. Jestem całkowicie szczęśliwa, podziwiając go z daleka.

Telefon Benny'ego nagle dzwoni, a on wzdycha, sprawdzając ekran. "Cholera. Muszę iść."

"Kolejna randka?"

Potrząsa głową. "Wychodzę z mamą i tatą. Mamy rodzinny obiad." Przewraca oczami. "Jedno z przybranych dzieci zdało swój recital skrzypcowy, czy coś takiego".

Uśmiecham się, mój wyraz jest trochę kruchy. "Dobrze, pozdrów ode mnie Jane i Paula".

Obdarza mnie współczującym spojrzeniem.

Jane i Paul są moimi dawnymi rodzicami zastępczymi, a rodzicami adopcyjnymi Benny'ego. Benny i ja poznaliśmy się, gdy przybraną nas obu jako nastolatków. Trzymali nas przez prawie rok, zanim odesłali mnie do domu dziecka, a jego adoptowali.

Zazwyczaj nie utrzymuję kontaktu ze starymi rodzinami zastępczymi - to zbyt bolesne - ale Benny nie zgodził się na to, by go straszyć. Teraz, dziesięć lat później, zmienił się z byłego brata zastępczego w najlepszego przyjaciela. Jest najbliższą rzeczą, jaką mam w rodzinie.

"Powiem ci coś." Klepie mnie po plecach i stoi, wkładając do kieszeni swoje klucze. "Kupię ci pizzę, jeśli wyhodujesz sobie jaja i pogadasz z Jakiem".

"Jack. A ja nie chcę z nim rozmawiać." Odwracam się spiczasto z powrotem do mojego otwartego laptopa. "Mam pracę do wykonania."

Benny ignoruje moją aluzję. "Proszę. Masz na niego ochotę od dnia, w którym wprowadziłaś się do budynku."

"I have not. Wiesz, że nie chodzę na randki."

"To nie znaczy, że nie możesz polubić tego człowieka." On trzyma w górze swój telefon. "Mam pijane teksty, żeby to udowodnić. Chcesz, żebym ci je przeczytał? Są dość żenujące." Zaczyna groźnie przewijać nasz wątek tekstowy. "Saw Blonde God when I was taking out the trash tonight," czyta na głos. "Jest taki słodki. Emoji serca."

Moje usta się otwierają. "Nie powiedziałem tego".

"Och, ale powiedziałeś. Myślę, że to jest ta noc, kiedy wziąłeś sześć strzałów tequili i rozlałeś hummus na cały swój dywan." Przewija w dół. "Powiedziałeś też, że przysięgam, że jego linia szczęki jest jak dziewięćdziesiąt stopni i omg jest całkowicie bez skazy". Próbuję na niego machnąć. Unika z drogi. "Cóż, prawie bez skazy. Ma naprawdę urocze znamię w kształcie ryby na karku. Boże, nawet nie chcę wiedzieć, jak udało ci się podejść na tyle blisko, żeby zobaczyć jego znamię. Czy masz gdzieś schowaną lornetkę?".

Odsuwam go od biurka. "Nie mówiłeś, że musisz wyjść? Czuj się swobodnie, aby to zrobić. Właśnie teraz."

Śmieje się, chwytając swój płaszcz. "Tak, tak. Zadzwoń do mnie później, dobrze? Powodzenia w polowaniu na pracę. Kocham cię."

"Pa," wołam, a on dmucha mi pocałunek, zatrzaskując się z mieszkania. Gdy jego kroki odbijają się echem po korytarzu, opadam z powrotem na fotel przy biurku, obracając się, by ponownie wyjrzeć przez okno. Jack nadal leży na schodach, z głową w dłoniach. Czuję niepokój.

Niestety, Benny ma rację. Potajemnie podkochiwałam się w Jacku, odkąd wprowadziłam się do tego budynku. Najsmutniejsze jest to, że rozmawiałam z nim tylko raz, w dniu mojej przeprowadzki. Próbowałam wciągnąć dwie ogromne walizki do windy, a Jack zauważył moje zmagania. Schylił się i podniósł je obie, jakby nic nie ważyły, a jego niebieskie oczy nieśmiało kryły się za hipsterskimi okularami. Natychmiast się zauroczyłam.

Od tamtej pory uśmiechnął się do mnie kilka razy, gdy czekaliśmy na windy lub sprawdzaliśmy nasze skrzynki pocztowe, ale to był pełny zakres naszych interakcji. Chyba nawet nie wie, jak mam na imię.

Gdy patrzę, Jack staje, zwieszając głowę, i wspina się z powrotem po schodach do budynku. Czekam, aż zniknie, po czym wzdycham, kierując uwagę z powrotem na stronę z ogłoszeniami o pracę, po której pełzałam przez ostatnie trzy godziny. Muszę się skoncentrować.

Jestem bezrobotna od prawie pełnego roku, odkąd moja stara agencja niań splajtowała zeszłego lata. Na początku nie martwiłam się zbytnio; byłam pewna, że mam wystarczająco dużo oszczędności, by wytrzymać do czasu znalezienia kolejnej pracy. Londyn jest pełen zapracowanych, profesjonalnych rodziców. Jak trudne może być znalezienie niani?

Jak się okazuje, bardzo ciężko. W ciągu ostatniego roku aplikowałem na ponad sto stanowisk, bez żadnego szczęścia. Skończyły się moje oszczędności, a potem także debet na koncie. A teraz jestem o dwa tygodnie od zostania bezdomnym. Mój wzrok pada na stos rachunków ułożonych na rogu biurka. Robi się niebezpiecznie wysoka.

Niepokój ściska mi żołądek. Biorąc głęboki oddech, otwieram nową kartę przeglądarki i wpisuję nazwę innej strony z ofertami pracy, poszerzając opcje wyszukiwania. W tym momencie wezmę wszystko. Usuwanie niebezpiecznych odpadów. Czyszczenie toalet. Wypełnianie ankiet online. Jestem poważnie zdesperowany.

Przewijam oferty od około piętnastu minut, kiedy przerywa mi pukanie do drzwi. Marszczę brwi, patrząc w górę od komputera.

Nikt nigdy nie puka do moich drzwi. Lubię trzymać się z dala od siebie. Benny jest w zasadzie moim jedynym przyjacielem i miał zrobiony własny klucz, więc zwykle po prostu wchodzi.

"Bethany," niski głos woła na zewnątrz. "Um, Bethany Ellis? Jesteś tam? To jest Jack. Mieszkam nad tobą, w mieszkaniu 5A".

Idę nieruchomo.

"Ty, uh, może nie wiesz kim jestem," kontynuuje, jego głos stłumiony przez drewno, "ale ja i moi współlokatorzy wpadliśmy w pewien problem. Naprawdę przydałaby nam się pomoc, jeśli jesteś tam."




2. Beth (1)

Dwa

==========

Beth

==========

Przez chwilę jestem zamrożona, serce wali mi w piersi. Potem zaczynam się poruszać, podnosząc się z krzesła i kierując się w stronę lustra. Boże. Wyglądam jak gówno. W mojej koszulce jest dziura, makijaż jest rozmazany, a moje rude loki są nieuczesane i dzikie. Próbuję przeczesać je palcami, ale one tylko jeszcze bardziej odstają, pusząc się wokół mojej bladej twarzy. Przeklinając pod nosem, rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu spinki do włosów, w końcu dostrzegam jedną pod biurkiem. Rzucam się na nią jak kij wślizgujący się do bazy domowej i gorączkowo ściąga włosy w niechlujny kok, po czym rozglądam się dziko za jakimiś ubraniami. Stos czystego prania, którego nie zdążyłam odłożyć, leży obok łóżka, a ja chwytam letnią sukienkę w paski, wdziewając się w nią tak szybko, jak to możliwe.

W korytarzu rozlega się kolejne, połowiczne pukanie, a potem stłumione przekleństwo. Cholera. Zaraz będzie wychodził. Chwytam klucze i rzucam się do drzwi wejściowych, gorączkowo je odblokowując i szarpiąc. Jack już się odwrócił, kierując się z powrotem w dół korytarza.

"Cześć, przepraszam!" wołam. "Wydawało mi się, że słyszałem, jak ktoś puka. Czy chciałeś coś?"

Obraca się z powrotem, by stanąć przede mną, jego twarz rozświetla się, a motyle eksplodują w moim żołądku.

Jack Insley jest jeszcze bardziej oszałamiający niż pamiętam. Wysokie kości policzkowe, kwadratowa szczęka i elektrycznie niebieskie oczy błyszczące na mnie zza pary okularów w ciemnej oprawie. Jego blond włosy są kolczaste od tego, że przejechał po nich palcami, a on ma na sobie parę Converse'ów z nadrukiem Pacmana z boku. Cały efekt jest bardzo geek chic.

Jest też bez koszulki.

Jasna cholera, jego ciało jest niesamowite. Opalone i umięśnione, z szerokimi barkami, silnymi ramionami i płaskim brzuchem. Mój wzrok przykuwają cienie pod jego pełnymi piersiami, potem podążam w dół po grzbietach jego chudego abs, śledząc ciasne V jego bioder, gdy znikają w jego dżinsach...

"Bethany Ellis, prawda?" Pyta, a ja szarpię się z powrotem do rzeczywistości, moje spojrzenie leci w górę, aby spotkać jego. On uśmiecha się nerwowo. "Widziałem twoje ulotki w recepcji".

Dopiero po kilku sekundach przypominam sobie, o czym mówi, a potem serce mi się kraje. Nie pamięta mojego nazwiska; widział tylko ulotkę, którą przypięłam do tablicy ogłoszeń na dole. W ostatnim akcie desperacji zamieściłam swoje dane na tablicy ogłoszeń, na wypadek gdyby ktoś w budynku potrzebował opieki nad dziećmi.

Zgaduję, że jestem jedyną osobą, która prześladuje z daleka.

"To Beth," mówię bez tchu. "Ty jesteś Jack."

"Tak," mruczy. "Słuchaj, to zabrzmi dziwnie, ale czy wiesz, jak powstrzymać płacz dzieci?"

Mrugam, zaskoczony. "Uh. Tak?"

On zwisa z ulgą. "Och, dzięki Bogu, Seb powiedział, że będziesz. D'you mind coming up to my flat for a second?"

"Um. Jasne. Czy potrzebujesz-" macham ręką na jego nagą klatkę piersiową. "Um. Coś? Mam kilka oversize'owych t-shirtów, które mogą na ciebie pasować..."

Dlaczego oferuję, że go zakryję? Co jest ze mną nie tak?

Jack patrzy na siebie w dół, a jego kości policzkowe zabarwiają się. "Chryste. Przepraszam. Zapomniałem o tym. Złapię koszulę na górze." Daje mi lopsydowy uśmiech. "Wiem, że to wygląda jak jakaś ustawka, ale przysięgam, że nie uderzam do ciebie. Naprawdę potrzebuję twojej pomocy."

Wstyd. "Jasne," mówię natychmiast, przytakując zbyt mocno. "Oczywiście. Cokolwiek."

"Dziękuję." Jakby bał się, że zmienię zdanie, jeśli będzie czekał zbyt długo, łapie mnie za rękę i wywleka z mieszkania, prowadząc mnie korytarzem. Wpatruję się w jego silne palce zamknięte wokół mojego nadgarstka.

"Jeden dzień", mruczy pod nosem. "Mamy ją od jednego dnia, a myślę, że już ją tracimy". Popycha otwarte drzwi na klatkę schodową, biegnąc po schodach.

Podążam za nim. "Mieliście kogo jeden dzień?" pytam, pucując się lekko. "Dziecko?"

Zerka na mnie kątem oka, po czym wyciąga mnie z klatki schodowej i na korytarz piętra piątego. "Myślę, że łatwiej byłoby ci po prostu pokazać," mówi ponuro, prowadząc mnie korytarzem. Podjeżdżamy pod drzwi identyczne jak moje, z 5A wyrytym w drewnie. Jack otwiera je. Natychmiast słyszę wysoki płacz dziecka.

"Przyprowadziłem ją!" woła Jacek. Płacz staje się jeszcze głośniejszy.

"Dzięki Bogu", mruczy ktoś. "Byłem bliski wydrapania sobie uszu".

Jack prowadzi mnie do przodu, a ja wchodzę do środka, rozglądając się.

Pierwszą rzeczą, którą zauważam jest to, jak bardzo ładny jest jego apartament. Ja mam najtańszą opcję pokoju: maleńkie mieszkanie z jedną sypialnią, z łuszczącymi się tapetami i ledwo widocznymi oknami. Nigdy wcześniej nie byłam w luksusowych apartamentach tego budynku, a to miejsce jest piękne, cała odkryta cegła i metalowe akcenty. Jedna ściana jest w całości wykonana ze szkła, z widokiem na miasto. Pokój jest pełen półek z książkami i foteli, a na jednej ze ścian wisi nawet panoramiczny telewizor, ustawiony naprzeciwko długiej, czarnej, skórzanej sofy.

Siedzi na niej dwóch mężczyzn: złotoskóry facet o atramentowych czarnych włosach i brunet w garniturze. Od razu rozpoznaję ich jako super gorących współlokatorów Jacka. Żaden z nich nie patrzy na mnie, gdy robię krok do przodu, obaj uparcie wpatrują się w coś na stoliku do kawy. Podążam za ich spojrzeniami i w końcu dostrzegam źródło całego tego hałasu.

Na stoliku do kawy siedzi dziecko, schowane w szarym plastikowym foteliku samochodowym. Jest małe, prawdopodobnie pięć lub sześć miesięcy, i ubrane w małą różową koszulkę. I wrzeszczy na najwyższych obrotach.

Nawet nie myśląc, moje stopy przechodzą przez pokój w jej kierunku. Och, jest wspaniała. Opalona skóra, gęste czarne włosy i ogromne brązowe oczy z długimi rzęsami. Jej policzki są obrzmiałe od dziecięcego tłuszczu, i są całe różowe od krzyku.

"Och, witaj, kochanie", szepczę. "Czy mogę ją dotknąć?"

"Proszę", mówi jeden z mężczyzn. "Tylko spraw, żeby się zatrzymała".

Sięgam do fotelika samochodowego i podnoszę ją. Minął ponad rok, odkąd trzymałam dziecko. Jest tak miękka i mała w moich ramionach, że mogłabym się rozpłakać. "Aw, kochanie. Nie czujesz się tak szczęśliwa, co?" Ocieram się o jej policzek. "Co jest, kochanie?"

Patrzy na mnie, udręczona, i zakrywa twarz swoimi malutkimi rączkami.




2. Beth (2)

"Nie jestem pewien czy ci powie," ciągnie ciemnowłosy mężczyzna. "Do tej pory nie była zbyt rozmowna."

Odwracam się, by na niego spojrzeć, starając się nie rumienić, gdy biorę go do ręki. Chyba nigdy nie widziałam, żeby mężczyzna emanował takim seksapilem. Leży na skórzanej sofie, ma na sobie dżinsy i jedwabną koszulę, której nie zdążył zapiąć. Jego oczy i zmierzwione włosy są szokująco czarne, a na palcach błyszczą srebrne pierścionki.

"Witaj, sąsiedzie", mówi miękko, uśmiechając się. Jego głos jest niski i bogaty, jak topniejąca czekolada. "Cieszę się, że w końcu cię poznałem. Jestem Cyrus." Kręci głową w kierunku dopasowanego mężczyzny siedzącego obok niego. "To jest Sebastian."

"Beth," piszczę.

Uśmiech Cyrusa staje się szerszy. "Och, wiem kim jesteś," mruczy, jego oczy subtelnie spadają z mojej twarzy na moje biodra.

Jasna cholera. Czy on mnie sprawdza?

Dziecko znowu zawodzi, a ja oczyszczam gardło, patrząc z powrotem w dół na nią. "Jest w porządku, kochanie", szepczę, głaszcząc jej ramię. "Jak masz na imię, co?"

"Camilla," mówi Jack, podchodząc za mną. Niestety, teraz założył koszulkę. Cienka biała bawełna rozpływa się po całej jego twardej klatce piersiowej, przylegając do bicepsów. "Nazywaliśmy ją Cami".

"Cami. To bardzo ładne imię." Całuję policzek Cami. "Bardzo, bardzo ładne. Zupełnie jak ty."

Ona potrząsa głową, rycząc wściekle. Klepię jej tyłek, czując jej pieluchę. Jest trochę za luźna, ale na szczęście pusta. "Twoja pielucha wydaje się w porządku. Czy jesteś głodna, kochanie?"

"Nakarmiliśmy ją dziesięć minut temu", mówi Jack.

"Burped her?"

"Zrzygała się na całe plecy Jacka" - mówi Cyrus, obserwując mnie uważnie. "Oczywiście, to mogła być tylko reakcja na koszulkę, którą miał na sobie. To było dość mdłe."

Cami drży od łez, waląc mnie swoimi drobnymi pięściami. Moje serce pęka. "Oh, baby. Już dobrze, już dobrze. Shh. Shh." Ciągle jogginguję ją na moim biodrze, przytulając ją blisko i pocierając jej plecy. "Już dobrze."

Powoli jej krzyki zaczynają zamierać. Przytulam ją, mrucząc do niej pod moim oddechem, aż w końcu szlakują w smutnych, małych sniffles. "No i proszę," mówię cicho. "Nie jest tak źle, prawda? Wszystko jest w porządku." Wycieram jej policzki do sucha. Ona wtula się gniewnie w moją klatkę piersiową, czkawką. "Nic jej nie jest," mówię chłopakom. "Potrzebowała tylko przytulenia".

Nikt nic nie mówi. Patrzę w górę. Wszyscy trzej mężczyźni wpatrują się we mnie, ich oczy są szerokie.

Mrugam. "Co?"

"Ona jest czarownicą," mówi słabo Cyrus. "Co do diabła. Płakała przez jakieś sześć godzin prosto. Mówisz, że wszystko co musieliśmy zrobić to ją podnieść?"

Marszczę czoło. "Nie próbowaliście tego? Po prostu zostawiłeś ją płaczącą w foteliku samochodowym?"

Jack wygląda nieswojo. "To dziecko," mówi. "Myśleliśmy, że po prostu płaczą, kiedy potrzebują jedzenia, albo snu, albo nowej pieluszki. Ale próbowaliśmy tego wszystkiego i to nie działało."

"To nie są Tamagotchis," mówię z wyrzutem. "Nie karmisz ich i nie sprzątasz ich kupy, a potem ignorujesz je aż do śmierci". Cami pluje, dąsając się, a ja przyciskam pocałunek do jej włosów. "Biedactwo. Czy wszyscy straszni mężczyźni cię ignorują?" Zerkam w dół na fotelik samochodowy na stole. To model cabrio, z rączką, którą można popchnąć, by użyć jej jako nosidełka. Wyściełanie wewnątrz wygląda na tanie i cienkie. "Pewnie płakała, bo było jej niewygodnie. Dlaczego była w tym?"

"Tak została nam dana dziś rano," mówi Jack, załamując ręce. "Próbowaliśmy kupić jej jakieś rzeczy, ale nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Nadal nie mamy łóżeczka ani nic."

Rozglądam się ponownie po pokoju, wyłapując szczegóły, które mi umknęły. Wszędzie porozrzucane są nowiutkie rzeczy dla dzieci. Chusteczki dla dzieci. Paczka śpioszków. Nieotwarta torba manekinów. Przy zlewie w aneksie kuchennym stoi garnek z preparatem, a mała plastikowa miarka leży na blacie obok.

Trochę zmiękłam. Najwyraźniej ktoś miał nagłą potrzebę i w ostatniej chwili podrzucił chłopcom dziecko. To raczej nie ich wina, że są nieprzygotowani. "Ten, kto wepchnął was w obowiązek opieki nad dzieckiem, musiał być zdesperowany, co?". Całuję głowę Cami. Ona wiosłuje swoimi małymi stopami o mój brzuch, patrząc na mnie wielkimi oczami. "Kto to był? Siostra? Przyjaciel rodziny?"

Jack wygląda nieswojo. "Nie do końca."

"Nie?" Podryguję Cami w ramionach. "Gdzie jest mama?"

"Ona... jest poza zasięgiem", mówi Cyrus, po chwili.

"Och. Ojciec, więc? Naprawdę powinien był wysłać ją z jakimiś pieluchami, przynajmniej." Poklepałem mały tyłek Cami. "Ta nawet nie pasuje na nią dobrze." Jest kilka uderzeń ciszy, i zerkam na nich. "Chłopaki? Ojciec?"

Nikt nie odpowiada.

Marszczę czoło. "Przepraszam, czy to trudne pytanie?"

Jack i Cyrus dzielą się obciążonym spojrzeniem. Sebastian zaciska zęby, nie spotykając się z moimi oczami.

Zgroza ścieka mi po kręgosłupie, gdy biorę pod uwagę ich winne twarze. Coś jest nie tak. Prostuję się, mój głos wyostrza się. "Czyje to dziecko?"

Jack wzdycha, przebiegając dłonią przez włosy. "Jeśli mamy być szczerzy, Beth, nie jesteśmy do końca pewni".




3. Beth

Trzy

==========

Beth

==========

Szok przeszywa mnie na wskroś. Automatycznie zaciskam uścisk na Cami, robiąc krok w kierunku drzwi wejściowych. "Przepraszam?" Mój głos wychodzi o oktawę wyżej niż normalnie. "Nie jesteś pewien?"

"Nope," Cyrus rysuje. "Żadnych wskazówek, obawiam się."

Wpatruję się w niego, mój umysł biegnie z milą na minutę, a on tylko uśmiecha się z powrotem, dołeczek błyska.

Po prostu moje szczęście. W końcu poznaję moich wspaniałych sąsiadów, a oni okazują się być porywającymi psycholami.

"Przepraszam, czy ukradliście to dziecko?" pytam, niedowierzając. Uśmiech spada z twarzy Cyrusa.

Oczy Jacka rozszerzają się i robi krok do przodu. "Nie, nie, ona zdecydowanie należy do jednego z nas. Tylko... nie wiemy do kogo."

Pozostała dwójka przytakuje, jakby to było całkowicie rozsądne wyjaśnienie, a nie absolutnie szalone.

"Racja. Tak. Okej." Oddalając się powoli, odwracam się do drzwi. "Dzwonię na policję."

"Cholera," przeklina Cyrus.

Jack podskakuje, ruszając, aby zablokować moje wyjście. "Proszę, nie! Cholera... Wiem, że to wygląda podejrzanie, ale przysięgam, że mówimy prawdę".

"Zejdź mi z drogi," mówię mu, mój głos drży. "Teraz."

Robi to, niechętnie, przebiegając ręką przez swoje kolczaste blond włosy. "Nie tak oczekiwałem, że to się potoczy".

"A czego się spodziewałeś?!" pytam. "Żebym wszedł, zastał was wszystkich stojących tu z jakimś przypadkowym dzieckiem i powiedział ok, tak, to jest całkowicie w porządku, po prostu to zatrzymaj?".

"Nie kłamiemy," upiera się Jack. "Ona zdecydowanie należy do jednego z nas".

"Cóż, prawie na pewno", poprawia Cyrus. "Daty wszystkie się zgadzają." Podnosi się na kanapie, poklepując poduszkę obok siebie. "Czy możesz proszę po prostu usiąść i pozwolić nam wyjaśnić?" Pajacuje.

Zaciskam oczy i biorę głęboki oddech przez nos. "Nie usiądę," odgryzam się. "Macie dokładnie pięć sekund, żeby powiedzieć mi, dlaczego do cholery macie to dziecko".

Cyrus i Jack dzielą się bezradnym spojrzeniem. "To w pewnym sensie długa historia," zaczyna Jack.

"Streszczaj." Mój głos jest twardy.

Zazwyczaj nie jestem taki. Ogólnie jestem dość nieśmiałą osobą. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak niegrzeczny wobec grupy obcych ludzi, ale nie wkręcam się w bezpieczeństwo dzieci.

Trzeci mężczyzna wstaje. Sebastian. Moje serce zaczyna bić szybciej, gdy odwraca się do mnie, napotykając moje spojrzenie.

Jest... onieśmielająco wyglądający. Wszystko w nim jest ostre i kanciaste. Ubrany jest w gołębioszary garnitur, z czystą białą koszulą i cienkim krawatem zawiązanym dokładnie wokół gardła. Jego miedzianobrązowe włosy są starannie ułożone, bladoszare oczy są zimne i stalowe, a twarda, wyrzeźbiona twarz wygląda jak wykuta w skale.

Jedyną rzeczą, która łagodzi jego wyraz, są usta. Jego wargi są pełne i różowe, niemal nadąsane, gdy podchodzi do stolika kawowego, kładąc rękę na siedzeniu samochodowym.

"Dostaliśmy dziś rano telefon od portiera", mówi. Jego akcent jest krystalicznie czysty i ścięty, jak newscaster BBC. "Był wściekły. Krzyczał i przeklinał nas przez telefon. Nie mogliśmy się dowiedzieć, co jest nie tak, więc poszliśmy do recepcji." Przekręca fotelik samochodowy, a ja nagle zauważam złotą metkę z prezentem przywiązaną do uchwytu. Appt. 5A została nabazgrana na odwrocie flamastrem. Robi mi się niedobrze. "Ktoś zostawił to na drzwiach budynku", mówi ponuro. "W środku była Camilla, paczka pieluch i jej akt urodzenia".

Jestem absolutnie przerażony. Jeszcze mocniej ściskam Cami. Ona zaczyna żuć moją sukienkę. "Proszę, powiedz mi, że żartujesz".

"Nie." Podnosi kawałek złożonego papieru i wyciąga go do mnie. "Było też to."

Wpatruję się w papier, jakby miał eksplodować. Powoli przesuwam Cami na jedno biodro i sięgam po kartkę, odwracając ją.

To notatka, napisana biro, chwiejnym, dziecięcym pismem.

Do chłopców z mieszkania 5A

Gratulacje. Macie dziecko. To jest Kamila (Cami). Ma sześć miesięcy. Proszę, zaopiekujcie się nią. Należy do jednego z was.

Próbowałam ją zatrzymać, ale już nie mogę, bo mam problemy z handlem i posiadaniem narkotyków, a moja rodzina wysyła mnie na odwyk za to.

Nie jestem dobrą matką. Teraz jest twoja. Wiem, że będziesz dla niej tak dobra jak dla mnie.

Przepraszam, że nie powiedziałam ci

Anisha

Odłożyłam ją powoli na bok. "A znasz tę kobietę? Anishę?"

"W sensie biblijnym, oczywiście", mówi swobodnie Cyrus. "Nie znaliśmy jej na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ściągnie Dumbledore'a i zostawi bezbronne dziecko na progu, zamiast, na przykład, zadzwonić do drzwi i dać nam je osobiście. Ale, tak, byliśmy z nią dość dobrze zaznajomieni."

"Nie mieliśmy pojęcia, że była uzależniona," wtrąca Jack. "Może zaczęła używać dopiero po tym, jak przestaliśmy się widywać. A może naprawdę dobrze to ukrywała. Ale wyraźnie wpadła w spiralę, odkąd zaszła w ciążę".

Moje brwi są prawdopodobnie ukryte w mojej linii włosów. "Mówisz mi, że ty, trzy współlokatorki, wszystkie kolejno spałyście z tą samą kobietą w ciągu, czego, miesiąca? Kilku tygodni? Co, to były jakieś zawody, czy coś? Czy to nie było niezręczne?"

"Ach," mówi Cyrus, jego wyraz wygładza się. "Widzę, gdzie się mylisz; zobacz, właściwie wszyscy spaliśmy z nią jednocześnie." Robi pauzę. "Wiele, wiele razy."

"Mówisz poważnie?" Wszyscy trzej mężczyźni przytakują. Twarz Jacka zdradza to; rumieni się na czerwono.

"To jest coś, co robimy," przyznaje. "Co jakiś czas."

"Oh." Rozważam to. "To... właściwie ma dużo więcej sensu. Tak."

"Pomyśl o tym," mówi Sebastian. "Gdybyśmy porwali dziecko, nie walilibyśmy w drzwi jedynej opiekunki do dzieci w budynku, prawda?".

Cami tasuje się w moich ramionach, chowając twarz w mojej szyi. Jej małe wargi poruszają się przy mojej skórze. Głaszczę tył jej maleńkiej główki, moje gardło zaciska się z emocji. "Nie ma nic innego w foteliku samochodowym?" szepczę. "Żadnych zabawek, pamiątek, czy czegokolwiek?".

"Nie było nawet koca", mówi lodowato Sebastian. "Rano było pięć stopni na zewnątrz. Zostawiono ją tam, płaczącą, aż portier ją znalazł."

Jezu. Pocieram kciukiem złotą bransoletkę zapętloną wokół mojego nadgarstka, łzy kłują mnie w oczy.

"Wszystko w porządku?" Jack pyta cicho. "Przepraszam. Wiem, że to dużo, by zrzucić na kogoś na raz."

Wędruję do okna od podłogi do sufitu i patrzę w dół na ulicę na zewnątrz, próbując się zebrać. Grupa budowlańców opiera się o ścianę, paląc. Jakiś facet przejeżdża obok na motorze. Cami zaciska pięść na moich włosach.

Musiała być tak przerażona.

"Wiesz, jak długo tam była?" pytam w końcu.

"Nie za długo," odpowiada Cyrus. "Może piętnaście minut."

Zamykam oczy. "I czego ode mnie chcesz?" wymuszam.

"Jutro dostaniemy jej test DNA," mówi Sebastian. "Próbowaliśmy dzisiaj, ale jest święto bankowe, więc nigdzie nie jest otwarte. My..." Po raz pierwszy jego pewny siebie, czysty głos się waha. "Nie wiemy, co z nią zrobić. Nikt z nas nie wie, jak opiekować się dzieckiem. Potrzebujemy pomocy."

"Racja." Biorę głęboki oddech. "Rozumiem." Myślę intensywnie. "Kiedy przyjdą wyniki DNA?"

Jack się ożywia. "W mieście są laboratoria tego samego dnia. Jeśli uda nam się pobrać od niej wymaz jutro rano, powinniśmy wiedzieć do wieczora."

Kiwam głową. "I chcesz to dziecko? Jeśli okaże się twoje, zaopiekujesz się nim?" Moje oczy przelatują między ich twarzami.

Wszyscy przytakują uroczyście.

"Proszę, nie zabierajcie jej," mówi cicho Jack.

Prycham, pospiesznie wycierając oczy grzbietem dłoni. Cami odsuwa się i obserwuje moją twarz, jej małe usta otwierają się i zamykają. Moja klatka piersiowa czuje się tak, jakby miała pęknąć.

"Dobra", mówię. "Oto, co zrobimy".




4. Jack (1)

Cztery

==========

Jack

==========

Przed wszystkim Beth dzwoni do portiera i żąda obejrzenia nagrania z kamer przemysłowych budynku z dzisiejszego ranka. Kamery wyraźnie pokazują, jak Anisha spieszy się ulicą, zostawia fotelik samochodowy na frontowych schodach i znów się spieszy. Nie całuje Cami. Nie płacze. Nie wygląda na smutną, że porzuca swoje własne dziecko.

Oglądając ten filmik chce mi się rzygać. Na szczęście wystarczy, by przekonać Beth, że nie jesteśmy złodziejami dzieci. Wracamy na górę, a ona spędza resztę popołudnia dając nam intensywny kurs opieki nad dzieckiem.

To katastrofa. Jesteśmy zupełnie bezużyteczne. Żadna z nas nie wie nawet jak trzymać dziecko, nie mówiąc już o zmianie pieluszki czy przygotowaniu butelki. Na szczęście mamy bardzo słodkiego, zachęcającego nauczyciela. Bez względu na to, jak głupi jesteśmy i ile głupich pytań zadajemy, Beth nigdy nie traci cierpliwości ani się nie irytuje.

Z upływem godzin powoli zaczynamy łapać o co chodzi. Beth pokazuje nam, jak robić butelki, kąpać, zmieniać pieluchy i usypiać Cami. Uczy nas harmonogramów karmienia i spania, pierwszej pomocy dla niemowląt i rytuałów na dobranoc. To niewiarygodna ilość informacji. Kiedy Cyrusowi w końcu udaje się ułożyć Cami do popołudniowej drzemki, wszyscy osuwamy się wokół stolika do kawy, wyczerpani.

Jak, do cholery, rodzice robią to przez cały czas? Zajmujemy się dzieckiem dopiero od kilku godzin, a cała nasza trójka jest gotowa do upadku. Rozglądam się po pozostałych chłopakach. Cyrus skrapia oczy, stękając, a Seb trzyma głowę w dłoniach.

Oczywiście, Beth jest tak perky jak zawsze. Patrzę, jak zwija się na naszej sofie, z gołymi stopami wsuniętymi pod siebie, spisując listę niezbędnych rzeczy dla dziecka, które musimy kupić.

Nadal nie mogę uwierzyć, że jest w naszym mieszkaniu. Dzisiejszy dzień był najbardziej gorączkowym dniem w moim życiu. Czułam chyba wszystkie emocje pod słońcem, odkąd po raz pierwszy spojrzałam na maleńkie dziecko w nosidełku na biurku portiera. A teraz, na domiar złego, Bethany Ellis siedzi na mojej kanapie, pije kawę z jednego z moich kubków i bazgrze w jednym z moich zeszytów. Trudno to wszystko ogarnąć.

Jeśli mam być szczery, byłem w pewnym sensie zauroczony Beth, odkąd po raz pierwszy ją spotkałem. Pamiętam to tak wyraźnie; była w recepcji, próbując wnieść swój bagaż do windy i ponosząc klęskę. Miała na sobie białą sukienkę z małymi czerwonymi serduszkami na całej powierzchni. Jej włosy były rozwiane przez wiatr, a policzki zarumienione od słońca. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem.

Od tamtego czasu zebrałem o niej różne informacje. Wiem, że robi zakupy w lokalnym Lidlu. Wiem, że jest okropna w wyjmowaniu prania z komunalnych suszarek. Wiem, że dostaje więcej rachunków do swojej skrzynki pocztowej niż cała nasza trójka razem wzięta.

Nie chodzi o to, że ją obserwuję. Jestem po prostu... świadoma jej obecności. Do diabła, trudno nie być. Za każdym razem, gdy mijam ją w holu lub w windzie, albo widzę, jak rozmawia z portierem, to jakby całe moje ciało się elektryzowało.

To niedorzeczne. Mam dwadzieścia dziewięć lat, do kurwy nędzy. Jestem za stary na tak silne, wszechogarniające zauroczenie. Zwłaszcza że jestem prawie pewna, że ona ma chłopaka. W ciągu ostatnich kilku lat setki razy widziałem, jak wysoki, przystojny czarny facet buszuje w jej mieszkaniu.

Mimo to nie mogę powstrzymać nerwowego trzepotania w żołądku, gdy patrzę, jak marszczy się na swojej ręcznie napisanej liście, przygryzając dolną wargę. Wieczorne słońce wdziera się przez okna, głaszcząc jej delikatną twarz i rozpalając jej rude loki jak ogień. Jest całkowicie oszałamiająca.

Wyrywam się ze snu, kiedy Cami nagle krzyczy w swoim łóżeczku, wybuchając płaczem.

Beth klaszcze w dłonie, stojąc. "Doskonale! Czas na pieluchę!" Ona promienieje na mnie. "Twoja kolej, Jack."

Nawet słysząc, jak wypowiada moje imię swoim słodkim, miękkim głosem, wysyła przeze mnie pęd. Staram się to zignorować, przechodząc do nosidełka i podnosząc Cami niezręcznie. Jej niemowlęcy strój jest mokry i poplamiony.

Beth nuci. "Wygląda na to, że trochę przeciekła. Te pieluchy są za duże. Masz szczęście, że nie mieliście żadnych wypadków".

"Mamy", mówi Cyrus, patrząc tak nawiedzony, że nie mogę powstrzymać się od śmiechu. "Tam, gdzie stoisz, był kiedyś kremowy dywanik".

"No, to było trochę grube", mruczy pod nosem, poklepując ręcznik, który rozłożyła na bocznym stoliku. "No dalej, Jack. Pokaż mi, co masz."

Ostrożnie kładę Cami, a Beth cierpliwie mówi mi przez proces czyszczenia i zmiany jej.

"To dobrze", mówi, gdy podnoszę obie zakładki, usuwam pieluchę i nieśmiało zaczynam wycierać Cami do czysta. Cami pouts w sufit. "Nie musisz być taka delikatna. Nie zrobisz jej krzywdy. Wrzuć chusteczkę tutaj." Ona oferuje mi plastikową torbę. "Następnie weź nową pieluchę. Podnieś ją i wsuń pod nią... idealnie. Tylko przymocuj zakładki.... I gotowe! Teraz musimy się tylko umyć." Zerka przez ramię. Sebastian kręci się za nami, obserwując uważnie. "Chcesz spróbować, kiedy ona jest na macie? Myślę, że Jack i Cy mają już to opanowane."

"Nie sądzę, że byłby to dobry pomysł," mówi Seb, robiąc krok do tyłu.

Jej brew się ćwiartuje. "A co jeśli ona jest twoja? Będziesz musiał wiedzieć, jak ją zmienić."

Potrząsa stanowczo głową. "Ona jest albo Cyrusa, albo Jacka. Nie moja."

Przewracam oczami, idąc umyć ręce.

"Oh." Głaszcze Cami po włosach. "Nie byłeś zaangażowany w seks grupowy?"

Sięga w górę i tuli się do swojego krawata. "Byłem zaangażowany".

"Bardzo entuzjastycznie, o ile pamiętam," ciągnie Cyrus.

Beth marszczy się. "Cóż, wtedy-"

"Ona nie jest moja," mówi Seb rześko. "Użyłem ochrony."

"Wszyscy to zrobiliśmy," zaznaczam, susząc ręce. "Nie mamy piętnastu lat".

"Cóż, może zapomniałeś," kontruje Sebastian. "Ja nigdy nie zapominam."

"Ja też nie," mruczy Cy.

Beth patrzy między nami, potem z powrotem na Cami. "Ona jednak w pewnym sensie wygląda jak ty," mówi Cyrusowi. Przeszywa mnie szpic irracjonalnej zazdrości. "Ona ma przynajmniej twój kolor." Głaszcze jasnobrązowy policzek Cami, a potem szarpie błyszczący czarny lok.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Trzech mężczyzn i dziecko"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści