Nikt po prostu nie znika.

Prolog

PROLOG

Nikt nie znika tak po prostu.

Nie tak jak w filmach. Albo w telewizji. Albo w książkach.

Ludzie nie mogą po prostu pewnego dnia wstać i zniknąć. Życie nie jest skomplikowaną sztuczką magiczną. Nie ma magika stojącego na skrzydłach, którego opuszki palców są tak potężne, że mogą sprawić, że człowiek zniknie za jednym pstryknięciem.

Oczywiście, były czasy, gdy byłeś młodszy - ledwie szesnastoletni - gdy zastanawiałeś się, czy to prawda. Czy rzeczywiście istniał jakiś tajemniczy iluzjonista, który pewnego dnia postanowił sprawić, że twój ojciec zniknie w powietrzu.

Ale wiedziałeś, że te myśli są głupie. Głupie. Naiwne.

Twój ojciec nigdy nie był zbyt często obecny w twoim życiu, nawet jeśli był. Pracował pięćdziesiąt godzin tygodniowo. Często chodził w nocy do baru, żeby się napić. Kiedy był w domu, spędzał czas w swoim zniszczonym fotelu, z podnóżkiem skierowanym na telewizor, z puszką piwa pocącą się na zużytej podkładce chroniącej tani stolik, który twoja matka znalazła w Armii Zbawienia.

Twoja matka, która była najsłodszą kobietą na świecie. Tą, która zawsze miała dla ciebie uśmiech. Która zawsze była przy tobie, gdy czułeś się chory. Która zawsze się tobą opiekowała, gdy nikt inny nie mógł.

Twoja matka, która, gdy skończyłaś szesnaście lat, dowiedziała się, że ma raka.

Lekarze powiedzieli, że to czwarte stadium chłoniaka Hodgkina. Pojawił się znikąd. I przyszło szybko, i przyszło mocno, i podczas gdy twoja matka była zachęcana do rozpoczęcia leczenia, mogłeś usłyszeć prawdę w głosie lekarzy, że nie zostało wiele czasu.

Wtedy twój ojciec postanowił pokazać swoje prawdziwe oblicze.

Spakował jedną walizkę, wyszedł przez drzwi wejściowe i nigdy nie wrócił.

Na początku nie miałaś nawet serca powiedzieć o tym matce, nie podczas codziennych wizyt w szpitalu, w ciasnym pokoju ze wszystkimi urządzeniami medycznymi, przewodami i tablicą suchościeralną z nazwiskiem pielęgniarki zmianowej nabazgranym czarnym, wymazywalnym markerem.

Twoja matka nie pytała, gdzie jest twój ojciec. Nie zapytała nawet, czy planuje się pojawić. W jakiś sposób po prostu wiedziała.

Twój ojciec nigdy nie wrócił. Nigdy nie zadzwonił. Nigdy nawet nie wysłał pocztówki.

Trochę to trwało, ale w końcu zmusiłeś się do zapomnienia o ojcu. Zachowywać się tak, jakby on już nie istniał. Kiedy skończyłaś studia i postanowiłaś przeprowadzić się ze swoim chłopakiem do jego rodzinnego miasta, twój ojciec był już tylko odległym wspomnieniem.

Miasto nazywało się Bowden. Wiejskie miasteczko położone w północno-środkowej Pensylwanii. Miasto, które nie jest wystarczająco duże, by mieć Walmart, bo ten jest o jedno miasto dalej, ale wystarczająco duże, by mieć dwa sklepy spożywcze, trzy banki, kręgielnię, kino z czterema ekranami, sklep z bronią, knajpę i dwie restauracje, nie wspominając o McDonald's, Burger King i KFC, a także Subway w małym centrum handlowym, gdzie znajduje się również siłownia, chińska restauracja i salon paznokci oraz Radio Shack, który pewnego dnia zniknie z rynku, pozostawiając za sobą łupinę sklepowej witryny, która przez lata stała pusta.

Około pięciu tysięcy mieszkańców, wszyscy mówią, rozproszonych w głównym mieście, a następnie na obrzeżach i na zewnątrz, co miejscowi czule nazywali laskami.

I to właśnie w Bowden zaczynasz swoje życie. Gdzie zaczynasz biznes. Gdzie się zaręczasz. Tam zachodzisz w ciążę.

Dziewięć miesięcy później rodzi się wasza córka.

Zawarliście umowę: twój narzeczony nazwie twojego syna, a ty nazwiesz swoją córkę.

Zdecydowaliście się na Bronwyn. Ładne imię. Walijskie. Pamiętasz, że widziałaś je w powieści, którą musiałaś przeczytać na studiach i zawsze ci utkwiło w pamięci.

Lata mijają. Twój biznes się rozrasta. Nigdy się nie żenisz, co jest akurat dobre, bo twój związek z ojcem Bronwyn rozpada się. On poznaje kogoś innego, żeni się, zakłada rodzinę.

Mimo to, pozostaje aktywny w życiu Bronwyn. Pozostaje aktywny także w twoim życiu. Mimo że nie jesteście już razem, oboje dobrze się dogadujecie, co pomaga w wychowaniu córki.

Bronwyn mieszka z tobą - jej sypialnia naprzeciwko twojej - i są chwile, kiedy oboje się śmiejecie, i chwile, kiedy się kłócicie, i chwile, kiedy nie rozmawiacie ze sobą przez kilka dni, ale to twoja córka i zrobiłbyś dla niej wszystko, wszystko, bo nie ma nikogo innego na świecie, na kim zależałoby ci bardziej niż na niej.

I oto pewnego dnia, zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu siedemnastu lat, córka znika.

Nikt nie wie, dokąd poszła. Policja uznaje ją za uciekinierkę. Szukasz wszędzie, robisz wszystko, żeby ją znaleźć, ale bezskutecznie.

Dni stają się tygodniami. Tygodnie stają się miesiącami.

Brak kontaktu. Nawet smsa. Ani maila.

Nie masz pojęcia, gdzie poszła. Z kim może być. Kim mogła się stać. I pomimo wszystkich nieprzespanych nocy, wszystkich telefonów, wszystkich poszukiwań, policja mówi ci, że czasami tak się dzieje.

Czasami ludzie po prostu znikają.

Zwłaszcza nastoletnie dziewczyny.

Wtedy, prawie rok później, pierwszy sms przychodzi tuż po czwartej nad ranem.

Telefon na szafce nocnej wydaje swój znajomy dźwięk.

Dźwięk jest tak słaby, że każdy śpiący mógłby go przegapić, ale ponieważ dryfujesz w i ze snu, traktujesz go jako mile widziane rozproszenie uwagi, zwłaszcza że przyszedł o tak dziwnej godzinie.

Oczy wciąż półprzymknięte, przewracasz się w łóżku i sięgasz po telefon w ciemności. Prawie strącasz go ze stołu, gdy telefon wydaje kolejne delikatne ding.

Dwie wiadomości tekstowe. W środku nocy.

Otwierasz oczy tylko na tyle, by zmrużyć oczy na jasnym ekranie.

Po chwili uświadamiasz sobie, że nie oddychasz.

Pierwszy tekst mówi, mama

Drugi tekst mówi, proszę o pomoc

Oczy są teraz szerokie, krew dudni ci w uszach, zastanawiasz się, czy to jakiś sen.

Wtedy telefon dzwoni po raz trzeci, a słowa, które wyskakują na ekranie, powodują, że twoja krew staje się zimna.

Myślę, że on mnie zabije.




Rozdział 1 (1)

1

JESSICA

Teraz

"Um, Pani Moore? Chyba mamy problem."

Catherine Colvin mówi to sekundę po tym, jak zapukała do drzwi mojego biura i pokiwała głową. Nie do końca - nie chce wchodzić, jeśli nie została zaproszona - ale wciąż na tyle daleko, że widzę zmartwienie na jej twarzy.

"Mówiłam ci, Catherine. Mów mi Jessica." Zatrzymuję się, zauważając zegar na ścianie w pobliżu drzwi. "Jest już po północy. Co ty tu jeszcze robisz?"

"Pomagałam Nickowi w kilku sprawach. To jest w porządku. Już skończyłem pół godziny temu".

Nick Jennings to dwudziestoczteroletni absolwent college'u o wyglądzie uczestnika konkursu Bachelorette. Jest świetnym barmanem, nie ma co do tego wątpliwości, ale jest też wielkim flirciarzem. I widząc, jak Catherine jest tylko siedemnaście lat, Nick powinien wiedzieć lepiej.

"Nie chcę, żeby ktoś pracował poza godzinami pracy", mówię jej. "Poza tym, powinieneś być już w domu".

Ona przytakuje, spuszczając oczy, patrząc crestfallen tylko na tyle długo, że dostrzegam cień mojej córki w jej postawie, a potem mrugam i przypominam sobie, dlaczego Catherine zapukała do drzwi mojego biura w pierwszej kolejności.

"W każdym razie, jaki jest problem?"

"To oficer Gorman".

"Dlaczego on tu jest?"

"Jest tu od około godziny. Nie jest na służbie, ani nic takiego - przynajmniej nie jest w mundurze - ale pił dość ostro, a teraz napastuje innych klientów."

Z ciężkim westchnieniem odpycham się od biurka, podnoszę się na nogi.

"Dlaczego dopiero teraz o tym słyszę?"

"Nick ma z nim do czynienia, próbuje go uspokoić, ale nie sądzę, żeby to pomogło. Oficer Gorman wciąż staje się głośniejszy, a on wciąż się złości, a ja po prostu ..."

Ta piękna, młoda dziewczyna o twarzy w kształcie serca i miodowo-blond włosach jest córką burmistrza miasta. Pracuje tu zaledwie od kilku miesięcy, od początku lata, a teraz jest koniec września i okazała się niesamowitą gospodynią. Wszyscy klienci ją lubią, i to nie tylko dlatego, że jej ojciec cieszy się tak dobrą opinią w mieście. Jest naturalnie uzdolniona w obsłudze klienta, zawsze poświęca każdemu gościowi swoją niepodzielną uwagę, zawsze z promiennym uśmiechem, i nigdy nie jest osobą, która się obija, znajdując coś do zrobienia, kiedy nie jest zajęta, jakiś sposób, aby pomóc.

Ze względu na jej wiek, zatrudniłem ją po prostu jako hostessę. Ale ponieważ nie mam zbyt wiele pożytku z mediów społecznościowych - a mój asystent menedżera jest zbyt zajęty - powierzyłem jej odpowiedzialność za konta Wonderwall na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Odkąd to przejęła, zaangażowanie w mediach społecznościowych wzrosło.

Biorąc iPhone'a z biurka, ruszam w stronę drzwi.

"W porządku, zobaczmy, co możemy zrobić z panem Gormanem".

Idę za Catherine korytarzem i wchodzę do ciemnej części jadalni w Wonderwall. Zamykamy tę część o 22:00, więc krzesła zostały już ułożone do góry nogami na stołach, a ktoś zamieśćił dywan.

Przeskakujemy przez stoły w stronę baru, jakby przyciągnięci muzyką grającą z głośników rozmieszczonych wokół dużej sali.

Kiedy Joe i ja otwieraliśmy to miejsce, długo dyskutowaliśmy o tym, jaką muzykę będziemy grać. Ponieważ Bowden to obszar wiejski, muzyka country wydawała się najbardziej oczywistym wyborem.

Ale w mieście było już kilka innych barów, z których większość grała muzykę country, więc chcieliśmy coś urozmaicić. Wiedzieliśmy, że to może zabić biznes, ale byliśmy młodzi, dopiero co po studiach, więc byliśmy w wieku, w którym podejmowanie ryzyka to połowa zabawy.

Prawie zdecydowaliśmy się na Top 40, rodzaj popu, który można usłyszeć w radiu, ale w końcu postanowiliśmy pozostać wierni naszym uczelnianym korzeniom i trzymać się alternatywnej muzyki rockowej z lat dziewięćdziesiątych. Nazwaliśmy to miejsce Wonderwall, ponieważ Joe i ja byliśmy fanami Oasis i zawsze kochaliśmy tę piosenkę, więc graliśmy Radiohead, The Verve, Pearl Jam, Smashing Pumpkins, Green Day i, cóż, praktycznie każdy inny zespół z tamtej epoki. Joe ułożył miks, nie tylko z najbardziej znanych piosenek każdego zespołu, ale także z niektórych ich głębokich utworów.

To był hit.

A przynajmniej nikt nie narzekał. Przez pierwszy rok mieliśmy wielu klientów w różnym wieku i o różnym statusie ekonomicznym, ale wkrótce ustaliliśmy, jakiej klienteli szukamy. Chcieliśmy być miejscem, do którego młodzi profesjonaliści z miasta mogliby przychodzić na happy hour, a ja bawiłem się wystrojem, nadałem barowi bardziej wyrafinowany charakter, uczyniłem go nieco bardziej ekskluzywnym.

Dodaliśmy scenę. Zaczęliśmy prezentować muzykę na żywo, głównie akustyczną, i organizowaliśmy nocne karaoke, które stało się bardzo popularne.

Teraz jednak, tuż nad "Under the Bridge" Red Hot Chili Peppers, możemy usłyszeć głęboki głos Kenny'ego Gormana. To wystarczy, by zrobić mi przerwę. Na tyle, że odblokowuję telefon, przewijam kontakty i wybieram numer Tony'ego Parsonsa.

Komendant policji odbiera przy trzecim dzwonku, jego głos jest przytłumiony przez sen. Do tego czasu podążam za Catherine przez jadalnię. Stoimy z boku, obserwując stoliki w kierunku baru, gdzie właśnie w tej chwili stoi Kenny Gorman w spranych dżinsach i koszuli w kratę, w butach zniszczonych przez lata użytkowania. Jest po trzydziestce, mieszka w Bowden przez całe życie i prawdopodobnie tutaj też zakończy swoje dni.

Tony szepcze: "Tak?"

"To Jess."

"Jessica? Dlaczego dzwonisz o tej godzinie? Brzmi to tak, jakbyś nadal był w pracy."

"Jestem jeszcze w pracy. A teraz patrzę, jak jeden z twoich facetów robi z siebie kompletnego dupka."

Niskie, zirytowane westchnienie wydaje przez telefon.

"Kto to jest?"

"Kenny."

"Co on tam do cholery robi? Wonderwall nie jest jego sceną."

"Opowiedz mi o tym."

Tony przez chwilę milczy, zanim zdąży przeczyścić gardło.

"Więc zgaduję, że Kenny nie odejdzie sam, co?"




Rozdział 1 (2)

"Bardzo wątpię. Ale kiedyś powiedziałeś mi, żebym zadzwonił do ciebie, jeśli któryś z twoich ludzi przyjdzie tu i będzie się zachowywał jak głupek, i od tego czasu nigdy nie miałem żadnych problemów z żadnym z twoich ludzi. I znowu, to jest pierwszy raz, kiedy Kenny postawił tu stopę."

"Tak, rozumiem." Kolejne zirytowane westchnienie. "W porządku, poproszę o samochód, który po niego przyjedzie. Mam nadzieję, że ktoś będzie tam za dziesięć minut."

Sądząc po tym, jak głośno robi się Kenny, nie jestem pewien, czy dziesięć minut wystarczy, ale i tak dziękuję Tony'emu i wsuwam telefon do kieszeni, ruszając w stronę baru.

Wonderwall nigdy nie potrzebował bramkarza. Zawsze mieliśmy ścisłą politykę "Nie zachowuj się jak dupek" i służyła nam ona dobrze od pierwszego otwarcia. Ktoś robi za głośno lub zaczyna się popisywać, dostaje ostrzeżenie. Jeśli nie przestanie, wezwiemy policję i ta osoba dostanie dożywotni zakaz wstępu. Ale to jest bar i oczekujemy, że ludzie będą się dobrze bawić, więc na pewno ludzie się upiją. Niektórzy mogą nawet zwymiotować, i to jest w porządku. Byleby tylko nie byli dupkami. W momencie, gdy przekroczą tę granicę, są skończeni.

Jest piątkowa noc, więc miejsce jest zatłoczone. Mieliśmy tu wcześniej zespół, który miał wystąpić, ale już się spakowali i wyjechali. Przynajmniej część zespołu. Zauważam perkusistę i basistę w jednej z dalszych kabin, wraz z kilkoma kobietami.

Oni, tak jak wszyscy inni, obserwują Kenny'ego.

"Och, przepraszam", mówi Kenny, jego głos jest zbyt głośny nawet przy muzyce. "Czy sprawiam, że dziewczyny czują się niekomfortowo?"

To pytanie jest skierowane do stolika dziewczyn w wieku studenckim, i nawet z tej odległości, wydają się być dość niewygodne.

Facet po czterdziestce z ostrą brodą i produktem we włosach wstał i ruszył w stronę Kenny'ego, ale idzie ostrożnie, bo facet wie - tak jak wszyscy wiedzą - że Kenny jest gliną, więc nie chce go za bardzo wkurzyć. Zbyt duże ryzyko odwetu. Nie, żeby którykolwiek z ludzi Tony'ego zrobił coś takiego - on prowadzi całkiem zgrany statek - ale nigdy nie jest mądrze wkurzać gliniarza, nawet gdy jest po służbie.

"Hej, stary", mówi facet, zbliżając się nieco do Kenny'ego, "może postawię ci drinka?".

"Hej, człowieku" - naśladuje Kenny - "może walnę cię w te pieprzone zęby?".

Nick, który obserwował to wszystko zza baru (i który w międzyczasie zauważył mnie po drugiej stronie sali), w końcu decyduje, że wystarczy. Wskazuje na naszego drugiego barmana, aby miał oko na rzeczy, jak wychodzi zza baru i robi swoje podejście.

"Kenny, myślę, że nadszedł czas, abyś wyszedł".

Kenny obraca się w jego stronę, kołysząc się na nogach, jego butelka Coors prawie wypada z ręki, i wbija palec w kierunku Nicka.

"Trzymaj się od tego z daleka, ślicznotko".

Nick wyciąga ręce po bokach, w uspokajającym geście, choć ponieważ Kenny jest policjantem, wygląda to niemal jak poddanie się mu.

"Po prostu nie chcę, żebyś zrobił coś głupiego, Kenny".

"Głupiego?" Głos Kenny'ego wznosi się jeszcze wyżej ponad muzykę. "Powiedz mi, śliczny chłopcze, kto tu jest głupi?"

Kenny przekłada Coorsa z jednej ręki do drugiej. To ma być odwrócenie uwagi, zdaję sobie sprawę. Aby Nick patrzył na piwo, podczas gdy drugą ręką Kenny robi pięść. Zamierza slug Nick, tutaj, na oczach wszystkich, i wiem, że w momencie, gdy to się stanie, sprawy wymkną się spod kontroli.

"Kenny!"

Red Hot Chili Peppers przygasły, a w tej sekundzie lub dwóch ciszy, zanim Alice in Chains kopnie, mój głos brzmi jak krzyk.

Kenny odwraca się w moją stronę, z krzywym uśmiechem na twarzy. Wypił zdecydowanie za dużo, o czym będę musiał porozmawiać z Nickiem, choć może Kenny był już nawalony, gdy tu przyszedł, wypiwszy za dużo w innym barze lub nawet w domu w przyczepie, gdzie mieszka z mamą.

"No, no, no", ciągnie, wciąż niepewnie stojąc na nogach. "Jeśli to nie jest pani szefowa. Jak leci, pani szefowa?"

Zacząłem w jego stronę, ale zauważam, że Katarzyna zaczyna podążać, więc macham na nią, żeby została tam, gdzie jest. Potem ruszam, moje obcasy stukają po podłodze z twardego drewna, utrzymując moje spojrzenie stabilnie z jego spojrzeniem, a kiedy jestem jakieś pięć stóp od mężczyzny, gestem wskazuję pusty stolik.

"Dlaczego nie zajmiesz miejsca, Kenny. Przyniosę ci trochę wody. Może znajdziemy w kuchni coś do jedzenia".

Kenny Gorman jest średnio przystojnym facetem. Jest wysportowany, ma krótkie włosy i rozszczepiony podbródek. Wiem, że kiedyś grał w piłkę nożną, był całkiem dobrym graczem i mówiło się o tym, że dostanie stypendium w college'u, zanim upił się pewnej nocy na imprezie i próbował zaimponować swoim przyjaciołom jakimś głupim wyczynem i skończyło się to złamaniem nogi.

Teraz ten średnio przystojny facet, któremu prawie udało się wyrwać z miasta, kiwa na mnie, jakbym był mrówką, którą zaraz będzie chciał zdeptać.

"Tak?" mówi. "Cóż, może możesz iść się pieprzyć".

Nick mówi: "Hej, Kenny, wystarczy."

Kenny obraca się na niego, podnosząc tym razem pięść.

"Kurwa, co ty właśnie powiedziałeś?"

Nick nic nie mówi. Trzyma ręce u boków i robi powolny krok do tyłu.

"Tak", mówi Kenny, opuszczając pięść, "tak właśnie myślałem".

Wydaje się wtedy, że przypomina sobie, gdzie jest, jakby nagle budząc się ze snu. Rozgląda się po barze, na ludzi, którzy go obserwują - kilku z nich ma nawet wyciągnięte telefony, nagrywając spektakl - i ponownie skupia się na stoliku dziewczyn z college'u.

"Czego wy, suki, w ogóle chcecie, co?". Nie czeka na odpowiedź i krzyczy na resztę sali: "Czego wy wszystkie suki chcecie? Staramy się być dżentelmenami, prawda, koledzy? Staramy się być dobrymi chłopcami, mówić właściwe rzeczy, być grzeczni i takie tam. A potem suka zaczyna z tobą rozmawiać przez aplikację, zachowując się jakby jej zależało, jakby była tobą zainteresowana, i w końcu mówi, że chce się spotkać, a potem... nie pojawia się, kurwa, na miejscu."

Wyciągam jedno z krzeseł, obracam je tak, żeby było skierowane w stronę Kenny'ego.




Rozdział 1 (3)

"Takie rzeczy zdarzają się cały czas, Kenny. To jest do bani, wiem, ale nie bierz tego zbyt mocno do siebie. A teraz, może usiądziesz?"

Znowu ten szyderca.

"Dlaczego nie wsadzisz tego w swój ciasny tyłek?"

Widać, że Nick chce powiedzieć coś jeszcze, zrobić coś przy tych wszystkich ludziach (nie chce wyglądać słabo, zwłaszcza przy paniach), ale kręcę na niego głową, a potem zerkam w stronę drzwi wejściowych.

"Rozmawiałem już z Tonym. Wysyła tu kogoś po ciebie".

"Pieprzona suka", mamrocze Kenny, biorąc łyk swojego piwa. "Poszła i doniosła na szefa policji, co?"

"Nikt nie chce, żebyś prowadził w takim stanie. Możesz owinąć się wokół słupa telefonicznego. Albo gorzej, możesz kogoś przejechać."

"Tak", mówi, "to byłby straszny wstyd, prawda?".

Przez frontowe okna na parking wjeżdża policyjny radiowóz. Szyderstwo znika z twarzy Kenny'ego.

"Cholera," szepcze.

Wypijając ostatni łyk, podchodzi do baru, stawia piwo na blacie, ale robi to niedbale, a pusta butelka przewraca się i stacza z boku.

Parsknął śmiechem, powiedział: "Ups," i ruszył do drzwi.

Przechodzi zaledwie pięć kroków, zanim potyka się o własne nogi i pada płasko na podłogę.

Nikt nie rusza się, żeby mu pomóc. Ci, którzy filmują lub robią zdjęcia, nawet nie próbują opuścić swoich telefonów.

Drzwi wejściowe otwierają się i do środka wchodzi James Healy. Wysoki, z ciemnymi wąsami, w jasnoszarym mundurze wyglądającym jak po wyprasowaniu, skanuje pokój, zanim zauważy Kenny'ego i rusza w jego stronę.

I właśnie wtedy Kenny wymiotuje. Trochę kończy się na jego kraciastej koszuli.

Kilka osób wydaje z siebie odgłosy sapania. Niektórzy się śmieją.

"Zamknij się", mówi Kenny, wycierając wymiociny grzbietem dłoni, gdy wspina się na nogi. "Zamknij się, kurwa!"

James bierze Kenny'ego za rękę i zaczyna prowadzić go w stronę drzwi.

"Rany, Kenny", wołam do niego, "Nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego ktoś miałby cię wystawić".

W momencie, gdy słowa opuszczają moje usta, żałuję ich. Są dziecinne. Głupie. Nieprofesjonalne.

Ale jego szyderczy uśmieszek wciąż przewijał się w mojej głowie, szyderczy uśmieszek męskiego dziecka, które jest wredne dla samego bycia wrednym, takie, które lubi tupać na mrówki, bo jest od nich dużo większe, i kiedy słyszę, jak kilka osób śmieje się z mojego komentarza, czuję dziwny rodzaj dumy, wiedząc, że strąciłem go z piedestału.

Kenny robi pauzę. Zaczyna się odwracać, zaczyna coś mówić, ale James Healy - mężczyzna starszy od Kenny'ego o kilka lat, który jest w policji od dwudziestego pierwszego roku życia - każe Kenny'emu zapomnieć i popycha go w stronę drzwi.

Kenny odchodzi bez słowa, jego ramiona ze wstydem opadają do przodu, a głowa jest spuszczona.

Gdy obaj mężczyźni wychodzą z baru, garstka ludzi zaczyna klaskać. To tylko strzępy, ale potem dołącza do nich kilka osób, a potem jeszcze kilka, aż aplauz staje się głośniejszy niż muzyka.

Wzywam wszystkich do uciszenia się, po czym przepraszam za zakłócenie spokoju i proszę wszystkich, aby upewnili się, że kiedy wyjdą, bezpiecznie odjadą do domu.

Odwracam się z powrotem do Catherine, która mówi: "Przyniosę mopa".

Zawsze jeden, aby pomóc, nawet gdy nie jest proszony.

"Nie, nie będziesz. Wsiądziesz do samochodu i pojedziesz do domu. Jest już po godzinie policyjnej. Dzięki za pomoc, Catherine, ale sama posprzątam ten bałagan."

Kiedy docieram do domu dwie godziny później, to do pustego domu.

Minął już prawie rok, a ja nadal nie przyzwyczaiłam się do tego. Wiedziałem, że nadejdzie dzień, w którym Bronwyn w końcu wyjedzie na studia, miałem nadzieję, ale jej wyjazd będzie czymś, co oboje uzgodniliśmy, czymś, co pomogłem jej zaplanować, a nie tylko czymś, co wydarzyło się w środku nocy, kiedy nie było mnie w domu.

Zaparkowałem w garażu i wpuściłem się bocznymi drzwiami, tymi, które przechodzą przez pralnię i wchodzą do kuchni.

Odkładam klucze na ladę, odwracam się w stronę lodówki i wyciągam butelkę wina.

To tanie wino, ale przez lata przekonałem się, że tanie wino działa równie dobrze jak drogie rzeczy.

Mój ojciec lubił pić, bardzo lubił, i często pił, dopóki nie zemdlał. Czasami nawet mdlał przy barze, a mężczyźni, którzy nie byli jego przyjaciółmi - bo nie sądzę, żeby mój ojciec miał jakichkolwiek przyjaciół - ciągnęli słomki, aby zdecydować, kto zabierze go do domu.

Mój ojciec nigdy nie był agresywny. Podnosił głos, ale nigdy nie dotknął palcem ani mojej matki, ani mnie, przynajmniej z tego co pamiętam.

Ale jakąkolwiek chorobę miał mój ojciec, ja ją odziedziczyłem. Może nie tak bardzo. Przez kilka lat udawało mi się trzymać tę chorobę na dystans. W liceum chodziłem na imprezy, ale nigdy nie piłem za dużo w obawie, że moja matka się dowie.

Oczywiście, w bezpośrednim następstwie śmierci mojej matki - kiedy świat nagle stał się ogromny i niesforny, piekielnie zdeterminowany, by zniszczyć mnie w następnej kolejności - poszedłem na imprezę i upiłem się, zacząłem wygłaszać samobójcze oświadczenia, które wylądowały w zakładzie psychiatrycznym. To były tylko dwa tygodnie i w ciągu tych dwóch tygodni udało mi się zresetować, skupić na życiu. Ale przy wypisie przypomniałam sobie, że nie mam już nikogo w swoim życiu, że jestem zupełnie i całkowicie sama.

Na szczęście dalecy krewni przyjęli mnie do siebie. Dali mi mieszkanie. Karmili mnie, ubierali, zabierali na wakacje, ale nigdy nie czułem się tak naprawdę jak u siebie, jak element układanki, który nie chce się ułożyć, niezależnie od tego, na ile sposobów się go przekręca. W dodatku nie pomagało mi to, że zostawałam do późna, chodziłam na imprezy i wracałam wcześnie rano do domu pachnącego alkoholem i seksem. Moi krewni byli zaniepokojeni, ale pamiętali, przez co przeszłam i nie naciskali zbyt mocno, bojąc się, że mogę mieć kolejne załamanie.

Na studiach było jeszcze gorzej. Zdarzały się noce, kiedy upijałem się do nieprzytomności, ale to był college, więc nikt nie zwracał na to uwagi. Nie miałam rodziny ani bliskich przyjaciół, którzy by się o mnie troszczyli. Przynajmniej dopóki nie poznałam Joe.




Rozdział 1 (4)

Później, kiedy przeprowadziliśmy się do Bowden, kiedy Joe i ja zdecydowaliśmy się kupić ten pusty budynek i przekształcić go w bar, piłem tu i ówdzie w pracy, czasem tylko na umór, ale nigdy nie upiłem się w pracy, ani razu.

To, co w końcu sprawiło, że przestałem - co otworzyło mi oczy na chorobę mojego ojca, która tak złośliwie rozprzestrzeniała się w moich żyłach - to fakt, że pewnego wieczoru wiele lat temu odwoziłem Bronwyn do domu i prawie zemdlałem za kierownicą.

Samochód zjechał z drogi i prawie uderzył w dom, ale w ostatniej chwili udało mi się oderwać kierownicę. Ponieważ były jakieś uszkodzenia, policja się zaangażowała, a ponieważ policja się zaangażowała, więc Joe.

Wtedy nie byliśmy już razem. Joe poszedł do pracy w budynku miejskim kilka lat wstecz jako administrator miasta i urzędnik ds. zagospodarowania przestrzennego. Nadal był cichym wspólnikiem w Wonderwall, ale nie przychodził już codziennie jak dawniej.

To właśnie w budynku komunalnym Joe poznał Emmę. To było mniej więcej wtedy, gdy stało się dla mnie jasne, że on i ja nie jesteśmy skazani na ślub. Pomimo noszenia pierścionka zaręczynowego, który mi podarował, pięć lat to więcej niż wystarczający czas, by wiedzieć, że nic z tego nie wyjdzie, i właściwie było mi z tym dobrze.

Małżeństwo, wiedziałam, skomplikowałoby sprawy.

Ponadto - i to było coś, co zdałam sobie sprawę znacznie później, objawienie, które musiało dryfować tuż pod powierzchnią mojej podświadomości - pomysł małżeństwa mnie przerażał. Wiedziałam, że Joe i ja nie jesteśmy moimi rodzicami, ale pamiętałam wszystkie kłótnie, które mieli, ciężkie milczenie, które narastało między nimi, jak to było jasne, że jakakolwiek miłość, którą kiedyś dzielili dla siebie nawzajem, uległa pogorszeniu, a ja nie chciałam, żeby nasza córka dorastała w tym samym toksycznym środowisku.

Kiedy Joe dowiedział się, że prawie rozbiłam samochód po pijaku, wpadł w szał. Zagroził, że przejmie pełną opiekę nad Bronwyn.

Obiecałem wtedy i tam, że przestanę pić. Nadal prowadziłem Wonderwall i nie zamierzałem iść na odwyk - powtarzałem sobie, że nie jest tak źle - ale zacząłem pić coraz mniej. Zrezygnowałem z porannej dawki wódki, żeby się rozruszać.

Przez kilka lat w ogóle nic nie piłem.

Potem zacząłem od kieliszka lub dwóch wina co wieczór po pracy. Wydawało się, że nic złego się nie dzieje. Mówiłem sobie, że dopóki piję w domu i nigdy nie wsiadam za kierownicę samochodu, to jest w porządku.

Bo mimo choroby mojego ojca, nie jestem jego córką.

Szklanka pinot noir czy chardonnay po długiej nocy w pracy? Nie ma w tym nic złego.

Więc teraz napełniam szklankę, wędruję do salonu i włączam telewizor.

Opróżniam kieliszek szybciej niż powinienem, wciąż kopiąc siebie za to, co powiedziałem Kenny'emu. Jestem winna temu człowiekowi przeprosiny, chociaż kto wie, kiedy na niego wpadnę. Zazwyczaj, kiedy go widzę, przejeżdża obok w swoim policyjnym samochodzie.

Zastanawiam się, czy nie przydałaby mi się druga szklanka, a potem nalewam ją bez większego zastanowienia.

Miękkie światło z telewizora odbija się po ciemnym salonie, tylko powtórki i infomersy. Marie Osmond tryskająca energią o Nutrisystemie, zgrabna brunetka w jaskraworóżowym staniku sportowym obiecująca mi świetny trening w domu, a kiedy włącza się reklama Clegg & Hawthorne, regionalnej kancelarii prawnej, właśnie wtedy uświadamiam sobie, że moja druga szklanka jest pusta.

Prawdopodobnie mogłabym wypić trzeci kieliszek, ale zamiast tego decyduję się na pójście do łóżka. Opłukuję szklankę w zlewie i odstawiam ją na bok, po czym gaszę światło i dryfuję po korytarzu.

Jak zawsze zatrzymuję się przed drzwiami sypialni mojej córki. Sięgam po gałkę, niezdecydowany, mówiąc sobie, że jestem głupi, ale wiedząc, że nie mam wyboru.

Przekręcam gałkę. Otwieram drzwi, na tyle, że wstęga światła z korytarza pada na łóżko.

Puste łóżko.

Oczywiście, że jest puste. Stoi tak już od prawie roku. Bronwyn zniknęła w weekend homecomingu, niedługo po tym, co się stało na wiecu, i od tamtej pory nikt jej nie widział ani nie słyszał.

Ale nadal, każdej nocy mam nadzieję, że łóżko nie będzie puste. Że pewnej nocy moja córka tam będzie, leżąc na boku. Że kiedy światło wpadnie do środka, padnie na jej twarz, a ona otworzy oczy i powie to jedno słowo, które mnie złamie.

Mama?

Zamykam drzwi z trzaskiem, kręcąc głową. Jak długo jeszcze będę miała nadzieję, że ona wróci? Jak długo jeszcze będę się łudzić, że moja córka chce mieć cokolwiek wspólnego ze mną, ze swoim ojcem czy z tym gównianym miastem?

Wkrótce rozebrałem się z ubrań i wczołgałem się do łóżka.

Podłączam kabel do ładowania iPhone'a i stawiam go na stoliku nocnym.

Leżę na plecach, wpatruję się w sufit i zaczynam liczyć wstecz od stu. Zapomniałem kiedy, ale nauczyłem się, że to skuteczniejsze niż branie Ambien. Szczególnie, gdy ma się w ustroju kieliszek, dwa lub trzy wina.

W końcu odpływam w sen.

Nie śnię - ale budzę się z koszmaru, gdy delikatny dźwięk mojego telefonu alarmuje mnie o pierwszym smsie.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Nikt po prostu nie znika."

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈