Zaginiona córka

Rozdział 1 (1)

ROZDZIAŁ 1

"Nick, dziecko znowu płacze". Veronica w połowie przewróciła się w swoim łóżku i klepnęła w lewo, próbując obudzić męża. "Nick," zawołała ponownie, tym razem nieco głośniej.

W pokoju było ciemno, i zimniej niż zwykle dla listopada w Karolinie Północnej. Półprzytomna, usiadła i sprawdziła budzik po swojej stronie łóżka, jej czytnik e-booków spadł na podłogę z hukiem. 12:23 Oczy ją paliły, a niewidzialne ramiona snu ciągnęły ją z powrotem w stronę łóżka. Poklepała jego miejsce na wszelki wypadek, gdyby oczy ją zwiodły. Łóżko było zimne i puste. Gdzie on, do cholery, był?

Veronica zamknęła mocno oczy, a potem znów je otworzyła, raz, dwa razy, próbując oczyścić chmurę senności, czując się jak na tabletkach nasennych. Nawet jeśli mieli umowę, że Nick weźmie nocną zmianę, a Veronica dzienną, nie zamierzała tak po prostu siedzieć, podczas gdy Sophie wrzeszczała wniebogłosy.

Ale czekaj. Dziecko już nie płakało.

Veronica zdjęła kołdrę z nóg. Podłoga była nie wyłożona dywanem i chłodna w stosunku do jej bosych stóp, a gęsia skórka przebiegła po jej odkrytych ramionach. Nick musiał zasnąć na kanapie, oglądając telewizję. Poszła do łóżka wcześnie, zaraz po tym, jak położyli Sophie ze świeżą pieluszką, ciasnym swaddle i różowym Binky. Kiedy Veronica przebrała się w piżamę, Nick wciągnął na siebie bluzę i powiedział, że pobiegnie do sklepu po mleko i krople gazowe dla dziecka, a potem dołączy do niej w łóżku. Może postanowił obejrzeć końcówkę meczu baseballowego.

"Nick" - wyszeptała, tym razem starając się brzmieć jak kochająca żona, a nie zirytowana, która jeszcze chwilę wcześniej wołała go ze zrzędzącą krawędzią w głosie. Miała szczęście, że ma tak pomocnego męża. Nick robił to na okrągło - zmiany pieluch, biegi do sklepu po zapasy, niekończące się kołysanie, gdy Sophie nie mogła się uspokoić. Ona i Sophie były dwiema szczęściarami i Veronica o tym wiedziała.

"Kochanie, wszystko w porządku? Zaczynałam się martwić." Veronica wybiegła cicho na korytarz, owijając ramiona wokół swojej połowy, aby zachować trochę ciepła. Minęła otwarte drzwi do swojej pracowni artystycznej i prawie zamknięte drzwi do łazienki w holu. Drzwi Sophie były otwarte. Veronica zerknęła do środka. Bujany fotel, w którym Nick zwykle pocieszał Baby Sophie albo karmił ją butelką z mlekiem modyfikowanym, był pusty. Szurając nogami, żeby nie obudzić dziecka, Veronica podkradła się do krawędzi białego łóżeczka i zajrzała do środka, mając nadzieję, że uda jej się zobaczyć śpiące niemowlę. Była taka piękna, kiedy spała - usta w kształcie łuku, delikatne rzęsy na tle policzków, lekki pył blond włosów zawsze lekko odstających na czubku głowy, jakby miała za sobą ciężki dzień w biurze. Dziecko było idealne, absolutnie idealne. Ale dziś wieczorem Veronica nie mogła się napawać pięknem małego człowieka, którego stworzyła razem z Nickiem, bo łóżeczko było puste.

Nieznana panika wpadła do żołądka Weroniki, ciężka, jakby połknęła ołów. Drżącymi palcami przejechała dłonią po materacu i miękkim, różowym prześcieradle. Było zimne, tak jak miejsce Nicka kilka chwil wcześniej. Powinno być ciepłe. Przecież dopiero co słyszała jej płacz, prawda? Monitor wideo - czy ona w ogóle na niego patrzyła?

Wyobrażała sobie, że zostanie matką jako instynktowną nirwanę, w której jej hormony będą szeptać jej do ucha odpowiedź na każdy rodzicielski sekret. Wystarczyła jedna zmiana pieluchy i próba karmienia piersią bez konsultanta laktacyjnego w pobliżu, by udowodnić, że ta fantazja jest błędna. Najczęściej bycie nową matką wypełniały chwile dezorientacji, po których bardzo szybko następowały chwile paniki, gdy zamiast szeptać pomocne wskazówki, hormony mówiły jej, jaką jest porażką.

Weronika walczyła, by jej przesiąknięty snem mózg zaczął funkcjonować na normalnych obrotach, starając się powstrzymać panikę rozsądkiem. Boże, pomyślała, może Sophie nie było w jej łóżku, kiedy płakała. Może Nick zabrał ją na dół, żebym mogła się wyspać. Albo wcale nie płakała i to wszystko było snem. Może ... .

"Nick, to nie jest zabawne. Gdzie jesteś?"

Do tej pory zapomniała o gęsiej skórce na ramionach i prawie zbiegła po schodach do pokoju rodzinnego, gdzie sekcja z mikrofibry stała przed ciemnym telewizorem. Włączyła jeden z przełączników na dole schodów i pokój wypełnił się światłem. Ale oświetlenie nie uspokoiło terroru budującego się w Veronice - bo tak jak jej łóżko i łóżeczko, pokój był pusty.

"Nick!" krzyknęła. "Nie żartuję. Jeśli tu jesteś, lepiej powiedz mi - teraz." Nadal nie ma odpowiedzi. Brązowo-różowa torba na pieluchy leżała przy drzwiach do garażu, a stojak ze sterylizowanymi butelkami stał z boku zlewu ze stali nierdzewnej. Wszystko było tak, jak zostawiła, tylko bez męża i bez córki w zasięgu wzroku. Żadnej notatki na ladzie czy lodówce. Żadnych oznak życia, oprócz jej własnego serca, które głośno biło w jej uszach.

Samochód. Myśl ta przyszła do niej, jakby została wbita do mózgu za pomocą anteny. Zabrał dziecko na przejażdżkę samochodem. To musiało być to. Jej puls zwolnił, gdy zauważyła, że na stojaku przy drzwiach do garażu brakuje butów Nicka, w których lekko przekrzywiona była mata.

Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem, które Nick od miesięcy obiecywał naprawić, a chłodne powietrze jesiennej nocy uszczypnęło ją w policzki. Nie musiała nawet zapalać światła - samochodu Nicka już nie było. Ulga zastąpiła panikę, a irytacja - strach. Byli na stromej krzywej uczenia się z tym rodzicielstwem. W żaden sposób Nick nie mógł przewidzieć, jak bardzo zabranie dziecka na przejażdżkę o północy przerazi Veronicę. Nigdy wcześniej nie znał "mamy Veroniki". Żyli jako "mama" i "tata" dopiero od dwóch tygodni i czterech dni.

Dwa tygodnie i cztery dni, odkąd Veronica odkryła, że naprawdę nie ma limitu na to, jak bardzo można kochać człowieka. Dwa tygodnie i cztery dni, odkąd dowiedziała się, że twarz Sophie jest najpiękniejszą rzeczą na świecie. Dwa tygodnie i cztery dni odkąd wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo - i kochała to.




Rozdział 1 (2)

Jej telefon zabrzęczał w kuchni - Nick, wreszcie.

Veronica jednym płynnym ruchem podniosła telefon z granitowego blatu, a potem trzymała go przed sobą, już myśląc o jakimś sposobie na dokuczenie mu z powodu jego improwizowanej jazdy. Czy udawałaby, że jest wściekła lub nie ma pojęcia? Czy udawałaby zdezorientowaną lub gorączkową? Co by go rozśmieszyło, ale też pomogło mu zrozumieć, jak bardzo była przerażona?

Zerknęła na wiadomość na ekranie, ale musiała spojrzeć jeszcze raz. Tekst był od Nicka, ale nie było to "FYI, poszedł na przejażdżkę z Sophie. Wróć niedługo". To nie było nawet zdjęcie śpiącego dziecka z emoji kciuka pod nim. Nie. To było jedno zdanie, dwa słowa: Przykro mi.

Strach, który właśnie się podniósł, osiadł ponownie na jej ramionach, jakby szukał znajomego towarzystwa. Nacisnęła kciuk na przycisk home, a ekran otworzył się na aplikację do wysyłania SMS-ów. Szare bąbelki odbijały się w górę i w dół na ekranie. Nick coś pisał.

"Przepraszam", co? Czy zapomniał o kroplach do gazu? Czy rozlał mleko z piersi w samochodzie? Czy Sophie krzyczała w swoim foteliku, zamiast zasnąć zgodnie z planem?

Bąbelki zniknęły, a delikatny szum pozostawił jeszcze jedno zdanie, znacznie krótsze, niż spodziewała się po przeciągającym się porodzie.

To była moja wina.

Gorączkowo wybrała jego numer.

"Przykro mi, ale osoba, do której Pani dzwoniła ma skrzynkę głosową, która nie została jeszcze założona. Proszę oddzwonić ..."

Co się stało? Dlaczego na drugim końcu tego numeru telefonu nie było jego zwykłej wiadomości? Rozłączyła się i ponownie dotknęła jego nazwiska na ekranie, czekając na dzwonek. Nadal nic, tylko automatyczne kliknięcie na ogólną wiadomość.

Wpatrywała się w ekran tekstowy. Pozostawiona z niewielką ilością opcji, wpisała kilka spanikowanych wiadomości.

Co do cholery znaczy "przepraszam"?

Zadzwoń do mnie - teraz!

Gdzie jesteś?

Dlaczego to robisz?

Gdzie. Jest. Sophie????

Brak odpowiedzi. Żadnych więcej odbijających się szarych bąbelków. Żadnych obrazków, emojis czy smsów. Nic poza tymi sześcioma słowami. "Przepraszam. To była moja wina."

Wsiadłaby do samochodu i jechała, aż znalazłaby Sophie i Nicka i odkryła, co na świecie się dzieje. Ale nawet kiedy założyła kardigan, nie zawracając sobie głowy założeniem stanika do karmienia, zaczesaniem do tyłu rozczochranych włosów czy założeniem butów innych niż brudne kapcie, które trzymała w bocznym korytarzu na zimę, Veronica zrozumiała coś, czego starała się uniknąć. Było to pełzające, obrzydliwe uczucie, które powinna była poznać, gdy tylko znalazła puste i zimne łóżko, gdy znalazła Zofię nieobecną, gdy znalazła garaż tylko w połowie wypełniony. Wybierając numer do matki i wskakując na przednie siedzenie swojego Priusa, Veronica w końcu zrozumiała to uczucie, z którym walczyła.

Dziś był jeden z "tych" dni. Tak jak dzień, w którym urodziła się Sophie, albo dzień, w którym zmarł tata Veroniki, albo dzień, w którym podpisała swój pierwszy kontrakt jako profesjonalna artystka. Dziś był kolejny dzień, który na zawsze zmieni jej życie.




Rozdział 2 (1)

ROZDZIAŁ 2

Sześć miesięcy później

Przedpokój był blahy. To był jedyny sposób, w jaki Veronica mogła go opisać - blah. Nawet mając za sobą cztery lata w szkole artystycznej i dziesięć jako ilustratorka, nie znała technicznego terminu, który mógłby to lepiej wyjaśnić. Biały sufit, zabarwione woskiem płytki, pokiereszowana beżowa tapeta - gdyby korytarz był osobą, byłby zwykłą Jane albo kimś, kto próbuje się ukryć w programie ochrony świadków. Jedynymi rzeczami przełamującymi monotonię irytująco nudnego holu były drewniane drzwi z leśno-zielonymi tabliczkami z numerami, nieparzystymi po lewej stronie, parzystymi po prawej.

Celem Weroniki była cała droga w dół przy wyjściu pożarowym.

Oczywiście, pomyślała, szczerząc się. Nie chciała tam być, ale musiała wejść na ostatnie piętro i przedrzeć się do ostatnich drzwi w tym pałacu beżu i bla bla.

Dobra, dobra, może rzeczywiście miała "złe nastawienie", jak lubiła to nazywać jej mama. Ale kiedy Barbra DeCarlo podjęła temat w miejscu, w którym zakończyła swój ostatni wykład na temat zróżnicowanej, ale bardzo szczegółowej listy wad swojej córki, trudno było po prostu usiąść i to znieść. Veronica mogła wytrzymać tylko tak długo, zanim krzyknęła: "Jestem dorosłą kobietą, na litość boską! Mam własne dziecko. Przestań mnie traktować jak dziecko".

Nawet to sprawiało, że czuła się jak rozkapryszona nastolatka. Nie była to jednak jej pierwsza próba "naprawienia" zdiagnozowanego przez mamę "problemu z postawą". Pracowała nad tym problemem samodzielnie przez sześć miesięcy, przeprowadzając się do nowego miasta i oddając się pracy w studio. Stres związany z przeprowadzką i izolacją w pracy zdawał się ją jeszcze bardziej pogrążać.

Ale nie miało znaczenia, jak nazywała to jej matka; Veronica wiedziała, że żadne z jej szalonych kompulsji czy mrocznych dni w łóżku nie były częścią problemu z nastawieniem. Nie, spotykała się z panią Lisą Masters, MA, LCPC, w sprawie paraliżującej depresji poporodowej, która rządziła jej życiem jak tyran każdego dnia przez ostatnie sześć i pół miesiąca.

PPD było jak jeden z tych gargulców w Notre Dame, które przerażały ją i fascynowały, kiedy studiowała za granicą w Paryżu. Kamienne monstra wydawały się stać na straży, grożąc upadkiem, a jej umysł wymyślił milion powodów, dla których architekci mogliby wprowadzić tak przerażające stworzenia. Podczas gdy inni studenci sztuki zachwycali się witrażami lub pięknie rzeźbionymi murami, Veronica nie mogła przestać studiować gargulców i ich głębszego przeznaczenia. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu, okazały się one funkcjonalnymi rynnami deszczowymi, które uchroniły zapierające dech w piersiach katedralne mury przed zniszczeniem przez wodę.

I oto znowu się znalazła - nie potrafiła spojrzeć poza gargulce. PPD opętało ją jak jedna z tych nawiedzających mrocznych istot, odwracając wszelką radość, nadzieję czy jasność, odciągając Weronikę od cieszenia się pięknem córki i jej życia.

Dziś był dobry dzień. Dziś mogła wstać z łóżka. Dziś odciągała mleko bez ociągania się z porażką, gdy butelki z każdą sesją napełniały się coraz mniej. Dzisiaj śpiewała Baby Sophie z progu swojej sypialni, kiedy płakała, zamiast błagać mamę, żeby ją zabrała, a potem iść pobiegać, żeby uciec od duszącego krzyku Sophie. Dziś nie miała ochoty umierać.

Ale nie każdy dzień był taki jak dziś, i to nie z powodu złego nastawienia. Jedyną rzeczą, która zdawała się pomagać tym przytłaczającym uczuciom porażki, które towarzyszyły jej PPD, było wlewanie siebie w upewnienie się, że wszystko jest idealne dla Sophie. To oznaczało, że jej pokój dziecięcy był pięknie udekorowany, miała najbezpieczniejszy fotelik samochodowy, jej ubrania były prane w najdelikatniejszym detergencie dla niemowląt, a tylko pieluchy z materiału dotykały jej pupy.

Wszystko było "najlepsze" dla Sophie, aż po domowej roboty nietoksyczny krem na odparzenia pieluszkowe na okazjonalne odparzenia. Z jakiegoś powodu, kiedy Veronica mogła wskazać wszystkie ulepszenia, jakie wprowadziła w życiu Sophie, stały się one sposobem na zmierzenie, a następnie udowodnienie, jak dobrą matką jest, prawie jak ocena. Wkrótce liczyła wszystko - liczbę uncji mleka, które odciągała przy każdej sesji, liczbę pieluch z materiału używanych każdego dnia, liczbę godzin, w których Sophie spała, jadła i bawiła się.

Gdzieś w głębi duszy Weronika mogła przyznać, że te uczucia nie dotyczyły nawet tego, że była kiepską matką. To była depresja, chemiczna, hormonalna, sytuacyjna... wszystko z powyższych. Więc kiedy jej matka zagroziła, że się wyprowadzi i zostawi Weronikę jako samotną matkę dla Baby Sophie bez żadnego wsparcia, jeśli w końcu nie otrzyma pomocy od specjalisty od zdrowia psychicznego, Weronika zgodziła się pójść do Lisy.

Dłoń Veroniki spoczęła na zimnej niklowej klamce, a ona sama wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że wygląda pewnie, ubrana w swoje prawie wymuskane czarne spodnie i niezobowiązującą, ale niedrogą kwiecistą jedwabną bluzkę. Nie miała nic przeciwko temu, żeby opowiedzieć obcemu człowiekowi o mrocznych miejscach, w które zapuszczał się jej umysł, kiedy płacz nie ustawał albo kiedy piersi bolały ją po niezbyt udanej sesji pompowania. Ale nie przeszkadzało jej to, że brzmiała jak porażka, a jednocześnie tak wyglądała.

Drzwi były cięższe, niż się spodziewała, i potrzeba było dodatkowego pchnięcia, żeby je otworzyć. Potknęła się o dywan, nie będąc przygotowaną na przejście z beżowej ziemi do pokoju pełnego ciepłych kolorów i miękkich tkanin. Było tak, jakby weszła do pokoju wypoczynkowego swojej cioci Ruth, z tą różnicą, że zamiast twardych jak skała cukierków mascarpone na stoliku leżały różne popularne magazyny, a zamiast nieżyjącej już ciotki Ruth z długimi siwymi włosami i w hipisowskiej koszuli, stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z twarzą zagłębioną w czasopiśmie, bezpiecznie ukryty w tylnym rogu poczekalni, oraz ciężka kobieta o krótkich brązowych włosach, płacząca i siedząca pod ścianą przy drzwiach wewnętrznych gabinetu. Przypominała Veronice panią od lunchu, która skarciła ją za to, że chwyciła brązowy kartonik z mlekiem czekoladowym zamiast czerwonego z mlekiem pełnym.

Widok łez tej kobiety wystarczył, żeby Veronica chciała uciec przez drzwi, ale młoda kobieta za przegrodą pomachała jej do przodu. Szyba zamachnęła się, gdy się otworzyła.




Rozdział 2 (2)

"Mam umówione spotkanie o dziesiątej z panią Masters. Mam na imię Veronica. . . . . ," Veronica szepnęła przez ladę, ale recepcjonistka zatrzymała ją.

"Mam cię tutaj." Wskazała na płaski ekran przed nią; tabliczka na biurku czytała, "Carly Simpson". "Wygląda na to, że wypełniłaś wszystkie formalności online. Dobrze dla ciebie." Carly uśmiechnęła się do niej. Jej proste białe zęby i idealnie ułożone blond włosy przypominały Veronice młodszą wersję samej siebie. Przed Nickiem. Przed Sophie. Zanim ten potwór zwany depresją zawładnął jej życiem. Jakże pragnęła naiwności tamtej wersji siebie.

Telefon Veroniki zabrzęczał o jej udo, gdy przyszła wiadomość tekstowa. Zmusiła się do uśmiechu i być może wymamrotała krótkie podziękowanie, zanim odwróciła się i poszukała miejsca do siedzenia. Płacząca kobieta wciąż siedziała na ławce pod daleką ścianą, zagubiona we łzach, a grzecznie anonimowy mężczyzna wciąż zajmował jedyną półprywatną przestrzeń w pokoju, ale kanapa była otwarta. Obrała niewiarygodnie pośrednią drogę do pustego miejsca, zerkając jednocześnie na telefon, by uniknąć kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z mieszkańców poczekalni.

Kolejny sms od jej matki. Szokujące.

PROSZĘ spróbować zachować otwarty umysł. I na litość boską, powiedz jej o Nicku.

Veronica jakoś powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Tak jak nie wspomniałaby o ojcu swojego dziecka, rozmawiając z terapeutą o swojej depresji poporodowej. Veronica już wiedziała, że jednym z pierwszych pytań będzie: "Gdzie jest ojciec Sophie?". To był jeden z momentów, których najbardziej obawiała się w tym całym fiasku - opowiadanie obcej osobie o tym, co stało się z Nickiem. Veronica wsunęła telefon z powrotem do kieszeni i stanęła za stolikiem wypełnionym magazynami.

Wytarta kanapa z zielonej skóry westchnęła, gdy zajęła miejsce. Zapłakana kobieta wpatrywała się w nią ze zdziwieniem. Veronica na krótko podniosła wzrok znad kolekcji lektur na stoliku kawowym i na maleńką chwilę oczy kobiety przykuły się. Nie trzeba było być specjalistą, żeby dostrzec ból na twarzy kobiety w średnim wieku: ciemne kręgi pod oczami od nieprzespanych nocy, które przyniosła żałoba, zmarszczki wzdłuż boków ust tylko wydłużające zmarszczkę.

Veronica próbowała zrozumieć, dlaczego nieznajomy gubi się w masie łez i na wpół stłumionych szlochów, ale gdy rozważała różne opcje - rak, rozwód, bankructwo, uzależnienie - sama zaczynała walczyć z łzami. Na świecie było tyle bólu; nie mogła zrozumieć, dlaczego więcej ludzi nie płacze bez przerwy.

"Hej tam." Kobieta mówiła z miękkim południowym akcentem, który pasował do większości mieszkańców Sanford, Północnej Karoliny, ale nie do obrazu, jaki Veronica rozwijała o niepracującej pani od lunchu. "Przepraszam. Jestem w totalnej rozsypce. Dzisiejszy dzień jest jednym z tych trudnych, wiesz?"

Veronica wiedziała. Trudne dni to te, kiedy nie mogła powstrzymać łez lub, co gorsza, złości od okradania jej z jakichkolwiek normalnych interakcji z innymi ludźmi, nawet z matką i jej dzieckiem. Ale nie zapisała się na terapię grupową i nie było mowy, żeby otworzyła się przed nieznajomym, chyba że osoba ta miała za sobą pomieszany zbiór liter.

"Przepraszam" - wyszeptała Veronica, starając się skopiować sposób, w jaki wszyscy jej to mówili - ze współczuciem, ale i głębokim pragnieniem, by nie angażować się bardziej niż to konieczne. Ponownie oceniła magazyny i wybrała jeden z błyszczącym zdjęciem polityka na froncie, mając nadzieję naśladować mężczyznę w rogu i uciec od wszelkich interakcji, ale także uniknąć wszelkich "feel good" artykułów lub kolumn na temat rodzicielstwa.

"Nah, to jest w porządku. Zgadnij, że wszyscy jesteśmy tu z jakiegoś powodu, prawda?".

Veronica zacisnęła usta, niepewna, co powiedzieć i zdesperowana, by zanurzyć się w anonimowości swojego magazynu. Właśnie wtedy, gdy cisza przeszła z niezręcznej w niewygodną, otworzyły się drzwi obok okienka recepcjonistki. Drobna kobieta o ciemnych włosach i ciepłej cerze uśmiechnęła się, jakby były przyjaciółkami od drugiej klasy. Lisa Masters wyglądała dokładnie tak, jak jej zdjęcie na stronie psychology.com. W gabinecie było pięciu czy sześciu terapeutów, ale z profili, które zestawiła jej mama, Lisa jako jedyna wymieniała jako specjalność depresję poporodową.

"Ty musisz być Veronica. Jesteś gotowa?" Jej uśmiech był szczery, przynajmniej z tego, co Veronica mogła rozszyfrować, a była całkiem dobrym sędzią tego typu rzeczy.

"Uh, yeah, I think so." Z lekkim ukłonem w stronę kobiety-lunchu, Veronica stała, z ulgą, że zeszła z patelni, ale czując się nadzwyczajnie, jakby wskoczyła w ogień.

"Lisa powiedziała, wskazując na nieprzeczytany magazyn, który Veronica wciąż trzymała w ręku.

"Och, nie... nie... I . . ." Rzuciła go na stół, wytarła ręce o uda, upewniła się, że jej telefon i klucze są bezpieczne w kieszeniach, a następnie wyprostowała kosmyk niechlujnie ułożonych blond włosów. "Jestem gotowa."

"W porządku, chodź za mną". Lisa pomachała i zaczęła iść. Rozmawiały przez hol, gdy Veronica podążała za swoją terapeutką do drzwi jej gabinetu.

Jej terapeuta. Veronica skrzywiła się na ten zwrot. Może pomoc była po drugiej stronie tych drzwi, albo równie prawdopodobne zakłopotanie, a może nawet kompletna strata czasu. Wyprostowała ramiona i wyobraziła sobie Sophie uśmiechającą się, gdy próbowała włożyć palce do ust, albo śmiejącą się, gdy Veronica wystawiła język. Sophie była tego warta. Tylko czas pokaże, co się stanie w tym pokoju, ale przynajmniej Weronika mogła udowodnić, że próbowała.

Po uprzejmościach - ogólnej rozmowie o karierze Weroniki, a potem komplementach, które zwykle następowały po każdej rozmowie o pracy Weroniki przy ilustrowaniu popularnej serii książek dla dzieci Podróże Mii - Lisa zacisnęła ręce przed sobą i westchnęła, jakby oczyszczała powietrze. Veronice waliły skronie, a ona sama skubała skórę wokół paznokcia, jak zawsze, gdy ogarniał ją niepokój. Kiedyś miała pięknie wypielęgnowane paznokcie, ale teraz były tak krótkie, że krwawiły, gdy je obgryzała.

Lisa przyglądała się temu. Veronica wsunęła ręce pod nogi, żeby ukryć dowody swojego nałogu, jedyny zewnętrzny symbol jej wewnętrznej walki. Brzmiała prawie normalnie, kiedy rozmawiały o jej karierze, ale to wszystko miało się wkrótce skończyć.

"Więc, Weroniko, co cię tu dzisiaj sprowadza?"

Rozważała ten moment, nawet przećwiczyła go na głos w samochodzie w drodze.

"Mam małą dziewczynkę, ma teraz sześć miesięcy. Ma na imię Sophie." Lisa uśmiechnęła się do niej, jakby już widziała dziecko. Veronica zawahała się, przesunęła się w swoim fotelu, a potem kontynuowała. "Kocham ją. Nie, uwielbiam ją, naprawdę, ale ciężko jest mi przejść do macierzyństwa. I . . . Myślałam, że będzie inaczej. Myślałam, że będę inna, chyba. Cały czas się boję, że zrobię coś złego, albo że już zrobiłam coś złego."

"Hm, więc słyszę, że mówisz, że masz dużo lęku, jeśli chodzi o rodzicielstwo, czy to prawda?"

Veronica zacisnęła mocniej pięści, starając się nie być zirytowana. "To więcej niż jakiś niepokój. Kiedy ona płacze, wyłączam się. Nie mogę oddychać. Nie mogę myśleć. Chcę uciec. To dlatego moja mama musiała się wprowadzić. Nie mogę ..." Gruba, niespodziewana łza zostawiła ciemny kleks na spodniach Weroniki, gdy ta zamrugała. "Nie mogę odebrać mojej córki. Nie mogę jej nawet dotknąć."




Rozdział 3 (1)

ROZDZIAŁ 3

Sześć tygodni później

Veronica wyjęła kluczyki ze stacyjki i odwróciła się, żeby zgarnąć z tylnego siedzenia pogmatwany stos niedopasowanych płóciennych torebek na zakupy. Po cotygodniowej sesji z Lisą miała jeszcze czterdzieści pięć minut na dotarcie do domu, zanim Sophie wstanie z drzemki. Zapętliła rękę przez skręcone paski i odwróciła się, żeby wyjść, ale jeden pociągnął ją za sobą. Zielono-biała torba biblioteczna, którą dostała, gdy odnowiła swoją kartę biblioteczną, była zaczepiona o bok pustego siedzenia samochodowego Sophie. Veronica szarpnęła, aż odleciała.

Odchyliła się do tyłu, żeby obejrzeć fotelik i ocenić uszkodzenia. To był najlepszy fotelik, jaki można było kupić za pieniądze. Miała go w swoim rejestrze, ale nikt nie wydał na niego pieniędzy ani podczas baby shower jej przyjaciółki, ani jej rodziny. Więc kiedy biuro Nicka dało im kartę podarunkową, oboje zgodzili się, że bezpieczeństwo jest najważniejsze i wykorzystali całą kwotę na wymyślny fotelik. Ale teraz puste krzesło miało jeszcze większe znaczenie. Lisa wysłała Veronicę do domu z zadaniem - zabrać Sophie na przejażdżkę, tylko we dwoje. Nawet po sześciu tygodniach terapii, pomysł ten sprawiał, że Veronice wciąż biło serce.

Ale poczyniła postępy w innych dziedzinach, a przynajmniej Lisa próbowała jej o tym przypomnieć podczas ostatniego spotkania. Z pomocą zadań Lisy, Veronica zaśpiewała Sophie piosenkę z progu jej pokoju, zamieściła zdjęcie Sophie na swoim prywatnym koncie w mediach społecznościowych i została w domu podczas jednego z ataków kolki, zamiast iść pobiegać. Zaledwie w zeszłym tygodniu pominęła swój alarm w środku nocy w celu pompowania, aby mogła się bardziej wyspać. Lisa nazywała je "zdrowymi wyborami", a Veronica starała się dokonywać ich coraz więcej. Wrzuciła pęk toreb do wózka na zakupy, owinęła ręce wokół zużytej czerwonej rączki, a potem ruszyła w stronę supermarketu.

Oszczędziłaby sobie jazdy samochodem na przyszły tydzień, bo dzisiaj po raz pierwszy w życiu miała dostać formułę. Formuła. Kiedyś w jej domu było to brudne słowo. Kiedy urodziła się Sophie, Veronica kazała Nickowi wyrzucić ze szpitala wszystkie pojemniki z próbkami, żeby nie kusiło jej zrezygnowanie z karmienia piersią. Okazało się, że nie musiała się martwić; konsultantka laktacyjna w szpitalu nazwała Veronicę naturalną. Ale to trwało tylko do czasu, gdy Nick .

Automatyczne drzwi sklepu spożywczego otworzyły się, a chłodny powiew klimatyzacji zaprosił ją do środka. Mimo że niedawno przeprowadziła się do Sanford, jej stary dom znajdował się zaledwie kilka mil dalej, w małym miasteczku Broadway. Sanford wyglądało jak ruchliwa metropolia w porównaniu z Broadwayem, gdzie mleko i chleb można było kupić tylko w Dollar General, a wszystko kosztowało więcej niż dolara. Teraz miała luksus prawdziwego supermarketu. Piggly Wiggly było pełne znajomych dźwięków brzęczących wózków i mamrotanych ogłoszeń przez starożytny głośnik, co pomogło uspokoić rosnące napięcie między łopatkami Veroniki. W tym szaleństwie był jakiś porządek - lista, ogłoszenia o wyprzedażach, procedura dotycząca kolejek i kas. To nie było nic w porównaniu z macierzyństwem, które, o dziwo, miało bardzo mało przewidywalnych rezultatów, mimo wszystkich jej prób przygotowania.

Veronica potrząsnęła głową. Lisa próbowała jej pomóc z tym przytłaczającym ładunkiem winy i paniki, od którego nie mogła się chyba uwolnić. Gdyby udało jej się choć trochę spod niego wydostać, może udałoby jej się być taką mamą, jaką desperacko chciała być. Taką mamą, jaką obiecała Sophie, że będzie, gdy będzie rosła w jej brzuchu.

Po zaopatrzeniu się w zapasy na tegoroczną rundę domowego jedzenia dla dzieci w dziale produktów, Veronica weszła do alejki z artykułami dla dzieci. Jedynym sposobem na poradzenie sobie z tym wyzwaniem było stawienie mu czoła. Im dłużej zwlekała, tym łatwiej było po prostu całkowicie zignorować ten pomysł.

Veronica odnalazła puszkę z preparatem, który zbadała i uznała za najlepszy - ekologiczny z dodatkiem żelaza, a także DHA i ARA. Następnie, starając się nie myśleć o tym zbyt intensywnie, owinęła palcami puszkę i wrzuciła ją do powoli napełniającego się koszyka. To był tylko proszek; zawierał składniki odżywcze i witaminy, których potrzebowała jej córka, a organizm Weroniki z trudem je wytwarzał, ale kiedy osiadł między kabaczkiem z butternut i torbą awokado, jakaś część samozwańczego, popapranego mózgu Weroniki wykrzyknęła nielogiczne słowo: porażka.

Nie, porażką byłaby matka, która pozwoliła, by jej dziecko chodziło głodne, a przynajmniej tak powiedziała jej Lisa, a Veronica nie mogła znieść ponownego ujrzenia tego ukrytego przerażenia na twarzy terapeutki. Widziała to już kilka razy, ten cichy osąd, który nawet doświadczonemu terapeucie trudno było ukryć. Pierwszy raz, kiedy powiedziała Lisie, że nie dotykała córki, odkąd ta miała dwa tygodnie i cztery dni. Widziała to wtedy. Zobaczyła to ponownie, gdy opowiedziała jej o mrocznych myślach, które przychodziły jej do głowy, gdy Sophie miała kolkę i zaczynała płakać. I znowu, kiedy w końcu opowiedziała jej o nocy, kiedy Nick wyszedł z domu samochodem z dzieckiem na tylnym siedzeniu, a do domu wróciła tylko Sophie.

Veronica oceniła wózek - pieluchy, płatki ryżowe, warzywa, jogurtowe ptysie, które Sophie lubiła. Może nie mogła trzymać córki na rękach, ale to nie przeszkadzało jej w opiece nad nią. Wypełniała każdą jej potrzebę i upewniała się, że jest dobrze zaopatrzona, a wkrótce znów będzie mogła trzymać ją w ramionach.

Tylne koła wózka poślizgnęły się, gdy skręciła w stronę kasy. Zazwyczaj rozważała samodzielną kasę, ale to wymagałoby prawdziwego myślenia, a jej mózg był bliski wyłączenia po terapii. To była nowa rzecz - zaczęła się dziać dopiero po jej pierwszej wizycie u Lisy - ale psychiczne i emocjonalne wyczerpanie po sesji było prawdziwe i Weronika czasami zastanawiała się, dlaczego nie zaplanowała lepiej swojego harmonogramu, żeby móc wrócić do domu i zdrzemnąć się, zanim Sophie się obudzi.

Dzisiaj skończyłaby pranie i przygotowałaby kabaczki na parze, puree i na tacce do kostek lodu, żeby zamrozić je do przechowywania; wysterylizowałaby wszystkie butelki z tego dnia; odciągałaby pokarm o czwartej, siódmej, dziesiątej i raz w środku nocy, żeby podtrzymać swoje zapasy; i wreszcie wybieliłaby wiadro na pieluchy. Barb zawsze powtarzała, że mamy nie mają drzemek i że powiedzenie "śpij, kiedy dziecko śpi" to tylko coś, co ludzie mówili, żeby kobiety w ciąży myślały, że znowu będą spać.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zaginiona córka"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści