Znajdź jej drogę

Prolog (1)

==========

Prolog

==========

1879 - Hrabstwo Fannin, TX

"Nie traćcie serca, dzieci. Mamy kilka silnych rodzin ustawionych w kolejce w Bonham. Jestem pewna, że dla każdego z was znajdziemy dobre domy".

Czteroletnia Evangeline Pearson uśmiechnęła się do sponsorki z Children's Aid Society, gdy pani ta pokonała drogę w przejściu wagonu kolejowego, opierając się ręką dla równowagi o jedno puste miejsce po drugim. Miejsca, które były wypełnione dziećmi, kiedy opuszczały Nowy Jork.

Panna Woodson zawsze sprawiała, że Evie czuła się lepiej. Nawet po siedmiu... ośmiu... . . Evie marszczyła nos i rozkładała palce po kolei, próbując liczyć. Ile przystanków zrobili? Kiedy zabrakło jej palców, poddała się, wypuściła powietrze i oparła się plecami o drewniane siedzenie ławki. To nie miało znaczenia. Nikt nie chciał jej w żadnym z nich. Ale panna Woodson obiecała, że znajdzie jej i Hamiltonowi dom, a Evie jej wierzyła. W końcu była taką miłą osobą. Nie ma to jak jaszczurcza dama siedząca sztywno i prosto z przodu wagonu.

Jakby pani Dougal usłyszała myśli Evie, wykręciła szyję i wzdrygnęła się, jej wybałuszone oczy i zaciśnięte usta sprawiły, że Evie zadrżała. Zakopała twarz w ramieniu brata.

"Nie pozwól, by cię przestraszyła" - szepnął Hamilton, gdy delikatnie podniósł rękę i owinął ją wokół niej. W wieku dziewięciu lat Hamilton był wiecznie większy i silniejszy, i nie bał się niczego. Nawet wtedy, gdy mama i tata umarli. Albo kiedy Children's Haven zdecydowało, że rodzeństwo Pearsonów pojedzie pociągiem dla sierot na zachód. Nigdy nie płakał ani nie martwił się. Po prostu przytulił ją mocno i obiecał, że wszystko będzie dobrze. Był najodważniejszym chłopcem, jaki kiedykolwiek żył.

"Ona mnie nie lubi." Evie zerknęła na Jaszczurczą Panią, znalazła ją nadal skrzeczącą na nią i zakopała się głębiej w boku brata. "To przez moje oczy, prawda?"

Hamilton wsunął ręce pod jej ramiona i podniósł ją na swoje kolana. Przechylił jej podbródek do góry i spojrzał prosto w jej twarz. "Nie ma nic złego w twoich oczach, Evie. One są piękne. Boży dar. Pamiętasz, co mówiła mama?"

Podbródek Evie zadrżał lekko. Myślenie o mamie zawsze ją smuciło. Sprawiało, że chciała, by wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Mama trzymająca ją w bujanym fotelu i śpiewająca kołysanki. Tata huśtający ją wysoko w powietrzu i śmiejący się tym głębokim brzusznym śmiechem, który zawsze wywoływał u niej chichot. Jej pokój z różanym papierem na ścianie. Jej łóżko z różową kołdrą i miękką poduszką. Ale to już minęło. Oni odeszli. Na zawsze.

"Co powiedziała mama?" nalegał Hamilton.

"Że tylko wyjątkowe małe dziewczynki dostają oczy o dwóch kolorach" - mamrotała Evie. Chciała wierzyć, że to prawda. Naprawdę chciała. Ale jeśli posiadanie dwóch różnych oczu czyniło ją tak wyjątkową, dlaczego nikt jej nie chciał?

Hamilton przytaknął. "To prawda. I wiesz co?"

Evie zerknęła na brata, zazdroszcząc mu normalnych, pasujących brązowych oczu. "Co?"

"Chciałabym, żeby moje oczy były takie same".

"Jak moje?" Evie odchyliła się do tyłu, marszcząc czoło. "Dlaczego? Wtedy nikt by cię też nie chciał".

Hamilton uśmiechnął się i trącił palcem czubek jej nosa. "Za każdym razem, gdy patrzysz w lustro, widzisz zarówno Mamę, jak i Papę patrzących na ciebie. Mama z twojego niebieskiego oka, a Papa z brązowego. I wiesz, jak bardzo oboje cię kochali. To trochę tak, jakbyśmy dostali jeden z tych uścisków, w których nas umieszczali między sobą. Pamiętasz je?"

Evie skinęła powoli głową. O tak, pamiętała. Takie ciepłe. Tak bezpieczne. Ona w swojej koszuli nocnej w ramionach mamy, jej nogi owinięte wokół środka mamy. Mama pachnąca słodko, jej długi warkocz łaskoczący gołe palce Evie. Papa warczał jak głodny niedźwiedź, mówiąc, że potrzebuje kanapki z Evie, zanim chwycił mamę i zgniótł Evie między nimi. Ich trzy głowy zderzyły się ze sobą. A ich oczy... Jasnoniebieskie oczy mamy po lewej stronie Evie i brązowe oczy papy po prawej. Dokładnie takie jak jej!

Na twarzy Evie pojawił się uśmiech. "Och, Ham-ton, masz rację! Mam najlepsze oczy w historii!"

Złożył ją w uścisk - nie całkiem tak niedźwiedziowaty jak u Papy, ale wciąż ciepły, bezpieczny i pełen miłości. "Nigdy nie zapomnij o tym", powiedział, gdy ścisnął ją mocno.

Gdy Evie odpoczywała w ramionach brata, głosy dryfowały do niej z przodu wagonu.

"Bonham to ostatni przystanek" - mruknęła Lizard Lady, gdy panna Woodson wsunęła się na siedzenie obok niej - "choć nie wiem, po co mamy się tym przejmować. Nikt nie weźmie tych nieszczęśników. Zacharias przeraża kobiety i złości mężczyzn swoim wrogim, wyzywającym sposobem bycia. Seth jest tak chorowity, że większość rodzin zakłada, że nie przetrwa zimy. I Evangeline. Zachowuje się dość dobrze, ale te jej nienaturalne oczy niepokoją porządnych ludzi. Na Boga. One mnie niepokoją."

"Obniż głos, Delphinia," ponagliła panna Woodson. "Dzieci mogą cię usłyszeć." Przekręciła się na swoim miejscu, aby uśmiechnąć się przepraszająco do Evie. Uśmiech nie zabrał ukłucia wrednego komentarza Lizard Lady, ale dał Evie wystarczająco dużo gumy, by go zignorować, jednocześnie rozważając po raz pierwszy, co muszą czuć pozostałe dzieci.

Evie wyprostowała się od brata i odwróciła się na swoim miejscu, żeby spojrzeć na dwóch chłopców za nią. Trzy rzędy z tyłu siedział chłopiec w wieku zbliżonym do Hamiltona. W niczym jednak nie przypominał jej brata. Był taki blady i chudy. Nowy płaszcz, który dał mu Children's Aid Society, wisiał na nim jak na strachu na wróble. Wpatrywał się w okno, jego ramiona opadły, klatka piersiowa się zapadła. I za każdym razem, gdy pył sadzy znalazł się w wagonie, kaszlał.

Drugi chłopiec siedział w samym tyle wagonu po przeciwnej stronie. Jego plecy były wciśnięte bokiem w kąt, jedna długa noga wyciągnięta na ławkę, kapelusz naciągnięty nisko na twarz. Jednak nie tak nisko, żeby nie mogła zobaczyć jego oczu. Były ciemne, tak jak cała reszta jego osoby. Ciemne ubranie. Ciemne włosy. Ciemno opalona skóra. Na policzkach rosły mu nawet ciemne wąsiska. Ale te ciemnoniebieskie oczy sprawiały, że przechodziły ją ciarki. Zwłaszcza gdy wpatrywał się prosto w nią. Tak jak robił to teraz.




Prolog (2)

Nie sądziła, że Zach ma jakichś przyjaciół. Zawsze był sam, nawet gdy pociąg był wypełniony dziećmi. Ona miała Hamiltona. Zach nie miał nikogo. To było smutne. Każdy potrzebował przyjaciela.

Evie uśmiechnęła się i pomachała palcami w nieśmiałej fali.

Zach zaszklił się na nią i pokazał zęby jak warczący pies.

Evie cofnęła palce i obróciła się na swoim miejscu. Może niektórzy ludzie nie potrzebowali przyjaciół po tym wszystkim.

"Miałam wielki sukces umieszczając wcześniej dzieci w Bonham," powiedziała panna Woodson. "Jestem pewna, że wszystko się uda".

Pani Dougal harrumphed. "Jedynym dzieckiem, które możesz umieścić jest chłopiec Pearson. Kilka zaoferował dla niego już. Wszystko co musisz zrobić to oddzielić go od jego siostry."

Oddzielić ją od Hamiltona? Serce Evie waliło tak mocno, że miała wrażenie, że może wyrwać się z piersi. Złapała brata za rękę i trzymała się za wszystko, co było warte.

"Ale to takie trudne dla dzieci, kiedy je rozdzielamy" - zaprotestowała panna Woodson.

"Będzie im ciężej, jeśli skończą na ulicach w Nowym Jorku. Jeśli możemy uratować jedno, mówię, że to robimy. Czasami trudne decyzje są tymi właściwymi." Pani Dougal rzuciła szybkie spojrzenie przez ramię na Evie i Hamiltona, zanim prychnęła i zwróciła się z powrotem do panny Woodson. "Nie ma powodu, by zabijać szansę chłopca na obiecującą przyszłość tylko po to, by powstrzymać kilka łez. Wyzdrowieją."

Evie wpatrywała się ciężko w pannę Woodson, błagając wewnątrz głowy, by jej mistrzyni powiedziała Lizard Lady, że się myli. Ale nie zrobiła tego. Zamiast tego, panna Woodson przygryzła wargę i przytaknęła.

"Nie możesz pozwolić, żeby nas rozdzielili, Ham-ton!" Evie zawodziła w rozpaczliwym podtekście, uważając, by Lizard Lady nie usłyszała. "Nie możesz!"

Hamilton ścisnął jej rękę, jego podbródek wysunął się na zewnątrz. "Nie martw się. Nie będę." Trzymając ją za rękę, zsunął się z siedzenia i zrobił sobie drogę do przejścia. "Chodź. Muszę porozmawiać z Zachiem."

Ten straszny chłopak z tyłu wagonu, który właśnie na nią warknął? Evie wciągnęła pięty. "Nie chcę-"

Hamilton huffed out oddech i dał jej jeden z jego don't-be-such-a-baby spojrzenia. "On jest tylko dzieckiem, jak reszta z nas, Evie. I może pomóc."

Z całą pewnością nie był taki jak reszta. Nie była nawet w pełni przekonana, że Zach jest dzieckiem. Nie z wąsami i nogami prawie tak długimi jak u Papy. Ale nie zamierzała pozwolić, by jej brat pomyślał, że się boi, więc zacisnęła usta i pozwoliła Hamiltonowi pociągnąć ją za sobą.

"What d'ya want?" Zach opuścił nogę z ławki, aby rozłożyć się w poprzek otworu między jego siedzeniem a tylnym siedzeniem po drugiej stronie drogi, uniemożliwiając Hamiltonowi zbliżenie się.

Ale to nie powstrzymało jej brata. Po prostu wspiął się przez barierę i usiadł na siedzeniu naprzeciwko drugiego chłopca, zostawiając Evie, by wdrapała się obok niego.

"Potrzebuję rady" - powiedział Hamilton, jego głos był stanowczy jak kiedyś głos Papy, gdy pouczał ich o właściwym zachowaniu. "Sponsorzy myślą o rozdzieleniu nas na następnym przystanku, a ja nie mogę na to pozwolić. Muszę więc wiedzieć, jak sprawisz, że ludzie nie będą się o ciebie upominać".

Powoli Zach usiadł i przechylił się przez otwartą przestrzeń między dwoma siedzeniami. Jego ciemnoniebieskie oczy zwęziły się, a krawędź ust uniosła się w uśmiechu, który wyglądał wręcz przerażająco. Evie zacisnął się żołądek.

"Mówię im, że zabiję ich we śnie".

Evie zagazowała. Jak ktoś mógł powiedzieć tak straszną rzecz? Z pewnością nie miał tego na myśli. Czyżby?

Zach uśmiechnął się do niej. Evie skomlała.

Hamilton natomiast przytaknął. "Racja. Zagrozić, że ich zabije. Rozumiem."

Co? Wzrok Evie szarpnął się na brata. On nie mógł!

Zach musiał uznać ten pomysł za oburzający również, bo potrząsnął głową i westchnął. "Słuchaj, dzieciaku, tylko dlatego, że to działa dla mnie, nie oznacza, że będzie działać dla ciebie. Masz jedną z tych anielskich twarzy. Nikt nie uwierzy, że jesteś zdolny do morderstwa".

"Może potrafi kaszleć, tak jak ja". Seth wędrował w dół przejścia, nagłe rąbnięcie sprawiło, że wszyscy odwrócili się, by na niego spojrzeć. "Działaj"- zakaszlał w chusteczkę, którą sponsorzy nalegali, by nosił - "chory".

Zach potrząsnął głową. "Nieee, wygląda na zbyt zdrowego. Założą, że się poprawi". Starszy chłopak podniósł czapkę i podrapał się w miejsce na głowie, podłość wyciekła z jego twarzy. "Musimy znaleźć coś innego."

Evie patrzyła od jednego chłopaka do drugiego. Czy Zach faktycznie im pomagał? Może Hamilton miał rację. Może po prostu udawał, że jest okropny. Chociaż dlaczego ktoś chciałby, żeby wszyscy go nienawidzili, Evie nie mogła zrozumieć, nie kiedy tak bardzo starała się, żeby ludzie ją lubili.

Zach spojrzał na Hamiltona w górę i w dół, po czym skrzyżował ręce na piersi i oparł się z powrotem w swoim fotelu. "Rozpieszczony bogaty dzieciak. To jest twój kąt."

Hamilton zmarszczył brwi. "Ale ja nie jestem bogaty. Wszystko, co mam, to jeden zapasowy zestaw ubrań i kartonowa walizka, którą dało mi Children's Aid Society. Tak samo jak wszyscy inni."

Zach rozłożył ręce, przebiegłe światło mrugające w jego ciemnoniebieskich oczach. "Tak, ale z imionami takimi jak Hamilton i Evangeline, byłoby łatwo jak ciasto, aby ludzie myśleli, że pochodzisz z pieniędzy. Ludzie z farmy nie lubią bogatych ludzi. Myślą, że są rozpieszczeni i nie mają etyki pracy."

Evie nie miała pojęcia, co to jest etyka pracy, więc pewnie jej nie miała. Może dlatego nikt nie chciał jej zabrać do domu. Hamilton jednak musiał ją mieć, skoro ludzie go lubili. Musiałby znaleźć sposób, żeby to ukryć.

"Zacznij rozrzucać żądania wokół. Potem się wścieknij. Krzycz. Krzyczeć. Flail around." Zach szczerzył się teraz. Uśmiech, który faktycznie wyglądał na szczęśliwy, a nie straszny.

"A jeśli wszystko inne zawiedzie, ugryź ich". Seth zaoferował tę radę, gdy tylko jego kaszel ustąpił. "Kiedykolwiek chciałem, żeby pielęgniarki zostawiły mnie w spokoju, gryzłem je. Potem trzymały się z daleka przez długi czas."

Zach poklepał wątłego chłopca po plecach, prawie posyłając go na podłogę. "Dobry pomysł! Może będę musiał kiedyś sam tego spróbować." Zaczął chichotać, a pozostali chłopcy dołączyli do niego.

Evie też się śmiała, mimo że nie uważała gryzienia za szczególnie zabawne. Raz kotek ugryzł ją w palec i bolał przez dwa dni. Ale jeśli gryzienie miało utrzymać ją i Hamiltona razem, to ona też by kogoś ugryzła.




Prolog (3)

"Wracajcie na swoje miejsca, dzieci" - zawołała panna Woodson z przodu samochodu. "Jesteśmy już prawie w Bonham. Będziecie musieli zebrać swoje rzeczy."

Evie podzieliła się spojrzeniem z Hamiltonem, po czym wspięła się z siedzenia i skierowała z powrotem do miejsca, w którym siedzieli. Jej brzuszek skręcał się i szczypał na myśl o tym, co może się stać, gdy pociąg się zatrzyma, ale przypomniała sobie, co mama zawsze kazała jej robić, gdy czuła strach.

Kiedy już usiadła na swoim miejscu, złożyła ręce na kolanach, pochyliła głowę i zamknęła oczy.

Nie pozwól im zabrać mi Hamiltona. Proszę. Potrzebuję tu na dole kogoś, kto mnie kocha.

Godzinę później Evie stała na podwyższeniu w miejscowym budynku sądu z Hamiltonem, Sethem i Zachem, czekając, aż rodziny wejdą i ich obejrzą.

"Stańcie wysoko, nie wierćcie się i mówcie tylko wtedy, gdy się do was mówi". Panna Woodson wydała te same instrukcje, które robiła na każdym przystanku, gdy przechodziła przez linię, by sprawdzić ich po raz ostatni. Zatrzymała się, by ściągnąć rękawy płaszcza Setha na nadgarstki, a potem przejechała dłonią po włosach Evie. Kiedy ruszyła w stronę Zacha, ten rzucił jej tak wredne spojrzenie, że wycofała się, nie dotykając go. "Uśmiechnij się", powiedziała strzelając karcącym spojrzeniem do chłopca przygarbionego w kącie, "i pamiętaj o swoich manierach".

Rodziny zaczęły napływać, a serce Evie przyspieszyło. Proszę, niech ktoś mnie zechce. I Hamilton. Razem. Proszę.

Zrobiła wszystko, co kazała jej panna Woodson. Nie wierciła się. Stała wysoko, jak tylko mogła. Uśmiechnęła się. Wszystko przy jednoczesnym ukryciu oczu. Trzymała twarz spuszczoną w dół, obserwując stopy zamiast twarzy, które poruszały się w holu budynku sądu.

Hamilton stał kilka stóp dalej, rozmawiając z mężczyzną i jego żoną.

"Naprawdę chcemy tylko chłopca, takiego, który może pomóc w polu" - mówił mężczyzna.

"Proszę pamiętać o umowie, którą pan podpisał, panie Potter". Panna Woodson dołączyła do grupy. "Każde dziecko, które pan otrzyma, musi być traktowane jak członek pańskiej rodziny. A jeśli oczekuje pan od niego pracy parobka, musi pan zaoferować wynagrodzenie parobka".

"Wiem. Ale on mówi o tym, żebym wziął też jego siostrę. Jest zbyt młoda, by być pomocna w gospodarstwie, a jeśli będę płacił pensję, nie będę miał środków na wyżywienie i ubranie kolejnego dziecka."

"Spójrzmy na nią, John. Proszę? Ma takie same rudobrązowe włosy, jakie miała Nellie. Może gdybym miał inną dziewczynę koło kuchni, nie tęskniłbym tak za naszą córką." Szara spódnica zamachała w kierunku Evie.

Evie uśmiechnęła się tak szeroko, jak tylko mogła rozciągnąć usta. Proszę, żebyś mnie chciała. Proszę, żebyś mnie chciała.

Pani w szarości zatrzymała się przed Evie, po czym schyliła się. Zdeterminowana, by ukryć oczy, Evie utrzymywała wzrok skupiony na spódnicy damy.

"Jak masz na imię, dziecko?"

Evie kołysała się w przód i w tył, po czym przypomniała sobie, że nie powinna się wiercić i zatrzymała się. "Evangeline."

"To ładne imię. Przypominasz mi moją córkę, Nellie. Jest już dorosła. Wyszła za mąż za człowieka z dwóch hrabstw, więc nie widuję jej zbyt często. Brakuje mi małej dziewczynki. Mogę cię nauczyć gotować i szyć. Chciałabyś?"

Evie przytaknęła, jej podniecenie budowało się. "Tak, proszę pani."

Para szorstkich butów plodded się obok szarej spódnicy. "Patrz na osobę, kiedy do niej mówisz, dziewczyno". Twardy, męski głos sprawił, że Evie podskoczyła.

Co powinna zrobić? Jeśli pokazała oczy, mogli jej już nie chcieć. Ale jeśli nie spojrzała w górę, uznaliby ją za wyzywającą.

"Może jest po prostu nieśmiała, John," powiedziała szara pani. Jej ręka podeszła do podbródka Evie. "Moja Nellie miała takie piękne brązowe oczy. Czy twoje oczy są brązowe?"

Evie przytaknęła. To nie było kłamstwo. Ona rzeczywiście miała brązowe oko.

"Pozwól mi zobaczyć." Pani podsunęła Evie podbródek do góry.

Może mogłaby pokazać tylko jedno oko. Evie próbowała otworzyć prawe oko, jednocześnie ściskając lewe, zakręcając usta w skupieniu.

"Przestań robić miny, dziewczyno" - szczeknął mężczyzna.

Ostry ton zaskoczył Evie, a ona zapomniała o tym, żeby trzymać lewe oko zamknięte.

Kobieta sapnęła i odciągnęła rękę. "Jej ... oczy. Panno Woodson, co jest nie tak z jej oczami?".

Evie natychmiast zamknęła spojrzenie, mrugając z powrotem łzy, które się podniosły.

"Nic nie jest nie tak z jej oczami!" Hamilton pospieszył w stronę Evie i złapał ją za rękę. "Ona widzi po prostu dobrze. Tylko to się liczy, prawda? To, że działają. Moja siostra jest inteligentna, wesoła i silna jak na swój rozmiar. Dostałabyś umowę, gdybyś wzięła nas obie na siebie. Nie musiałbyś nawet płacić mi pensji. Będę pracować za darmo, jeśli weźmiesz też Evie".

"Więc jej oczy nigdy ... nie naprawią się same?". Pani w szarościach stanęła, cofnęła się o krok, po czym potarła ramiona przed dreszczem.

Znajoma niebieska spódnica panny Woodson pojawiła się na widoku. "Hamilton ma rację. Wzrok Evangeline nie jest zaburzony, a ona naprawdę jest kochającym dzieckiem."

"Ale te oczy są takie ... osobliwe." Kobieta cofnęła się o kolejny krok. "Przyprawiają mnie o dreszcze".

"To decyduje," powiedział pan Potter. "Weźmiemy chłopca. Nie dziewczynkę. Jedna dodatkowa gęba do wykarmienia to wszystko, na co mnie stać."

"Bardzo dobrze." Panna Woodson westchnęła. "Pani Dougal może pomóc ci z gazetą-"

"Nie!" Hamilton tupnął nogą. "Nie pójdę bez mojej siostry".

Evie wpatrywała się w niego. Ten zadziorny głos nie brzmiał w żaden sposób jak miły brat, którego znała.

"Nie sass your betters, chłopcze". Mężczyzna wskazał palcem w twarz Hamiltona.

"Nie jesteś moim lepszym!" Hamilton potrząsnął nosem w powietrzu. "Jestem Pearson. Mój papa zatrudniał takich jak ty do pracy w swojej fabryce. Ludzi zbyt głupich, by robić coś więcej niż proste zadania, jak sadzenie nasion i patrzenie jak rosną."

"Hamilton!" Zszokowany głos panny Woodson odbił się echem niedowierzania Evie.

Mężczyzna zalśnił, jego twarz zrobiła się jasnoczerwona. "Lepiej uważaj na słowa, chłopcze".

"Albo co?" Hamilton rzucił wyzwanie. "Będziesz mnie biczował? Bijesz mnie? Przykręcisz mnie w swojej stodole? Nie spodziewałbym się niczego mniej od człowieka, który prawdopodobnie nie potrafi nawet czytać."

Pan Potter trząsł się z wściekłości, a Evie martwiła się, że jej brat posunął się za daleko.




Prolog (4)

"On nie ma tego na myśli". Panna Woodson położyła ręce na ramionach Hamiltona i odciągnęła go od mężczyzny, który wyglądał jakby miał zaraz uderzyć. "On po prostu boi się, że zostanie rozdzielony z siostrą".

"Ja też to mówię." Hamilton wyszarpnął się z uścisku panny Woodson i podszedł prosto do farmera i jego żony. "I to nie tylko on jest ignorantem. Jego żona też jest. Dlaczego inaczej miałaby się bać czegoś tak błahego jak oczy, które mają dwa różne kolory?".

Ręka mężczyzny zacisnęła się w pięść.

Evie rzuciła się na brata i owinęła ramiona wokół jego środka. "Przestań, Ham-ton. Stój!"

"To dziecko, John." Dama w szarościach wystąpiła również przed swoim mężem i wpatrywała się w jego twarz, gdy położyła mu na ramieniu dłoń zatrzymującą.

"Nie będę tolerować nikogo, kto mówi o tobie w ten sposób, Georgia. Bez względu na jego wiek." Odstawił żonę na bok i wbił palec w twarz Hamiltona. "Jeśli jeszcze raz będziesz źle mówił o mojej żonie, to..."

Hamilton rzucił się do przodu i ugryzł wskazujący palec mężczyzny.

Farmer zawył, po czym drugą ręką skuł Hamiltona w głowę. Hamilton przewrócił się. Evie upadła z nim. Kobiety krzyczały. Mężczyźni krzyczeli. Evie mogła tylko trzymać się brata i modlić się, żeby wszystko inne zniknęło.

"Cóż, to była katastrofa." Wypowiedź Lizard Lady odbijała się we wnętrzu wagonu, gdy ten pędził w dół torów, zabierając ich z powrotem na drogę, którą przybyli. Nie będzie więcej przystanków. Żadnych szans na znalezienie rodzin.

"To nie była żadna katastrofa", powiedział Zach z uśmiechem, uderzając Hamiltona lekko w ramię. "To było genialne! Dobra robota, Ham-bone. Jestem pod wrażeniem."

Hamilton szczerzył się, jakby właśnie został mianowany królem góry. Chłopcy zdecydowali się usiąść razem w tylnej części wagonu, Zach właściwie zrobił miejsce dla Setha na siedzeniu obok niego, podczas gdy Hamilton i Evie usiedli na tylnym siedzeniu przed nimi.

Evie uważała ich wszystkich za wariatów, że są tak dumni z siebie za tak okropne zachowanie, ale ona i Hamilton wciąż byli razem, więc nie chciała ich zbesztać. Lizard Lady zrobiła to już wystarczająco.

Chłopcy opowiadali to wydarzenie w kółko, aż Evie się znudziła. I spała. Strach męczył dziewczynę, a ona bała się dziś bardziej niż jakiegokolwiek dnia, który pamiętała. Kołysanie pociągu sprawiło, że jej powieki stały się ciężkie, a głowa zaczęła opadać w kierunku klatki piersiowej.

"Tutaj, Evie." Hamilton ustawił swoje plecy przy oknie, tak jak Zach zrobił to wcześniej i zrobił miejsce dla niej, aby zagnieździć się przy jego klatce piersiowej.

Skuliła się przed swoim starszym bratem i spała, dopóki ostry wstrząs nie rzucił jej na podłogę. Jej głowa uderzyła o czyjeś kościste kolano, a ona rozpłakała się, gdy przerażający dźwięk hamujących kół pociągu, piszczących o szynach, przeszył powietrze.

Bagaże spadły z podwieszanych regałów. Sponsorzy krzyczeli. Hamilton zawołał imię Evie, zanim opadł nad nią i owinął swoje ciało wokół niej.

"Wczołgaj się pod siedzenie, Evie, i trzymaj się nóg krzesła".

Zrobiła, co powiedział, z całej siły przytulając się do ozdobnej żelaznej nogi, która łączyła ławkę z podłogą. Wtedy pociąg w coś trzasnął. Mocno. Tak mocno, że siła oderwała od niej Hamiltona.

"Ham-ton!"

Zadudnił głośny jęk i szynobus zaczął się przechylać. Evie zawodziła imię swojego brata.

"Trzymaj się, Evie! Nie puszczaj!"

Tak zrobiła. Aż wagon przechylił się na bok, rzucając nią o jedną z szyb. Metal się rozerwał. Szkło się roztrzaskało. Pociąg rozerwał się, zsuwając się bokiem po nasypie. Evie płakała, próbując znaleźć coś, czego mogłaby się trzymać. Pociąg prześlizgnął się po skale, której poszarpana powierzchnia wybiła szybę w oknie obok okna Evie i odbiła ją w powietrze. Coś twardego ukłuło się o jej bok. Warknęła, ale chwyciła za haczyk na kapelusz, jej małe palce desperacko przylgnęły do metalowego wieszaka.

Wydawało się, że minęło wiele dni, zanim pociąg zatrzymał swój poślizg. Kiedy to się stało, Evie zawołała brata i czekała, aż po nią przyjedzie.

Nie przyszedł.

"Ham-ton!" Gdzie on był? Czy był ranny? Evie zaczęła płakać. Nie mógł być ranny. Ona go potrzebowała. "Ham-ton!"

Puszczając hak kapelusza, podniosła się na ręce i kolana, po czym powoli pchała się na nogi. "Ham-ton!" Zrobiła jeden krok. Potem kolejny. Rozbite szkło chrzęściło pod jej butami. Nogi jej się trzęsły. Głowa bolała ją w miejscu, gdzie uderzyła nią o bagażnik. Jej oczy szukały łez, które nie chciały przestać płynąć.

Nagle para ramion owinęła się wokół niej.

Odwróciła się, gotowa mocno przytulić brata. Tylko, że to nie był Hamilton. To był Seth. Jego klatka piersiowa wydawała zabawny dźwięk, gdy oddychał, prawie jakby piszczała.

"Jesteś ranny." Evie dotknęła jego głowy, gdzie krew zmatowała jego włosy.

"Wszystko w porządku", powiedział Seth, trzymając ją blisko. "Zostań tu . . ze mną ... Evangeline." Jego klatka piersiowa była ciężka, gdy sapał między słowami.

"Muszę znaleźć Ham-ton." Próbowała się wyrwać. Jego chude ramiona były jednak zaskakująco silne, a on trzymał ją mocno.

"Jeszcze nie. Ty . . . musisz poczekać."

On ją przerażał. Sposób, w jaki patrzyły na nią jego oczy. Smutne. Przykro. Tak jak ludzie patrzyli na nią po tym, jak mama i tata poszli do nieba.

Evie walczyła. "Ham-ton! Chcę Ham-ton!"

Tupnęła palcami Setha i wyrwała się. Potknęła się do przodu, potykając się o ramę okna, ale złapała się krawędzi bocznej ławki, żeby nie upaść. Wszystko było na boku. Zgniecione. Złamane.

Zauważyła Zacha pochylonego nad sobą, z wielką płytą szkła w rękach, którą wyrwał do góry i odrzucił na bok.

"Zach?"

Miała zamiar zapytać, czy wie, gdzie jest Hamilton, ale kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jego twarz sprawiła, że zapomniała o swoich słowach. Nie wyglądał teraz na wrednego czy twardego. Wyglądał ... na zagubionego.

"Uratował mi życie", mamrotał, jego spojrzenie było puste. "Zepchnął mnie z drogi i uratował mi życie". Zach zamrugał, a potem wydawało się, że ją rozpoznał. Skoczył na nogi i rozdarł swój płaszcz, jakby nagle się zapalił. W końcu zrzucił go z pleców i rzucił na kupkę czegoś za sobą.




Prolog (5)

Seth dołączył do nich. "Musimy wyprowadzić ... ją na zewnątrz. Nie powinna... widzieć tego."

Nie powinna widzieć czego? Evie patrzyła od jednego chłopca do drugiego. Co oni przed nią ukrywali, i gdzie był jej brat?

"Ona musi się pożegnać" - przekonywał Zach.

Pożegnać? Z kim?

"Evie?" Słaby głos przeciął kłótnię, unieruchamiając wszystkich.

Hamilton!

Evie przepchnęła się obok Zacha i w końcu znalazła brata. Leżał na plecach, nie ruszając się. Płaszcz Zacha zakrywał go. Potknęła się do miejsca, w którym leżała jego głowa i owinęła ramiona wokół jego szyi. Ale on nie przytulił jej z powrotem. Nie potargał jej włosów i nie powiedział, że wszystko będzie dobrze. Po prostu tam leżał. Wciąż. Zbyt nieruchomo.

"Ham-ton? Musisz wstać." Złapała go za ramię i próbowała ściągnąć do pozycji siedzącej. "Wstań, Ham-ton!"

"Spokojnie, księżniczko. Nie chcesz przecież zrobić mu krzywdy." Zach kucnął obok niej i poklepał ją po plecach. Czuła się niezręcznie i sztywno, ale było jej też ciepło. A Evie czuła się tak zimno, jakby jej serce zamieniło się w lód.

"Zach będzie ... opiekować się tobą teraz," powiedział Hamilton, z trudem otwierając oczy. "Złożył mi obietnicę, a ja ufam mu . że jej dotrzyma. Możesz mu zaufać ... też".

"Nie chcę, żeby Zach się mną zajmował. Chcę ciebie, Ham-ton!"

Jej brat uśmiechnął się, lub próbował. "Wiem, Evie, ale nie mogę zostać. Muszę ... iść do Mamy ... i Papy." Zakasłał, a z jego ust wydobyło się coś czerwonego.

Przerażenie ogarnęło Evie, trzęsąc nią od góry do dołu. Hamilton nie mógł jej zostawić. Nie mógł!

Zach pomógł Hamiltonowi odwrócić głowę i wytarł krew, czułość tak dziwną z szorstkiego chłopca. Kiedy już skończył, Hamilton ponownie spojrzał na Evie.

"Kocham cię, siostro. Zawsze . i na zawsze".

"Nie zostawiaj mnie, Ham-ton." Jej głos złamał się, gdy runęła na jego klatkę piersiową i wypłakała swój ból serca. "Nie zostawiaj mnie."

Coś bulgotało w jego płucach; mogła to usłyszeć pod płaszczem. Ale słyszała też głosy. Seth i Zach kłócący się.

"Nigdy nie pozwolą ci z nią zostać", mówił Seth. "Jak tylko wrócimy do Nowego Jorku, znowu nas podzielą".

"Dlatego nie jedziemy do Nowego Jorku".

"Co?"

"Robimy sobie ucieczkę".

"Ale my jesteśmy tylko dziećmi. Jak możemy...?"

"Jeśli nie chcecie jechać, to nie jedźcie. Ale złożyłem dzieciakowi obietnicę, a ja nigdy nie cofam słowa. Zabieram stąd dziewczynę. Jeśli mogę przetrwać na ulicach Nowego Jorku, to mogę przetrwać w Teksasie. Damy sobie radę."

"Ale będą nas szukać."

"Więc zmienimy nazwiska. Staniemy się naszą własną rodziną z własnym nazwiskiem."

Chłopcy ucichli, pozostawiając nic poza płytkimi bulgotami klatki piersiowej jej brata, które odbijały się echem wokół Evie. Potem nawet to ustało. "Ham-ton," jęknęła, wiedząc, że ją opuścił.

"Hamilton to dobre imię", powiedział Seth.

"Tak," odpowiedział Zach. "Hamilton to jest."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Znajdź jej drogę"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści