Ukryci wrogowie

Prolog (1)

W ten sposób będziecie karać złoczyńców.

Aby wszyscy, którzy usłyszą o twoich czynach, zadrżeli i przestali czynić zło.

Nie wolno wam okazywać litości: Życie zapłaci za życie, oko za oko,

ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę.

KSIĘGA POWTÓRZONEGO PRAWA 19: 19-21

PROLOG

Kiedy próbuję sobie ułożyć w głowie, jak ten cały bałagan się zaczął, część mnie myśli, że to mogło się zacząć ponad trzydzieści lat temu. Przynajmniej nasiona zostały zasiane tak daleko wstecz, we wczesnych latach osiemdziesiątych. To, co wydarzyło się wtedy, na letnim obozie w Teksasie, ustawiło scenę dla wszystkiego, co miało nadejść.

Dziwne, jak coś tak odległego w czasie i geografii nadal ma na mnie wpływ tutaj, dzisiaj.

Czasami próbuję sobie wyobrazić, jak się czuła ta jedenastoletnia dziewczynka, gdy biegła, potykając się, przez las tamtej nocy. Próbuję postawić się na jej miejscu. Kiedy to robię, zastanawiam się, czy była przerażona.

Czy rozumiała konsekwencje tego, w co się wpakowała? Wyobrażam sobie, że czuła się jak w innym świecie, jak we śnie. Ale nie dobry sen. Nie, jeden ze złych, takich, w których twoje serce bije jak karabin maszynowy, gdy próbujesz uciec przed jakąś mroczną rzeczą, która cię goni. Ale im szybciej próbujesz biec, tym wolniej idziesz, twoje nogi czują się ołowiane, niezdarne, bezużyteczne. Wpadasz w panikę. Pojawiają się łzy frustracji. Strach bierze górę i nie chce puścić. Otwierasz usta, by krzyczeć, ale zdajesz sobie sprawę, ku swojemu przerażeniu, że jesteś sparaliżowany. Nie chodzi o to, że nie możesz krzyczeć; nie możesz nawet oddychać. To nie sen - to koszmar.

Z drugiej strony, to wszystko może być po prostu moją wyobraźnią. Może to tylko moje wyobrażenie o tym, co czułem, na Joan.

Może ona wcale się nie bała.

To prawda, było ciemno. Noc pachniała deszczem, ale nie było błyskawic, tylko dalekie dudnienie grzmotów sugerujące odległą burzę. Nie było świateł na szlaku, nie było widoczności poza księżycem wyłaniającym się od czasu do czasu zza mozaiki chmur. Ale Joan już kiedyś szła tym szlakiem. Biegła w kierunku głównej chaty.

Była w Camp Willow od prawie dwóch pełnych tygodni. Wchodziła i schodziła tym szlakiem co najmniej dziesięć razy dziennie, każdego dnia. Oczywiście było to w ciągu dnia i zawsze z jej kumplem lub doradcą obozowym (dzieci nazywały ich liderami oddziałów).

Joan nigdy nie była na szlaku w nocy. I nigdy sama.

Może wyobrażam sobie, że Joan była przerażona, bo jako dorosły uważam, że powinna była. Ja byłabym przerażona.

Dorośli wiedzą, że zło kwitnie w ciemności.

Las nie jest bezpiecznym miejscem dla małej dziewczynki w ciągu dnia. Ale w nocy?

Każdy doświadczony turysta powie ci, że las zmienia się w nocy. Punkty orientacyjne wyglądają inaczej. Cierpi na tym percepcja głębi, nawet w młodych oczach.

W dzień, zagajnik mirtów na poboczu ścieżki jest oczywisty. Jaskrawe kwiaty w kolorze fuksji kontrastują z szarościami, brązami i zielenią otaczających je drzew i liści.

Skręcając w prawo przy mirtach, dotrzesz z powrotem do głównego obozu. Jeśli przegapisz ten zakręt, szlak będzie wiódł w dół, aż dotrzesz do malowniczego punktu widokowego, który spada pięćdziesiąt stóp do rzeki i poszarpanych skał poniżej.

W dzień te fuksjowe kwiaty byłyby nie do przeoczenia. Ale w nocy ten punkt orientacyjny po prostu wtapia się w tło.

Widzisz, w nocy w lesie nie ma pięknych różowych kwiatów.

Pewnie zastanawiacie się teraz, co Joan robiła sama w środku nocy. Co mogło ją skłonić do opuszczenia bezpiecznego domku bez swojego kumpla? I dlaczego uciekała?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw opowiedzieć wam trochę o niej.

Joan była uroczą, jasną dziewczynką. Ci, którzy nie znali jej dobrze, mogliby pomylić jej ciekawską naturę z przedwczesnością. Ale ona taka nie była. W rzeczywistości była pełna szacunku i odpowiedzialna, jak to starsze siostry mają w zwyczaju.

Była też jednym z tych dzieci, które nie boją się mówić tego, co myślą. Tak właśnie wychowali ją rodzice. Pochodziła z jednej z tych rodzin, w których rodzice mówią do swoich dzieci jak do dorosłych. A dzieci robią to samo. Żadnego owijania w bawełnę.

Joan była jasna co do swoich przekonań. Nie przestraszyła się łatwo.

Nie zaczęła się bać tamtej nocy. Zaczęła z ciekawości. Skradała się po zgaszeniu światła. Węszyła. Nazywała to "szpiegowaniem".

To naturalne u małych dzieci, takie zachowanie. Trzewne. Pierwotne. Jeśli masz dzieci, wiesz o czym mówię. Ewolucja wpoiła dzieciom coś, co mówi: Musimy się nauczyć, jak szpiegować innych. Jak zbierać "tajne" informacje. Jak prześladować. Musimy nauczyć się być drapieżnikiem, albo staniemy się ofiarą.

To część dorastania. To wszystko jest zabawą i grą.

Ale istnieje wyraźna linia, która dzieli gry od rzeczywistości.

Joan przekroczyła ją, gdy zbliżała się do chaty, którą planowała szpiegować.

Znała te dzieciaki. Obserwowała je przez ostatnie kilka dni, podsłuchiwała podczas lunchu, tego typu rzeczy. Podsłuchała ich rozmowę, ale nie mogła uwierzyć, że to co planują jest prawdą.

Jeśli tak było, musiała coś zrobić.

Widzisz, Joan została wychowana z jasno określonymi pojęciami dobra i zła. Chodziła na zajęcia z Biblii. A babcia czytała jej, gdy nie było w pobliżu mamy i taty, fragmenty Starego Testamentu. O szatanie i grzechu pierworodnym. Babcia nauczyła ją, że są pewne rzeczy, które są mistyczne, święte i niebezpieczne. Nie wolno się nimi bawić.

Joan skradała się cicho, celowo między kałużami światła. Gdy dotarła do domku, zatrzymała się. Słyszała głosy. Mimo że było już dawno po zgaszeniu światła, z pewnością coś się tam działo.

Ostrożnie, podniosła się na tyle, by widzieć przez okno, a potem szybko się opuściła. Widziała ich - nie była pewna, czy oni ją widzą, czy patrzą w jej stronę, czy nie.

Nasłuchiwała uważnie, próbując dowiedzieć się, co robią. Ale jedyne co słyszała to bicie serca o żebra, dzwonienie krwi w uszach. Położyła dłonie na ustach, by uciszyć oddech, który przychodził tak szybko i płytko, że zaczynała czuć się oszołomiona.




Prolog (2)

Powoli zerknęła ponownie w okno i zobaczyła, że nikt nie patrzy w jej kierunku. Jej oczy zdążyły się już przystosować do ciemności. Mimo to potrzebowała kilku chwil, by jej mózg zarejestrował, co się dzieje, i jeszcze kilku sekund, by rzeczywiście zrozumieć, co widzi.

Joanna miała otwarte usta. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje, co oni robią. Gapiła się, mimowolnie wstrzymując oddech.

Na obozie Willow obowiązywały pewne zasady. Co obozowicze mogą, a czego nie mogą robić.

To, czego świadkiem była Joan, wykraczało daleko poza łamanie obozowych zasad. Była zszokowana. Oszołomiona. I była wściekła. To nie było tylko złe. To było złe.

Poszedłbyś za to do piekła.

Musiała sprawić, by to się skończyło.

"Powiem!"

Na jedną krótką chwilę, wszystko zamarło. Las ucichł.

Te trzy słowa zawisły w powietrzu.

Ciszę przerwał pisk, po którym nastąpiło trzepotanie skrzydeł, gdy przerażone stworzenie jakiegoś rodzaju wyleciało ze swojej grzędy. W tym samym momencie dzieci w domku odwróciły się zgodnie i zerknęły na źródło krzyku.

Joanna spojrzała na nie. Znała je. Gdy patrzyła od jednego do drugiego, a one wpatrywały się w nią, Joan zrozumiała, że ma przewagę liczebną.

Odwróciła się i uciekła tak szybko, jak tylko nogi ją poniosły. Gdy to robiła, usłyszała głos dziewczyny syczący głośnym szeptem: "Joan, zaczekaj!".

Joan zignorowała ją i uciekła, w kierunku głównej kabiny. Czuła się silna, pełna energii, pełna celu. Ale jak już mówiłam, szlak był ciemny. Światło księżyca przychodziło i odchodziło. W oddali gotowała się burza. Wokół niej słychać było dziwne odgłosy. Cienie tworzyły groźne kształty wzdłuż ścieżki.

A Joan była sama.

Mówi się, że kiedy dochodzi do wypadków, to zazwyczaj nie jedna rzecz idzie nie tak, ale raczej jest to skumulowany efekt wielu błędów. Dla małej Joan, adrenalina, ciemność, dezorientacja i brak postrzegania głębi - wszystkie te czynniki - prawdopodobnie połączyły się i doprowadziły do bardzo złego wyniku. To właśnie szeryf powiedział później rodzicom Joan.

Joanna na początku miała szczęście. Mimo przeciwności losu, nie przegapiła zakrętu na szlaku. Nie przegapiła też mirtów krapskich. Joan obrała właściwą ścieżkę i zmierzała prosto do głównej chaty. Aż potknęła się o korzeń i upadła, mocno.

Naprawdę mocno.

Jej kolano wbiło się w ziemię, przyjmując na siebie ciężar upadku. Uderzenie oderwało jej lewy but.

Joan zaczęła płakać. Cicho, żeby nikt nie słyszał. Próbowała się pozbierać i zwinęła się do pozycji siedzącej, kołysząc się i trzymając za kolano. Poruszając nim delikatnie. Oceniając uszkodzenia.

Błysk pioruna zaskoczył ją, ale dał też wystarczająco dużo światła, żeby zobaczyć, że jej but znajduje się zaledwie kilka stóp dalej.

Próbowała przestać płakać.

Chciała mieć mamę. Chciała być w domu. Żałowała, że nie szpiegowała. Żałowała, że nie widziała tego, co widziała.

Ale, czuła też w głębi duszy, że wszystko będzie dobrze. Wiedziała, że Jezus ją ochroni, bo była dobrą dziewczynką.

Księżyc wyjrzał zza chmur. W świetle, Joan poczołgała się do swojego buta. Kiedy to robiła, przez łzy Joan zobaczyła ruch.

Cienie przybierające ludzką postać.

Pojawiały się, jeden po drugim.

Dzieci, które szpiegowała.

* * *

Następnego ranka, hejnał zabrzmiał jak co dzień o 8:30.

Koleżanka Joan z obozu, Ann, wcześnie wstała i była gotowa na śniadanie przed większością. Zdziwiło ją, że łóżko Joan jest puste.

Kiedy inne dziewczyny z ich kabiny powiedziały jej, że nie widziały Joan, Ann zaczęła szukać jej po całym kempingu. W końcu, zirytowana i trochę zaniepokojona, poszukała ich przywódczyni oddziału, Beth.

"Czy jesteś pewna, że ona się z tobą nie wygłupia?"

Ann wzruszyła ramionami.

"Może jest w łazience?" zapytała Beth.

"Nie. Sprawdziłam."

"Założę się, że poszła na śniadanie wcześniej. To nie byłby pierwszy raz. Pewnie jest w mesie."

Ann potrząsnęła głową. "Znalazłam to na szlaku." Trzymała w górze niebieski but Keds - lewa stopa.

"Ann, nie powinnaś opuszczać kempingu sama. Wiesz o tym."

"Wiem, ale martwiłam się," odpowiedziała dziewczyna, patrząc w dół na but w swojej dłoni.

Beth wzięła but od Ann i obróciła go w dłoniach. "Jesteś pewna, że to jej?"

"Nope," odpowiedziała, zagryzając wargę, "ale myślę, że tak. Całkiem pewna."

Beth pomyślała przez chwilę, po czym powiedziała: "Daj mi kilka minut i pójdziemy razem jej poszukać. Dobrze?"

Joan nie było w jej kajucie ani w żadnej innej. Nie było jej w jadalni ani nigdzie indziej w okolicy obozu. W tym momencie Beth poinformowała dyrektora obozu, że Joan zaginęła.

Dyrektor obozu przesłuchał Ann.

Kiedy Ann poszła spać po zgaszeniu światła, Joan była w ich kabinie, w łóżku, tam gdzie powinna. Kiedy Ann obudziła się po hejnale, Joan już nie było. Jej łóżko było zmięte - wyglądało, jakby w nim spano, albo przynajmniej leżało, ale było puste.

Ann znalazła niebieski but Keds na szlaku, obok mirtów, na ścieżce do głównej chaty. Pokazała im nawet to miejsce.

Na polecenie dyrektora obozu przeszukali jeszcze raz wszystkie domki i teren.

Nie ma Joan.

To przeszukiwanie zajęło kolejną godzinę i właśnie w tym momencie nieobecność Joan stała się poważnym problemem.

Tuż przed 10:00 rano, dyrektor obozu zadzwonił do biura szeryfa. On i dwaj zastępcy pojawili się wkrótce potem i przejęli kontrolę nad sytuacją. Poszukiwania Joan rozpoczęły się na poważnie o 11:30.

O godzinie 13:00 ciało dziewczynki zostało znalezione na brzegu rzeki, rozbite na skałach poniżej punktu widokowego. Wyglądało na to, że znalazła drogę do krawędzi kanionu i spadła. Miała wiele złamanych kości, ran i urazów głowy. Śmierć byłaby natychmiastowa.

Rodzina Joanny została powiadomiona. Natychmiast przybyli do obozu, pogrążeni w żalu i zwiędnięci.

Strata dziecka to największa tragedia. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak musieli się czuć po otrzymaniu tej druzgocącej wiadomości.




Prolog (3)

Pozostali rodzice, ci szczęśliwi, zostali powiadomieni, aby mogli zdecydować, czy wrócą wcześniej, aby odzyskać swoje dzieci, z których wielu było w traumie po tym zdarzeniu.

Gdy wieczorem zabrano ciało Joanny, było już za późno, by funkcjonariusze mogli zrobić cokolwiek więcej. Uzgodnili, że wrócą następnego dnia.

Tej nocy w obozie odbyło się nabożeństwo ku pamięci Joan dla opiekunów i dzieci, które pozostały.

Następnego dnia rano szeryf i jego zastępcy wrócili.

Pamiętacie, że to wszystko wydarzyło się prawie trzydzieści lat temu. Na długo przed erą zaawansowanej technologicznie medycyny sądowej i przed CSI. To były bardziej niewinne czasy. Prostsze. Szeryf był wybieranym urzędnikiem - jego główną kwalifikacją na to stanowisko była lokalna popularność. Jego zastępcy też byli miejscowi. Ich szkolenie było minimalne.

W śledztwie kryminalnym jednym z najgorszych błędów, jakie może popełnić śledczy, jest pozwolenie, by uprzedzenia zaszkodziły analizie. Niestety, tak właśnie było w tym przypadku. Funkcjonariusze byli pewni, że Joan po prostu się zawróciła, prawdopodobnie zgubiła drogę i upadła.

Oczywiście nadal wykonywali swoje obowiązki. Przesłuchali pozostałe dzieci i opiekunów obozu, ale nie dowiedzieli się niczego, czego by już nie słyszeli.

Samobójstwo zostało odrzucone. Joan była szczęśliwym, dobrze ułożonym dzieckiem. Żaden z opiekunów nie zgłaszał oznak depresji ani niczego innego. W rzeczywistości, zauważyli energię i osobowość dziewczynki.

Wykluczono również nieuczciwą grę. Nie było żadnych śladów walki. Tak, były inne ślady w górę i w dół szlaku prowadzącego do punktu widokowego, ale wtedy, byłyby. To było bardzo popularne miejsce, odwiedzane przez prawie wszystkich w obozie.

Poza tym, jaki motyw miałby ktoś, by skrzywdzić dziewczynkę?

Jeden z zastępców zasugerował możliwość zabójstwa, by ukryć inną zbrodnię. Ale jakie inne przestępstwo? Joan nie miała nic wartego kradzieży. Została znaleziona w pełni ubrana. Nie była w żaden sposób molestowana. Odrzucono tę koncepcję.

Najwięcej sensu miało to, że to był wypadek. Joan wyszła po godzinach, wbrew polityce obozu. Była sama w ciemności, zdezorientowana, źle skręciła i upadła na śmierć.

To był tragiczny wypadek. To wszystko. Nic więcej i nic mniej.

Wszystko zgadzało się z tą teorią, z wyjątkiem faktu, że Ann znalazła but Joan na ścieżce prowadzącej do głównej chaty, a nie w drodze do punktu widokowego.

Jeśli Ann miała rację co do miejsca znalezienia buta, oznaczałoby to, że Joan była w drodze do głównego obozu, potem zgubiła but, zawróciła, wróciła do rozwidlenia, skierowała się do wąwozu i spadła z urwiska na śmierć.

To po prostu nie było logiczne. To nie miało sensu.

Funkcjonariusze doszli do wniosku, że Ann pomyliła się co do miejsca znalezienia buta.

Jak to ujął jeden z zastępców: "Dlaczego, na Boga, jedenastoletnia dziewczynka miałaby się włóczyć po lesie, w ciemności, w jednym tylko bucie?".

Sprawa została zamknięta.




Rozdział pierwszy (1)

ROZDZIAŁ JEDEN

4 stycznia 2018 r.

Prawda o Joan leżała uśpiona przez dekady, dopóki nieoczekiwana seria wydarzeń nie wydobyła wszystkiego na powierzchnię. Wydarzenia te rozpoczęły się w 2018 roku, w Kolorado. I zaczęły się od innej jedenastoletniej dziewczynki o imieniu Arya Stark. To ona była katalizatorem, który sprawił, że wszystko zatoczyło pełne koło.

Do Beaver Creek Village zawitała zima. Śnieg pokrył góry i dolinę, a z nocnego nieba wciąż sypał. Ciepłe promienie żarowego światła sączyły się przez okna pobliskich domów i po ziemi, tworząc duże bursztynowe trójkąty na dziewiczo białym płótnie.

Na delikatnym szeptanym wietrze dźwięki muzyki i śmiechu podryfowały z wioski na jeden z balkonów condo. Wewnątrz tego condo, Susie Font i jej mąż Roy Cruise były przytulnie przytulone na kanapie przed telewizorem. Pożyczali to miejsce od przyjaciół na długi weekend. Na stoliku do kawy między nimi stała do połowy skończona butelka wina, obok inna pusta butelka z tego samego rocznika. W koszu na śmieci mogła być nawet trzecia pusta.

Para oglądała pudełkowy zestaw epickiego serialu fantasy Gra o tron, zauroczona finałem sezonu szóstego. W tym odcinku jedna z głównych bohaterek - Arya Stark - dokonuje zemsty na Walderze Freyu za zamordowanie jej rodziny. To makabryczna, ale satysfakcjonująca scena, która jest zwieńczeniem wielu odcinków.

Gdy napisy końcowe się rozwinęły, Roy powiedział: "Cholera! To było dobre!"

"Wiem. Prawda?" Susie zgodziła się, nalewając sobie więcej wina.

"W ogóle nie podejrzewałam tej służącej dziewczyny".

"Tak. Myślałam, że była tam, bo miała zostać kolejną żoną Freya czy coś w tym stylu".

"Ja też!" zgodził się Roy.

"Frey na to zasłużył".

"Jeśli ktoś zasługuje, to na pewno on jest blisko szczytu listy".

"Teraz, gdy Joffrey nie żyje, na szczycie," powiedziała Susie.

"Prawda. Nienawidziłem tego małego skurwiela."

Roy łyknął więcej wina, patrząc nieobecnym wzrokiem na napisy końcowe w telewizorze.

"Co powiesz na szybkie jedno przed snem?" Susie mrugnęła do męża, przygryzając kusząco wargę, zanim skinęła na balkon.

Roy wziął głęboki oddech, uśmiechnął się, a następnie otrzepał się. "Dobrze, ale to ostatni raz dziś wieczorem. Wysokość tutaj mnie zabija. Ledwo mogę oddychać. To i te palpitacje..." Poklepał gwałtownie klatkę piersiową, naśladując bicie serca.

Wyszli na balkon, zabierając ze sobą wino. Susie odwinęła dół koszuli od spodni, następnie sięgnęła do stanika, wyciągnęła pudełko Marlboro Lights i wręczyła je Royowi.

Po zapaleniu oparli się o barierkę i przez kilka minut palili w milczeniu. Dźwięki nocy docierały do nich - muzyka i śmiech z wioski.

Roy obserwował, jak migoczący niebieski odcień telewizorów oświetla okna pobliskich domów, po czym wydmuchał pierścień dymu i powiedział: "Ten program jest taki zaraźliwy. Naprawdę sprawiają, że nienawidzisz bohaterów, a średniowieczna sceneria sprawia, że całe to zabijanie wydaje się normalne. Jakby to było w porządku chodzić i ścinać głowy." Wykonał ruch siekania. "A potem dają ci te wszystkie postacie, które trzeba zabić." Ostatnią część wypowiedział z teksańskim akcentem, co rozśmieszyło Susie.

"Prawo karne..."

Roy uśmiechnął się na wspólne wspomnienie i dał żonie dziobnięcie w czoło. Jej włosy pachniały kokosem.

Roy i Susie poznali się na studiach prawniczych. Chociaż była nieco starsza, on był rok przed nią. Mieli kilka zajęć, które się pokrywały, a jednym z nich było prawo karne. Profesor, elegancki obrońca w sprawach karnych, kiedy nie uczył, opowiedział klasie historię procesu karnego na Dzikim Zachodzie, aby postawić tezę o "karze pasującej do przestępstwa".

Dwóch więźniów stanęło przed wędrownym sędzią okręgowym w Teksasie. Na rozprawę przybyło całe miasto. Pierwszy mężczyzna został postawiony przed sędzią. Został on oskarżony o morderstwo - zabicie człowieka. Po wysłuchaniu wszystkich dowodów, sędzia uznał go za winnego morderstwa i skazał na trzydzieści dni więzienia.

Następnie przed sędzią postawiono drugiego więźnia. Ten człowiek został oskarżony o kradzież konia. Po wysłuchaniu dowodów i argumentów prawników, sędzia uznał mężczyznę za winnego kradzieży i skazał go na śmierć przez powieszenie. Złodziej koni, nie trzeba dodawać, był niezadowolony z wyroku sądu.

"Ty sum-bitch! Jak możesz mnie powiesić za kradzież konia, kiedy tego dupka-mordercę wypuszczasz na trzydzieści dni?" krzyczał złodziej koni, kiedy zastępcy go zabierali.

Sędzia odpowiedział: "Mogę znieść to, że zawsze znajdzie się jakiś człowiek, którego trzeba zabić. Ale nie znam żadnego konia, który wymagałby kradzieży!".

Wracając na balkon, Roy usiadł na małej sofie, naciągając koc na nogi.

Większość pomyślałaby, że sofę postawiono tam, aby mieszkańcy mieszkania mogli cieszyć się widokiem, ale w rzeczywistości właściciele mieszkania postawili ją jako miejsce do siedzenia dla tych, którzy lubią palić - mąż właścicielki mieszkania sam był miłośnikiem cygar.

Susie dołączyła do Roya pod kocem, podczas gdy on kontynuował: "Frey potrzebował zabójstwa. Jasne, to sprawiedliwość. Ale jest w tym też element zemsty. Wiele śmierci w serialu ma ten element. Spójrz na to, jak zginął Joffrey. Mogli go po prostu szybko zabić, ale zamiast tego sprawili, że cierpiał z powodu trucizny." Odstawił swojego papierosa do pobliskiej popielniczki.

"To samo z Freyem. Kazali mu zjeść swoje dzieci przed zabiciem go, do kurwy nędzy."

Roy miał tendencję do filozofowania, kiedy pił, a Susie wyczuła, że zbliża się "głęboka" rozmowa. Próbowała rozjaśnić sprawę. "To tylko dla efektu dramatycznego".

"Nie," powiedział Roy. "Myślę, że jest w tym coś więcej. To jest biblijne - w stylu Starego Testamentu. Wiesz? Nie wystarczy, że źli ludzie muszą umrzeć. To gniew złego Boga Abrahama. Na wszelki wypadek, gdyby nie było życia po śmierci, ognia piekielnego, wiecznego potępienia, ci ludzie muszą cierpieć, zanim odejdą. Umieranie nie wystarczy. Muszą umrzeć źle. Ich śmierć musi być gorsza niż, lub przynajmniej tak zła jak powód, dla którego umierają - za co są karani." Roy spojrzał na Susie. "Muszą cierpieć za swoje grzechy".




Rozdział pierwszy (2)

Susie przerwała spojrzenie męża i zapatrzyła się w noc, po czym zaciągnęła się papierosem i powoli wydychała chmurę.

Roy osuszył swój kieliszek z winem, a następnie napełnił go ponownie, dolewając jednocześnie kieliszek żony. "Zaczynam myśleć, że coś w tym jest, wiesz? Oko za oko."

Susie patrzyła na męża przez kilka sekund, a potem wymusiła uśmiech. "Jesteś pijany, głupku," powiedziała, a następnie przytuliła się do niego, zanim dodała, kilka sekund później, przemyślanie, poważnie, "Po prostu odpuść sobie".

"Nie," powiedział. "Mówię poważnie. Myślę, że to jest w nas wszystkich. To jest ludzka natura. W końcu nie jesteśmy tak daleko od barbarzyństwa, nawet w dzisiejszych czasach. Zadajcie sobie pytanie, co sprawia, że jesteśmy cywilizowani? System prawny, który chroni własny interes. Pomyśl o tym. Kara śmierci to kapitalizm w najczystszej postaci".

"Gówno prawda," powiedziała Susie, wydychając dym, siadając i zgniatając swojego papierosa.

"Nie, posłuchaj," powiedział Roy, pochylając się do przodu i chwytając przedramię swojej żony. "Kapitalizm polega na tworzeniu środowiska, w którym każdy człowiek -"

"Osoba," wtrąciła Susie, rozciągając się i tłumiąc ziewnięcie.

"Tak, wiesz co mam na myśli, Suze... każda osoba może realizować swój własny interes bez ingerencji, tak długo jak nie narusza praw innych osób. Więc wymyślamy listę najgorszych naruszeń praw innych ludzi, najgorszych przestępstw. I za popełnienie tych przestępstw nakładamy ostateczną karę - śmierć. Mamy karę śmierci, ponieważ wierzymy, że istnieją pewne przestępstwa tak złe, że jeśli je popełnisz, nie jesteś człowiekiem. Jesteś zwierzęciem. Nie. Gorzej. Nawet zwierzęta zasługują na życie. Jeśli popełniasz pewne przestępstwa, jesteś mniejszy niż zwierzę. Nie zasługujesz na życie. Zasługujesz na śmierć. Nie ma dla ciebie miejsca w cywilizacji".

"Babe. Chodź. Jest późno. Jestem zmęczony i jest zimno tutaj. Chodźmy do łóżka" - powiedziała Susie, próbując wykoleić ciąg myśli męża, podnosząc się z kanapy i kierując się do drzwi.

Wziął kolejny głęboki haust z papierosa i wydychał powoli. Z namysłem. I kiedy jego żona wracała do mieszkania, zawołał za nią, nieco głośniej: "Suze... zrobiłabyś to, gdybym to był ja?".

Słowa te mogły być równie dobrze jego ręką na jej ramieniu. Zatrzymała się i zmarszczyła brwi. Wiedziała, o co chodzi. Nie chodziło o jakiś gówniany program telewizyjny czy filozoficzną tyradę. Chodziło o ich przeszłość. Coś, o czym nie rozmawiali od lat. Wpatrywała się w niego. Chciała zobaczyć jego oczy, ale on odwrócił się i wpatrywał się teraz w noc, jakby szukał tam swojej własnej marki sprawiedliwości. Zapytała go, aby skłonić go do spojrzenia na nią: "Co zrobić?".

Roy zawahał się przed odpowiedzią. Odległa muzyka i śmiech wypełniły pustkę. "Walder Frey. Gdyby mnie zabił. Czy chciałbyś go martwego? Czy chciałbyś go po prostu zabić? Czy może chciałbyś, żeby cierpiał?".

"Roy..."

Odwrócił się do niej, łzy lśniły w jego oczach. "Po prostu odpowiedz na pytanie, Suze".

Susie spojrzała na męża, gdy w jej gardle utworzyła się bryła. "Kochanie, ona odeszła. Camilla odeszła. To nie była twoja wina. Nie mogliśmy nic zrobić. Musimy pozwolić jej odejść" - powiedziała łagodnie.

Roy odwrócił się od niej, gdy łza zsunęła się po jego policzku. Sprawiało mu to ból. Nienawidziła widzieć go w takim stanie.

Bryza zmieniła kierunek, niosąc muzykę i śmiech daleko i mieszając śnieg z dachu, zrzucając kawałki nad nimi w pudrowej kaskadzie.

Mała śnieżynka przerwała tę chwilę i Susie podeszła z powrotem do męża, wycierając grzbietem dłoni własne łzy. Pochyliła się, by pocałować go w głowę, po czym usiadła na brzegu sofy obok niego. Patrząc mu w oczy, jedną ręką wzięła od niego papierosa, drugą trzymając go za rękę. Zaciągnęła głęboki długi haust i wypuściła dym w noc.

"Ale" - wyszeptała - "gdyby ten skurwiel przeżył, zabiłabym go, wypatroszyła, upiekła w cieście i nakarmiła jego matkę".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Ukryci wrogowie"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści