Until Then

Rozdział pierwszy (1)

==========

ROZDZIAŁ PIERWSZY

==========

Elluvian z Danarre nie lubił sal tronowych.

Przez większą część jego życia sale tronowe i komnaty audiencyjne były wyczerpującym ćwiczeniem w upokorzeniu; upokorzenie było zawsze wynikiem braku władzy. Jego obecność w sali tronowej miała podkreślić ten całkowity brak władzy. Został wezwany. Przyszedł. Stanął - lub ukląkł - u stóp platformy, która prowadziła do podniesionego tronu.

Tam pozostał, podczas gdy rozczarowanie jego pana dało o sobie znać.

Istniały znaczące różnice między tą salą tronową, tą salą audiencyjną, a salą tronową z czasów jego młodości. Akt wojny dał mu wolność, której nigdy wcześniej nie posiadał.

Aktor tego czynu zasiadł na obecnym tronie jako siła natury, niepewnie zamknięta w maskach grzeczności i przyziemnych rządów. Elluvian został ogłoszony; otrzymał pozwolenie - lub rozkaz - na zbliżenie się do Imperialnej Obecności. Jego kroki po bieżni pokrytej spracowanym kamieniem były równie głośne jak jego oddech.

Przed nim siedział Wieczny Imperator, Dariandaros z Ebonowego Lotu. Ani jedno, ani drugie imię nie było używane przez żadnego z poddanych Imperatora od wieków. Elluvianin jednak pamiętał. Jedyna wolność, jaką kiedykolwiek znał, była wynikiem wojny. Pod koniec trzeciej wojny Smoczy Imperator zażądał przysięgi wierności od każdego dorosłego Barrani, który ją przeżył i zamierzał żyć w granicach Imperium.

Elluvian złożył ją chętnie. Złożył ją bez zastrzeżeń. Gdyby Imperator zażądał od Elluviana złożenia przysięgi na krew, wiążącej przysięgi, zrobiłby to bez wahania. Cesarz nie żądał jego prawdziwego imienia. Z każdym innym mógł żyć. Niewiążące przysięgi były tylko słowami.

Uklęknął.

"Powstań", powiedział Cesarz. Jego głos wypełnił sklepienia powyżej wyraźnym, smoczym dudnieniem. Elluvian był posłuszny, po raz pierwszy spotykając się ze spojrzeniem Imperatora; oczy Smoka były pomarańczowe, ale pomarańcz zabarwiony był złotem.

Żadna rozmowa między cesarzem a poddanym nie była prywatna. Cesarska straż i cesarscy pomocnicy byli wszechobecni; cesarski sekretarz lub trzech było ustawionych przy tronie, aby robić notatki tam, gdzie notatki były konieczne.

"Podejdź do tronu".

Elluvian był świadomy, że spośród wszystkich Barrani - każdy zmuszony do złożenia przysięgi wierności bezpośrednio Imperatorowi - tylko garstka miała prawo podejść do tronu. Większość jego krewnych nie uważała tego za zaszczyt. Gdyby któryś z tych niechętnych mu krewnych był obecny, byłby posłuszny bez względu na wszystko. Tak jak Elluvian.

Imperialni strażnicy cofnęli się.

"Wyglądasz na speszonego, stary przyjacielu", powiedział Imperator, gdy strażnicy stali już tak daleko od Imperatora, jak tylko byli skłonni.

"Nie wezwałeś mnie tu, by dyskutować o moim zdrowiu".

"Ach, nie. Ale poinformowano mnie, że brakuje mi pewnych łask społecznych i wydaje się, że ciąży na mnie obowiązek ćwiczenia."

Elluvian uniósł brew. Jego oczy były niebieskie; niebieski Barrani oznaczał wiele rzeczy. W tej chwili był zirytowany. Zirytowany i zmęczony.

"Bardzo dobrze. Sale Prawa wydają się mieć pewne drobne trudności." Gdy Elluvianin nie odpowiedział, Imperator kontynuował. "W szczególności, i co cię interesuje, trudności dotyczą Wilków". Oczywiście, że tak. Sale Prawa były podzielone na trzy odrębne oddziały: Jastrzębi, Mieczy i Wilków. Jedynym działem, który miał znaczenie dla Elluviana były Wilki.

Elluvian wydyszał. "Znowu."

"Rzeczywiście." Oczy Imperatora pozostały pomarańczowe; pomarańcz, jednakże, nie pociemniał w kierunku czerwieni, koloru Smoczego gniewu.

Elluvian pochylił głowę na jedną długą chwilę. Jego oczy, wiedział, były teraz niebieskie od gniewu i frustracji. W życiu uważanym przez młodych Barrani i smoczych krewnych za długie, porażka nie była najgorszą rzeczą, jaka mogła go spotkać. Ale stała porażka pozostawała upokarzająca - a żaden Barrani nie życzył sobie, by jego porażki były analizowane przez Smoki. Starał się opanować emocje, zatopić je.

W tym również zawiódł.

"Nigdy nie rozumiałem, dlaczego chcesz stworzyć ten podział śmiertelnych Wilków. Mamy struktury władzy wypracowane przez dłuższy okres czasu i nie zniżyliśmy się do barbarzyństwa czy dzikości. Ci, którzy mają władzę, rządzą tymi, którzy jej nie mają."

"Tak właśnie postępują zwierzęta. Ci, którzy mają władzę, rządzą tymi, którzy mają mniej. My nie jesteśmy zwierzętami."

Nastrój Elluviana był wystarczająco mroczny, ukłucie porażki ciągnęło go w dół w spirali, która nie miała dobrego zakończenia. Ludzie, którzy stanowili zdecydowaną większość śmiertelników w Imperium, byli o krok od zwierząt, z ich niezmiennymi, stałymi kolorami oczu, zdolnością do rozmnażania się, krótkim, mało znaczącym życiem.

"Nie rozumiem Imperium, które próbujesz zbudować. Nigdy go nie rozumiałem, a wieki, które spędziłem na jego obserwacji, nie wydały odpowiedzi." Przyznanie się do niewiedzy było kosztowne.

Dla człowieka, który wyznawał, że nie chce rządzić siłą, jego forma komunikacji była wątpliwa. Rozkazał, a ci, którzy przeżyli wojny i przysięgli osobistą lojalność Imperatorowi - większość Barrani, zważywszy na brak smoków w tym czasie - posłuchali.

Elluvian został wezwany. Wezwanie było teoretycznie zaproszeniem, ale Elluvian nie był naiwny. Przysięga służby miała wagę i znaczenie zarówno dla Imperatora, który jej zażądał, jak i dla człowieka, który ją złożył.

Śmiertelnicy nie stanowili zagrożenia ani dla Barrani, ani dla Smoków, ale wiele z imperialnych systemów zarządzania - słowo Imperatora - dotyczyło właśnie tych śmiertelników. Imperator stworzył Sale Prawa, z mieczami i jastrzębiami, by pilnować śmiertelników, których było znacznie więcej niż tych, którzy wznieśli się ponad czas i wiek. Stworzył również Wilki.

"Nie," odpowiedział Imperator, jego oczy nie były bardziej pomarańczowe niż wtedy, gdy Elluvian podszedł do tronu na jego rozkaz.

"Dlaczego chciałeś stworzyć podział mężczyzn i kobiet na asasynów?"




Rozdział pierwszy (2)

"Jako katów, Elluvian." Ostrzeżenie, tam. "Jestem cesarzem. Moje słowo jest prawem. Mój wyrok jest więc również prawem. Nie działają w tajemnicy; są częścią Sal Prawa."

"Nie rozumiem waszego prawa, jak je nazywacie".

"Nie," odpowiedział ponownie Imperator, obdarzając Elluviana rzadkim uśmiechem.

"Zadałeś mi zadanie - nie śmiertelnikowi - by znaleźć tych, którzy nadają się do służby jako twoje Wilki. Robiłem to przez dziesiątki lat. Na dłużej."

"Tak."

"Od dawna uważam, że nie masz żadnego poczucia humoru".

"Nie uważam takiego za przydatne ani pragmatyczne."

"Ale najwyraźniej musi pan - i to bardzo czarnego. Dlaczego zrzuciłeś ten obowiązek na mnie? Dlaczego nadal to robisz? Najwyraźniej zawiodłem i zawiodłem ponownie." Wydawało się, że nie ma końca prawdopodobnym porażkom; ciągnęły się one w wieczność w ponurym, ponurym akcie upokorzenia.

"Jesteś jednym z niewielu Barrani, których spotkałem w mojej długiej egzystencji, którym jestem skłonny - z trudem i ostrożnie - zaufać".

"Pozwól mi zatem być twoim Wilkiem; nie potrzebujesz innego".

"Być może słowo 'ostrożny' nie oznacza tego samego między naszymi ludami. Czy używam Barrani niepoprawnie?"

Prychnięcie Elluviana nie zawierało dymu, jak to często robił Cesarz. "Nie widzimy i nigdy nie widzieliśmy się oko w oko w żadnej dyskusji, która dotyczy twoich Sal Prawa lub śmiertelników, których ma ono zarówno zatrudniać jak i chronić. Czuję, że zmieniasz tylko paradygmat władzy, tego kto ma władzę, wśród śmiertelników. Nie widzę, aby ta zmiana miała wpływ na resztę z nas.

"Czy powinieneś po prostu wysłać mnie - lub kogoś takiego jak ja -"

"Nie ma nikogo takiego jak ty wśród twoich krewnych."

Elluvian nie skrzywił się. "Jeśli mnie wyślesz, będę zabijał na twój rozkaz. Rozumiem, że uważasz tych śmiertelników za część swojego stada; nie skrzywdzę twojego stada, chyba że na twój rozkaz. Ale byłbym o wiele bardziej skuteczny niż twoje młode śmiertelne Wilki. Kiedy ty - lub jeden z twoich krewnych - spieprzysz, śmiertelnicy umierają. Mnie to nie spotka. Jeśli życzysz sobie mojej śmierci, wynik nie jest wątpliwy, ale wymagałoby to prawdziwego wysiłku z twojej strony."

"Wszystko to jest prawdą".

"Zawsze byłeś zarówno pozbawiony poczucia humoru, jak i pragmatyczny".

To wydrążyło krótki grymas z Imperatora. "Żaden z moich krewnych nie uznałby moich ambicji tutaj za pragmatyczne."

"Słuszna ocena. Wycofuję swój komentarz. Ale z pewnością w ramach tego twojego planu jest miejsce na pewien pragmatyzm?"

Cesarz pochylił głowę - nie do Elluviana, ale raczej do myśli. Była to myśl, której Elluvian nie rozumiał w pełni, choć kiedyś powiedziano mu, że jest do niej zdolny, z czasem i wysiłkiem. "To będzie ich świat, to moje Imperium".

Elluvian miał wątpliwości.

"Będą pracować i budować życie, które będą prowadzić; nie ma innego sposobu".

"W takim razie pozwól im wybrać".

"Nie zmusiłem śmiertelników do zostania Wilkiem; ani tym bardziej nie zmusiłem ich do zostania Mieczami czy Jastrzębiami. Mają wybór, i wybór ten nie będzie wymuszony. Jeśli odmówią, mogą swobodnie wyjść z Sal Prawa".

"Ale wybór, kto otrzyma obowiązki Wilka, jak się dowiedziałeś, jest... skomplikowany. Wilki będą proszone o zabijanie, tak. Zabijać na mój rozkaz, tak - ale zabijać. Taka śmierć nie omija systemu sądowniczego. Ja jestem systemem sądowniczym. Moje słowo jest prawem.

"Nie mogło umknąć twojej uwadze, że wśród twoich krewnych są tacy, którzy czerpią przyjemność ze sprawowania władzy".

Elluvian skinął głową.

"Wśród twoich krewnych są tacy, którzy czerpią przyjemność, jeśli nie z zabijania, to z powolnej śmierci swoich wrogów. Ach, nie, ich ofiar."

Cisza.

"Z pewnością zawsze znajdą się takie skłonności także wśród śmiertelników. Konieczne jest, aby tacy ludzie nie stali się Wilkami, albo cały projekt okaże się porażką."

"Jak to już było."

"Nie wszystko było porażką" - odpowiedział Cesarz.

"Jeśli każdy mijający dzień nie skutkuje porażką, to porażka jest stanem końcowym. Ostatnie trudności są wymownym przykładem".

"A jednak przed wczoraj Wilki były dokładnie takie, jakie powinny być".

"Najwyraźniej trudność była większa niż zwykłe wczoraj".

Cesarz skinął głową. "Porażka na ogół mnie nie cieszy", powiedział w końcu. "Zbudowaliśmy Wilki i spełniły one swoją funkcję".

"Do wczoraj".

"Albo czterdzieści lat temu. Albo siedemdziesiąt. Albo nieco ponad sto. Jeden dzień, nieważne jak katastrofalny, nie niszczy lat pomiędzy nimi." Cesarz podniósł rękę, gdy Elluvian otworzył usta. "Nie zwolnię cię z tego obowiązku".

"Nawet nie do końca rozumiem ten obowiązek. Minęły wieki, wasza wysokość, a ja jestem opętany nie lepszym zrozumieniem niż w pierwszym dniu, gdy uczyniłeś to moim obowiązkiem."

"I wierzysz, że właśnie dlatego poniosłeś porażkę? Wierzysz, że inna osoba mogłaby stworzyć Wilki, które nigdy nie zawiodą, nigdy nie osłabną?"

Cisza.

"Mylisz się. A wśród Barrani, których spotkałem, jesteś jednym z niewielu, w których wierzę, że mogą w końcu zrozumieć, czym chcę, by stało się to Imperium."

"Wilki to jednostki; nie są politykami. Nie są władzą. Jakiej wartościowej lekcji oczekujesz ode mnie?"

Cesarz potrząsnął głową.

"Pragniesz, bym nadal rekrutował twoje Wilki".

"To jest to, czego pragnę, tak. Jest to również to, co nakazuję."

Elluvian ukłonił się.

"Nawet jak na ciebie, Helmat, to jest w złym guście".

Helmat Marlin, Władca Wilków, podniósł wzrok znad swoich papierów, by zobaczyć Barraniego opierającego się o ramę czegoś, co kiedyś było drzwiami biura. Wielkie drzazgi i kawałki drewna, które tworzyły te drzwi, zostały w większości usunięte. Drzwi nie zostały jednak wymienione. Biorąc pod uwagę nastrój Wolflorda, wymiana nie potrwa długo.

To nie brak drzwi, czy też towarzyszącej im ramy, był w złym guście. Helmat nie potrzebował drzwi, żeby trzymać swoich podwładnych z dala od siebie, kiedy prywatność była obowiązkowa. Nie, to głowa - bez reszty ciała - zajmowała poczesne miejsce na biurku, przy którym pracował.




Rozdział pierwszy (3)

Wolflord, jak nazywali go potocznie różni ludzie służący w Salach Prawa, był dużym mężczyzną. Posiadał jedną, rzucającą się w oczy, niemal definitywnie widoczną bliznę i mnóstwo mniejszych blizn; ta pierwsza przecinała linię jego twarzy, przerwaną przez pchnięcie szczęki. Z wiekiem zbladła do prawie białego koloru.

"Jeśli wolisz, to ty możesz być tym, który złoży dokumenty i spotka się z Imperatorem, by wyjaśnić trudności ostatnich dni".

Elluvian wskazał na biurko. "Moim obowiązkiem jest znalezienie zastępstw dla dwóch Wilków, które straciliśmy. Widzenie głowy jednego z nich na wystawie w twoim biurze raczej nie zachęci nikogo do przyłączenia się."

Helmat wzruszył ramionami. "Jest zaczarowana. Nie pachnie."

"Krew tak."

"Czy to metafora?"

"Tylko jeśli masz śmiertelny zmysł węchu. Przynajmniej wymień swoje drzwi. Nie chcę musieć usuwać drzazg za każdym razem, gdy przechodzę przez to, co z nich zostało."

Helmat prychnął. "Jesteś Barrani," powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.

"Co się stało?"

Helmat nigdy nie był szczególnie dobry w słowach. Zerknął, raz, na Elluviana, ale nie utrzymał jego spojrzenia. "Ja nie umarłem. On." Słowom towarzyszył grymas bardziej pasujący do dyskusji o komarach niż o ludziach.

"Zakładam, że Renzo próbował zapewnić, że sprawy potoczyły się w drugą stronę".

"Nie pytałem."

"Drzwi?"

"Były zamknięte." Zamknięte, w biurze Wolflorda, miały inną wagę, inne znaczenie.

"Był po wewnętrznej czy zewnętrznej stronie tych zamkniętych drzwi?"

"Wewnątrz. Czy to konieczne?"

"Był moim uczniem, tak jak ty. Boli mnie widok jego głowy użytej jako przycisk do papieru."

"Czyżby?"

Elluvian uśmiechnął się. Był to wyraz Barrani; ostry, zimny. "Co myślisz?"

"Myślę, że pewnego dnia powiesz mi, dlaczego kiedykolwiek zgodziłeś się służyć Wiecznemu Cesarzowi. Jak się ma Rosen?"

"Nie wierzę, że będzie zaangażowana w polowania naziemne w bliższej lub dalszej przyszłości".

Helmat nie przeklął; rzadko to robił, gdy ocena Elluviana pasowała do jego własnej. "Mamy mniej Wilka." Renzo wyraźnie nie był już uważany za Wilka.

Byli w dole dwa, ale Elluvian nie poprawiał Helmata. W jego obecnym nastroju byłoby to wysoce nieopłacalne.

"Kogo masz dla mnie?"

Elluvian trzykrotnie w ciągu ostatnich stuleci próbował zmienić procedury rekrutacyjne Wilków. Za każdym razem poniósł porażkę. Elluvian nie dowodził technicznie ani prawnie Wilkami, ale je znajdował. Zwiadowcy. Często je szkolił. Helmat Marlin, obecny Władca Wilków, miał ostatnie zdanie; nie wszyscy, których Elluvian przyprowadził do biura, zostali przyjęci do watahy.

Ale wszyscy mieli, w opinii Elluviana, surową zdolność do zostania Wilkami i przeżycia tego.

"Jeden możliwy kandydat".

"Sprowadź ich."

To było, oczywiście, łatwiejsze do powiedzenia niż zrobienia. Helmat był Wilkiem od kilkudziesięciu lat; rozumiał, co znaczyło w tym kontekście możliwe.

Elluvian nie szukał na ogół Wilków z wygodnych warstw ludzkiego społeczeństwa. Zawsze były wyjątki; obecny Wolflord pochodził ze starszej dla śmiertelników rodziny, a jego ojciec był tym, co uchodziło za szlacheckie. Gdyby Elluvian wiedział o jego rodzinie i pochodzeniu, kiedy po raz pierwszy zwrócił się do młodszego Helmata, nigdy nie zaproponowałby mu tej pracy. I to byłby błąd. Teraz widział to wyraźnie - ale minęły dziesięciolecia, a on w międzyczasie poznał pełną miarę Helmata.

Imperator chciał żołnierzy.

Wilki nie były jednak żołnierzami. Pomijając nomenklaturowe preferencje Imperatora, Wilki w ogóle były uważane przez większość społeczeństwa za zabójców.

W opinii Barrani różnice między nimi, żołnierzem a zabójcą, były niewielkie i można by je uznać za nieistotne. Jeden zabijał na rozkaz. Drugi również zabijał na rozkaz. Różnica polegałaby na drobnych szczegółach: żołnierze zbierali się, zabójcy nie. Tam, gdzie armia mogła spotkać się z siłami innej armii, zabójca mógł swobodnie przychodzić i odchodzić, na co pozwalały kompetencje i planowanie strategiczne.

Śmiertelnicy rzadko uważali te dwie rzeczy za tożsame. Helmat, mimo swojego doświadczenia i wiedzy, nie uważał. Ale Helmat zdawał się rozumieć, czego Imperator pragnie od Wilków - rozumienie, które wciąż umykało Elluvianowi.

Jednak wszystko było jasne.

Znaleźć kogoś, kto mógłby być uformowany w żołnierza, który mógłby - a nawet powinien - zabijać na rozkaz. Nie, nie żołnierza-kata. Wieczny Cesarz miał takich: ludzi, którzy pilnowali, by wyroki śmierci były wykonywane czysto i szybko. Cesarz nie nazywał Wilków swoimi zabójcami; nazywał ich swoimi katami. Jego mobilni kaci.

Nie brakowało śmiertelników, którzy potrafili i zabijali. Nie brakowało Barrani, którzy mogli, i zrobili, również. Ale Imperator zdecydował, z powodów, które nie miały sensu dla żadnego ze znajomych Nieśmiertelnych Elluviana, że ogólne formowanie struktury władzy, którą Nieśmiertelni rozumieli, nie miało prawa wystąpić w jego Imperium w sposób naturalny.

W Imperium Imperatora władza nie miała być jedynym miernikiem wartości. Istniało dobro i zło, a prawa określały, które działania należały do której kategorii. Elluvianinowi wydawały się one arbitralne, były echem systemów, wokół których Smoki i Barrani budowali swoje społeczeństwa. Dobro i zło oznaczało po prostu: rozgniewać Imperatora lub nie rozgniewać Imperatora - osoby sprawującej władzę.

Cesarz jednak zaprzeczał, że takie były jego intencje.

Elluvian był wściekły. Odkąd wszedł na teren Imperium, odczuwał niewielką irytację - mieszankę rezygnacji i gniewu - która narastała w miarę jak docierał do biur zajmowanych przez Wilki w Salach Prawa.

Widok głowy Renza na biurku Władcy Wilków był zaskoczeniem, i to niemiłym. Eksponowanie zmarłych nie było czymś, nad czym Barrani się wznosili - ale ogólnie rzecz biorąc, eksponowanie było bardziej gustowne, mniej surowe. Istniały lepsze sposoby, by to pokazać.




Rozdział pierwszy (4)

Porażka Renzo nie była niespodziewana. Jeśli Helmat był Wolflordem, to nie był otwartą księgą; potrafił być zarówno jowialny, jak i śmiertelnie niebezpieczny, jak wymagała tego okazja, a jego zdolność do radzenia sobie z emocjonalną kruchością była niemal żadna. Nie, tym, co frustrowało Elluviana, była decyzja Reno. Patrząc pragmatycznie, Renzo nie miał nic do zyskania dzięki śmierci Helmata. Nie zostałby Wolflordem.

Ci, którzy służyli jako Wilki, wymagali dwóch rzeczy: lojalności wobec Imperatora i jego Wilków oraz całkowitego braku przywiązań poza nimi. Żadnych dzieci, żadnej rodziny. Tam, gdzie istniały drugorzędne przywiązania, istniał również szantaż i wymuszenia. Niektórzy mężczyźni i kobiety mogli zaakceptować zagrożenie dla rodziny jako konsekwencję swoich obowiązków. Większość jednak nie mogła. W końcu, jeśli zmusiło ich do tego poczucie obowiązku, coś w nich pękało.

Elluvian zastanawiał się, co złamało Renzo- zakładając, że cokolwiek złamało.

On nie żył. Nie było więc odpowiedzi, co było drugim powodem, dla którego Elluvian był zły. Nie mógł zebrać tych informacji w żaden skuteczny sposób; musiał prowadzić śledztwo, jakby był Jastrzębiem, co w żaden sposób mu nie odpowiadało. Helmat raczej nie szukał Jastrzębi ani ich pomocy; śmierć była sprawą wewnętrzną.

Obrażenia Rosen sprawiły, że już nigdy nie będzie polować dla Imperatora; była gotowa pracować w biurze i szkolić tych, którzy mogli. To sprawiło, że szeregi pozostały zupełnie bez obsady. Mellianne była, w opinii Elluviana, uzdolniona, ale nie doszła jeszcze w pełni do mądrości, która mogłaby pozwolić jej przetrwać szczególnie trudne spotkania. Jaren był jedynym sprawnym Wilkiem, bo Helmat nie polował.

Wolflord nigdy tego nie robił.

Nie zawsze tak było, ale metoda prób i błędów uświadomiła Elluvianowi, że obecność Wolflorda w biurze jest koniecznością. Polowania były z natury rzeczy długie i często skomplikowane; nie chodziło tylko o wyznaczenie śmierci i "rozsądnego" czasu zakończenia.

Mellianne nie była jeszcze gotowa, a nawet gdyby była, nie lubiła Jarena. Nie lubiła też Elluviana, ale tego się spodziewał; sympatia jakiegokolwiek rodzaju była w tym momencie ledwie częścią jej funkcjonalności. Była jednak dobra w tym, co robiła, i nie wydawało się, by to ją wyraźnie zmieniło. Jeśli nienawidziła lub gardziła ludźmi tak głęboko, jak to czasem wyznawała, mogła jednak zrobić coś z najgorszymi z nich. To była dźwignia, którą można było nacisnąć: nie była już bezradna.

Ale jej pogarda dla bezbronnych stanowiła przeciwciśnienie, którego nie był w stanie w pełni rozładować. Władza i jej pragnienie były domeną żywych. Nawet bestie dążyły do władzy i supremacji. Równowaga między poczuciem mocy a poczuciem bezsilności była szarą strefą. Droga od bezsilności do potęgi definiowała śmiertelnika. Elluvian nie rozumiał wewnętrznych zasad większości takich podróży.

Jego doświadczenie, w dużej mierze gorzkie, nauczyło go, że to sama podróż tworzy Imperialnego Wilka. Ci, którzy wstąpili na złą ścieżkę, podróżowali złą drogą, kończyli jako głowa na biurku Władcy Wilków. Nie kłamał; obecność głowy w tym miejscu była dla niego niesmaczna. Było to, w całości, oskarżenie o porażkę.

Jaren był teraz starszy; młodszy niż Helmat, ale starszy niż Mellianne i Rosen. Kontuzje Rosena, brak przydatności Rosena, były faktem. Ale ona była doskonałym Wilkiem. Średnia długość życia Wilków była krótka. Jej obrażenia prawdopodobnie przedłużyły ją do przewidywalnej przyszłości. Byłaby przywiązana do biurka. Jaren wyszkoliłby ją, by podjęła się zadań związanych z organizacją i raportowaniem, a Jaren prawdopodobnie wróciłby na polowanie.

To również nie podobało się Elluvianowi. Jaren był kiedyś jego jastrzębiem. Helmat był jego merlinem. Rosen był jego orłem. Ptaki łowcze, wszystkie.

I może dlatego, że była to jego osobista metafora, naturalnym było, że powinny latać, i naturalnym było, że jeden lub dwa, zakosztowawszy wolności nieba i imperatywu polowania, nie wrócą. Być może właśnie dlatego Imperator nazwał ich Wilkami, a nie drapieżnymi ptakami.

Elluvian nie mógł zrozumieć, dlaczego nazwa Jastrzębie została nadana oddziałowi, który zajmował się głównie śledztwem; nie byłby to jego wybór. Miecze jednak uznał za trafne. To jednak tabard Jastrzębi, którego szukał teraz idąc ulicami Elantry.

Ach, pomyślał. Tam.




Rozdział drugi (1)

==========

ROZDZIAŁ DRUGI

==========

An'Teela była legendą w Wysokim Sądzie Barrani. Jak w przypadku wszystkich takich legend, plotki i mity sprzysięgły się, by przesłonić fakty. Elluvian nie mógłby przepisać każdego słowa, które o niej usłyszał, chyba że miałby miesiąc lub więcej śmiertelny i nieskończony zapas atramentu i papieru. To, w co wierzył z tego, co słyszał, byłoby krótsze.

Mógł jednak zaświadczyć o prawdziwości jednej z bardziej skandalicznych plotek: An'Teela chodziła po ulicach śmiertelnego miasta ubrana w tabard Imperialnego Jastrzębia. U jej boku, w podobnym stroju, szedł człowiek, którego Elluvian nie miał powodu rozpoznać; Tain z Korrin nie był Lordem Wysokiego Trybunału.

Tain z Korrin nie był Lordem Wysokiego Trybunału. Został przyciągnięty do zbadania An'Teeli, ponieważ nie rozumiał gry, w którą ona teraz gra. Pomiędzy Elluvianem a An'Teelą nie było zbyt wiele złej krwi, ale nie było jej wcale; nie można było być członkiem Wysokiego Trybunału bez obrażania kogoś, choćby w subtelny sposób. An'Teela potrafiła być niezwykle subtelna. Nie było to jednak wymagane.

Widział, że nie władała Kariannosem na ulicach miasta. W rzeczywistości w ogóle nie nosiła miecza. Barrani, którzy służyli w Salach Prawa, otrzymali drewniane pałki charakteryzujące Jastrzębie, a ona nosiła to, wraz z tabardem. Nie było to ryzyko, którego Elluvian oczekiwał od niej. Rozumiał, że Kariannos nie był bronią przeznaczoną do utrzymywania pokoju. Miała jeden cel.

W rozumieniu Barrani, była nowo przybyłą do Jastrzębi. W kategoriach śmiertelników, nie była. Jeśli jej wtargnięcie do Sali Prawa spowodowało trudności polityczne - a bez wątpienia spowodowało je u An'Teela - to jednak była tutaj i zadowolona, lub tak się wydawało, z przestrzegania hierarchii śmiertelników, którą stworzył Wieczny Imperator.

Gra, pomyślał. A może po prostu się nudziła. Znudzenie może trwać przez pewien czas - może nawet przez dekadę. Sam Elluvian mógł uznać za nowatorskie bycie Jastrzębiem przez mały czas. Sam uważał, że bycie Wilkiem jest kłopotliwe, ale należał do Halls of Law o wiele dłużej, niż uzasadniałaby to nuda.

Nuda jednak pozostawała problemem i aby ją złagodzić, często szpiegował An'Teela. Informacje - gdyby pojawiły się jakieś przydatne - byłyby wartościowe i mógłby je wymienić na informacje, których sam potrzebował.

Nie był przygotowany na widok An'Teeli z dzieckiem śmiertelnika.

Dziewczynka była młodsza niż Mellianne, gdy po raz pierwszy ją zobaczył i młodsza niż Mellianne teraz, ale w jakiś sposób było między nimi podobieństwo. Mógłby podejść do tego dziecka za kilka lat, mógłby zaoferować jej to, co zaoferował Melliannie.

Ale dziewczynka była wyraźnie pod skrzydłami An'Teeli, co Elluvian uznał za fascynujące samo w sobie. Dopóki tam przebywała, Elluvian nie podchodził do niej. Nie odważyłby się.

Akta w Salach Prawa istnieją dla każdego Jastrzębia, Miecza i Wilka. Dostęp do zapisów Wilków był ograniczony do Wilków, a konkretnie do trzech Wilków. Cesarz, oczywiście, miał dostęp do wszystkiego, jeśli tylko tego zapragnął; według wiedzy Elluviana, nigdy tak się nie stało.

Dostęp do Jastrzębi i Mieczy polegał na dostępie do raportów, które złożyli osobiście, oraz raportów, które się do nich odnosiły. Nie było żadnych dzienników dziecka, które towarzyszyło An'Teeli; żadnych wzmianek o nim w raportach z ewidencji, które An'Teela sporządziła lub do których się odniosła. Sierżant odpowiedzialny za oddział Jastrzębi, w którym służyła, był jednak notorycznie powolny w takich rejestrach. Zamieniłby słowo z Imperatorem na temat tego zaniedbania obowiązków.

Choć w kwestii dziecka dziwiła jedna rzecz. An'Teela interesowała się śmiertelnikiem.

"Dlaczego interesujesz się Jastrzębiami Barrani? Martwisz się, że nie będziesz wyjątkowy?" zapytał Helmat, półgębkiem okradając słowa z oczywistego wyzwania.

"Nie. To jest dziecięce pragnienie bycia wyjątkowym, a ja - w przeciwieństwie do wielu moich krewnych - przeżyłem dzieciństwo i uciekłem od niego."

"Jest wielu mężczyzn i kobiet, którzy uznaliby tę obserwację za obraźliwą."

"Jest wielu, którzy uważają, że pogoda jest obraźliwa."

Helmat wypowiedział trzy słowa, a wyświetlacz lustrzany - technicznie lustro Elluviana - pokazał Wolflordowi całość aktualnych badań Elluviana. Jego postawa i ton uległy zmianie. "To nie jest pod jurysdykcją Wilków".

"Nie, nie byłoby. Wilki nie zrozumiałyby znaczenia."

"En."

Elluvian odwrócił się od lustra w stronę tytułowego Pana Wilków. Helmat stał na swoim miejscu; nikt inny by się nie odważył. "Byłem przeciwny zatrudnianiu jastrzębi z Barrani".

Helmat przytaknął. "Decyzja nie należała do ciebie. Oni nie są Wilkami."

Elluvian był zaskoczony informacjami, które odkopał: dziewczyna miała znamiona Wybranych. Lepiej rozumiał niemal szokujące przywiązanie An'Teela.

Dziewczyna nie wydawała się rozumieć znaczenia tych znaków. Cesarz rozumiał. Smoczy Dwór rozumiał. A An'Teela przybyła na dwór, by domagać się pokrewieństwa i przyjaźni dla dziecka. Podobnie jak kilku Jastrzębi, choć dziewczynka była zbyt młoda, by zostać zatrudniona jako jastrząb.

Imperator chciał jej śmierci.

Był cesarzem, był władcą. Dziewczyna powinna być martwa. Widać, że wciąż oddychała i pozostawała pod ochroną zastraszonej i przerażająco kompetentnej An'Teeli - kobiety, która zabiła głowę swojej linii, własnego ojca, a następnie odmówiła przyjęcia imienia tej linii, odrzucając całe życie, które miała prowadzić. Teela była nazwą jej nowej linii. Nie zaproponowała przyjęcia imienia rodziny swojej matki. Aby to zrobić, musiałaby wyprzeć obecną głowę tej rodziny. Najwyraźniej czuła większy szacunek do krewnych matki niż ojca.

Teela zawsze była dla Elluviana zagadką - a niebezpieczne tajemnice najlepiej trzymać w bezpiecznej odległości, obserwując, dostrzegając słabości, które w razie potrzeby mogą się ujawnić.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Until Then"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści