Akademia Trzech Smoków

1. Of Dragons & Wishes (1)

1

==========

O smokach i życzeniach

==========

Światło z ulicznych lamp ściekało do małego pokoju hotelowego srebrnymi nitkami, utrudnionymi przez pospiesznie zaciągnięte klosze, znacząc łóżko i splecione na nim postacie liniami, które zdawały się oddzielać rzeczywistość od wyobraźni.

Jeśli to był sen i Sam miała się obudzić w każdej chwili, miała nadzieję, że zapamięta każde doznanie. Jak skóra pod jej wargami lśniła euforycznie połyskiem potu i jak ciało pod opuszkami palców poruszało się, pełne gracji nawet w uniesieniu. Czyniąc kolejne wspomnienie, ponownie opuściła głowę, decydując się na zachowanie otwartych oczu i obserwowanie spustoszenia, jakie jej usta czyniły w kochanku.

Jej kochanka, którego kręgosłup był wygięty do tyłu, głowa rzucała się na rozrzucone poduszki, ciało napięte jak cięciwa łuku. Jej kochanka, która wydała zmysłowy jęk, który rozerwał coś wewnątrz Sama. Jej kochanka, którą rozdzierały usta i język Sama, i która chwytała się zniszczonych prześcieradeł w daremnym wysiłku, by stłumić doznania i utrzymać się z dala od przepaści. Wszystko na nic, bo kiedy punkt kulminacyjny ją ogarnął, jak strzała z łuku, Sam ją uwolnił. Nie mogąc patrzeć na czyste piękno przed nią, Sam poddała się i zamknęła oczy, wciąż mając nadzieję, że wszystko pamięta.

* * *

"Dzięki niebiosom, myślałam, że ten rok szkolny nigdy się nie skończy! Bachory odeszły i czas na świętowanie!" Podekscytowany głos Joanne Dorsea zabrzmiał głośno tuż przy uchu Sam, wyrywając ją z zadumy. Trzy miesiące, a Sam wciąż gubiła się w myślach, wspominając maleńki hotelowy pokój i wszystkie rzeczy, których nie miała co trzymać tak blisko świadomości. Miała ochotę wywrócić oczami na własną głupotę - jeśli nie jawną głupotę - i zwróciła uwagę na koleżankę.

Była w samym środku przyjęcia na zakończenie roku, które jak zwykle organizowała znakomita dyrektorka w swoim domku, o rzut kamieniem od samej szkoły. I zamiast skupić się na tym, co akurat było pod ręką, jak na przykład na całkiem przyzwoitej whisky, którą trzymała w ręku, umysł Sam był o wiele mil dalej.

Starała się subtelnie potrząsnąć głową, by rozwiać zdradliwe wspomnienia i skupić się na teraźniejszości. Joanne, jej dawna przyjaciółka, mentorka i dla wszystkich zamiarów i celów postać matki, uśmiechała się i dobrze się bawiła, popijając własnego drinka. Sam zmusiła swój mózg do działania i próbowała ułożyć spójne słowa. Co to było? Bratki?

"Cicho, Jo, albo pomyślą, że nienawidzisz dzieci lub nie lubisz być nauczycielem tutaj w Dragons. W dodatku czy nie wygrałaś loterii, kiedy Sky Blue zgarnęło wszystkie nagrody w tym roku? Powinnaś być zachwycona".

Przypomniała sobie ultrakonkurencyjne finały mistrzostw w lacrosse i piłce nożnej, w których Sky Blue House zdobył chwałę w ostatnich sekundach obu meczów. Jasne, to przerodziło się w bójkę, jak to zwykle bywa, gdy dziewczyny są tak ożywione i podekscytowane jak one. Mimo to, było to o wiele bardziej interesujące niż ich całkowita dominacja w Klubie Debat, któremu sama przewodniczyła. Ale Sam zabrałaby to spostrzeżenie do grobu. Jeśli chodzi o jej publiczną postawę, Klub Debat rządził i był absolutnie najlepszym i najbardziej wciągającym zajęciem w Akademii. Jeśli prywatnie lubiła kibicować Sky Blues podczas zawodów sportowych, nikt nie musiał być mądrzejszy. A jeśli pod przymusem, zawsze mogła im powiedzieć, że kiedyś sama była Sky Blue, kiedy uczęszczała do Dragons i nosiła mundur Dragonette.

"Jestem podekscytowana. Przez chwilę myślałam, że Amber House pokona Sky Blues w mistrzostwach piłki nożnej, ale twój dom wytrwał, mała."

Sam musiała się uśmiechnąć na stare przezwisko, które miało tendencję do wyskakiwania za każdym razem, gdy ona i jej przyjaciółka znalazły się same. Joanne nazywała ją tak, gdy miała pięć lat, i nadal to robiła, gdy Sam miała prawie trzydzieści lat i nie była już mała, bo stała na całkiem wysokim poziomie. Właściwie to był odpowiedni wzrost, żeby spojrzeć prosto w te intrygujące oczy i nie musieć schylać głowy, żeby pocałować te zmysłowe pełne usta tamtej nocy trzy miesiące temu.

"Gdzie ty ciągle znikasz, moja dziewczynko?" Joanne obdarzyła ją wiedzącym spojrzeniem, a Sam nagle poczuła się tak, jakby znowu miała pięć lat i Joanne przyłapała ją z rozmazanym dżemem na całej twarzy, mimo że twierdziła, że nie była na dole w kuchni kradnąc nadzienie do ciasta jagodowego.

"Ach, Jo..."

"'Jo' nic. Zachowujesz się tak odkąd wróciłaś z tej konferencji w Nowym Jorku. Trzy miesiące temu, prawda? Odsuwasz się. Marzysz. Co w ciebie wstąpiło, Sam? A może powinnam powiedzieć kto?" Oczy starszej kobiety mrugały złośliwie.

"O mój Boże!"

Skandaliczny syk Sama sprawił, że Joanne roześmiała się głośno.

"Dziewczyno, zapominasz, że słuchałam jak szłaś dalej i dalej o Abigail Hodges, kiedy miałaś piętnaście lat. To było wszystko, co mówiłeś o, jej włosy, jej uśmiech, jej oczy, jej-". Joanne wykonała demonstracyjny ruch z rękami przed klatką piersiową, a Sam cała, ale zadławiła się swoją whisky.

"Shhh, Jo!" Sam rozejrzał się nerwowo dookoła, aby zobaczyć, czy ktoś zwrócił na nich uwagę, ale z imprezą w pełnym rozkwicie, mogła liczyć na względną prywatność. Mimo to, jej seksualność nie była czymś, o czym chciała rozmawiać przy kolegach. "Ktoś usłyszy. A ja nigdy nie wspominałam o jej atrybutach".

"Zawsze się martwisz, mała. Ludzie są zbyt zajęci upijaniem się, żeby się nami przejmować. Byłeś łatwy do dokuczenia wtedy, i jesteś łatwy do dokuczenia teraz, Sam."

Joanne chuckled, najwyraźniej łaskotany różowy przez posiadanie górnej ręki nad jej protegowanym. Sam denerwowała się, jak łatwo wpadała w takie sytuacje z Joanne. Kochała ją jak matkę, której nigdy nie znała, ale cholera, czy to nie było tylko trochę irytujące, że Joanne wciąż mogła czytać ją jak otwartą książkę.

"Żarty na bok, martwię się o ciebie. Ostatnio nie byłaś sobą. Możesz bić wokół krzaka, ile chcesz, ale jesteś broody, spędzasz zbyt wiele czasu na tym swoim klifie, gdzie myślisz, że nikt nie może cię zobaczyć, a twoja głowa jest gdzie indziej. A może to twoje serce? Nether regions?"




1. Of Dragons & Wishes (2)

Sam jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, bo Joanne po prostu znowu się z niej śmiała i dała jej krótki uścisk.

"Dobra, dobra, przestanę się z tobą drażnić, ale nie skończyłyśmy tej rozmowy, nie przez długi czas. Coś wyraźnie stało się w Nowym Jorku." Sam próbował szkolić swoje rysy w najlepszą pokerową twarz, jaką mogła wymusić, ale Joanne tylko podniosła brew i Sam uśmiechnął się owczo. Obie dobrze wiedziały, że wspomniana pokerowa twarz Sama była tak zła, że była raczej legendarna w całej szkole.

"Teraz, gdy dałem ci wystarczająco dużo żalu i masz tak dobrze, jak przyznał się do bycia do niczego dobrego w dół w Big Apple, mogę zmienić temat. I odpowiadając na twoje poprzednie pytanie o naszych kochanych małych uczniów, absolutnie ich nie nienawidzę i wygrali mi kieszonkowe. Ale w miarę upływu roku stają się niezwykle nużący, a wiosną podwójnie. Cały ten nastoletni niepokój i hormony? Bah, oszczędź mnie!" Drgnęła dramatycznie i opróżniła swoją szklankę jednym haustem.

"Słyszę cię. Chłopcy z miasta znacznie częściej przeskakują przez płot. Rozumiem, że to nieuniknione przy szkole dla samych dziewcząt, atrakcyjność dla nich jest po prostu nie do pokonania. Rozdzieliłem co najmniej trzy pary z raczej kompromitujących pozycji tylko w zeszłym tygodniu".

"Spoilsport. Byłeś kiedyś w ich wieku, a sposób, w jaki ciągle marzysz o kimś, kto jest całkowicie zniewolony, nadal jesteś podatny na loty fantazji. Dzięki Bogu jesteś nieco bardziej dyskretny niż nasz szanowny przywódca. Bo dziś jest wręcz bezwstydna. A przynajmniej smak tygodnia dyrektorki jest słodki. Bardzo. I dobrze dla niej też."

Sam podążył za spojrzeniem Joanne do przodu sali, gdzie ciemnowłosa, starsza kobieta sprawowała sąd. Jak Sam zauważył, dyrektorka wsunęła rękę na ramię wspomnianego wyżej uroczego chłopaka i do jego włosów, bawiąc się dłuższymi lokami, podczas gdy on rumienił się raczej ujmująco.

"To dobrze dla niej", powiedział Sam. "To był długi i trudny rok szkolny, świętujemy, ona może pozwolić jej włosy w dół co jakiś czas. Nie ma w tym nic złego."

"Dobra, dobra, masz rację, Sam, ona zasługuje na cały odpoczynek i rekonwalescencję, jaką może dostać. My wszyscy zasługujemy. Muszę powiedzieć, że jestem dość zazdrosny o to, jak flirtuje dziś wieczorem i czuje się, jakby naprawdę nie obchodziło ją to, kto patrzy. Być może koniec semestru szkolnego wpływa na nią znacznie silniej w tym roku?"

Stosunkowo niewielkiego wzrostu, o bystrych niebieskich oczach i bladej cerze, wygląd Orli Fenway był dumnym odzwierciedleniem jej irlandzkiego rodowodu. Była mistrzynią rozmnażania się, zdolną do wypicia każdego pod stołem, była również uznaną, opublikowaną poetką, co dla jej rodaków wydawało się oczywiste.

Dyrektorka Fenway przejęła stery prestiżowej i ekskluzywnej Akademii Trzech Smoków dla dziewcząt dwadzieścia lat temu i uchroniła szkołę przed rozpadem dzięki sile swojej woli, twardej ręce i prawdopodobnie modlitwie lub dwóm. Stąpała po bardzo cienkiej linii kurczących się funduszy i skandalicznych wymagań ze strony kapryśnej i ciasnej Rady Powierniczej, a to zbierało swoje żniwo. Joanne miała rację, wyglądała na zmęczoną, zużytą na krawędziach i coś w Samie zaciskało się na myśl o tym, że jej mentorka i dobra przyjaciółka nie roztacza wokół siebie zwykłej aury pewności siebie i nieomylności.

Jakby wyczuwając jej niepokój, Joanne położyła dłoń na ramieniu Sam z zaskakującą łagodnością, po tym, jak przez cały wieczór bardzo się z nią droczyła.

"To koniec roku, wszyscy jesteśmy zmęczeni, to jest do przewidzenia".

Sam obdarzyła ją krzywym uśmiechem, wdzięczna za próby Jo, by ukoić jej niepokój. Ale obie wiedziały, że coś jest nie tak. Owszem, Orla była notorycznym flirciarzem i przechodziła przez mężczyzn szybciej niż ktokolwiek inny ze znajomych Sam, ale jej zachowanie wciąż było dość niezwykłe, bo zwykle była dyskretna, gdy wymagała tego dyskrecja.

Orla była nie tylko dyrektorką i pedagogiem. Jej niezwykły styl nauczania zainspirował Sam do podjęcia studiów pedagogicznych. Była również drogą przyjaciółką, a kiedy Sam ukończył z wyróżnieniem Boston College, dyrektorka wystosowała najbardziej pożądane zaproszenie ze wszystkich - do objęcia katedry matematyki w Akademii Trzech Smoków.

Łączyło je żywe koleżeństwo i ciche, spokojne wieczory spędzane przy herbacie na pokładzie małego domku położonego obok rozległego budynku szkoły.

Widząc swoją przyjaciółkę wyglądającą na tak zmizerniałą i zużytą jak ona, i obserwując jej zachowanie - choć nie całkiem poza charakterem - zdecydowanie w złej ocenie, Sam poczuła się nieswojo. Pomimo cichej pewności Joanne, wciąż obserwowała, jak Orla krąży od jednej grupy gości do drugiej, często wracając, by kontynuować swój jawny flirt z młodym, przystojnym mężczyzną z miasta.

Pod czujnym okiem Sam, Dyrektorka, jakby wyczuwając, że to ona jest tematem dyskusji, zbliżyła się w chmurze swojego charakterystycznego zapachu. Róży. Początkowo, kiedy Orla rozpoczęła pracę w Dragons, Sam uznała ten zapach za przytłaczający i rozpraszający. Z czasem i przyzwyczajeniem, zaczęła doceniać siłę i niezawodność tego kwiatu. Zawsze można było liczyć na to, że róża będzie tym, czym miała być, ni mniej ni więcej, tylko centralnym punktem i przyciągającym uwagę w każdym pomieszczeniu. Róże nie udawały, nie ukrywały i nie utrudniały. Róże królowały. I tak też było w przypadku Orli.

Zbliżając się, Joanne zdjęła rękę z ramion Sama i stanęła nieco bardziej wyprostowana. Pomimo jej przyjaźni z personelem, Orla nadal rzutowała na atmosferę silnego autorytetu, nawet w środku przyjęcia.

"Och, proszę przestać zaczepiać naszą drogą panią Threadneedle, Joanne! Inni ludzie, tacy jak, na przykład, nasza droga Katedra Historii tam po drugiej stronie pokoju, są cholernie blisko piningu siebie z ich turtlenecks, obserwując, jak jesteś monopolizując ten jeden czas."

To uczyniło Sam odrobinę niewygodnym bycie w centrum uwagi, więc starała się odbijać to tak szybko jak to możliwe.




1. Of Dragons & Wishes (3)

"Lepiej niech pani żartuje z Davida Uttleya, pani dyrektor. Zapewniam cię, że nie łasił się do mnie w najmniejszym stopniu." Sam obdarzyła obie swoje koleżanki szybkim spojrzeniem, zanim chwyciła kolejną szklankę whisky z przechodzącego serwera. "Twoje żarty wymagają pracy, Pani Dyrektor, ale zawsze rzucasz jedną cholerną imprezę, muszę ci to przyznać".

"Zawsze byłeś bezczelny, Sam. Widziałam, jak ty i Jo tutaj pilnowałyście mnie wieczorem. Zapewniam cię, że będę się zachowywał. Albo na tyle, na ile wiem, jak się zachowywać."

Sam parsknął i zarobił sobie lekkiego klapsa na bicepsie.

"Przestań chichotać, panienko. I ouch." Joanne potarł na jej knykciach. "Kiedy stałaś się skórą i kośćmi? Wszystko to bieganie w górę i w dół i wokół wyspy, nigdy nie rozumiałam tego, Sam. Biegniesz i biegniesz i nigdzie nie dojdziesz, babeczko. To wciąż jest wyspa i kończysz tam, gdzie zaczynasz".

"Nie chodzi o to, żeby się gdzieś dostać, to mnie relaksuje!" Nawet dla jej własnych uszu obrona jej preferowanego sposobu na ćwiczenia brzmiała słabo. Biegła, by uciec od swoich myśli, choć ostatnio jej myśli goniły ją i przytłaczały bez względu na to, gdzie się znalazła.

"Och, wszyscy jesteśmy zgodni, że potrzebujesz trochę relaksu, stąd ten delektujący się Mister David tam może nie być taką złą opcją". Wyglądało na to, że Joanne nie była jedyną osobą, która uczyniła z dzisiejszego wieczoru swoją misję, aby się z nią droczyć, gdyż Orla uśmiechnęła się i ponownie gestem wskazała na Davida Uttleya, który leżał przy dalekiej ścianie, zawsze usunięty obserwator, obserwując trzy kobiety zza swoich okularów w rogowej oprawie.

Zanim Sam zdążyła wywrócić oczami lub zaprotestować przeciwko kolejnej próbie dobrania się w pary, Joanne trąciła ją łokciem, wyraźnie rozbawiona kłopotami Sam, a Orla podniosła ręce na ich zaczepki.

"Dzieci, dzieci. Proszę, to jest impreza, a nie piaskownica w przerwie. Lubię wasze żarty tak samo jak następną dziewczynę, ale na miłość boską, zachowajcie to mniej więcej na poziomie cywilnym, zanim odstraszycie wszystkich przystojnych chłopców."

Orla potarła czoło, a spojrzenie Sama zmieniło się w troskę. Jej własne sparingi z Joanne były na porządku dziennym, a w zasadzie były notoryczne ze względu na ich głupie przekomarzania się - coś, co podobało się całej szkole, bo ożywiało ich monotonne dni. Ale Orla wyglądała jakby miała paskudny ból głowy, który sprawiał jej wiele kłopotów.

"Zanim zaczniesz się na mnie wyżywać, Samie Threadneedle, to tylko ból głowy. Zostawię cię i twojego partnera w zbrodni z twoimi shenanigans, ponieważ jesteś zobowiązany do pogorszenia sytuacji. Trzymajcie się nawzajem w ryzach na tyle, by pamiętać o jutrzejszym spotkaniu kadry nauczycielskiej w mesie. I zanim wszyscy przyprawicie mnie o ból głowy z powodu nietypowego wyboru miejsca na oficjalne spotkanie, chcę po prostu wypić kawę i zjeść babeczkę w spokoju z moimi przyjaciółmi i kolegami przed końcem roku. Nie chcę być otoczona przez wieśniaków i zgiełk pubu. I będę musiała sprzątać moją chatę przez tydzień po tym, jak wszyscy wyjedziecie dziś wieczorem. A więc mesa! A teraz pozwólcie mi cieszyć się towarzystwem kogoś, kto, mam nadzieję, jest znacznie bardziej zabawny niż wy dwaj, kochani. Sláinte!"

Patrzyli jak odlatuje łabędziem i wymienili zdziwione spojrzenia. Sam wiedział, że Joanne jest równie zaskoczona zachowaniem ich normalnie nieugiętego przywódcy. Sam próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widział i współdziałał z Orlą. Nie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Dyrektorka była w Bostonie na konsultacjach z Radą Powierniczą, wybraną grupą ludzi, którym powierzono zadanie kierowania Akademią Trzech Smoków i jej uczniami, jak sugerowało motto szkoły, wzdłuż Viis Novis, łacińskiego terminu oznaczającego Nowe Drogi.

Sam często zastanawiał się, co stało za wyborem tak radykalnego motta w 1810 roku. Musiało to wymagać sporego hartu ducha ze strony założycieli, aby zdecydować się na takie rozwiązanie, zwłaszcza w przypadku nowo założonej prywatnej szkoły z internatem dla protestanckich dziewcząt. Albo była to kolejna rzecz w Dragons, która nie była tym, czym się wydawała. Jej pierwszy statut był w przeważającej mierze konserwatywny, nawet jak na czas jej powstania.

Mimo to, motto było tak trafne, ponieważ kobiety desperacko potrzebowały nowych dróg w tamtych czasach. Nie żeby wiele kobiet nie mogło dziś skorzystać z pomocy w podążaniu nowymi ścieżkami ku wiedzy, edukacji i spełnieniu, pomyślał Sam. I pomimo konserwatyzmu statutu, szkoła zawsze miała serce buntownika.

* * *

Ponieważ Joanne została odciągnięta na bok przez znajomego, którego Sam tylko mgliście pamiętała, spojrzała na zgromadzoną grupę przyjaciół i kolegów, próbując określić, jaki powinien być jej następny sposób działania. Impreza wciąż trwała w najlepsze. Słyszała, jak nauczycielka wychowania fizycznego, Jen Rovington, próbuje przekonać swojego męża, żeby zatańczył z nią jiga, a kilku innych nauczycieli już bawiło się na parkiecie.

Ale mimo otaczającej ją radości i koleżeństwa Sam czuła, że ściany powoli zamykają się na niej, a powietrze staje się coraz rzadsze. Potrzebowała samotności, choćby dlatego, że wciąż wycofywała się do własnych myśli i znajdowała je w nieładzie. Czuła się niespokojna, i to nie tylko z powodu tego, jak bardzo Orla zachowywała się niestandardowo. Nie wierzyła w przeczucia, była naukowcem, matematycznym kujonem, a przeczucia były zdecydowanie nienaukowe. A jednak, bez żadnego konkretnego powodu czuła się zdezorientowana i nie w porządku.

Nie była do końca pewna, czy to dobry pomysł, ale w razie wątpliwości Sam Threadneedle często wybierała zabawę w żółwia, znikając w bezpieczeństwie, spokoju i ciszy swojej wyobraźni. Ostatnio często się to zdarzało, zwłaszcza odkąd wróciła z podróży do Nowego Jorku i najwyraźniej zostawiła swoje zdrowie w małym hotelu w sercu Manhattanu.

* * *

Sam wyszedł z domku i rozejrzał się w wieczorny zmierzch. W porównaniu z Martha's Vineyard, Nantucket czy innymi wyspami u wybrzeży Massachusetts, Dragons Island była mała i zupełnie niewarta uwagi. I to było w porządku dla Sama. Dragons nie przyciąga tłumów turystów, jak inne wyspy, ale w oczach Sama było im z tym lepiej.




1. Of Dragons & Wishes (4)

Wokół niej teren szkoły leżał w niesamowitej ciszy, osłonięty przed oceanicznym wiatrem i wścibskimi oczami miasta przez trzy masywne klify, noszące imiona legendarnych smoków: Amber, Viridescent i Sky Blue.

Bajka głosiła, że pewnego razu, aby uciec od drobiazgów i ruiny ludzi, smoki osiedliły się na wyspie, wycofując się, aby żyć wśród masywnych skał. Szukały spokoju i znalazły go przemieniając się w trzy klify, które strzegły wyspy od strony wschodniej, skutecznie chroniąc ją przed furią i zgiełkiem oceanu.

Skały były oświetlone jedynym promieniem latarni Morskie Oko, a przed nią rozciągały się legendarne Trzy Smoki, z Akademią i terenem szkolnym schowanym bezpiecznie między nimi, niczym ich koronna chwała na szczycie płaskowyżu otoczonego gęstym sosnowym lasem.

Ten spacer w stronę klifów był malowniczy, z dala od szkoły i miasta skulonego na plaży w dole. Otwarte przestrzenie zawsze koiły szalejące myśli Sam, nawet jako introwertycznego i niespokojnego dziecka, które unikało rówieśników i nie mogło długo usiedzieć w miejscu. Tyle razy przechodziła tą ścieżką, biegła nią, przeskakiwała. Czasami upadała, obdzierając sobie kolana na ostrych skałach, ale zawsze się podnosiła, czując, że masywne Smocze Klify czuwają nad nią, ich spojrzenie było życzliwe, ich ogromne kształty chroniły samotną sierotę. Sam Threadneedle, podopieczna bogatej szkoły dla dziewcząt i ukryta lesbijka w konserwatywnej instytucji, zawsze czuła się niezręcznie. I tak samo klify zawsze czuwały nad nią, gdy czuła się jak jedyny okrągły kołek w kwadratowej dziurze. Wciskała się w nią, ale nie czuła się wtedy dobrze i czuje się nieswojo do dziś.

Teraz czuwali nad nią, gdy szła w stronę swojego ulubionego miejsca na świecie, mijając szkołę po prawej stronie, zagłębiając się w skały. Znała każdy zakręt tej opustoszałej, wąskiej drogi, która wiła się w stronę klifów i wokół szkoły, a jednak, gdy tylko pojawiała się imponująca rezydencja, zawsze zapierała jej dech w piersiach. Akademia, tak jak smocze klify były masywne i eleganckie, królowała nad wspaniałością natury jako dowód trwałej ludzkości i owoców jej pracy i kunsztu.

Jednak w dzisiejszych czasach niewiele pozostało z dawnej świetności i elegancji. Szkoła leżała rozciągnięta na wielu akrach ziemi, która wymagała troski i opieki oraz znacznych inwestycji. Same budynki - Aula Główna i jej skrzydła, które służyły jako dormitoria mieszczące trzy szkolne domy, a także otaczający kampus i struktury pomocnicze - były w nieco lepszym stanie niż teren, ale było to świadectwem ówczesnych kamieniarzy, którzy znali swoje rzemiosło i władali dłutem i młotem, aby zbudować rzeczy, które przetrwały wieki.

Mimo to, uczucie rozkładu, ruiny, przenikało powietrze, nawet jeśli tylko dla kogoś takiego jak Sam, która wychowała się na tych terenach i która szalała wśród tych murów. Widziała pęknięcia, rany w duszy samej szkoły, nie tylko w zwisającym dachu czy przeciekającym suficie.

Być może była to alegoria biednej kobiety, ale dla Sama szkoły odzwierciedlały społeczeństwo z wielką precyzją. Gdy społeczeństwo amerykańskie znajdowało się na rozdrożu, rozdarte w szwach tkaniny, z której zbudowany był naród, i dalej się rozpadało, szkoła przez lata przechodziła takie same zmiany. Rada Powiernicza pozostała w dużej mierze taka sama, ponieważ stanowiska były zajmowane dożywotnio, a następnie przekazywane spadkobiercom wraz z całym innym majątkiem, chyba że ktoś chciał zrzec się swoich obowiązków wobec szkoły. Według wiedzy Sama, nikt nigdy nie zrezygnował, bo rola nie była zbyt uciążliwa, ale za to bardzo prestiżowa. W dziewięcioosobowej Radzie wciąż zachodziły zmiany i nie zawsze prowadziły one do większych i lepszych rzeczy.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat, tych dziewięciu ludzi powoli, lecz nieubłaganie dusiło życie Trzech Smoków, albo poprzez zaciskanie pasa, albo, ostatnio, poprzez próby narzucenia dławiącego, konserwatywnego programu nauczania. Te ostatnie zmiany pojawiły się wraz z wejściem nowych powierników w ich rolę. Nazwali to "powrotem do korzeni", ponieważ szkoła zaczynała jako instytucja religijna. Obecnie niektóre z decyzji podejmowanych przez zarząd miały bardzo mało sensu. Orla, która w głębi duszy była postępowa, trzymała ich na dystans najlepiej jak potrafiła, ale nawet dla kogoś, kto był tak daleki od plotek o bitwach, jakie dyrektorka toczyła z zarządem, jak Sam, mogła usłyszeć odległe dudnienie zbliżającej się burzy.

Orla nie była w stanie zyskać zbyt wiele u Zarządu podczas swojej kadencji jako Dyrektorka w wielu aspektach zarządzania szkołą, ale przez większą część swojego czasu w Dragons, powstrzymała falę wtargnięć do programów szkolnych i wymagań wstępnych. Co oznaczało, że istniało bardzo niepewne porozumienie, które mogło wybuchnąć w każdej chwili i pokryć szkołę, jej trzydziestu wykładowców i około dwustu uczniów gruzami niepewności. Ale to rozluźnienie było również nie do utrzymania, ponieważ hamowało jakikolwiek postęp, pozostawiając szkołę w dość rozpaczliwym stanie. Coś musiałoby ustąpić i to wkrótce.

Sam przez chwilę przyglądała się majestatycznemu budynkowi, po czym zwróciła się w stronę wody, powoli docierając do samej krawędzi klifu Bursztynowego Smoka. Uniosła twarz, rozkoszując się chłodną bryzą rwącą kosmyki z jej warkocza i pieniącym się pod nią oceanem, który niestrudzenie próbował pokonać stojące przed nim przeszkody, zdawałoby się nie do pokonania. Rozumiała ten impet. W końcu to właśnie Sam robiła przez całe życie. Próbować, dążyć, pokonywać.

To było jej ulubione miejsce na całym świecie, ustronne miejsce na wyciosanej skale z widokiem na ogrom wody, a jednocześnie osłonięte przed burzami i zniszczeniami, które przynosiły. Struktura klifu była taka, że tworzyła swego rodzaju szczelinę, w której zarówno mała, jak i duża Sam chowały swoje problemy przed światem, kołysane do bezpieczeństwa przez ryk oceanu i gwizd wiatru. Jej miejsce - bo tylko tak nazywała to miejsce - miało też jedną z najwspanialszych zalet. Wiosną i wczesnym latem roztaczał się tam charakterystyczny, świeży i słodki zapach, ponieważ wzdłuż skał w jej kierunku rosło kilka wiecznie zielonych krzewów i pnączy dzikiego jaśminu. A te słodkie perfumy zawsze oznaczały dom. Jedyny dom, jaki kiedykolwiek znała. To nieprzyjazne miejsce, ten niełatwy spokój, nawet jeśli jego krawędzie były przesiąknięte tak wielką niepewnością, sprawił, że Sam wdychała ten zapach całą piersią i zamykała oczy z powodu niemal bolesnej znajomości tego wszystkiego. Nie, nigdy nie pasowała, ale gdyby bardzo się starała, mogłaby przynajmniej udawać, że dziki jaśmin kwitł tylko dla niej.

Sięgnęła do swojej torby, gdzie znajomy ciężar książki, którą rzadko zostawiała w domu, był równie kojący. Wytarta okładka "Księżniczki światła" - wielowiekowej szkockiej opowieści o dziewczynce bez więzi, bez celu i bez związku - poczuła się pocieszona w zziębniętych dłoniach. W takie noce, kiedy czuła się samotna na świecie, książka wydawała się niezwykle podobna do jej własnego życia.

Przełknęła niespodziewaną bryłę w gardle z powodu niepokoju, który ją ogarnął, i z ostatnim spojrzeniem na Klif Bursztynowego Smoka, Sam wyszeptała szybką modlitwę w kierunku ciemnego i groźnego nieba nad nią. Wypowiedziała życzenie. Życzenie zmiany.




2. Of Woolgathering At Staff Meetings & Entrances Well Made (1)

2

==========

Zbieranie wełny na spotkaniach pracowników i dobrze wykonane wejścia

==========

Smukłe dłonie o długich palcach rozbierały ją na części, dotyk za zręcznym dotykiem, uderzenie za zdecydowanym uderzeniem. Jęknęła i zakopała twarz głębiej w poduszce, gryząc materiał, już nie wstydząc się tego, że jest na kolanach, ani tego, że jest tak głośna, że jest tak zupełnie oderwana od swojego normalnego, nieśmiałego "ja". Czy to ona krzyczała? Pewnie tymi obscenicznymi dźwiękami nie dawała spać połowie hotelu. Sam próbowała się przejmować, desperacko próbowała znaleźć w sobie choć odrobinę wstydu z powodu swojej reakcji na ten dotyk, ale jej kochanek był bezlitosny i wkrótce straciła wszelką percepcję otoczenia z wyjątkiem tych opuszków palców, które nieomylnie znajdowały jej środek, raz po raz, pozbawiając ją kontroli i z każdym uderzeniem serca popychając ją dalej poza punkt bez powrotu. Kiedy się ocknęła, jej twarz była mokra, a delikatne usta całowały jej łzy. Delikatne ramiona otoczyły ją i Sam wdychała głęboko, mdły zapach jaśminu wypełniający jej zmysły.

* * *

Sam popijała kawę i próbowała ukryć pełzający rumieniec, o którym wiedziała, że zabarwi jej policzki za grubym, białym kubkiem. Dlaczego nigdy nie mogła kontrolować tych nagłych wybuchów wspomnień, które ogarniały ją w najbardziej nieodpowiednich momentach? Uśmiechnęła się do pary. Idiotka. Nie była w stanie kontrolować swojej reakcji trzy miesiące temu, kiedy krzyczała po jednym z najsilniejszych orgazmów w swoim życiu, a czas i odległość z pewnością nie ułatwiały sprawy.

To była prawda, co z tego, że Joanne ciągle przypominała jej, jak bardzo była ostatnio rozkojarzona, i właśnie dziś rano, gdy szykowała się na to spotkanie personelu, znalazła w swoim notesie portret. W węglu, jej własna twarz patrzyła na nią, podobieństwo było uderzające. A artyście udało się uchwycić to bardzo odległe spojrzenie, to roztargnione, za które Joanne dokuczała jej bezlitośnie. Okazało się, że nie tylko jej mentorka zauważyła jej roztargnienie, bo jej uczennica, ulubiona rozrabiaka i genialna artystka, Lily Easterly, również zauważyła roztargnienie Sam podczas zajęć. Portret powstał z pewnością podczas ostatniej lekcji matematyki, kiedy Sam zapomniała się na chwilę. Co najwyraźniej wystarczyło bystrej i trochę zbyt przenikliwej i przedwczesnej Lily, ponieważ oddała Sam idealnie, aż do lekkiego cieniowania na jej ostrych kościach policzkowych, gdzie, Sam był pewien, musiał pojawić się wtedy rumieniec.

Lily dopiero co rozpoczęła pierwszą klasę liceum, kiedy Sam wrócił do nauczania w Dragons, ale szczególnie w ciągu ostatniego roku nawiązała się między nimi nieprawdopodobna więź, która sięgała głębiej, ze względu na to, jak bardzo obie czuły się różne w swoim dość jednolitym otoczeniu. Chociaż otwarcie było głównie jednostronne, a Lily zwierzała się swojemu nauczycielowi ze swoich myśli, sekretów i zauroczeń, Sam czuł głęboką więź z dziewczyną. A jeśli portrety, które Lily od czasu do czasu przemycała do torby lub zeszytu Sama, były jakimkolwiek wyznacznikiem, dziecko z pewnością widziało Sam. To była przerażająca myśl.

Aby odwrócić uwagę od rozważań o byciu przezroczystym dla przyjaciół, rozejrzała się po trzydziestu kilku członkach wydziału i personelu pomocniczego zgromadzonych chaotycznie wokół centralnego stołu w mesie. Wyglądali jak szmatławiec. Dżinsy, trampki i o Boże, czy Jen Rovington miała skórzane spodnie? Jej mocna rama sprawiała, że te obcisłe rzeczy były bardzo sprawiedliwe. Członkowie wydziału siedzieli wokół lub mieszali się, rozmawiając w ściszonych tonach, prawdopodobnie plotkując lub opowiadając o wczorajszej imprezie tym, którzy ją przegapili, chrupiąc ogromne porcje babeczek. Sam spojrzała na siebie i musiała się uśmiechnąć. W swojej ulubionej flanelowej koszuli i czarnych, skórzanych dżinsach, ze stopami obleczonymi w czerwone Converse'y, była jak najbardziej lesbijską kliszą. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zinterpretuje jej stroju jako takiego, a zamiast tego przypisze go do jej zwyczajnej, nadwerężonej kredytem studenckim sytuacji finansowej. W końcu buty były zniszczone, musiała mieć tę parę od ponad pięciu lat.

Znudzona, zmęczona, a jednak dziwnie pobudzona, Sam starała się nie myśleć o zakupach ubrań i obuwia. W ten sposób leżało szaleństwo i ból serca. Westchnęła więc tylko i ponownie sięgnęła po swój kubek. Unikanie sklepów sprawiło, że skończyła z pięcioletnią parą Chucksów. Wyglądały w porządku, pomyślała. Pewnie miały jeszcze kilka lat. Podobnie jak postrzępione mankiety jej koszuli. Poza tym nie miała pieniędzy do stracenia. Miała zaplanowaną podróż z plecakiem do Europy, ale nawet z jej oszczędnością i planami spania na polach kempingowych i w hostelach, wciąż wcinała się w swoje skromne oszczędności pod koniec jej wyczekiwanych pięciu tygodni na kontynencie. Ale to było w przyszłym roku. W tym roku musiała spłacić więcej długów, a Europa nigdzie się nie wybierała. I jej Chucksy też nie.

Zegar na Sky Blue Tower wybił dziesięć razy i masywny rudy kocur, Willoughby, punktualny jak zawsze, wszedł niespiesznie do zatłoczonego pomieszczenia, sycząc, by zapobiec wszelkim próbom niechcianej uwagi ze strony ludzi. Nie żeby ktokolwiek się odważył. Wszyscy dostali już swoje lekcje, niektórzy w bardzo trudny sposób. Poszedł w stronę parapetu i nie spiesząc się, z racji swojej postury, dość zgrabnie wskoczył na karmazynową, aksamitną poduszkę ustawioną strategicznie w miejscu nasłonecznienia. Po kilkukrotnym okrążeniu posłania Willoughby ułożył się na plecach, z czterema łapami w powietrzu, nie zwracając uwagi na gryzonie skutecznie opanowujące dwór.

Pomimo bycia szkolną maskotką i de facto jedynym kotem w domu, z podobno rozległymi obowiązkami myszkowania, Willoughby miał bardzo ciekawą rutynę, której przestrzegał niemalże religijnie i wymagał, aby inni - głównie ludzie zamieszkujący to, co z pewnością uważał za swoją domenę - również ją szanowali.

Willoughby podążał za słońcem. Od rana do wieczora przemieszczał się z jednego parapetu na drugi, zgodnie z łukiem słońca, układając się na miękkich, wytartych poduszkach, specjalnie dla niego ułożonych na tych parapetach. Nie pozwalał nikomu zbliżyć się do siebie, ani dotknąć ani jego, ani poduszek. Poza tym nie przejmował się niczym, co działo się wokół niego. Nie przejmował się uczniami, o ile dawali mu szerokie pole do popisu. Im szerzej, tym lepiej. I tak było, po tym jak niektórzy z nich mieli paskudne zadrapania od prób pogłaskania go. Willoughby nie był niczyim pupilem, co było dobrze znane w całej szkole. Sam to w nim lubił.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Akademia Trzech Smoków"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści