Miłość boli

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział pierwszy

==========

1998

Menu przepływa przez moje biurko i przewraca mój uchwyt na spinacze.

"Ziemia do Piper Karel" - mówi moja współpracowniczka Melissa, ignorując zniszczenia, które właśnie spowodowała. "Jak interesująca może być naprawdę praca w recepcji? Wymówiłam twoje imię ze trzy razy! Niedługo dzwonię w zamówieniu na lunch i idę go odebrać. Chcesz coś?"

Jest 10:30, a ja nadal pielęgnuję herbatę, którą zrobiłem wcześniej rano. Byłem zbyt pochowany sortowania mojej skrzynki odbiorczej, aby nawet dotknąć mój granola bar, nie mówiąc już o myśleć o tym, co chcę na lunch. Zastanawiam się, co takiego dzieje się w skrzynce odbiorczej Melissy, że lunch jest jej priorytetem.

Wręczam jej menu w kratkę i zwracam moje spinacze z powrotem do ich małego prostokątnego magnetycznego domku. "Nie, dziękuję. Nie mam nic przeciwko."

"Może gdybyś raz na jakiś czas zjadła lunch, nie byłabyś taką laską, Piper".

"Jem lunch, Melissa. Po prostu lubię jeść w parku i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, zamiast siedzieć w tym biurze przez dziewięć godzin prosto każdego dnia."

"Tracisz całą zabawę wychodząc codziennie z biura na lunch. Wszystkie dobre rzeczy dzieją się w tym miejscu w pokoju obiadowym."

Ach, tak. Biurowe plotki. W zeszłym tygodniu ominął mnie dramat. Jeśli kiedykolwiek dostanę awans, mogę zagwarantować, że nie pogratulowałbym mojej konkurentce, wyrzucając moją sałatkę na jej kolana.

"Po prostu lubię czasem trochę spokojnego czasu dla siebie" - odpowiadam.

"Racja. Ciesz się więc swoim spokojnym lunchem. Sam na sam ze sobą. Jak zwykle." Odrzuca włosy i odlatuje z menu schowanym pod pachą.

W wieku dwudziestu jeden lat jestem najmłodszą osobą w biurze. Pracuję w małej firmie zajmującej się projektowaniem mody. Nasza linia odzieży aktywnej jest naprawdę popularna w całym kraju, a dwa sezony temu nawiązaliśmy współpracę ze sławnym projektantem przy parze spodni do jogi, które sprawiły, że firma znalazła się na mapie. Zaczęłam pracować tutaj jako recepcjonistka i asystentka biura na pół etatu w ostatniej klasie szkoły średniej i zostałam zatrudniona na pełny etat po ukończeniu szkoły. Odbieranie telefonów i pisanie listów nie jest dokładnie moim pomysłem na karierę, ale płaci rachunki. Firma stale się rozwija i zawsze są wolne miejsca na nowe stanowiska. Czekam tylko na odpowiednie, które mnie zainteresuje, mam nadzieję, że w marketingu lub rozwoju produktu. Na razie cieszę się, że mogę dowiedzieć się jak najwięcej o produktach i firmie.

Kiedy przyjąłem tę pracę, miałem nadzieję, że będzie to dla mnie nowy początek w całej rozciągłości. Cieszyłam się, że będę mogła przebywać wśród ludzi, którzy nie wiedzieli, jak bardzo zawsze byłam niezręczna, i myślałam, że zdobędę nowych przyjaciół.

Byłam dziewczyną, która rzygała pierwszego dnia pierwszej klasy i która potknęła się nosząc czarne czółenka i mini spódniczkę pierwszego dnia szkoły średniej. Upadłam jak sarenka, z rozłożonymi nogami, i błysnęłam majtkami z małymi kotkami połowie szkoły. Nigdy nie zapomnieli, że to ja rzygałam, a już na pewno nie zapomnieli, że to ja miałam majtki z kotkami. Chłopcy mruczeli i miauczeli na mnie miesiącami, a dziewczyny nadały mi przydomek Pussypuker.

Zabawne czasy.

Miałam tak wielkie nadzieje na wejście w świat pracy - prawdziwą atmosferę zawodową. Nie spodziewałam się, że będę otoczona przez żonatych mężczyzn, którzy flirtują ze wszystkimi kobietami. Albo zestresowanych uzależnionych od kawy, którzy krzyczeli o swoich arkuszach kalkulacyjnych. Albo kobiet, które plotkowały i wywoływały dramaty, jakby im za to płacono.

Witamy w dorosłości.

I z pewnością nie spodziewałam się, że Melissa, która ukończyła liceum rok przede mną, zacznie tu pracować kilka miesięcy temu. Była jedną z elitarnych popularnych dziewczyn w szkole. Miała najładniejsze ubrania, najładniejszy samochód, przyjaciół, którzy wisieli na każdym jej słowie, i wszystkich najbardziej atrakcyjnych chłopaków dyszących za nią. Moja nieporadność i przypadkowe wpadki były dla niej wtedy wielkim źródłem rozbawienia. Teraz jest o wiele bardziej subtelna w wyśmiewaniu się ze mnie, ale nadal jest tak samo irytująca.

Tuż przed południem robię dwa kroki na dziedziniec biurowca, gdy coś rozbija się o bok mojej głowy. Twarde, miękkie i...klapiące? Sięgam w górę i dotykam małego bolącego miejsca nad skronią. Mały niebieski ptaszek trzepocze chaotycznie na ziemi obok moich stóp, zanim odleci na pobliskie drzewo.

Co jest? Wzdrygam się na myśl o tępym bólu w skroni, zastanawiając się, co to mówi o mnie, że ptak wleciał mi do głowy.

Śmiech wybucha z mojej prawej strony. Melissa i kobieta z księgowości palą i kręcą na mnie głowami. Jestem prawie pewna, że usłyszałam słowo birdbrain rzucone w moim kierunku.

Otrząsając się z zażenowania, odzyskuję z torebki kompaktowe lusterko. Cichy park jest zaledwie kilka przecznic dalej, ale chcę się upewnić, że nie mam rozcięcia na głowie, co tylko odnowiłoby moje upokorzenie. To, co zakładam, że było punktem uderzenia dziobem, boli, ale po oględzinach nie widzę krwi - tylko słabe zaczerwienienie... i małe niebieskie piórko przyklejone do mojego czoła.

"Szalony ptak..." mruczę, ścierając dowody.

Rozlega się klakson i skaczę, upuszczając lusterko, które rozbija się u moich stóp.

Cholera.

"Zwróć uwagę, ty idioto!" krzyczy kierowca. Moje serce skacze, kiedy zdaję sobie sprawę, że nieświadomie wszedłem na ruchliwe przejście. Kobieta skręca swoim bordowym sedanem wokół mnie i kawałków mojego rozbitego lusterka, a ja pędzę na drugą stronę ulicy, wypowiadając przeprosiny.

Cholerne poniedziałki. Jeśli czarny kot przejdzie przez moją drogę, kończę z tym i wracam do domu, by ukryć się pod bezpieczną, puszystą kołdrą.

Gdy zbliżam się do ławki w parku, którą zamieszkiwałam w porze lunchu przez ostatnie trzy miesiące, w powietrzu czuć coś innego, czego nie potrafię określić. Zwyczajowe odgłosy śmiechu dzieci i szelestu liści wydają się wyciszone, jakby zanikały w tle. Intryguje mnie coś, czego jeszcze nie słyszałem - delikatna muzyka akustyczna.

Zachęcająca melodia staje się głośniejsza z każdym krokiem. Źródło nie jest daleko od tego, co uważam za swoją ławkę. Ze zdziwieniem zauważam, że to nie gra radio, jak w pierwszej chwili pomyślałem, ale facet, który wygląda na wczesne lub średnie lata, siedzi na ziemi z gitarą. Opiera się o krótką ozdobną ceglaną przegrodę. Obok niego siedzi mały, klapnięty brązowy pies w czarnej bandanie.




Rozdział 1 (2)

Kiedy przechodzę obok niego, żeby dojść do swojej ławki, zauważam, że prawie każdy widoczny centymetr jego ciała, z wyjątkiem twarzy, pokryty jest tatuażami. Czarne plemienne wzory wyłaniają się z dziur w jego wytartych dżinsach. Twarze, kwiaty i chmury pokrywają jego ramiona, a wzory rozpraszają się na wierzchach jego rąk i wzdłuż jego utalentowanych palców. Yikes. Mam jeden tatuaż na nadgarstku - malutką biedronkę siedzącą na liściu - i to bolało jak cholera. Wbijanie igły w kolana i łokcie musiało szczypać jak szalone.

Może jest jednym z tych ludzi, którzy lubią ból.

Przyglądam się muzykowi z tak dyskretną ciekawością, jak tylko potrafię, i zajmuję się wyjmowaniem mojej kanapki z sałatką z kurczaka z izolowanej torby na lunch. Nieudolnie walczę z folią, która jest teraz przyklejona do siebie i trzyma się tak desperacko, jak szalony eks.

Gitarzysta spogląda w dół, długie brązowe włosy zwisają mu na twarzy i za ramionami. Jest głęboko zanurzony w piosence. To senna, hipnotyzująca melodia, która brzmi niemal jak kilka gitar, a nie tylko jedna. Nie wiem pierwszej rzeczy o grze na instrumencie muzycznym, ale mogę powiedzieć, że jest niesamowicie utalentowany.

Przeżuwam swoją kanapkę, gdy wokół niego tworzy się mały tłum. Gra dalej, nie patrząc w górę. Jedyną oznaką tego, że jest świadomy swojej publiczności jest subtelny ukłon w stronę kogoś, kto wrzuca pieniądze do ustawionego przed nim słoika. Chyba nie musi im dziękować, bo jego pies macha swoją wyściełaną onyksem łapą do każdego darczyńcy.

Normalnie spodziewałbym się, że ludzie poklepią uroczego psa po jego futrzanej głowie za to, że jest tak utalentowany, ale nie robią tego. Pies ma tę samą nietykalność, co jego towarzysz, jakby na obu widniała niewidzialna pieczęć, która mówi: patrz, słuchaj, ciesz się, ale nie dotykaj.

Jestem zaintrygowany i prawdopodobnie żuję z otwartymi ustami, gdy patrzę między dwiema kobietami niosącymi ogromne czarne torby z zakupami. W niewytłumaczalny sposób przyciąga mnie jego głos i wygląd. Wydaje się wyjątkowy, trudny do opisania, ale atrakcyjny na swój sposób.

Jego melancholijny uśmiech niesie ze sobą nutę zmysłowości. Jest jak zaćmienie - jednocześnie ciemny i jasny, i nie można na niego patrzeć zbyt długo bez poparzenia.

Marszczę się, gdy kobiety z torbami na zakupy wrzucają resztę do jego słoika i idą w kierunku wyjścia z parku. Wrzucanie drobnych do fontanny z wodą jest do zaakceptowania, ale dawanie drobnych prawdziwej osobie? To po prostu wydaje mi się niewłaściwe. Chcę, żeby dawały mu piątki, dziesiątki lub dwudziestki - nie ćwiartki i dziesięciocentówki. Chociaż wydaje się zupełnie niezrażony, jestem obrażony w jego imieniu.

Biorąc łyk z butelki z wodą, zsuwam trzycalowe czarne obcasy i chowam stopy pod siebie. Wyciągam paperback z mojej ogromnej torebki ze sztucznej skóry. Ta godzina w środku dnia to mój czas na relaks i zatracenie się w historii, którą czytam. By zapomnieć, że wciąż mieszkam w domu z rodzicami i nastoletnią siostrą, która ma więcej życia towarzyskiego niż ja.

O 12:50 wchodzę z powrotem do butów, życząc sobie, żebym mogła zostać tu na resztę dnia, skończyć powieść romantyczną, którą czytam, i usłyszeć, co muzyk zagra dalej. Jego muzyka zmiotła moją irytację z powodu rozbijającego głowę ptaka i wrzeszczącego kierowcy.

Niechętnie biorę torbę na lunch i wracam do biura, uśmiechając się do niego, gdy przechodzę. Stuka srebrnymi pierścieniami o korpus swojej gitary, gdy przechodzi do grania kolejnej piosenki - popularnego utworu rockowego. Nie pamiętam jej nazwy, ale wiem, że będzie tkwiła w mojej głowie przez resztę dnia.

* * *

We wtorek po południu gitarzysta ze swoim billboardem z tuszem znów jest w parku. Tym razem gra inny rodzaj muzyki z hiszpańskim klimatem. Jest szybka i wpadająca w ucho - porcja radosnej atmosfery pod ciemnymi chmurami nad głową.

Siedząc na ławce jestem lekko zaniepokojony. To jest moje miejsce, do którego przychodzę, aby się zrelaksować każdego dnia, a teraz on najechał je swoim muzycznym tłem i dziwnym magnetycznym przyciąganiem. Chciałem poddać się dzisiejszemu mrokowi, zasmucić się brakiem słońca. Ale jego muzyka, wraz z kiwającym się tańcem jego głowy i obrzydliwie jasną tropikalną bandaną na szyi jego psa, uniemożliwiają to.

Patrzy w górę i spotyka się z moimi oczami, gdy przeżuwam kanapkę. Sposób, w jaki mnie wpatruje, rywalizuje z umiejętnościami mojego kota. Czując się lekko zahipnotyzowana i lekka, odrywam wzrok od jego oczu i rzucam mały kawałek chleba zniecierpliwionemu gołębiowi. Kilka sekund później zerkam za siebie i widzę, jak figlarnie się do mnie uśmiecha, strzepując włosy z twarzy, jakby wiedział, że sprawił, że przez chwilę poczułam się spastycznie.

Mój żołądek robi małe salto, a ja rzucam gołębiowi ostatni kawałek chleba. Jeszcze raz spoglądam na gitarzystę, a moje serce przeskakuje o kilka uderzeń. On wciąż mnie obserwuje.

Mruga do mnie, uśmiechając się najbardziej seksownym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam u mężczyzny, po czym zwraca uwagę na swoją gitarę.

Zdecydowana ukryć swoje zainteresowanie tym, co wydaje mi się subtelnym flirtem, wyciągam z torby mój paperback. Ale nawet pogoda nie pozwala mi odwrócić uwagi od gitarzysty. Zanim zdążę otworzyć książkę, zaczyna padać lekka mżawka. Najmniejsza ilość wilgoci wystarcza, by moje włosy wyglądały, jakbym poszła i zrobiła sobie złą trwałą, co nie wygląda na mnie dobrze.

Kiedy deszcz pada mocniej, przytrzymuję swoje rzeczy przy ciele, żeby były suche i biegnę do pobliskiej altanki. Przeklinam siebie, że nie wzięłam dziś parasola. Mam je wszędzie - około dwudziestu w domu, pięć w biurku i dwa w samochodzie. Ani jednego z nich nie mam przy sobie, gdy go potrzebuję.

Pod osłoną altanki przeczesuję palcami moje długie włosy, które są już wilgotne i zaczynają się kręcić na końcach. Ugh.

"Cholera" - mówię pod nosem. Zarys mojego stanika i moje sutki są wyraźnie widoczne przez moją białą jedwabną bluzkę.

"To tylko mały deszcz". Głęboki, dymny głos zaskakuje mnie, a ja obracam się, aby zobaczyć nikogo innego niż faceta od gitary i jego psa stojącego za mną w schronieniu altanki. Zrzuca swój stary, poobijany futerał na gitarę i potarganą torbę na drewnianą podłogę, a następnie przesuwa dłońmi po sierści psa, mówiąc cicho. Nie słyszę, co mówi, ale chciałbym móc.




Rozdział 1 (3)

Drżąc, krzyżuję ręce na piersi.

"Jeśli to tylko deszcz, to jak to się stało, że tu jesteś? Boisz się, że twoje włosy też będą się puszyć?" Mówię to figlarnie, ale moje serce wali jak pytania ścigają się przez mój umysł. Czy on mnie tu śledził? Dlaczego? Czy on po prostu próbuje wydostać się z deszczu, czy też uczyniłem się łatwym celem dla kto-wie-co, będąc samemu w altance?

Suszy ręce na brudnych dżinsach i gestem wskazuje na psa. Ściszonym głosem, jakby zdradzał mi sekret, mówi: "On nie lubi moknąć".

Moje instynkty walki lub ucieczki rozluźniają się, gdy obserwuję, jak bardzo troszczy się o swojego psa. Facet wydaje się nieszkodliwy, ale uśmiecham się i odsuwam od niego, zerkając na zegarek. Moja godzina lunchu już prawie się skończyła.

Mój partner z altanki patrzy w niebo. "Za kilka minut przestanie. To tylko szybki prysznic."

Kiwam głową w odpowiedzi, moja uwaga zwrócona na kolczyk, który nosi. Małe niebieskie piórko wisi na srebrnym haczyku i przylega do jego grzywy długich brązowych włosów. Efekt jest bardzo rockowy i przypomina mi o ptaku, który wczoraj wleciał w moją czaszkę i zostawił swoje małe puchate piórko na moim czole. Zastanawiam się, czy to było jakieś przeczucie, czy znak.

"Pracujesz w pobliżu? Albo chodzisz na uczelnię?" pyta.

"Pracuję w biurze kilka przecznic w tamtą stronę". Wskazuję na prawo, mimo że moje biuro jest po lewej stronie. "A ty?"

Przechyla głowę. "Patrzysz na to."

"Więc ty...?"

Ze skinieniem głowy wyciąga z kieszeni koszuli zgniecioną paczkę papierosów i usuwa jednego ustami. Zastępuje paczkę i odzyskuje czarną zapalniczkę z przedniej kieszeni dżinsów. "Yup. Pracuję i mieszkam tutaj". Zakrzywia swoją atramentową dłoń wokół papierosa, chroniąc go przed wiatrem, gdy go zapala.

Oh. Nigdy nie rozmawiałem z bezdomnym. Widziałem ich w pobliżu, tak. Rozmawiałeś z kimś? Nie. Kolejny dreszcz przeszywa mój kręgosłup. Zaciskając mocniej ramiona wokół tułowia, opieram się o barierkę, gniotąc torebkę, żeby nie mógł jej chwycić. Pewnie potrzebuje pieniędzy na jedzenie, albo może być ćpunem potrzebującym fixu. Chrzanić deszcz i kędzierzawe włosy, powinnam zrobić sobie teraz ucieczkę, zanim...

"To jedno z najmilszych miast, w jakich byłem". Jego głos przerywa moje wyścigowe myśli. "Ludzie są przyjaźni. Nie traktują mnie jak śmiecia." Wydycha chmurę dymu i wyciąga na wpół wypalonego papierosa na spodzie swojego skórzanego buta. Czekam, aż rzuci niedopałek na trawę, ale zamiast tego chowa go do kieszeni.

W gardle wzbiera mi poczucie winy. Rozluźniam ramiona i podnoszę wzrok, by spotkać się z jego spojrzeniem. W tych oczach nie ma zagrożenia, ani manii. Widzę błękit - kolor nieba tuż przed zmianą w noc, to subtelne przejście, które wyznacza jedną porę dnia w drugą. Być może jego oczy są bardzo wymowne, a on sam również znajduje się w pewnego rodzaju okresie przejściowym, przechodząc z jednej fazy życia w drugą.

Patrzymy na padający deszcz, czekając, aż przestanie, ale tak naprawdę nie chcę, żeby przestał. Jest miękki, kołyszący i przynosi spokój. Park jest pusty, z wyjątkiem tego bezdomnego faceta z niesamowitymi oczami, jego psa i mnie. Kiedy przestaje padać, jestem piętnaście minut spóźniony na powrót do pracy, ale nie spieszę się z powrotem. Coś w przebywaniu z cichym nieznajomym jest zaskakująco pocieszające. Wychodzimy z altany razem, jego pies ciągnie się za nami chodnikiem, który prowadzi z powrotem do mojej ławki, jego miejsca do grania na gitarze i zardzewiałego wejścia z kutego żelaza.

"Nie ma nic bardziej obiecującego i pięknego niż szare niebo i tęcza" - mówi, gdy idziemy.

Marszczę brwi i czekam, aż wyjaśni, co ma na myśli. Zajmuje miejsce pod ceglanym murem, naprzeciwko mojej ławki. Siada na mokrej ziemi i zastanawiam się, czy deszczówka przesiąkająca przez jego dżinsy będzie mu przeszkadzać, czy po prostu radzi sobie z takimi rzeczami jak wilgotne ubrania. Kiedy nie mówi nic więcej, rzucam mu ostatnie spojrzenie i bez pożegnania kieruję się z powrotem w stronę mojego biura.

Kiedy przechodzę przez bramę i czekam, żeby przejść przez ruchliwą ulicę, widzę to - tęczę łukowatą na pochmurnym niebie. I on ma rację. Jest piękna i daje nadzieję.




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział drugi

==========

Gitarzysta znów tu dziś jest i uśmiecha się na przywitanie, gdy mnie widzi. Nieśmiało odwzajemniam uśmiech i siadam na swojej ławce, udając, że zajmuję się moim plastikowym pojemnikiem z sałatką. Skupiam się na niewiarygodnie pięknym wykonaniu "Für Elise", które wypełnia powietrze. Gra z taką głębią i emocjami, że dostaję gęsiej skórki, gdy wydobywa każdą nutę ze swojej gitary.

Pop, rock, classical.... Czy jest coś, czego ten facet nie potrafi zagrać?

Mężczyzna w garniturze wrzuca ćwierćdolarówkę do słoika Mason, a ja mam ochotę wepchnąć mu w tyłek jego czarną skórzaną torbę z monogramem. Czy on nie rozpoznaje pięknej muzyki, kiedy ją słyszy? Za ćwierćdolarówkę można kupić kawałek gumy balonowej albo przejażdżkę na bujanym koniku przed sklepem spożywczym. To nie kupi muzyki klasycznej na żywo. Huffing, spędzam następną minutę próbując znaleźć mój różowy portfel, który jest zagubiony w szafce z plikami bzdur, które nazywam moją torebką.

Mam banknot pięciodolarowy i dwudziestodolarowy. Zagryzając wargę, spoglądam na muzyka. Lubię na niego patrzeć, choć nie jest w moim typie. Nawet w niewielkim stopniu. Wygląda jak Jezus ze swoimi długimi włosami, dżinsowo-niebieskimi oczami i tą eteryczną aurą, która się od niego odbija. Jestem pewien, że Jezus nie wygląda jak bezdomny muzyk uliczny, ale jeśli miałby zejść na dół i być w ogóle fajny, mógłbym go sobie wyobrazić wyglądającego w ten sposób. Ludzie muszą do niego lgnąć, zwłaszcza kobiety, bo ma w sobie jakiś dziwny seksualny magnetyzm. Facet od gitary, nie Jezus.

Nadal mam rękę w torebce, w której trzymam piątkę i dwudziestkę. Pięć dolców nie wydaje się prawie wystarczającą kwotą, żeby zrekompensować jego talent. Ale danie mu dwudziestki to może być zbyt wiele - nie chcę wyglądać jak desperatka kupująca jego uwagę. Albo może pomyśleć, że jestem rozpieszczoną bogatą dziewczyną, która rzuca pieniądze na biednego, brudnego, seksownego bezdomnego.

Czuję jednak, że powinnam mu coś dać, ponieważ siedzę tu od tygodnia, ciesząc się jego muzyką, mimo że staram się udawać, że nie zauważam go i płynnych ruchów jego rąk. I sposób, w jaki piórko wieje o jego policzek na wietrze. Albo jak jego oczy śledzą mnie, gdy wchodzę do parku. Albo sposób, w jaki jego powieki zamykają się tak bardzo powoli, kiedy całkowicie wczuwa się w graną przez siebie piosenkę. Ale to, że zauważam te wszystkie rzeczy, nie oznacza, że jestem w niego zapatrzona w ten sposób. Bezdomni mężczyźni z kolczykami z piór nie są dla mnie interesujący. Chcę tylko pokazać moje uznanie dla jego rzemiosła. Prosty gest podziękowania może zmienić dzień człowieka.

Walcząc między piątką a dwudziestką, zauważam mężczyznę z wózkiem z jedzeniem po drugiej stronie parku. Tak! Jedzenie jest o wiele bezpieczniejsze. Wrzucam mój pojemnik z sałatką do torby na lunch i ruszam przez park.

"What'll ya have?" facet za wózkiem pyta, kiedy podchodzę.

Kontemplując plastikowe menu przyklejone do przodu jego srebrnego wózka, zastanawiam się, czy facet z gitarą lubi hot dogi czy hamburgery. A jeśli jest wegetarianinem? Nerwowo przesuwam palcami serduszko na moim naszyjniku. Może gotówka byłaby lepsza, mimo wszystko.

"Proszę pani?" ponagla, choć w kolejce za mną nie ma nikogo.

"Wezmę cheeseburgera, hot-doga bez bułki, butelkę wody i słodzoną mrożoną herbatę" - mówię szybko. "I czy mogę mieć pusty kubek lub miskę?".

Rzuca mi zirytowane spojrzenie, gdy przerzuca patty na swoim miniaturowym grillu. Minuty później mój żołądek warczy głośno, gdy zawija burgera i wkłada go do plastikowej torby z resztą mojego zamówienia. Mała sałatka ogrodowa, którą spakowałem na lunch nie może konkurować z soczystym burgerem, ale jestem zdeterminowany, aby trzymać się mojego celu zdrowego odżywiania.

Po zapłaceniu, głód zamienia się w nerwową tremę, gdy idę wybrukowaną ścieżką w kierunku muzyka. Czekam z boku, aż skończy piosenkę, którą gra, nie chcąc przerywać. Obserwująca go para uśmiecha się, chwali go, a potem odchodzi trzymając się za ręce. Nie dają mu napiwku. Zastanawiam się, jakie to uczucie dla niego. Czy czuje się jak odrzucony? Brak docenienia? A może wcale mu to nie przeszkadza i po prostu lubi grać muzykę dla ludzi.

Mruży oczy, gdy niezręcznie wyciągam do niego torbę. Teraz, gdy stoję bliżej niego niż w altance, widzę jego idealne białe zęby i najmniejszy dołeczek w lewym policzku. "Mam dla ciebie hamburgera i butelkę mrożonej herbaty. I hot-doga i wodę dla twojego psa". Staram się nie zgubić w nieskończonej sferze jego oczu, gdy studiuje moje. "Nie musisz tego jeść, jeśli nie chcesz", kontynuuję, mając nadzieję, że nie uraziłem go lub nie dostałem czegoś, czego nawet nie lubi. "Po prostu tak jakby zgadłem."

Uśmiech napina jego wargi. "Dobrze zgadłeś. Umierałem na burgera. Siedząc tutaj, wąchając jedzenie pochodzące z tego wózka każdego dnia, doprowadzało mnie do szaleństwa." Stoi, górując nade mną i sprawiając, że czuję się jeszcze niższy niż moje cztery stopy jedenaście cali. "Prawie przeniosłem się na drugą stronę parku, ale nie chciałem rezygnować z widoku mojej ulubionej ławki".

Podążam za jego oczami, a moje serce przeskakuje bit lub dwa lub dwadzieścia, kiedy zdaję sobie sprawę, że ma na myśli moją ławkę.

Czy bezdomny facet od gitary flirtuje ze mną?

"Usiądź ze mną, gdy będę jadł?" pyta.

Zaproszenie odbija się od moich myśli jak piłeczka pingpongowa. Chociaż wydaje się miły, jestem ostrożny w siedzeniu z bezdomnym. Nie mam żadnych dowodów na to, że nie jest on złodziejem, mordercą lub innym przestępcą. Może po prostu bardzo dobrze to ukrywać, jak to niektórzy robią.

Przynajmniej tak robią w książkach i filmach. Może oglądam za dużo filmów w późnych godzinach nocnych... zawsze ktoś jest ofiarą lub podejrzanym.

Skanuję otoczenie parku, wiedząc, że powinnam grzecznie odmówić, ale jestem zbyt zaintrygowana maleńką iskierką podniecenia, którą poczułam, gdy poprosił mnie, żebym z nim usiadła. Poza pizzą z każdym możliwym dodatkiem lub lodami w rożku waflowym, niewiele rzeczy mnie ostatnio ekscytuje.

"No dalej," namawia. "Przydałoby mi się trochę prawdziwej rozmowy". Pociera czule głowę psa. "Jest świetnym słuchaczem, ale nie mówi zbyt wiele".




Rozdział 2 (2)

Jego błagalny uśmiech przekonuje mnie do poddania się. Trzymam torbę z jedzeniem, podczas gdy on pakuje swoją gitarę i wrzuca swój słoik do torby. Podążam za nim i jego psem do miejsca położonego dalej, do stołu piknikowego w pobliżu starego kamiennego mostu, który łukiem przechodzi nad drogą nieużywaną od lat. Moje serce bije nieco szybciej z niepokojem, gdy spoglądam za nami. W różnych miejscach parku jest około dwudziestu osób, większość z nich jest na tyle blisko, by mnie usłyszeć, gdybym wydała mrożący krew w żyłach krzyk o pomoc. W końcu dołączam do niego przy starym drewnianym stole.

Prawda jest jednak taka, że powolne uświadamianie sobie, że mogę faktycznie lubić tego faceta i chcieć spędzać z nim czas, sprawia, że jestem o wiele bardziej płochliwa niż możliwość, że może mieć w planach skrzywdzenie mnie.

Bicie mojego serca uspokaja się do normalnego tempa, kiedy napełnia papierową miskę wodą i łamie hot doga na kawałki dla psa. Potem rozpakowuje burgera dla siebie. To już drugi raz, kiedy widzę, że wykazuje się szczególną troską o psa i uważam to za bardzo ujmujące. To dowód na to, że nie jest dupkiem, a w moim naiwnym dwudziestojednoletnim umyśle także na to, że prawdopodobnie nie jest kimś, kto mógłby mnie skrzywdzić. Seryjni mordercy torturują zwierzęta. Nie martwią się, że zmokną, i nie nakarmiliby zwierzęcia, zanim nie nakarmiliby siebie.

Jęczy, gdy przeżuwa burgera, a surowa zmysłowość tego dźwięku wysyła przez moje ciało rozgrzany dreszcz. Krzyżuję nogi i koncentruję się na psie, który łapczywie łyka wodę.

"Mmm... to jest tak cholernie dobre." Bierze kolejny kęs z zamkniętymi oczami i znowu jęczy. "Dziękuję ci za to." Wyciąga do mnie burgera. "Chcesz trochę? Jest pyszny."

"Nie, dziękuję." Odchylam się od niego. Zarazki mnie przerażają. Nigdy nie dzielę się napojami z innymi ludźmi ani nie używam mydła w cudzych domach, chyba że jest ono w płynie. Trzymam chusteczki w torebce na wypadek, gdybym musiała skorzystać z publicznej toalety. Kto wie, kto dotykał tam papieru toaletowego? Albo czy toczył się po brudnej podłodze zanim został włożony do dozownika?

"Zjadłem już swój lunch. Chciałam ci tylko dać coś, żeby podziękować za twoją muzykę. Czekam teraz z niecierpliwością na jej słuchanie każdego dnia".

"Więc obrałeś szybką drogę do mojego serca, dając mi jedzenie, kiedy jestem głodny. Niezły ruch, pogromczyni."

Moje policzki płoną, gdy bierze łyk swojej mrożonej herbaty, brzeg butelki naciskając na jego pełne usta. Cholera. Jest zbyt przystojny i utalentowany, żeby być bezdomnym i bawić się w parku w tym małym miasteczku w Nowej Anglii.

Po pożarciu hot-doga i wody, jego pies szturcha moją rękę, chcąc być pogłaskanym. Uśmiechając się, głaszczę jego miękkie, klapnięte uszy, mając nadzieję, że nie ma pcheł i że moja ręka nie skończy pachnąc jak pies. Kot Archie prawdopodobnie ugryzie mnie, jeśli wyczuje na mnie inne zwierzę. Jest bardzo zaborczy i terytorialny.

"Jak ma na imię?" pytam.

Facet od gitary kończy hamburgera i wkłada opakowanie do plastikowej torby. "Chcesz znać jego imię, ale nie moje?" droczy się z tonem kpiącego obrażenia.

"Możesz mi powiedzieć też swoje imię".

"Ma na imię Acorn. Jest moim najlepszym przyjacielem i kumplem z podróży od dwóch lat."

Uśmiecham się na to wyjątkowe imię. "To do niego pasuje. Jest uroczy."

On przytakuje i kładzie rękę na grzbiecie psa. "Jest lojalny. I mądry. Tylko kilka godzin zajęło mi nauczenie go, jak machać, gdy ludzie dają nam pieniądze".

Kiedy głaszczę uszy Acorna, przyłapuję jego właściciela na wpatrywaniu się we mnie. On nie odwraca wzroku, ale ja tak. "A ty jak się nazywasz?" pytam, skupiając się na psie między nami.

"Evan. Ale moi przyjaciele nazywają mnie Blue."

Przywołuję odwagę, aby spojrzeć na niego, gdy uśmiecham się nieśmiało. "Miło cię poznać, Evan."

Mruży oczy, prawie jakby wygrzewał się od ostrego bólu, a lewa strona jego ust ściąga się na bok w marszczeniu. "Nie nazwałeś mnie Blue".

"Cóż... nie jestem pewien, czy jesteśmy jeszcze przyjaciółmi."

Kiwa powoli głową. "Masz rację. Możemy skończyć jako znacznie więcej. Albo mniej." Odsuwa pasma swoich długich włosów od twarzy, odsłaniając cień piątej godziny zarostu na policzkach. Nie widziałem go wcześniej z taką ilością zarostu, więc musi się golić dość regularnie. Albo przynajmniej robi to czasami. Zazdroszczę mu jego zdefiniowanych kości policzkowych. "Czas pokaże".

Nie wyobrażam sobie, żebyśmy kiedykolwiek byli kimś innym niż dziewczyną, która je lunch w parku, i bezdomnym muzykiem ulicznym, ale pozwalam mu wierzyć w czas i to, co może kiedyś powiedzieć.

Opiera się plecami o krawędź blatu stołu i wyciąga swoje długie nogi. Podeszwy jego czarnych butów motocyklowych są przetarte. "Masz mi teraz powiedzieć swoje imię".

"Aha. To Piper."

Powtarza moje imię, a na jego ustach brzmi ono inaczej, niż kiedykolwiek wcześniej słyszałam, jak to słowo brzmi, jakbym była wyjątkową i mistyczną istotą.

Chciałabym być wyjątkowa i mistyczna, ale po prostu... nie jestem.

"To jest inne. Czy to coś znaczy? Dla twoich rodziców?"

Potrząsam głową. "Nie, mojej mamie po prostu podobało się, jak to brzmi. Najwyraźniej kupiła mnóstwo książek z imionami dla dzieci, kiedy była w ciąży, a Piper była jej ulubioną. Mojemu ojcu się nie podoba. Uważa, że to imię dla striptizerek."

Wypuszcza z siebie głęboki śmiech. "Nigdy nie spotkałem striptizerki o imieniu Piper, a spotkałem ich całkiem sporo."

Śmieję się razem z nim. "Często zastanawiałam się, dlaczego mój ojciec myślał o striptizerkach, ale to chyba coś, co lepiej zostawić w spokoju".

"Zgoda."

Rzut oka na zegarek pokazuje, że jestem pięć minut spóźniony do pracy, ale nie chcę opuszczać parku, żeby wrócić do dusznego biura i odbierać telefony przez resztę popołudnia. Czas wlecze się tam, jakby w momencie, gdy przechodzę przez drzwi, zegar zatrzymuje się w miejscu, każda minuta to wieczność. A jednak jakoś mój godzinny lunch przelatuje w mgnieniu oka.

"Do bani być na planie, co?" pyta Evan.

Wzdycham, ale nie ruszam się z miejsca. "Tak, to naprawdę robi."

"Więc nie wracaj do pracy. Spędź ten dzień jak chcesz. Idź na zakupy. Idź do domu i zdrzemnij się. Idź na długą przejażdżkę do nikąd. Siedź tu ze mną i obserwuj ludzi".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Miłość boli"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści