Trzecia osoba w moim małżeństwie

Rozdział 1 (1)

==========

Jeden

==========

Budzę się za wcześnie, za gorąco, nogi zaplątane w prześcieradło. Śniło mi się coś stresującego, coś związanego z przegapieniem lotu lub zgubieniem paszportu. Potem była drabina, która nie do końca wchodziła na ostatnie piętro i niebezpiecznie się kołysała.

Ze snu wyrywa mnie dzwonek telefonu. Sięgam po niego szybko, żeby nie obudzić Luisa, mój puls nadal szaleje.

"Halo?"

"To ja."

Podnoszę się na jednym łokciu. "Alex? Która jest godzina?"

"Nie wiem. Piąta? Szósta? Muszę się z tobą zobaczyć."

Obok mnie Luis się poruszył.

"Będę musiał do ciebie oddzwonić."

"Kiedy możesz przyjść?"

Ma ten pilny ton, sposób mówienia, kiedy chce mojej uwagi, natychmiast. Nie ma nawet szóstej rano, a ja już jestem wyczerpany. "Nie wiem, Alex. Mam spotkanie dziś rano. Przyjdę po."

"Nie, musisz przyjść teraz!".

"Alex, nie mogę. Przyjdę później, jak tylko będę wolny, dobrze? Co się w ogóle dzieje?"

Wzdycha do telefonu. A może pali. Mówi, że nie, ale czułam to od niego wystarczająco często. Narkotyki, głównie. "Powiem ci, kiedy tu przyjedziesz. Przynieś ze sobą zeszyty".

"Wszystkie?"

"Tak. To ważne, Anno. Przynieś je, dobrze?" Rozłącza się. Odwracam się, żeby spojrzeć na Luisa, który śpi obok mnie, z jedną ręką przerzuconą nad głową, spokojny jak uśmiechnięty Budda. Założę się, że nie śni o kołyszących się drabinach i przegapionych lotach. Całuję jego nagie ramię, a on nawet się nie porusza. Nic nie może obudzić Luisa, oprócz Luisa.

"Kto to był?" krzywi się.

"Przepraszam, miałem nadzieję, że jeszcze śpisz. To był Alex."

"Oczywiście, że tak. Czy możesz poprosić swoich studentów, żeby nie dzwonili w środku nocy, proszę?".

Przekręca się na bok i popycham figlarnie na jego plecy. "To nie jest środek nocy, jest szósta rano". Słyszę ptaki na zewnątrz, a tam jest skrawek światła świtu ślizgający się po krawędzi żaluzji.

"Wstałem późno", mamrocze.

"Wiem." Pocieram twarz obiema rękami. Równie dobrze mogę wstać. "Chcesz, żebym przyniosła ci filiżankę kawy?"

"Nie, dziękuję."

Na dole Roxy wita mnie, upuszczając przeżutą zabawkę u moich stóp. Przechodzimy przez naszą zwykłą rutynę, w której głaszczę jej głowę, a ona przewraca się na plecy, odsłaniając swój różowy brzuch, żebym mógł ją podrapać. To buldog francuski i technicznie rzecz biorąc, jest psem Mateo. Wypuszczam ją tylnymi drzwiami na podwórko, a potem włączam ekspres do kawy. Czekając, aż się rozgrzeje, opróżniam zmywarkę, zmieniam wodę w misce Roxy, otwieram torebkę z psim jedzeniem i nabieram trochę do jej miski.

Przez cały czas myślę o Alexie, analizuję, jak brzmiał przed chwilą, co to może oznaczać. Alex to mój najlepszy, najbystrzejszy doktorant. Jest geniuszem, naprawdę. Nigdy wcześniej nie miałem takiego studenta jak on. Jest na skraju opublikowania czegoś niezwykłego, a moim zadaniem jest upewnienie się, że dotrze tam w jednym kawałku.

Popijając kawę, otwieram laptopa, żeby przejrzeć swoje notatki. Pierwszą rzeczą tego ranka jest spotkanie wydziału. Stoimy w obliczu niepewnej przyszłości i już kilka tygodni temu zasugerowałam Geoffowi zebranie komitetu zbierającego fundusze. Zrobiłam to, żeby zrobić dobre wrażenie, pokazać, że jestem graczem zespołowym i mam mnóstwo dobrych pomysłów. Geoff zgodził się na moją sugestię - prawie zawsze to robi. Geoff jest przewodniczącym wydziału matematyki i to, co Geoff myśli, ma znaczenie. Zwłaszcza że lada dzień dowiem się, czy mój wniosek o przyznanie pełnej profesury został rozpatrzony pozytywnie. Jestem dość pewny siebie. Albo staram się być, w każdym razie. Część mnie czuje, że jeśli nie dostanę jej po całej tej dodatkowej pracy, którą wykonałem, to równie dobrze mogę się poddać. Ci z nas, którzy ubiegali się w dziale spodziewali się usłyszeć do tej pory, ale w tym roku jest tylko jedna pełnoetatowa pozycja z powodu naszych cięć budżetowych i zajęło to dłużej niż zwykle. Obgryzanie paznokci dłużej, można powiedzieć, ale nadal jestem ostrożnym optymistą.

Wracam na górę, żeby wziąć prysznic i przebrać się w mój zwyczajowy strój na spotkania: lnianą spódnicę i bluzkę w kolorze perły. Profesjonalnie, ale kobieco. Przypinam parę małych diamentowych kolczyków - nie prawdziwych diamentów, radzimy sobie dobrze, ale nie jesteśmy aż tak bogaci - i zapinam na szyi srebrny naszyjnik z małą zawieszką w kształcie serca, prezent od dzieci na Dzień Matki.

W lustrze łapię Luisa, który obserwuje mnie z łóżka, z jedną ręką zgiętą za głową. Marszczy się.

"Co się stało?" pytam.

"Wyglądasz... konserwatywnie. Jak szkolny nauczyciel".

"Jestem szkolnym nauczycielem".

"Wiesz, co mam na myśli."

Uśmiecham się i sięgam po szminkę - Desert Rose - i wpatruję się w swoje odbicie. Głos mojej matki wskakuje do mojej głowy, bez zaproszenia. Wyglądaj jak najlepiej, by robić jak najwięcej!

Zamykam oczy. Dlaczego musiałam teraz myśleć o matce? Teraz będzie jak słoń u mojej szyi przez cały dzień - a może to albatros? Nieważne. Wielki uciążliwy ciężar ciągnący mnie w dół, sprawiający, że czuję się nieadekwatna, przypominający mi, że nie do końca żyję na miarę swojego potencjału. Chyba, że jej na to nie pozwolę. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, myślę, gdy przejeżdżam szczotką po włosach.

"A tak w ogóle, to gdzie się wybierasz?" pyta Luis.

"Spotkanie wydziału, pamiętasz?"

"A tak," mówi, ale wiem, że nie. Podnoszę butelkę perfum, które kupił mi na urodziny, La Vie est Belle firmy Lancôme, i rozpylam chmurę u podstawy gardła.

Geoff w pracy skomentował kiedyś ten zapach: "Czy to ty pachniesz tak delikanie?".

Delish. Wydawało się to takie sugestywne. Czasami myślę, że gdybym była chętna - a wcale nie jestem - ale gdybym była... Kiedyś myślałam, że jest przystojny jak na naukowca, z ciemnoszarymi, niechlujnie pokręconymi włosami, zaczesanymi do tyłu i sięgającymi karku. Nosi okulary, w cienkich oprawkach, i ma siwiejącą brodę, która sprawia, że wygląda jak Neil Gaiman.

Luis pociera knykcie nad głową i zrzuca z siebie okrycia.

"Dlaczego nie zostaniesz w łóżku?" mówię.

"Nie ma sprawy." Ziewa. "Jestem teraz obudzony. Będę pod prysznicem."

W drodze na dół mijam pokój Mateo. Nadal szybko śpi, jego kołdra o tematyce Batmana rzucona na podłogę, jego ręce i nogi rozłożone jak rozgwiazda. Włączam światło, całuję jego włosy. "Chodź, Matti, czas wstać, kochanie". Porusza się, ziewa i oczy wyskakują mu na wierzch. Podnoszę bluzę z podłogi i kładę ją na oparciu jego krzesła, a potem mówię mu, żeby się przygotował i upewnił się, że spakował swoją torbę na siłownię.



Rozdział 1 (2)

W pokoju Carli zastaję ją przy biurku, robiącą jakieś ostatnie poprawki.

"Dzień dobry Tobie, czy dobrze spałaś?" pytam, całując czubek jej głowy.

"Tak, dzięki."

Ledwo się porusza, jeden łokieć na biurku, jej głowa podparta na dłoni. Całuję ją ponownie, czuję zapach jej długich, miękkich włosów. W wieku trzynastu lat jest już tak wysoka jak ja. "Przyjdź i zjedz śniadanie". Kiwa głową, mamrocze, że za chwilę zejdzie.

W kuchni przygotowuję szkolne obiady dla moich dzieci, kiedy one wpadają na siebie kłócąc się, szarpiąc się przy lodówce, o mleko, o pudełko płatków. Pracują wokół mnie, wszyscy przewidujemy wzajemne ruchy. Drzwi szafek otwierają się, a czasem znów się zamykają. Miski spadają z łoskotem na stół kuchenny i są wypełnione płatkami i mlekiem, owocami i jogurtem. Staram się nadążać, odkładać rzeczy na miejsce, gdy jest to konieczne, besztając je półgębkiem za robienie bałaganu, ale potajemnie kochając to, jak bardzo są hałaśliwe, ten chaos, który tworzą, i poczucie, że jestem w centrum tego wszystkiego, wprowadzając porządek do ich życia.

Luis dołącza do nas, ubrany w dżinsy i białą koszulę, jego włosy są jeszcze wilgotne od prysznica. Chwyta jogurt z lodówki i powoli wkłada go do ust, opierając się o kuchenny blat. Mateo wrócił na górę i krzyczy, że zgubił trampek i jest naprawdę źle! bo ma dziś trening piłki nożnej. Idę do jego pokoju i lokalizuję but pod jego łóżkiem wraz z całą masą brudnych skarpetek i kalesonów. Dodaję one do ładunku prania i włączam pralkę.

"Czy mógłbyś naprawić dzisiaj kran?" pytam Luisa. Każdego dnia poruszam temat cieknącego kranu w kuchni i każdego dnia Luis mówi, że go naprawi. Każdego dnia mówię coś w stylu, Jeśli nie masz czasu, mogę sprowadzić hydraulika, a on każdego dnia zapewnia mnie, że to strata pieniędzy i zrobi to sam.

Dziś nie jest wyjątkiem.

"A skoro już wstałeś wcześnie, to czy mógłbyś wyprowadzić Roxy na spacer, proszę?".

Upuszcza pojemnik z jogurtem do kosza na śmieci i całuje czubek mojej głowy. "Przepraszam, muszę wracać do galerii. Jestem pod bronią."

Położyłam ręce na jego piersi. "Wiem, pamiętam". Zbliżająca się wystawa Luisa to bardzo duża sprawa. Stresuje się tym od miesięcy, a moim zadaniem jest wspieranie go, kiedy jest taki. To moja ulubiona praca, właściwie opieka nad rodziną. Przebiegam dłonią po jego ciemnych włosach, wciąż tak gęstych jak zawsze i zawsze opadających na czoło. Kiedykolwiek wyobrażam sobie Luisa w moim umyśle, to z jedną ręką odsuwającą kosmyk włosów między kciukiem a palcem wskazującym.

"Będzie dobrze. Zrób to, co musisz", mówię.

Carla pojawia się ponownie, ubrana i gotowa do szkoły.

"Czy wystawisz pranie na linię, kiedy wrócisz do domu?" pytam ją.

"Dlaczego Matti nie może tego zrobić?"

"Bo ma trening piłki nożnej i będziesz w domu dużo wcześniej niż on".

"Dobrze."

Luis przytula dzieci, całuje mnie na pożegnanie. Przypominam mu, żeby po południu odebrał Mattiego z treningu piłkarskiego. "I proszę, nie spóźnij się", błagam. Mateo robi się bardzo niespokojny, gdy ludzie się spóźniają. Pewnego razu Luis i ja mieliśmy nieporozumienie co do tego, kto gdzie jest o której i nikt nie odebrał Mattiego. Usiadł na ławce na przystanku autobusowym i czekał dwadzieścia sześć minut - tak właśnie powiedział, dwadzieścia sześć minut, wielokrotnie - a kiedy dotarłem na miejsce, zmoczył się. Pocieszanie go trwało ponad godzinę. Luis i ja mieliśmy potem wielką kłótnię o to, kto ma go odebrać, i nigdy się nie zgodziliśmy, choć do dziś wiem, że to miał być Luis.

"I nie zapomnij o dzisiejszym wieczorze".

"Co z dzisiejszym wieczorem?", mówi.

"Ha ha, jesteś tak zabawny, że powinieneś był być na scenie".

"Próbowałem. Nie pozwolili mi nawet na przesłuchanie."

śmieję się. To przypadkowy żart, bo dziś wieczorem dzieci wystawiają przedstawienie. Carla napisała sztukę na konkurs dla młodych dramaturgów i wystawia dla nas specjalne przedstawienie przedpremierowe, wciągając swojego młodszego brata do odgrywania różnych ról, a wszystko to w naszym własnym salonie. Myślę, że jestem równie podekscytowana jak oni.

"Czy muszę coś kupić na kolację?" Luis pyta.

"Nie, wszystko zrobione."

Dziś wieczorem jest pizza. Pewnego dnia, kiedy moje dzieci będą na tyle dorosłe, by same chodzić do restauracji, zrozumieją, że prawdziwa pizza smakuje jak niebo, ocieka tłustym, roztopionym serem, ma na sobie bardzo mało warzyw i kilometry pepperoni. Pizza tutaj, w Chez Sanchez, składa się z domowego pełnoziarnistego zakwasu posmarowanego domową passatą pomidorową o niskiej zawartości soli, ciężarówek sezonowych warzyw i niskotłuszczowego twarogu. Czasami zastanawiam się, jak wiele z tego, co robię, aby dbać o moją rodzinę, skończy się jako dyskusja na kanapie terapeuty.

Luis obdarza mnie tym swoim pięknym uśmiechem, który wciąż sprawia, że moje serce trzepocze, a potem z kolejnym pocałunkiem odchodzi.

Uściskam moje dzieci na pożegnanie, powiem im, że kocham je do cna, przypadkowo zepsuję włosy Carli - "Mamo!" - a kiedy już odejdą, chwytam smycz i rolkę torebek na psie odchody z haka za drzwiami pralni i wypuszczam Roxy na szybki spacer wokół bloku.




Rozdział 2 (1)

==========

Dwa

==========

"Dzień dobry wszystkim."

Geoff stoi przy białej tablicy. Nie używamy ekranów ani projektorów na takich małych spotkaniach jak to, tylko starych dobrych tablic magnetycznych. Strzela mi przez ramię zirytowane spojrzenie.

"Hej, tu jesteś", mówi.

"Tak, przepraszam. Spacer z psem. Straciłem poczucie czasu."

W tym komitecie jest nas pięciu. Geoff oczywiście, jako przewodniczący wydziału, i pozostali dwaj profesorowie matematyki: Rohan i John. Potem jest Mila, najmłodsza na wydziale - jak lubi regularnie wszystkim przypominać - i ja.

Jesteśmy tutaj, ponieważ nasze przyszłe finansowanie jest w najlepszym wypadku niepewne. Nasz hojny kapitał został roztrwoniony przez naszych tak zwanych doradców inwestycyjnych, którym udało się uzyskać zwrot na poziomie jednej trzeciej stopy zwrotu wszystkich innych, a teraz musimy wymyślić nowe źródła dochodu. Tak w skrócie wygląda to spotkanie.

Kiwam głową każdemu z nich i ustawiam laptopa na stole.

"To co, gdzie jesteśmy?" Budzę laptopa i otwieram nowy dokument, jednocześnie ukradkiem sprawdzając Milę. Ma na sobie luźny top, który opada na jej nagie ramię w sposób, który nie może utrzymać go w górze, jest zbyt duży, odsłaniając cienkie srebrne ramiączko stanika - przynajmniej ma na sobie stanik - nad delikatnym obojczykiem. Patrzę w dół na jej chude dżinsy, modnie podarte na kolanach i odcięte powyżej jej delikatnych kostek.

Nie wiem. Jest oczywiście inteligentna - w końcu jest profesorem nadzwyczajnym w wieku dwudziestu sześciu lat - ale jest też bardzo ładna, ma lśniące czarne włosy i oliwkową skórę, a rzęsy tak długie, że podejrzewam, iż są sztuczne. Bycie seksownym nie powinno być wadą w tej pracy, ale myślę, że jest. Nigdy nie ubrałabym się tak na spotkanie biznesowe. Co Luis powiedział dziś rano? Wyglądasz konserwatywnie. Przyłapuję Milę na tym, że patrzy na mnie, patrząc na nią, i szybko wracam do laptopa, palcem pociągniętym nad klawiaturą.

"Skoro już tu jesteś, to czy zajmiesz się protokołowaniem, Anno?".

"Jasne, z przyjemnością". Zawsze biorę minuty. Równie dobrze mogę mieć to wytatuowane na czole. Gracz zespołowy, żadna praca nie jest zbyt mała lub zbyt męcząca. Potem Geoff dodaje: "Wiem, że zawsze cię proszę, ale tylko tobie mogę zaufać, że zrobisz to dobrze".

Uśmiecham się. Wtedy myślę, że się rumienię. Czy ja się rumienię? Z pewnością mam nadzieję, że nie. "To żaden problem", podkreślam. Oczywiście, spisywanie protokołów nie jest tak naprawdę moim zadaniem. Mógł poprosić June, sekretarkę wydziału, żeby się przy tym zasiedziała, ale prawda jest taka, że tylko mnie można zaufać, że zrobię to dobrze. To jedna rzecz, którą wszyscy zawsze o mnie mówią: Jestem niezawodny. Zawsze wkroczę, pomogę i często doprowadzę sprawy do porządku. Pewnie dlatego zawsze jestem na spotkaniach. Kiedy nie uczę, to znaczy. Wydaje się, że zawsze podaję rękę do różnych spraw: komitetów, pomocy studentom, zbierania funduszy, wniosków o granty, uniewinnień. Czasami ląduję w komisjach, do których nie pamiętam, że się zapisałam. Ale jeśli praca musi być wykonana, jestem gotowa. Zbieram się, kiedy jest ciężko. Jestem wodzirejem.

"Pomysły," mówi teraz Geoff. "Posłuchajmy ich. Ktoś?"

Na górze mojego dokumentu wpisuję: "New Funding Opportunities-Staff Suggestions" i pogrubiam.

Mila wyjmuje z ust ołówek, który żuje. "Moglibyśmy skontaktować się z naszymi absolwentami? Zorganizować kolację fundraisingową?".

"Dobrze. Dziękuję, Mila."

Geoff zapisuje sugestię Mili na tablicy, tak jakby była bardzo słuszna, a ja myślę: Naprawdę? Czy to najlepsze co możesz zrobić? Potem mówi: "Anna, zorganizujesz to?".

Mrugam. Mam zamiar powiedzieć: "Dlaczego Mila tego nie zorganizuje? To jej pomysł. Ale będąc graczem zespołowym, zlotowiczem, po prostu przytakuję. Chociaż pytam: "Czy my już tego nie robimy?".

"Nie, nie robimy. Więc zróbmy."

"Dobrze." W każdym razie, jako członek grona pedagogicznego, nie sądzę, by faktycznie miał na myśli, bym to zorganizował. Notuję, żeby wspomnieć o tym June.

"Nie owijajmy w bawełnę, ludzie", kontynuuje Geoff. "Ten wydział nie zostanie ponownie dofinansowany przez władzę wykonawczą. W tym tempie będziemy mieli szczęście, jeśli dotrwamy do końca przyszłego roku. Prowadzimy wczesne rozmowy z kilkoma instytucjami filantropijnymi - ja i June zajmujemy się tym - ale powiem wprost, nie wygląda to dobrze. Więc jeśli masz jakieś jasne pomysły... Co się dzieje, Anno?".

Patrzę w górę.

"Nic, dlaczego?"

"Uśmiechasz się."

Robię najbardziej niewinną minę. Zdziwioną, szczerą. Gdybym mogła, nie tylko powiedziałabym to na głos, ale wykrzyczałabym to z całych płuc. Bo kiedy zaproponowałem ten komitet, nie wiedziałem, że Alex - mój Alex, mój doktorant - ma zamiar udowodnić jeden z najważniejszych domysłów matematyki. A kiedy Alex i ja opublikujemy naszą pracę, darczyńcy będą się przewracać, żeby rzucić na nas pieniądze. Tak ważna jest ta praca. Jest przełomowa, wspaniała i jest najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek wyszła z Uniwersytetu Locke'a Weidmana. I chociaż jest to absolutnie praca Alexa, jako jego doradca mogę powiedzieć, że jestem odpowiedzialny, na swój mały sposób, za to osiągnięcie. Wyobrażam sobie minę Geoffa, gdy dowiaduje się, że jestem współautorem przełomowej pracy, która przyniesie naszej uczelni googolpleksy dolarów. To znaczy, spójrzmy prawdzie w oczy, ostatnim razem, kiedy coś opublikowałam, był komentarz na grupie Facebookowej dla pracujących mam o przepisie na jeden garnek: Cała moja rodzina to uwielbia! 5 gwiazdek!

Potrząsam głową. "Nope, wszystko dobrze, jak było".

Mruga do mnie i odwraca się z powrotem do tablicy. "Dobrze więc."

Alex przyjechał na studia do tego małego uniwersytetu z mojego powodu, powiedział. Natknął się na pracę, którą opublikowałem milion lat temu, kiedy sam byłem studentem, i wszedł do mojego biura z egzemplarzem nieistniejącego już czasopisma matematycznego. Chciał, żebym nadzorował jego pracę dyplomową, która w tamtym czasie dotyczyła funkcji theta i zeta. Miał oferty z innych uniwersytetów, niektóre z pewnością bardziej prestiżowe niż nasz, ale: "Muszę to zrobić tutaj, z tobą" - przekonywał.

Moje pierwsze wrażenie, z tego jak wyglądał i jak mówił, było takie, że bardziej czułby się w Princeton niż w naszej skromnej instytucji. Jest wysportowany, bardzo przystojny, ma jasne włosy, a kiedy się uśmiecha, co nie zdarza się już tak często, zawsze wpatruję się w jego zęby, tak doskonałe, tak białe.




Rozdział 2 (2)

Czy schlebiało mi to już pierwszego dnia? Oczywiście. Czy chciałam dodatkowej pracy? Nie. Ale on mnie przekonał, swoimi wielkimi, błagalnymi niebieskimi oczami i szczerą twarzą.

"Proszę, Dr. Sanchez! Jest pan jedynym, którego chcę!"

Roześmiałam się, a on uśmiechnął się w ten swój uwodzicielski sposób, wszystkie zęby i urok, jakby już wiedział, że wygrał. I chyba wygrał, bo powiedziałam tak, bo wzbudził moje zainteresowanie, i bo miło jest być pożądanym.

Od razu było widać, że jest bystry. To znaczy, naprawdę bystry. Ale, jak wielu geniuszy, ma też obsesję. Potrafi spędzić całe dnie na ślęczeniu nad jakimś drobnym i nieistotnym szczegółem. Jakby nie potrafił odróżnić tego, co ważne, od tego, co błahe. Łatwo się rozprasza.

Po tym jak przez kilka tygodni pracował nad wybranym przez siebie tematem, przyszedł do mojego biura, zamknął drzwi, usiadł i powiedział: "Muszę ci coś powiedzieć".

Nie mieliśmy zaplanowanego spotkania, ale to nigdy nie przeszkadzało Alexowi. Po prostu przychodzi, kiedy mu się podoba, a jeśli siedzę z innym studentem, będzie czekał na zewnątrz, stukał stopą o futrynę drzwi na tyle głośno, żebyśmy usłyszeli, kaszlał, robił z siebie utrapienie, dopóki nie skończymy, albo dopóki się nie poddamy.

"Co to jest?" zapytałem.

"Musisz obiecać, że zachowasz to w tajemnicy".

Potarłem czoło. "Nie mogę tego obiecać. Co zrobiłeś?"

Spojrzał w bok i westchnął.

"Upiłeś się? Zrobiłeś coś, czego żałujesz? Czy komuś stała się krzywda? Czy musimy porozmawiać z obsługą studentów?"

"Anna! Czy ty tak na serio? Czy to jest pierwsza rzecz, która przychodzi ci do głowy?"

"Po prostu powiedz mi, Alex."

Wręczył mi zwykły spiralny zeszyt-Alex wszystkie swoje wstępne prace wykonuje na papierze, co nie jest aż tak niezwykłe.

Otworzyłem go. Pismo było niechlujne, pełne przekreślonych równań i skrótowych notatek, ale wiedziałem, jak to czytać, i sprawiało, że mój żołądek skręcał się. Wpatrywałem się w to przez dłuższą chwilę i przez moment zastanawiałem się, czy nie robi sobie ze mnie żartu.

"Czy możesz powiedzieć, co to jest?" zapytał.

Nie mogłem nawet na niego spojrzeć i nie mogłem też mówić. Domysł Pentti-Stone. Słynny problem, nierozwiązany, po raz pierwszy zaproponowany w 1905 roku przez matkę i córkę matematyków Claudię Pentti i Noemi Stone. Potem świat o nich zapomniał, aż wskrzesił je amerykański miliarder i futurysta Leo Forrester. Jego fundacja przyznaje nagrody za innowacyjne odkrycia, a on natknął się na zagadnienie Pentti-Stone i zdał sobie sprawę, że jeśli zostanie ono rozwiązane, zrewolucjonizuje zbyt wiele rzeczy, by je wymienić, od mocy obliczeniowej po konstrukcję samolotów.

Powodem dla którego wiedziałem tak wiele o Pentti-Stone była moja matka. Była naukowcem, a ja byłam jedynaczką, która okazała się cudownym dzieckiem w dziedzinie matematyki, które to zdolności pielęgnowałam i nad którymi ciężko pracowałam, ponieważ wydawało mi się, że jest to jedyna rzecz, którą we mnie lubiła. Gdybym miała opisać moją matkę, powiedziałabym, że była chłodna, surowa do granic możliwości i niezbyt matczyna.

Kiedy miałam czternaście lat, moja matka przypisała mi problem Pentti-Stone jako pewnego rodzaju karę za wymknięcie się pewnej nocy i pójście na imprezę, na którą nie miałam pozwolenia. Tamtego lata, kiedy moi przyjaciele spędzali czas nad rzeką, chodzili do centrum handlowego i bawili się na nocnych imprezach, ja siedziałem przy swoim małym biurku, próbując rozwiązać problem matematyczny, który sprawiał, że dorośli mężczyźni z frustracją uderzali w ścianę. Ale na tym polegała umowa, powiedziała. Jeśli uda mi się go rozwiązać, będę mógł wyjść i się pobawić. Nie wiedziałem, że to jakaś sztuczka i spędziłem nad tym całe lato, wertując równania, takie jak te, w które wpatrywałem się w zeszycie Alexa, aż moje oczy poczuły się, jakbym wcierał w nie sól.

Nie udało mi się go rozwiązać - co powinno być oczywiste - i do dziś sama nazwa Pentti-Stone sprawia, że mam ochotę kogoś ugryźć.

Przeglądałam notatnik Alexa, cyfry zamazywały się, gdy szybko przesuwałam strony tam i z powrotem, nie mogąc w pełni przyswoić sobie tego, na co patrzę, czując się zdezorientowana przez to, co znajome, co dziwne, wiedząc, że powinnam czuć się podekscytowana tą możliwością, ale zamiast tego czułam się zdruzgotana. W końcu spojrzałam w górę. Uśmiechał się, a ja chciałam, żeby sobie poszedł. Chciałam powiedzieć, że mam pracę do wykonania, że nie mam na to czasu.

Wtedy on powiedział.

"Domysł o Pentti-Stone. Myślę, że mam kąt."

Wyglądał na zdenerwowanego, prawie przestraszonego.

"Naprawdę?"

"Tak."

Jest też nagroda: 500 000 dolarów dla pierwszej osoby, która udowodni lub obali Pentti-Stone. Nie jest to tyle, co nagroda milenijna w matematyce - ta największa to 1 000 000 dolarów - ale też nie jest to mało.

Wstałem, żeby zamknąć drzwi, mimo że w pokoju nie było czuć powietrza. "Chcesz mi o tym opowiedzieć?"

Zrobił to, z animuszem, chaotycznie, a jednak pięknie. Nie wpadł jeszcze na całkowite rozwiązanie, ale dotychczasowa praca nad pracą dyplomową przypadkowo szturchnęła go we właściwym kierunku.

"Myślę, że mogę to zrobić" - powiedział, zdyszany.

Zatrzymałem się, chcąc, aby moje serce zwolniło. "To jest trudniejsze niż myślisz".

"Wiem. Potrzebuję twojej pomocy, Anno. Pomożesz mi?"

Czy pomogłabym mu? Moją pierwszą myślą było nie. Absolutnie nie. Ale jak mogłam odmówić? A co jeśli znalazłby innego przełożonego? Może kogoś z MIT? Czy mogłabym to znieść? A gdybym się zgodziła, mogłabym pomyśleć o tym, że zamyka się koło. Koniec pracy, którą zaczęłam tak dawno temu.

"I chcę zmienić temat mojego doktoratu na ten", kontynuował. "Czy mogę to zrobić?"

Zastanowiłem się nad tym. Konsekwencje były znikome; ludzie cały czas zmieniali temat.

"I musi on pozostać tajny" - dodał. "Z oczywistych powodów".

"Oczywistych." Gdyby w tym momencie wyszło na jaw, nawet tylko w obrębie uniwersytetu, że Alex był bliski rozwiązania Pentti-Kamienia, a zwłaszcza jakie było jego podejście, nie było wątpliwości, że ktoś inny skoczyłby na to i całkiem możliwe, że wyrwałby nagrodę przed nim. My, nauczyciele akademiccy, możemy wyglądać na łagodnych i nieokrzesanych, ale pod spodem jesteśmy bandą hien, które zrobią wszystko dla skrawka uznania.




Rozdział 2 (3)

"Nawet twój mąż," powiedział.

"Szczerze mówiąc, Alex, Luis nie odróżniłby Pentti-Stone od Kamienia z Rosetty".

"Nie obchodzi mnie to. Nikt nie może wiedzieć, musisz przysiąc. Nikt."

Zrobiłem to. Przysiągłem. Jestem dobry w utrzymywaniu tajemnic - powiedziałem. Myślałem już o tym, co to może oznaczać dla uniwersytetu, o funduszach na badania, które moglibyśmy pozyskać. To byłby game changer dla naszego wydziału. Dołączylibyśmy do grona najbardziej prestiżowych instytucji akademickich w Ameryce.

Potem domysły były wszystkim, o czym mógł myśleć, ale pasja ma swoje konsekwencje: schudł, stracił sen, wyrosły mu ciemne kręgi pod oczami.

Spędziliśmy nad nim miesiące, co w schemacie rzeczy nie jest zbyt długie. Ludzie spędzają lata, dekady, próbując rozwiązać jakieś przypuszczenie. Kilka razy wpadł w królicze nory. Myślał, że jest tak blisko, a potem jeden szczegół sprawiał, że cała sprawa się rozpadała i musiał zaczynać od nowa.

Potem wpadał w paranoję, że ludzie szpiegują jego pracę. Nie umieszczał niczego w komputerze na wypadek, gdybyśmy zostali zhakowani. Pisał wszystko ręcznie i trzymał w zamkniętej szufladzie w moim biurku, mimo że miał własną zamkniętą szafkę w biurze, które dzielił z innymi studentami.

"Nie ufam im", powiedział.

"Więc zamknij go w swojej szafce w takim razie".

"Anna, one są na kółkach!".

W końcu zgodziliśmy się, że może pracować w moim biurze, które zamykałam na klucz, gdy tylko wychodziłam. Miałam też małe biurko przywiezione specjalnie dla niego. To było ekscytujące, bo tak szybko robiliśmy postępy. Ale kiedy jego zdrowie się pogorszyło, kiedy nie mógł poradzić sobie z presją, był okropny. Bałam się przychodzić do pracy. Zawsze był zły, smutny, zdesperowany. Maniakalny. Potem zaczął mieć do mnie pretensje, bo uważał, że nie robię wystarczająco dużo, by mu pomóc. Jakby to była moja wina, że jeszcze tego nie rozwiązał. Jakby to było proste mnożenie, a ja nie wytłumaczyłam mu, jak to zrobić.

Potem przestał w ogóle przychodzić. Wiedziałam, że nie pracował nad tym w domu, bo wszystkie jego notatki były w moim biurze. Pewnej nocy obudziłam się w środku snu z pomysłem. Zeszłam na palcach na dół i zadzwoniłam do niego. Opowiedziałam mu swoją teorię. A co jeśli...? Co o tym myślisz? Czy to by zadziałało? Dwa dni później udało mu się.

Autorem pracy doktorskiej może być tylko dany student. Ale zgodziliśmy się napisać razem pracę o domniemaniu Pentti-Stone i jego dowodzie. Byliśmy współautorami, co nie było niczym niezwykłym w relacjach między studentem a jego promotorem, ale współautorstwo pracy na temat tak przełomowej pracy jest na wagę złota dla każdego naukowca. Jego nazwisko byłoby pierwsze, nie było co do tego wątpliwości. Ale musielibyśmy być szybcy. Nawet jeśli nie miałem takiej paranoi jak on, pomysły były znane z tego, że przeskakiwały z głowy do głowy, aż znalazły chętnego gospodarza.

Często znajdują więcej niż jednego, a ten kto znajdzie się tam pierwszy, wygrywa.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Trzecia osoba w moim małżeństwie"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈