Droga do rycerstwa

Prolog (1)

PROLOG

Morderstwo dziecka

Król Gerwazy odstawił puchar, ale nie puścił trzonu. Było już po zachodzie słońca, a on miał rozdzierający ból głowy, którego nawet wino nie zdołało uciszyć. Poczuł, że jego lewe oko zaczyna drgać. Nienawidził, gdy tak się działo, zwłaszcza gdy ktoś na niego patrzył. Zwłaszcza tak, jak patrzył na niego Lord Gilbert, z odrobiną współczucia i większą porcją pogardy.

"Co powiedziałeś?" zapytał Gervase, mocniej zaciskając uchwyt na trzonie pucharu.

"Mój panie, powiedział, że nie zrezygnuje z zamku".

Walenie w czaszce Gervase'a czuło się jak kowadło kowala. Słowa były niezrozumiałe przez cały ten hałas. "Lord Barton nie chce?"

"Tak-Lord Barton. W tej chwili wzmacnia jej obronę." Gilbert miał na czole strużkę potu, a jego tunika była poplamiona błotem. Najwyraźniej właśnie przejechał całą drogę z Wrzosowisk i pod górę do pałacu.

Gervase wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. "Dał mi swoją przysięgę, że zrzeknie się tego zamku. Nie miał prawa go budować, nie miał królewskiego pozwolenia, a jest na tyle blisko, że może stanowić strategiczne zagrożenie dla królewskiego zamku w Beestone, jeśli go ukończy. A jednak i tak przystąpił do budowy, zuchwały jak chcesz, a jedynym powodem, dla którego nie zrównałem go z ziemią wcześniej, był ten zrzędzący szczeniak i jego armia!".

"To ten, na pewno", powiedział Gilbert, bujając się z powrotem na piętach. "Znów ci się przeciwstawił, mój panie. Jego lojalność może się zmieniać jak łopatka pogody, ale stawia na to, że Devon Argentine wygra ten konflikt. Nie możemy pozwolić, by Argentine użył tego zamku jako twierdzy. Nie możemy też pozwolić, by otwarte zbuntowanie się tak mało znaczącego lorda pozostało bezkarne." Szlachcic w średnim wieku wystąpił do przodu i posadził swoje dłonie na stole jadalnym w pokoju państwowym Gervase'a. "Możesz wrzucić monetę do fontanny Naszej Pani, aby modlić się, że Barton się opamięta, ale postawiłbym tę monetę, że przed końcem miesiąca będzie spożywał kolację z Argentynką".

"B-ale mam syna Bartona," powiedział Gervase, jego głos nagle zdusił się z emocji. "Mam jego małego bachora jako zakładnika".

Spojrzenie w oczach Gilberta było zimne. "Wiem, mój panie. Co pozostawia ci jeden wybór: musisz zabić młode, by oswoić niedźwiedzia. John Barton najwyraźniej nie wierzy, że wykonasz egzekucję na jego synu. Musisz udowodnić, że się myli. Jeśli tego nie zrobisz, stracisz wszystkie atuty, jakie masz w stosunku do pozostałych zakładników. Myślisz, że Archer nadal będzie przy tobie? Uwielbia swoją córkę, ale nie boi się ciebie. Nikt z nich się nie boi. Bo nie sądzą, że masz dość spleenu, by zrobić to, co trudne. Udowodnij im, że się mylą, mój panie. Albo oddaj teraz tę pustą koronę Devonowi i oszczędź nam więcej niepotrzebnego rozlewu krwi".

Gervase widział, jak dłonie na stole zmieniają się w drżące pięści, widział, jak knykcie bieleją z wysiłku. Lord Gilbert nie miał już duszy. Ta wojna domowa zniszczyła nie tylko morale ludzi - zniszczyła ich samych. Nikt nie był wierny. Każdy chciał zobaczyć jego upadek. Zamknął oczy, nie mogąc znieść oskarżycielskiego spojrzenia drugiego mężczyzny, jego dalekiego kuzyna, który w konflikcie stracił własnych synów.

"Musisz" - powiedział beznamiętnie Gilbert.

Słowa odbiły się echem w obrębie brzęku jego brutalnego bólu głowy. Gervase Hastings, król Ceredigionu. Uwielbiał jego brzmienie dwadzieścia lat temu. Teraz było to przekleństwo. Powinien był pozwolić, by ktoś inny sięgnął po nagrodę. Nawet z zamkniętymi oczami czuł, że powieka wciąż mu drga.

Niech tak będzie. Jego wrogowie uważali, że jest słaby. Musiał udowodnić, że się mylą. Wśród uderzeń młota przyszła mu do głowy myśl o twarzy tego niewinnego chłopca. Gdy Gervase przyprowadził chłopca, Marshalla, do Kingfountain, dziecko trzymało go za rękę, gdy szli głównym korytarzem zamku, co dzieci robiły z naturalnego instynktu zaufania. Wspomnienie tego dotyku wbiło mu w serce nóż rozpaczy. Prawie wydobył się z niego mały jęk, ale stłumił go, wiedząc, że to jeszcze bardziej zdeprymuje go w oczach Gilberta.

"Wasza Wysokość" - powiedział równo Gilbert, jego głos był jak kawałki lodu z Dundrennan, tej odległej twierdzy, którą Atabyrion wciąż posiadał. Powinna być częścią Ceredigionu, ale nie miał siły, by ją odzyskać. "Jakie są twoje rozkazy?"

Gervase otworzył przekrwione oczy, podnosząc powieki, które poczuły się spuchnięte. Tępy ból zaskwierczał w jego brzuchu, a serce zacisnęło się ze zgrozy. Spojrzał na Gilberta. "Jak Barton nazywa ten zamek, Heath?".

"Aye, my lord."

"Wyjeżdżamy o świcie na Wrzosowiska. Wyślij dziś trebusze i moich jeźdźców, by ich chronili. Kiedy dotrą na miejsce, powiedz im, żeby zaczęli budować szubienicę w zasięgu wzroku od murów. Najpierw powiesimy chłopca. Potem pana."

Podniósł swój puchar z mdłym winem i prawie się zakrztusił próbując upić kolejny łyk. Gervase wiedział, że tej nocy nie będzie spał. Mógłby już nigdy nie spać, gdyby zrealizował plan.

Król Gervase z Ceredigionu podjechał do obozu wojennego otaczającego przeklętą twierdzę. Była już prawie północ, ale nie chciał się zatrzymywać po drodze. Wrzosowiska leżały na zachód od Kingfountain, ale nie na tyle daleko, by znaleźć się na pograniczu, gdzie stoczył tak wiele bitew - o wolę i siłę - zarówno z Oksytanią, jak i z rywalem do tronu. Był obolały od jazdy i wdzięczny, że jego ludzie postawili już dla niego królewski pawilon. Sztandar rodu Hastingsów zwisał wiotko z masztu w centralnej części namiotu. Kulawy, jakże pasujący. Tam, gdzie Devon obozował tej nocy, prawdopodobnie pojawiła się niewielka bryza, która szeleściła jego sztandarem. Przeklinam go.

Rycerze Gervase'a zsiedli i zaczęli przygotowywać się na jego przybycie do namiotu. Giermkowie doglądali koni. Gervase kochał swoich ludzi, którzy walczyli z nim i dla niego przez tyle lat. Jednak widok niektórych młodszych twarzy przywoływał bolesne wspomnienia o tych, którzy zginęli. Ilu zostało z jego pierwotnego mesnie - pięciu czy sześciu? Jego mózg czuł się jak budyń chlebowy. Nie mógł myśleć prosto. Chociaż opłakiwał stratę tych, którzy przyszli wcześniej, ci rycerze byli młodzi i ambitni. Wiązali z nim swoje nadzieje, bo władca winien był swoim mezaliansom nagrody za wierną służbę. Niektórzy uciekli do argentyńskiego bachora, ale ci, którzy zostali, byli lojalni. Sprawdzeni i zaufani. Troszczył się o nich, jakby byli jego własnymi synami.



Prolog (2)

Zsiadłszy z konia, powlókł się w stronę namiotu, ściągając rękawice. Oczywiście przyjechał na Wrzosowiska w pełnym uzbrojeniu. Nawet jeśli jego ludzie zapewniali mu ochronę, nie mógł ryzykować zasadzki lub gaultyjskiego łucznika czającego się w lesie z długim łukiem, tylko czekającego na okazję. Gervase nie miał wystarczającej siły roboczej, by pozbyć się z lasu bandytów i złodziei. Każdy chłopak w wieku piętnastu lat lub więcej walczył po jednej lub drugiej stronie. Rzucił okiem na Marshalla Bartona, gdy zbliżał się do jego pawilonu i szybko wszedł do środka.

Lord Gilbert był tam, ubrany w hauberk i rękawice, ale bez zbroi bojowej. Gdy para rycerzy pospiesznie zdjęła zbroję Gervase chrząknął i spojrzał na Gilberta. "Czy Barton zrobił coś, gdy zobaczył nadciągające silniki oblężnicze?".

Gilbert zacisnął wargi i wzruszył ramionami. Złożył ręce, patrząc na jedną z płonących latarni. "Jego ludzie widzieli, jak budowaliśmy dziś szubienicę. Jest tuż przed obozem, mój panie. Myśli, że blefujesz. Nie wysłał ani jednego słowa".

Ze sposobu, w jaki to powiedział, wynikało, że Gilbert też tak myślał.

Klamry rozpinały się jedna po drugiej, a pasy luzowały, pomagając Gervase'owi znów prawidłowo oddychać. Robił się za stary na te bzdury, mimo że miał dopiero pięćdziesiąt lat. Ból w klatce piersiowej był niepokojący.

"Dziękuję", powiedział do najbliższego rycerza, sir Williama. "Zbierz trochę jedzenia przed powrotem. Muszę porozmawiać prywatnie z lordem Gilbertem".

"Aye, mój panie", powiedział Sir William i niezwłocznie posłusznie się oddalił.

Gdy namiot był już czysty z wyjątkiem ich dwóch, Gilbert rzucił mu badawcze spojrzenie. "Czy straciłeś nerwy, mój panie?"

"Przyprowadziłem dziecko, prawda?"

"A co jeśli matka zacznie zawodzić z wałów? Nie posądzałbym Bartona o zorganizowanie czegoś takiego."

Gervase prychnął. "Przypuszczam, że mógłby. Czarnoksiężnik."

"Jest przebiegły. I testuje cię. Oni wszyscy cię testują."

Gervase odwrócił wzrok, czując jak jego odwaga słabnie. Jak mógł to zrobić? Dziecko nie powinno być odpowiedzialne za grzechy ojca. A jednak więzy rodzinne były najsilniejszą zachętą, jaką dysponował. Pieniądze można było zastąpić. Można było podbić ziemie. Ale syna... syna nie można było wskrzesić z martwych. Tylko w bajkach o Fontannie takie rzeczy się zdarzały.

Paleta i koce zostały rozłożone, a Gervase był na tyle zmęczony, że myślał, iż może faktycznie zasnąć po nieprzespanej nocy. Ta gra w wojnę denerwowała go.

"Powiedz mi teraz, mój panie. Czy zamierzasz przejść przez to?"

"Zrobię to, przysięgam na Panią". Odwrócił się i stanął przed Gilbertem. "Jutro, jeśli Barton nie otworzy bramy i nie podda zamku, powieszę jego syna, a potem odeślę ciało trebuszem do matki". Zacisnął dłonie w pięści. "Powiedz mu, co powiedziałem, Gilbercie. Powiedz mu, że nie śmie dalej testować mojej cierpliwości".

Gilbert przytaknął chłodno. "Tak zrobię."

Zanim świeca wypaliła się do połowy, zanim pieczony na talerzu kapłon został skonsumowany, zanim Gervase zdążył nawet dokończyć swój pierwszy kielich wina, odpowiedź wróciła.

Barton nie odda zamku.

I tak Gervase nie mógł spać również tej nocy. Z płaszczem okrywającym jego ciało, król Ceredigionu szedł przez obóz, śledzony w pewnej odległości przez swoich najbardziej zaufanych rycerzy. Żołnierze obserwowali drewniane pikiety na wypadek, gdyby Barton spróbował nocnego ataku. Gervase miał nadzieję, że tak się stanie. Takie działanie sprowadziłoby walkę tam, gdzie należało: między nim a lordem Bartonem. Ale po wielu godzinach oczekiwania, słońce zaczęło mieszać się za chmurami i zbliżał się koniec nocy. Gervase nie próbował nawet spać, a jego oczy były podrażnione od dymu z ogniska.

Mężczyźni obudzili się z drzemki, a obóz zaczął tętnić życiem. Świeże polana zostały rzucone na ogień, a mężczyźni pocierali dłonie o skaczące płomienie. Gervase wpatrywał się w namiot, w którym wciąż spał jego zakładnik, ale gdy cienie zostały wyparte przez słońce, jego wzrok przeniósł się na szubienicę, wykonaną z jednego z trebuszy. Zwisał z niej sznur z pętlą na końcu. Pod nią na murawie ustawiono beczkę do stania, obie mokre od porannej rosy.

Wszystko wydawało się być snem. Nie, to był koszmar. Gervase odrzucił ofiarę chleba na przerwanie postu i zajął miejsce przy szubienicy. I wtedy pojawił się młody Marshall Barton, uśmiechnięty i trzymający rękę lorda Gilberta, który prowadził go w stronę króla. Kiedy Marshall zobaczył Gervase'a, jego uśmiech rozjaśnił się, jego wyraz stanowił wyraźny kontrast ze złośliwością na twarzy towarzysza.

"Czy dostanę dziś do domu do Papy?", zapytało niewinnie dziecko.

Gardło Gervase'a zacisnęło się. Wpatrywał się w chłopca, jego brązowe włosy i orzechowe oczy. "Nie dzisiaj, chłopcze", powiedział król, próbując zmusić słowa.

"Ale to jego zamek", powiedział młody Marshall, wskazując.

"Aye, to jest. Chciałem tylko mieć na niego lepszy widok".

"To ładny zamek," powiedział chłopiec. "Ale nie jest tak ładny jak Kingfountain".

Czuł, jak jeden z rozżarzonych węgli z ogniska leżał skwiercząc w piersi Gervase'a. To było bolesne, powolne tortury agonii. "Czy tęsknisz za Kingfountain?"

"Aye. Czy możemy wkrótce wrócić?"

Widział, jak żołnierz ociera łzę, odwracając twarz od sceny. Oczy Gilberta płonęły z wściekłości. Jego wyraz twarzy wskazywał, że uważa Gervase'a za głupka, że rozmawiał z chłopcem przed zabiciem go. Wyglądał na zdeterminowanego, by pomaszerować do beczki i samemu dokonać czynu. Ale nie, przy beczce stał żołnierz, któremu zapłacono za wykonanie tego czynu, trzymając w rękach stryczek, który ukrył go przed wzrokiem chłopca. Mężczyzna wyglądał na zielonoskórego, ale zdeterminowanego.

Żołądek Gervase'a zacisnął się. Czy on też miał być chory?

"Chcę, żebyś stanął na tej beczce" - powiedział Lord Gilbert, uwalniając rękę chłopca i kładąc zamiast niej swoją na jego ramieniu. "Będziesz lepiej widział zamek swojego ojca".




Prolog (3)

"Och", powiedział chłopiec i zaczął iść w jej kierunku.

Gervase myślał, że się udusi. Wpatrywał się w mury batalionu, wyraźnie widoczne w porannej mgle. I tak, widział żołnierzy stojących tam jako milczący świadkowie. Nie rozległy się żadne odgłosy zawodzenia. Czy żona Bartona wiedziała, co ma się stać? Tchórz zapewne nic jej nie powiedział. Zapewne skłamałby i powiedział, że nie otrzymał żadnego ostrzeżenia.

Ktoś stłumił jęk. Cały obóz był cichy jak śmierć. Gdy chłopiec dotarł do beczki, został podniesiony przez swojego oprawcę. Chłopiec stanął na palcach, jedną rękę trzymając nad oczami, żeby lepiej widział.

Gervase wpatrywał się, jego gardło było suche i zaciśnięte. Wtedy zobaczył, jak jeden z jego rycerzy, najmłodszy z mesnie, sir William Chappell, odwraca się od sceny. Był tak młody, że wciąż miał kilka piegów na mostku nosa. Rycerz udawał, że kaszle, by stłumić łzy.

Gervase spojrzał z powrotem na beczkę i obserwował, jak kat zakłada pętlę na szyję chłopca. Marshall przesunął się na tyle, by zerknąć na króla. Wyglądał na zdezorientowanego, a w jego oczach pojawiła się mała iskierka zmartwienia.

Lord Gilbert skinął na kata, by kopnął beczkę.

"Stój" - powiedział Gervase, maszerując nagle do przodu, jego serce skwierczało z nieznośnego bólu. "Stój, bo powieszony zostaniesz następny!"

Kat cofnął się od beczki, oczy szerokie ze zdziwienia i usta szczerzące się z ulgi.

Lord Gilbert rzucił się na niego, oczy płonęły. "Jeśli to zrobisz, przegrasz. Wszyscy przegramy! Pomyśl o tym, co już straciliśmy!". Przez chwilę król pomyślał, że Lord Gilbert może mu się przeciwstawić i sam kopnąć lufę.

Chłopiec, Marshall, drżącymi rękami podniósł stryczek z szyi. Wielu mężczyzn otwarcie szlochało, a chłopiec był wyraźnie przestraszony. Nawet jeśli nie rozumiał dokładnie, co się dzieje, wiedział, że coś jest strasznie nie tak.

Król dotarł do beczki i chwycił chłopca za żebra, podniósł go i postawił na pokrytej rosą murawie. Uklęknął obok dziecka i wziął je za rękę, bojąc się tego, co prawie zrobił. Co prawie dał się namówić. Wydrążona korona leżała w skrzyni w jego namiocie, ale wciąż czuł jej ciężar. Czy król Andrzej kiedykolwiek zniżyłby się do zamordowania dziecka? Nawet dziecko wroga?

Nigdy.

Chłopak rzucił pytające spojrzenie klęczącemu przed nim królowi.

"Czy miałeś dobry widok, Marshallu?" zapytał.

"To było ..." Jego głos uleciał, a łzy zebrały się na rzęsach młodzieńca.

Ojciec chłopca odrzucił go. Gervase wpatrywał się ponad ramieniem chłopca w mały zamek i mężczyzn, którzy bunkrowali się na jego murach. To oznaczało, że dziecko przepadło.

"Wracajmy do domu", powiedział król miłym głosem. "Wracajmy do Kingfountain. Jestem teraz twoim ojcem."




Cztery lata temu...

Już cztery lata. Jestem w Kingfountain od czterech lat. Ale król umarł i teraz nie ma już wymogu trzymania zakładnika za posłuszeństwo, więc wszyscy wracamy do domu. W końcu wracam do domu, do Connaught. Mojej ojczyzny. Mojego prawdziwego ludu.

Nie wszystko jednak było złe i muszę przyznać, że będzie mi brakowało książek. Uwielbiam czytać historie, nawet jeśli są pełne bzdur o chłopcach i dziewczętach z Fontanny. Wolę gaultowskie opowieści o Aos Sí i magii kurhanów. Historie, które opowiadała mi moja matka, zanim umarła na ospę. Jedynymi osobami, których żal mi opuszczać, są gaultowski podkuchenny, Siena i Ransom.

Patrząc na to teraz, jest oczywiste, że król Gervase zasiał ziarno własnego upadku, kiedy nie zamordował niewinnego dziecka. Spowodowało to kłótnię z ostatnimi popierającymi go lordami. A potem jego jedyny syn udusił się i umarł, biedny chłopiec. Gdy jego żona i dziedzic nie żyją, co innego mógł zrobić, jak oddać królestwo Devonowi Argentowi, księciu Westmarchu? Uległ nieuniknionemu i ogłosił Argentyńczyka swoim dziedzicem, i czyż nie byłoby to zdumiewające? Rebelie ustały natychmiast.

Teraz król Gerwazy też nie żyje, biedaczek, a dziś jest jego pogrzeb. Jego zwłoki zostaną wrzucone do trumny w łodzi, wrzucą je do rzeki i spłyną nad wodospadem przy sanktuarium Matki Boskiej. Pomyślałem, że to więcej niż osobliwe, gdy pierwszy raz byłem tego świadkiem. Uważają nas w Legault za przesądnych ludzi, ale sami wrzucają monety do fontann w nadziei na przychylność. Raz, gdy przybyłem tu po raz pierwszy, skubnąłem jedną, ale służący, który mnie złapał, kazał mi ją odłożyć i ostrzegł, że jeśli jeszcze raz zostanę złapany, to też zostanę wrzucony do rzeki. Potem zawsze upewniałem się, że nikt nie patrzy.

Da w końcu zabiera mnie dziś z powrotem do Legault. Nie mogę się doczekać, kiedy będę w domu i znowu pójdę z nim na polowanie. Nie będę tęsknił za gadaniną dworu.

To chwalebny dzień.

-Claire de Murrow

Pałac w Kingfountain

(o rytuałach śmierci króla)




Rozdział pierwszy (1)

ROZDZIAŁ JEDEN

A King's End

To była wina dziewczyny z Gaultic, że wszyscy zaczęli nazywać go Ransomem. Na początku chciała to potraktować jako żart. Lubiła się droczyć, a z jakiegoś powodu najbardziej lubiła droczyć się z nim. Ale imię to utrwaliło się, głównie dlatego, że wszyscy w pałacu znali historię o tym, jak prawie został powieszony na trebuszu przed murami zamku swojego ojca. Ojciec zaryzykował jego życie, przewidując, że król nie spełni swojej groźby. I nie zrobił tego. Za co Ransom był głęboko wdzięczny i głęboko zraniony.

Dzień był bezwietrzny, więc trudno było usłyszeć słowa dekononcentratu, gdy ten mówił o swojej liturgii, modlitwie nad zmarłymi. Ransom skrzyżował ręce przed sobą, stojąc w miejscu, choć miał ochotę wykręcić szyję i spróbować uzyskać lepszy widok. Wszyscy w pałacu, służba i wszyscy, zebrali się, by być świadkami tej okazji. Sztywne ciało króla Gerwazego leżało w kajaku na skraju królewskich doków. Jego policzki były szare i w niczym nie przypominały człowieka we własnej osobie. Owszem, ciało wykazywało dziwne podobieństwo do człowieka, którego znał, ale nie wyglądał tak samo bez uśmiechu, który zawsze rezerwował dla Ransoma i Claire - spośród kilkunastu zakładników różnej rangi - ani bez linii śmiechu wokół oczu. Pod koniec nie było wiele rzeczy, z których król mógłby się uśmiechać. Ale zawsze znajdował czas dla swojego syna, Ransoma i Claire - spacer po królewskich ogrodach, udawany pojedynek na drewniane miecze lub słodycze z kuchni. Wydawał się wtedy lżejszy, szczęśliwszy.

Serce Ransoma bolało ze straty. Król był dla niego prawdziwym ojcem. Łzy zakłuły oczy Ransoma, ale powstrzymał je i szybko zamrugał. Nie straciłby opanowania, nie w tłumie. Nie wtedy, gdy ona może go zobaczyć.

Ransom zamrugał szybko i przeniósł wzrok na miejsce, gdzie Claire stała ramię w ramię ze swoim ojcem. Mężczyzna był olbrzymem. Był ogromny, gruby, a miecz przepasany przez jego łańcuchową tunikę sięgał niemal równo z brodą Ransoma. Wyglądała jak maleńka w cieniu ojca, ale była nieco wyższa od Ransoma, a on był wyższy od większości chłopców w jego wieku w pałacu. Był wyższy niż którykolwiek z synów nowego króla, którzy wszyscy stali dostojnie przy Devonie i jego żonie, Emiloh, choć najmłodszy z nich się wiercił. Byli młodsi od niego.

Jego spojrzenie wróciło do włosów Claire, które w cieniu ojca wyglądały zwodniczo brązowo. Jej włosy zawsze go fascynowały. Słyszał, że wielu mieszkańców Legault ma włosy koloru dyni, ale Claire nie była taka. Jej kolor zdawał się zmieniać w ciągu dnia, a jaśniejsze światło ujawniało odcienie karmazynu. Odwróciła głowę, jakby usłyszała jego myśl, i przyłapała go na tym, że na nią patrzy. Szybko odwrócił wzrok, ale nie dość szybko, bo znów złapał ten kpiący uśmiech.

Wiatr zamarł, a do rozpalonych uszu Ransoma dotarł głos Dekonusa.

"Niech jego dusza znajdzie ukojenie i odpoczynek w głębinach Głębokich Zgłębień. I niech plamy krwi z tej straszliwej wojny zostaną zmyte, dając nam wreszcie pokój w naszym szlachetnym królestwie. Pani nas wysłuchaj."

Wszyscy w tłumie mruknęli zgodnie. "Pani nas słyszy."

Jego żołądek zaburczał, gdy rycerze mesnie króla Gerwazego, ubrani w swoje lśniące zbroje, uklękli i podnieśli tyczki ustawione poziomo pod kajakiem. Zerknął na sir Willa Chappella, który był wysoki, silny i miał wyraz determinacji. Ransom żałował, że nie pozwolono mu wejść w skład straży pogrzebowej. Ale nie był jeszcze nawet giermkiem, a ten obowiązek należał do rycerzy.

Silni mężczyźni podnieśli kajak i pomaszerowali powoli, uroczyście, na skraj doku. Dekoniusz sanktuarium Matki Bożej odwrócił się, by stanąć przed nimi, czarna peleryna z frędzlami ze srebrnego futra okrywała jego bladoszare szaty. Nowy król i królowa nosili podobne żałobne szaty.

Ransom odetchnął przez nos, patrząc, jak jego król jest niesiony do krawędzi. Ryk wodospadu był dziś wyciszony, jakby same wody oddawały cześć szczątkom mężczyzny. Rycerze stali na krawędzi, a światło słoneczne błyskało na ich metalowych zbrojach. Jego serce pragnęło być jednym z nich, dołączyć do mesy i brać udział w bitwach, walcząc o honor wielkiego pana. Ale komu miałby służyć? Jego nadzieje na przyszłość skurczyły się wraz z Gervase'em. Po śmierci syna Gervase pozwolił, by depresja pokonała jego zdrowie. W ciągu kilku miesięcy Ransom obserwował, jak się wypala, jak świeca gaśnie w ciemności wewnątrz i wokół niego.

Rycerze z tyłu kajaka podnieśli swoje kije wyżej, podczas gdy rycerze przy głowie obniżyli swoje, tworząc rampę. Ransom wzdrygnął się, gdy usłyszał, jak kajak zgrzyta o słupy, a następnie głośno rozpryskuje się w wijącej się rzece. Wszyscy naprężyli się, by go zobaczyć, co zablokowało Ransomowi widok. Jakieś dziecko bliżej przodu wskazało. Uznano to za niegrzeczne przy tak uroczystym wydarzeniu, ale był to jeden z synów nowego króla. Jego matka, Emiloh, odłożyła rękę i udzieliła mu cichej, lecz delikatnej reprymendy. Ransom odwrócił wzrok. Nie mógł znieść spojrzenia na tę rodzinę za całą urazę, jaką w niej wzbudzała. Dlaczego Devon Argentine nie mógł być zadowolony z bycia księciem Westmarchu i hrabią Averanche? Dlaczego był tak chciwy?

Wielu szlachciców uciekło do obozu księcia Devona, zanim to się skończyło. Każdy tydzień przynosił wieści o kolejnej porażce. Ransom widział, jak bardzo odbiło się to na zdrowiu króla.

Ransom wiedział, kiedy kajak przepłynął przez wodospad, ponieważ z dołu rzeki dało się słyszeć zbiorowy oddech. Wydobył się on z gardeł tysięcy ludzi, którzy zgromadzili się na mostach i w sanktuarium na wyspie, aby obejrzeć to widowisko. Sanktuarium Matki Bożej zostało zbudowane wieki temu na wyspie, która rozdzielała wodospady rzeki, na której znajdowało się starożytne miasto Kingfountain. Ransom był jednym ze szczęśliwców, którzy uczestniczyli w pogrzebie w pałacu Kingfountain, ponieważ mieszkał tam od lat.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Droga do rycerstwa"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści