Mężczyzna, z którym możesz tańczyć

Prolog

========================

Jak piasek w klepsydrze...

Pamiętam, jak w dzieciństwie moja mama oglądała kultowy program z gatunku dziennych oper mydlanych. Siedziałem u stóp kanapy, ze skrzyżowanymi nogami i brodą w dłoni, wpatrując się w ziarna piasku przechodzące przez szkło. Mając siedem lat, nie rozumiałem, jak potężne mogą być te szybkie krople czasu.

Sekundy zmieniają się w minuty, godziny w dni, miesiące w lata ...

Dni są długie, lata szybkie, ale to sekundy - sekundy - mogą się zmienić. Śmiech z przyjaciółmi mija w mgnieniu oka, podczas gdy upadek na ziemię może trwać całe życie.

Dla mnie to był strzał z pistoletu.

Dziesięć sekund.

Tylko tyle potrzebowałem, by moje życie zmieniło się na zawsze.

"Benjamin!" krzyknąłem.

Strzał z pistoletu odbił się głuchym echem w ciasnych pomieszczeniach, gdy upadł, chwytając się za klatkę piersiową.

Moje ciało zwaliło się na podłogę, krew na skórze, a agonalny ból obserwowania, jak człowiek, którego kochasz, staje się czymś innym, przesiąka do moich kości.

Wpatrywałem się w dół lufy pistoletu. Trzymałem w ramionach umierającego człowieka. A jednak, gdy zawyły syreny i taśma wyłożyła pokój, zdałam sobie sprawę, że koszmar dopiero się zaczął. Jak w grze w domino, pierwszy żeton upadł, a teraz mogłem tylko stać z tyłu i patrzeć jak się przewracają.

Byłam pionkiem w grze życia. Nie wiedziałem tylko, że gram.

Pomimo bólu po stracie, świat wciąż się kręci. Twój najgorszy dzień to nudny wtorek innego człowieka. Więc robisz to, co zawsze kazała ci robić twoja matka.

Wstajesz.

Idziesz do pracy.

Żyjesz.

Cóż... udajesz, że żyjesz.

Aż pewnego dnia wchodzi mężczyzna i zmienia bieg twojego życia, ale tym razem na lepsze.




Rozdział 1 (1)

========================

"Szczęśliwego piątku!" Jackie ogłasza, wchodząc do głównej jadalni kawiarni, trzymając dwa ceramiczne talerze i balansując dwa kolejne na przedramionach.

Ściągam mocniej włosy w kucyku i prostuję ramiona. Mam uśmiech na twarzy do czasu, gdy wraca z umieszczania przedmiotów na stole przy kabinie.

"Jesteś wesoły", stwierdzam, gdy przynosi dwie puste szklanki do miejsca, w którym stoję.

"Po prostu próbuję dodać trochę słońca do twojego życia".

Pochylam się nad ladą i wyglądam przez okno Harvest Café - osobliwego sklepu ze śniadaniami i lunchami, w którym pracujemy w sercu Warwick w Nowym Jorku. Chmury są gęste na niebie, a szarość szykuje się do rozpętania ulewy.

"Wygląda na to, że zamiast tego powinieneś wykonać taniec deszczu", muse.

"Ja też mogę to zrobić." Ona robi mały shimmy, przypominając mi o jednym z naszych ulubionych filmów.

" 'Bóg nie dałby ci marakasów, gdyby nie chciał, żebyś nimi potrząsał'. "

Kładzie rękę na biodrze i stuka w wargę drugą. "Dirty Dancing?"

Z przymrużeniem oka i wskazaniem, daję jej znać, że dobrze odgadła cytat. To gra, w którą gramy od czasów liceum. Kiedy byłyśmy dwójką dzieciaków w Nowym Jorku, aktorką i tancerką gotową do zmierzenia się ze światem. To było, zanim małżeństwo, hipoteka i morderstwo spustoszyły nasze życie.

Potrząsając głową, wypycham te myśli na tył umysłu, w miejsce, gdzie nie mogę sobie teraz pozwolić na wędrówkę. Nie w pracy. Nie przy Jackie.

Nick, mąż Jackie i nasz szef, wyskakuje głową przez okno kuchni szybkiej obsługi i pstryka palcami. "Stolik drugi prosi o dolewkę". Wskazuje z pogardą.

Zerkam w dół na dzbanek z kawą w mojej dłoni i kiwam głową. Moje Tomy skrzypią na kraciastej podłodze, gdy idę do stolika czteroosobowego, gdzie moi klienci jedzą lunch.

Słyszę Jackie szepczącą Nickowi w tle, "Jesteś takim kutasem".

"Czy mogę podać coś jeszcze?" pytam klientów, gdy uzupełniam ich kubki.

"Tylko rachunek" - odpowiada dżentelmen, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

Jego partnerka od lunchu wpatruje się w swojego iPhone'a.

Stawiając garnek na wolnym stole, sięgam do fartucha i wyciągam podkładkę z zamówieniem, zdzierając górny papier i wręczając im ich rachunek. "Przynieś to do lady, kiedy skończysz".

Tak po prostu, opuszczam ich stronę, tak samo niewidzialny jak wtedy, gdy przybyłem.

Kiedyś uwielbiałem być w centrum uwagi. Rozwijałem się na scenie, gdzie światła świeciły na mnie tak jasno, że nie mogłem dostrzec twarzy tłumu. Teraz zadowalam się byciem muchą na ścianie, osobą, na którą klienci nie zawsze patrzą, i to mi odpowiada.

Sprawdzam inne stoliki - więcej kawy dla stolika numer cztery, Sprite i dodatkowy majonez dla tuńczyka przy stoliku numer dziewięć, a stolik numer sześć chciał frytki curly, a nie steak fries. Kiedy wszyscy zostali obsłużeni, wracam do lady i otwieram pokrywę ekspresu do kawy, żeby wymienić filtr.

"Zapomniałeś przetrzeć wokół maszyny" - mówi Nick, wychodząc z kuchni ze szmatą przewieszoną przez ramię. Jego kapelusz Mets jest zawieszony do tyłu z jego jet-czarne włosy kręcąc się na boki.

Jackie bierze serwetkę, gniecie ją i rzuca w głowę męża. "Bądź miły dla mojej najlepszej przyjaciółki. Ona jest zbyt dobra dla tego miejsca".

On nie wzdryga się. "Zgadzam się, ale ona jest moim pracownikiem, a wy oboje jesteście na etacie. Dodatkowo, czeka nas niezapowiedziana wizyta inspektora sanitarnego, a ja muszę mieć tę podłogę tak czystą, że mogę z niej jeść."

Ona robi minę gagatka. "Kochanie, mamy ocenę A, ale nie ma mowy, żebym kiedykolwiek jadła z tej podłogi".

"A, której zabrakło jednego punktu do B. Kawiarnia ma się dobrze, ale jeśli na oknie pojawi się coś innego niż najwyższa ocena, to klienci uciekną. Mamy kredyt do spłacenia, a ja nie jestem w biznesie, by nie wywiązywać się ze zobowiązań."

Jackie sięga na jej tippy-toes i całuje bok jego głowy, zarabiając jej boczne spojrzenie i uśmiech od Nicka. Jest to ujmujące interakcji, jeden, który podsumowuje ich związek doskonale. On daje jej piekło. Ona nie daje mu spokoju. Bez względu na wszystko, Jackie zawsze wygrywa.

Chwytam własną szmatkę i zaczynam wycierać ekspres do kawy.

Jackie zwija się w kłębek u boku Nicka i zwraca się do mnie: "Jest piątkowy wieczór, Mara. Dlaczego nie wyjdziesz z nami?".

"I być trzecim kołem u wozu? Super", mówię sarkastycznie.

"Nick mógłby przyprowadzić kogoś dla ciebie," śpiewa.

A moja ręka wstrzymuje swój ruch. Wiem, że ona chce dobrze. Bycie w związku to naturalny cel dla większości ludzi. Niestety dla niej, nie jestem większością ludzi, a jej pragnienie, aby wydobyć mnie z mojej skorupy i w ramiona kogoś nowego nie dzieje się.

Nie dzisiaj. Ani nigdy.

Nick potrząsnął głową. "Nie mogę. Jutro jestem tu tylko ja. Muszę być z powrotem o piątej rano".

Jackie chwyta mnie za ramię. "Widzisz, jeszcze więcej powodów, abyś wyszedł ze mną. Ten killjoy jest pracoholikiem."

Mruknął. "Jack-"

Głośny huk przerywa jego słowa.

Upadam na podłogę, ręce nad głową, jak elektryczne bolty strachu strzelają w górę mojego kręgosłupa. Krew pulsuje w moich uszach, gdy moje serce wali o moją klatkę piersiową. Zaciskam włosy, oddychając ciężko - tak bardzo, bardzo ciężko - jęcząc z mocnym uściskiem, by poczuć fizyczny ból. Przypomnienie, że jestem tutaj. Nie tam. Nie z powrotem w przeszłości i przerażających wydarzeń, które wciąż sprawiają, że moje ręce się trzęsą, a stopy mrowią z niepokoju. Bile wzbierają w moim gardle, gdy garbię się w kulkę, podciągając kolana do klatki piersiowej.

Jackie szybko jest u mojego boku, jej ręce na moich plecach, pocierając w ruchu okrężnym. "Mara, wszystko jest w porządku. To był tylko Manny w kuchni. Upuścił garnek."

Zamykam oczy i przejeżdżam dłońmi po twarzy, zamiatając w dół szyi. Z ręką nad klatką piersiową, czuję szybkie kopnięcia o moją dłoń i mentalnie besztam siebie za bycie tak przesadnie dramatycznym. Na szczęście jestem za ladą i poza zasięgiem wzroku klientów.

Jak na kogoś, kto nie znosi uwagi, potrafię ją na siebie sprowadzić.




Rozdział 1 (2)

Biorę głęboki oddech, stojąc. Mam sparciałe dłonie, więc wycieram je o fartuch i podnoszę brodę.

Brwi Jackie ściągają się; jej blade oczy są zasznurowane troską. "Czy potrzebujesz sekundy, aby się zrelaksować?"

"Nic mi nie jest." I plaster na uśmiech. "To po prostu złapało mnie z zaskoczenia."

Po tym jak zaciska usta, wiem, że mi nie wierzy.

Nick przekręca swoją czapkę i krzyczy do kuchni na Manny'ego, "Uważaj następnym razem. Masz wpływ na klientów!".

Wiem, że nie mówi o patronach, ponieważ idą o swoich posiłkach, jakby nic się nie stało, z wyjątkiem kilku w pobliżu, którzy patrzą na mnie jak na wariatkę.

Z falą w wyjaśnieniu, mówię do klienta, "Podłoga może być śliska tutaj."

Odsuwam zbłąkany włos z twarzy i zbieram się w sobie. Nie zawsze byłam taką bałaganiarą. W rzeczywistości, byłam całkiem dobrze przystosowaną kobietą. Odnosząca sukcesy, filantropijna... nie wariowała, gdy ktoś upuścił kawałek Cuisinarta.

Moja klatka piersiowa zaciska się boleśnie, gdy mój kciuk śledzi kawałek skóry, gdzie kiedyś spoczywała moja złota obrączka.

Trwa sekunda ciszy, aż drzwi wejściowe do kawiarni otwierają się, uderzając w ścianę obok.

Do środka wdziera się wir wiatru z jesiennego popołudnia. Papierowe menu zlatuje z lady, a liście z zewnątrz przesuwają włosy, które właśnie założyłam za ucho, na czoło.

Schylam się, by zebrać menu, nad którym Jackie pracowała godzinami, i zbieram je w ramionach, kładąc z powrotem na ladzie.

Kiedy się podnoszę, widzę, że wiatr nie jest jedyną rzeczą, która przyszła.

W drzwiach stoi mężczyzna.

Jest wysoki i imponujący, ma na sobie ciemne dżinsy, buty budowlane i tlący się wzrok.

Jego surowa twarz jest zrównoważona przez zmartwiony wyraz oczu. W jego ramionach znajduje się bowiem ranne dziecko, skulone w jego piersi.

Rozmowa w kawiarni milknie na ten widok.

Mężczyzna patrzy na nas, jego brwi są wygięte na końcach. Wygląda na to, że cierpi, ale ze ściągniętej twarzy dziewczynki w jego ramionach wynika, że to ona jest w agonii, a on cierpi za nią.

"Moja córka spadła z roweru", mówi, jego głowa pochylona do córki, gdy jego ramiona kolebią ją, jakby była najdelikatniejszą rzeczą na świecie.

Jackie spogląda na mnie pytającym wzrokiem.

Mała dziewczynka ma dużą ranę od kolana w dół do łydki. Z jej nogi płynie krew, która kapie na jej skarpetkę. Jest szeroka, głęboka i wymaga pomocy medycznej.

Nick robi krok do przodu. "Przykro mi, stary, ale nie mogę jej tu mieć".

Moja głowa wystrzeliwuje w jego kierunku, a moje oczy rozszerzają się. Okrążam ladę i chwytam go za przedramię, odciągając go do tyłu. "Nick, mała dziewczynka jest ranna".

Odwraca się do mnie z grymasem. "Inspektor sanitarny," mówi w wyjaśnieniu.

Rozumiem jego troskę. Kawiarnia jest w jego rodzinie od pięćdziesięciu lat. Nie zamierza pozwolić, by cokolwiek stanęło na przeszkodzie, by nie przetrwała.

Z wyciągniętą ręką proponuje mężczyźnie: "Zabierz ją na pogotowie".

"Nie robię szpitali", miesza mężczyzna, jego głos jest głęboki i przenikliwy. Po sposobie, w jaki zaciska zęby, można by pomyśleć, że ma osobistą wendetę przeciwko szpitalom. Może tak jest.

Mówię: "Mógłbyś..."

Patrzy na mnie, a moje słowa padają płasko, ponieważ jestem chwilowo zamrożony przez niezwykłą twarz tego człowieka. Brązowa skóra, mocna szczęka i intensywne, północno-niebieskie oczy. Płoną niepokojem. To zdziczały mężczyzna, gotowy zburzyć wioskę, by chronić tę, którą kocha.

I ten błękit, Boże, są gwiazdy filmowe z takimi dzikimi oczami jak jego, a nie prawdziwi, przechodni, trzydziestokilkuletni mężczyźni. Przynajmniej nie tutaj, w tym mieście.

Nie tylko kolor mnie paraliżuje. To sposób, w jaki jego spojrzenie jest na mnie skupione, z rozchylonymi ustami i zmarszczonymi brwiami - spojrzenie, które jest prośbą i obietnicą w jednym. Nie mam pojęcia, co obiecuje.

Dziewczynka znów krzyczy mokrym szlochaniem, więc opuszcza głowę w jej stronę, składając pocałunek na jej czole. Jej mały nosek jest jaskrawo czerwony od szlochu, a oczy jeszcze się nie otworzyły, bo mruży je w agonii.

Moje ciało przesuwa się z tęsknotą za tymi dwoma, jakby byli moimi własnymi. Otwieram usta, żeby przeprosić, że nie mogę im pomóc, ale nie mogę.

"Jackie, weź apteczkę" - mówię przez ramię.

"Mara"-Nick idzie przede mną i kciuki w kierunku innych patronów w kawiarni-"Nie chcę wyrzucać dziecka, ale-".

"Wiesz, że nie mogę zostawić dziecka w bólu". Moje słowa są surowe.

On mnie zna. Wie, że to jest większe niż jakikolwiek racjonalny argument, który może przedstawić na temat utrzymania podłogi w knajpie w czystości.

Spogląda w dół z wyeskperowanym, ale zgodnym oddechem. "Możesz ją chociaż wyprowadzić na zewnątrz?".

Za oknem ciemne chmury. Małe kropelki deszczu stukają w szybę od podłogi do sufitu.

"Nie." Popycham go na bok, podchodząc do ojca i dziecka. "Usiądź tutaj", mówię do nich, gdy wyciągam krzesło z wolnego stołu i umieszczam je przy drzwiach.

Nick nie mówi innego słowa, jak idzie z powrotem do kuchni z mruknięciem, aby dostać się do pracy.

Po wszystkim, co Nick i Jackie zrobili dla mnie, odkąd przeprowadziłam się do tego miasta, nienawidzę chodzić wbrew ich życzeniom. Właściwie to pierwszy raz, kiedy wypowiedziałem niezadowolone słowo do któregokolwiek z nich.

Wzdycham ciężko, gdy odwracam się z powrotem do mężczyzny i zachęcam go, by usiadł. Robi to, a ja dobrze przyglądam się nodze dziewczyny. Duża szczelina w rozerwanej skórze jest czerwona i pulsuje sączącą się żółtą substancją. W rozcięciu siedzi żwir, który trzeba oczyścić.

Jackie pojawia się obok mnie z apteczką. Biorę ją od niej i otwieram, gdy ona opiera rękę na moim ramieniu.

"Przykryję twoje stoły. Nic ci nie będzie?"

Kiwam głową i biorę kolano, odwracając się do dziewczyny. Z miękkim dotykiem pocieram jej ramię i pytam: "Jak masz na imię?".

Ona głośno prycha. "Amanda."




Rozdział 1 (3)

Uśmiecham się, otwierając paczkę z alkoholem. "Miło cię poznać, Amando. Jestem Mara. Zamierzam oczyścić twojego boo-boo, a to będzie trochę łaskotać. Czy to w porządku?"

Ona daje mi kiwnięcie głową przed marudzeniem i zakopaniem twarzy głębiej w szyi ojca. Zaczynam czyścić jej skroń, ale ona odciąga nogę ze zdziwionym szarpnięciem i głośno płacze. Lekko naciskając, delikatnie przytrzymuję ją w miejscu, gdy odsuwam żwir i spryskuję ranę wodą utlenioną, sprawiając, że bulgocze pianą.

Rana jest poważna, ale nie będzie wymagała szwów, nie sądzę. Wystarczy czas na zagojenie.

Zauważam, że trzyma rękę przy piersi. Jest przebarwione i wiotkie. To może być kąt, pod którym na nią patrzę, ale wydaje się, że ma lekkie zgięcie.

"Amando, kochanie, możesz pokazać mi swoje ramię?" pytam.

Potrząsa głową i przyciąga ją bliżej swojego ciała, co tylko sprawia, że płacze bardziej.

Patrzę na jej ojca i mówię cicho: "Myślę, że jest złamane".

Jego oczy zamykają się na chwilę, jakby się przeklinał. Jeśli jest coś, z czym mogę się utożsamić, to jest to uczucie obwiniania się za nieszczęście innych ludzi. Jestem w tym całkiem niezły. Mam wrażenie, że on też.

Nakładam więcej wody utlenionej na skaleczenie, a Amanda płacze, gdy łzy spływają jej po twarzy. Słyszę, jak patron woła, pytając, czy wszystko z nią w porządku. Zapewniam go, że tak, chociaż serce zaczyna mi pękać.

"A co z pediatryczną pilną opieką?" Proponuję mężczyźnie. "Nowy właśnie otworzył się około mili w dół drogi. Będą mogli zrobić zdjęcia rentgenowskie."

Jego klatka piersiowa podnosi się z przytaknięciem. Ten pomysł wydaje się go uspokajać. "Jesteśmy na naszych rowerach. Nie mam samochodu."

"Zabiorę cię."

Tak szybko jak słowa są z moich ust, na jego twarzy pojawia się nutka uśmiechu. Ledwo tam jest, a jednak tylko najmniejsze uniesienie jego pełnych ust sprawia, że na boku jego policzka pojawia się dołeczek - nie żeby to był czas lub miejsce na docenianie uśmiechów.

Patrzę za siebie i pytam Jackie, która przechodzi obok z talerzami z jedzeniem, "Czy będziesz mnie osłaniać?".

"Absolutnie", stwierdza szybko, pomimo swojej miny zaskoczenia.

Podnoszę się z pozycji kucznej, a mężczyzna, z Amandą wciąż w ramionach, stoi. Jego wysoka na sześć stóp rama jest jak posąg siły, bo nie odstępuje od trzymania swojego dziecka.

Nick jest przy stoiskach, trzymając kosz i czyszcząc talerze, podczas gdy Jackie obsługuje stolik obok niego. Jej czoło marszczy się z zaintrygowaniem, gdy trzymam drzwi otwarte dla mężczyzny i jego córki.

Deszcz teraz leje. Zatrzymujemy się na chwilę pod bordową markizą Harvest Café.

Różowy rower Amandy z tęczowymi frędzlami leży na ziemi. Obok stoi duży czarny. Biorę rowery, opieram je o budynek i biegiem wracam pod markizę.

"Nie martw się. Nikt ich nie weźmie" - mówię. Następnie wskazuję na mojego sedana siedzącego na Main Street. "Jestem tutaj. Nie mam parasola..."

"W porządku. Możemy zmoknąć", mówi.

Jeśli Amanda robi się ciężka w jego ramionach, nie pokazuje tego. Podczas gdy ja biegam do samochodu, on idzie szybkimi, ale stabilnymi krokami.

Otwieram drzwi i pomagam im wsiąść na tylne siedzenie.

Biegnąc do przodu, wsiadam po stronie kierowcy i odgarniam mokre włosy. Mój kucyk jest przyklejony do głowy, a krople spływają mi po czole.

Patrzę przez lusterko wsteczne. Włosy mężczyzny są mokre, na końcach tworzą się ciemne loki. Tylko tyle widzę, bo jego głowa jest opuszczona i przyciśnięta do czubka głowy Amandy.

Kiedy włączam samochód, moje radio rozbrzmiewa ścieżką dźwiękową do broadwayowskiego spektaklu Dear Evan Hansen. Szybko je ściszam, gdy odjeżdżam od krawężnika i jadę.

To musi być to, jak to jest być taksówkarzem. Nie znam swoich pasażerów, a jednak w ciszy wiozę ich do celu. Czekając na czerwonym świetle, bębnię palcami po kierownicy i ponownie spoglądam przez lusterko wsteczne. Tym razem te stalowo-błękitne oczy patrzą na mnie.

Dreszcz przebiega mi po kręgosłupie. Mokra koszulka przykleiła mi się do skóry, więc włączam ogrzewanie, odwracając uwagę z powrotem na drogę, i chwytam kierownicę.

W ciągu kilku minut jesteśmy w pilnej placówce. Wysiada z samochodu z Amandą w ramionach, gdy jestem już przy nich. Trzymam drzwi do budynku otwarte dla nich i mam zamiar wyjść, gdy słyszę, jak pielęgniarka każe mu się wpisać.

Ponieważ ma pełne ręce roboty, pozwalam, by drzwi zamknęły się za mną i podchodzę do recepcji, by wpisać imię Amandy na karcie wpisów. Pielęgniarka wygląda tak, jakby miała się odwrócić i pójść Bóg wie gdzie, więc wołam ją z powrotem z poczuciem pilności.

"Ona jest w niesamowitej ilości bólu," mówię pielęgniarce. "Myślimy, że złamała rękę, więc jeśli możesz ją pospieszyć, byłoby to bardzo docenione".

Ona bierze jedno spojrzenie na stan Amandy i czerwone plamy jej zapłakanej twarzy. Jej oczy rozszerzają się na sposób, w jaki trzyma się za ramię. Wstaje i idzie dookoła, aby otworzyć drzwi, które oddzielają poczekalnię od sal egzaminacyjnych.

"Przyprowadź ją prosto do środka. Znam złamaną kość, kiedy ją widzę, kochanie" - mówi pielęgniarka, dając mu znak, żeby wszedł przez drzwi. "Mamo, możesz zacząć od papierkowej roboty, podczas gdy tata zajmie się tym maleństwem."

"Nie jestem jej..."

Mężczyzna przeczyszcza gardło. "Weź mój portfel."

Następuje pauza, kiedy przesuwa biodro, gestem wskazując, żebym wzięła jego portfel, który wybrzuszył się z jego przedniej kieszeni.

Okej. To jest niezręczne.

"Chcesz, żebym ..." Zaczynam pytać o potwierdzenie, ale myślę dwa razy. "Nieważne."

Z precyzją gry w Operację, wbijam palce do kieszeni jego dżinsów i szczypię górę jego portfela. Jest dość gruby, więc nie drgnie. Muszę wsunąć całą dłoń do jego kieszeni, grzbiety opuszków palców ocierając się o jędrny mięsień jego uda, i wysunąć portfel.

Nie prędzej mam go w ręku, niż on przechodzi przez drzwi, a one zamykają się za nim, kołysząc się jak wahadło.

Zostaję sama w poczekalni, w której przez głośnik gra łagodna muzyka z windy, a ściany zdobi malowidło przedstawiające księżniczkę w wieży i księcia walczącego ze smokiem u jej stóp. Stoję tu, zastanawiając się, co do cholery mam teraz zrobić i słuchając akordów początkowych piosenki Barbry Streisand, której bez wątpienia nie zna żadne dziecko, które kiedykolwiek postawiło tu stopę.



Rozdział 1 (4)

Zerkam na portfel i wyrywam się z oszołomienia.

Na ladzie leży clipboard z długopisem przymocowanym metalowym łańcuszkiem. Papiery na wierzchu to standardowe formularze nowego pacjenta i ubezpieczenia.

Brązowy portfel z tłoczonej skóry waży sporo w mojej dłoni. Czuję się narzucająca, przeglądając go. Może powinnam poczekać, aż wyjdzie? Nie, dał mi swój portfel. Oczekuje, że go otworzę. Dlaczego w ogóle teraz to kwestionuję?

Otwieram portfel i widzę, że z rękawa na karty kredytowe wyłania się jego prawo jazdy stanu Nowy Jork. Wyciągam je, by zobaczyć jego bardzo przystojną twarz. Oliwkowa skóra, prosty nos, kwadratowa szczęka i zabójczy uśmiech. Brązowe włosy, niebieskie oczy, sześć-jeden i trzydzieści cztery lata.

Dean Cristiano Delgado.

Wpisuję Amandę Delgado jako nazwisko pacjenta, a potem adres i szukam karty ubezpieczeniowej Deana. Są na niej tylko dwa nazwiska - jego i Amandy. Wpisuję ich numer grupy, a następnie umieszczam prawo jazdy i kartę ubezpieczeniową na tablicy, aby pielęgniarka mogła zrobić kopie. Nie znam historii choroby, więc zostawiam tę sekcję pustą.

Drzwi do gabinetu otwierają się i pojawia się on. Bez córki trzymającej się jego szyi, jego szeroka klatka piersiowa i silne ramiona są na widoku. Górne guziki jego koszulki są rozpięte, ukazując złoty medal na jego wilgotnej skórze.

Jest coś w tym, że znam jego imię. To sprawia, że czuję się bardziej związany z nim.

"Muszę podpisać formularze zgody", mówi Dean, gdy podchodzi, przejeżdżając ręką po swoich gęstych włosach, które są śliskie od deszczu.

"Nie wiedziałem, czy ma jakieś alergie," mruczę, gdy zajmuje miejsce obok mnie.

Pachnie ładnie. Jak wanilia i świeży cedr.

"Jak się czuje?" Trochę zbyt agresywnie wręczam mu notatnik i długopis.

"Doktor robi jej teraz zdjęcia rentgenowskie. Wyrzucił mnie. Czy to normalne?"

"Czasami pacjent radzi sobie lepiej, gdy mama i tata nie są w pokoju. Wy za bardzo się denerwujecie i to odbija się na dzieciach".

"Mówisz jak profesjonalista."

"Złamałam obojczyk, kiedy byłam mała. I nadgarstek. Byłem trochę niezdarny."

"Twoi rodzice musieli być za każdym razem wrakiem".

Właściwie to sam chodziłem. Moja mama nie mogła znieść poczekalni, a mój tata, cóż, nie lubił być ojcem.

"Nie pamiętam, żebym coś czuł. Pamiętam tylko, że miałem dużą miskę lodów po".

"To zdecydowanie noc pizzy i lodów dla nas." Sprawdza kilka pól, a potem odwraca papier na drugą stronę. "Dobrze się spisałeś na tym papierku".

Podnoszę jego portfel, aby wręczyć mu go z powrotem. Zaciska usta i patrzy na niego zdumionym wzrokiem.

"Musiałam sprawdzić informacje o twoim ubezpieczeniu," mówię. "Zamierzałeś, żebym przejrzał twój portfel, prawda?".

Śmieje się, najwyraźniej z siebie. Miękki chuckle wylewa się z jego gardła, a jakakolwiek obawa, którą miałem, topnieje. "Jestem teraz w rozsypce. Zapomniałem, że ci to wręczyłem - a raczej, że kazałem ci wejść w moje spodnie po to. Przepraszam za to."

Wkłada portfel z powrotem do kieszeni i wraca do wypełniania formularzy. Długopis zatrzymuje się, a jego oczy rzutują na bok, jakby jakaś myśl właśnie przeszła mu przez głowę.

"Dziękuję za podwiezienie nas. To było"- pauzuje i spogląda na mnie z ulgowym uśmiechem-"bardzo miłe".

"To nie było nic takiego. Ona oczywiście potrzebowała lekarza".

"Zaufaj mi, są ludzie, którzy odmówią komuś opieki, której potrzebuje. Wydaje mi się, że na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie." Mówi tak, jakby już przez to przechodził. Mogę się tylko zastanawiać, kto to był, że nie otrzymał pomocy. Wskazuje w kierunku zewnętrznym. "Ta muzyka w twoim samochodzie, to był musical?"

"Dear Evan Hansen. Widziałeś go?"

"Ja? Nie robię Broadwayu", mówi, a potem szybko dodaje: "Nie, że jest coś złego w musicalach. Ja tylko... Amanda. Ona zawsze prosi, aby iść. Chcę ją zabrać, ale nie wiem od czego zacząć."

"Po prostu wybierz jeden. Nie możesz się pomylić."

Kręci głową w rozważaniach. "Mój przyjaciel zabrał swoją żonę na Kinky Boots. Powiedział, że to było świetne-"

"Każdy, ale nie ten." Oczyszczam gardło. "Ma niesamowite przesłanie o byciu sobą, ale może być trochę za dużo dla małego dziecka".

"Bardziej kinky niż buty?" On ćwiartuje brwi.

"Jest taka piosenka, która nazywa się 'Sex Is In The Heel'. "

Kiwa głową ze zrozumieniem, a te cholerne dołeczki pojawiają się ponownie. "Mam to. Żadnych Kinky Boots. Może trzeba to zachować dla towarzystwa dorosłych."

Moje policzki się zarumieniły. Opuszczam głowę w kierunku formularzy, które wypełnia i zdaję sobie sprawę, że zostawiłem puste miejsce.

"Ile ona ma lat?" Pytam, wskazując na sekcję w formularzu, która prosi o jej wiek. "Nie mogłem wpisać jej daty urodzenia".

"Osiem. W niektóre dni czuję, że ma osiemnaście lat, a w inne - jak dziś - równie dobrze mogłaby być znowu moim dzieckiem."

Jego ton czułości wysyła ciepło do mojego brzucha, na które nie byłem przygotowany.

"Ma szczęście, że ma ciebie".

"I ciebie." Opiera swoje długie palce na moich, a ja zamarzam. "Spanikowałem, a zupełnie obcy człowiek wkroczył. Dziękuję."

Moje oczy spadają do miejsca, gdzie jego bardzo ciepła skóra leży przy mojej własnej. Nie ruszam się, gdy jego ręka pasie się coraz bardziej powoli - nie pieszczotliwie, ale w miły, doceniający sposób.

Spoglądam na niego przez zakapturzone rzęsy i znajduję go wpatrującego się we mnie. Patrzy na mnie, jakbym była kimś wartościowym. Bohaterem, jeśli można tak powiedzieć. To uczucie rozmraża moje serce i nienawidzę tego, że w jakiś sposób mnie uprawomocnia. Że po raz pierwszy od dawna czuję się ze sobą dobrze.

Chcę odwrócić wzrok.

Powinnam odwrócić wzrok.

Ale nie mogę.

To jego oczy. Kiedy w nie patrzę, widzę to samo zagubienie, które dostrzegam, gdy wpatruję się we własne odbicie w lustrze. To sprawia, że zastanawiam się, czy łączy nas wspólna więź. Tak, nawet ja słyszę obłęd swoich myśli.

Przesuwam dłoń i calem swojego ciała oddalam się od niego. "Nie ma za co."

Jeśli w jakikolwiek sposób go uraziłem, nie okazuje tego. Wraca do wypełniania formularzy. Jego zęby pasą się na wardze, gdy koncentruje się na historii medycznej, sprawdzając pola i zapisując informacje.

Spogląda w stronę drzwi, które prowadzą do pokoju egzaminacyjnego, a potem z powrotem na formularze. Jego stopa stuka nerwowo, a wolna ręka przebiega przez włosy.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Mężczyzna, z którym możesz tańczyć"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści