Niebezpieczna kelnerka

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział 1

==========

Autobusy nigdy nie jeździły wystarczająco blisko miejsca, do którego chciałam się dostać. Deszcz nie padał, gdy autobus zatrzymał się, wciąż milę od miejsca, gdzie przyjęcie urodzinowe mojej najlepszej przyjaciółki bez wątpienia nabrało rozpędu. Kierowca autobusu zrzędził, gdy schodził, by sprawdzić silnik, a ja sprawdziłem, czy za oknem nie ma opadów. Saints blast it.

Trójka z nas w autobusie niechętnie odeszła po tym, jak kierowca wskazał, że lepiej będzie, jeśli pójdziemy pieszo. "Niektórzy z was" - dodał z szyderstwem, patrząc na dwóch zmienników - "bardziej niż inni".

Spojrzał na mnie w poszukiwaniu solidarności, ale zamiast uczestniczyć w jego wrogości, kiwnąłem głową i zacząłem iść tak szybko, jak mogłem, w kierunku bezpieczeństwa baru i przyjaźni Moriah.

Nie znałem żadnego ze zmiennokształtnych w autobusie i nie było moim zadaniem przekonywanie ludzkiego kierowcy, że jego bigoteria wobec Innych jest zła. Być może walczył w wojnie przeciwko nam i bez wątpienia stracił przyjaciół i rodzinę, prawdopodobnie został ranny lub przynajmniej wysiedlony. Poza tym, gdyby człowiek przyłapał mnie w miejscu publicznym bez pierścienia identyfikującego mnie jako czarownicę, mógłby na mnie donieść. Ten facet na pewno by to zrobił. Skończyłoby się aresztowaniem i grzywną, może więzieniem, skoro to nie było moje pierwsze wykroczenie.

A może kierowca autobusu należał do jednej z milicji, która polowała na innych niż ludzie. Nie musiałbym się martwić o więzienie, ale o bycie powieszonym i zamordowanym jako świadectwo tego, jak głęboko ludzie potrafią nienawidzić.

Spieszyłem się, żeby przejść przez pół tuzina przecznic poza Slough, gdzie latarnie nigdy nie działały poprawnie, a chodniki pękały i kruszyły się pod stopami. Ludzie obwiniali magię w pomniku czarownic za wszystkie ruiny, ale w rzeczywistości była to po prostu gówniana okolica. Nikt nie dbał o to na tyle, by ją remontować. Niektóre budynki wciąż nosiły ślady wojny, nienaprawione po pięciu latach. Dwaj zmiennokształtni z autobusu udali się w różnych kierunkach, więc niemal natychmiast zostałem sam, nie licząc gwiazd.



Stłumiony krzyk przerwał ciszę, a z pobliskiego zaułka dobiegał odór spalonej magii. Było to na tyle daleko od mojej drogi, że mogłam iść dalej, jeśli tylko chciałam, a prawie nikt nie winiłby mnie za ignorowanie kłopotów, które nie miały ze mną nic wspólnego. Błysk światła, zabarwiony na niebiesko, i wymruczane zaklęcia przekonały mnie do odwrócenia się, skazując sprawców i ofiary na ich los, dopóki magia się nie nasiliła. Magia połączyła się i pociemniała, pokrywając tył mojego gardła starymi wspomnieniami. Wskazówki dotyczące krwi, siarki i demonów przewijały się przez magię jak poszarpane nici.

Dławiące szlochy, błagania o litość, przykleiły moje stopy do zniszczonego chodnika.

Skupiłem się na ujściu uliczki, gdzie pulsowała magia. Odejście od dwóch zmiennokształtnych i bigota było usprawiedliwione, zwłaszcza że zmiennokształtni potrafili sobie poradzić, ale żadna czarownica nie odchodziła od mrocznej magii. Nawet emerytowana wiedźma wojenna. Zwłaszcza emerytowana wiedźma wojenna.

Podeszłam bliżej, szukając pułapek, choć nasilająca się magia nakłaniała mnie do nierozważnych ruchów. Mądra czarownica wezwałaby policję lub Sojusz i pozwoliła im się tym zająć - i przez sekundę znów to rozważałam. To już nie było moje zadanie. Nic z tego nie było.

Ale sumienie, które odziedziczyłam po rodzicach, wraz z ich magią, sprawiło, że szłam w tę uliczkę, dopóki nie było za późno. Mroczne czarownice nie odwróciły się od swojej pracy, gdy się zbliżyłem, a ja zebrałem trochę najczystszej magii, którą manipulowały. Lepkość skorumpowanej mocy sprawiała, że kręciły mi się palce, ale nie miałem ochoty wprowadzać do tej mieszanki własnej magii. Pozostawienie moich magicznych odcisków palców w całym zaułku spowodowałoby tylko więcej kłopotów.

Dwie czarownice stały nad wijącą się ofiarą na prowizorycznym ołtarzu zrobionym z sękatych tarcic, wyważonych na kruszących się blokach żużlowych. Powinny być trzy. Mroczne czarownice zawsze pracowały w trójkę. Obejrzałem się przez ramię, uważając na błądzącego, który podkradał się do mnie w ciemnej uliczce. Potarłam nos, gdy siarczysty dym kłębiący się wokół moich kostek wypłynął w górę, a ja zakneblowałam się od smrodu gnijących śmieci i starej krwi. Jedna z mrocznych czarownic mruczała po łacinie i gestykulowała prawą ręką, trzymając przed sobą otwartą księgę, podczas gdy druga ustawiała błyszczący nóż nad ludzką kobietą przywiązaną do desek.

Krew zebrała się na ziemi i ołtarzu, zebrana w małym kielichu. Splamiła dłonie obu czarownic. Ich magia skręciła się i połączyła, zstąpiła do demonów i wypłynęła z powrotem w górę, wypaczona i na zawsze zmieniona. Powiew jej powrotu poruszył dym, a ja kichnęłam.

Obie wiedźmy odwróciły się, żeby się popatrzeć. Ta krótka wyglądała na bliską powiedzenia: "Święci błogosławią".

Znów przetarłem nos, studiując ołtarz. "Nie powinnaś tego robić".

Ta trzymająca księgę pierwsza odzyskała opanowanie, ale czarujący uśmiech nigdy nie dotarł do jej oczu. "Wynajęła nas do leczenia, a potem odmówiła zapłaty. To jest cena, tylko trochę dla nas. Wyrównuje sprawy."

Ofiara sflaczała przeciwko ograniczeniom, oczy wybrzuszone, gdy krzyczała wokół knebla i próbowała zwrócić moją uwagę. Gdyby czarownice używały czegoś innego niż magii demonów, być może uwierzyłbym w tę historię - ubezpieczenie zdrowotne nie pokrywało magicznych napraw, a większość ludzi nie mogła sobie pozwolić na wygórowane ceny Sojuszu dla legalnych uzdrowicieli. Prawdziwie zdesperowani udawali się na poszukiwanie kości tartacznych, aby wykonać zabiegi po taniości, czasem dosłownie w zaułkach. Często ceną za uzdrowienie nie były pieniądze, lecz energia lub wspomnienia - szara magia i rozmyta linia, zatarta przez desperację z jednej strony i chciwość z drugiej. Krew, kości i włosy przekraczały granicę czarnej magii, niezależnie od sposobu, w jaki się to robiło. Choć krew kobiety na stole można było wytłumaczyć niezdarnym zabiegiem przed faktycznym uzdrowieniem, zebranie jej krwi do kielicha wskazywało na znacznie mroczniejsze zamiary.

Zapach krwi i wściekłej magii wskrzesił przebłyski wojny i sprawił, że pot zaczął mi ściekać po plecach, nawet w zimnym nocnym powietrzu. Zapach zużytej amunicji konkurował z ich mroczną magią, a niski huk i przeszywający uszy wrzask artylerii odbijał się echem w przeszłości, ale wciąż był zbyt realny, gdy moje serce zaczęło walić.




Rozdział 1 (2)

Starałem się uspokoić oddech, mimo szczurzego refrenu karabinów maszynowych w mojej głowie, i zerknąłem z powrotem w stronę ulicy, by upewnić się, że nie zbliża się trzecia wiedźma. Ta krótka, stojąca nad dziewczyną, również się uśmiechnęła, oczy zbyt szerokie i nie przymrużone. W pobliżu jej tęczówek błysnęła nutka czerwieni. "Próbowała wycofać się z umowy. Nie jesteśmy tu dla dobroczynności, więc... przekonaliśmy ją. Rozumiesz."

Moje palce drgnęły z chęcią heksowania ich, choćby za uprawianie niechlujnej magii w tylnym zaułku, gdzie każdy przechodzący mógł ich przyłapać. Milicjanci uwielbiali odkrywać tego rodzaju bałagan; to była propagandowa kopalnia złota. Nie znałem żadnej z czarownic z czasów wojny, a obie wyglądały na wystarczająco stare, by walczyć - co oznaczało jedną z dwóch rzeczy: były tchórzami, którzy się ukrywali, albo mrocznymi czarownicami, które chroniły się, a potem kradły magię umierającym.

"Powinniście pozwolić dziewczynie odejść" - powiedziałem. To było ostrzeżenie, choć nie wydawali się skłonni - lub wystarczająco inteligentni - by je usłyszeć.

"Jasne," powiedział ten z nożem, opierając punkt o gładką skórę brzucha młodej kobiety. "Zaraz po tym jak my-"

"Teraz," powiedziałem, wystarczająco oomph w moim głosie, że ich magia zachwiała się, a ten z książką zatrzasnął ją.

Jej oczy zwęziły się, gdy złożyła pięść, jej szafirowy pierścień mrugnął, gdy magia rozbłysła. "Pilnuj swoich spraw, albo przywiążemy cię następnym razem. Taka mała czarownica jak ty dałaby nam wystarczająco dużo mocy, by przetrwać kilka tygodni".

"Dzielna dziewczyna", mruknąłem, bicie serca ustabilizowało się, gdy moja magia wzrosła bez zaproszenia. Wyciszyła wspomnienia, uspokoiła drżenie. Stare nawyki umarły ciężko, a zagrożenie takie jak to sprowadziło Morrigan na powierzchnię. Zginęłabym walcząc lub odebrała sobie życie, zanim pozwoliłabym, by mroczna czarownica znów mnie dotknęła. Moja magia zwinęła się wokół w ochronnym uścisku, ale użyłam tylko ich skażonej mocy, by stworzyć za nimi szczelinę, ukrywając wysiłek w ich magicznej burzy ognia. Nie musiałem nawet ruszać rękami. "Dam ci jedną szansę-".

"Idź zasadzić jakieś zioła" - splunęła, machinalnie oddalając mnie zaklęciem wysyłającym.

Ten przy stole roześmiał się i wbił nóż w brzuch człowieka, krew nabrzmiała w przypływie nad różowym, pulsującym ciałem. Zignorowałem przerażenie kobiety, sączący się paraliż retrospekcji, który sięgał przez nawet obojętność magii, by echo ludzi, których kochałem, krzyczało i błagało, gdy byłem zbyt daleko, by pomóc. Zamiast tego odwróciłam zaklęcie wysyłające, wycelowałam je z powrotem i dałam wysokiej szturchańca jej własną magią.

Chłodna pogarda dla mojej mocy była darem świętych, osłaniającym mnie przed przeszłością i żalem, który bez wątpienia nawiedziłby mnie rano. Wiedźma zadrwiła ze mnie "Czy to wszystko, co ty -" i cofnęła się, by odzyskać równowagę. Jej kostka uderzyła jednak w szczelinę, którą otworzyłem, a jej oczy rozszerzyły się. Jej ramiona zawirowały, książka upadła na ziemię z hukiem, a ona sama upadła do tyłu w ciemność. Zniknęła bez dźwięku w tym, co z własnego doświadczenia wiedziałem, że było wyjątkowo zimnym piekłem.

Ta przy stole skwitowała, że zniknięcie jej koleżanki rozregulowało zbudowane przez nich zaklęcie. Wprawna lub potężna czarownica mogłaby się otrząsnąć z zakłócenia magii, ale ta nie była ani jednym, ani drugim - i już uległa demonicznemu szaleństwu, po czerwonych kręgach wokół jej tęczówek.

Nie trzeba było wiele, by popchnąć ją za pierwszą czarownicą, nóż wciąż trzymając w pięści. Zamknąłem za nimi szczelinę, nie zawracając sobie głowy zaglądaniem do niej, i zakurzyłem dłonie, by pozbyć się ostatniej ich paskudnej magii. Technicznie rzecz biorąc, nie zabiłem ich. Technicznie rzecz biorąc, demony by to zrobiły.

To wciąż pozostawiało ludzką kobietę, o siwej twarzy i tracącą krew, przywiązaną do ołtarza. Kopnąłem przez solny krąg, który zawierał resztę mrocznego zaklęcia, i poczekałem, aż związana magia rozproszy się, by do niej podejść. Septyczny odór przebitych jelit sprawił, że się zakneblowałem, i z trudem ukryłem swoją reakcję przed szeroko otwartym przerażeniem dziewczyny. Moja chusta, zwinięta i przyciśnięta do rany, niewiele pomogła w spowolnieniu krwawienia. Nie po raz pierwszy życzyłem sobie, żebym był choć w połowie tak dobrym uzdrowicielem jak Rosa. Rozważałam zawołanie jej, nawet zerknęłam na zegarek, ale było jeszcze za wcześnie, żeby skończyło się spotkanie jej sabatu. Spotkaliśmy się wcześniej w nocy, przy pomniku, ale sabat był prawdopodobnie nadal zajęty śpiewami i kłótniami. Nie warto było ryzykować przerwania - przy takim rodzaju magii, jaką rzucał ich sabat, rozproszenie Rosy mogłoby zniszczyć całą okolicę, jeśli nie pół miasta.

Odciągnąłem knebel, a młoda kobieta, ledwo więcej niż nastolatka, szlochała o oddech. "Pomóż mi."

"Staram się" - odpowiedziałam. Już pomogłem więcej niż jakakolwiek rozsądna czarownica by pomogła, ale próbowałem znaleźć współczucie przez utrzymujące się odrętwienie magii. "Dzwonię na policję. Oni mogą ci pomóc."

"Moi rodzice mnie zabiją". Szeptane wyznanie, choć krew bulgocząca w kąciku ust podpowiadała, że coś innego może ją zabić najpierw.

Uciskałem ranę, nawet gdy ciemny zaułek rozmył się, zastąpiony polem bitwy w wiejskim Kansas, a ja walczyłem, by pozostać uziemionym w rzeczywistości. Wojna skończyła się lata temu. To był rozejm. Była niewinną nieznajomą; nie była jedną z moich czarownic. Nie była moją przyjaciółką. To nie była krew Giny na moich rękach.

Bile podniosły się w moim gardle, gdy zmagałam się z podwójną rzeczywistością, cofająca się magia odebrała mi wszelkie opanowanie, jakie mogłam zachować. Oddychanie przez nos pomagało, ale nie wystarczająco, gdy jej obcasy skrobały po rozszczepionym drewnie. Błyskawica błysnęła w oddali, a może tylko w mojej pamięci.

Droga komórka, którą wygrzebałem z jej kieszeni, sprawiła, że potrząsnąłem głową; bogatą dziewczynę jak ona bez wątpienia stać było na prawdziwą magię, w prawdziwym szpitalu, bez uciekania się do uzdrawiania z najniższej półki. Głupio z jej strony, że próbowała zaoszczędzić kilka dolarów, idąc z najniższą ofertą. Wybrałem numer do paranormalnych nagłych przypadków, wiedząc, że była zbyt skażona czarną magią, by jechać w ludzkiej karetce. Nie chcieliby jej zabrać, a opóźnienie oznaczało śmierć. Moje usta zacisnęły się, gdy studiowałem jej nie skupione oczy, gdy pochyliłem się i poczułem szept oddechu na swoim policzku. Nie wiadomo było, co zrobili jej przed moją interwencją.




Rozdział 1 (3)

"Święci zachowują cię od twojej własnej głupoty" - powiedziałem.

Bogaci czy biedni, wszyscy wyglądali tak samo, gdy umierali: przerażeni. Samotni.

Bezinteresowny głos powiedział przez telefon: "Biuro Spraw Zewnętrznych. Czy natura waszego nagłego wypadku jest magiczna lub dotyczy nie-człowieka?".

Użyłem odrobiny magii, by zamaskować swój głos, czyniąc go gruzłowatym jak łotr z rosyjskiego filmu. "Para czarownic eksperymentowała na człowieku. Odeszły, ale dzieciak potrzebuje pomocy".

"Podaj swoje imię i nazwisko oraz miejsce zdarzenia".

"Ivan Darkwing," powiedziałem, zerkając przez ramię w poszukiwaniu tej trzeciej wiedźmy, gdy coś zaszurało po chodniku. Nic poza cieniami i migoczącym w oddali światłem ulicznym, ale dzięki temu moje serce zaczęło bić szybciej.

Ivan był jedną z bardziej znanych czarownic podczas wojny, twierdząc, że jego rodzina pochodzi od ognistych ptaków i przekazała starożytne sekrety od samego Zoroastra. Niesława Iwana sprawiła, że znalazł się on na szczycie listy wartościowych celów ludzi, a Czeczen zginął w bitwie, w blasku magii i chwały. Osiem lat później wciąż nie zmartwychwstał. Więc ci z nas, którzy pamiętali, wskrzeszali go z popiołów, kiedy tylko potrzebowaliśmy anonimowości. Wciąż miałem nadzieję, że kiedyś się pojawi.

Przeczyściłem gardło, mówiąc ponad pogardliwym prychnięciem operatora. "Dziewczyna jest w alejce przy Cypress, trzy przecznice na południe od Merrick. Wszędzie magia i krew".

"Wysyłając sanitariuszy i ekipę izolacyjną," powiedziała operatorka, a nieregionalny akcent złamał się, by ujawnić zdenerwowanego nowojorczyka, gdy dodała, "Zostań na miejscu, Darkwing. Przedstaw funkcjonariuszom oświadczenie, gdy przyjadą".

Rozłączyłem się i wytarłem telefon, zanim zwróciłem go do kieszeni dziewczyny. Mało prawdopodobne. Przymocowałem chustę do jej brzucha jednym z pasków wiążących jej ramiona i wytarłem ręce o jej koszulę najlepiej jak potrafiłem po narysowaniu ochronnej runy na jej czole. Jako niezrzeszona czarownica, gdyby znaleziono mnie na tym miejscu, aresztowaliby mnie i skazali niezależnie od dowodów. Mądra wiedźma poszłaby dalej, ale nawet głupia wiedźma nie patyczkowałaby się z policjantami.

Zostawienie jej nieprzytomnej na ołtarzu wydawało się jednak niepotrzebnie bezduszne. Nikt nie powinien umierać w samotności, a jeśli syreny w oddali były przecznicami, mogła nie dożyć przybycia pomocy.

Potarłem dłonie i przygotowałem się na pocieszającą powściągliwość silnej magii, o rząd wielkości potężniejszej i bardziej odrętwiałej niż ta, którą ukradłem mrocznym czarownicom. Używanie więcej niż najdrobniejszej nici zbliżało się do krawędzi niebezpiecznej przepaści, gdzie więcej zawsze znaczyło lepiej. Byłem już na tej drodze i ledwo przeżyłem. Więc wziąłem raczej strużkę niż morze i bezmyślnie wlałem ją w jej ranę, mając nadzieję, że uda mi się posklejać uszkodzenia na tyle, by przeżyła dla sanitariuszy. Czasami wszystko, czego potrzebowałeś, to intencja i wystarczająca ilość soku, aby cię przeprowadzić - zaklęcia i heksy były tylko ozdobą okna.

Jej oczy otworzyły się, a ja odskoczyłem do tyłu. Jej usta otworzyły się jak wyrzucona na brzeg ryba, sapiąc i krztusząc się. "Kim jesteś?"

"Nikim," powiedziałem, wciąż używając grymasu Ivana, gdy wycofałem się bardziej, mając nadzieję, że cienie ukryją moją twarz, jeśli jej pamięć zamglona adrenaliną nie. "Medycy są w drodze - słyszysz? Nic ci nie będzie."

Ręka, którą rozwiązałem, wyciągnęła się, palce drżały, gdy próbowała złapać moją kurtkę. "Nie zostawiaj mnie. Proszę."

Zagryzłem wargę, rzeczywistość migotała wokół mnie, gdy walczyłem o równomierne oddychanie. Kolejna dziewczyna, kolejna śmierć, kolejna prośba: nie zostawiaj mnie. Ale w piwnicy, ostatnim schronieniu, jakie znaleźliśmy, gdy zawiodły oddziały i buty kopnęły w drzwi na górze. Odwróciłam się, przycisnęłam pięty dłoni do oczu. Nie realne. Nie realne. Oddychaj.

"Są już prawie na miejscu. Nic ci się nie stanie. Skoncentruj się na oddychaniu." Wiadomość dla nas obu, naprawdę.

Im bliżej syren, tym szybciej waliło mi serce. Im bardziej realne stawało się uczucie, że jestem ścigana, że jestem uwięziona. Nawet poczucie winy i wstyd, gdy siła opuściła jej ramię i osunęła się w dół, a krew plamiąca jej skórę zaginęła w cieniu, nie wystarczyły, by odkleić się od moich stóp. Powinienem był ją pocieszyć.

"Jestem Indira. Indira Modi." Jej usta rozstąpiły się, czerwone od szminki lub krwi. "Jeśli umrę, powiedz moim rodzicom, że jest mi przykro".

"Nic ci nie będzie," powiedziałem. Mroczny grimoire czarownicy potknął się o mnie, a ja kucnąłem, by go podnieść, nie odrywając od niej oczu. Taka książka nie mogła skończyć na otwartej przestrzeni. Niebieskie i czerwone światła błysnęły w pobliżu ujścia uliczki, a ja zasunąłem się.

Ledwo zdążyłem wsiąść w ciemność sąsiedniej uliczki, zanim pisk opon i trzaskanie drzwiami wypełniły noc. Nie oglądałem się za siebie ani nie świętowałem bliskiego spotkania, panika wzbierała w fali z mojego żołądka. Trzeba było się ruszać. Zewnętrzni ustawiliby obwód i szukali sprawców w coraz szerszych kręgach, może rozpoczęliby ogólnomiejskie polowanie na czarownice, gdyby dziewczyna miała ważnych rodziców.

Wysiłek, by pozostać w celowym chodzie, prawdopodobnie odjął mi kilka lat życia, ale sprint przyciągał zbyt wiele uwagi. Ucieczka z miejsca zbrodni oznaczała natychmiastową, absolutną winę. Zrzuciłem kurtkę, zbryzganą krwią i magią demonów, i wrzuciłem ją do śmietnika, gdy tylko zrobiłem kilka zakrętów i nabrałem trochę dystansu. Niosłem książkę jeszcze kilka przecznic, zanim wrzuciłem ją do kryjówki, której używałem na rzeczy osobiste, gdy nie miałem domu, i ukryłem ją za zardzewiałą kratą w rozpadającym się fundamencie.

W pobliżu zaszczekał pies, ale nie odważyłem się spojrzeć za siebie. To mógł być przybłęda szukający ochłapów. Albo mógł to być detektyw Zewnętrznych lub Sojuszu w zwierzęcej formie, na polowaniu i podążający za moim zapachem. Porzuciłem wszelką magię, którą posiadałem i życzyłem sobie, by deszcz zmył z moich rąk ostatnią krew. Nie mogłem przełknąć węzła paniki i adrenaliny, wcisnąłem ręce do kieszeni, by powstrzymać ich drżenie, gdy polowałem ramionami na wiatr.

Kilka kropel deszczu spadło na moje czoło, a ciemna noc zamknęła się wokół mnie, dudnienie grzmotów konkurowało z dudniącymi wspomnieniami. Zacisnąłem zęby. To był rozejm. Wojna się skończyła. Ruszyliśmy dalej.

Uspokajająca mantra, której nauczył mnie Joanne, pozwoliła mi się uspokoić, gdy zaczęłam biegać, uciekając zarówno przed glinami, jak i wspomnieniami, i prosiłam świętych o ochronę, gdy deszcz spadł w strugach.

Żaden dobry uczynek nie pozostał bezkarny.




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział 2

==========

Zanim dotarłem do ulubionego baru Moriah, zmiennokształtni i kilku śmiałków zapełnili Pug. Bas odbijał się od żywego zespołu, słyszalnego z ulicy i drżącego w zębach, gdy już znalazł się w środku, i tylko kurcząca się gitara konkurowała z falsetem głównego wokalisty. Kciuk wyżłobił mi dłoń, ale paznokieć był tak zgrzytliwy, że nie odwrócił mojej uwagi od szarpiących się ciał, migających świateł i krzyczących imprezowiczów, na co miałem nadzieję. Skup się. Musiałem się skupić. Garstka czarownic wtopiła się w tłum; starannie unikałem patrzenia na którąkolwiek z nich, nie chcąc ryzykować rozmowy.

Manewrowałem wokół tłumu, żeby zobaczyć, gdzie Mo i jej paczka zajmują narożne budki i wysokie stoliki. Zawołała, nosząc urodzinową koronę i już trzy arkusze do wiatru, ale wskazałem na łazienkę, a ona pomachała mi dalej. Skoncentrowałem się na drzwiach do damskiej toalety, próbując kontrolować oddech. Wspomnienia rozbijały się o mnie z każdym uderzeniem basu, każdym łokciem wbijającym się w moje żebra. Lampy stroboskopowe błyskały jak trakery. Dym papierosowy naśladował chmury gazu, pełzające po domu.

Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam ręce na blacie, chowając głowę, żeby nie musieć widzieć siebie w lustrze. Mantra, której Joanne nauczyła mnie w piątym roku wojny, obiecywała stabilność, gdy szeptałam ją w kółko, walcząc z pędzącym sercem i bólem głowy bijącym za oczami. Chłód magii wiedźm mógł dać mi wystarczająco dużo przestrzeni od wspomnień, by wziąć porządny oddech, uspokoić się. By przypomnieć sobie, albo zapomnieć.

Potrząsnęłam głową, wpatrując się w zmięte ręczniki papierowe na podłodze przy moich ubłoconych butach. Magia mogłaby kupić mi spokój, ale cena byłaby zbyt wysoka. Śliski stok, używanie magii jako mechanizmu radzenia sobie. Tak właśnie skończyłem pijany czarami i samotny w alejce, nie mogąc stwierdzić, jaki jest dzień, zaledwie kilka lat wcześniej. Wyjście z tego piekła nie było czymś, co miałem siłę powtórzyć.

Mogła minąć godzina, zanim plamy przestały przesłaniać mi wzrok, zanim moje ręce przestały się trząść tak gwałtownie, że nie mogłem chwycić wyszczerbionego laminatu lady, a może tylko kilka minut. Opryskałam twarz wodą, zanim wyszorowałam krew z rąk i ramion, gdzie plamki czerwieni przyciągałyby niepożądaną uwagę. Moje odbicie potrząsnęło głową, nie mogło przestać nią potrząsać, gdy pomyślałem o krwi i mrocznych czarownicach oraz o kurtce, którą wyrzuciłem, ale nie stać mnie było na jej wymianę. Święci ją wysadzają.

Pozbyłem się całej krwi, którą mogłem zobaczyć, ale nie byłbym naprawdę czysty, dopóki nie uruchomiłbym zaklęcia oczyszczającego na sobie i wszystkim, co nosiłem. To zrobione dobrze mogło zająć godziny, a ja nie mogłam zająć jedynej damskiej łazienki w wypełnionym po brzegi barze na dłużej niż kilka minut. Już ktoś walił w drzwi i krzyczał, żeby się pospieszyć. Osuszyłam twarz i dłonie, odgarniając włosy do tyłu, żeby nie opadały mi na twarz, na wypadek gdyby okazało się, że muszę walczyć lub uciekać. Nie poszłabym cicho, gdyby policjanci przyszli po mnie, a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, było źle rzucone zaklęcie, bo nie widziałam.

Pochyliłem się blisko lustra, żeby wpatrywać się we własne oczy, mimo że kobieta krzyczała, żebym się pospieszył, i ściągnąłem powieki, żeby sprawdzić, czy nie ma w nich nutki czerwieni. Tęczówki pozostały niebieskie, dzięki wszystkim świętym, a jedynym pierścieniem był ten czarny, który dostałem od rodziny ojca. Tylko niebieskie oczy, bez odrobiny czerwieni. Przełknąłem ciężko, mrugając szybko, gdy się odwróciłem. Użycie ich smętnej magii nie powinno było wystarczyć do wywołania szaleństwa demona, ale nie wiadomo było, jak to gówno działa.

Oczywiście nikt nie byłby w stanie powiedzieć, jak wyglądały moje oczy w przyciemnionym barze, gdy odblokowywałem drzwi, a niezadowolony zmiennik wykonujący taniec siusiaka niemalże przejechał po mnie. Panika ustąpiła, choć powrót do chaosu parkietu stanowił wyzwanie dla mojej kontroli, dopóki nie wsunąłem się do budki obok Moriah. Co najmniej połowa jej paczki dodawała się do zgiełku przed sceną. Wręczyła mi trio kieliszków do shotów, pełnych mieniącego się niebieskiego płynu, i krzyknęła mi do ucha. "Musisz nadrobić zaległości".

"Wszystkiego najlepszego" - powiedziałem, wznosząc toast kieliszkiem w każdej ręce i wypiłem oba, żeby w końcu zapomnieć o wyrazie twarzy tej biednej dziewczyny, gdy nóż wślizgiwał się do jej żołądka. Alkohol może być tak samo odrętwiający jak magia, jeśli wypije się go wystarczająco dużo.

"Powiedz mi coś, Lil", powiedziała, pochylając się blisko, tak że jej bystre brązowe oczy mogły naprawdę zobaczyć moje. Spojrzenie myśliwego, nazywaliśmy to. Może mogłaby powiedzieć, czy czerwień skaziła moje oczy.

"Co?" Przełknąłem trzeci kieliszek i zadrżałem. Spożywanie takiej ilości alkoholu na pusty żołądek nie było pierwszym złym wyborem, jakiego dokonałem tego dnia, i nie będzie ostatnim.

Mo przerzuciła swój blond warkocz przez ramię, rozglądając się dookoła, by zobaczyć, kto może podsłuchać, zanim przejdzie dalej. "Powiedz mi, dlaczego pachniesz jak krew, która nie jest twoja".

Moje serce zatonęło. Nawet w ludzkiej formie, zmiennokształtni mieli lepsze niż przeciętne zmysły węchu, i oczywiście mydło w łazience było bezzapachowe, aby dostosować się do wrażliwych węszycieli. Otarłem usta, patrząc przez barek zamiast na nią. Tak na wszelki wypadek. "Jak bardzo jest to zauważalne?"

"Nie bardzo. Jedynym powodem, dla którego zauważyłem, jest to, że wiem, jak powinieneś pachnieć. Wszyscy inni pewnie założą, że jesteś na szmacie".

Ugh. Niefortunna, pozbawiona prywatności rzeczywistość zadawania się z wilkami. Nie można było używać PMS jako wymówki na cokolwiek. Zrobiłam minę, pochylając się, by splądrować koszyk z czymś pokrytym serem po drugiej stronie stołu. "Wpadłem na bałagan po drodze tutaj i próbowałem go posprzątać. Nie ma się czym przejmować."

Przytaknęła, machając do kogoś na parkiecie przed łokciem mnie. "Ale powiedz mi, zanim dojdzie do poziomu martwienia się, rozumiesz? To nie robi nic dobrego, aby być przyjacielem mojej paczki, chyba że wiemy, kiedy masz kłopoty."

"Oh, you'll know." Pół miasta by wiedziało, najprawdopodobniej, gdy spaliłem drugie pół, by ukryć swoją ucieczkę. Próbowałem się śmiać, nie chcąc, by zobaczyła cokolwiek pozostało ze wspomnień ze stania w alejce, krew sącząca się między palcami, powstrzymując śmierć przed kimś, kogo ledwo znałem. Mo widziała mnie w najgorszym wydaniu, przez brzydotę detoksu i powrotu do zdrowia, nic więc dziwnego, że chciała interweniować. To nie było ładne, gdy wiedźma wojenna sięgnęła dna i dalej szła w prawo. Wyciągnęłam z kieszeni małą torebkę. "W każdym razie. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Nie jest tego dużo, ale powinno się przydać."




Rozdział 2 (2)

Uśmiechnęła się. "Powiedziałabym, że nie powinieneś, ale to moje urodziny, przez Hati, a ja lubię prezenty," i wytrząsnęła delikatny łańcuszek z torebki i na swoją dłoń. Obwąchała go ostrożnie, po czym przyłożyła do prezentu, który dałem jej lata temu - nietuzinkowego zegarka z połączonym paskiem. Trzymała łańcuszek w górze, studiując go w pulsujących światłach stroboskopu. "Jest ładny, ale wiem, że to nie jest tylko naszyjnik".

Dotknąłem opaski zegarka i iskry skitrały po stole. "To wykrywa aktywną magię," powiedziałem i była to dla mnie zła wiadomość, ponieważ iskry oznaczały, że jakieś demoniczne gówno wciąż się do mnie przyczepiło. "Rzeczy, które próbują coś z tobą zrobić. To," i przejechałem palcami po łańcuchu, aż zalśnił delikatną żółcią i rozgrzał się w dotyku. "To coś, nad czym pracowałem, aby pokazać pasywną magię - rzeczy, które mogą jeździć wzdłuż niezauważone do określonego czasu lub wydarzenia. Myślę, że udało mi się dopracować błędy."

Zatrzymała się z łańcuchem w połowie drogi nad głową, brew wyprostowana. "Myślisz, czy wiesz?"

Roześmiałem się. "Wiem. Jestem pewna."

"Mówię poważnie, Lil," powiedziała, pół śmiechem i pół ostrzeżeniem. "Nie potrzebuję jakiegoś twojego eksperymentalnego uroku zapalającego się na mojej szyi. Znowu."

Podniosłam ręce w górę w poddaniu. "Obiecuję." Ale zdławiłem chichot, który mogłem głównie przypisać trunkowi, siedzącemu jak ciepła skała w moim żołądku. "Naprawdę, jest dobry. Przetestowałem go. Tylko nie mów nikomu, co to robi".

"Dlaczego nie?" Mo drapuje go wokół jej szyi, marszcząc się w dół do jej dekoltu, jak ona fussed z gdzie urok będzie leżeć. "Wydaje się, że to naprawdę przydatna rzecz - Soren zapłaciłby dobre pieniądze za coś takiego."

"Wiem." Wyszło to bardziej ponuro niż miałem na myśli, przez wyraz jej twarzy, i aby to ukryć sięgnąłem po dzbanek margarity, który upuściła kelnerka. "Z tego co wiem, żaden z policjantów nie ma czegoś takiego. I tak powinno zostać."

"Albo...?"

"Albo nie moglibyśmy już używać pasywnych glamour," powiedziałem, pocierając ramię, gdy mrowiło, starą ranę, która bolała, gdy zbliżała się potężna magia. Daleko na zachodzie, może w Slough, jakiś sabat wzniecił burzę z mocą. Stuknąłem w stół przed Mo, próbując zignorować oczekiwanie na taką ilość magii, przypominające przygotowanie do kichnięcia, które nigdy nie nadeszło, ale wciąż się nasilało. "A brak możliwości używania przebrań byłby dla nas złą wiadomością".

"Cóż, tylko ci z nas, którzy ukrywają swoje twarze," powiedziała, po czym zabrała żądło z tego przez mrugnięcie. "Ale rozumiem to, dla kogoś, kto biega wokół pachnąc jak czyjaś krew".

"Całkowicie nie moja wina," mruknąłem, i łokciem ją dla dobra sprawy. "Zrobiłem dobry uczynek. To wszystko."

Mo zaśmiała się, gdy kilka jej wilków wróciło, niosąc tace z kieliszkami do shotów, i wszyscy stanęli, by wziąć kilka, wykrzykując toasty za solenizantkę. Wilki włączyły mnie, bardziej z obowiązku niż dlatego, że mnie lubiły, a wilki traktowały obowiązki bardzo poważnie. Dawno temu próbowałam wynagrodzić innym czarownicom zdradę i choć nie udało mi się uratować ich brata, Mo i jej wataha nadal czuli, że mają wobec mnie dług krwi. Było to niewygodne brzemię do noszenia, zwłaszcza że bywały dni, w których zastanawiałem się, czy Mo naprawdę uważa mnie za przyjaciela, czy też jestem tylko kolejnym zadaniem, które musi śledzić i od czasu do czasu sprawdzać.

Przełknąłem strzał, sięgnąłem po kolejny. Może to nie miało znaczenia. Kilka razy uratowałem jej życie, pomogłem siostrze, czułem nad jej martwym bratem, a w zamian ona wyciągnęła mnie z otchłani po Rozejmie. To była uczciwa wymiana, jeśli o mnie chodzi. Wiedźmy nie lubiły pozostawiać długów nierozwiązanych, choć wilki utrzymywały długi krwi przez lata, czasem dekady.

Magia nadal budowała się, daleko, a ja skupiłem się na zegarku, cyfry pływały pod częścią tego błyszczącego niebieskiego płynu. Zbliżała się godzina czarownicy. Jeden z wilków Mo użył mnie jako podpórki, chichocząc o śmiesznie przystojnym kocim zmienniku koło drzwi, który nie powinien jej się podobać, ale nikt nie powiedział, że randki międzygatunkowe nie są dozwolone. Zacząłem oglądać się przez ramię, potrzebując odwrócenia uwagi od budującego się ciśnienia i mając nadzieję, że lew zrobi tę sztuczkę, ale złapała mnie za twarz, wrzeszcząc: "Zobaczy cię!" i zwaliła się na krzesło, w połowie drogi między śmiechem a skowytem.

Podałem jej jeszcze kilka strzałów, powiedziałem coś banalnego o tym, że nic nie ryzykujemy, nic nie zyskujemy. Moja zachęta wystarczyła, a może to była płynna odwaga, bo dziewczyna oznajmiła, że w pełni zamierza umówić się z kotem i pomaszerowała do zaskoczonego młodego lwiego zmiennika o złotych oczach i gładkiej oliwkowej skórze. Wygnałem wcześniejszą panikę, obserwując jej zarówno nieskrępowane, jak i niezręczne próby flirtu, i starałem się zapomnieć o wszystkim innym na świecie poza imprezą Mo. Nawet jeśli sabat spotykał się po drugiej stronie miasta, to nie była moja sprawa. Nawet jeśli podnieśli nieprzyzwoitą ilość magii w niepomyślną noc w środku burzy. Nie byłam Wojenną Wiedźmą. Już nie.

Picie ze zmiennokształtnymi bije stojąc w kręgu, śpiewając. Na zewnątrz w zimnie i deszczu, z zapachem gorzkich ziół w powietrzu, smakiem jednego z felernych naparów Rosy na moich zębach. Czekanie, aż wszyscy połapią się w magii, którą robiłem bez zastanowienia. Nieustanna konieczność tłumaczenia, pomagania i uczenia.

O wiele lepiej było być ze zmiennokształtnymi. Oni przynajmniej wierzyli w celebrowanie tu i teraz, bez względu na to, co czeka ich w przyszłości. Czarownice były zbyt zajęte opłakiwaniem przeszłości, by cieszyć się teraźniejszością.

Podrzuciłem drinka, gdy pokój zaczął się kręcić. O północy sabat rzucał swoje zaklęcie, a konsekwencje należały do nich. Nie były już moje; ich błędy też nie były moje. Miałem wystarczająco dużo własnych złych wyborów do rozliczenia. Nie mogłam ciągle nadrabiać ich błędów.

* * *

Śmiech stawał się coraz bardziej gwałtowny, a dowcipy coraz bardziej wyuzdane, w miarę jak płynęły drinki. Skoncentrowałem się na wilkach, gdy magia pęczniała i sączyła się poza zasięgiem, jak błysk światła w moim peryferyjnym widzeniu. Pojawienie się młodszej siostry Mo, Mimi, prawie wystarczyło, by odwrócić moją uwagę od przypływów niepewności za każdym razem, gdy inna czarownica krążyła zbyt blisko naszego stołu. Żadna nie zagadała do mnie, dzięki świętym, prawdopodobnie dlatego, że nie nosiłam pierścienia identyfikującego mnie jako czarownicę i unikałam kontaktu wzrokowego. Gdyby byli mądrzy, nie zawracaliby sobie głowy czarownicą, która nie chce być zawracana. A jeśli mnie rozpoznali... cóż. Mieli inne powody, żeby mnie unikać.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Niebezpieczna kelnerka"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści