Ucieczka przed przeszłością

Rozdział 1

1

GRAYE

Imię wypisane na kremowym pergaminie koperty znajomym bazgrołem siostry Margaret to oskarżenie. Szkieletowy palec sięgający z przeszłości, by naznaczyć ją jako oszustkę.

Graye nie posługuje się już tym nazwiskiem. Siostra Margaret oczywiście o tym wie. Widzieć to śmiało, czarno na białym, może oznaczać tylko jedną z dwóch rzeczy. Albo zakonnica była tak rozkojarzona zawartością koperty, że się poślizgnęła i popełniła błąd, albo zrobiła to celowo.

Żadna z tych możliwości nie uspokaja nieregularnego pulsu Graye.

Jej poranna rutyna została zburzona. Jak zwykle odebrała pocztę, a potem zatrzymała się na kawę w kawiarni pod swoim maleńkim mieszkaniem, zanim sklep został oficjalnie otwarty dla publiczności.

"Panie Robbie, jest pan święty" - powiedziała do właściciela, który był również jej gospodarzem, kiedy dostrzegła filiżankę, którą zostawiał codziennie specjalnie dla niej.

"Trzeba dbać o mojego ulubionego lokatora".

Graye uśmiechnął się. Jego wysoka opinia ma więcej wspólnego z tym, że nigdy nie urządza hucznych imprez, niż z sympatią, ale to jej nie przeszkadza.

Nie ma wielu plusów braku przyjaciół, ale bycie w dobrych łaskach gospodarza jest jednym z nich.

Nigdy nie pobiera opłat za kawę. Żyjąc głównie z pomocy finansowej, nie może sobie pozwolić na wiele odpustów, ale Graye i tak włożyła kilka dolarów do słoika z napiwkami, jak to robi każdego ranka.

Filiżanka siedzi teraz zapomniana na stole przed nią, stygnąc w zimowym powietrzu.

Spokojny poranek to kolejna przyjemność, pomimo zimna. Zwykle się nim rozkoszuje, ale dziś jej samotność jest skażona tym imieniem, nieproszony gość wdziera się do jej prywatnej przestrzeni.

Graye drżą ręce, gdy odsuwa klapkę koperty, nieświadoma, że wstrzymuje oddech.

Wysuwa szczupłą zawartość. Skrawek papieru gazetowego wyślizguje się z kartki złożonego papieru i spada na jej kolana.

Stukot kopyt na wysokich obcasach klika po chodniku. Graye ledwie rejestruje ten dźwięk. Jej oczy przyciąga nagłówek artykułu. Skanuje go, gdy klipy i stukot kopyt nabierają prędkości, zbliżając się coraz bardziej.

Graye nie musi czytać słów zapisanych w liście, żeby zrozumieć, dlaczego siostra Margaret jej to wysłała.

Nagłówek mówi wszystko. Sześć słów. Nie więcej, nie mniej. Lata, które spędziła na układaniu nowego życia, wydają się nagle kruche i nieistotne, a jej staranne plany na przyszłość nie są niczym więcej niż dziecięcą fantazją.

Szuka torby u swoich stóp, a potem gwałtownie staje, prawie przewracając nietrwałe ozdobne krzesło w kawiarni. Kroki stają się coraz głośniejsze, szybsze, odbijają się echem w opustoszałym wczesnym poranku, wbijając się w jej głowę. Graye tłumi chęć ucieczki.

Nie jest już Gracie Thacker. Ta mała dziewczynka jest dla niej tak samo martwa jak rodzina, którą kiedyś miała.

Graye przerzuca torbę przez ramię, list trzyma w jednej ręce, a drugą chwyta na oślep za kawę.

"Gra-cie . ..." to śpiewne echo z ciemnej szafy wspomnień. "Wyjdź, wyjdź, gdziekolwiek jesteś..."

Nie będzie uciekać jak ofiara uciekająca przed drapieżnikiem. Jest Graye Templeton i ma plan.

Odwraca się, gdy kroki osiągają apogeum, zrównując się z nią. Zderzenie, które następuje, ma w sobie coś z nieuchronności.

W wyniku zderzenia dwie kobiety stoją wpatrzone w siebie. Różnice między nimi wykraczają poza kawę, która ścieka po czole kobiety, która spieszyła się obok.

"O mój Boże, tak mi przykro!" Graye udaje się powiedzieć zza dłoni, którą trzyma przy ustach. Kartonowy kubek po kawie i plastikowa pokrywka upadły na chodnik u ich stóp.

Druga kobieta wpatruje się w swoje poplamione ubranie, jej usta wiszą szeroko. Jej oczy błyszczą, gdy podnosi je na spotkanie z Graye. Przez chwilę wygląda to tak, jakby mogła wybuchnąć płaczem.

Zamiast tego kobieta zamyka oczy i powoli wciąga powietrze do płuc przez nos. Kiedy jej oczy ponownie się otwierają, Graye przygotowuje się na reminiscencje.

"Mam nadzieję, że nie była to kawa bezkofeinowa," mówi łagodnie kobieta, jej głos jest spokojny i delikatny. "Byłoby szkoda poświęcić tę bluzkę za coś mniej niż pełną kawę".

Graye klęka, żeby zebrać swoją torbę i telefon kobiety. Podnosi się, strzepując krople kawy z telefonu, a następnie wycierając go o własną koszulę.

"Nie wierzę w bezkofeinową", mówi Graye. Jej spojrzenie kieruje się ku górze, kiedy kobieta wybucha śmiechem.

"Cóż, dzięki Bogu za to. Kobieta według mojego własnego serca." Z uśmiechem bierze telefon z wyciągniętej ręki Graye i zerka na ekran.

Graye stoi niemo, chłonąc nieznane uczucie rozśmieszania innej osoby. Zwłaszcza kogoś tak ... żywego. Tak, myśli Graye, obracając to słowo w myślach. Wibrujący to właściwy wybór.

Nienagannie ubrana i nieskazitelnie zadbana, ta kobieta jest antytezą Graye, która praktycznie czuje, jak znika w tle, zlewając się z chodnikiem i cegłą za nią.

Doskonale wyskubane brwi kobiety łukują się, a ona sama przenosi ciężar ciała z jednej stopy na drugą. "Muszę biec, albo nigdy nie zdążę do domu, żeby się przebrać, a potem wrócić na czas".

Ona chowa swój telefon do torebki i wymienia go na portfel. Wysuwając dziesięciodolarowy banknot, oferuje go Graye z kolejnym uśmiechem. "Przynajmniej pozwól mi kupić ci zamiennik, zanim pójdę. Nigdy bym sobie nie wybaczył, że zostawiłem cię niedofeinowaną".

"O nie." Graye potrząsnęła głową. "Wpadłam na ciebie".

"Co by się nie stało, gdybym zwracała uwagę na to, gdzie idę." Kobieta sięga i bierze rękę Graye. Umieszcza banknot w jej dłoni i delikatnie zamyka palce Graye nad pieniędzmi.

"Proszę," dodaje, kubkując obie swoje dłonie wokół własnych Graye i dając jej mrugnięcie. Jej delikatny uśmiech ujawnia nutkę dołeczka w lewym policzku.

Ta niespodziewana uprzejmość sprawia, że Graye jest tak zdumiona, że po prostu mruga. Kobieta poprawia pasek swojej torebki na ramieniu.

"Tak urocze, jak to było, mój przyjacielu", mówi, "muszę uciekać".

Odwraca się w chmurze lśniących blond włosów i zrobiła kilka kroków w tył w kierunku, z którego przyszła, zanim Graye znajdzie swój głos.

"Czekaj," woła Graye.

Kobieta odwraca się, wciąż robiąc kroki w tył.

"Mieszkam właśnie tutaj, nad kawiarnią". Graye gestem wskazuje na budynek, w którym pan Robbie odwraca tabliczkę ZAMKNIĘTE i odblokowuje drzwi, przyglądając się z ciekawością obu kobietom.

Cofające się powoli kroki.

"Nie mam nic tak ładnego jak to". Graye kiwa głową na bluzkę i spódnicę, teraz zniszczone. Strój prawdopodobnie kosztował więcej niż Graye wydała na ubrania w ciągu roku. "Ale mogę mieć coś, co by się sprawdziło".

Kobieta zatrzymuje się i przechyla głowę.

"Naprawdę?" W jej głosie jest nutka nadziei. Jakby właśnie została zaproszona na slumber party.

Graye przytakuje i uśmiecha się do tej łaskawej kobiety, która jest tak zadowolona.

"Nie miałabyś nic przeciwko?" pyta kobieta.

"To minimum, które mogę zrobić".

"Och kochanie, jesteś ratownikiem." Spieszy się z powrotem w stronę Graye. "Mam na imię Laura, tak przy okazji".

"Jestem Graye. Graye Templeton."

"Jakie piękne imię."

Graye odwraca oczy, ale jej policzki się rozgrzewają.

"Gra-cie." Szept pamięci, nigdy nie odległy. "Znajdę cię, Gracie. Nie możesz się wiecznie ukrywać".

"Dziękuję" - mamrocze. "To rodzinne nazwisko."

Prowadzi Laurę w kierunku schodów, które zaprowadzą ich do jej mieszkania. Gasnąca resztka śmiechu dzwoni w jej głowie, gdy kłamstwo krzyżuje jej usta.




Rozdział 2

2

LAURA

"Co sądzisz?" Laura obraca się raz, aby pokazać zespół.

Jest bardziej swobodny, niż zamierzała na ten dzień. David tego nie pochwali, ale opinia męża ma mniejsze znaczenie niż kiedyś.

Jej się to raczej podoba.

"Ten kolor wygląda lepiej na tobie niż na mnie". Urocza młoda kobieta, która przyszła jej na ratunek, siedzi skrzyżowana na nieskazitelnie wykonanym pojedynczym łóżku ustawionym wzdłuż jednej ściany małego mieszkania.

Laura studiuje lawendową koszulę z guzikami. Ma ładny kolor i świetnie komponuje się z jej turkusowym naszyjnikiem. Zadowolona z efektu, zapina pożyczone dżinsy nad kostką, po czym wsuwa je z powrotem w swoje nagie szpilki. Strój mówi, że jest pewna siebie i przystępna.

"Graye, nie mogę ci wystarczająco podziękować. Mam nadzieję, że nie spóźniłam cię na nic."

"Nie," mówi młodsza kobieta. "Jestem asystentem nauczania, ale nie oczekuje się mnie do późniejszego czasu".

"Czy jesteś grad studentem?" pyta Laura, regulując swój kolczyk.

Graye przytakuje.

"Przeszczep na Wschodnie Wybrzeże, a następnie?"

Laura zgaduje, ale myśli, że łapie trochę Midwestu w głosie młodej kobiety.

Graye zakłada kosmyk włosów za ucho. Znowu kiwa głową, ale nie mówi nic więcej. Laura nie naciska, ale jest zaintrygowana. Mieszkanie daje niewiele wskazówek na temat jego lokatora. Jest czyste, skromne i starannie zorganizowane, ale nie widać w nim żadnych osobistych akcentów.

Laura przygląda się Graye, gdy ta zbiera swój płaszcz i torebkę. Zastanawia się, co ukrywa ta młoda kobieta. Laura przekonała się, że często im więcej ktoś mówi, tym mniej ma do powiedzenia.

Znowu pojawiają się myśli o Davidzie, ale to niemiłe. Jej mąż nie jest płytki, po prostu zabrakło mu słów. Przynajmniej tych znaczących. Dla pisarza jest to pewnego rodzaju śmierć, przypuszcza. Żywa śmierć. Którą David spędza wiele energii, próbując ukryć przed światem.

To musi być wyczerpujące.

Laura rzuca okiem na godzinę wyświetlaną czerwonymi cyframi na zegarze, który siedzi idealnie kwadratowy na rogu biurka. Jęknęła.

"Tak bardzo jak nienawidzę grzebać w twojej szafie i uciekać, muszę się zbierać. Za nieco ponad godzinę mam poprowadzić warsztaty i jestem kompletnie nieprzygotowana."

"Oczywiście." Graye natychmiast podnosi się z łóżka. "Nie chcę cię zatrzymywać".

"Zatrzymywać mnie?" Laura śmieje się. "Proszę. Wyświadczyłeś mi przysługę." Huśtawka jej miękki brązowy płaszcz wokół niej, wdzięczny, że to, przynajmniej, jest dobry kolor, aby ukryć rozpryski kawy, która marred jej bluzkę.

Kobiety wymieniają się numerami telefonów i obiecują, że wkrótce znów się spotkają.

"Kiedy będziemy miały czas, żeby usiąść i porozmawiać dłużej", mówi Laura, "chętnie usłyszę twoją historię, Graye Templeton".

Gdy Laura spieszy w stronę sali wykładowej na kampusie Cornell, przypomina sobie uśmiech, który wykwitł na ustach Graye przy tych słowach i myśli o swojej wyhodowanej na południu matce.

"Każdy ma jakąś historię" - mawiała często Lisette. "Słuchaj z otwartym sercem, a staniesz się dzięki temu lepszą osobą".

Laura skorzystała z tej rady i zbudowała swoje życie i udaną karierę na opowieściach innych ludzi.

Widziała, jak Graye pospiesznie chowa coś, co wyglądało na zmięty list, do szuflady biurka, kiedy obie kobiety weszły do jej mieszkania. Ciekawość Laury wzrosła, podnosząc głowę i wąchając powietrze wokół nich.

Oczywiście nie będzie się wtrącała. Każdy ma prawo do swoich tajemnic. Ale to nie przeszkadza jej zastanawiać się, co młoda kobieta może tak bardzo chcieć ukryć przed zupełnie obcą osobą. Laura ma przeczucie, że Graye Templeton to coś więcej niż spokojne wody na powierzchni.




Rozdział 3 (1)

3

W innym czasie i miejscu, w odległej krainie, żyje mała żużlowa dziewczynka, która egzystuje w cieniu swojej jasnej i błyskotliwej starszej siostry. Jej siostra błyszczy tam, gdzie ona jest nudna. Wiruje, gdy dziewczynka zbiera piórka i brokat, które spadają z jej siostry, by schować je w małym drewnianym pudełku, w którym mieszkają tajemnice.

Żużlowa dziewczynka chowa pudełko z sekretami pod swoim łóżkiem. W ciche dni, kiedy matka i siostra są daleko, odeszły w feerii barw i blasku, z pietyzmem odbezpiecza pudełko. Ciche skrzypienie zawiasów to przyjaciel, współkonspirator szepczący jej do ucha.

Dziewczynka dotyka skarbów, jednym palcem lekko pieszcząc każdy z nich, i zastanawia się, jakie to uczucie żyć w świetle.

Jak ciepło musi być, jak kwadrat popołudniowego słońca, który przesuwa się powoli po wytartej kołdrze jej łóżka.

Pragnie zamieszkać w tej przestrzeni. Żyć w niej, dopóki ona nie będzie żyła w niej, wylewając się z jej oczu, z jej uśmiechu.

Matka musiałaby ją wtedy zobaczyć.

GRAYE

Graye z łoskotem wrzuca słuchawkę biurowego telefonu z powrotem do kołyski. Po raz trzeci wybiera numer, który zna na pamięć. Trzeci raz odkłada słuchawkę, zanim skończy się pierwszy dzwonek.

Ręce jej się trzęsą po ostatniej nieudanej próbie.

"Zbierz się do kupy", szepcze. To nie jest odpowiedni czas ani miejsce, żeby się tym zajmować.

Jest bezpieczna. Nie ma co panikować.

Graye Templeton jest prawdziwa. Prawdziwa osoba z aspiracjami i celami. Mała Gracie jest duchem, nie ona.

Ma jeszcze czas. Musi się tylko skupić.

"Te oceny muszą być całkowicie wprowadzone do systemu do końca dnia, panno Templeton". Profesor ledwie zerka w kierunku Graye, gdy przechodzi obok jej biurka.

"Oczywiście, doktorze West." Skończyła wpisywać oceny śródsemestralne dwa dni wcześniej, ale nie zawraca sobie głowy przypominaniem mu o tym.

Zapamiętał jej imię w tym tygodniu, co jest krokiem w górę.

"Jesteś przygotowany na wykład o pierwszej?" pyta ze swojego biura, wrzucając się w płaszcz.

"Tak, proszę pana". Była jego asystentką od trzech tygodni. Po raz pierwszy powierzył jej obowiązki dydaktyczne. Wykłady to jedna z części pracy, której nie woli przekazywać podwładnym.

Wręcz przeciwnie, wydaje się, że lubi dźwięk własnego głosu.

Dr West nie pasuje do formy zakurzonego angielskiego profesora. W połowie lat czterdziestych jest zbyt młody, by być starym, nieco zbyt przystojny, by być książkowym, ale nieco za niski, by być klasycznym wysokim, ciemnym i przystojnym. Jego ulubiona tweedowa marynarka ze skórzanymi łatami na łokciach wydaje się być wybrana, świadomie lub nie, by nadać mu patyny intelektualizmu. Starzejący się surfer przeszczepiony do środowiska akademickiego i próbujący się w to ubrać.

Graye chowa ręce pod nogi, by ukryć drżenie. Wykład jest najmniejszym z jej zmartwień.

"Wrócę na czas na zajęcia o trzeciej trzydzieści. Po nich możesz wziąć wolne na resztę popołudnia, jeśli jesteś dogoniona". Poklepuje kieszenie marynarki, po czym odwraca się, by sięgnąć po telefon.

Graye zawsze jest "dogoniona". Stara się to podkreślać. Profesor jeszcze tego nie zauważył.

W jego dłoni dzwoni komórka.

Proszę, niech pan już idzie.

"Czy może pan przysłać moją żonę, gdy przyjedzie? Bez wątpienia będzie spóźniona".

Ona przytakuje, gdy on odbiera połączenie, nie kłopocząc się zamykaniem drzwi swojego biura.

"Isaac," oświadcza wypolerowanym, solidnym głosem, którego używa za mównicą. Gdyby wiolonczela potrafiła mruczeć, brzmiałaby jak dr West w misji robienia wrażenia. Nigdy nie używa tego tonu w stosunku do niej.

Graye obserwuje go kątem oka, gdy przysiada na krawędzi biurka.

"Graye?" - dobiega znajomy głos z drzwi zewnętrznego gabinetu.

Spogląda szybko w górę, mając nadzieję, że jej pogarda nie była widoczna.

"Laura." Graye siedzi wyprostowany za biurkiem.

"To musi być przeznaczenie, Graye Templeton. Nie wierzę w przypadki."

Graye otwiera usta, by odpowiedzieć, ale przerywa jej dźwięk pstrykania palcami. Obie kobiety odwracają się w kierunku doktora Westa.

Trzymając telefon przy uchu, jedną ręką obejmując jego dolną połowę, wypowiada słowa Dwie minuty.

Laura przewraca oczami i odprawia go machnięciem ręki. Pociąga za sobą drzwi swojego biura.

"Pracujesz tutaj? Jako TA Davida? Jaki ten świat jest mały." Wyraz twarzy Laury wytrąca Graye'a z równowagi. Wygląda na zachwyconą.

Ludzie mają tendencję do przeglądania się w Graye. Pogodziła się z tym.

Był może czas, kiedy miała nadzieję, że będzie inaczej. Przed pierwszym wykładem ledwo mogła utrzymać w głowie jakąś myśl. Siedemdziesiąt osiem par oczu, wszystkie skupione na niej.

Ze spierzchniętymi dłońmi i przyspieszonym pulsem zajęła miejsce na początku sali wykładowej.

To nie jest wspomnienie, które Graye często rozpamiętuje. Nigdy nie udaje jej się wywołać rumieńca zażenowania na policzkach i gorącej bryły czegoś twardego w żołądku.

Studenci, którzy byli na tyle uprzejmi, by podnieść wzrok, wpatrywali się w nią przez zaszklone oczy, z podbródkami na dłoniach, nie wykazując żadnej reakcji. Reszta skupiła się na swoich telefonach, wściekła praca kciuków na małych ekranach była jedyną oznaką życia.

Niezauważanie nie było dla niej niczym nowym. Ale bycie niewidoczną w sali pełnej ludzi, jej starannie dobrane słowa, które nie docierały do słuchaczy, sprawiały, że czuła się głupio, spodziewając się czegoś innego.

A jednak uwaga Laury nie osłabła.

Drżenie w rękach Graye'a ustępuje. "Zaczęłam dopiero kilka tygodni temu".

"David nigdy mi nic nie mówi. Co się stało z Zoe?"

Zoe Kendrick była asystentką dydaktyczną dr West przed Graye.

"Nie jestem pewien, dokładnie," mówi Graye. "Jakiś nagły wypadek rodzinny".

Była zbyt zadowolona z możliwości pracy, aby martwić się zbytnio tym, co zabrało Zoe Kendrick z Cornell, ale spojrzenie zaniepokojenia, które przechodzi przez twarz Laury, sprawia, że chciałaby mieć więcej informacji, którymi mogłaby się podzielić.

"Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku", mruczy Laura. "Zoe to słodka dziewczyna".




Rozdział 3 (2)

Drzwi do gabinetu doktora Westa uchylają się i on do nich dołącza. Graye nie wyobraża sobie lekkiego wahania ani drgnięcia jego warg, zanim pochyla się i całuje żonę w policzek.

"To jest nowe spojrzenie".

Chmury na twarzy Laury mijają, a ona obdarza go słonecznym uśmiechem. "To długa historia. Opowiem ci ją podczas lunchu. Myślę, że to raczej szykowne" - mówi Laura, mrugając do Graye'a.

Jedna z jego brwi podnosi się powoli, ale Laura tylko się śmieje.

"Przynajmniej Isaac cię zna" - mówi dr West. "Każdy inny pomyślałby, że przyprowadzam studenta na biznesowy lunch".

Jej śmiech zamiera. "Biznes?"

Sprawdza godzinę na swoim telefonie, zanim schowa go do kieszeni, nie spotykając się ze wzrokiem żony.

"David, nie powiedziałeś mi, że spotykamy się z twoim redaktorem".

Rozbawienie zniknęło z głosu Laury, a Graye czuje nagłą potrzebę wyglądania na zajętego.

"A nie mówiłem?"

"Nie. Najbardziej zdecydowanie nie powiedziałeś".

"Musiało mi to umknąć". Reguluje swój krawat i robi kroki w kierunku otwartych drzwi prowadzących na korytarz. "Powinniśmy iść. Nie chcę, żeby czekał."

Usta Laury są lekko rozchylone, jedna ręka zaczepiona na biodrze, gdy wpatruje się w niego.

"Dwie minuty," mówi. Trzyma w górze parę palców, po czym odwraca się do niego plecami, ponownie stając przed Graye'em. Jej oczy rozjaśniają się. "Mam najlepszy pomysł. Dlaczego nie dołączysz do nas na kolację dziś wieczorem? Zrobię makaron, napijemy się wina i będziemy mogli się trochę lepiej poznać."

Wyraz twarzy Graye zastyga. Jej pierwszym instynktem byłoby szukanie wymówki, ale szczerość Laury jest jak latarnia morska na zamglonym brzegu.

"Czy zapraszasz moją TA na kolację?" Dr West żąda od drzwi.

Laura ignoruje go. "Proszę powiedzieć, że pani przyjdzie".

"Czy uważa pani, że to właściwe?" pyta.

"Nie chcę cię stawiać na głowie", mówi Laura, kontynuując, jakby się nie odezwał. "Jeśli masz już plany, rozumiem-".

"Laura-"

"Bardzo bym chciał", mruknął Graye.

Uśmiech, który rozprzestrzenia się na twarzy Laury, jest równy irytacji na twarzy dr Westa.

"O siódmej", mówi Laura. "Wyślę ci SMS-a z adresem".

Odwraca się i idzie w stronę męża, wsuwa rękę w jego ramię. Jego kolej na wpatrywanie się.

"No to chodź", mówi. "Chyba nie chcesz, żeby Isaac czekał, prawda?".

Graye słucha, jak ich kroki oddalają się w dół korytarza.

Niewiele się zmieniło, a jednak krawędzie Graye wygładziły się. Bardziej się kontroluje.

Jeśli ktoś taki jak Laura West może ją widzieć... naprawdę ją widzieć, to musi być prawdziwa.




Rozdział 4 (1)

4

GRAYE

W Crestview House zawsze jest za zimno. Mieszkańcy i personel pielęgniarski pozostają opatuleni w swetry niezależnie od pory roku.

Być może niższa temperatura utrzymuje w ryzach zapach moczu i chorób, choć nie może go całkowicie wyeliminować.

Graye podejrzewa, że nic nie może.

Podpisuje dziennik odwiedzin, a recepcjonista podaje jej neonowo-zieloną naklejkę, którą może przykleić na koszulkę. Dowód na to, że Graye nie jest jakimś zbójeckim kryminalistą, który ma gwałcić staruszki i kraść kawałki puzzli.

Rutyna nigdy się nie zmienia, ani razu w ciągu sześciu lat. Jedyne, co się zmienia, to twarze mieszkańców, wymieniane w miarę jak śmierć zabiera ich po kolei, robiąc miejsce dla stosunkowo młodego pokolenia.

Jest w tym jakiś dziwny komfort. Graye docenia rzeczy, które mają jasno określony cel. To wszystko jest w nazwie.

Crestview House. Dom dla ludzi, którzy zmierzają do szczytu swojego życia, ze wzrokiem skierowanym na widok z góry. Chwila przerwy, a potem znów ruszą przed siebie, tuż za krawędź.

A za nimi będzie czekał ktoś inny.

Wszystkich czeka ten sam koniec. A jednak niektórzy ludzie, młodsi, odwracają wzrok i wypełniają swoje dni obowiązkami, spotkaniami i niezbadanymi oczekiwaniami, że dla nich będzie inaczej.

Na swój sposób, starsi mieszkańcy Crestview House są tak samo niewidzialni jak Graye. Większość z nich wydaje się tym zaskoczona. Ich zdumienie, że znajdują się w takim stanie, bez pamięci o tym, jak się tam znaleźli, jest formą choroby.

Może właśnie to sprawia, że wciąż wraca. Każdy zasługuje na uznanie. Ludzie w Crestview widzą ją, a ona ich.

Pani Ellis jest w pokoju wspólnym i gra w karty z kilkoma innymi siwowłosymi mieszkańcami.

"Witaj, Graye", wita ją kilku z nich. "Miło cię widzieć."

Eileen Ellis rzuca okiem w górę od swoich kart. "Musimy skończyć to rozdanie, zanim zaczniesz rozpraszać wszystkich tymi bezmyślnymi bzdurami."

Rzuca kartę na środek stołu, a gracze wokół niej podążają za nią.

"Będę zadowolona, kiedy skończysz z tym". Wiek nie uciszył skarg pani Ellis. "Dlaczego Doris uparła się na bodice ripper, jest dla mnie niepojęte. Można by pomyśleć, że w jej wieku miałaby lepsze rzeczy do zajęcia swojego umysłu".

"Słyszałam to", dobiega chropawy głos z sąsiedniego stolika.

"I co z tego?" Pani Ellis woła przez ramię.

"To nie jest takie złe, prawda?" pyta Graye. "Nie różni się tak bardzo od twoich powieści tajemniczych, naprawdę".

"Tylko z dużą ilością seksu wrzuconą jako bonus" - dodaje Doris.

Pani Ellis przewraca oczami.

"To z pewnością przyciąga tłumy". Graye rozgląda się po sali. Większość miejsc jest wypełniona, a kolejni mieszkańcy, zaskakująco równa mieszanka kobiet i mężczyzn, torują sobie drogę przez drzwi. "Faulkner nie przyciągał takich liczb".

"Puchatek, Faulkner", mówi Doris. "Z jego rozbieganymi zdaniami i historiami, za którymi trzeba pracować, żeby nadążyć. Nikt nie ma na to czasu."

Graye nie może się powstrzymać od uśmiechu. Miała kiedyś wyjątkowo wybrednego profesora literatury amerykańskiej z obsesją na punkcie Faulknera. Wyobraża sobie, jak jego twarz przybiera apoplektyczny odcień purpury na widok łatwego odrzucenia literackiego giganta.

Graye zajmuje miejsce na stołku w rogu i wyciąga z torby zniszczony egzemplarz biblioteczny Księżnej po zmierzchu. Przez następne czterdzieści pięć minut Graye, a właściwie udręczona wewnętrznie i dobrze obdarzona zewnętrznie Księżna z Cheshire, przykuwa uwagę publiczności złożonej z septuagenów.

Kiedy Graye dochodzi do końca rozdziału pełnego seksualnego napięcia między zaniepokojonym księciem a niechętnym mu płatnym towarzyszem narzeczonej, umieszcza zakładkę między stronami.

Ten ruch wywołuje jęki tłumu, ale Graye opiera się ich prośbom, by kontynuować.

"W czwartek o tej samej porze", mówi.

Gdy publiczność zbiera się na nogi i rozchodzi się, Graye wkłada książkę do torby i wraca do pani Ellis.

"Stracony czas" - mruczy starsza kobieta, a Graye pomaga jej wstać. "Jakbyśmy mieli go w ogóle do stracenia. Niedorzeczne."

Graye unosi brew, ale nie zwraca uwagi na to, że pani Ellis sapała wraz ze wszystkimi innymi, gdy Clarissa, zadziorna towarzyszka, wepchnęła uprawnionego księcia do fontanny w Vauxhall Gardens.

"Może wygrasz w losowaniu, żeby wybrać następną książkę" - mówi Graye.

Pani Ellis prycha. "Ha. Mało prawdopodobne, skoro każdy Tom, Dick i Doris wrzucają swoje nazwisko do kapelusza".

To prawda. Sesje odbywające się dwa razy w tygodniu stały się popularną atrakcją w Crestview, ku zmartwieniu pani Ellis. Ale narzekanie jest częścią makijażu Eileen Ellis, cechą, która biegnie prosto do jej rdzenia.

Graye nauczyła się przesiewać jej żale i znajdować te z mięsem na kościach.

"Czy miałaś już jakieś problemy z pielęgniarką Jeffries?" Graye pyta, gdy odprowadza panią Ellis do jej pokoju.

Wyłożona linią twarz drugiej kobiety rozjaśnia się.

"Nie," szepcze, po czym pochyla się bliżej. "I myślę, że coś się tam dzieje. W tym tygodniu nie pojawiła się na nocnych zmianach, a inne pielęgniarki o tym mówiły. Hedda, która zawsze była wścibska, zapytała, czy siostra Jeffries wraca, ale oczywiście nic nam nie mówią."

Pani Ellis potrząsnęła głową. "Nie lubię robić sobie nadziei, ale zaczynam myśleć, że odeszła. Albo została zwolniona."

"To by była ulga."

Graye nie mówi nic więcej. Pani Ellis jest pobudliwa i jeśli Graye podsyci ten płomień oburzenia, wątła staruszka tak się napracuje, że nie będzie mogła odpocząć.

"Zostałam zaproszona na kolację," mówi Graye, zmieniając temat na taki, który ma odwrócić uwagę.

"Kolacja? Jak na randce?" Pani Ellis zerka na nią uważnie.

"Nie, nie randka".

"Cóż, nie widzę powodu, dlaczego nie. Byłabyś atrakcyjną dziewczyną, gdybyś podjęła wysiłek. Przysięgam, to tak, jakbyś starała się nie zostać zauważona".

To refren, który Graye słyszała wiele razy. Nie zadaje sobie trudu, by po raz kolejny wyjaśnić, że spędzenie dużej części lat formacyjnych pod opieką zakonnic nie przygotowuje cię do zawiłości związanych z dekorowaniem siebie.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Ucieczka przed przeszłością"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści