Zgubione i odnalezione

ONE RORY

ONE 

RORY 

26 maja 1985 - Boston 

To nie mogła być niedziela. Jeszcze nie. 

Rory pacnęła przycisk drzemki i opadła z powrotem na poduszkę, życząc sobie, by dzień minął, ale pięć minut później alarm zabrzęczał ponownie, co mogło oznaczać tylko jedno. Jakimś cudem kolejny tydzień został połknięty w całości, minął w mgnieniu oka w postaci jedzenia na wynos i starych filmów, niekończących się nocy zanurzonych w cudzych szczęśliwych zakończeniach. 

Miękki paperback upadł na podłogę, gdy odrzuciła kołdrę i postawiła stopy na podłodze. Róża w zimie Kathleen Woodiwiss, skończona wczoraj około czwartej nad ranem. Wpatrywała się w nią, rozłożoną u jej stóp jak ucięty ptak. Nigdy nie była fanką romansów. Teraz nie mogła ich pożreć wystarczająco szybko, to była winna przyjemność, która wprawiała ją w niejaki wstyd, jak hazard czy uzależnienie od pornografii. 

Zebrała powieść i wrzuciła ją do wiklinowego kosza wypełnionego tuzinem podobnych, czekających na zabranie do Goodwill. Kolejne pudło stało przy drzwiach wejściowych, a trzecie w jej bagażniku. Śmieciowe jedzenie dla mózgu, jak nazywała je jej matka. Ale jej oczy już przesuwały się na stos nowych tytułów na nocnym stoliku. Dziś wieczorem czekała najnowsza Johanna Lindsey. 

Przekopała się przez gąszcz nieotwartych przesyłek obok łóżka, w tym katalog kursów magisterskich, którego starała się unikać, w końcu znajdując stalowo-złotego Rolexa, którego dostała od matki, gdy skończyła studia. Jak można się było spodziewać, przestał działać, data w małej bańce powiększającej była przesunięta o trzy dni. Zresetowała czas i wsunęła go na nadgarstek, po czym skierowała wzrok na kubek mocnej kawy. Nie było mowy o tym, by stawiła czoła dzisiejszemu dniu bez kofeiny. 

W kuchni przyglądała się otoczeniu z pełzającym poczuciem przytłoczenia; zlew pełen naczyń, przepełniony kosz na śmieci, resztki wczorajszego jedzenia na wynos z Eastern Paradise wciąż leżące na blacie. Miała zamiar posprzątać po kolacji, ale wtedy włączyła się "Random Harvest" i nie mogła się oderwać, dopóki Greer Garson i Ronald Colman nie połączyli się w końcu. Zanim przestała beczeć, zapomniała o kuchni. A teraz nie było czasu, jeśli miała zdążyć przez miasto przed jedenastą. 

Zastanawiała się, czy nie zadzwonić, żeby odwołać spotkanie, kiedy chlapała pół na pół do swojego kubka - ból gardła, migrena, niechlujny przypadek zatrucia pokarmowego - ale w tym miesiącu już dwa razy się wykręciła, co oznaczało, że musi to zrobić. 

Pod prysznicem przygotowała się na grilla, który wiedziała, że nadejdzie: pytania o jej studia, hobby, plany na przyszłość. Pytania nigdy się nie zmieniały i coraz trudniej było jej udawać, że cokolwiek ją obchodzi. Prawda była taka, że nie miała żadnego hobby, o którym można by było mówić, przerażała ją myśl o powrocie do szkoły, a jej plany na przyszłość stały pod dużym znakiem zapytania. Ale robiła odważną minę i mówiła właściwe rzeczy, bo tego od niej oczekiwano. I ponieważ alternatywa - zanurzenie się w czarnej dziurze, która stała się jej życiem - była po prostu zbyt wyczerpująca, by ją rozważać. 

Poszła do sypialni, wycierając włosy ręcznikiem i starając się oprzeć znajomemu pociągnięciu z szafki nocnej. To był rytuał, który zaczęła ostatnio, zaczynając każdy dzień od jednego lub dwóch listów Huxa, ale tego ranka nie było na to czasu. A jednak znalazła się, otwierając dolną szufladę, podnosząc pudełko, które tam trzymała. Czterdzieści trzy koperty zaadresowane jego cienkim, rozłożystym pismem, liną ratunkową, która trzymała ją przy nim, nie pozwalając jej spaść na dno. 

Pierwsza z nich trafiła do jej skrzynki pocztowej zaledwie pięć godzin po wylocie z Logan. Wysłał go z dnia na dzień, żeby mieć pewność, że dotrze we właściwym dniu. Kolejny napisał siedząc przy bramce i jeszcze jeden w samolocie. Na początku przychodziły prawie codziennie, a potem ustabilizowały się na poziomie jednego lub dwóch na tydzień. A potem po prostu przestały przychodzić. 

Zerknęła na zdjęcie obok łóżka, zrobione w restauracji na przylądku w weekend po tym, jak się oświadczył. Dr Matthew Edward Huxley-Hux dla wszystkich, którzy go znali. Brakowało jej jego twarzy, jego śmiechu, jego głupich żartów i śpiewu, jego miłości do wszelkich ciekawostek i doskonałej jajecznicy. 

Poznali się na imprezie charytatywnej na rzecz nowego skrzydła intensywnej terapii noworodków w Tufts. Jego uśmiech sprawił, że zrobiło jej się słabo na kolanach, ale to, kim był pod tym uśmiechem, przypieczętowało umowę. 

Dziecko dwóch nauczycieli specjalnej troski, wcześnie nauczyło się wartości służby, dając przykład. Ale podczas pierwszego roku studiów w UNC, ciężarówka z bali przeskoczyła medianę na I-40 i uderzyła czołowo w samochód jego rodziców. Rzucił szkołę po pogrzebie, pozbawiony steru i zgorzkniały, i spędził lato na Outer Banks, grając w beach bum z paczką surferów i odrętwiając się Captainem Morganem. 

W końcu pozbierał się, wrócił do UNC, a potem poszedł na studia medyczne. Planował specjalizować się w medycynie wewnętrznej, ale po jednym tygodniu obchodu pediatrycznego plany te uległy zmianie. Po zakończeniu rezydentury podpisał umowę z Lekarzami bez Granic, aby zapewnić opiekę dzieciom w Sudanie Południowym, jako sposób uczczenia pamięci rodziców. 

To była jedna z rzeczy, które najbardziej w nim kochała. Jego historia była daleka od ideału; Matthew Huxley nie miał funduszu powierniczego ani wychowania w wiejskim klubie. Przeszedł przez pewne rzeczy - rzeczy, które wstrząsnęły nim do głębi - ale odnalazł swoją pozycję i sposób, by się odwdzięczyć. Trudno było go pożegnać, kiedy nadszedł czas, ale była dumna z pracy, którą wykonał, nawet jeśli jego listy były trudne do odczytania. 

W jednym z nich przyznał się, że zaczął palić. Wszyscy tutaj palą jak opętani. Może po to, by nie trzęsły im się ręce. Wszyscy jesteśmy tak niesamowicie zmęczeni. W innym pisał o dziennikarce o imieniu Teresa, która była tam i robiła materiał dla BBC i jak utrzymywała go w łączności ze światem zewnętrznym. Pisał też o pracy, o niekończących się dniach w prowizorycznych gabinetach, o dzieciach okaleczonych, osieroconych, przerażonych. Było gorzej, niż kiedykolwiek wyobrażał sobie, ale dzięki temu stawał się lepszym lekarzem - twardszym, ale bardziej współczującym. 

Tempo było wyczerpujące, a trauma emocjonalna większa, niż mógł odpowiednio wyrazić na papierze. Jesteśmy tak rozpieszczeni w USA. Nie jesteśmy w stanie pojąć skali bezprawia i barbarzyństwa, rozdzierających wnętrzności potrzeb, które istnieją w innych miejscach. Brak podstawowego człowieczeństwa. To, co robimy, ja, wszyscy, to kropla w morzu, kiedy widzi się, co dzieje się tutaj. 

To był ostatni. 

Tydzień, dwa, trzeci mijały z jej własnymi listami bez odpowiedzi. Aż pewnego dnia słuchała NPR i powód stał się jasny. USA potwierdziło, że banda uzbrojonych rebeliantów uprowadziła we wczesnych godzinach porannych trzech pracowników w Sudanie Południowym, w tym amerykańskiego lekarza, pielęgniarkę z Nowej Zelandii i brytyjskiego dziennikarza pracującego dla BBC i magazynu World. 

Kilka dni zajęło jej potwierdzenie tego, co już wiedziała - że Hux był schwytanym Amerykaninem - ale nie było żadnych tropów. Nic na temat ciężarówki, którą świadkowie widzieli odjeżdżającą. Żadnego opisu mężczyzn, którzy wyciągnęli ich z kliniki na muszce. I ani słowa od nikogo, kto przyznałby się do odpowiedzialności, co zwykle zdarzało się w ciągu pierwszych czterdziestu ośmiu godzin. Po prostu zniknęli. 

Pięć miesięcy później, wciąż czekała. Według Departamentu Stanu, każdy środek został wykorzystany, każdy trop został podążony, choć nie było ich wiele. Osiem tygodni temu przeprowadzono nocny nalot na opuszczoną chatę w Libii, po tym jak ktoś zgłosił, że widział kobietę pasującą do opisu zaginionej dziennikarki. 

Oficjalna linia Departamentu Stanu brzmiała, że kontynuują współpracę z różnymi organizacjami humanitarnymi, aby zlokalizować cały personel i zapewnić jego bezpieczny powrót, ale prawda była taka, że informacje wyschły, co oznaczało, że perspektywy na pozytywny rezultat stawały się coraz bardziej wątpliwe. 

Rory wpatrywała się w pudełko, tęskniąc za wyciągnięciem jednego czy dwóch listów i wczołganiem się z powrotem do łóżka, ale miała gdzie być. A właściwie dwa gdzieś, jeśli policzyła obietnicę spotkania z Lisette dziś po południu w Sugar Kisses. 

Dwadzieścia minut później chwyciła torebkę i klucze, sprawdzając po raz ostatni swoje odbicie. Białe spodnie i koszulka bez rękawów z brzoskwiniowego jedwabiu. Wilgotne włosy spięte w koński ogon. Jedna warstwa tuszu do rzęs, druga błyszczyka i proste diamentowe ćwieki. Daleko do standardów, ale w przypadku jej matki nic nigdy nie było.



DWA RORY

DWA 

RORY 

Aromaty jagodowych podpłomyków i świeżo zmielonej kawy przywitały Rory, gdy wpuściła się do środka. Wyłapała warkot sokowirówki matki z kuchni, kiedy zdjęła swoje buty i ustawiła je w pobliżu drzwi - skierowane na zewnątrz, na wypadek gdyby musiała się pospiesznie wycofać. Niebo wiedziało, że nie byłby to pierwszy raz. 

Jak zwykle dom był nieskazitelnie czysty, studium dobrego smaku z pluszowymi beżowymi dywanami i starannie dopasowanymi meblami. I oczywiście odpowiednia sztuka na ścianach - misy z owocami i dzbany z przesadzonymi makami, wiszące w ciężkich, złoconych ramach. Żaden przedmiot nie był uszkodzony, ani nie było widać śladu kurzu. 

Wyglądał tak nawet wtedy, gdy była mała, dzięki surowym zasadom jej matki dotyczącym czystości. Żadnych butów poza foyer. Żadnych rąk na ścianach. Żadnego jedzenia ani picia poza jadalnią - chyba że było przyjęcie. A tych przyjęć było mnóstwo. Przyjęcia herbaciane, koktajlowe, kolacyjne i oczywiście zbiórki pieniędzy na rzecz organizacji charytatywnych jej matki. 

Znalazła matkę w kuchni, nalewającą świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy do szklanego dzbanka, a jej charakterystyczna złota bransoletka z charmsem pobrzękiwała podczas pracy. Wyglądała rześko i schludnie w khaki i wykrochmalonej białej bluzce, jej ciężkie złote fale zaczesane do tyłu w niski kucyk Town & Country. Jak zwykle jej makijaż był nieskazitelny, subtelne oczy, lekko szorstkie policzki, odrobina mroźnego brzoskwiniowego błyszczyka na ustach. W wieku czterdziestu dwóch lat wciąż potrafiła zawrócić w głowie. 

Spojrzała w górę, gdy weszła Rory. "Tu jesteś", powiedziała, wykonując szybki, ale dokładny remanent swojej córki. "Zaczynałam myśleć, że nie przychodzisz ponownie. Czy twoje włosy są mokre?" 

"Nie miałam czasu, żeby je wydmuchać. Co mam zrobić?" 

"Wszystko zrobione i mam nadzieję, że nie zimne". Podała Rory talerz idealnie pokrojonego melona i miskę wypełnioną truskawkami. "Zabierz te na zewnątrz do stołu. Ja przyniosę resztę." 

Rory wziął owoce i skierował się na taras. To był idealny poranek, niebo o zawrotnym błękicie, bryza dojrzała z obietnicą wczesnego lata. W dole Boston rozciągał się we wszystkich kierunkach, plątanina krzywych ulic i opadających dachów. Storrow Drive ze swoją niekończącą się wstęgą ruchu, Esplanade rozrastająca się z liści i zieleni, lśniący odcinek Charles River, usiany jasnymi małymi żaglówkami. 

Uwielbiała to miasto ze wszystkimi jego sprzecznościami, jego bogatą kolonialną historią i żywą kulturą melting-pot. Sztuka, jedzenie, muzyka i nauka - wszystko to ocierało się o siebie i walczyło o uwagę. Ale było coś w tym, że widząc to w ten sposób, z dala od zgiełku i hałasu, zawsze czuła się trochę magicznie, kiedy dorastała, jakby nagle wyrosły jej skrzydła, dzięki którym mogłaby odlecieć. 

Kiedy była mała, często marzyła o tym, żeby odlecieć, żeby być kimś innym, żyć innym życiem. Takim, które było jej własne. Kariera, która nie miała nic wspólnego z jej matką. Mąż, który nie był podobny do jej ojca. Prawie jej się to udało. 

Prawie. 

Słowo to czuła jak kamień w klatce piersiowej, jego ciężar zawsze jej towarzyszył, sprawiając, że proste czynności, jak pójście do marketu czy spotkanie z przyjacielem, wydawały się niemal przytłaczające. To nie było normalne, ta potrzeba wycofania się ze świata. Ale nie było to też nic nowego. Zawsze skłaniała się ku introwertycznej stronie spektrum, starając się unikać przyjęć i innych wydarzeń towarzyskich, nie wspominając o uwadze, jaka towarzyszyła byciu córką jednej z najbardziej prominentnych elit społecznych i filantropijnych w Bostonie. 

Żaden włos nie był nie na miejscu, żadne faux pas - to była Camilla Lowell Grant. Właściwe ubrania, właściwy dom, właściwa sztuka. Właściwe wszystko, jeśli nie liczyć chronicznie niewiernego męża i nieugiętej córki. Mimo to, Camilla znosiła swoje ciężary z podziwem. Przez większość czasu. 

Rory ogarnęła stół, gdy odstawiła talerze z owocami. Wyglądał jak coś z magazynu Victoria: czysta biała wysepka ułożona z porcelany Royal Albert jej babci, lniane serwetki nienagannie złożone obok każdego nakrycia. A na środku misa woskowych białych gardenii - charakterystyczny kwiat jej matki. Perfekcja, jak zwykle. 

Tradycja brunchu rozpoczęła się w jej dwunaste urodziny i szybko stała się cotygodniowym wydarzeniem. Menu zmieniało się z tygodnia na tydzień - świeże owoce i jakieś ciasto pieczone od podstaw, tosty z wędzonym łososiem i kremowym serem Boursin, nieskazitelnie obrócone omlety zrobione z tego, co było w sezonie, i jedna stała: mimosy zrobione ze świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego i idealnie schłodzonego Veuve Clicquot. 

To miał być czas na nadrobienie zaległości, ale ostatnio ich tête-à-têtes stawały się coraz bardziej napięte, ponieważ jej matka znajdowała coraz to nowe, niezbyt subtelne sposoby, by zasugerować, że być może nadszedł czas, by ruszyć dalej ze swoim życiem. 

Rory dotknęła palcami rubinowego pierścionka na lewej ręce, małego owalu z maleńkim nacięciem na dole. To był pierścionek, którym ojciec Huxa oświadczył się swojej matce, wszystko na co było go stać jako żołnierza powracającego z wojny koreańskiej. Hux obiecał, że zabierze ją na zakupy po odpowiedni pierścionek, ale chciał użyć pierścionka swojej matki, aby rzeczywiście zadać pytanie. Wzruszona jego sentymentalizmem, zdecydowała się zatrzymać oryginał, podekscytowana, że powierzył jej coś tak cennego. Teraz pierścionek jego matki był wszystkim, co miała. 

Odepchnęła od siebie tę myśl, gdy pojawiła się Camilla niosąca dwa talerze. "Frittatas z pieczarkami i szparagami," oznajmiła, odstawiając talerze z rozmachem. 

"Wygląda pysznie" - powiedziała Rory, zajmując swoje zwykłe krzesło. Jej matka nigdy nie była typem domatora, ale z pewnością znała się na kuchni. 

Camilla wysunęła spod pachy kilka katalogów i wręczyła je Rory, zanim usiadła naprzeciwko niej. "Przyszły w zeszłym tygodniu, ale pominęłaś brunch. Kusiło mnie, żeby powiedzieć listonoszce, że nie znam nikogo o imieniu Rory, ale czy miała coś dla mojej córki, Aurory." 

Rory zarządzał suchy uśmiech. "Potrzebujesz jakiegoś nowego materiału, matko. Ten żart się zestarzał". 

"Rory to imię dla chłopca. Ty nazywasz się Aurora. I jest to piękne imię. Imię dla damy." 

"Imię starej damy," odparł Rory. "I to tata je skrócił. Najwyraźniej nigdy mu to nie przeszkadzało." 

Kamila odpowiedziała z ociąganiem. "Trzeba być w pobliżu, żeby się przejmować". 

Rory podniosła swój widelec, szturchając listownie swoją frittatę. To była prawda. Zainteresowania jej ojca zawsze leżały gdzie indziej. Nie miała pojęcia ile było tych romansów, choć podejrzewała, że jej matka mogłaby podać dokładną liczbę. Uważnie obserwowała kobiety, które przez lata wchodziły i wychodziły z życia Geoffreya Granta, starannie dodając każde nazwisko do kolekcji, jak ćwiartki do słoika z przekleństwami. 

Dlaczego nigdy się z nim nie rozwiodła, było dla Rory niepojęte, choć podejrzewała, że weekend w Doral z jego dwudziestoośmioletnią recepcjonistką mógłby okazać się coup de grâce, gdyby najpierw nie skończył umierając w jej łóżku. To był typ skandalu, z którego większość żon towarzyskich nigdy nie odzyskała do końca, banał najbardziej pysznej i katastrofalnej odmiany, ale dla Camilli stał się klejnotem koronnym w jej kolekcji zdrad, odznaką honorową, kupioną za jej dumę. 

"Nie jesz?" 

Rory podniósł truskawkę, skubiąc ją z zapałem. Camilla wyciągnęła z lodu butelkę Veuve i siłowała się z korkiem. Po kilku minutach Rory sięgnął przez stół i wziął od niej butelkę. "Daj mi to, zanim wydłubiesz komuś oko". 

Korek uwolnił się z pustym popem. Rory nalał szampana do pary fletów i dopełnił oba pluskiem soku pomarańczowego. 

Dotknęli kieliszków bez słowa, z przyzwyczajenia, po czym zwrócili uwagę na jedzenie. Camilla zrobiła większość rozmowy, przy minimalnym wkładzie ze strony Rory'ego. Plotki o operacjach plastycznych i plotki o rozwodach. Zbliżająca się podróż przyjaciółki do Irlandii. Co pojawi się w przyszłym sezonie w Operze Bostońskiej. Temat świątecznego balu charytatywnego, który organizowała ponownie w tym roku. W końcu small talk się skończył i rozmowa zawędrowała na znajome, choć niewygodne terytorium. 

"Wpadłam na Dinah Marshall pewnego dnia, kiedy oddawałam zegarek do naprawy. Denise, jej najmłodsza córka, wybiera się jesienią do Boston College. Będzie studiować muzykę. Chyba harfę. Powiedziałam jej, że w sierpniu wracasz do Tufts, żeby skończyć magisterkę. A następnego lata może pojedziesz do Paryża na ten staż, o którym rozmawialiśmy. Prosiła, żebym przekazał jej gratulacje". 

"Denise gra na fortepianie" - odpowiedziała płasko Rory. "Patricia gra na harfie". 

"Tak, oczywiście. Fortepian." Camilla podniosła swoją serwetkę, ocierając delikatnie usta. "A co z tobą? Jesteś podekscytowany powrotem?" 

Rory sięgnęła po butelkę z szampanem i uzupełniła swój kieliszek, rezygnując tym razem z soku pomarańczowego. Napiła się powoli, po czym podniosła wzrok na matkę. "Nie jestem podekscytowana niczym". 

Camilla westchnęła, gdy zsunęła scone na swój talerz. "Czy ty się dąsasz, Aurora?" 

"Mam dwadzieścia trzy lata, matko. Nie dąsam się." 

"Naprawdę? Jak nazywasz to, co się teraz dzieje?" 

Rory odłożyła swoją mimozę i usiadła bardzo prosto. "Nie widzieliśmy się przez trzy tygodnie. Czy nie zamierzałaś nawet zapytać o Huxa?" 

Camilla zamrugała do niej. "Oczywiście, że miałam." 

"Kiedy? Skończyłyśmy śniadanie. Rozmawialiśmy o liftingu twarzy Vicky Foster, przerażającym jedzeniu w Wielkiej Brytanii, twoich planach na bal świąteczny i córce Dinah Marshall wracającej do szkoły. A jednak nie mogłaś znaleźć czasu, aby wsunąć do rozmowy imię mojego narzeczonego". 

"Naprawdę, nie możesz oczekiwać, że po prostu wykrztuszę coś takiego przy śniadaniu". 

"Co śniadanie ma z tym wspólnego?" 

Kąciki ust Camilli odwróciły się w dół w prawie idealnym pout. "Byłam delikatna". 

"Delikatna?" Słowo to ustawiło zęby Rory'ego na krawędzi, jak gdyby dobre maniery przy stole były wymówką, by nie dać za wygraną. "Nie potrzebuję, żebyś była delikatna, matko. Potrzebuję, żebyś się troszczyła. Ale ty tego nie robisz. Nigdy nie miałaś." 

Oczy Camilli rozszerzyły się. "Co za rzecz do powiedzenia". 

"Nigdy go nie lubiłaś. Od pierwszego dnia zachowywałeś się, jakby był jakąś fazą, z której wyrosnę, tak jak miałeś nadzieję, że wyrosnę z lubienia piłki nożnej." 

"To nie jest prawda." 

"Absolutnie tak. Nie podobał ci się jego wygląd, surfowanie, czy fakt, że opuścił prywatną praktykę. Ale prawdziwym problemem jest to, że nie podoba ci się, że pochodzi z małego plażowego miasteczka w Północnej Karolinie, o którym nikt nigdy nie słyszał. Że jego rodzice uczyli w szkole średniej, zamiast organizować gry w karty i przyjęcia przy kolacji". 

To było to, opatentowany wyraz oburzenia jej matki - zgarbione ramiona i przechylony podbródek, chłodne spojrzenie skierowane prosto w dół jej doskonałego patrycjuszowskiego nosa. "To okropne, co sugerujesz." 

"Nie sugerowałem tego. Powiedziałam to wprost. Większość matek uznałaby kogoś takiego jak Hux za świetny chwyt, ale nie ty. Chcesz kogoś z odpowiednim nazwiskiem i naklejką Mayflower na kufrze parowca, a teraz, gdy Hux zaginął, widzisz szansę na odrobienie strat. Chociaż nie jestem pewna, dlaczego uważasz, że twoje małżeńskie osiągnięcia kwalifikują cię do wyboru czyjegoś męża." 

Camilla znieruchomiała, jej twarz zastygła, jakby otrzymała policzek, którego nie przewidziała. 

"Przepraszam," wymamrotał Rory. "Nie chciałem-" 

"Oczywiście, że tak." 

Rory wydmuchała oddech, zła na siebie za uderzenie tak niskiego ciosu. "Przepraszam. Po prostu się wyładowywałam, a ty stanęłaś na drodze". 

Wyraz twarzy Camilli zmienił się w wyraz troski. "Czy były ... wiadomości?" 

"Nie. Żadnych wiadomości. Nieważne. Nie chcę o tym mówić." 

"To o czym chcesz rozmawiać? Nie mam pojęcia, co się dzieje w twoim życiu w tych dniach. Nie odpowiadasz na moje telefony. Odrzucasz moje zaproszenia na kolację. Opuściłaś brunch dwa tygodnie z rzędu. Co ty kombinujesz?" 

Rory wpatrywała się w swoją szklankę, jej gardło nagle stało się gęste. "Czekanie, głównie". 

"Kochanie ..." Camilla sięgnęła przez stół, odgarniając grzywkę Rory z jej oczu. 

"Nie rób tego", Rory trzasnęła, szarpiąc głowę. "Nie chcę, żebyś mi współczuła". 

"Więc czego chcesz? Ja się o ciebie martwię. Spędzasz dni z nosem zakopanym w jednej z tych okropnych książek lub przyklejona do telewizora, oglądając jakiś stary czarno-biały tearjerker do wszystkich godzin. Rozmawialiśmy o tym. To nie jest zdrowe." 

"Nic mi nie jest. Ja tylko ... ." Odwróciła wzrok, chcąc desperacko nie prowadzić tej dyskusji ponownie. "Po prostu potrzebuję czasu". 

"Kochanie, minęło już pięć miesięcy." 

Rory strzelił jej spojrzenie. "Nie wiedziałam, że jest jakiś limit czasowy." 

"Nie to miałam na myśli. Chodziło mi tylko o to, że cokolwiek stało się z Matthew, czy gdzieś żyje, czy-" urwała, jakby ostrożnie ważąc swoje następne słowa. "Ty wciąż tu jesteś, Aurora. Wciąż żyjesz. Musisz iść dalej, bez względu na wszystko." 

Rory przełknęła ukłucie łez. Chciała wierzyć, że Hux gdzieś żyje, że pewnego dnia wróci do niej do domu, ale zgroza zawsze tam była, jak niewidzialna ręka wisząca na jej ramieniu. Czy jutro będzie dzień, w którym dostanie wiadomość? Jak by to się stało? Listem? Telefon? Czy ktoś zapuka do jej drzwi? Nigdy nie zdobyła się na odwagę, by zapytać. Pytanie uczyniłoby to zbyt realnym, a to już było wystarczająco realne. 

"Co jeśli nie mogę iść dalej?" zapytała cicho. 

"Nie bądź głupia. Oczywiście, że możesz. To właśnie robią Granty." 

Rory zdusiła westchnienie, pragnąc, by mogła sprawić, że zrozumie. "Po prostu nie zależy mi na tym. O cokolwiek." Spojrzała na matkę, taką chłodną i zadbaną, nieogarniętą. "Nie masz pojęcia, jak to jest, prawda? Budzić się rano i nie mieć ochoty postawić stóp na podłodze, wziąć prysznic, ubrać się i wyjść na świat, gdzie wszędzie, gdzie spojrzysz, życie galopuje bez ciebie. Nigdy nie straciłaś kogoś, na kim ci zależało. I nie mów, że tatusia. Obie wiemy, że to nie to samo." 

Camilla otworzyła usta, po czym zamknęła je ponownie, jakby ponownie rozważając swoją początkową odpowiedź. "Nie masz pojęcia, co straciłam, Aurora," powiedziała w końcu. 

Rory zwęziła oczy, zaskoczona kryptycznym tonem Camilli. Było tak wiele o życiu jej matki, o którym nie wiedziała. Tak wiele, o czym ona sama się zamknęła lub odmówiła rozmowy. "Był ktoś?", zapytała miękko. "Ktoś przed tatą?" 

"Miałam osiemnaście lat, kiedy wyszłam za twojego ojca. Nie było czasu na nikogo innego". 

"Dobrze, w takim razie. Nie przed. Ale później ... w trakcie?" 

Camilla wpatrywała się w nią, zdumiona. "Na pewno nie!" 

"W takim razie co? Czego nie wiem?" 

Camilla machnęła ręką, wyraźnie gotowa do zmiany tematu. "Nic... To nie ma teraz znaczenia. Ale żeby było jasne, matki też są ludźmi. Mieliśmy życie i byliśmy rozczarowani. Krwawimy jak wszyscy inni. Ale mamy obowiązki, powinności do wypełnienia i pozory do utrzymania. I dlatego wciąż idziemy do przodu". 

"Tyle, że nie widzę do przodu. Nic nie widzę. To tak, jakby przyszłość po prostu ... zniknęła." 

"Musisz wyjść, Aurora, być wśród ludzi. W przyszłym tygodniu w Marcos odbędzie się koktajl. Jedna z prywatnych dawek Cassandry Maitland dla jakiegoś nowego wiolonczelisty, którego odkryła. Dlaczego nie pójdziesz ze mną? Mogłybyśmy pójść rano do Roselli po włosy i paznokcie, przyciąć twoją grzywkę, a potem wybrać coś fajnego do ubrania. Nie ma nic lepszego niż dobry wydatek przed imprezą, który podniesie cię na duchu. I dobrze ci zrobi, jeśli zobaczysz część starego tłumu, poczujesz się znowu normalnie". 

Rory spojrzała na nią chłodno. "Normalna?" 

"Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób. Nie możesz się tak po prostu ukrywać. Martwię się o ciebie. Może nadszedł czas ... by z kimś porozmawiać?". 

Rory zesztywniał. "Myślisz, że jestem szalony?" 

Camilla złożyła starannie swoją serwetkę, zanim odłożyła ją na bok. "Myślę, że masz problemy z radzeniem sobie z tym, co się stało, i że rozmowa z kimś o tym może być pomocna". Zrobiła pauzę, po czym dodała delikatnie: "Z kimś, komu ufasz". 

Rory siedziała cicho, chłonąc ukłucie słów matki. "Przepraszam," powiedziała w końcu. "O wcześniej i o tym, co powiedziałam. To tylko . Hux." Jej gardło zacisnęło się wokół jego imienia. "W piątek znowu spędziłam dwie godziny na telefonie, większość na czekaniu. Zawsze to samo. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Ale to nie jest prawda. Jak może być, skoro nawet nie wiedzą, gdzie on jest?". 

Camilla odpowiedziała kolejnym ze swoich zwyczajowych huffów. "Jak to w ogóle jest możliwe? Z pewnością mamy ludzi, którzy specjalizują się w tego typu sprawach. Ambasadorów. Dyplomatów. Prezydent, na litość boską". 

Znajomy kamień złożył się w piersi Rory, ten sam kamień, który zawsze się tam składał, gdy pozwalała sobie myśleć o tym, co nie do pomyślenia. "Zaczynam czuć, że on już nie wróci". 

"Cicho, teraz", powiedziała Camilla, sięgając po jej rękę. "Nic z tego gadania. Musisz trzymać brodę w górze i być dzielna". 

Rory cofnęła łzy, przypominając sobie pierwszy rok szkoły średniej, kiedy to przyrzekła sobie, że już nigdy nie pokaże się w szkole, po tym jak nie udało jej się dostać do drużyny pływackiej. Camilla otuliła ją mocno, szepcząc jej do ucha te same słowa. Musisz trzymać brodę w górze i być odważna. Ale ona nie czuła się odważna. Czuła się odrętwiała. Zagubiona i wyczerpana. 

"Czytałam gdzieś, że im dłużej jest zaginiony, tym mniejsze są szanse, że zostanie znaleziony żywy". Odzyskała rękę, by przetrzeć oczy. "Zaczynam tracić nadzieję". 

"Przestań, teraz. Mówię poważnie. Nie wolno ci rozwodzić się nad takimi myślami. Poczujesz się lepiej, gdy szkoła zacznie się jesienią i wrócisz do starej rutyny. Zajęcia i aktywności z przyjaciółmi. To pomoże ci wypełnić czas". 

Rory pomyślała o katalogu klas na swojej szafce nocnej i przytaknęła, bo tego właśnie od niej oczekiwano. Sztywna górna warga i powrót do szkoły, żeby skończyć MSZ, potem staż, jeśli jej matka będzie miała swoją drogę, może kiedyś stanowisko kuratora. Tak różna od przyszłości, którą ona i Hux planowali, gdy jego czas w DWB dobiegł końca. 

"Wiesz," powiedziała Camilla z wahaniem, "Myślałam, że to może być dobry pomysł dla ciebie, abyś przeprowadziła się z powrotem do domu, dopóki sprawy nie zostaną ... uregulowane. Teraz po domu kręcę się tylko ja, a twój pokój jest taki jak go zostawiłeś". 

"Przeprowadzić się z powrotem do domu?" 

"Mógłbym się tobą opiekować, gotować dla ciebie. Nie musiałabyś się martwić o nic poza studiami." 

Studia. Szkoła. Spotkanie z Lisette! 

"O nie. Która jest godzina?" Rory zerknęła na zegarek. "Muszę iść." 

"Co-teraz?" 

"Młodsza siostra Janelle Turner zapisała się na sesję letnią, a ja obiecałam, że spotkam się z nią, żeby podrzucić kilka moich starych podręczników". 

"Dzisiaj? Kiedy wiedziałeś, że mamy brunch?" 

"Wiem. Przepraszam. Ale ona musi być w Braintree o trzeciej na przyjęcie rocznicowe swoich rodziców, a zajęcia zaczynają się jutro. To był jedyny czas, kiedy mogliśmy to zrobić." 

"Ale ty ledwo co zjadłeś. Pozwól mi przynajmniej przygotować ci talerz". 

"Dzięki," powiedziała Rory, popychając się do swoich stóp. "Jest mi dobrze. Ale nienawidzę zostawiać cię z tym wszystkim". 

"To nie tak, że mam coś innego do zrobienia. Czy zobaczymy się w przyszłym tygodniu?" 

Coś, marszczenie między drobno ołówkowymi brwiami Camilli lub skierowanie ust w dół, szarpnęło sumieniem Rory'ego. "Tak. W następną niedzielę. Obiecuję." Już miała wyjść, gdy pochyliła się i upuściła pocałunek na policzek matki. "Naprawdę przepraszam za wcześniej. Za tę sprawę z małżeństwem. Nie powinnam była tego mówić." 

Kamila wzruszyła ramionami. "Nie, nie powinieneś był. Ale nie myliłaś się. A teraz idź. Spotkaj się ze swoim przyjacielem."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zgubione i odnalezione"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści