Śmiertelny dar

Rozdział pierwszy

========================

Rozdział pierwszy

========================

------------------------

Marit Olsen

7 listopada 1866 r.

Karlslunde, Dania

------------------------

Na koronce Ewy jest krew.

Odwracam dłoń, gdy na opuszku palca wykwita czerwony, świeży, obciążający koralik. Nowa smuga karmazynu spływa po koronce i na warstwy tiulu, który przez tydzień spieniałam, by był lekki jak beza.

Z krzykiem upuszczam igłę do szycia i wypowiadam serię przekleństw.

Najważniejsze przedstawienie w życiu Ewy jest jutro, a ja krwawię na jej kostiumie jak zaklejona świnia. Ssę czubek palca, smakując rdzę, i rzucam ukradkowe spojrzenie na zakład krawiecki Thorsena. Choć raz jestem sama, schowana na zapleczu za stertami stonowanych wełen i misternych koronek, jedwabnych apaszek z ptakami, poduszką na szpilki nabijaną igłami i perłowymi guzikami.

Mogłabym wziąć więcej, myślę. Thorsen trzyma niesortowane dostawy na trzecim piętrze. Może nie zauważy brakujących tkanin, zanim nie odłożę zarobków z przyszłego tygodnia. Wstaję, przypominając sobie, jak obiecałam Eve, że jutro ją wyróżnię. Wyobraziłam ją sobie w kostiumie ociekającym szklanymi koralikami, żeby odbijała światło jak sopel w słońcu - a nie taką, która wygląda, jakby ćwiczyła arabeski dla rzeźnika Nilasa.

Jutro do sierocińca w Mill przyjeżdża para o imieniu Freja i Tomas Madsen, szukająca dziecka do adopcji. Na samą myśl o tym serce mi się skręca. Węszyłem w okolicy, wyciągając najdrobniejsze odpowiedzi od skąpego Nessa, dyrektora sierocińca, i zbierając strzępy od służących odbierających w sklepie ubrania swoich panów. Z tego, co wiem, Madsenowie mieszkają dwa miasta dalej - wciąż w zasięgu porannej podróży powozem - i to oni mogą być dla Ewy największą szansą na wybór.

Jeśli się pospieszę, mogę wziąć to, czego potrzebuję do kostiumu Ewy, zanim wróci moja współlokatorka, Agnes. W przeciwnym razie doniesie na mnie, zanim zdążę wrócić na dół.

Ale gdy tylko staję na pierwszym stopniu, dzwoneczek nad drzwiami dzwoni i do środka wpada sama Agnes z kłębami liści. Zastygam z ręką na poręczy.

"Co robisz?", pyta, rozpinając swój szalik. Pracujemy obok siebie w sklepie Thorsena i mieszkamy razem w ciasnym pokoju na górze, odkąd sama wyprowadziłam się z Młyna trzy miesiące temu. Jak na kogoś, kto jest niewiele starszy ode mnie, Agnes jest tak wścibska i zgryźliwa jak staruszka. Ale gorzej, bo ma więcej zapału do szperania.

"Ja tylko ..." Mówię, ale ona nawet nie słucha.

"Słyszałaś?" Ona kiwa głową i wygładza włosy od wiatru. Moje serce słabnie. Wygląda na szczęśliwą. Jedyny raz, kiedy tak wygląda, to kiedy ma dostarczyć złe wieści.

"Co?" Szepczę.

"Młyn jest w panice. Ta przyszła para, Madsenowie - nie przyjdą już jutro." Agnes mruży na mnie oczy, jej usta wykrzywiają się w żałosny uśmiech. "Przyjeżdżają dzisiaj".

W ustach robi mi się sucho. Rozkosznie egoistyczna część mnie szepcze: Może teraz nie wybiorą Ewy. Kopię na tę myśl, jakby to był pies, który nie chce przestać skubać moich kostek.

Agnieszka obserwuje moją reakcję z rosnącą przyjemnością, a kiedy się odwracam, idzie za mną. Tupię na drugie piętro, próbując ją odpędzić. "Wiesz, wydaje mi się, że widziałam tu mysz" - wołam przez ramię. Piszczy i waha się przez pół chwili, aż widzi, że omijam naszą sypialnię i idę dalej.

"Gdzie idziesz, Marit?" krzyczy, ładując się za mną na drewniane schody. Nikt nigdy nie chciał żadnego z nas, ale mam nadzieję, że ukrywam to lepiej niż ona. Wycofała się z Młyna rok przed mną, a gorycz osiadła w niej jak zgnilizna - taka, która odpycha ludzi jednym muśnięciem, taka, która nie chce, by ktokolwiek miał to, czego ona nie ma. Nie bądź Agnieszką, mówię sobie. Chcesz, żeby Ewa miała rodzinę. Nawet jeśli to oznacza, że zabiorą ją - ostatnią osobę, która została mi na świecie.

Może tym razem mój umysł wreszcie zszyje te kłamstwa na tyle dobrze, że wytrzyma.

"Nie wiem, dlaczego tak bardzo ci zależy" - mówi za mną Agnieszka. "Madsenowie mają mnóstwo dziewczyn do wyboru. Ewa nie ma prawie żadnych szans, żeby zostać wybrana".

"Przestań gadać, Agnes". Okrążam podest na trzecie piętro. Agnes się myli. Ness musi wierzyć, że Ewa ma faktycznie bardzo duże szanse. Ponieważ Ness każe dziewczynom tańczyć. A Ewa jest najlepszą tancerką z nich wszystkich.

"Chyba że, oczywiście", mówi Agnes, "Ewa zrobi coś, co... poprawi jej szanse".

Zatrzymuję się na ostatnim stopniu. Pod moim ciężarem wydaje on kurczowe skrzypnięcie.

"Co masz na myśli?" pytam chłodno.

"Nic, naprawdę. Tylko to, że pojawiły się plotki". Agnieszka kłapie językiem. "O magii."

Moja krew rozgrzewa się i bije szybciej. Pokonuję ostatnie schody i zatrzymuję się przed szafą z tkaninami.

"Zawsze była dobra w tańcu," kontynuuje Agnes. "Niezwykle dobra. Być może nienaturalnie."

"Ewa nie ma magii", mówię.

Magii. Wyróżniać się w jednej dziedzinie od urodzenia, jak sawant, i robić rzeczy, które inni mogą robić tylko w swoich marzeniach. Magia - dar, który ma wysoką cenę. Drżę i myślę o mojej siostrze, Ingrid, o błękitnym szronie, który wdziera się pod delikatną skórę jej nadgarstków.

Agnes wzrusza ramionami. "Używanie magii może sprawić, że zostanie wybrana", mówi śpiewnym głosem, "dopóki Firn nie zmieni jej krwi w lód".

Klękam, żeby posortować pudełka, zaciskając zęby. Agnes to taka żmija.

"Ewa nie ma magii", powtarzam. "Jeśli ktoś mógłby to wiedzieć, to ja".

Chwytam garść tkaniny i szpulkę złotej nici, zanim Agnes nagle zdaje się zauważać, co robię. "Hej, nie zapłaciłeś za to!" krzyczy.

Prostuję się. Wszystko, o czym mogę myśleć, to Ewa, czekająca na mnie w Młynie, jej serce w gardle, jej palce stukają. Jak bardzo chcę, żeby Madsenowie wybrali ją dzisiaj; jak bardzo nie chcę.

"Powiem Thorsenowi". Agnes krzyżuje ręce i staje przede mną, wyzwanie pływające w jej zimnych niebieskich oczach. "Wyrzuci cię, a ja znów będę miała nasz pokój tylko dla siebie".

"W takim razie ..." I shove obok niej i chwycić małą butelkę szklanych koralików, o których marzyłem. "Mógłbym równie dobrze wziąć te, też."

Jej skandaliczny sapnięcie jest słabo satysfakcjonujące i obracam się, aby zamknąć odległość między nami, tak, że po raz pierwszy jestem groźny.

"Zawrzyj ze mną układ, Agnieszko" - mówię. "Czego chcesz?"

Ona zwęża oczy i myśli, wygładzając przód swojego fartucha. "Pokryć moje godziny lunchu codziennie przez miesiąc," mówi. "Zaczynając..." Pod nami, zegar wybija 12 w południe. "Teraz."

Wyciągam rękę, by ją uścisnąć, a ona zaciska usta. Ale potem ją bierze i umowa jest zawarta.

"Nie udław się swoim obiadem!" wołam, machając do niej moją kontrabandą. Zostawia mnie na szczycie schodów bez potwierdzenia.

To dobrze, myślę, próbując zapomnieć o tym, co powiedziała. O magii i tym, co po sobie zostawia, o Firnie, która mrozi ci żyły, aż w końcu zamraża cię od środka.

Moje dłonie zaciskają się wokół paciorków.

Agnes i tak musi zniknąć przez to, co mam zamiar zrobić.




Rozdział drugi (1)

========================

Rozdział drugi

========================

Zamykam drzwi za Agnieszką i ustawiam pożyczone materiały na biurku do pracy, przysuwając swoje krzesło bliżej żarzącego się w rogu czarnym jak atrament piecyka węglowego. Brukowana ulica za oknem jest szara i mokra od liści, a tępe krawędzie łopat wiatraków obracają się powoli poza dachami domów z muru pruskiego. Mieszkańcy Karlslunde przechodzą obok sklepu, głowy schowane pod wiatr, kieszenie połatane szwami tak upiornymi, że aż swędzą mnie palce.

Oglądam zniszczony kostium Ewy, szukając koronki, która nie jest czerwona. Ręce mi się trzęsą, gdy sortuję materiał. Kiedy byłam młoda, istniała straszna rymowanka, którą szeptano na ulicach i którą śpiewały małe dziewczynki kręcące się w kółko na targu: Magia płynie jak woda; magia zamarza jak lód. Użyj za dużo i kosztuje ładną cenę.

Zerkam teraz przez okno, czekając, aż ulica będzie czysta. Sieroty obdarzone magią są w równej mierze cenne i bezbronne. Jeśli wpadniemy w nieodpowiednie ręce, będziemy zmuszeni zużyć naszą magię i wypalimy się jak krótka, jasna flara.

Nawet teraz drżę, wyobrażając sobie, jak Thorsen dowiaduje się, co potrafię.

Ulica się oczyszcza, a ja wciąż się waham. Nie używałem magii od prawie dwóch lat. Tylko w nagłych wypadkach, obiecałem sobie, i schowałem moją magię jak broń w pudełku, wysoce niestabilną i zmienną. Cóż, to jest nagły przypadek, mówię sobie. Dla Ewy. Biorę ostry oddech, jakbym przygotowywał się do zanurzenia w ciemnej, zimnej wodzie. Używanie magii jest niemal przerażająco łatwe - tak proste, jak nakazanie moim płucom, by wypełniły się głębokim wdechem powietrza. Potrzeba niewiele więcej niż polecenia, lekkiej koncentracji.

Zamykam oczy. Wszystko jest w porządku - ponaglam siebie, zaciskając dłonie. Taka drobna, mało znacząca odrobina magii nie będzie miała znaczenia.

Rozwieram pięści i natychmiast moje palce kłują i śpiewają długo uśpioną magią. Obrysowuję każdy niezabrudzony kawałek koronki, delikatnie stukając w każdy węzeł, i czuję dreszcz, gdy coś wypływa ze mnie do nici. Staram się nie myśleć o tej magii jako o czymś cennym, co wylewa się ze mnie - lub jako o zapalonym lontem. Prawda jest taka, że zapomniałam, jakie to szybkie i łatwe. Jak zawrotnie dobre jest uczucie magii. Pod moim najmniejszym dotykiem węzły rozplątują się i rozluźniają.

Płat koronki wpada mi do ręki, delikatny jak szkło, misterny jak płatek śniegu.

Bez Agnes, która się nade mną unosi, rekonstrukcja tiulu, sztywnego, misternego plastra miodu, którego ręczne wykonanie kosztowałoby mnie godziny, zajmuje zaledwie siedem minut. Pracuję szybko, z bijącym sercem, i przenoszę stare warstwy koronki na gorset jak plamy witrażu.

Zerkam na zegar. Może Madsenowie wybiorą kogoś innego, myślę. Odkorkowuję złote i białe koraliki, które wzięłam, i dotykam nimi tkaniny. Nić natychmiast nawija się ciasno, by utrzymać je na miejscu, z taką łatwością, jakbym wpychała pulchną jagodę w lukrowane ciasto. Może uda mi się kiedyś zaoszczędzić tyle pieniędzy, żeby samemu adoptować Ewę.

To myśl, której nigdy nie pozwoliłam sobie przyjrzeć się zbyt mocno ani zbyt długo, a moje serce nagle zaciska się wraz z ostatnim węzłem. Dziś - mówię sobie zaciekle - dziś najlepszą rzeczą dla Ewy jest wybór Madsenów. Dam jej więc najlepszą szansę, jaką mogę dać - ten tutu przesiąknięty magią.

A potem pozwolę, by żetony spadły, jak mogą.

W pośpiechu przerzucam kostium przez ramię, zamykam za sobą drzwi i na wpół biegiem ruszam w górę pochyłej ulicy do sierocińca. Podejmuję ogromne ryzyko. Jeśli Thorsen zastanie sklep pusty, zarówno Agnes, jak i ja zostaniemy wyrzucone na ulicę. Przebiegam obok cuchnącego żelazem sklepu mięsnego, przesiąkniętych sadzą okien kowala, garbarni z zapadającym się dachem. Fale cholery i dwie wojny szlezwickie w Danii stworzyły mnóstwo takich włóczęgów jak ja - sierot, które prowadzą te miejsca i wydają nasze pensje, żeby się nad nimi utrzymać, półgłodni i zawsze zadłużeni, nasze całe życie zredukowane do długości jednej przecznicy. Przyspieszam kroku, gdy w zasięgu wzroku pojawia się wypaczony dach młyna. Dziesięć lat temu mój ojciec pracował w podziemnej sieci kopalni wapienia, kiedy ziemia rozstąpiła się nad nim i dwunastoma innymi osobami w najgorszym wypadku górniczym, jaki kiedykolwiek widziała Dania. Firn zabrał moją siostrę niecały miesiąc później i nagle, jak zgaszona świeca, nie pozostała mi już na tym świecie żadna rodzina.

Nie chcę tego dla Eve. W wieku jedenastu lat ma jeszcze nikłe szanse na wybór. Ale dzisiejszy dzień może być jej ostatnim.

Wślizguję się do sierocińca przez drzwi kuchenne, mijam krzywe plecy Silasa, kucharza, i dartem w górę bocznych schodów. Pachnie goździkami i kardamonem, co oznacza, że robi kanelstænger - cynamonowe twisty. W wietrznym pokoju noclegowym na drugim piętrze Ewa i inna sierota, Gitte, tłoczą się przed lustrem, upinając włosy w wysokie koki.

Wydycham z ulgą. Nie spóźniłam się.

Czubki moich palców wciąż mrowią jak szron.

Gitte kończy włosy pierwsza i szturcha Eve. "Idziesz?"

Ewa łapie mój wzrok w odbiciu lustra. "Za chwilę." Pociąga za matowy różowy kostium, który Ness skądś wytrzasnęła. W niektórych miejscach zwisa grudkowato, a w innych naciąga się zbyt mocno.

Wychodząc, Gitte kiwa do mnie głową. "Ness mówi, że Madseni będą tu lada chwila".

Pamiętam dzień, w którym Eve przybyła do Młyna. Większość młodych przez pierwsze dni albo miauczała jak żałosne kocięta, albo gruchała z opuszczonymi rzęsami. Eve była milcząca: ciemnowłosa, o brązowej skórze, jej głęboko brązowe oczy błyskały. Przez pół roku nie odezwała się ani słowem. Aż do czasu, gdy pewnego ranka jej Wubbins zahaczył o sprężynę i rozerwał się na samym środku. Wubbins, okropna szmata podobno w kształcie królika, bez oka i z farszem, który nigdy do końca nie leżał jak należy. Ewa przyszła do mnie, trzymając go na wyciągnięcie ręki, z wybałuszonymi oczami. "Czy możesz go naprawić?" zapytała. Byłam pierwszą - i jedyną - osobą, którą kiedykolwiek o coś poprosiła.

Teraz, drobna w wieku jedenastu lat, jest dokładnie na linii wzroku z moim sercem.




Rozdział drugi (2)

"Marit!" mówi, odwracając się w moją stronę. Kiedy nasze oczy się spotykają, jej twarz rozkwita w najpiękniejszym uśmiechu. "Skąd w ogóle wiedziałaś, żeby przyjść?".

"Agnes była w końcu do czegoś dobra", mówię, trzymając w ręku tutu. "Niezamierzenie, oczywiście. Masz."

Ewa skacze po swój kostium. "Popatrz na to!", kruczy, opuszkami palców podziwiając materiał. "Próbujesz mnie odesłać?"

Mój żołądek zaciska się i odwracam się plecami. "Pospiesz się."

Ona zmienia się, gdy patrzę na mały kwadrat szarego nieba. W pierwszym tygodniu, w którym zestarzałem się z Młyna, wymknąłem się z Thorsena i chodziłem tu co noc, by wpatrywać się w pokój w dormitorium, zaskoczony moją tęsknotą za domem za Ness, za Eve, za własnym łóżkiem. Czwartej nocy przyłapałem Eve przez okno, ćwiczącą piruety w cętkowanym świetle ulicznej lampy, kiedy wszyscy inni już spali. Obserwowałem ją przez godzinę, a kiedy wróciłem do Thorsena, nadzieja rozjaśniła się we mnie jak węgielki.

Zastanawiam się, moje serce zamyka się jak nocny kwiat, ile minut rozłąki potrzeba, by zmienić kogoś, kogo się kocha, w obcego.

Zaciskam oczy. "Czy potrzebujesz pomocy z przyciskami?"

Ewa wydaje w odpowiedzi mały pisk zachwytu. "Czy wyglądam jak Helene Vestergaard?" pyta, kręcąc się przy swoim odbiciu. Helene Vestergaard, sierota z Mill, która wyrosła na jedną z najbardziej znanych duńskich baletnic. Kiedy inne młode sieroty chciały słuchać baśni Hansa Christiana Andersena, a starsze pragnęły strasznych opowieści o koszmarnym demonie Mare the Vette, Eve zawsze, zawsze chciała opowieści o Helene Vestergaard.

"Nawet lepiej niż Helene Vestergaard", mówię jej, a jednak żar głębokiej urazy nagle rozpala się we mnie na to nazwisko. Helene wytańczyła sobie drogę do statusu, o którym nikt z nas w Mill nie marzył - na duńską scenę królewską i do błyszczących szeregów bogatej rodziny Vestergaardów poprzez małżeństwo. Nigdy nie powiedziałem Ewie o moich gorzkich związkach z Vestergaardami. Jak ich kopalnie były tymi, w których zginął mój ojciec. O tym, że Vestergaardowie ledwie wysłali wystarczająco dużo pieniędzy na pogrzeb mojego ojca, nie mówiąc już o pogrzebie mojej siostry, który odbył się miesiąc później. Zamiast tego recytowałam opowieści o legendarnym awansie Helene Vestergaard, a potem trzymałam język za zębami, z jej nazwiskiem jeszcze długo po tym, jak Ewa odpłynęła, i zastanawiałam się, jak życie baletnicy było dziwnym lustrem mojego własnego: Helene opuściła Młyn, by związać się z Vestergaardami i ich kopalniami - a kopalnie Vestergaardów zabrały moją przyszłość i wysłały mnie do Młyna. Pełne koło, jej jasna strona mojej własnej ciemnej monety, to dziwne połączenie, którego nigdy nie mogłam się pozbyć.

"Marit", mówi Ewa. Naciąga na swoje ramię i drży z oczekiwania. "To naprawdę może się dzisiaj zdarzyć".

"Mogłoby", mówię jasno. Mrugam, usilnie starając się nie myśleć o tym, jak wyglądała w wieku czterech lat, kiedy w nocy wspinała się ze mną do łóżka, bo dźwięk wiatru ją przerażał.

"Co oznacza, że to może być ostatni raz, kiedy jesteśmy razem ..." kontynuuje.

Odwracam się. Wiem, czego ona ode mnie chce, a ja borykam się z krawatami na moim fartuchu, natychmiast czuję się nieswojo.

"Proszę," mówi miękko. "Zasługuję na to, żeby wiedzieć, prawda? Obiecałeś, że kiedyś mi powiesz". Jej zużyte buty szepczą o drewnianą podłogę.

Lata temu podsłuchała, jak starsze dziewczyny plotkowały o rzeczach, które ona sama była już prawie na tyle dorosła, by zrozumieć. Że jej matka miała magię; że to ją zabiło. Nigdy nie okłamałem Eve, że mam własną magię. Ale to sekret, którym nigdy nie dzieliłem się z nikim, trzymając go w ścisłej tajemnicy od nocy, w której zginęła moja siostra. A rozmowa o Firnie zawsze ścinała trochę za blisko innych pytań, na które nie chciałem odpowiadać.

"W porządku," mówię w końcu, skupiając się na kosmyku włosów, który uciekł z jej koka. "Tak, przypuszczam, że jesteś teraz wystarczająco dorosła, by to usłyszeć. Rzeczywiście uważam, że twoja matka mogła mieć Firn. Podsłuchałam kiedyś rozmowę Ness."

Ramiona Eve sztywnieją. "Moja matka była zbyt nieostrożna z magią?" Przełyka ciężko, jakbym potwierdziła coś, czego zawsze się obawiała. "Kiedy byłam dzieckiem? Ona ... wybrała to nade mną?"

"To nigdy nie jest takie proste," mówię. Odgarniam z powrotem loki spinką. "Spróbuj myśleć o magii jak o grze strategicznej z bardzo wysoką stawką". wzdycham. "I czasami... może warto zagrać. Może to najlepszy wybór z dwóch trudnych wyborów."

"Gra." Smutek cieniuje jej oczy, jakby gromadził się gdzieś głęboko w niej. To samo, co zawsze starałem się trzymać z dala. "Gra, którą przegrała", szepcze.

Daję jej ciasne skinienie głową i myślę: I moja siostra, Ingrid, też.

"Eve?" Ness krzyczy po schodach.

"Idzie!" woła Ewa. Nagle spogląda na mnie, jej ciemne oczy płoną w szarym półmroku pokoju wieloosobowego. "Ale czy jesteś pewna, Marit? Bo ... nie mam magii."

Podejrzewałam to, ale teraz ulga zalewa mnie, na tyle silna, że mogłabym się załamać. "To dobrze," mówię miękko. Ona owija swoje ramiona wokół mnie, a ja przytulam ją z powrotem, czując delikatny knit jej kości.

"Marit, czekaj. Ty też nie - prawda?" pyta, nagle się odsuwając.

Pamiętam jej małą, oszołomioną twarz wszystkie te lata temu, kiedy wręczyłem jej Wubbins z powrotem, cudownie uzdrowiony. Czucie magii w końcu ustępuje z moich palców, przyjemny chłód ogrzewa. Walczę z nagłą chęcią spojrzenia na opuszki palców, na cienką skórę na moich nadgarstkach.

"Oczywiście, że nie." Popycham ją w kierunku drzwi.

Kiedy dociera do korytarza, odwraca się z powrotem, mieniąc się. Światło łapie się w koraliki, które wziąłem do ręki.

"Dobrze", powtarza mi echo. Uśmiecha się. "W takim razie oboje nie mamy się czego obawiać".




Rozdział trzeci (1)

========================

Rozdział trzeci

========================

Na dole, w pokoju wypoczynkowym Mill'a, dywan jest odsunięty od wytartej podłogi w pobliżu kominka, tworząc prowizoryczną scenę. Chropowate krzesła ustawione są w półkolu, aby otoczyć miejsca honorowe, dwa okazałe fotele typu wingback z rozpryskami herbaty i promieniami słońca wypłowiałymi w ich ramionach. Scena jest taka sama jak wtedy, gdy tu dorastałam: wszyscy zmuszeni do jakiegoś przedstawienia, gdy tylko Ness złapała wiatr, że potencjalny rodzic przyjeżdża z wizytą. Starała się, żebyśmy wyglądały jak najbardziej pożądanie: siedząc w brudzie, pieląc żałosną wymówkę Młyna, jaką jest ogród warzywny, dla kobiety, która wyraziła zainteresowanie ogrodnictwem; ustawiając nas z grubymi książkami wokół paleniska, gdy przyjeżdżał akademik. Najczęściej dziewczynki o złotych głosach były nakłaniane do śpiewania, podczas gdy reszta z nas popijała słabą herbatę z ładnej porcelany i jadła płatki kanelstænger o smaku cynamonu. Dzieci, które potrafiły śpiewać, były zawsze bezbłędnie wyłapywane.

Ale dziś Ewa ma największą szansę zabłysnąć - bo dziś Ness każe dziewczynkom tańczyć.

Dziewczynki, które nie występują, zajmują krzesła na widowni. Ogień huczy, a przez szparę w oknie słychać świst wiatru. Nikt się do mnie nie odzywa, choć nie było mnie tylko trzy miesiące. Wiem dlaczego. Jestem przypomnieniem przyszłości, o której nie chcą myśleć.

Ness spogląda na zegar.

Herbata robi się zimna.

Wyszłam ze sklepu Thorsena blisko godzinę temu, a miejsca honorowe pozostają puste. Każda minuta mojego pobytu jest nieprzemyślana - kolejna minuta idiotyzmu. Eve owinęła wokół siebie długi sweter, żeby zakryć swój kostium, i nadal stoi z perfekcyjną, wyczekującą postawą, nawet gdy inni tancerze osuwają się pod ścianę lub osuwają na miejsca dla publiczności. Kiedy miała siedem lat, godzinami wertowała książkę z namalowanymi balerinami, studiując ich pozy, aż grzbiet zrzucił strony jak liście.

To Helene Vestergaard wysłała tę książkę do Młyna.

Teraz Ewa zgina się, żeby rozgrzać mięśnie, a kiedy nerwowo wystukuje palcami cichy wzór w ścianę, staram się nie myśleć o wszystkich zarobkach, które właśnie poszły i zmarnowały się na tutu.

"Może nie przyjdą dzisiaj po wszystkim" mówi Ness, ale głowa Ewy podrywa się na trzaskające pukanie do drzwi wejściowych. Mężczyzna i kobieta w średnim wieku wchodzą do środka, oczy mają jasne. Mężczyzna ma słono-pieprzne wąsy i wyraża żal z powodu godziny. Ness odrzuca jego przeprosiny i prowadzi parę do pokoju wypoczynkowego, gdzie ładna dziewczyna o imieniu Tenna wręcza im gorące herbaty i robi sobie z nimi curtsy. Niechętnie przyznaję, że podoba mi się uśmiech tej kobiety, a moje gardło zwęża się, gdy zajmują miejsca w fotelach z oparciami. Sprawdzam zegar ponownie, gdy oni osiedlają się, by słuchać trio dziewcząt śpiewających prostą harmonię czystymi, wysokimi głosami. Tenna czyta fragment Pisma Świętego ze zużytej Biblii Młyna, a potem Ness gestem wskazuje na kolejkę tancerzy.

Wychodzą w szeregu uporządkowanym według wzrostu, te najmniejsze owinięte w ćmiący tiul z wstążkami pączków róż we włosach. Wiem, że Ness wykonuje swoją pracę najlepiej jak potrafi, ale to okropne, czuć się jak kawałek cukierka wystawiony za szybą, wybrany według czyjegoś szczególnego gustu, mając nadzieję, że osoba, która cię pragnie, oferuje godne życie, a nie nowy rodzaj koszmaru. Obserwuję Eve, jak wychodzi, jej tutu wciąż ukryte pod swetrem, i rumienię się na nagłe wspomnienie ostatniego razu, kiedy użyłam magii. To było dwa lata temu, kiedy dobrze wiedziałam, że jestem za stara, by zostać adoptowana. Ale w ostatniej chwili desperacji użyłam magii, żeby uszyć sobie nową sukienkę. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Eve, gdy zobaczyła mnie tamtego ranka i zrozumiała, jak bardzo pragnęłam zostać wybrana - nawet jeśli oznaczało to pozostawienie jej w tyle. W końcu nie miało to znaczenia, ponieważ ta rodzina wybrała Anję, która miała cherubinkowy uśmiech i straszne skłonności do wybuchów, a ja płakałam gorącymi łzami w poduszkę tej nocy, że użyłam cennej magii i skrzywdziłam Ewę na darmo. Rano oddałam sukienkę, odrzucając ją wraz z moim ostatnim marzeniem o tym, że kiedykolwiek będę adoptowana.

W rzeczywistości widzę tę sukienkę właśnie teraz, haftowany wysoki kołnierz wyglądający tylko trochę gorzej, na jednej ze starszych sierot, które roznoszą ciastka na froncie.

A potem Ewa zrzuca sweter i cała sala sapie.

Siedzę z powrotem w cieniu, rumieniec dumy i przyjemności ogrzewa moją twarz na widok jej blasku w kostiumie, ale ona zdaje się nie zauważać reakcji publiczności; wysuwa podbródek w powietrze, znajduje swoją pozę i czeka, jej mięśnie są napięte jak naciągnięta struna.

Elin siada przy zabawkowym pianinie, żeby zagrać coś lekkiego i skocznego, a Ewa czeka za rzędem mniejszych dziewczynek. Tempo rośnie, rośnie i rośnie, aż moja stopa stuka prawie bez pozwolenia, a kiedy nadchodzi sygnał Ewy, to tak jakby spędziła lata zbierając w sobie muzykę na tę właśnie chwilę.

Ewa w końcu odczepia zatrzask i uwalnia go.

Wygina się i wydłuża, płynnie i lekko. W pokoju jest przeciąg ze szczeliny, w której szyba okienna nie do końca pocałowała parapet; jest słaby zapach kulki na mole, którego nie jest w stanie ukryć nawet parzona herbata; ale jest tak, jakby Ewa wyszła do tańca w przestrzeni poza nim. Och, kocham ją. Sprawia, że inne dziewczyny wyglądają, jakby ich kończyny były wystrugane z drewna i osadzone na zardzewiałych zawiasach.

Chcę złapać panią Madsen za rękę i powiedzieć jej, że Eve nigdy nie miała w życiu prawdziwej lekcji. Że ona po prostu czuje muzykę i przekłada ją na taniec, tak naturalnie, jak mówi się w innym języku.

Wyobraź sobie, błagam, jaka mogłaby być z prawdziwym domem, prawdziwą instrukcją. Jaka mogłaby być z tobą.

Ewa tańczy tak, jakby jej serce stopiło się i teraz przelewa się złotym, bolącym ogniem przez jej żyły. Prawie nie mogę oderwać od niej wzroku, by obserwować Madsenów, którzy przyglądają się jej z wyrachowaniem. Moje serce splata się w bliźniacze pnącza nadziei i strachu na widok spojrzenia, które pojawia się na ich twarzach. Spojrzenie, jakby wiedzieli, że po raz pierwszy widzą swoją córkę.




Rozdział trzeci (2)

Kiedy muzyka dochodzi do punktu kulminacyjnego, Ewa rzuca nogi w bezwysiłkowe, zaimprowizowane jeté. Kończy spłukana i zdyszana, wpatrując się w nas wszystkich ognistymi oczami.

Madsenowie klaszczą, a dziewczęta kłaniają się i zmykają do jadalni, by przygotować dania z klopsików, korniszonów, ciemnych kromek żytniego chleba, kurczaka z brązowym sosem i kompotem z rabarbaru, gløgg z dodatkiem złotych rodzynek. Serce staje mi w gardle, gdy Madsensowie machnięciem ręki przywołują Nessa.

"Chcielibyśmy porozmawiać z jedną z dziewcząt" - mówi pani Madsen, a ja podążam za jej długim, cienkim palcem do strony pokoju, gdzie stoi Eve. Wciągam drżący oddech.

"Eve?" pyta Ness. Eve krzywi się.

"Nie," mówi pani Madsen. "Ta blondynka obok niej."

Łapie mnie oddech. Chodzi jej o Gitte. Gitte, która nie była prawie tak dobra jak Ewa, nie o połowę. Widzę, jak Eve gwałtownie mruga. Ma uśmiech na twarzy, który sprawia, że nienawidzę ich wszystkich, a także siebie, bo jeśli mam być szczera, to jestem przeszczęśliwa.

"Gitte! Chodź tu! Przyjdź porozmawiać z Madsenami, tutaj, w prywatnym foyer! A potem ... uczta!" mówi Ness, promieniejąc.

Robię krok w stronę Ewy. Powiem jej mój plan, właśnie teraz. Że zamierzam zaoszczędzić tyle pieniędzy, żebyśmy może kiedyś mogły stworzyć własną przyszłość. Że jeśli nikt nas nie wybierze, to i tak możemy wybrać siebie nawzajem. Jestem w połowie drogi do niej, gdy nagle słyszę dźwięk głosu innej kobiety.

"Ness," kobieta mówi miękko, szeptem z cienia za nami. Cała sala odwraca się w jej stronę w szoku. Musiała się wślizgnąć, kiedy dziewczyny występowały, a ja byłam rozproszona.

Moja głowa kieruje się w jej stronę, a moje serce pompuje i wali, gdy wytężam wzrok. Kobieta wychodzi z cienia do światła.

"Chciałabym porozmawiać z jedną z dziewczyn również prywatnie, jeśli mogę."

To, co zauważam jako pierwsze, to jej długie nogi baletnicy i błyszczące szpilki w jej włosach. Jej szklany naszyjnik łapie światło i pokazuje młotek i kilof. Górniczy herb Vestergaard.

Obracam się w zwolnionym tempie, by obserwować Ewę. Jest zamrożona, jej oddechy są krótkie i płytkie. Ale widzę oszołomiony wyraz niedowierzania na jej twarzy dokładnie w chwili, gdy uświadamia sobie, kto to jest.

Helene Vestergaard.

Oczy kobiety śledzą pokój, aż w końcu spoczywają na Ewie.

Obdarza ją niewielkim uśmiechem, wyciąga zgrabną dłoń i mówi miękko: "Ty".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Śmiertelny dar"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści