Znalezienie Jenny

Poniedziałek

MONDAY

Noc zamknęła ją jak czarny jak smoła pokój, w którym nie ma światła pod drzwiami.

Kręciło jej się w głowie, gdy próbowała sobie przypomnieć, co się wydarzyło od momentu, gdy wyjechała z parkingu jakiś czas po piątej, gdy niebo zarumieniło się na różowo, a chmury przybrały kolor wyblakłego pomarańczu.

Wiedziała, że to już prawie koniec.

Jej oczy błądziły dookoła, widząc tylko odcienie ciemności. Może była już martwa i nie wiedziała o tym. Zacisnęła dłonie tak zawzięcie, że zdrętwiały jej palce, a i tak zadrżały na głos, który syczał niecierpliwie: No dalej, nie mamy całej nocy. Zróbmy to.

Potknęła się od samochodu, obszycie dżinsów zahaczyło o obcasy butów. Po kilku niepewnych krokach poślizgnęła się, mocno się potrzaskując, uderzając podbródkiem o żwir. Smakując krwi na języku, podniosła się na kolana i uniosła głowę, zdezorientowana. Która droga była do przodu? Która była do tyłu?

Co jest z tobą nie tak? Głos stawał się coraz bardziej gniewny. Rusz się, na litość boską. Wstań.

Z trudem się podniosła, walczyła o to, by nie zachwiać nogami, by znów nie pójść w dół.

Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do braku światła, dostrzegła otaczającą ją grzywkę drzew. Żwir chrzęścił pod jej butami, tworząc niepewny grunt pod nogami, gdy posuwała się naprzód, w dół niewidzialnej ścieżki. Gęsia skórka kłuła jej ciało pod polarowym swetrem i golfem, który był zbyt ciepły pod jej płaszczem.

Teraz kładę się do snu. Modlę się do Pana, by zachował moją duszę. Jeśli umrę, zanim się obudzę, modlę się do Pana, by zabrał moją duszę.

Powiedziała sobie, że kiedy to się skończy, nie będzie czuła bólu. Dziura w jej sercu zniknie, a wraz z nią kłamstwa. Byłaby tylko cisza.

Czy nie tego właśnie chciała?

Pomimo zimna, powietrze pachniało wilgocią i kredą. Surowe. To było idealne miejsce na śmierć, już wykopany grób. Schodziła w dół i w dół, aż dotarła do błotnistego dna i znów upadła na kolana.

Zacisnęła oczy, nie walcząc już ze łzami, lecz tonąc w nich i modląc się usilnie, by gdy ją znajdą, zrozumieli.

Boże drogi - błagała - wybacz mi.

Choć nikt nie mógł usłyszeć.

Pierwsze pukanie do drzwi było tak nieśmiałe, że Jo nie była pewna, czy je usłyszała. Kiedy stało się bardziej natarczywe, jej pierwszą reakcją była irytacja. Było późno, a ona była zmęczona. Kusiło ją, żeby go zignorować, mając nadzieję, że ktokolwiek to był, odejdzie.

Jej ciekawość wzięła górę.

Odsunęła zasłonę w salonie i wyjrzała na zewnątrz, by zobaczyć mężczyznę, źle oświetlonego przez jej słabe światło ganku, a jednak od razu wiedziała, kim on jest. Wzięła głęboki oddech, zanim rozpięła martwy rygiel i otworzyła drzwi na oścież.

"Hej," powiedział Adam, skulony w swoim płaszczu przed zimnem. "Mogę wejść?"

Zarysowała drzwi szeroko i odsunęła się na bok.

Musiał jechać prosto z pracy; wciąż nosił scruby pod poobijaną kurtką typu bomber. Był świeżo po prysznicu, jego ciemne włosy gładko przylegały do czaszki, ale Jo wyobraziła sobie, że czuje na skórze smród sali autopsyjnej. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, cuchnął wodą toaletową, tym i Vicksem, który czasem rozsmarowywał pod nosem.

Ach, tak romantycznie.

Zaryglowała drzwi, po czym weszła za nim do salonu.

Zatrzymał się, rozglądając się po przestrzeni. "Miejsce wygląda dobrze," powiedział, choć zastanawiała się, jak mógł zobaczyć wiele z niczego w ciemności. "To bardzo ty."

"Dlaczego tu jesteś?" zapytała, bo nie powinien był tego robić. Zgodzili się, że nie zobaczą się więcej, nie kiedy był jeszcze żonaty. Właśnie dlatego opuściła miasto i przeniosła się do Plainfield, aby uciec od tego, czego nie mogła mieć.

"Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że to już koniec". Potarł dłonią po swojej ubiczowanej twarzy. Cienie pogłębiły bruzdy przy jego oczach i ustach. "Papiery są podpisane. Ona przenosi się do Los Angeles. Jestem wolnym człowiekiem."

Jeśli to była prawda, jeśli to było to, czego naprawdę chciał, dlaczego wyglądał tak żałośnie?

"Mogłeś zadzwonić ..."

"Nie." Potrząsnął głową, zbliżając się do niej. "Musiałem cię zobaczyć, Jo. Musiałem wiedzieć, że jesteś prawdziwy, że to jest prawdziwe. Powiedz mi, że się nie mylę."

Ledwo mogła oddychać. Na pewno nie mogła mówić.

"Powiedz coś, proszę", błagał.

Jo poczuła zawroty głowy, jakby została odwrócona do góry nogami, a może do środka. "Nie mylisz się", powiedziała i wzięła go za rękę, prowadząc do swojej sypialni.

Zsunęła jego płaszcz z ramion i sięgnęła po jego twarz. Ściernisko jego szczęki łaskotało dłonie jej rąk. Potem pocałowała go mocno, a on jęknął nisko w gardle, jego ramiona pojawiły się wokół niej, przyciągając ją blisko.

Rozebrali się w milczeniu, zbyt niespokojni, by mówić. Cisza szeleściła ruchem, gdy odrzucone ubrania były kopane na bok. Jo słyszała swoje przyspieszone bicie serca, tak głośne w jej uszach, i zastanawiała się, czy on też je słyszy.

Adam opuścił ją na łóżko, a ona znalazła się pod nim przypięta, pod jego rękami, udami, ustami.

Wydała okrzyk, a potem zagryzła wargę, by się uciszyć, nagle niezręczna, zawstydzona swoimi emocjami i tym, jak gwałtownie wypłynęły na powierzchnię, wprawiając ją w drżenie, budząc każdy zmysł.

Wyszeptał jej imię, jego oddech był ciepły na jej skórze. Jego usta dotknęły jej szyi, skubiąc zęby, a ona ścisnęła mocniej oczy, rozkoszując się ciemnością, tym, że nie widzi, tylko czuje.

Przycisnął się do niej, tak mocno, że poczuła, jak znika w nim, mieszanka ciała, potu i głodu, ich ruchy niecierpliwe, niezgrabne jak nastolatki. Jego dłonie wplątały się w jej włosy, odciągając jej głowę do tyłu, gdy wyginała się pod jego wpływem. Wdychała powietrze, łapczywie spijając go, wołając.

Boże, pomóż mi - błagała, zanim z jej głowy uleciała wszelka racjonalna myśl. Nie chciała żyć w strachu przed swoją przeszłością i tym wszystkim, czego mu nie powiedziała. Proszę, nie pozwól mi go znowu stracić.

Wtedy jego usta objęły jej, słodkie i sine, a ona smakowała pot na jego skórze i sól swoich łez.




Rozdział pierwszy (1)

ROZDZIAŁ JEDEN

TUESDAY

Mężczyzna siedział tak blisko, że ich kolana niemal się stukały.

Przyciągnął krzesło wokół jej biurka, więc nie było między nimi nic oprócz odrobiny powietrza i pięści, które trzymał zaciśnięte na kolanach.

"Powiedz mi, detektywie, gdzie może być moja żona?" powiedział, mniej pytaniem niż żądaniem. "Co mogło się z nią stać?".

"Proszę się uspokoić, panie Dielman. Widzę, że jest pan zdenerwowany. Może mnie pan wypełni?" Jo Larsen nie miał wyboru, musiał słuchać. Ten facet nie zamierzał odejść.

Według sierżanta z biurka, zaszył się w holu na dobre i wcześnie, prosząc o rozmowę z nią. Jo znalazła go tam, kiedy wróciła na posterunek, po tym jak wraz ze swoim partnerem spędziła większą część poranka na dochodzeniu w sprawie kradzieży w lokalnym sklepie z przędzą. Ale kiedy Jo posadziła go przy swoim biurku, wszystko co robił, to rzucał w nią pytaniami, jakby Jo była w jakiś sposób odpowiedzialna za jego problem.

Mimo swojego nastawienia miał panikę w oczach. Jo współczuła mu. Zastanawiała się, czy ma na czole wytłoczony znaczek frajera.

A Hank myślał, że jest taką twardą babką.

Ha.

W tej chwili nie miała nic pilniejszego na biurku. Do Święta Dziękczynienia pozostał niewiele więcej niż tydzień, a niedawna zimna fala skutecznie obniżyła niski wskaźnik przestępczości w Plainfield do ledwie zauważalnego punktu, który bez reszty zadowolił radę miejską i policyjny hajs. To sprawiło, że Jo i jej partner, Hank Phelps, zajęli się tak pilnymi sprawami, jak kradzież instrumentów muzycznych z liceum i kradzież kartonu kaszmirowej przędzy z The Knitting Needle.

Służba i ochrona maleńkiego Plainfield w Teksasie przez ostatnie dwa lata była daleka od jej dni w policji w Dallas, mimo że znajdowała się niemal w zasięgu wzroku od granic miasta. Jo nie mogła powiedzieć, że brakuje jej rutyny codziennej miejskiej przemocy. W tym momencie swojego życia wolała mieć do czynienia z kradzieżą tuby niż z morderstwem w każdy dzień tygodnia.

"Więc nie miałaby powodu, żeby startować. Nie widzisz?"

Czego? Jo zdała sobie sprawę, że przegapiła część monologu Patricka Dielmana. "Może zechce pan skontaktować się z członkami jej rodziny w okolicy, sir. Może jest z nimi."

"Ona nie ma rodziny w mieście". Jego oczy z czerwonymi obwódkami znów zaspały na całego. "Jej jedyna siostra mieszka w Des Moines. Nawet nie przyszła na nasz ślub. Oddalili się od siebie, kiedy Jenny wyszła za mąż za Harrisona".

"Kto?"

Miękki drawl Dielmana stwardniał. "Kevin Harrison. Jest chirurgiem w Presbyterian Hospital i nie jest kimś, do kogo Jenny biegałaby na wizyty. On też się ponownie ożenił i prawie nie utrzymywali kontaktu".

"A co z jej rodzicami?"

"Jej rodzice nie żyją".

"Czy zadzwoniłeś do siostry, w każdym razie?"

"Tak, dzwoniłem." Zagryzł wewnętrzną stronę policzka. "Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z tą kobietą, więc było to niezręczne jak cholera. Zaoferowała, że poleci, ale powiedziałem jej, żeby została na miejscu, na wypadek gdyby moja żona próbowała się z nią skontaktować."

"Jak nazywa się ta siostra?"

"Kimberly Parker."

Jo nabazgrała to, a potem stuknęła długopisem o szczękę. "A co z przyjaciółmi lub współpracownikami?".

Potrząsnął głową. "Dzwoniłem do biblioteki, w której jest wolontariuszką w godzinach porannych. Nie ma jej tam. Zastanawiali się, czy jest chora. Wstydziłem się powiedzieć im, że zaginęła, jakbym ją stracił." Pęd słów zatrzymał się na chwilę, bo ciężko przełknął. "Nasza sąsiadka z sąsiedztwa widziała Jenny przelotnie wczoraj około godziny piątej. Wracała do domu z pracy, kiedy Jenny wyszła na zakupy." Zamachnął się ręką przez swoje ściśle przycięte włosy. "Nie mogę sobie wyobrazić, gdzie mogłaby być, chyba że stałoby się coś złego. Musicie wydać jakiś biuletyn..."

"Proszę posłuchać, panie Dielman," powiedziała Jo, przerywając mu, ledwo gotowa do wydania listu gończego na jego żonę. "Może ona się wyładowuje. Założę się, że ona wraca do domu, przepraszając jak szalony za uczynienie cię martwić. Jeśli nie, weźmiemy to stamtąd."

"Posłuchaj mnie!" Dielman syczał, jego brązowe oczy błysnęły. "Jenny nigdy nie zrobiła nic pochopnego. Nigdy nie zostawała na noc poza domem. Nigdy nie opuściła poranka w bibliotece, nie z byle powodu. Nie rozumiesz tego?"

Jo przycisnęła końcówkę swojego pióra do podkładki papieru przed nią, tworząc smugę atramentu na stronie, która miała na sobie niewiele więcej. "Rozumiem, że się martwisz."

"Martwisz się? A co jeśli stało się najgorsze? Co jeśli ktoś ją skrzywdził?" Wyciągnął rękę, by chwycić jej przedramię. "Musisz coś zrobić".

"Dobrze," powiedział Jo. "Dobrze." Puścił ją, a ona osiadła z powrotem, odsuwając się. "Prześledźmy to jeszcze raz i zobaczmy, z czym mamy pracować".

"Jak już mówiłem, nie było jej tam, kiedy wróciłem do domu z pracy około siódmej poprzedniego wieczoru, a powinna być. Zawsze jest."

Gdy mówił, Jo robił notatki. Historia była wystarczająco łatwa do naśladowania. Trzydziestopięcioletniej kobiety o imieniu Jenny Dielman nie było tam, gdzie powinna być. Ostatni raz jej mąż słyszał od niej poprzedniego dnia późnym popołudniem, może kilka minut przed piątą. Zadzwoniła do niego do pracy, żeby powiedzieć, że wybiera się na zakupy do nowego Warehouse Club, bo dostała pocztą darmową wejściówkę i chciała ją wykorzystać. Nie pomyślał o tym, skończył aktualizować kilka plików w swojej pracy jako administrator dużej praktyki medycznej w północnym Dallas i wyszedł z pracy krótko przed siódmą.

Ale Jenny nie było w domu, kiedy przyjechał.

W ogóle nie wróciła do domu.

"Czy próbowałeś dzwonić na jej komórkę?"

"Pół tuzina razy", odpowiedział, wpatrując się w sztylety. "Nie odbierała."

"A co z jej stroną na Facebooku?"

"Nie ma jej."

"Czy próbowałeś w Warehouse Club?" Jo zapytała jako następna.

Patrick Dielman wydyszał niecierpliwie. "Podjechałem tuż przed zamknięciem o dziesiątej i przeszukałem parking w poszukiwaniu jej samochodu, ale nie było go tam. Rozmawiałem z kierownikiem, niejakim Owenem Rossem. Zapytał, czy miała zwykłą kartę członkowską, powiedział, że może sprawdzić w komputerze, czy z niej korzystała." Wyciągnął wyprasowaną chusteczkę z kieszeni swojego prochowca Burberry i otarł czoło. "Ale ona miała tę przeklętą przepustkę dla gości, tylko bezwartościowy kawałek papieru".




Rozdział pierwszy (2)

"Mimo to, gdyby dokonała zakupu za pomocą karty kredytowej lub debetowej, wiedzielibyśmy, że dotarła do sklepu".

"Pan Ross nie oferował takiej pomocy, detektywie. Nie mnie" - dodał Dielman i skręcił chusteczkę w precla.

"Masz numer rejestracyjny?" Jo zanotowała jego opis pojazdu Jenny - czerwonego Nissana - i nazwisko kierownika, Owena Rossa.

"A co ze szpitalami w okolicy?" zasugerowała. "Może pani Dielman brała udział w wypadku?".

Potrząsnął głową. "Dzwoniłem do Plainfield Memorial wczoraj wieczorem i ponownie dziś rano. Rozmawiałem z pielęgniarką z izby przyjęć i kimś z admisji. Zapewnili mnie, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie widziano żadnej Jennifer Dielman".

"Coś jeszcze?" zapytała go, bo najwyraźniej pokonał już mnóstwo terytorium, zanim postawił stopę na posterunku.

"Wiem, że nie wypłaciła żadnej gotówki z banku, ponieważ ma dostęp tylko do naszego wspólnego konta czekowego, na którym nigdy nie ma więcej niż kilkaset dolarów. Ja zajmuję się kontami oszczędnościowymi i pieniężnymi. Karty kredytowe są w naszym wspólnym posiadaniu i już je sprawdziłem, czy nie kupiła biletu lotniczego do Iowa". Potrząsnął głową. "Gdyby nie pojechała do siostry, nie wyobrażam sobie, gdzie by była. Trzymamy się razem."

Nadal zdumiewało Jo słuchanie o gospodyniach domowych, które nie miały kontroli nad pieniędzmi. Brzmiało to jak lata pięćdziesiąte, tak posłusznie. Trochę jak bycie trzymanym w klatce, nie coś, co kiedykolwiek zrobiłaby z chęcią. Skinęła głową. "Był pan bardzo zajęty, panie Dielman."

"Nie mogłem tak po prostu siedzieć, prawda?"

A może nie ufał swojej żonie tak bardzo, jak wyznawał.

Żuła skuwkę długopisu, próbując rozważyć inne możliwości, jeśli pozostały jakieś, których Patrick Dielman nie objął. "Czy mogła wpaść na kogoś w sklepie? Poszła na drinka i była zbyt napalona, żeby prowadzić samochód do domu?".

Wpatrywał się w nią jak w wariatkę. "Nie znasz jej. Nigdy nie zostałaby z dala od domu przez całą noc, nie mówiąc mi o tym. Ona nie jest tego typu osobą i nie dostaje napiwków. Ona w ogóle nie powinna pić."

Nie powinien?

"Masz rację, nie znam jej", powiedział Jo, "i dlatego zadaję pytania".

"Przepraszam," powiedział i wbił skręconą chusteczkę z powrotem do kieszeni swojego płaszcza, dyslokując skórzaną rękawiczkę w procesie. Schylił się, aby ją odzyskać. "Chyba pan nie rozumie, detektywie. Faktem jest, że Jenny nie ma przyjaciół. Ma tylko mnie."

"Wiem, że to trudne," powiedziała Jo, bo czuła się źle dla faceta, naprawdę. Co najmniej, jego żona wyszła na niego, a może bolted z jej klatki był bardziej trafny opis. "Ale nie panikujmy jeszcze". Zerknęła w dół na adres, który jej podał. "Mieszkasz na Ella Drive?"

"W Woodstream Estates, tak."

Jo znała to jako rozwijającą się okolicę z domami typu ranczo z czerwonej cegły w rozbudowującym się pododdziale dla ciężko pracujących ludzi z klasy średniej na szybkiej drodze do upper-middle. To było miłe, nawet ekskluzywne, ale z pewnością nie było to miejsce dla wielkich pieniędzy, które zainspirowałyby porwanie dla okupu. Poza tym facet mówił, że zarządza gabinetem lekarskim. Nie był raczej Billem Gatesem. "Od jak dawna jesteście mieszkańcami Plainfield?"

"Czternaście miesięcy." Podniósł swoje oczy na jej. "Przeprowadziliśmy się tu z miasta po ślubie. Jenny uwielbiała tę okolicę. Powiedziała, że czuje się tu dobrze, niemalże w spokoju. Miała chwiejne pierwsze małżeństwo, które rozpadło się po tym, jak"- przełknął ciężko-"po tym, jak trzy lata temu straciła syna. Chłopiec miał zaledwie sześć lat".

"Jakie to straszne." Jo poczuła ukłucie.

"Nigdy tak naprawdę się z tym nie pogodziła".

"Jak miał na imię?"

"Finn." Zamrugał gwałtownie. "Finnegan Harrison."

Jo nabazgrała na swoim notatniku.

"Rozwiodła się po śmierci chłopca. Byłam sama przez jakiś czas, kiedy spotkaliśmy się na spotkaniu w kościele w Prestonwood. Oboje byliśmy dość zardzewiali w kwestii randek." Uśmiechnął się niezręcznie. "Polubiłem ją od samego początku. Była powściągliwa, nie była gadatliwa jak niektóre kobiety, które poznałem. Odniosłem wrażenie, że chciała, by się nią zajęto, a ja wiedziałem, że mogę to zrobić. Dobrze do siebie pasowaliśmy."

Rozwiodła się. Straciła syna. Ponownie wyszła za mąż. Cicho, Jo napisała.

"Cicha woda płynie głęboko", powiedziała, bo tak często było.

Jego ręce pocierały kolana, a on sam zdawał się wpatrywać w dół w swoje wypolerowane czarne oxfordy. "Zwracamy na siebie uwagę. Jesteśmy dla siebie nawzajem najlepszymi przyjaciółmi."

Stanął nagle, sięgając pod płaszczem po portfel. "Tutaj," powiedział, popychając na nią kartkę papieru i siadając ponownie.

To była fotografia, miękka od obsługi i pognieciona od zgięcia w jego portfelu. Światło sufitowe odbijało się od błyszczącej powłoki, gdy Jo badała kobietę na zdjęciu.

Była smukła, z ciemnymi włosami do ramion, z ostrożnym uśmiechem na twarzy. Jej szerokie oczy wpatrywały się gdzieś indziej, nie bezpośrednio w aparat, jak ktoś, kto nie lubi, gdy robi mu się zdjęcia. Trzymała w ramionach czarnego kota, którego głowę miała schowaną pod brodą.

Jo przesunęła się na krześle, niepokojona tym obrazem.

W wyrazie twarzy Jenny Dielman było coś, narzucony sobie dystans, który Jo widziała u siebie wystarczająco często, jakby ukrywała ranę, która nie chce się zagoić. Może Jenny nie miała nic przeciwko mężowi, który tak uważnie ją obserwował, który kontrolował wydawane przez nią pieniądze, bo ją chronił. Chronił ją przed boogeymanem. Jo wiedziała co nieco o straszydle. Dorastała z jednym i nadal odwiedzał ją od czasu do czasu w jej koszmarach.

"To Ernie" - powiedział Dielman i szturchnął palcem w zdjęcie. "To jej kot".

"Ernie?" Jo nie wiedziała, do czego zmierza. "Jak na Ulicy Sezamkowej?"

"Nie. Ernest Hemingway. Wszystkie koty, które mieszkają w jego domu na Key West mają sześć palców. Tak samo Ernie. Jennifer wzięła go z funta". Jego dłonie potarły uda. "Nie chciała nawet jechać na wakacje, bo to oznaczało zostawienie go. Nie rozumiesz tego?"

"Tak." Miała złe wibracje, żeby to udowodnić. "Rozumiem."

Gdzie jesteś, Jenny? Czy w ogóle chcesz być znaleziona? Czy może uciekłaś przed zbyt mocnym trzymaniem?




Rozdział pierwszy (3)

Jo zmusiła swoje oczy z powrotem do fotografii. "Jest bardzo ładna".

Dielman wypuścił suchy śmiech. "Nigdy mi nie wierzy, kiedy mówię jej, że jest piękna. Harrison zrobił na niej numer. Byli razem przez coś koło siedmiu lat. Nie mówiła o tym zbyt wiele, ale z tego, co mówiła, wiem, że po śmierci Finna zrobiło się źle."

"Powiedziałaś, że dr Harrison był jej pierwszym mężem?"

"Tak." Zacisnął usta. "Była w piekle i z powrotem, zanim się poznaliśmy, ale wszystko było z nami dobrze. Jenny nigdy by nie odeszła, nie w taki sposób."

Do piekła i z powrotem.

Chyba że uciekająca żona zdała sobie sprawę, że jej drugie małżeństwo nie jest lepsze od pierwszego.

Czy pani Dielman postanowiła zrobić sobie przerwę?

Czy Patrick Dielman nie był zbyt szczery w kwestii stanu ich związku? To nie byłby pierwszy raz, kiedy mąż nakarmił ją białym kłamstwem lub dwoma. Kiedy kobiety zaginęły, lub co gorsza, to częściej niż nie stał za tym małżonek lub chłopak.

"Czy zauważyłeś, że zniknęły jakieś jej rzeczy, jak walizki, ubrania, czy przybory toaletowe?"

"Nie, nic nie zniknęło. Przeszedłem już przez dom. Jej torby są w szafie w przedpokoju, tam gdzie zawsze były. Jej szczoteczka do zębów wciąż leży obok mojej." Wydmuchał oddech. "Jej tabletki też tam są".

"Jej tabletki?"

"Zoloft," powiedział jej. "Dlatego wiem, że nie piła. Nie może mieszać leku i alkoholu, i nie zrobiłaby tego."

Anteny Jo poszły w górę. "Czy ona ma kliniczną depresję?"

"Nie chodzi do psychiatry, jeśli o to ci chodzi". Dielman brzmiał defensywnie. Wydawało się, że ostrożnie waży swoje słowa. "Nasz internista, dr Patil, wypisał receptę. Powiedział, że miała objawy zespołu stresu pourazowego. Jenny nie była wariatką".

Jego opinia, zastanawiała się Jo, czy lekarza?

"Mogę powiedzieć, co myślisz, ale to nie ma z tym nic wspólnego".

Jo pomyślała, że może. "Nigdy nie próbowała się zabić?"

"Nie odkąd ją znam".

"Czy kiedykolwiek o tym mówiła?"

"Nie przy mnie." skrzywił się. "Jenny miała problemy z poradzeniem sobie ze śmiercią Finna. Trudno jej było to zaakceptować, zwłaszcza że nie mogła mieć więcej dzieci."

"Dlaczego?"

"Zrobili histerektomię po urodzeniu Finna z powodu krwawienia. Powiedziała, że to nie ma znaczenia, bo żadne dziecko nie zastąpi jej syna". Mruknął. "Czasami zachowywała się tak, jakby straciła..." Zatrzymał się.

"Straciła co?"

"Wszystko," powiedział i potrząsnął głową. "Nie wiem. Ostatnio zachowywała się jak zdenerwowana i zdezorientowana. Skarżyła się, że rzeczy nie są tam, gdzie je zostawiła, że rzeczy zaginęły."

"Na przykład co?"

"Jej klucze, zdjęcie, nawet szalik, który dałem jej na urodziny. Czasami przysięgała, że zamknęła drzwi, ale były one otwarte." Uszczypnął się w mostek swojego nosa. "Powiedziałem jej, że popada w paranoję".

"Czy powiedziałeś jej lekarzowi?"

"Nie." Dielman zmarszczył brwi. "Czy uważasz, że to ważne?"

Jo zwalczył chęć potrząśnięcia nim. "Dlaczego nie powiesz mi, co pamiętasz, że miała na sobie, kiedy widziałeś ją po raz ostatni?".

On się ożywił. "Kiedy wyszedłem wczoraj do pracy, miała na sobie golf pod szarą bluzką z polaru i niebieskie dżinsy. Pewnie założyła buty, bo jest zimno. Kiedy ją zobaczyłem, była jeszcze w skarpetkach. Musiała założyć swój czarny płaszcz. Nie było go w szafie w holu."

"Czy ma jakieś znaki rozpoznawcze?"

"Jak blizny?"

"Blizny," powiedziała mu Jo, "albo znamiona, tatuaże".

Zarumienił się i pieścił się z zagnieceniem w spodniach. "Ma malutkiego motyla na lewym biodrze". Jego jabłko Adama falowało. "Dostała go po swoim rozwodzie z Harrisonem".

"Coś jeszcze?"

"Ma medalion, który nosi cały czas. Jest srebrny z inicjałem F, dla Finna. Trzyma w nim jego zdjęcie. Rzadko go zdejmuje."

Jo zanotowała.

"Czego jeszcze ode mnie potrzebujesz?". Zapiął swój płaszcz, jakby był gotowy do wyjścia.

"Jeszcze tylko jedna rzecz." Zawahała się, nienawidząc pytać. "Czy twoja żona mogła się z kimś spotykać?".

Parsknął. "Gdybym podejrzewał, że mnie zdradza, powiedziałbym ci o tym od początku".

"A co z tobą?" zapytała. To, że Dielman nosił obrączkę, nie znaczyło nic.

"Dlaczego pytasz o coś takiego? Po prostu ją znajdź, na litość boską," trzasnął. "To jest twoje zadanie, prawda? Skończyliśmy?"

Jo zerknęła w dół na zdjęcie na biurku, potem w górę na niego. "Tak, skończyliśmy, panie Dielman", powiedziała mu, myśląc, że gdyby była jego żoną, też mogłaby uciec.

To moje drugie podejście do rozpoczęcia tego dziennika. Próbowałam wczoraj, siedząc w samochodzie na parkingu biblioteki. Miałam zeszyt na kolanach i zaczęłam spisywać swoje uczucia, myśląc o Finnie, jak bardzo za nim tęskniłam. Ale uderzyłam ręką w kierownicę, próbując łyknąć kawy, i rozlałam na kartkę.

Czy to zły omen?

Tym razem zamiast tego pomyślę o tym, co powiedział mi doktor P podczas ostatniej wizyty.

"Użyj notatnika, aby uporządkować swoje emocje i nadać sens rzeczom. Nie musisz zapomnieć o tym, co się stało", powiedział w ten swój miły sposób, który zawsze sprawia, że chcę płakać. "Ale musisz wymyślić, jak zacząć iść do przodu, zamiast patrzeć wstecz".

To piękna myśl. Brzmi naprawdę praktycznie i o wiele mniej kłopotów niż ogrodnictwo. Nie wiem, jak to pomoże. Nie sprawi, że przestanę myśleć o Finnie i tęsknić za nim. Nie zmieni faktu, że nigdy nie będę mogła mieć kolejnego dziecka. Miałam jedno i straciłam je.

Jedyne, co wiem na pewno, to to, że nie mogę iść naprzód, dopóki nie zrozumiem, co się stało, a obiecałam Finnowi - przekroczyłam swoje serce i przysięgłam na Boga - że dokładnie to zrobię. Dzień po Święcie Dziękczynienia miną trzy lata od jego wypadku. Trzy lata życia we mgle żalu, kiedy powinnam była zadawać pytania.

Teraz nadszedł czas, aby coś z tym zrobić. Muszę poznać szczerą, boską prawdę. Nawet jeśli jedyną osobą, którą w końcu przekonam, będę ja sama.




Rozdział drugi (1)

ROZDZIAŁ DRUGI

Zanim Dielman opuścił stację, Jo ofiarowała mu swoją wizytówkę, zapewniając, że skontaktuje się z nim po tym, jak trochę poszpera. Namawiała go, żeby zajął się swoimi sprawami i skontaktował się, jeśli odezwie się jego żona, co - miała nadzieję - nastąpi.

Jenny Dielman mogła być równie dobrze prostą strzałą, która nigdy nie odbiegała od normy, ale nawet najbardziej przewidywalne istoty musiały wyrzucić z siebie parę. Może Jenny miała do załatwienia sprawy, o których nie mogła rozmawiać z mężem. Może chciała rozciągnąć swoją smycz. Kiedy już to zrobi, pojawi się tak nagle, jak zniknęła.

W teorii brzmiało to dobrze. Część Jo prawie w to uwierzyła.

Zadzwoniła do Biblioteki Publicznej w Plainfield, gdzie Jenny była wolontariuszką, i rozmawiała z dyrektorem, niejaką Sally Nesbo, która powtórzyła odczucia Dielmana, że Jenny jest bardzo odpowiedzialna. Zauważyła, że Jenny często przychodziła jako pierwsza każdego ranka, czekając na zewnątrz, aż pracownik pojawi się z kluczem. Nesbo zaprzeczyła, że zauważyła jakiekolwiek dziwne zachowanie w ciągu ostatnich kilku tygodni. "Jenny to spokojna dziewczyna. Wykonuje swoją pracę i trzyma się na uboczu" - zauważył dyrektor biblioteki, co brzmiało dokładnie tak, jak opis żony przez Dielmana. Nesbo obiecał, że zadzwoni do Jo, jeśli Jenny się odezwie.

Następnie Jo spróbowała skontaktować się z biurem doktora Naveena Patila, a potem z sąsiadką, Lisą Barton, zostawiając wiadomości u każdej z nich. Wyszukała numer do doktora Kevina Harrisona w Szpitalu Prezbiteriańskim i zadzwoniła do jego biura, uznając, że będzie miała większe szanse złapać go tam niż w domu. Jego sekretarka powiedziała, że ma zarezerwowane operacje do południa, ale Jo mogła skorzystać z poczty głosowej na jego prywatnej linii.

Typowy pośpiech i czekanie.

Coś, w czym nie była szczególnie dobra.

Mama zawsze mówiła, że ma mrówki w spodniach, że nie potrafi usiedzieć w miejscu dłużej niż pięć minut, żeby uratować swoje życie. Może bała się zostać w miejscu z obawy przed tym, kto ją złapie.

"Wyjdź na zewnątrz i pobaw się na podwórku, Jo Anna, proszę". Słyszała niewyraźny rysunek mamy, lód grzechoczący w jej szklance, gdy szczupła, biała ręka wygnała ją na zewnątrz. "Denerwujesz mnie swoim niepokojem".

Kiedy Jo zbyt długo siedziała przy biurku, stawała się nerwowa, jak pies pogryziony przez pchły. W tej chwili była szczególnie roztrzęsiona, jej głowę wypełniały przypuszczenia na temat Jenny Dielman - kim jest, jaki jest jej stan umysłu - myśląc, że jeśli ma depresję i nie bierze leków, to nie może to być nic innego, jak tylko zła wiadomość.

Stres pourazowy.

Wpatrywała się w zdjęcie pani Dielman i skupiła się na odległym spojrzeniu jej oczu, wiedząc, jak musiało boleć pochowanie syna, który nigdy nie miał szansy dorosnąć. Pomyślała o własnej matce i o problemach, jakie mieli jeszcze zanim demencja spustoszyła mózg Verny Larsen Kaufman.

Jo sama miała wiele doświadczeń ze stresem pourazowym, a na dowód tego miała problemy z zaufaniem. Zerwanie z przeszłością było o wiele trudniejsze niż się wydaje.

"Hej, Larsen."

Zerknęła w górę na stanowczy dotyk na jej ramieniu, by zobaczyć Hanka Phelpsa unoszącego się nad nią jak wielki, cholerny cień.

"Jesteście gotowi na lunch?" zapytał, jego zmęczone słońcem rysy zmrużyły się, jakby fluorescencyjne światło poraziło mu oczy. "Mój przysmak".

"Z automatu?", powiedziała. Trudno o apetyczną myśl.

"Wymyśliłem, że wyjdziemy na zewnątrz". Zahaczył palcami o pas, tak że klamra, w kształcie stanu Teksas, w połowie zniknęła pod miękkim brzuchem, który napinał guziki koszuli. "Masz ochotę na małą przejażdżkę?"

Wiedziała, co oznacza dla niego "wyjście" i zaczęła kręcić głową. "Nie robię znowu McDonald's, Hank".

"Żadnych fast foodów, obiecuję." Jego grymas był lopsided, jak lekko obłąkany Ward Cleaver. "Co powiesz na makaron? Jest miejsce, które lubisz w tym pasażu z Mister Donut."

"Ach, Mister Donut," powiedziała i ostrożnie wsunęła swoje notatki, niedokończony raport i zdjęcie Jennifer Dielman do teczki manilowej, po czym odzyskała swoją torbę na ramię z dolnej szuflady biurka. "On i Pan Kawa są tutaj VIP-ami".

"I słusznie."

"Makaron brzmi świetnie". Zadzwoniłaby na te numery ponownie po lunchu, przed popołudniowym spotkaniem z Terrym Fitzhugh w Dallas.

Dallas.

Rozejrzała się po maleńkim pomieszczeniu, które służyło im za wersję zatoki dla detektywów, schowanej na tyłach mało okazałego domu posterunku policji w Plainfield. Rada miejska wciąż obiecywała coś większego i nowszego, ale dopóki ten dzień nie nadejdzie, tkwili w pudełku po butach z chudymi korytarzami, złym oświetleniem i kojcem z dwunastoma łóżkami, które wydzielały mglisty i stały zapach moczu.

Jaką różnicę robi kilka kilometrów - pomyślała, podążając za Hankiem, który wyszedł tylnymi drzwiami, zakładając wełniany płaszcz.

Szare niebo unosiło się nad parkingiem, chmury były gęste i groźne. Gdyby nie wiedziała lepiej, mogłaby pomyśleć, że czeka ich śnieg. Ale pewnie bliżej było do czterdziestu stopni niż do mrozu.

Właściwie lubiła taką pogodę - zmienną. Niekończące się płaskie, błękitne niebo i niekończące się promienie słońca nudziły ją swoją monotonią. Uwielbiała dobrą burzę, a nawet trochę białego materiału w zimie, choć częściej trafiała na to pierwsze niż na to drugie.

"Hej, Jo, tędy." Hank szarpnął podbródkiem w prawo, w kierunku czterodrzwiowego Forda trzy miejsca w dół od tylnego wyjścia ze stacji.

Jo zastanawiał się, ile razy okrążył budynek, zanim znalazł upragnione miejsce. Prawdopodobnie czekał, aż niebiesko-biali wyjdą po apelu, by móc je zająć.

Jej partner miał alergię na chodzenie. "Złe kolana" to jego wymówka. Stare kontuzje futbolowe w szkole średniej przyspieszyły jego zwyrodnieniową chorobę stawów. "Chrząstka prawie zniknęła", powiedział jej. "Moi lekarze twierdzą, że jestem kandydatem do obustronnej operacji wymiany kolana. Być może będę musiał to rozważyć w przyszłe lato, jeśli będę mógł wziąć wolne."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Znalezienie Jenny"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



👉Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści👈