Niechętna przyjaźń

Prolog (1)

Prolog

Styczeń 1923 r.

Jej matka teraz spała. Z jej ust buchnęło delikatne chrapnięcie, a Dani poklepała ją po policzku. Matka i tata kłócili się całą noc. To dlatego matka była zmęczona. Kłócili się, a potem przytulali, całowali i policzkowali, a potem jeszcze się kłócili. Ostatnim razem taty nie było zbyt długo, a matka martwiła się, spacerowała i żuła boki palców aż do krwi, choć nigdy nie obgryzała paznokci. Były ładne i pomalowane dla taty. Tak jak usta matki. Matka lubiła tatusia. Tata lubił Matkę. Za bardzo się lubili, mówiła ciocia Zuzana. Ciocia Zuzana nie lubiła taty. "To głupek", mówiła.

Żadna z ciotek matki go nie lubiła. Ciocia Lenka mówiła, że jest zbyt przystojny, a ciocia Vera, że sprawia za dużo kłopotów. "Powinnaś zabrać Daniela i wrócić do Cleveland, Aneta" - mówiły matce Dani. Matka została przez nie wychowana, więc była przyzwyczajona do ich opinii. Ale matka tylko potrząsała głową, gdy ciotki mówiły takie rzeczy.

"Wybrałam George'a Flanagana, Tety. On jest tym, czego chcę. I nie pozwolę ci mówić o nim źle. Ja jestem żoną George'a. Daniela jest córką George'a." Matka nigdy nie nazywała jej Danielą, chyba że w rozmowie z ciotkami.

Ciotki powiedziały, że powinna zostać nazwana po swoim pradziadku, Danielu, pierwszym Kosie w Cleveland, i z jakiegoś powodu matka i tata się na to zgodzili.

"Daniela Flanagan to idealne imię" - zawsze powtarzał tata.

"Nie jestem idealna" - informowała go Daniela.

"Oczywiście, że jesteś. Tak samo jak twoja mama. Ona też ma idealne imię".

"Aneta oznacza miłosierny" - papugowała Dani, świadomie. Ciotki upewniły się, że wie takie rzeczy.

"To prawda. Jesteś taką mądrą dziewczyną. Twoja matka zlitowała się nade mną ... i wyszła za mnie."

"Mimo, że ciotki cię nie lubią?"

"Tak. Mimo, że ciotki mnie nie lubią".

"Lubię cię, tato".

"Ja też cię lubię, Dani Flanagan".

Lubiła sposób dom kołysał się trochę, gdy tata był w domu. Jego ciężkie buty na podłodze, jego śmiech, jego zapach, jego niemożność bycia cicho. Tata nigdy nie był cichy. Krzyczał, śmiał się, tupał lub chrapał.

Matka chrapała teraz, ale chrapała cicho. Matka była zmęczona.

Dani wyślizgnęła się z jej ramion i zebrała książki, które kupiły u O'Brienów. Matka starała się być zajęta przez cały dzień, mimo że była zmęczona. Poszły do katedry Holy Name i zapaliły świeczkę za tatę. Potem odwiedzili kwiaciarnię Schofielda po drugiej stronie ulicy, żeby powąchać róże, kupili hot doga od sprzedawcy i zakończyli swoje wyjście w O'Brien's Books, ich ulubionym. Matka lubiła książki, ale najbardziej lubiła, kiedy Dani mówiła jej, o czym są książki, nawet nie otwierając okładek.

Duża niebieska książka z postrzępionymi brzegami należała kiedyś do chłopca o długich, szczupłych dłoniach i chorym kaszlu. Ta historia nie była o nim. Ale podobała mu się... kiedyś. Czytając mruczał do siebie, a jego głos brzmiał jak głos pana O'Briena. Mama mówiła, że pan O'Brien był z Irlandii, jak tata... więc może chłopiec, który posiadał tę książkę, też był z Irlandii. Może pan O'Brien przywiózł ją za morze, aż do Chicago, żeby sprzedać w swojej księgarni.

Inne książki, które kupiła matka, nie były czytane przez nikogo innego od tak dawna. Jedna z nich przywodziła na myśl parę wijących się pośladków - Dani zachichotała. Domyśliła się, że książka ta posłużyła do pobudzenia małego ciała przy stole obiadowym. Ostatnia książka, nowa, wypełniła umysł Dani szarością. Nic tam nie było. Książka nie została otwarta ani pokochana, ani nawet znienawidzona czy trzymana. Przynajmniej nie na tyle długo, żeby czyjaś historia wsiąkła w nici lub papier.

Dani zawsze opowiadała matce, co widziała, a matka mówiła, że jest dobra w opowiadaniu historii. Ale Dani nie była dobra w opowieściach. Sama nie potrafiła wymyślić żadnej historii. Przez większość czasu nie mogła nawet wymyślić nic do narysowania. Ale narysowała obrazek kotka, którego chciała. Charlie. Pan O'Brien miał za swoim sklepem pudło z kociętami, które były gotowe na domy. Dani chciała jednego. Bardzo chciała. Narysowała tuzin obrazków Charliego i porozkładała je po całym domu.

Matka nie bardzo chciała, żeby miała jednego. Ale tata powiedział, że porozmawia z mamą o kociętach. Powiedział, że Dani będzie musiała poczekać, aż wróci do domu i razem pójdą po Charliego.

Może mogłaby odwiedzić Charliego, gdy matka będzie drzemać. Nie wiedziałaby.

Dani wyniosła z pokoju buty i płaszcz. Matka usłyszałaby jej szelest, gdyby położyła je obok łóżka. Matka miała dobre uszy. Ale nawet się nie poruszyła, gdy Dani uchyliła drzwi. Była pogrążona we śnie.

Dani włożyła stopy do butów. Robiły się za małe. Tata mówił, że rosła za każdym razem, gdy go nie było. Matka powiedziała mu, że lepiej, żeby wtedy przestał wychodzić. Płaszcz Dani pasował jednak dobrze. Jej kapelusz też, a brzegi ściągnęła nad uszami, żeby nie zmarzła na spacerze. Robiło się już ciemno. Musiałaby się spieszyć, żeby móc się dobrze przyjrzeć. A potem zaraz by wróciła.

Ale Charlie był taki słodki. I Dani została zbyt długo.

Brzęk policyjnych dzwonków przywitał ją, gdy zajechała za róg swojej ulicy. Zaczęła biec, pewna, że matka się obudzi. Byłaby zła i przestraszona. Może policja szukała Dani.

Przed jej domem stały dwa radiowozy, zaparkowane w sposób chaotyczny, z włączonymi światłami i otwartymi drzwiami. Gdy patrzyła, podjechał kolejny samochód i wysypało się z niego trzech funkcjonariuszy, którzy dołączyli do dwóch stojących już na podwórku. Samochód taty też tam był.

Drzwi wejściowe do domu Dani były otwarte. Pani Thurston z sąsiedniego domu rozmawiała z funkcjonariuszami, skulona przed zimnem, ale dziko gestykulująca.

"O nie", zawołała Dani. Szukali właśnie jej. Matka nigdy nie pozwoliłaby jej teraz mieć kotka.

Nikt jej nie widział. Jeszcze nie. Dani przebiegła przez podwórko sąsiadów i po cichu wślizgnęła się tylnymi drzwiami do własnego domu, tymi, które prowadziły do kuchni, mając nadzieję, że najpierw znajdzie matkę. Wtedy matka mogłaby powiedzieć im wszystkim, żeby wyszli, bo Dani wróciła.




Prolog (2)

Ale policja była już w środku. Jeden mężczyzna stał w drzwiach między kuchnią a salonem. Na wielkiej głowie nosił wesołą czapkę, a jego długi płaszcz wisiał otwarty, odsłaniając dwa rzędy mosiężnych guzików, które maszerowały w dół jego wielkiego brzucha. Zza klapy wyłaniała się złota gwiazda.

Ktoś włączył lampy w domu. Wszystkie lampy. Dom rozbłysnął światłem. Matce nie spodobałyby się wszystkie zapalone światła i otwarte drzwi. Ciepło z pieca byłoby ubijane w styczniowy wieczór.

Policjant patrzył w podłogę, a jego czapka osłaniała górną część twarzy. Nie podniósł wzroku, gdy weszła do kuchni. Brzęk z frontowego podwórka wystarczył, by ogłuszyć całą okolicę.

Gdzie była matka?

Dani zrobiła kolejny krok i wykrzywiła szyję, próbując dojrzeć poza stołem między nią a policjantem, do salonu i drzwi wejściowych.

Wtedy je zobaczyła.

Matki nie było już w jej łóżku, ale nadal spała. Ona i tata oboje byli - leżeli w plątaninie kończyn na podłodze w kuchni.

Matka bardzo by się cieszyła, że tata jest w domu. Powiedziałaby, że nie wróci przez kilka dni.

Matka nie miała na sobie żadnych butów, a tata wciąż miał na sobie swój płaszcz i kapelusz, jakby wbiegł z zewnątrz, podniósł matkę i obrócił ją dookoła, całując ją i kołysząc, aż oboje upadli. Może tata zostawił otwarte drzwi wejściowe.

Leżał w poprzek Matki, a Dani nie widziała jego twarzy. Nie mogła zobaczyć twarzy matki. Tylko jej śliczne, bose stopy i brzeg czerwonej sukienki. Sukienka matki balonowała wokół niej, wokół niej i taty obojga, obramowując ich w wielkie, czerwone serce.

Policjant podniósł głowę.

"Ah hell. Znalazłem dziecko!" krzyknął. "Malone, wejdź tutaj".

Inny funkcjonariusz w dopasowanym mundurze, ten młodszy i ciemniejszy, pojawił się za pierwszym i przeszedł przez kuchnię, omijając karmazynowe serce i śpiącą parę. Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Dani, nakłaniając ją do odwrócenia się od zagmatwanego wyświetlacza na kuchennej podłodze.

"Trzymaj ją na zewnątrz, dopóki nie uporządkujemy tej sprawy" - powiedział policjant z dużym brzuchem, wskazując w stronę tylnych drzwi. "I zobacz, co ona wie!"

Kilku kolejnych policjantów weszło do domu przez frontowe drzwi. Słyszała ich kroki i czuła ich obecność za pierwszym funkcjonariuszem.

"Chodź ze mną teraz, lass" - powiedział młody policjant i choć jego głos był niski i miły, jego duża ręka na jej ramieniu była natarczywa.

Czasami tata nazywał ją w ten sposób lass. Policjant o nazwisku Malone nie miał jednak takiego głosu jak tata. Jego głos był łagodniejszy. Mrukliwy. Jakby nie używał go zbyt często. Jakby nie śpiewał na szczycie płuc i nie krzyczał, kiedy tylko mówił. Był też dużo młodszy od taty, choć jakoś wydawał się starszy. Miał poważne usta i ciemne, opadające oczy, które sprawiały, że wyglądał trochę jak pies gończy pani Thurston, Reggie.

"Muszę powiedzieć mamie" - powiedziała Dani. Jej głos odbijał się dziwnym echem, jakby krzyczała w kościele. "Już raz wyszłam, nie mówiąc jej, dokąd idę".

Malone kucnął tak, że nie patrzyła już na niego, choć nadal blokował jej widok na wszystko inne. Widziała jego chwilowe zaskoczenie i wiedziała, że zauważył jej oczy. Reakcja była zawsze taka sama.

"Jak masz na imię, mała?" zapytał miękko.

"Dani Flanagan." Znowu echo, a teraz nie mogła poczuć palców u nóg. Jej stopy były zimne, a klatka piersiowa gorąca.

"Jestem oficer Malone, Dani. Nie pójdziemy daleko. Tylko przez tylne drzwi. Żebyśmy nie byli pod stopami."

"Powiesz jej, że tu jestem?", powiedziała i klasnęła dłońmi o uszy. Coś było z nią nie tak. Coś było nie tak z mamą i tatą. Gorąco w jej piersi wzbierało do oczu, a ból w palcach wspinał się na nogi. Nie wiedziała, czy może chodzić.

"Jaysus, Malone. Zabierz ją stąd" - krzyknął pierwszy policjant, a usta oficera Malone'a zacisnęły się. Nie sądziła, że lubił dużego policjanta.

"Chodź ze mną teraz, Dani", ponaglał Malone.

Próbowała poruszyć nogami, ale nie mogła.

"Malone!"

Bez kolejnego słowa, Malone scooped ją i stomped out w zimnej nocy. Kiedy dotarł do podwórka, zatrzymał się i rozejrzał za jakimś miejscem, gdzie mógłby ją postawić.

"Proszę bardzo, Dani Flanagan", powiedział i położył ją na ławce, na której tata palił.

Była sztywna i zimna na zewnątrz, ale w środku płonęła, a ogień trzeszczał i syczał jak polana w piecu. Zaczęła się trząść, a Malone usiadł obok niej, otrzepał się z palta i otulił ją nim. Nie powiedział jej, że nic jej nie jest. Nie poklepał jej po plecach ani nie pogłaskał po lokach na głowie, tak jak robił to tata, kiedy była zdenerwowana. Ale jego płaszcz był ciepły i duży, i odwrócił jej uwagę od ciemności w i wokół niej.

"Gdzie byłaś?" zapytał. "Zanim wróciłaś do domu. Gdzie byłaś?"

"I w-walked down to O'Brien's. Ale nie weszłam do środka. W alejce za sklepem jest kilka k-k-kociaków w pudełku. Są takie słodkie. Miałam zamiar odwiedzić je na chwilę, ale zostałam zbyt długo. Matka musi się zastanawiać, gdzie jestem. Musi się bać. Ostatnio często się boi."

"Kiedy wyszłaś ... gdzie była twoja matka?"

"Spała."

"A twój ojciec? Gdzie był twój ojciec?"

"Nie było go w domu. Właśnie wyjechał dziś rano z wujkiem Darby i nie miał wrócić przez kilka dni. Miał przegapić moje urodziny, ale powiedział mi, że mogę mieć jedno z kociąt, kiedy wróci do domu. Powiedział, że porozmawia z mamą."

"Kiedy masz urodziny?"

"Jutro. Będę miał dziesięć lat."

Myślała, że przysięgał, ale słowo było miękkie i nie była pewna.

"Czy wybrałeś już jedną? Czy wiesz, który chcesz?"

"Tak. To mały chłopięcy kot. Tata powiedział, że żadne koty dziewczęce dozwolone, bo potrzebujemy tylko jednego. Chłopiec kot nie może mieć dzieci. Ale i tak był moim ulubieńcem. Jego oczy są takie jak moje. Jedno jest brązowe. Jedno jest niebieskie. To bardzo rzadkie, jak mówi tata. Bardzo rzadkie i bardzo wyjątkowe".




Prolog (3)

"Jak zamierzasz go nazwać?"

"Charlie".

"To dobre imię".

"Oni nie żyją, prawda?" zapytała. Nie chciała rozmawiać o Charliem. Chciała mieć matkę. Chciała, żeby tata wyszedł i powiedział Malone'owi i wszystkim innym policjantom, żeby poszli do domu.

Malone znowu przysięgał i tym razem to usłyszała. Skrzyżował się i spojrzał na nią w dół, a jego oczy błyszczały, a usta się chybotały.

"Tak, Dani. Są. Tak mi przykro."

Ludzie umierali. Ich serca zatrzymywały się. Oddech zagrzechotał z ich ust, a światło zgasło. To nie było jak zgaśnięcie samochodu czy migotanie żarówki, choć w pewnym sensie tak było. Ruch, ruch, obecność ... a potem nic. Zabrudzona rękawica na drodze, rozwalony but beznogiego żołnierza. Michael Malone widział już więcej niżeli sam, beznogich mężczyzn. Śmierć była tak bezlitosna. Tak bezlitosna. Nie widział jeszcze, by ktoś po niej wrócił.

Dusza szybko uciekała. Jeśli istniała dusza - czymkolwiek było to dziwne zjawisko zwane świadomością - nie pozostawała przy ciele. Uciekała. A śmierć, o szarej twarzy i cuchnąca, natychmiast zabierała ciało. Widział to tysiące razy.

Kiedy był młody, wyobrażał sobie, że widzi dusze. Opowiadał nawet matce o kolorach, które unosiły się jak farby akwarelowe wokół głów i ramion niektórych ludzi. Różowy i lawendowy, biały i żółty, widział je całkiem wyraźnie, a także widział światło, które rzucało na niego cień, gdy łapał swoje odbicie kątem oka. Matka uwierzyła mu i powiedziała, że to dar. Jego światło było kiedyś ciepłe, ale minęły lata, odkąd je widział. Światło jego matki też było ciepłe, a on patrzył jak zanika. Może matka zabrała jego dar, kiedy odeszła.

Nie był pewien, co dzieje się z duszą, gdy człowiek umiera etapami. Jego matka umierała etapami. Przypuszczał, że dusza jest jak wielki ogień, szalejący, ryczący, dopóki nie zostanie tylko żar, a żar to za mało, by się utrzymać. Lepiej było dla mężczyzny - lub kobiety - odejść całkowicie, aby dusza nie siedziała z ciałem, ale wyskoczyła i pozwoliła odejść.

Martwił się, że powolna śmierć matki zabiła jej ducha. Nadal się o to martwił. Czy była wolna? Miał nadzieję, że tak. On nie był. Ale miał nadzieję, że jest. I miał nadzieję, że mała Mary jest. I małego Jamesa też. Może jego matka i jego dzieci były razem. Ta myśl przynosiła mu pocieszenie, gdy nic innego nie mogło.

Ale nie wiedział jak pocieszyć Dani Flanagan.

"Oni nie żyją, prawda?" Dani zapytała. A on powiedział jej prawdę. Tak. Jerzy i Aneta Flanagan nie żyli.

Pomyślał, jak dziwna jest ta dziewczyna, pytająca o coś tak nieznośnego miękkim i wiedzącym głosem. To sprawiło, że włosy podniosły mu się na karku, to spokojne opanowanie, ta pozbawiona emocji wypowiedź. Ale potem jej oczy zaczęły się wypełniać, a łzy cicho spłynęły po policzkach. Zawstydzony, wyciągnął z kieszeni Bunny i podał jej. Nawet się nie zastanawiał. Później przeklinałby siebie za oddanie cennej rzeczy, ale chciał coś dać dziewczynie. To był dzień przed jej urodzinami. Dziesięć lat, a ona była jeszcze bardziej samotna niż on.

Podarował jej więc różowego królika Mary.

Nie był zbyt duży. Zmieścił się w jego kieszeni. Nosił go przez ostatnie pół roku. Dani przyjęła zabawkę i chwyciła ją mocno, niemal rozpaczliwie, w obie dłonie.

Spojrzała w górę na niego, oczy wciąż płynące strumieniami, i przekręciła materiałowego królika nerwowo między machnięciami na swoje sączące się oczy.

Potem odwróciła wzrok, wciąż ściskając jego ofiarę, ale puste spojrzenie skradło się przez jej twarz. Szok. Biedne dziecko wpadało w szok.

"Króliczek", mruknęła.

"Tak, to jest króliczek. Szczęśliwy króliczek. Trzymaj się tego przez minutę, dopóki nie ustalimy, co się dzieje, dobrze?".

"Ale to było Mary," powiedziała miękko.

"Co ... co powiedziałaś?" wyszeptał.

Nie odpowiedziała.

Oczywiście, że źle ją zrozumiał. To było jego własne szaleństwo. Jego własny żal. Jego własne poczucie winy. Spojrzała na niego ponownie, jej wzrok nadal był pusty. Jej oczy wstrząsnęły nim w kuchni. Lewe było czyste, bladoniebieskie, a prawe tak brązowe jak jego własne. Tutaj, w tym słabym świetle, nie mógł dostrzec kolorów, ale mieniły się, jedno znacznie ciemniejsze od drugiego.

"Czy masz d-córkę?" zapytała.

Serce zastygło mu w piersi. Zdarzało się to za każdym razem. To samo uczucie. To samo zapadanie się w jego brzuchu i zaciskanie w gardle.

"Nie", wyszeptał. "Nie. Już nie".

"To słodki króliczek," powiedziała, głaszcząc nubby cloth. Przyniosła królika do piersi, tak jak ją pocieszał, i przycisnęła do niego obie dłonie, zamykając oczy.

"Sąsiadka powiedziała, że ją weźmie, Malone. Kontaktuje się z rodziną" - huczał Murphy przez tylne drzwi. Zarówno on, jak i Dani Flanagan szarpnęli się na nagłe przerwanie. Otworzyła oczy ponownie, a oni zamknęli na jego.

"Chcę zobaczyć moją mamę i tatę, panie Malone. Proszę."

"Nie, dziecko. Przykro mi. Ale nie."

"Proszę."

Potrzebował uzyskać jeszcze kilka odpowiedzi i nie wiedział, jak mocno naciskać.

"Widziałaś, co się stało, Dani?"

"Nie. Ale jesteś tutaj. A oni są w środku. I wołaliby mnie, gdyby mogli. Szukaliby mnie, gdyby mogli. Ale oni po prostu tam leżą. Prawda?"

Nie będą leżeć tam długo. Murphy uznał to za morderstwo/samobójstwo, gdy tylko wszedł przez drzwi, a sąsiadka, pani Jana Thurston, potwierdziła, że między Flanaganami były kłopoty.

George Flanagan był agresywny. Biegał z chłopakami z Kilgubbin. Nazywają ich North Side Gang. Podły los. Z tego domu zawsze dochodziły krzyki i bójki. Aneta nie raz przychodziła do mnie zapłakana. Słyszałem strzały. On ją zabił, prawda?

"Zaprowadzę cię obok do pani Thurston" - zaproponował. Był niskim człowiekiem na drabinie. Zawsze dostawał gówniane zadania. To było zdecydowanie najgorsze, jakie kiedykolwiek miał.




Prolog (4)

"Nie chcę iść do pani Thurston," powiedziała Dani. "Ona nie lubi mnie ani Matki".

Zmarszczył się. "Dlaczego nie?" Pani Thurston sprawiała wrażenie, jakby ona i Aneta Flanagan były bliskimi przyjaciółkami. Miała wiele do powiedzenia o tym wszystkim, ale nic z tego, co Malone widział w tej kuchni nie miało dla niego większego sensu.

"Była zazdrosna o matkę," wyszeptała dziewczyna. "Mówiła podłe rzeczy i próbowała raz pocałować tatę. Nie wierz w rzeczy, które mówi. To nie jest miła pani."

No cóż, cholera. Malone w pewnym sensie pomyślał o tym samym, gdy tylko pani Thurston otworzyła swoje wymalowane usta.

"Czy masz rodzinę, do której możesz się udać?" zapytał Dani. Miał nadzieję, że tak. Boże, miał nadzieję, że miała.

"Mam wujka Darby'ego i moje tety," powiedziała miękko. "I mojego dziadka, choć jest dziwny".

"Tety? Kto to jest Tety?" Był dobry z języków, ale nie znał tego słowa.

"Ciotki matki. Tetka Zuzana, Tetka Vera i Tetka Lenka."

Rodzina jej matki. Imiona brzmiały wschodnioeuropejsko.

"Czy ciocie cię kochają?" - wymamrotał. Jego pytanie go zawstydziło, ale musiał wiedzieć.

"Tak, kochają mnie." Jej zapewnienie złagodziło nerwy w jego brzuchu. Nie chciał, żeby dziecko utknęło z takimi jak Darby O'Shea, jeśli to on był tym wujkiem Darby, o którym mówiła.

"W takim razie nie będziesz musiał zbyt długo przebywać z panią Thurston" - powiedział. "Zawołamy twoje ciotki".

Zabrał dziewczynę w okolice frontowego podwórka i stał obok niej, gdy jej rodzice byli wynoszeni na noszach, osłonięci od widoku. Koroner przygotowywał się do ich zabrania i choć Malone widział śmierć z bliska nad Sommą, nigdy nie był świadkiem chwili bardziej tragicznej.

Mała dziewczynka biegła, odrywając się od niego, i błagała pracowników karetki o możliwość pożegnania się. Obsługujący, przygotowując się do podniesienia noszy na tył czekającej ciężarówki, zatrzymali się w dyskomforcie.

"Co do cholery, Malone?" krzyknął Murphy, ale Malone go zignorował. Miał dwanaście lat, kiedy zmarła jego matka, niewiele starszy od Dani. I pozwolono mu się pożegnać.

Malone poszedł za dziewczyną i z wielką troską oraz szybkim skrzyżowaniem serca złożył materiał najpierw z twarzy George'a Flanagana, a potem to samo zrobił z żoną.

Dani Flanagan, wciąż ubrana w swój płaszcz, przycisnęła pocałunek do ich policzków, jej łzy płynęły strumieniem, ale szlochy były powściągliwe. A potem cofnęła się, ściskając Bunny w dłoniach, i patrzyła, jak ich zabierano.




Rozdział 1 (1)

1

Styczeń 1938 r.

Michael Malone nie wracał do Chicago od czasu, gdy pomógł schwytać Ala Capone w 31 roku. Biedny Big Al. Obecnie siedział w celi na Alcatraz. Malone uważał, że nawet Alcatraz byłoby lepsze niż stanie na cmentarzu w Chicago w Nowy Rok.

Malone przez większą część roku przebywał na Bahamach, pracując nad sprawą dotyczącą kont zagranicznych i prania brudnych pieniędzy, co oznaczało, że w tej chwili był orzechowo-brązowy i zimniejszy niż kiedykolwiek w życiu. Nie miał czasu na zaaklimatyzowanie się w Chicago, choć był dobrze przystosowany do faktu, że Irene odeszła. Nie było jej już od dłuższego czasu.

Jego siostra, Molly, dostała wiadomość do niego dwa dni po Bożym Narodzeniu.

Irene nie żyje. Co mam zrobić?

Wrócił do domu na południowej stronie Chicago, do domu, w którym się wychował, choć nie czuł się już jak w domu. Molly cieszyła się, że go widzi. Jej dzieci urosły, a zarówno ona, jak i jej mąż, Sean, byli bardziej siwi i szczupli.

Molly powiedziała: "Prawie w ogóle się nie postarzałeś, braciszku", całując jego policzki i trzymając go blisko siebie. Ale oboje wiedzieli, że był on znacznie innym człowiekiem.

Teraz patrzył, jak trumna, którą kupił, biała z różowymi różami namalowanymi na rogach, została opuszczona do ziemi obok małego kamienia Mary i znacznika dla Jamesa. Molly płakała, choć Michael podejrzewał w jej łzach odrobinę ulgi. Molly zawsze miała zbyt wiele osób, którymi musiała się opiekować, a Irene była dla niej ciężarem. Zawsze dbał o to, żeby Irene miała dach nad głową i pieniądze na koncie, ale Molly się o nią troszczyła. A troska była własnym kamieniem młyńskim.

Nikt poza ojcem Kerriganem, Seanem i Molly nie przyszedł na nabożeństwo przy grobie. Nie było nikogo innego. I Michael poczuł chłód.

Musiałby znowu wyjechać. Wkrótce. Stara dzielnica nie była już dla niego bezpieczna, choć Chicago Outfit był pod nowym kierownictwem, a wojny prohibicyjne z lat dwudziestych dobiegły końca. Nie lubił jednak spać pod dachem Molly. Jego obecność, niezależnie od tego, jak długo to trwało i jak bardzo się izolował, czyniła ją mniej bezpieczną. Nie bardziej.

Słowo się rozeszło, ale i tak zaskoczył go widok Eliota Nessa stojącego na progu dwa dni później, worki pod niebieskimi oczami i pudełko z aktami pod jednym ramieniem.

"Słyszałem o Irene, Mike. Przykro mi." Wypowiedziawszy te słowa, zdjął kapelusz, oddając szacunek. Nadal przedzielał włosy prosto po środku, a w wieku trzydziestu czterech lat wciąż zachowywał chłopięcość, która sprawiła, że tak wielu albo go nie doceniało, albo uwielbiało.

Malone skinął głową, uznając sentyment, i zaprosił Eliota do środka, po prostu się odsuwając. Molly wyszła z kuchni i przywitała się ze słynnym agentem prohibicji, pytając o jego żonę, Ednę, która dorastała na ulicy, i składając kondolencje jego matce, Emmie, która najwyraźniej zmarła miesiąc wcześniej. Ale Molly nie pozostała dłużna. Zostawiła ich samych z kilkoma szklankami i butelką słodowej whisky, zamykając za sobą drzwi do salonu. Wiedziała, w jakim biznesie oboje pracują. Albo w których byli. Ness przeniósł się z Departamentu Skarbu.

"Słyszałem, że jesteś teraz w Cleveland" - powiedział Malone, nalewając w trakcie rozmowy.

"Tak. Przeprowadziłem się tam w sierpniu '34, kiedy jeszcze pracowałem w biurze. Dostałem propozycję pracy jako dyrektor ds. bezpieczeństwa mniej więcej rok później" - odpowiedział Eliot, przyjmując szklankę, którą podał mu Malone; łyknął ją z uznaniem. Nigdy nie pił. Nigdy nie chciał być hipokrytą. Ale prohibicja już się skończyła.

"Co to do cholery jest dyrektor bezpieczeństwa, Ness?" zapytał Malone. Wpatrywał się w bursztynowy płyn w swojej własnej szklance. Tak naprawdę nie chciało mu się teraz pić. Gdy już zaczął, mógł nie przestać.

"Jestem odpowiedzialny za policję i straż pożarną. Zasadniczo ... facet od bezpieczeństwa publicznego."

"Jesteś szefem szefów?"

"Coś w tym stylu." Eliot mówił w ten sam powolny sposób, który Malone pamiętał. To sprawiało, że wydawał się starszy niż jego lata i wymuszało cierpliwość i uwagę na słuchaczu, a Malone zawsze uważał to za ujmujące.

"Ostatnio słyszałem, że polowałeś na bimbrowników w Kentucky," naciskał Malone.

"Tak. I nigdy nie zamierzam wracać." Ness postawił swoją pustą szklankę na stole.

Malone dodał kolejny palec. "Aż tak źle?" zapytał.

"Wziąłbym Ala Capone i jego chłopców każdego dnia".

"Masz kłopoty z mafią w Cleveland?"

"Tak. Są wszędzie. Ale ja mam zupełnie nowy zestaw problemów. Wiesz co się dzieje w moim mieście?"

Brwi Malone'a wystrzeliły w górę. "Twoje miasto? Cleveland jest teraz twoim miastem? Myślałem, że Chicago jest twoim miastem".

"Jestem teraz odpowiedzialny przed mieszkańcami Cleveland. A w Cleveland po ulicach grasuje szaleniec, który odcina ludziom głowy."

"Byłem daleko od Cleveland", powiedział Malone. "Czy mówisz o morderstwach? Trochę wiem. Ale będziesz musiał mnie uzupełnić".

"Nazywają go Mordercą Torsów. Szalony Rzeźnik z Kingsbury Run. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Nie tutaj. Ani w Kentucky. Nigdy." Ness westchnął. "Rzecz w tym, że... Rozumiałem Capone. Jego zbrodnie miały sens. To był interes. Pieniądze. Władza. Kontrola. Nie rozumiem tego faceta. Sieka ludzi na kawałki. Wyrzucanie ich nagich ciał na widoku. Mężczyzn. Kobiety. Wydaje się, że nie ma to znaczenia."

Ness wziął kolejny łyk, jakby potrzebował wzmocnienia. "Niektóre z ciał zostały znalezione przez dzieci. Te dzieci mają blizny na całe życie. Postanawiasz opuścić szkołę i iść na ryby, a kończysz znajdując ludzką głowę, zwiniętą w parę spodni, siedzącą pod drzewem? Jak dziecko może się po tym pozbierać? Inni chłopcy grali w piłkę w pobliżu Run, na zboczu, które nazywają Jackass Hill. Ich piłka stoczyła się ze wzgórza; gonili ją i znaleźli dwóch martwych mężczyzn bez głów i genitaliów, z których jeden wciąż miał na sobie skarpetki".

Malone zmarkotniał.

"Och, jest jeszcze gorzej," powiedział Eliot. "Trzecia ofiara, kobieta o nazwisku Flo Polillo, została poćwiartowana i podzielona pomiędzy dwa kosze z produktami. Kobieta, która znalazła kosze myślała, że tors kobiety to kilka szynek." Grymasił. "Ludzie są teraz głodni, Malone. Na szczęście kobieta nie była tak zdesperowana jak niektórzy, poszła i powiedziała rzeźnikowi po drugiej stronie drogi, że myśli, że został okradziony. Wyobraź sobie jej szok, gdy odkryła, że szynki to ludzkie boki. To jest śmieć, który dzieje się w Cleveland. Nie naloty na destylarnie. Nie przerwanie linii zaopatrzenia. Nie stare dobre gliny i rabusie czy gangsterzy i agenci. Ja sobie z tym wszystkim poradzę".



Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Niechętna przyjaźń"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści