Połączeni razem

Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

Właśnie siadam z kuflem Häagen-Dazs, żeby obejrzeć jakieś reality TV, kiedy słyszę głos przez ścianę.

Marszczę czoło, łyżka w połowie drogi do ust, i wyłączam telewizor.

Jest późno. Jest noc w tygodniu. Muszę wcześnie wstać, ale nie mogę spać, więc zapycham twarz lodami. A żeby sąsiad z mieszkania obok krzyczał? To jest po prostu niegrzeczne. Jeszcze przez chwilę wpatruję się w ścianę, a kiedy wszystko cichnie, ponownie sięgam po pilota.

Mężczyzna się śmieje. Głośno i mocno, po drugiej stronie ściany.

Biorę kęs lodów, słuchając jak wścibski sąsiad, którym jestem. Mężczyzna mówi dalej, jego głos jest bogaty i gładki... i niemożliwy do usłyszenia. Jest głośny, ale nie mogę zrozumieć, co mówi. Ściany go tłumią. A raczej jest jak w tych kreskówkach Charliego Browna, gdzie ludzie mówią, ale nic z tego nie ma sensu.

Nie słyszę też żadnych innych głosów, tylko jego.

Po kilku chwilach tego, seksowny głos mężczyzny zmienia się w gniewny. Ostry. Już się nie śmieje. Kłóci się z kimś - cichym kimś.

Głośno.

Wzdrygam się, gdy słyszę uderzenie o ścianę, jakby uderzała w nią pięść, i szybko przełykam swojego pekana. Wyciągam komórkę i nagrywam kilka chwil krzyku, po czym postanawiam zadzwonić do super.

Trzy dzwonki później super odbiera. "Co?" Jego głos jest zniecierpliwiony.

"Cześć," mówię wesoło. "To Faith Gordon z 5B? Ktokolwiek wynająłeś 6B, powoduje zakłócenia. Ciągle krzyczy na szczycie swoich płuc i jestem prawie pewna, że właśnie uderzył w ścianę."

Super jęczy. "Pani-"

Nienawidzę, gdy mężczyźni mówią do mnie "pani". Nigdy nie jest to dobra "pani", zawsze jest to zła "pani".

"-w tym mieszkaniu nikogo nie ma."

Wpatruję się w ścianę obok mojej kanapy, gdzie wyraźnie słyszałam krzyk mężczyzny. "Tak jest."

"Nie. Stoi puste od stycznia. Muszę je naprawić, zanim znów będę mógł je wynająć, a to jest niżej na liście".

Wiedziałem, że mój sąsiad wyprowadził się kilka miesięcy temu, ale... "Nikt inny się nie wprowadził?"

"Nie."

"Ok, dzięki", mówię i rozłączam się. Jestem zdezorientowany. Przykładam ucho do ściany, żeby znów posłuchać, ale cokolwiek - ktokolwiek - było, zatrzymało się.

Przez dłuższą chwilę jest strasznie cicho, a potem znów słyszę głos. Wściekły mężczyzna o pięknym głosie. Brzmi jak sfrustrowany. Zimny. Złowieszczy.

Przerażający.

Zdenerwowana schodzę z kanapy i zaglądam przez dziurkę do przedpokoju. Jest cicho i pusto. Biorę głęboki oddech, otwieram swoje drzwi i podchodzę do drzwi w głębi korytarza. 6B.

Wszystko jest ciche.

Myślę przez chwilę, po czym wbiegam z powrotem do mieszkania i biorę klucze. Schodzę do mojego samochodu na ulicy, mimo że jestem w piżamie, i opieram się o niego, wpatrując się w okna budynku. Jest tam moje mieszkanie, z zapalonymi światłami i na wpół martwą paprotką na stoku, którą naprawdę muszę podlać. Na prawo od niego powinno być 6B.

Okna są czarne, żaluzje opuszczone.

Wracam do mieszkania, zdezorientowany. W chwili, gdy zamykam drzwi, głos odzywa się ponownie. Gniewny. Podrażniony. Wyższy. Kłótliwy.

Może to lokator? Ale z kim on się kłóci po ciemku? Wstaję i znów kieruję się na korytarz, do drzwi. Pukam.

Jest cicho.

Przykładam ucho do drzwi.

Cisza.

Ostrożnie sprawdzam gałkę drzwi. Zamknięte.

Marszcząc się, wracam do środka mieszkania i patrzę na okno. Jesteśmy cztery piętra wyżej, a jedyne okno w mieszkaniu jest skierowane na zewnątrz. Nie ma tam wystarczająco dużo miejsca dla ptaka, a tym bardziej dla kogoś, kto mógłby się włamać.

Nawet gdy się nad tym zastanawiam, głos po drugiej stronie ściany znów zaczyna się odzywać.

Zgrzytam zębami, siadam na kanapie i wciągam laptopa na nogi, odpalając przeglądarkę. Wpisuję w google: "Objawy schizofrenii".

A potem google: "Słyszę rozmowy, których nikt inny nie słyszy".

A potem google: "Czy jestem nawiedzony?".

I w końcu wyszukaj: "Zaburzenia snu powodujące sny na jawie".

Ale żadna z nich nie wydaje się pasować do tego, czego doświadczam. Nie wiem, co robić.

Jest późno, Faith, przypominam sobie. Może się wkurzył, zgasił światło i poszedł spać, a ty masz przywidzenia.

Zamykam laptopa.

* * *

Głos budzi mnie dwa razy tej nocy.

W obu przypadkach jest zły. Wściekły. Wściekły na coś, czego nie słyszę ani nie rozumiem. Za drugim razem, tuż przed świtem, zmienia się w krzyk tak głośny i rozdzierający serce, że zaciskam poduszkę na twarzy i uszach, by stłumić jego dźwięk.

Zamiera i pozostawia ciszę tak głęboką, że wydaje się ciężka.

Co się dzieje, do cholery? Wpatruję się w sufit i zastanawiam się, co sprawiło, że mój niewidzialny "przyjaciel" jest tak smutny.

"Nie może być tak źle, kolego" - szepczę do mojego pustego pokoju. "Przynajmniej nie słyszysz głosów".

Nie ma żadnej odpowiedzi na mój kiepski żart.

* * *

"Faith, martwię się o ciebie", mówi mi Sherry podczas lunchu następnego dnia. Zaciska mocno w dłoniach swoją kanapkę z sałatką jajeczną i rzuca mi dramatyczne spojrzenie. "To nie jest normalne".

"Obiecuję, nic mi nie jest." Oferuję jej jasny uśmiech i życzę sobie, żeby była cicho. Jest dobrą przyjaciółką, ale Boże, ona kocha dramat.

Sherry uroczyście potrząsa głową i widać, że tego nie kupuje. "Jeśli wszystko jest w porządku, dlaczego jesteś dziś tak rozproszona?".

"Rozproszona? Ja?" Skąd ona wie? Myślałem, że całkiem dobrze to ukrywałem. Mam na sobie mój najbardziej strojny garnitur, dałem prezentację obsługi klienta pół godziny temu, która przeszła przyzwoicie, i mam dobry dzień na włosy. Myślałem, że wyglądam raczej razem. "Jak to?"

"Cóż, po pierwsze, nosisz czarne buty z marynarskim garniturem".

Erk. Cóż, już teraz uważają, że jestem dziwny tutaj w biurze. Nic wielkiego. "To nie jest takie dziwne-"

"I jesz masło orzechowe i balon na tej kanapce". Jej nozdrza rozbłyskują z przerażeniem.

Zerkam w dół na kanapkę, którą jem. Cóż, raczej "trzymam" ją zamiast jeść. Ostatnio nie byłam głodna i wydaje mi się, że przez większość dnia przechodzę przez ruchy. Po prostu nie mogę się skupić na niczym poza tymi dziwnymi głosami.




Rozdział 1 (2)

Sherry jednak się nie myli. Szybkie spojrzenie na moją kanapkę pokazuje, że jedna połowa to masło orzechowe, a druga to balon. Fuj. Chyba odeszłam na bok, robiąc rano lunch. Może ptaki na zewnątrz ją zjedzą. Kładę go na moim papierowym worku na lunch i wzruszam ramionami. "Czytałem w sieci, że to dobre połączenie".

"To się nazywa 'trolling', kochanie".

"Dobre, co? Chcesz spróbować?" Wyciągam swoją kanapkę.

"Absolutnie nie." Ona nie podziela mojego rozbawienia.

"Twoja strata," mówię jej jasno i postanawiam pokazać jej, że wiem co robię. Podnoszę moją kanapkę i biorę ogromny kęs... i jest to w każdym calu tak obrzydliwe, jak myślałam, że będzie. O Boże. Trzeba każdego mięśnia w moim ciele, aby moje gardło przełknęło ten bałagan. Przełykam wodę, żeby wypłukać smak z ust.

Sherry daje mi surowe spojrzenie. "Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Martwię się o ciebie."

"Nic mi nie jest. Obiecuję. Po prostu... usłyszałam coś wczoraj wieczorem i nie dawało mi to spokoju".

"Usłyszałeś coś? Na przykład co?"

Wyciągam swój telefon i wyciągam filmik. "Posłuchaj tego. Mieszkanie obok mojego? Jest puste, zgodnie z informacją od dozorcy. Ale słyszałem to wczoraj wieczorem."

Naciskam "play" i... nie ma ani jednego dźwięku. Poza szelestem moich ubrań, wszystko jest ciche.

Ona znowu marszczy się na mnie.

"Musiałam zepsuć filmik", mówię szybko, zatrzymując go i podnosząc ponownie moją kanapkę, żeby nie widziała, jak bardzo jestem spanikowana. Wiem, że coś słyszałem. Wiem, że to zrobiłem. "Może... może to był ten facet z 4B. On ma nowego psa."

Robi w gardle odgłos współczucia, jakby to rozwiązywało wszystko. "Porozmawiaj z nim-"

"I mój ekspres do kawy jest zepsuty", dodaję, bo potrzebuję, żeby kłamstwo było przekonujące. Dlaczego nie zrobić z tego psiej kupy? "I martwiłam się o raport z zatrzymania klienta, który miałam dziś przedstawić, co, spoiler, wyszło świetnie".

Sherry nie obchodzi mój raport. Nie jest tu, by wspinać się po korporacyjnej drabinie. Jest tu po to, żeby się socjalizować i przynosić do domu wypłatę za jak najmniejszy wysiłek. Ale przemówiłam jej językiem, bo ma na twarzy wyraz przerażenia. "Bez kawy? Umarłabym!"

"Prawda?" Przynajmniej teraz jesteśmy na bezpiecznym terytorium. Udaremniłem jej obawy na ten dzień, lamentując nad kofeiną. Wstaje i włącza dzbanek do kawy w pokoju socjalnym, zdecydowana pomóc mi w moich problemach z napojami, a kiedy to robi, zaczyna opowiadać o swoim synu Julianie i o tym, jak zepsuł jej Keurig, wrzucając drewniane klocki do tacki na kubki. Uśmiecham się i śmieję przy odpowiednich przerwach, ale mój umysł wraca do tego głosu.

Głosu, który słyszę tylko ja. Dlaczego ja?

* * *

Przez dwa dni nie ma nic. Ani jednego spojrzenia, ani jednego dźwięku, ani jednego westchnienia. Wszystko jest całkowicie ciche, tak jak powinno być.

To mnie dziwi.

Przechodzę obok mieszkania kilka razy i pukam, zamierzając być tą wścibską sąsiadką, która się przedstawia, ale nikt nigdy nie odpowiada. Po zmroku wiszę na ulicy z lornetką, czekając, czy zapali się jakieś światło.

Wszystko jest w normie... co, jak jestem pewien, jest bzdurą.

Słyszałem tego faceta. Słyszałem go wyraźnie jak w dzień. Więc jeśli ktoś tam nie mieszka, to znaczy, że w budynku są lokatorzy? Czy jest niebezpieczny?

Kiedy nadchodzi piątek, jestem niewyspanym bałaganiarzem. Pomiędzy spotkaniami, w pracy przecieram oczy i ziewam, próbując zachować koncentrację.

"Nadal nie możesz spać?" Sherry pochyla się nad moją kostką i obdarza mnie perkatym spojrzeniem, które powinno być zakazane. "Albo nadal nie dostałem zamiennika tego dzbanka do kawy?".

"Tylko trochę bezsenności," mówię jej. "Nic wielkiego. A mój dzbanek do kawy jest wysyłany. Powinien dotrzeć jutro." Człowieku, jestem tak dobry w kłamaniu.

Macha ręką, jakby moje problemy były dla niej zbyt irytujące, żeby się na nich skupić. "No cóż, napij się kofeiny i idź dziś ze mną na lunch. Muszę pobiec na pocztę, a potem możemy złapać tacos."

Nawet jeśli nie mam ochoty się ruszać - a tym bardziej nigdzie chodzić - muszę przyznać, że miło byłoby wyrwać się z biura na godzinę. Plus, tacos. Lepsze niż to, co jadłem wczoraj wieczorem, czyli nic. Byłem zbyt rozproszony, żeby pójść do sklepu spożywczego. "Tacos to jest to."

Kiedy idziemy na lunch, Sherry próbuje podtrzymać rozmowę dla nas obu, żeby nadrobić mój spokój. Rozmawia w kolejce na poczcie, opowiada mi wszystko o swoim dziecku, podczas gdy my chwytamy tacos od ulicznego sprzedawcy, a ja popijam napój energetyczny. Sherry kontynuuje yak o horrorach znalezienia opiekunki do dziecka, gdy zmierzamy z powrotem. Zatrzymujemy się na czerwonym świetle i czekamy, żeby przejść przez ulicę, tacos parują w papierowej torbie, którą trzymam. Staram się zwracać uwagę na to, co Sherry mówi o swoim dziecku, naprawdę staram się, ale jestem tak zajęta słuchaniem nieistniejącego głosu w mojej głowie, że prawie nie zauważam tego, na co patrzę.

W oknie po drugiej stronie ulicy miga neonowa, czerwona palma z okiem w środku. TAROT. ODCZYTY PSYCHOLOGICZNE.

O mój Boże.

Oczywiście.

To ma absurdalnie dużo sensu. Nikt nie może dać mi prawdziwej odpowiedzi, więc może nadnaturalna odpowiedź jest tym, czego szukam.

Chwytam Sherry za ramię. "Ile mamy czasu, zanim będziemy musieli wrócić?"

Ona sprawdza swój zegarek. "Pół godziny, naprawdę. Dlaczego?"

Wrzucam moją torbę z taco do pobliskiego pojemnika na śmieci, nie będąc już głodnym, i praktycznie przeciągam ją przez ulicę - w złym kierunku, aby wrócić do biura - kiedy światło się zmienia.

"W-co? Co my robimy? Czy jest jakaś księgarnia, którą przegapiłem?" Jej śmiech umiera, gdy uświadamia sobie, że ładuję się do drzwi psychiki. "Czekaj, czy ty mówisz poważnie? Faith? Chcesz dostać swoją wróżbę?" Patrzy na mnie tak, jakbym właśnie powiedziała jej, że postanowiłam wstąpić do zakonnicy. "Właśnie teraz? W godzinie lunchu? Nawet nie zjedliśmy naszych tacos!".

"Możesz wrócić, jeśli chcesz", mówię jej, patrząc na okno. Są tam koralikowe zasłony zasłaniające przyciemnione szkło, a czerwona palma jest jedynym znakiem na drzwiach. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek widziałem to miejsce wcześniej. Czy jest nowe? A może zawsze tu było, a ja nigdy go nie zauważyłam mimo stu spacerów w porze lunchu z Sherry? "Nie będę długo", mówię jej i otwieram drzwi.




Rozdział 1 (3)

Jeśli nie mogę mieć logicznej odpowiedzi na to, co się dzieje, wystarczy nielogiczna. Może mój problem nie jest neurologiczny czy chemiczny, ale... mistyczny.

Okej, to brzmi kornie nawet dla mnie, ale jestem gotów się z tym pogodzić, jeśli to da mi odpowiedzi.

Sam sklep jest trochę rozczarowujący. Spodziewałem się mistycznych run lub bujnych aksamitnych zasłon zwisających ze ścian. Zamiast tego, same ściany są pokryte półkami z książkami, a wzdłuż jednej strony znajduje się szklana lada pełna biżuterii. Na tylnej ścianie poukładane są świece w schludnych schowkach, a niektóre z nich ustawione są na stojakach i zapalone, zapewniając sklepowi gęsty, ziołowy zapach. Z zaplecza wychodzi kobieta, gdy drzwi zgrzytają przy naszym wejściu.

"Witam!!! Witam w moim sklepie" - woła. "W czym mogę dziś pomóc?" Wygląda mało imponująco - matczyna i przeciętna, z przygarbioną sylwetką i kręconymi, siwymi włosami. Ma na sobie legginsy i tunikę, jak przeciętna piłkarska mama, z ciemnym szalikiem artystycznie zarzuconym na szyję.

"Chcę otrzymać moją wróżbę" - mówię, wysuwając się do przodu, zanim Sherry zdąży mnie uciszyć. "Mam pytania."

Ona idzie bardzo nieruchomo, a jej spojrzenie przesuwa się w górę i w dół nad mną przez długą chwilę. Jej oczy rozszerzają się, tylko trochę. "Kim jesteś?"

Wciągam oddech i robię krok do przodu, zapominając o Sherry. Ona coś widzi. Wiem, że tak jest. Jestem we właściwym miejscu. Jestem tak podekscytowana, że ledwo mogę oddychać. "Co widzisz?"

Kobieta powoli potrząsa głową, nigdy nie odrywając ode mnie oczu. "Otacza cię bardzo... silna energia. To jest jak nic, co widziałam wcześniej." Przesuwa się na tył swojego małego sklepiku i odsuwa na bok gobelinową zasłonę, gestykulując. "Mogę dać ci odczyt z kart. Dać ci kilka odpowiedzi, których szukasz."

Tak! Odpowiedzi! Mogę się rozpłakać, tak mi ulżyło. "Ile?" pytam, wyciągając portfel.

"Och, daj spokój," syczy na mnie Sherry, chwytając mnie za ramię. "To jest gówno, Faith. Oczywiście, że powie, że masz silną aurę. Ona chce, żebyś wydawała pieniądze!"

To może być gówno...ale może być też odpowiedź. Potrząsam głową na Sherry. "Możesz wracać. Niedługo tam będę, obiecuję."

Usta Sherry zaciskają się w cienką linię i krzyżuje ręce na piersi, ale nie odchodzi.

Obdarzam ją uśmiechem, żeby ją uspokoić, po czym podążam za kobietą na zaplecze. Sherry idzie mi po piętach, a kobieta spuszcza za nami zasłonę. "Usiądźcie."

Pokój nie jest zbytnio do oglądania. Są tam składane krzesła - dwa po mojej stronie stołu i jedno po jej. Sam stół jest pokryty fioletowym aksamitem i założę się, że gdybym zajrzała pod obrus, zobaczyłabym, że jest to stół składany. Ściany zdobi kilka plakatów kobiet o psychicznym wyglądzie, gwiazd, planet i takich tam. Kryształy zwisają ze sznurków na suficie. Nie wiem, co z tego zrobić. Bardziej przypomina tanie karnawałowe wróżby niż poprzedni pokój.

Ale ona widzi coś we mnie. Na mnie. Cokolwiek. A ja tak rozpaczliwie szukam odpowiedzi.

"Sto dolarów" - mówi mi, siadając naprzeciwko mnie przy stole. "Gotówka. Żadnych kart kredytowych, żadnych czeków".

"To jest gówno" - mruczy Sherry śpiewnym głosem, gdy siada obok mnie.

Może tak jest. Może ta kobieta rzuciła jedno spojrzenie na moją spódnicę i niskie obcasy, moją białą bluzkę i mój blond kucyk i zdecydowała, że mam pieniądze do wydania. To znaczy, całkowicie się w tym myli, ale chyba mogłabym dostrzec ten błąd, widząc, że jesteśmy w biznesowej dzielnicy centrum. Dużo tu korporacyjnych specjalistów od biznesu.

Nieważne. Jestem skłonny wydać trochę głupiej gotówki, jeśli mogę uzyskać odpowiedzi. Wyciągam z torebki pięć dwudziestek i podaję jej.

Bierze je ode mnie, uważając, żeby nie dotknąć moich palców. Dziwne.

"Odłóż torebkę" - mówi do mnie wróżka, podnosząc małe drewniane pudełko i ustawiając je na stole przed sobą. Odciąga wieczko obiema rękami i odsłania talię długo wyglądających kart. Karty tarota. Nad grzbietem każdej z nich znajduje się wzór pajęczyny. "Nie zamierzam dać ci typowego odczytu. Potrzebujesz czegoś innego niż mumbo-jumbo i kilka frazesów, prawda?".

Kiwam głową, z szeroko otwartymi oczami. To tak, jakby czytała w moich myślach. "Skąd wiesz?"

Macha palcami w powietrzu, zanim wyciągnie karty z pudełka i ustawi stos na stole. "Widzę to wokół ciebie. Jest coś, co jest w tobie inne niż w twoim przyjacielu. Jak już mówiłem, nigdy wcześniej tego nie widziałem. To jest jak aura. Nie, nie aura." Marszczy czoło. "To tak jakbyś przeszedł przez jakąś pajęczynę i jesteś pokryty jej pozostałościami." Macha palcem w moim kierunku. "Nigdy wcześniej tego nie widziałam, co mówi mi, że stoi za tym jakaś historia".

"Każdy ma jakąś historię" - mówi Sherry, jej ton jest niemal nadąsany. Myślę, że nie lubi, gdy nazywa się ją normalną.

"Każdy ma", zgadza się wróżka. "Ale nie każdy ma energię pulsującą wokół siebie, jak twój przyjaciel".

Czuję na to lekkie drżenie niepokoju. Sherry może mieć moją dziwną pajęczą energię, jeśli dzięki temu czuje się wyjątkowo. Ja tego nie chcę. Chcę po prostu spać.

Kobieta gestem wskazuje na karty. "Weź je i potasuj tyle, ile uznasz za konieczne".

Chwytam karty i studiuję je. Czuję, że są trochę woskowe, ale dobrze używane, a pajęczyna na odwrocie każdej karty wydaje się błyszczeć, jakby błyszczała. Lekko tasuję karty, przerzucając je kilka razy przed dwukrotnym przecięciem, a następnie oferując je jej z powrotem.

Ona dotyka miejsca na stole, a ja kładę tam stos kart. "Jakie jest twoje pierwsze pytanie?" pyta, obserwując mnie uważnymi oczami.

Myślę. Mam ich tak wiele, ale jest jedno, które raz po raz pojawia się w głowie. "Kto to jest, co słyszałam? Ten dziwny mężczyzna?"

Wróżbita kiwa powoli głową. Widzę, że Sherry się na mnie gapi, ale ignoruję ją. Muszę, bo jeśli poczuję się głupio, wstanę i wyjdę, a muszę wiedzieć, co widzi ta kobieta. Zatrzymuję wzrok na wróżce i obserwuję, jak ostrożnie podnosi pierwszą kartę z talii i kładzie ją na stole.

Jest to ciemnowłosy mężczyzna na tronie.

"Król Pentakli" - mówi, patrząc z namysłem. "To silny, asertywny mężczyzna. Taki, który ma władzę i ambicję. To ktoś, kto zatrzymuje wszystkich w ich ścieżkach, kiedy go widzą. On jest..." myśli przez chwilę. "Jest jak siła natury. Przejmuje wszystko na swojej drodze."

Mrugam, wpatrując się w kartkę. To jakiś mężczyzna. To, co mówi, pasuje do głosu, który ciągle słyszę, ale... nadal nie wiem, kto to jest.

"Umawiasz się z kimś?" pyta Sherry, rozbawiona. "I nie powiedziałaś mi o tym? Ty dziwko."

Potrząsam głową. Nie ma nikogo.

"Bądź cicho" - syczy wróżka na Sherry. "Tu nie chodzi o ciebie".

Moja przyjaciółka sapie i kurczy się z powrotem.

No cóż, gówno prawda. Rzucam Sherry przepraszające spojrzenie, a potem odwracam się z powrotem do wróżki. "Ja nie...nie znam tego mężczyzny. W moim życiu nie ma takiego faceta".

Kobieta przechyla głowę. "Pytasz, kim on jest dla ciebie?" Na moje skinienie, odwraca kolejną kartę. "Kochankowie".

Karta przedstawia dwie osoby stojące osobno, mężczyznę i kobietę. Oboje są nadzy. Mogę się całkiem dobrze domyślić, o co chodzi. "Jesteś pewna, że to moja wróżba?"

"Jeśli nie jest kochankiem, to wkrótce będzie" - mruknęła psychika, ignorując moje pytanie. "Karty nie kłamią".

"Ale...jak? Nie rozumiem." To nie może być ktoś z pracy, a ja poza pracą niewiele robię. Szczególnie nie ostatnio. "Gdzie ja się spotkam z tym facetem? Ciągle chodzę do jego mieszkania i nikogo tam nie ma. Nigdy nikogo tam nie ma."

Wróżka odwraca kolejną kartę. Jest to kobieta, unosząca się w powietrzu, z zielonym wieńcem wokół niej. "Świat, odwrócony".

"Co to znaczy?"

Przykłada palec do podbródka, zastanawiając się. "Kiedy Świat jest odwrócony prawą stroną do góry, oznacza to, że podróż wiedzy dobiega końca. Koło się dopełnia." Śledzi palcem wokół wieńca na karcie. "Ale dla ciebie, podróż dopiero się zaczyna".

* * *




Rozdział 2

==========

2

==========

Kiedy wracamy do biura, Sherry nie odzywa się do mnie przez resztę dnia. Jest wściekła, bo wróżka była dla niej nieuprzejma, albo uważa mnie za wariatkę. Jutro zabiorę ją na lunch i przeproszę w górę i w dół. Ona zapomni o wszystkim, poza dokuczaniem mi na następnej biurowej happy hour. Teraz, kiedy miałam kilka godzin, żeby się nad tym zastanowić, brzmi to trochę jak zwykła gadka typu "poznasz mężczyznę". Kiedy wyszliśmy, Sherry napełniła moje uszy tym, jak bardzo byłam łatwowierna, że dałam się na to nabrać.

Może to była głupia rzecz do zrobienia. Nie obchodzi mnie to. W końcu czuję, że gdzieś się dostałam.

Mężczyzna. Jak siła natury.

Kochankowie.

Za chwilę rozpoczniesz podróż.

Te myśli powtarzają się w mojej głowie raz po raz, gdy pod koniec dnia wyłączam komputer i zbieram swoje rzeczy. Bardziej jednak niż o tym, wciąż myślę o tym, co powiedziała o moim... blasku, czy mojej aurze, czy jakkolwiek to nazwała. Mojej pajęczynie.

Masz zamiar rozpocząć podróż.

Zastanawiam się, co to znaczy. Jaką cholerną podróż? Całe życie mieszkałem w mieście. Przez pięć lat pracowałem w banku, a wcześniej chodziłem tu na studia. Nie podróżuję. Nigdy nie było pieniędzy dorastając, i nie ma powodu, odkąd moi rodzice zmarli, gdy byłem na studiach. Nie ma nikogo do odwiedzenia i nie ma dodatkowych pieniędzy na wycieczki dla przyjemności. Rzadko umawiam się na randki. Mam przyjaciół, ale nigdy nie trzymam się ich na długo. Przenoszą się na inne wydziały, odchodzą, żenią się, a my się rozchodzimy. Zawsze jestem mniej lub bardziej samotna.

Jestem nudna.

Więc dlaczego ja? Dlaczego to się dzieje?

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że głos w mieszkaniu obok docierał do niewłaściwej osoby. Może właśnie dlatego przestał się do mnie odzywać. Psychiczny zły numer.

Nie wiem, czy ktoś tak mało ekscytujący jak Faith Gordon jest przeznaczony do bycia kochankiem siły natury. Mój ostatni chłopak zostawił mnie dla księgowej. Jeśli to nie mówi ci wszystkiego o moim życiu, to nic nie powie.

Mimo to... przydałoby mi się trochę przygód. "Cóż, Królu Pentakli," ośmieliłem powietrze wokół mnie. "Jeśli masz coś do pokazania mi, możesz rozpocząć tę podróż w każdej wolnej chwili teraz. Mówię tylko. Za dwa tygodnie dostaję urlop".

W biurze zapanowała cisza.

Może Król Pentakli jest bardziej typem faceta na nocną zmianę.

* * *

Budzę się w środku nocy, czujny bez żadnego powodu. Moje uszy naprężają się, próbując wydobyć dźwięk. Jest tylko dalekie dudnienie grzmotów, nadciągająca burza. Siedzę i nasłuchuję głosów, ale nic nie ma. Więc dlaczego się obudziłem?

Wtedy słyszę to. Odległy dźwięk bębnów. W pierwszej chwili myślę, że to burza szalejąca nad głową, ale ma zbyt równy rytm, a gdy w niewielkiej odległości rozlega się uderzenie pioruna, brzmi ono dysonansowo w stosunku do muzyki. Zrywam się na nogi, zastanawiając się, czy to ktoś nie puszcza za głośno płyty.

Ale brzmi to tak, jakby dochodziło z sąsiedniego mieszkania. Pustego mieszkania.

O cholera. To on. To musi być on.

Wstaję z łóżka, osuwając się na nogi, i na palcach przemierzam podłogę. Przesuwam się w stronę wspólnej ściany, tej, która wychodzi na tak zwane puste mieszkanie. Jesteśmy na końcu korytarza, więc po drugiej stronie tej konkretnej ściany nie ma nikogo oprócz niego. Kładę rękę na samej ścianie, a potem przyciskam do niej ucho, nasłuchując.

Nic.

Sfrustrowany, odchylam się do tyłu i badam ścianę. Może to nie to. Grzmot dudni nad głową, a muzyka zniknęła. Coś w tym wszystkim jest nie tak. Wszystko jest nie tak. Jakbym... słyszał coś, czego nie powinienem. Mam wgląd w coś, do czego nie mam dostępu.

Muzyka zaczyna się ponownie, a włosy stają mi dęba na karku. Słychać niskie zawodzenie fletu, a bębny znów zaczynają swoje niekończące się bicie.

To nie jest moja wyobraźnia. Moja wyobraźnia nie potrafi nawet zapamiętać słów do telewizyjnych dżingli, a co dopiero całej piosenki. Muszę wiedzieć, co to jest. Nawet jeśli to tylko ktoś sobie ze mną pogrywa, będę szczęśliwszy wiedząc, niż tylko zastanawiając się. Nie mogę pozwolić, by ta okazja znów przeszła mi koło nosa.

Wciągam na siebie parę spodni od piżamy, aby iść z moim różowym topem od piżamy, i parę kapci. Kieruję się do drzwi wejściowych mojego mieszkania, a potem zatrzymuję się, sprawdzając zegar. Czwarta rano. Dobra, to gówniana godzina, ale wciąż można w miarę bezpiecznie założyć, że mogę być na nogach, jeśli potrzebuję wymówki. Mając to na uwadze, otwieram drzwi i kieruję się na korytarz.

To kwestia kroków do drzwi sąsiada. Kieruję się bezpośrednio do nich, wciągam stalowy oddech, a następnie pukam.

Nadal nie ma odpowiedzi. Próbuję zapukać po raz trzeci, a kiedy i to nie przynosi żadnego rezultatu, schodzę na kolana i zaglądam pod drzwi, szukając światła. Nic nie widzę.

Mieszkanie jest tak samo puste jak zawsze. To nie ma sensu.

Przez chwilę wpatruję się w drzwi, po czym decyduję, że muszę wiedzieć. Wracam do swojego mieszkania i wracam z kartą kredytową. Zerkam w górę i w dół korytarza, mając nadzieję, że nikt tego nie obserwuje. Jeśli ktoś jest w domu, a ja się włamuję, to może być naprawdę źle. Ale mam przeczucie. Jeśli mam rację, nikogo nie ma w domu... a ja jestem po prostu szalona.

Yippee.

Wsuwam kartę kredytową w drzwi i klinuję ją wzdłuż zamka, próbując otworzyć je tak, jak pokazują w filmach. Albo szczęście mi sprzyja, albo jest to łatwiejsze niż się wydaje - drzwi się otwierają, a moja karta kredytowa spada mi do stóp w dwóch kawałkach.

No cóż, cholera.

Będę się o to martwił później.

Wpatruję się w ciemność mieszkania.

Nawet stąd mogę powiedzieć, że jest puste. Włączam włącznik światła przy drzwiach i nie patrzę na nic poza zakurzonymi blatami i wyrzuconym pudłem do połowy wypełnionym orzeszkami pakowymi w jednym z rogów. Nikt tu nie mieszka. Nikt nie mieszka tu od czasu, gdy mój sąsiad wyjechał. "Halo?" wołam, tak na wszelki wypadek.

Nie ma odpowiedzi. Nie spodziewałem się jej. Podłogi są tu wyłożone płytkami, a moje kapcie zostawiają odciski w kurzu. Nikt tu nie wchodził ani nie wychodził od tygodni czy miesięcy.

"No i co, kurwa?" mruczę do siebie. Tasuję się do ściany, która sąsiaduje z moją i przyciskam do niej ucho. Żadnej muzyki. Odwracam się i patrzę na drugą ścianę, ale to nic innego jak okna i przekrzywione mini żaluzje.

Muzyka zaczyna się ponownie. Tym razem bębny wydają się bardziej naglące, a piszczałki bardziej szaleńcze. Nie jest głośniejsza, ale jest w niej prawdziwe poczucie... bezpośredniości.

Jakby to było w sąsiednim pokoju.

Otwieram każde drzwi w mieszkaniu, zaglądam do szaf. Wszystkie są puste, ale muzyka trwa, zawsze tylko w następnym pokoju. W końcu nie ma już gdzie szukać i jęczę, przykładając dłonie do czoła. "Albo mi pokaż, albo zostaw mnie w spokoju, dobra?"

Boże, brzmię jak wariat nawet dla własnych uszu. Ale to się robi po prostu niedorzeczne. Nie mogę spać. To przeszkadza mi w pracy. Moi przyjaciele myślą, że jestem szalona.

Nie jestem do końca pewna, czy nie jestem szalona. Że to wszystko nie jest tylko moim mózgiem, który postanowił zwariować i dokonać autodestrukcji, wybierając do tego jakieś dudy i chwytliwy bit.

Sfrustrowany, opieram się o kuchenny blat. Kiedy to robię, pod drzwiami sypialni zapala się światło.

Cóż, to wcale nie jest przerażające.

Patrzę w dół na swoje stopy. Zostawiłem ślady w kurzu na podłodze. Nikt nie był tu od miesięcy.

Kłucie na karku znów się zaczyna. Może powinienem zawrócić. Wrócić do swojego mieszkania, zamknąć drzwi, wrócić do łóżka i zapomnieć, że kiedykolwiek coś słyszałem. Odwracam się do drzwi wejściowych...

I zatrzymuję się.

I powoli odwracam się z powrotem do zamkniętych drzwi sypialni.

Muszę wiedzieć, co się dzieje. Muszę wiedzieć, kim jest Król Pentakli i dlaczego mam "pajęczą" aurę. Przede wszystkim muszę wiedzieć, czy nie wariuję.

Jeśli to pomyłka, to przypuszczam, że jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.

Otwieram drzwi i wchodzę do środka.

* * *




Rozdział 3 (1)

==========

3

==========

Jest światło dzienne.

Mrużę oczy w kierunku oślepiającego słońca, zaskoczony. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, a słońce nad głową bije we mnie, gorące, nieustępliwe i jaskrawe. Jak to się stało, że jest dzień? Południe?

Czekam, aż moje oczy się dostosują, wycierając z nich strumieniowe łzy, bo zbyt jasne światło sprawia, że w głowie mi się kręci. Powoli staję się świadoma otaczającego mnie świata.

"Z drogi!" Mężczyzna łopocze obok mnie, glaring.

"Przepraszam", mówię automatycznie, odsuwając się na bok... dokąd? Spoglądam wokół siebie, gdy jasny blask dostosowuje się i teraz widzę.

Widzę wszystko i... Jasna cholera.

Toto, nie jesteśmy w Kansas.

To jakieś targowisko. Tak myślę. A może miasto? Trudno powiedzieć. Widzę wysokie kamienne mury, wysokie na co najmniej piętnaście stóp, i klatkują mnie z obu stron. Muszę więc stać na jakiejś drodze, bo pod moimi kapciami jest ona zakurzona i brudna, nie ma na niej ani krzty trawy. Nieopodal warczy jakieś zwierzę i odwracam się, by zobaczyć coś w uprzęży, co wygląda jak land-hippo, z mężczyzną prowadzącym jego uzdy. Gdy patrzę, on naciąga bufiastą chustę na swoje jaskrawoczerwone włosy jak kaptur i patrzy na mnie.

Czy ja... jestem na planie filmowym? Ale nawet gdy ta myśl przechodzi mi przez głowę, wiem, że to nie może być prawda. To jest coś większego. Coś znacznie bardziej odmiennego. Krzyżuję ręce na piersi, zdając sobie sprawę, że jestem w różowej piżamie. Nie mam na sobie stanika i czuję się nieco rzucająca się w oczy, gdy patrzę na wszystkich wokół mnie, próbując wchłonąć obraz.

Gdzie ja do cholery jestem?

Dlaczego tu jestem?

Marszczę czoło na swoje otoczenie. Kamienne ściany ciągną się jak okiem sięgnąć, podobnie jak zakurzone ulice. Idę przed siebie, omijając sterty zwierzęcych kup na środku ulic, a ludzie przechodzą obok, ubrani w te same luźne, lejące się ubrania, które miał na sobie mężczyzna z landrynką. Wszyscy patrzą na mnie jak na wariata, ale nikt nie zatrzymuje się, żeby ze mną porozmawiać. Kilka kobiet szepcze, gdy mnie widzi.

Cóż, wcale nie sprawia to, że czuję się nieswojo.

Robię pauzę, próbując zorientować się, gdzie jestem i gdzie muszę iść. Czy mogę się odwrócić? Oglądam się za siebie, ale nie ma śladu po pomieszczeniu, w którym przed chwilą byłem. Nie ma drzwi, nie ma nic, tylko kamienne ściany, ludzie wodzący wzrokiem po landrynkach i okazjonalne, obdrapane budki oparte o ściany.

Nie ma żadnej oczywistej drogi do domu.

Uszczypnęłam się. Mocno. Dwa razy, na wszelki wypadek, gdyby pierwsze się nie liczyło. Nie, jestem obudzony. Obudzony i nienawidzę tego. Rozglądam się jeszcze raz w poszukiwaniu drzwi lub jakiegoś portalu, który by mnie tu wyrzucił, ale nic nie ma. Całkiem możliwe, że mam udar albo jestem w śpiączce, albo coś w tym stylu, a mój mózg odpala scenariusze fantasy, bo to zdecydowanie bardziej przypomina Grę o Tron niż Chicago. Wpatruję się w land-hipo i próbuję dopasować je do znanych na Ziemi zwierząt, ale trafiam na pustkę. Nie wydaje mi się, żeby to były ziemskie stworzenia. A jeśli tak jest, to gdzie jestem i jak trafiłem na inną planetę? Waham się, a kiedy kobieta z dużym koszem na biodrach pauzuje, aby dostosować swój ładunek, podchodzę do niej.

"Przepraszam", mówię jasno. "Wygląda na to, że się zgubiłem".

Ona marszczy się na moich ustach, jakby moje słowa brzmiały dziwnie. Jej spojrzenie zsuwa się w dół na moje ubranie. "Czego szukasz? Karczmy?"

"Karczma byłaby wspaniała. Nie przypuszczam, że możesz mi powiedzieć, gdzie jestem?"

Jej niespokojne spojrzenie rośnie. "W slumsach?"

"Nie, mam na myśli tutaj." Gestykuluję na ziemi obiema rękami. "To miasto. Gdzie to jest?"

Brwi kobiety idą w górę. "Aventine?"

Aventine. Dobra, to jest początek. Wiązka na nią, starając się nie spanikować. Nigdy nie słyszałam o Aventine, ale przyznaję, że nie jestem najlepsza z geografii. "I czy nadal jesteśmy na Ziemi?"

"Ziemia?" powtarza.

"Planecie?" Jak to możliwe, że nie słyszała o Ziemi?

Wykonuje gest nad swoją klatką piersiową - prawdopodobnie, aby odpędzić moje szaleństwo - i kręci głową, odchodząc. "Zostaw mnie w spokoju".

Racja. Po prostu zdobywam przyjaciół gdziekolwiek jestem. Odgryzam się od westchnienia frustracji. To oczywiste, że nie pasuję tutaj, co oznacza, że nie tylko nie jest to Chicago, to zdecydowanie nie jest Ziemia. Jest też gorąco jak diabli, a powietrze suche. Biorąc pod uwagę, że w domu była pogoda na swetry, zdecydowanie zmieniłam lokalizację. Zerkam na kobietę z koszykiem, ale zniknęła w labiryncie zatłoczonych uliczek.

No dobra, jestem sam. Gorąca panika gotuje się w mojej klatce piersiowej. Nie mogę tu zostać. Nie mam torebki, ani pieniędzy, ani nawet pieprzonego stanika. Nie mam butów. Nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie do cholery jestem i jak się tu znalazłam. Chcę przycisnąć dłonie do czoła i płakać. Chcę się załamać, ale wiem, że to wszystko nie przyniesie nic dobrego. Biorę więc głęboki, drżący oddech, prostuję ramiona i próbuję się zorientować, gdzie jestem. Jeśli zostałam tu wyrzucona, to nie bez powodu ktoś będzie wiedział, jak odstawić mnie z powrotem. Muszę tylko znaleźć tę osobę.

Nieco spokojniejsza, kładę ręce na biodrach i rozglądam się dookoła, próbując wymyślić swój następny ruch. Gdzieś w pobliżu rozbrzmiewa muzyka, niska i pilna, więc decyduję, że równie dobrze mogę za nią podążać. Wydaje się to równie dobrym pomysłem jak każdy inny.

Ruszam przed siebie przez zakurzone ulice... gdziekolwiek jestem. Dzięki pięciu latom pracy w korporacji nauczyłem się, że jeśli wyglądasz na pewnego siebie, ludzie założą, że wiesz, co robisz i dokąd zmierzasz. Więc wkładam pewność siebie w mój krok i kroczę naprzód, jakby to wszystko było częścią mojego głównego planu.

Fake it until you make it i tak dalej.

Kamienne ściany wiją się wokół, a ja podążam za nimi, aż do momentu, gdy się rozwidlają, rozdzielając się w przeciwnych kierunkach. Jedna droga wydaje się bardziej zatłoczona niż druga, więc wybieram mniej zatłoczoną ścieżkę.

Niemal natychmiast tego żałuję. Otwiera się ona na coś, co wygląda jak duża otwarta przestrzeń w mieście, a tutaj są rzędy i rzędy namiotów, jak coś ze starego filmu wojennego. Jest więcej land-hipo i więcej mężczyzn. Pancernych. Do jednego, wszyscy są ubrani w płaszcz z ciemnej czerwieni nad pancerzem. Dzięki temu wyglądają niepokojąco badass.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Połączeni razem"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści