Odzyskać utraconą miłość

Prolog (1)

----------

Prolog

----------

Londyn 1805 (lub jego odmiana)

Siedem lat wcześniej

Dlaczego on na nią patrzył? Czy on na nią patrzył?

Marszcząc się, panna Agnes Bottombrook przyglądała się zawadiackiemu lordowi Wentfordowi z drugiej strony sali balowej. Pary tańczyły i spacerowały między nimi, od czasu do czasu zasłaniając jej widok na diabelnie przystojnego młodego lorda. Mimo to, tak ciekawa jak Agnes, zdołała oprzeć się chęci tańczenia z jednej nogi na drugą, by nie stracić go z oczu.

Czy coś było w jej zębach? zastanawiała się Agnes, ostrożnie przejeżdżając po nich językiem tak niepozornie, jak tylko potrafiła. Rozdarcie w jej sukience? Duża brodawka rosnąca na jej nosie? Co jeszcze mogło to być? Przecież nie było żadnego powodu na ziemi, dla którego miałby na nią patrzeć.

W dość dojrzałym wieku dziewięciu i dwudziestu lat Agnes była najprawdopodobniej najstarszą niezamężną kobietą w pokoju tej nocy. Może nawet w całej Anglii. Nie licząc wdów, rzecz jasna. Nawet lord Wentford musiał zdawać sobie z tego sprawę, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że sam nie osiągnął jeszcze jej sędziwego wieku. Jeśli Agnes dokładnie się nie myliła, młody lord był o kilka lat młodszy od niej.

Dlaczego więc miałby patrzeć na kobietę, która była tak dokładnie na półce, jak nikt nigdy nie był? Przecież oprócz zaawansowanego wieku Agnes mogłaby wymienić jeszcze kilka cech, które z pewnością nie polecałyby jej takiemu młodzieńcowi jak on. Nie tylko nie posiadała posagu, ale też nie można jej było uznać za szczególną piękność, ani nie posiadała godnych uwagi koneksji; jej ojciec był trzecim synem barona, a jej zmarła matka była nikim w społeczeństwie. W dodatku nosiła jedno z najbardziej niefortunnych imion, jakie kiedykolwiek dotarło do jej uszu.

Agnes Bottombrook. Czy mogło być jeszcze gorzej?

W powszechnej opinii mogło być gorzej, bo Agnes miała nie tylko niewygodnie ciekawy umysł, ale i równie niewygodnie ostry język. Dwie cechy, które nigdy nie zawiodły, by zmienić głupie zainteresowanie każdego młodego człowieka w całkowity żal.

Nie, żeby to się zdarzyło więcej niż raz czy dwa.

I nie w ciągu ostatniej dekady.

Choć lord Wentford do tej pory nie zwracał uwagi na istnienie Agnes, sama Agnes tu i ówdzie zwracała uwagę na młodego lorda. Jako że był on wytwornym, młodym dżentelmenem, rozchwytywanym przez najbardziej pożądane debiutantki, Agnes nie mogła go przeoczyć. Nieustannie przebywał w otoczeniu młodych dam lub w towarzystwie innych kwalifikujących się kawalerów.

Na początku Agnes uważała go za zadufanego w sobie osiłka, jak wielu w jego sytuacji. Z czasem jednak dostrzegła inteligentny błysk w jego mszystych, zielonych oczach, po którym zazwyczaj następowała dość wyzywająca uwaga w stosunku do obleśnego rówieśnika lub mało inteligentnej damy. Potrafił się śmiać w sposób, który sprawiał, że jego oczy błyszczały wesoło, a Agnes nie mogła zaprzeczyć, że podobał jej się sposób, w jaki często przejeżdżał dłonią po włosach, zaburzając staranną fryzurę swojego lokaja i zamieniając jego czekoladowe loki w zmierzwiony bałagan. Wydawał się porządnym i miłym człowiekiem i Agnes musiała przyznać, że zaczęła go lubić - o ile było to możliwe, gdy nie zamieniło się z daną osobą nawet jednego słowa.

Dlaczego więc wciąż na nią patrzył?

Agnes ostrożnie rzuciła okiem przez ramię, pewna, że gdzieś za nią musi kryć się rzadka piękność, która przyciągnęła uwagę lorda Wentforda. Jednak w niewytłumaczalny sposób nie było jej tam. Gdy zwróciła wzrok na młodego mężczyznę po drugiej stronie sali, jego jasne, zielone oczy zdawały się rozświetlać, a na ustach pojawił się kuszący uśmieszek.

Agnes wciągnęła powolny oddech, chcąc zignorować głupi skok, jaki wykonało jej serce na widok jego uśmiechu, i jeszcze raz nakłoniła swój umysł do rozsądnej analizy sytuacji.

Ponieważ nie istniał absolutnie żaden sensowny powód, dla którego lord Wentford miałby na nią patrzeć, Agnes domyśliła się, że musi istnieć jakaś ukryta agenda. Nie raz słyszała, jak szeptano, że młodzi dżentelmeni wchodzą ze sobą w zakłady, które zazwyczaj kończyły się upokarzającym doświadczeniem dla celu. Czy ona stała się takim celem?

Gdy kolejny dżentelmen zwrócił się do lorda Wentforda, jego uwaga momentalnie oderwała się od jej. Jednak zaledwie kilka uderzeń serca później powróciła, a towarzyszył jej ten sam kpiący uśmiech, który wcześniej wykrzywił jego usta. Ci, którzy byli w jego obecności, zaczęli podążać za jego spojrzeniem, a gdy zauważyli Agnes, na ich twarzach pojawiły się zmarszczki.

Zaciskając zęby, Agnes trzymała głowę wysoko, widząc ich zakłopotanie, ponieważ nie mogli w najmniejszym stopniu zrozumieć, dlaczego Lord Wentford miałby na nią patrzeć. Agnes wiedziała aż za dobrze, jakie to uczucie. Dlaczego on na nią patrzył? Na nią ze wszystkich ludzi? Stara panna, która nie ma nic do zaoferowania.

W miarę upływu minut coraz więcej gości zaczęło zwracać na to uwagę, zerkając tam i z powrotem między nimi, prawdopodobnie zastanawiając się nad tym samym. Jak mogliby nie zauważyć?

Zdeterminowana, by nie dać się zastraszyć, a także zirytowana na siebie za błędną ocenę charakteru lorda Wentforda, Agnes spotkała się z jego spojrzeniem, a jej brwi uniosły się w wyzwaniu. Jeśli chciał ją oszukać, pożałuje tego dnia!

Lord Wentford wciągnął powolny, nieco drżący oddech, jakby w jakiś sposób, zupełnie niewytłumaczalnie, został wytrącony z równowagi przez... nią?

Chwilę później zrobił coś raczej niesłychanego.

Ze wzrokiem wciąż utkwionym w Agnes, Lord Wentford postawił jedną stopę przed drugą, zostawiając za sobą krąg zdezorientowanych rówieśników z irytująco wyniosłymi minami.

Agnes zamarła w szoku. O Boże drogi, on szedł w jej stronę!

Przełknąwszy nagłą bryłę w gardle, Agnes zmusiła się do pozostania tam, gdzie była. Jeśli rzeczywiście chciał ją zastraszyć, nie chciała mu tego ułatwiać. Nie, nie będzie się płaszczyć ani uciekać. Będzie stała i walczyła.




Prolog (2)

Jej żołądek się pogrążył, a dłonie stały się spocone. To mogło się skończyć tylko katastrofą!

Nie mogąc odwrócić wzroku, Agnes obserwowała go, jak powoli pokonywał drogę przez salę balową. Jej umysł nie przestawał podsuwać sugestii, które już dawno powinien odrzucić. W końcu jak mógł dostrzec coś w jej zębach z drugiego końca sali?

I wtedy stanął przed nią, jego mszystozielone oczy jeszcze bardziej błyszczały z bliska, gdy studiowały jej twarz z czymś, co wyglądało na szczere zainteresowanie. Delikatny uśmiech zawisł na jego ustach, gdy pochylił do niej głowę. "Dobry wieczór."

Odwracając jego powitanie, Agnes zdecydowała, że atak był najlepszą formą obrony. "Czy mam coś w zębach?"

Zdezorientowana brew ściągnęła brwi Lorda Wentforda. "Nie, o czym wiem," odpowiedział, z nutką humoru w głosie.

"Czy ktoś wylał drinka na moją suknię?" Agnes kontynuowała niezrażona. "A może w moim obszyciu jest rozdarcie?".

Uśmiechając się, Lord Wentford pochylił się w jej stronę, jego zielone oczy iskrzyły się złośliwością. "Czy mówimy tym samym językiem?" zapytał niemal konspiracyjnie. "A może to jakiś rodzaj kodu, z którym powinienem się zapoznać?".

Nie mogąc się powstrzymać, Agnes zaśmiała się, ale szybko zamieniła to w prychnięcie, tocząc oczy na młodego lorda na dobrą sprawę.

Jego oczy zwęziły się, gdy ją obserwował. "Jesteś na mnie zdenerwowana," podsumował, gdy jego spojrzenie studiowało ją dalej. "Albo przynajmniej próbujesz być? Powiedz, co zrobiłam, żeby na to zasłużyć?"

Bardziej niż cokolwiek innego, Agnes chciała skrzyżować ręce przed sobą i olśnić go w zapomnienie. Mimo to, byłoby to kiepskie maniery, a jak na razie zadawała mu jedynie dość niekonwencjonalne pytania. Nie trzeba było przekraczać tej granicy... jeszcze. "Spojrzałeś na mnie" - powiedziała w końcu, zastanawiając się, czy szczerość go rozbroi.

I tak się stało. Jednak nie w sposób, którego by się spodziewała.

Śmiech wylał się z jego ust, docierając do jego oczu i rozpalając je w taki sposób, że Agnes miała problem z utrzymaniem własnego scowl. "Jesteś zdenerwowana, bo na ciebie spojrzałem?".

Agnes przytaknęła. "Nie ma żadnego sensownego powodu, dla którego miałabyś. Dlatego musisz mieć jakiś ukryty motyw, co z kolei sugeruje przebiegły umysł, a ja wolałabym nie zadawać się z przebiegłymi umysłami."

Dobrze. Teraz przekroczyli granicę złych manier i prawdopodobnie zawoalowanych obelg. Z pewnością teraz wziąłby urlop.

"Czy nikomu nie wolno na ciebie patrzeć?" Lord Wentford zapytał, równie niezrażony. "A może ta zasada dotyczy tylko mnie?"

Agnes przewróciła oczami. "Czego chcesz?"

Wyraz jego twarzy otrzeźwiał i przez długą chwilę po prostu na nią patrzył. "Chcę z tobą zatańczyć," powiedział w końcu, wyciągając do niej rękę.

Agnes była świadoma szeptów i spojrzeń skierowanych na nich, ponieważ wpatrywała się w jego dłoń. Potem jej spojrzenie powędrowało w górę, aż jej oczy spotkały się z jego. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi, gdy zobaczyła, że na jego twarzy błyszczy głębokie pragnienie, by go zaakceptować. Czy mogła się całkowicie pomylić co do jego motywów? A może był po prostu dobrym aktorem?

Uznając, że nierozsądnie byłoby spławić takiego człowieka jak Lord Wentford przed całym społeczeństwem, Agnes wsunęła swoją dłoń w jego. "Jak sobie życzysz."

Natychmiast jego palce zakręciły się wokół jej zaborczo, jakby obawiał się, że zmieni zdanie i cofnie rękę. Kolejny uśmiech rozjaśnił jego twarz, nikczemny, a jednak głęboko ujmujący, uśmiech, który mówił o wspólnych sekretach i głębszej znajomości siebie nawzajem niż Agnes kiedykolwiek wiedziała.

Czując się całkowicie przytłoczona, Agnes wzięła głęboki oddech, kiedy jego ręka trzymała ją mocniej niż się spodziewała, przyciągając ją do siebie, zanim poprowadził ją na parkiet.

"Ponieważ wydajesz się mieć o mnie szokująco niską opinię," wyszeptał, pochylając się bliżej, "chcę cię zapewnić, że nie ugryzę, nie nadepnę ci na stopę ani nie zamierzam w inny sposób cię skrzywdzić."

Na drażniący humor w jego głosie, Agnieszka nie mogła się powstrzymać od chichotu. "Czy tak jest?" zapytała, gdy wstali razem i muzyka zaczęła grać. "I czy można ufać twojemu słowu?"

Jego brwi zwęziły się w szyderczym oburzeniu. "Zraniłaś mnie, panienko-"

Agnieszka uśmiechnęła się triumfalnie. "Teraz ranisz mnie, gdyż wygląda na to, że nie znasz nawet mojego imienia".

Lord Wentford chichotał. "Czy zechciałabyś mnie oświecić, panno...?".

"Agnes Bottombrook," Agnes dostarczyła z przewróceniem oczami, gdy jego własne rozszerzyły się w zaskoczeniu. "Mam świadomość, że to najbardziej niefortunne nazwisko".

Uśmiechnął się. "Tak jest," zgodził się szczerze.

Spojrzenie Agnes zwęziło się. "Przyznaję, że choć wszyscy zgadzają się, że tak jest, nikt nigdy nie zrobił tego otwarcie. Pochwalam cię, mój panie, za twoją szczerość". Podążając jego śladem, Agnes z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że jej irytacja lordem Wentfordem całkowicie wyparowała i że była - w całej szczerości - niezmiernie zadowolona z siebie. Jakie to niewygodne!

"Co?" zapytał nagle, kierując jej kroki w dół sali balowej. "Twoja twarz właśnie pociemniała. Co się stało? Czy zdenerwowałem cię, patrząc na ciebie ponownie? A może powinienem był pozwolić ci prowadzić?"

Wzdychając na grymas na jego twarzy, Agnes potrząsnęła głową. "Jesteś drażniący, mój panie. Nie jestem pewna, czy mi się to podoba."

Lord Wentford chichotał. "Och, ależ ty to uwielbiasz. W przeciwnym razie, nie mam wątpliwości, że już powiedziałabyś mi to wprost." Jego spojrzenie szukało jej, pragnienie poznania jej błyszczące w jego zielonej głębi. "Pozwól, że zapytam, dlaczego uważasz, że nie ma sensownego powodu, aby ktokolwiek na ciebie patrzył?".

Przełykając, Agnes zmusiła się do chichotu w swoim głosie. "Ponieważ... ja jestem stara, a ty nie."

Oczy Lorda Wentforda zwęziły się w kontemplacji. "Muszę przyznać, że masz dziwny sposób patrzenia na rzeczy".

Agnes roześmiała się. "Proszę o wybaczenie, mój panie, ale to nie ja ustaliłam zasady".

"Reguły?"

"Nie udawaj, że nie znasz niepisanych zasad społeczeństwa," odpowiedziała Agnes, ostrzejszy ton w jej głosie niż miałaby nadzieję. "Spytaj kogokolwiek, nie ma we mnie nic, co by ci mnie polecało, dlatego -"

Nagle przyciągnął ją blisko, jego zielone oczy szukały jej. "W takim razie są w błędzie," warknął, obronny ton w jego głosie, który skradł Agnes oddech.




Prolog (3)

Mrugając, wpatrywała się w niego. "Nie możesz być szczery" - szepnęła Agnieszka, mając nadzieję, że przekona siebie tak samo jak jego. "Tańczysz ze mną z powodu zakładu, zakładu lub -".

"Tańczę z tobą, bo chcę" - odpowiedział, spojrzenie w jego oczach było zdecydowane, gdy trzymał się jej, "a każdy, kto tego nie widzi, musi być ślepy, głuchy i głupi, bo wszystko, co robisz i mówisz, poleca ciebie".

Agnieszka wpatrywała się w niego, jakby ją uderzył. Jej kolana zamieniły się w wodę, a ona pozwoliła mu ściągnąć ją z parkietu bez żadnego oporu.

"Masz, wypij to", powiedział Lord Wentford, podając jej orzeźwienie. "Wyglądasz blado."

Popijając swój napój, Agnes starała się jak najlepiej odzyskać spokój, zirytowana sobą, że udało mu się tak łatwo wyprowadzić ją z równowagi. "Fałszywki tak robią".

"Fałszywki?" zażądał, nutka gniewu w jego głosie, gdy wystąpił przed nią. Potem westchnął, jakby zrozumienie nagle go znalazło. "Wierz w co chcesz," powiedział, gdy kpiący uśmieszek powrócił na jego twarz, "ale uważaj się za ostrzeżoną, że jakikolwiek opór z twojej strony tylko wzmocni moją determinację."

"Twoje postanowienie? Aby zrobić co?"

"Aby się z tobą ożenić."

Nie mogąc temu zapobiec, Agnes poczuła, jak opada jej szczęka. "Y-musisz być szalony," jąkała się, wpatrując się w niego, jakby właśnie zadeklarował zamiar podróży na księżyc. "Mężczyzna taki jak ty nie poślubia kobiety takiej jak ja".

Ten irytujący chuckle po raz kolejny dudnił w jego gardle, gdy pochylił się bliżej, jego spojrzenie zapaliło się z wyzwaniem. "Robi to, jeśli wie, co jest dla niego dobre", szepnął Lord Wentford. "Chodź, Nessa, weź ze mną skok wiary".

"Nessa?"

"Nie podoba ci się to?"

Agnes przełknęła, gdy jej głowa zakręciła się dość luźno na jej ramionach. "Nie powiedziałam tego."

"No to jaka jest twoja odpowiedź?".

"Moja odpowiedź? I..." Potrząsając głową, Agnes zrobiła krok do tyłu. "Nie możesz być poważny, mój panie, a ja odmawiam zrobienia z ciebie głupca".

Nie pozwalając jej odejść, Lord Wentford podążył za nią. "Mów mi Grant i, tak, nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny".

"Nie wierzę ci."

Jego spojrzenie zapaliło się ze złośliwością. "Chcesz się założyć?"




Rozdział pierwszy: Niewłaściwa żona

----------

Rozdział pierwszy

----------

Niewłaściwa żona

Wentford Park, 1812 r.

Siedem lat później

Zajmując swoje zwyczajowe miejsce u wezgłowia stołu, Grant Barrett, hrabia Wentford, spojrzał na swoją młodą żonę.

Mniej więcej rok temu Grant poznał lady Eugenie na towarzyskim balu. Była córką zubożałego earla, który właśnie stracił brata na wojnie we Francji. Jej ojciec zmarł w ciągu trzech miesięcy od utraty syna, pozostawiając młodą córkę zupełnie samą na świecie. I tak, z opiekunem chcącym się jej jak najszybciej pozbyć, weszła do społeczeństwa w poszukiwaniu męża.

Prawdę mówiąc, byli idealną parą, ponieważ Grant sam potrzebował żony - przynajmniej jeśli chodzi o jego matkę. Mimo to, choć jego serce wciąż opłakiwało stratę ukochanej żony, Grant nie mógł zaprzeczyć, że jego matka miała rację.

Milly potrzebowała matki.

Milly zasługiwała na matkę.

W wieku zaledwie trzech lat jego córkę Amelię spotkała najstraszniejsza tragedia, jaka może spotkać dziecko. Straciła matkę w wyniku strasznego wypadku.

Przez tygodnie Milly płakała do snu, wołając Nessę pomiędzy rozdzierającymi serce szlochami i płaczem. Tylko wyczerpanie zdołało zamknąć jej oczy w tych pierwszych dniach po wypadku. Serce Granta było w agonii widząc ją w ten sposób i nigdy w życiu nie czuł się bardziej bezradny niż w tych chwilach.

Od tego czasu minęły prawie trzy lata, a Milly nauczyła się znowu śmiać, podczas gdy jej wspomnienia o matce powoli przygasały.

Myśl, że Milly powoli, dzień po dniu, zapomina o kobiecie, która sprowadziła ją na ten świat, o kobiecie, która trzymała ją, pielęgnowała i kochała każdym włóknem swojego ciała, sprawiła Grantowi nowy ból w sercu. Ale nie chciał, by Milly pozostała smutna.

I tak w końcu zgodził się na ponowne małżeństwo.

Nie, by kochać ponownie.

Ale by ruszyć dalej.

"Dlaczego słońce zachodzi tak późno w lecie?" Milly zapytał, jak starała się najlepiej masła jej tosty, jej mała ręka zacisnęła się wokół noża. "Nigdy już nie widzę gwiazd. Dziadku, dlaczego nie mogę zobaczyć gwiazd w lecie?"

Uśmiechając się do swojej wnuczki, Maynard Bottombrook odstawił swoją filiżankę. "Cóż, to ma związek z osią ziemi, moja droga. Widzisz..." I rozpoczął naukowe wyjaśnienie, które sprowadziło głęboką zmarszczkę na młode czoło Milly.

Grant uśmiechnął się do nich.

Od samego początku Grant lubił ojca Nessy, człowieka, który nie dbał o nic w życiu poza swoją ukochaną córką i zamiłowaniem do nauki. Ponieważ jej matka zmarła przy porodzie, Nessa nalegała, by ojciec zamieszkał z nimi po tym, jak w końcu zgodziła się na jego siedemnastą propozycję małżeństwa. A może to była jego osiemnasta? Nie, to była jego siedemnasta propozycja.

Grant potarł skroń, zastanawiając się, czy pewnego dnia straci również te wszystkie ukochane wspomnienia o Nessie.

"Ona łaknie wiedzy, czyż nie?" zauważyła Eugenie, zerkając na niego spod długich rzęs, nieśmiały uśmiech grający na jej ustach. "Jej ciekawość nie zna granic".

Grant przytaknął. "Zupełnie jak jej matka", odpowiedział, zachwycając się każdym najmniejszym podobieństwem między matką a córką. W mały sposób było to tak, jakby Nessa wciąż tu była.

"To nigdy nie jest dobre, gdy dziewczęta mają zbyt dużą wiedzę," wcięła się matka Granta, ciemna zmarszczka na jej twarzy, gdy patrzyła na swoją wnuczkę z nutą strachu. "Są inne, bardziej odpowiednie rozrywki, którymi powinna się zająć".

Grant dobrze wiedział, że jego matka nigdy nie ogrzewała się do Nessy, a ona otwarcie okazywała swoje lekceważenie dla wpływu, jaki ojciec Nessy miał na jej wnuczkę. "Nie widzę nic złego w pobłażaniu jej ciekawości," odpowiedział Grant spotykając się ze zwężonym spojrzeniem matki. "To przynosi jej radość i nie wierzę, że istnieje jakikolwiek powód wystarczająco dobry, by go przed nią ukrywać".

Po gniewnej pauzie, jego matka zwróciła swoje pełne dezaprobaty spojrzenie na Brightona, lokaja Wentford Park, który właśnie pojawił się obok niej, z listem na srebrnej tacy spoczywającym na jego dłoni. "Dla ciebie, moja pani".

Wzdychając, Grant spojrzał na swoją młodą żonę. "Proszę, nie zniechęcaj się słowami mojej matki," powiedział jej, widząc nutę zdenerwowania w jej bladoszarych oczach. "Jestem świadomy twojej oddanej troski o moją córkę i twojej zachęty, by podążała za swoimi pasjami, i z całego serca się z tym zgadzam". Zerknął na matkę, jej usta przerzedziły się, gdy czytała list w swojej dłoni. "Opinie mojej matki mogą być czasami nieco ostre, ale wierzę, że ma dobre intencje". Uśmiechnął się do Eugenie. "Po prostu zdarza nam się nie zgadzać".

"Tak, mój panie", odpowiedziała jego żona, delikatny uśmiech na jej twarzy, gdy przytaknęła. "Sama bardzo lubię nauki pana Bottombrooka. Jego wiedza jest wszechstronna." Miękki chichot opuścił jej usta. "Nie ma dnia, żebym nie nauczyła się czegoś nowego".

Grant przytaknął. "Cieszę się, że to słyszę."

"Ta upierdliwa kobieta!" Matka Granta wykrzyknęła, sztylety lecące z jej oczu, gdy jej ręce zacisnęły się wokół pergaminu. "Zawsze przechwala się swoimi wnukami".

Ponieważ nastroje jego matki nie były niczym niezwykłym, tylko Eugenie wzdrygnęła się na wybuch dowager hrabiny, podczas gdy Maynard i Milly kontynuowali ożywioną rozmowę. "Czy to ciotka Theodora?" zapytał Grant, zirytowany konkurencyjnymi wyobrażeniami między matką a ciotką, żoną młodszego brata ojca. "Dlaczego w ogóle otwierasz jej listy, skoro tak cię denerwują?".

Podnosząc wzrok, jego matka zaszkliła się na niego. "I tak wiedziałabym, co napisała, ponieważ zna tylko jeden temat".

Grant westchnął, zastanawiając się, dlaczego jego matka miała taką obsesję na punkcie idei dziedzica. W głębi duszy Grant zawsze podejrzewał, że ponaglenia matki, by ponownie się ożenił, nie wynikały wyłącznie z jej troski o Milly. Ciotka Teodora od lat paradowała przed szwagierką ze swoimi trzema wnukami, sugerując, że gdy Grant odejdzie, tytuł przypadnie jej własnemu synowi, a następnie zostanie przekazany przez jego linię najstarszemu wnukowi.

Oczywiście, matka Granta była oburzona. Było to stałe źródło animozji między obiema kobietami.

"Niedługo będę miała własnego wnuka" - splunęła, gdy jej oczy prześlizgnęły się po Eugenie, coś mrocznego czaiło się w ich głębi - "i wtedy to ja zatriumfuję nad nią".

Rumieniąc się lekko, Eugenie przesunęła się w fotelu, zanim z determinacją skupiła spojrzenie na swojej przybranej córce po drugiej stronie stołu. Bezpieczna przystań w porównaniu z szalejącą burzą, która spoczywała w oczach dowagerki.

Grant westchnął cicho, wiedząc, że nic, co powie w tej sprawie, nie zrobi najmniejszej różnicy. Mimo to, mała, złośliwa część jego osoby nie mogła powstrzymać się od nadziei, że jeśli Eugenie kiedykolwiek będzie miała dziecko, to będzie to córka, a nie syn.

To z pewnością przysłużyłoby się jego matce!

Wzdychając, Grant usiadł z powrotem w fotelu, zerkając na otaczający go mały krąg rodziny. Rzeczywiście, miał powody, by uważać się za szczęśliwego człowieka. A jednak, była część jego duszy, która zawsze i na zawsze trzymała się myśli o Nessie, zastanawiając się, jak wyglądałoby życie, gdyby nigdy jej nie stracili.




Rozdział drugi: Fałszywa nadzieja

----------

Rozdział drugi

----------

Fałszywa nadzieja

Siedząc w swoim gabinecie, z głową pochyloną nad szczególnie wyczerpującą księgą, Grant podniósł wzrok, gdy do drzwi rozległo się pukanie. Oczekując córki, odłożył na bok pióro. "Proszę, wejdź".

Ku jego zaskoczeniu, do środka weszła nie Milly, lecz Maynard.

Twarz starca wyglądała na nieco zarumienioną, a jego skądinąd blade oczy lśniły głębokim błękitem tego dnia. Jego siwe włosy sterczały, jakby próbowano je wyrwać za korzenie, a w drżących dłoniach trzymał kawałek pergaminu.

Skacząc na nogi, Grant okrążył duże biurko. "Maynard, czy wszystko w porządku? Czy coś jest nie tak?" Biorąc teścia za łokieć, Grant ponaglił go, by usiadł w jednym z foteli stojących naprzeciwko biurka, zanim zaoferował szklankę wody. "Czy otrzymałeś złe wiadomości?" zapytał Grant, zastanawiając się nad listem w ręku staruszka.

Maynard przełknął oferowaną wodę jak człowiek umierający z pragnienia, po czym potrząsnął głową, zanim wredny atak kaszlu sprawił, że jego twarz stała się ciemnoczerwona. "Nie, nieźle, mój chłopcze," sapał, starając się jak mógł, aby wyciągnąć spokojny oddech. "W ogóle nieźle."

Chociaż jego matka nie pochwalała, Grant zawsze kochał czułą znajomość, która tak łatwo przychodziła jemu i Nessie, a także jej ojcu. Dla nich rodzina oznaczała więcej niż reputację i pozycję. Dla nich rodzina oznaczała miłość i przywiązanie.

"Więc co cię tak zdenerwowało?" Grant zażądał, wiedząc, że strata teścia mocno go uderzy. "Naprawdę uważam, że musisz odpocząć".

Maynard potrząsnął gwałtownie głową, i ku zaskoczeniu Granta, na twarzy starca zaczął formować się głęboki uśmiech. Odkąd Nessa żyła, Grant nie widział takiej radości na twarzy Maynarda. "To dobra wiadomość, mówię ci. I przybyłem do ciebie w chwili, gdy pozwoliły mi na to moje nogi." Rozbawiony chichot wyleciał z jego ust. "Przyznaję, że musiałem usiąść po przeczytaniu tego, gdyż kolana trzęsły mi się tak mocno, że czułem, iż na pewno upadnę".

Grant zmarszczył brwi, ciemne podejrzenie formujące się w jego umyśle. "Co to jest?"

Oczy Maynarda zalśniły. "Znalazłem ją" - wyszeptał niemal z czcią. "Znalazłem ją."

Grant ledwo mógł powstrzymać jęk przed wymknięciem się z ust, gdy jego zdradzieckie serce skakało z nadzieją. Powinien wiedzieć lepiej niż to. Siedząc na boku biurka, spojrzał w dół na swojego teścia. "Maynard, proszę, rozmawialiśmy o tym. Nie możesz naprawdę wierzyć, że -"

"Ależ ja wierzę!" upierał się starzec, gdy jego dłoń zacisnęła się wokół pergaminu. "To jest ona! Wiem to!"

Grant westchnął.

W ciągu ostatnich trzech lat Maynard przychodził do niego więcej niż raz z listem - bez wątpienia podobnym do tego - w którym pisał, że dziwna, młoda kobieta pewnego dnia weszła do wioski, trzymając się na uboczu i nie mieszając się z mieszkańcami. Nikt jej nie znał. Nikt nie wiedział, skąd pochodziła.

Za każdym razem Maynard był pewien, że to Nessa.

Trzy lata temu Nessa była w drodze, aby odwiedzić swojego kuzyna po otrzymaniu niepokojącego listu, w którym błagała go o odwiedziny. Z tego, co Grant zdołał ustalić, konie zsiadły na dziwny hałas i zsunęły się, gdy przejeżdżali przez wąski most. Woźnica został zrzucony z wozu i stracił przytomność po uderzeniu o ziemię. Później znaleźli powóz daleko w dole rzeki, w pobliżu ujścia Tamizy, ale bez śladu Nessy.

Przez miesiące przeczesywali okolice po obu stronach strumienia, rozmawiali z rybakami w okolicy i szukali jej daleko i szeroko. Ale nic się nie pojawiło. Nic poza fałszywą nadzieją.

Ze względu na swoje naukowe zainteresowania Maynard miał zawsze szerokie grono przyjaciół we wszystkich częściach Anglii, z którymi regularnie rozmawiał o wszelkich nowościach w dziedzinie astronomii, geologii i meteorologii. Po zniknięciu Nessy - jak nalegał - napisał setki listów do wszystkich, których kiedykolwiek spotkał, pytając o córkę i prosząc o poinformowanie go, gdyby ktoś się na nią natknął.

W konsekwencji wiele listów trafiło do Wentford Park. Listy, które prowadziły donikąd. Listy, które mówiły o kobietach, które nie były Nessą.

Grant miał nadzieję, że Maynard w końcu pogodził się z odejściem córki, gdyż minął już ponad rok, odkąd po raz ostatni zwrócił się do Granta z listem. Zdrowie Maynarda nie było najlepsze i Grant obawiał się o swojego teścia. Jego własne serce z trudem przetrwało chwile fałszywej nadziei i nie mógł patrzeć, jak ojciec Nessy znów się załamuje, gdy nieuchronnie dowiaduje się, że to jednak nie jego córka.

"Ten list" - stwierdził Maynard, podnosząc pięść, w której trzymał zmięty pergamin - "jest od przyjaciela, który niedawno podróżował na północ. Pisze, że słyszał o pewnej kobiecie w opactwie, która straciła pamięć." Maynard przełknął. "Według jego opisu, to może być Nessa".

Walcząc z własną chęcią uwierzenia w słowa teścia, Grant położył pocieszającą dłoń na ramieniu Maynarda. "Wiem, że chcesz, aby to była ona. Ja również. Ale nie możemy iść dalej, mając nadzieję, że pewnego dnia wejdzie z powrotem do naszego życia. To nie jest dobre dla żadnego z nas." Grant przełknął, wiedząc, jak blisko był utraty rozumu i poddania się żalowi. Tylko dzięki Milly znalazł sposób, by pożegnać się z poprzednim życiem i spojrzeć w przyszłość.

Smutne oczy spojrzały z powrotem na Granta. "Rozumiem, że nie możesz mieć takiej nadziei jak ja," wyszeptał Maynard, zrozumienie pobrzmiewające w jego głosie. "Uwierz mi, że tak jest. Ja też straciłem żonę i to mnie prawie zabiło". Łzy napłynęły do oczu starca. "Ale to jest moje dziecko," powiedział, jego głos prawie się dławił. "Nie mogę się zatrzymać. Nie mogę się poddać. Nigdy." Zgrzytając zębami, zataczał się na nogi, walcząc o opanowanie. "Rozumiem twoje położenie. Proszę, zrozum również moje".

Zwieszając głowę, Grant przytaknął. W głębi duszy zawsze wiedział, że żadna siła na tej ziemi, oprócz samej śmierci, nigdy nie będzie w stanie powstrzymać jego teścia. "Oczywiście, że tak. Nie chcę, żebyś myślał, że ja-"

Pomarszczona dłoń Maynarda chwyciła ramię Granta. "Ani przez chwilę nie wątpiłem w twoją miłość do niej," zapewnił go. "Ani przez moment."

Grant przytaknął, zaciskając zęby przed łzami, które utrzymywały się... nawet po trzech latach.

Maynard westchnął ciężko, gdy poklepał Granta po ramieniu. "Będę wyjeżdżał rano. Czy mógłbyś-?"

"Nie," odpowiedział Grant, podnosząc się na nogi. "Pójdę."

"Ale-"

"Nie jesteś w formie, aby podjąć się takiej podróży," nalegał Grant, ponaglając teścia z powrotem na zwolniony fotel. "Nessa nie chciałaby, żebyś się narażał. Ja pójdę."

Zatapiając się z powrotem w fotelu, Maynard przytaknął. "Jeśli nalegasz".

"Tak jest." Okrążając biurko, Grant zadzwonił dzwonkiem i czekał na pojawienie się Brightona. "Jutro rano będę podróżował na północ. Proszę kazać spakować torbę i poinstruować Darby'ego, by przygotował powóz".

Kłaniając się, Brighton opuścił pokój, aby zrobić to, o co go poproszono.

Odwracając się do teścia, Grant uśmiechnął się, widząc, że oddech starca stał się nieco lżejszy. Mimo to nie mógł powstrzymać się od myślenia o tym, co czeka go po powrocie. Jak Maynard zareagowałby na ponowne zawiedzenie jego nadziei? Czy jego serce przetrwa? Czy może Grant straciłby go również? A co strata dziadka zrobiłaby z Milly?

Zaciskając zęby, Grant przyrzekł, że po powrocie poleci Brightonowi przechwycić wszystkie listy przychodzące do Maynarda. Zrobi wszystko, co będzie musiał, by ochronić teścia przed nim samym.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Odzyskać utraconą miłość"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści