Dotyk może uzdrowić

Rozdział pierwszy (1)

==========

ROZDZIAŁ PIERWSZY

==========

SEBASTIAN DORNER BYŁ kiedyś typem mężczyzny, który wiedział, jak usiąść naprzeciwko kobiety przy stole. Kiedyś wiedział, kiedy podsunąć jej plasterek białego uśmiechu. Wiedział, kiedy rozpiąć górny guzik jednego ze swoich szytych na miarę garniturów. Kiedyś wiedział, jak zasygnalizować kelnera dwoma palcami i zgrabnym skinieniem w stronę pustej szklanki. Kiedyś wiedział, jak pochylić się nad stołem i przeczesać miękkie włosy z powrotem na miękką skórę.

Ale SUV Cory został uderzony przez Camry jakiegoś pijanego studenta i już jej nie było. I Sebastiana Dornera też już nie było. Wypadek samochodowy, który odebrał życie jego żonie, przeciął zgrabnie więzy, o których nie zdawał sobie sprawy, że opierają się na nich całym ciężarem. Spadał.

Spadał przez ostatnie sześć miesięcy.

A teraz nie był nawet człowiekiem, który pamięta, jak uczesać włosy. Potarł suchą dłonią tył głowy i zerknął w dół, zdając sobie sprawę, że jego koszula jest źle zapięta.

To prawda, naprzeciwko niego przy stole siedziała kobieta. Ale nie znajdowali się w jakimś wytwornym, ciemnym barze. Nie mógł nawet wsunąć kolan pod stół roboczy wielkości przedszkola. Chorobliwy zapach krakersów grahamowych trafił prosto do jego jelit. Był tu od dziesięciu minut, a nie był w stanie podnieść wzroku na twarz kobiety, a co dopiero na radosną mozaikę dzieł sztuki porozrzucanych po ścianach.

A jeśli jeden z tych rysunków należał do Matty'ego? Nie sądził, że mógłby znieść patrzenie na coś, co stworzył Matty. Myśl o tym, że jego czteroletni syn prowadził życie, o którym Sebastian nic nie wiedział, była tak jaskrawo bolesna, że nie mógł przenieść wzroku poza obrysowany kredkami blat.

"Panie Dorner." Jej miękki, spokojny głos był kojący, z pewnością. Ale nawet jedwabne prześcieradła mogły skrobać poparzenia słoneczne. Sebastian był na to zbyt surowy. Był zbyt niczym. Za nigdzie. Za nikim. "Dziękuję za dzisiejsze przybycie. Wiem... Wiem, że to naprawdę trudny czas dla ciebie i Matty'ego."

Chrząknął.

Tam. To było prawie ludzkie. Niech ktoś wyciągnie złote medale.

"Chciałem porozmawiać z tobą o pewnych rzeczach, które zauważyłem u Matty'ego".

To zwróciło uwagę Sebastiana. Jego oczy wystrzeliły w górę do twarzy przedszkolaka.

"Czy wszystko z nim w porządku?" Sebastian powściągnął swój grymas. Co za głupie pytanie. Oczywiście, że z dzieckiem nie było wszystko w porządku. Jego mama właśnie umarła.

"Właściwie," kobieta - panna Derossi? Panna Desposa? Coś w tym stylu - powiedziała - Matty radzi sobie naprawdę dobrze pod względem akademickim. Jestem pewna, że doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, jaki jest bystry. I kreatywny! W zeszłym tygodniu zrobił mi bransoletkę ze starych kredek." Zrobiła pauzę, jakby Sebastian mógł na to odpowiedzieć, ale kiedy nic nie było, kontynuowała. "I z perspektywy żałoby, radzi sobie bardzo dobrze".

I co? Czy istniał jakiś dobry sposób na żałobę? Prawie wyśmiał. "Co masz na myśli?"

"To znaczy, że jest zdrowym dzieckiem. Nic nie ukrywa. Czasem płacze, czasem się złości, ale częściej bawi się i jest szczęśliwy. Rozmawia z innymi dziećmi, albo ze mną, o swojej mamie. Zrobił też wiele rysunków na jej temat."

Sebastian chrząknął.

"Ale zauważyłam kilka rzeczy, które mnie niepokoją." Wyczyściła gardło. "O ciebie."

Znowu Sebastian zgarnął tę suchą dłoń po swoich nieuczesanych włosach. "Mnie?"

"Tak." Przesunęła się w swoim fotelu. Nie wyglądała na skrępowaną czy osądzającą. To, bardziej niż cokolwiek innego, uspokoiłoby Sebastiana, gdy w nadchodzących miesiącach będzie myślał o tej rozmowie raz po raz. "Panie Dorner, Matty wykazuje pewne wstępne oznaki zaniedbania".

Zaniedbania?

Mogła sięgnąć przez stół i trzepnąć go w jego zarośniętą twarz i nie zszokowałaby go bardziej. Zaniedbanie. To słowo było jak niekończący się nóż w jego wnętrznościach. Za każdym razem, gdy myślał, że już go przejechała, nagle pojawiało się kolejne dziesięć stóp ostrza.

Zaniedbanie.

"Przepraszam?" Próbował wyczyścić gruff z jego gardła. "Nie rozumiem."

Jej ciemne oczy, jedyna rzecz, którą naprawdę pamiętałby o jej wyglądzie później, były spokojne i trzymały jego bardzo stabilnie. "Nie pokazuje się w szkole ubrany odpowiednio do pogody, a jego ubrania są często... nieczyste. Wygląda na to, że nie kąpie się regularnie, zwłaszcza że często pojawia się z wczorajszą farbą na rękach i ramionach. I choć włączyłam go do szkolnego programu lunchowego, nie wystąpiłaś o pomoc stypendialną. Mogłabym mieć kłopoty za to, że pozwoliłam niezarejestrowanemu dziecku na codzienny darmowy lunch".

Upokorzenie było gorącym liźnięciem płomienia z każdej strony. Minęły dwa miesiące, odkąd rodzice Cory ruszyli z powrotem do White Plains. A jego przyjaciele Mary i Tyler byli ogromną pomocą, ale mieli życie; nie mogli być tam każdego dnia.

Jak dopuściłam do tego, że to się tak spieprzyło?

Nie było gdzie spojrzeć. Nie było nic do powiedzenia. Wszystko, o czym mógł myśleć, to jego głupia, pieprzona, źle zapięta koszula. "Powiedział mi, że zawsze dostawał lunch w szkole. Pomyślałem..."

Urwał, bo nie miał pojęcia, co pomyślał. Zaufał czterolatkowi i nie pomyślał, żeby sprawdzić. Tak samo jak zaufał czterolatkowi, który powiedział, że mama pozwala mu się myć i że mama pozwala mu codziennie wybierać własne ubrania. Nigdy nie sprawdził tego dwa razy.

Zaniedbanie.

To słowo wyleciało ze słoika i było tak wielkie, wyniosłe, że wiedział, iż nigdy nie włoży go z powrotem. Tym słowem był, najwyraźniej, jego nowy dupek najlepszego przyjaciela. Jego życiowym partnerem.

I, kurwa, zasłużył na to. Pozwolił swojemu dziecku przyjść do szkoły bez lunchu. Wczorajsze ubrania. Brudne włosy, tak jak jego tata.

"Kurwa," mruknął w suche dłonie, które podciągnął do góry, by zakryć swój przerażony wyraz twarzy.

"Nie wiem przez co pan przechodzi, panie Dorner, nikt nie może. Ale ja straciłem ludzi w mojej rodzinie i... Wiem, jakie to uczucie, gdy obraca się w nicość."

Zerknął w górę. Czy to właśnie robił? Obracać się w nicość? Boże. Na pewno tak się czuł.

"Było kilka rzeczy, które naprawdę pomogły mi stanąć z powrotem na ziemi, i zrobiłam jedną z nich dla ciebie." Przesunęła mu kartkę papieru i była to szokująca biel dla jego kłujących oczu. Jasny blok oskarżenia siedzący tam nad spiralami zielonej i fioletowej kredki na blacie.




Rozdział pierwszy (2)

Zaniedbanie.

To była lista kontrolna. Wszystkie rzeczy, które musiał robić każdego dnia, żeby zadbać o syna. Ostry gaz wstydu kazał Sebastianowi zakasłać w łokieć. "Co to jest?" On już wiedział.

"Tylko coś, co pomoże ci utrzymać wszystko w porządku". Pochyliła się i mocno stuknęła w każdy punkt. "Trzy kwadratowe posiłki z przekąską po szkole. Na każdym posiłku powinien być co najmniej jeden owoc i jedno warzywo. Nawet na śniadanie. Które, wiesz, warzywa na śniadanie są zdradliwe dla każdego, więc nie martw się o to tak bardzo. Ale zdecydowanie na obiad. Potrzebuje również dania głównego i małego boku. Coś do picia również. Zrobiłem listę dobrych opcji tutaj, wszystkie rzeczy, które można odebrać w sklepie spożywczym. Lub nawet mieć dostarczone. Teraz, czy używasz pralni? Albo pralki i suszarki w domu?"

On tylko gapił się na nią.

She plunged dalej. "Cóż, zawarłem numer do odbioru/odrzucenia usługi pralniczej. Myślałem, że to będzie ulga dla trochę czasu, aby nie mieć się martwić o to. Przynoszą to z powrotem złożone i wszystko. Co do kąpieli, to są pewne oznaki, że twoje dziecko jest gotowe do samodzielnej kąpieli." Wręczyła mu broszurę. "Chociaż nie sądzę, że Matty jest jeszcze całkiem tam, więc nadal powinieneś robić wiele z tego dla niego".

Siedział tam, zdrętwiały i niemy, podczas gdy ona przeszła przez każdy punkt. W jej tonie naprawdę był niezwykły brak osądu.

Stropił dłonie nad nosem i ustami i oparł łokcie do przodu na kolanach, tak niezręcznie wysokich obok małego stołu. "Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co musisz myśleć o mnie w tej chwili".

Westchnęła i odchyliła się do tyłu. "Panie Dorner, chce pan wiedzieć, co myślę? Myślę, że życie jest ciężkie. A jeszcze trudniejsze, gdy właśnie się kogoś straciło. Myślę też, że czasem pomaga ktoś, kto powie ci, co robić dalej. A to -" stuknęła w listę kontrolną "- jest tym, co musisz zrobić dalej".

"MATTY!" SEBASTIAN zawołał na korytarzu. "Marchewki czy cukinia?"

"Co?" Jego czteroletni mini-me pojawił się w drzwiach kuchni.

"Czy chcesz marchewki czy cukinię w swoim dzisiejszym lunchu?" Minęły dwa miesiące od jego spotkania z panną DeRosą - sprawdził z Matty'm jej nazwisko - i Sebastian miał szczerą nadzieję, że rdzawe, korbowe uczucie w jego piersi było znakiem, że koła zębate zaczynają się obracać. Przełożył ścierkę przez ramię, łyknął letnią kawę i zignorował głębokie jak żebro zmęczenie, które przykuło go do łóżka na dodatkowe piętnaście minut tego ranka.

"Myślę, że musisz ugotować cukinię, tato".

"Nah," Sebastian powiedział, jak on eyeballed pałeczki warzywne, które strzepnął do Ziploc. "To jest jak ogórek." Pstryknął szybki kęs jednego z dodatkowych pałeczek cukinii, które właśnie pokroił i natychmiast wypluł go do zlewu. "Yup. Masz rację. To jest marchewka."

Wsunął ostatni element do zielonego, materiałowego lunchboxa i odwrócił się do syna. Sebastian zmarszczył brwi.

"Jesteś w szortach".

"No i?" Matty pucował swoją tępą małą twarz w spojrzeniu, które w tym momencie Sebastian rozpoznał bardzo dobrze.

"Więc, jest luty w Nowym Jorku." Położył dokładnie ten sam wyraz na własnej twarzy.

"W porządku. Spodnie." Matty odwrócił się, ale szybko odskoczył z powrotem. "Ale żadnych mitenek. Nienegocjowalne!"

Z jego małych czteroletnich ust słowo to wyszło znacznie bliżej "nah-nuh-goshe-bo". Nonnegotiables były czymś, o czym Sebastian i Matty dużo rozmawiali przez ostatnie dwa miesiące. To była taka lista, którą prowadzili. Rzeczy, o które nie mogli się kłócić, bez względu na wszystko.

Sebastian przyznał, że może nie używali tego słowa w pełni poprawnie, ale i tak lubił tę listę.

* Tata w domu na kolację, kąpiel i dobranoc. Nienegocjowalne.

* Matty zjada codziennie jedną zieloną rzecz. Nie do odrzucenia.

* Nie rozmawiamy o psie aż do urodzin Matty'ego. Niezbędne.

To była dobra lista. A pierwsza rzecz była najłatwiejsza do zrealizowania. Dwa miesiące temu Sebastian wyszedł z klasy Matty'ego i zadzwonił do swojej firmy architektonicznej. Wykorzystywał wakacje, które zgromadził w ciągu ostatniej dekady. Wkrótce wszystko zostanie wykorzystane i Sebastian nie był pewien, co będzie robił dalej, ale na razie jedyną rzeczą, którą się martwił, była lista kontrolna panny DeRosy.

Była przyklejona taśmą do jego lodówki. W jednym rogu był odcisk palca z sosu pomidorowego, wszędzie były nabazgrane notatki do siebie, słowa przekreślone i dodane. To była dla niego linia życia. Prowadziła go bardziej niż kiedykolwiek by się spodziewał.

To było takie małe lekarstwo. Nie był pewien, jakie rzeczy Matty powinien robić po szkole? Lista kontrolna wiedziała.

* Playdates (umów się z innymi rodzicami w szkole)

* Muzeum dziecięce (jeśli mu się spodoba, zainwestuj w członkostwo)

* Biblioteka (Matty może nawet dostać swoją własną kartę biblioteczną!)

* Nie więcej niż pół godziny telewizji każdego dnia (wszystko na Netflix Kids do przyjęcia)

I tak dalej i dalej. To była tylko jedna kartka papieru, ale dla Sebastiana była to mapa drogowa, od której nigdy nie zamierzał odchodzić.

Przyklejona na lodówce? Numer do doradcy ds. żałoby, którego po raz pierwszy zobaczył w zeszłym tygodniu. Skóra Sebastiana skurczyła się o dwa pełne rozmiary, gdy siedział w pastelowej poczekalni. Jeśli spotkanie z panną DeRosą nauczyło go czegoś, to tego, że nie chce być ponownie zaskoczony przez inną dorosłą osobę. Więc przećwiczył to, co zamierzał powiedzieć doktorowi Feldmanowi. Przećwiczył to. Jak w sztuce.

Feldman przejrzał to w ciągu czterech sekund i Sebastian wyszedł z biura z czterema calami broszur, pozwoleniem na zatrudnienie okazjonalnej opiekunki do dziecka i wyraźnym poczuciem, że Sebastian Dorner jest obecnie uwięziony w czyimś życiu.

Matty pojawił się z powrotem w kuchni w dżinsach i zip-upie Kapitana Ameryki.

"Mitenki nie mogą być nienegocjowalne" - powiedział Sebastian do syna. Chichotał na natychmiastowe oburzenie, które wykwitło na twarzy Matty'ego. To była nowość. Chichotanie. To było zbyt nowe, by czuć się jeszcze dobrze. "Ale co powiesz na to? Żadnych mitenek, jeśli na zewnątrz jest więcej niż czterdzieści stopni. To rozsądne."

"Jaka jest teraz temperatura?" Matty zapytał podejrzliwie.

"Sprawdź sam." Sebastian skinął głową w kierunku termometru okiennego, który trzymali. Wiedział, że Matty potrafi go odczytać. Dzieciak był bystry jak bicz. "Hej, czy panna DeRosa nadal sprawdza twój lunch?"

"Czasami. Jest czterdzieści dwa stopnie!" Matty pompował jedną triumfalną pięść w powietrzu i kazał swojemu tacie ponownie chichotać.

"W porządku. Upewnij się, że dzisiaj to sprawdzi".

Sebastian nabazgrał kilka słów na podartej kartce papieru i schował ją przy kartoniku z sokiem Matty'ego.

Tej nocy, kiedy koszula Sebastiana była mokra na piersi od kąpieli Matty'ego, a jego syn smacznie drzemał w swoim pokoju, Sebastian rozpakował lunchbox. Znalazł w nim tę samą zmiętą kartkę, którą wysłał rano.

Było na niej jego własne, skurczone pismo z kurczaka: Jak mi idzie?

A potem był rysunek, który zrobiła ona, ta panna DeRosa. Był to rysunek postaci, która uderza piłkę w parku baseballowym. Patyk był oznaczony jako ty, a piłka jako życie.

Twarz Sebastiana wykrzywił zaskoczony śmiech.

On wybijał życie z parku. No cóż. Wyobraź sobie to.

Nie zastanawiając się zbyt długo, poszedł dalej i przykleił to również na lodówce.




Rozdział drugi (1)

==========

ROZDZIAŁ DRUGI

==========

----------

Dwa lata później

----------

SEBASTIAN NIE MÓGŁ uwierzyć, że przewija się przez aplikację randkową. Co to było za życie, do cholery? Odrzucił telefon na bok i odchylił głowę do tyłu na jednym z podłokietników swojej nowej kanapy.

"Daj spokój, nie możesz się tak łatwo poddać", powiedział Tyler, gdy sauntered z powrotem do pokoju. Wręczył Sebastianowi piwo i postawił stopy na stoliku do kawy, a sam usiadł na kanapie.

Sebastian przypomniał sobie przerażającą ostatnią godzinę swojego życia. Wybieranie zdjęcia profilowego. Zawarcie swojego życia w garści słów i słodkiej, Jezusowej porcji emojis.

Nazywasz to łatwym?

Tyler i Sebastian spotkali się w przedszkolu i nie kwestionowali dobrej rzeczy. I nadal nie kwestionowali. Częściej się nie zgadzali niż zgadzali, ale wypiliby za siebie truciznę, gdyby przyszło co do czego. Do diabła, Tyler nawet przeniósł się z powrotem na Brooklyn po śmierci Cory. Twierdził, że po prostu skończył z LA, ale Sebastian wiedział, że jego przyjaciel wrócił do domu dla niego i Matty'ego.

To był główny powód, dla którego Sebastian w ogóle ściągnął tę cholerną aplikację randkową. Tyler upierał się, że to dobry pomysł.

"Oddaj to", zażądał Tyler, wyciągając rękę po telefon.

Sebastian zastosował się do tego i chichotał, gdy Crabby, ich dwuletnia mieszanka pudli, natychmiast przyśpieszył, gdy tylko zobaczył rękę Sebastiana. Crabby mrugnął do swojego właściciela, poofy ogon wściekle macha, jak, masz jakieś drapanie ucha można chcesz dystrybuować?

Sebastian zobowiązał się i podrapał za jednym białym uchem psa. "Naprawdę nie sądzę, że w ten sposób kogoś znajdę". Kiwnął w stronę telefonu.

Tyler zadrwił. "Seb, w ten sposób wszyscy kogoś znajdują. Tutaj, co z nią?" Odwrócił telefon i pokazał zdjęcie bardzo ładnej dziewczyny na plaży.

Sebastian uniósł ciemną brew. "Tyler, mam czterdzieści dwa lata. Z dzieckiem. I wystarczająco dużo siwych włosów, by udowodnić jedno i drugie. Nie umawiam się z jakąś dwudziestopięcioletnią babeczką w bikini ze stringami".

"Nie musisz układać sobie życia z tą kobietą. Po prostu zabierz ją do jakiegoś baru, kup jej drinka, a potem pozwól jej przypomnieć ci, dlaczego Bóg dał nam kciuki przeciwstawne".

"Jesteś kretynem."

"Właściwie to jestem geniuszem. Jesteś po prostu zbyt pedantyczny, by rozpoznać moją błyskotliwość. A co z nią?"

Podrzucił telefon i Sebastian przewertował profil profesjonalnie wyglądającej kobiety o sięgających brody blond włosach i bardzo białym uśmiechu. Najwyraźniej była koneserką wina. Sebastian kliknął na wyłączony telefon i wbił jeden róg w swoje brwi.

"A co jeśli po prostu nie jestem na to gotowy? To znaczy, co jeśli dotrę na jakąś randkę z jakąś kobietą i będę po prostu... zagubiony? Albo myśląc o Corze."

Tyler zamachnął się ręką. "Wtedy docierasz tam i jesteś zagubiony i myślisz o Corze, i wracasz do domu. A potem ja przychodzę i pijemy piwo".

"Kiedyś byłem w tym dobry".

"Pamiętam. Cały czas wykradał mi laski spod nóg. Ulżyło mi, gdy się ożeniłeś".

Sebastian szydził. Tylerowi nie ulżyło, gdy się ożenił. Aktywnie lobbował przeciwko temu. Nigdy szczególnie nie dogadywał się z Corą. Cora była perfekcjonistką, która planowała każdą sekundę swoich dni; Tyler był kontrarianinem, który lubił wytrącać wszystkich z rytmu. To nie była para stworzona w niebie dla przyjaciół.

Co więcej, Tyler nigdy nie rozumiał, dlaczego reakcją Sebastiana na niespodziewaną ciążę Cory było małżeństwo. W rzeczywistości, myślał, że to było wręcz bzdurne. "Ojciec i mąż nie muszą iść w parze, Seb," błagał. "Daj spokój, stary. Będziesz dobrym ojcem bez względu na wszystko. Nie chodź po desce!"

Sebastian nie widział innej drogi. Uważał, że życie toczy się w zawrotnym tempie, niezależnie od tego, czy jesteś przy nim, czy nie. On był zdeterminowany, żeby tam być. Więc, on i Cora pobrali się, ledwo się znając. Seb doszedł do wniosku, że poradzili sobie wystarczająco dobrze.

Nawet jeśli sprawy między Ty'em i Corą zawsze były dość napięte, to z pewnością prawdą było, że szczęście Tylera do kobiet wzrosło, gdy Sebastian zniknął z rynku.

"Po prostu nie chcę iść na zakupy online dla kobiety," Sebastian powiedział, jak kliknął z powrotem do aplikacji, aby przewinąć kilka więcej profili. Podrzucił telefon z powrotem do Tylera. "Po prostu poznałem Corę i spodobała mi się. I to było to. Żadne z tych machnięć w lewo lub w prawo nie było bzdurą".

"Seb, musisz czegoś spróbować. Nigdy nie wychodzisz z domu na tyle długo, żeby kogoś poznać. Jesteś albo w swoim warsztacie, albo w szkole Matty'ego, albo jesteś tutaj, w swoim cholernym salonie. Nie jest to dokładnie swingująca scena dla singli".

To była prawda. Niestety. Zagrał swoją ostatnią kartą. "Lubię, gdy sprawy dotyczą tylko mnie i Matty'ego. Po co to komplikować?"

"Ponieważ tak bardzo jak lubię być twoim platonicznym partnerem życiowym, jestem wilkiem, a ty, mój przyjacielu, jesteś łabędziem".

Sebastian roześmiał się, przechylając głowę na jedną stronę, aby spojrzeć na swojego przyjaciela. "Co to do cholery znaczy?"

"To znaczy, że wolę działać w pojedynkę, przyjmując towarzysza sezonowo. Ale ty? Ty kopulujesz na całe życie. Jak cholerny łabędź."

"I naprawdę myślisz, że znajdę damskiego łabędzia na tej aplikacji do hookupów?".

Tyler przewrócił oczami. "Nie, myślę, że znajdziesz na tej aplikacji hookup. To będzie tylko mały deser, który pozwoli ci się przekimać, gdy będziesz czekał na swoją panią łabędź".

Sebastian zaśmiał się i jęknął jednocześnie. "Po prostu usuń ją."

"Za późno. Wysłałam wiadomość z babeczką dla ciebie."

SEBASTIAN IGNOROWAŁ wibrację telefonu w swojej kieszeni. Cupcake nie przestawała mu wysyłać wiadomości, a to doprowadzało go do ściany. Pieprzony Tyler.

"Siadaj", powiedział surowo do Crabby, który zawisł jego łupy około cala od ziemi, podczas gdy jego przednie stopy tańczyły. To było najbliższe prawdziwemu siedzeniu. Lepsze to niż nic.

Sebastian pochylił się do przodu nad skrzynkami z produktami na targu farmerskim przy Grand Army Plaza i podniósł dwa bakłażany, porównując je. To był jeden z tych momentów, kiedy naprawdę żył według starego porzekadła fake it 'til you make it. Nie miał pojęcia, czego szukać w bakłażanie, więc wybrał purpurowy i odłożył drugi.




Rozdział drugi (2)

Teraz musiał tylko wygooglować przepisy na bakłażany. A potem znaleźć sposób, by oszukać syna, by go zjadł.

Wybrał trochę jarmużu i sałaty, ominął bok choy i wyrwał ostatnią dobrą kiść marchewki. Zapłacił sprzedawcy, wepchnął wszystko do torby na ramię i sprawdził zegarek. Miał około dziewięciu minut do zakończenia zajęć karate Matty'ego. Akurat tyle czasu, żeby wziąć kubek kawy. Doskonale. Sebastian kliknął językiem na Crabby'ego, a pies wyskoczył do przodu, jakby urodził się, żeby paradować po tym farmerskim rynku.

Sebastian ominął głośno kłócącą się parę i wrzucił trochę drobnych do futerału ciężko pracującego saksofonisty. Ruch uliczny mknął po wszystkich stronach placu i wydawało się, że każdy kierowca był dziś wyjątkowo wdzięczny za klaksony i środkowe palce. Ach, te kojące dźwięki Brooklynu.

Zatrzymał się przy ciężarówce z kawą po drugiej stronie placu i łapał swoją filiżankę kawy, kiedy miękki, znajomy głos odezwał się tuż nad jego ramieniem.

"O, cześć!"

Sebastian obejrzał się za siebie i natychmiast odchrząknął i wypił swoją kawę. "Panna DeRosa! Cholera. Gorąca. Kawa, mam na myśli."

Wyciągnęła serwetkę z torebki i podała mu ją, żeby mógł zmieść kawę z dłoni. "Via."

"Przepraszam?" Spojrzał na nią i zamrugał.

"Via. Możesz mówić mi Via, teraz, gdy Matty nie jest już w mojej klasie."

"Ach tak. W takim razie możesz, oczywiście, mówić do mnie Sebastian, Seb, cokolwiek". Genialne, Sebastian, prawdziwy słowotwórca. Zwinął serwetkę i rzucił ją, dziękując Bogu, gdy bankowo trafiła do kosza na śmieci. Przynajmniej nie wyglądał jak kompletny dupek. "Via to ładne imię."

"Skrót od Violetta." Skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła się do psa, który ponownie unosił swój tyłek nad ziemią, jego ogon grzmiał z regularnością wiatraka. "A kto to jest?"

"To jest Crabby."

Chichotała, błyskając w niego lekko krzywymi zębami. "Matty go nazwał?"

Sebastian przytaknął. "Postawił nogę, powiedział, że albo Crabby, albo Sebastian. Myślę, że wybrałem mądrze."

To ją naprawdę rozśmieszyło; jej głowa przechyliła się na jedną stronę, a włosy oprószyły jej ramię. Czy była taka ładna, kiedy Matty był w jej klasie przedszkolnej? Jej błyszczące, ciemne włosy były teraz krótsze. Były obcięte tuż nad ramionami, ale nadal tak samo pofalowane. Miała nieco więcej makijażu niż kiedyś, przez co wyglądała nieco starzej. Jej ciemne oczy zajmowały prawie połowę twarzy, a mały, lekko zgnieciony nos był taki, jak zapamiętał. Nie pamiętał jednak tych ust. Małe i pulchne, jej wargi miały śliczny różowy kolor na tle jej złotej skóry.

"Brzmi jak Matty. Jak on się miewa? Co u was obu?"

Przez sekundę ten dzień w jej klasie przeszył Sebastiana i walczył z chęcią widocznego wykrzywiania się. Gorący wstyd, że powiedziano mu, że zaniedbuje swojego syna, nigdy do końca nie ustąpił. Nieważne, jak dobrym ojcem był teraz. Ale przełknął ciężko i stłumił to uczucie. Nie była wtedy osądzająca i nie wydawała się osądzająca teraz.

"Radzimy sobie naprawdę dobrze. Mamy pełne ręce roboty z tym facetem." Kiwnął głową w dół na Crabby. "I przenieśliśmy się kilka miesięcy temu, więc wciąż osiedlamy się w nowym miejscu".

"Gdzie teraz mieszkacie?"

"Nadal w Bensonhurst. Nie chciałam, żeby musiał zmieniać dzielnice, więc znaleźliśmy miejsce niezbyt daleko od naszego starego miejsca."

"Och!" Jej oczy rozbłysły. "Ja też jestem teraz w Bensonhurst. Właściwie właśnie dostałam pracę w tamtejszej szkole podstawowej. Matty chodziłby już do drugiej klasy?"

"Dobra pamięć. Tak. Nie mogę w to uwierzyć, szczerze mówiąc. Już druga klasa. Więc nie jesteś już w pre-K?" Jego telefon zabrzęczał w kieszeni, kolejna wiadomość od Cupcake, był pewien. To przypomniało mu, jak bardzo nie chciał załatwić sprawy w ten sposób. I tutaj, tuż przed nim, była ta ładna kobieta, która pomogła mu wyjść z jednego z najczarniejszych momentów w jego życiu. W dodatku wyglądała bardzo uroczo w letniej sukience i swoich idealnych, małych trampkach.

To był typ kobiety, z którą chciałby się umówić. Nie musiał mrużyć oczu na zdjęciu profilowym ani czytać między wierszami dwustu wyrazowego opisu jej życia. Mógł po prostu chłonąć ciepło jej słońca w doskonale udaną późnoletnią sobotę. Na żywo. Osobiście. Zapytać ją. Po prostu to zrobić.

"Przedszkole było tym, co opłacało rachunki, podczas gdy ja zdobywałam swój certyfikat, ale wiedziałam, że chcę być w dziale doradztwa w szkole podstawowej gdzieś."

"Więc nie będziesz prowadzić klasy?"

Potrząsnęła głową.

Po prostu zrób to.

"Via, wiesz, że nigdy tak naprawdę nie skorzystałam z okazji, żeby naprawdę ci podziękować. Za to, co zrobiłaś dla mnie i Matty'ego. Nie jestem pewna, czy wiem, jak to naprawdę wyrazić... Zastanawiałem się, czy pozwoliłabyś mi kupić ci d-"

"Hej, kochanie, chciałaś, żebym kupił oliwę z oliwek i co jeszcze?".

Uwaga Sebastiana natychmiast skupiła się na niezwykle przystojnym mężczyźnie, który właśnie do nich podszedł. Jakby głupio wyglądał. Miał twarz modela i pasmo długich, starannie niesfornych czarnych włosów. To był Brooklyn, więc oczywiście dzieciak był o wiele za modny dla ludzkości. Nosił szelki na flanelowej koszuli. Seb bardzo starał się nie podnosić brwi.

"Oh, Evan, to jest mój przyjaciel Sebastian. Sebastian, to jest mój chłopak, Evan."

Oczywiście, że miała chłopaka. Była ładna jak cholera, słodka i spełniona. Po prostu oczywiście.

Evan był o kilka centymetrów niższy od Seba i szczuplejszy, jak biegacz. Seb był zbudowany bardziej jak czołg. Z baryłkowatą klatką piersiową i szeroką postawą. Obaj górowali nad bardzo drobną panną DeRosą.

"Miło cię poznać." Sebastian zmusił się do wyciągnięcia ręki do uściśnięcia. Uścisk dzieciaka był tak wiotki jak każda ręka dwudziestolatka, którą Seb kiedykolwiek uścisnął. Z lekkim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że Via i Evan byli prawdopodobnie w tym samym wieku. Jego oczy przesunęły się, by ponownie przestudiować jej twarz. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad jej wiekiem. Po prostu widział ładną kobietę i myślał: Tak, dobrze, tak, proszę. Ale teraz, gdy spojrzał, zgadł, że ma około dwudziestu lat.




Rozdział drugi (3)

A on miał zamiar się z nią umówić.

Yikes. To dawało im około piętnastoletnią różnicę wieku. Niby nic wielkiego, ale szybko wyobraził sobie siebie z obwisłą skórą i białymi włosami, podczas gdy Via wciąż wyglądała młodo, złociście i cudownie. Tak. Nie ma mowy.

Uniknął pocisku. Był pewien, że nie przyszła na ten rynek rolniczy, aby zostać przejechanym przez czterdziestodwuletnich tatusiów.

"Cóż, Via, to było naprawdę miłe, aby zobaczyć cię ponownie. Ale muszę dostać Matty z karate. A potem mamy randkę w parku z tym maniakiem." Skinął w dół do Crabby, który, nie otrzymując wystarczająco dużo uwagi, przetoczył się na plecy i nadal wagarował.

"Ok. Naprawdę miło było cię zobaczyć, również." Wyciągnęła rękę i wzięła jedną z jego dłoni w obie swoje. Dała mały ścisk.

Uścisk dłoni.

Podobało mu się to.

Pomachał do nich obu i właśnie odsuwał się, kiedy wyciągnęła rękę i złapała go za ramię. "Do jakiej szkoły Matty teraz uczęszcza?"

"PS 128."

Ten spokojny-jasny, krzywy-zębowy uśmiech znów wybuchł na jej twarzy. "To tam właśnie zostałam zatrudniona".

"Żartujesz!" Teraz był dodatkowo zadowolony, że nie zaprosił jej na randkę. Chociaż, ona już widziała go w jego najbardziej upokorzonym stanie. Co to była za mała porcja zakłopotania, żeby dodać do tego?

"Zobaczymy się wtedy w pobliżu".

"Zdecydowanie. W zasadzie jestem tam technicznie na etacie, jak również".

"Naprawdę?"

Kiwnął dumnie głową. "Lunch monitor." Zignorował zaskoczone prychnięcie Evana. Tatusiowie mogą być monitorami lunchu, też, głupku. "Plus, trenuję drużynę piłkarską na roku Matty'ego".

"Cóż, cieszę się, że będę znał przynajmniej jedną osobę pierwszego dnia szkoły".

Wyglądała na autentycznie rozluźnioną, z lekką tylko nutką zdenerwowania, i to zaskoczyło Sebastiana. Miał wrażenie, że była całkowicie poskładana, profesjonalna i przygotowana.

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, prześledził wzrokiem Evana i zacisnął usta z powrotem. "Cóż, ah, nie można się spóźnić na Matty'ego." Podrzucił kciuk przez ramię.

"Do zobaczenia pierwszego dnia szkoły", zawołała, a Sebastian pomachał jej przez ramię.

Nie oglądał się za siebie, gdy przechadzał się po placu.

Była zbyt ładna, by mógł zrobić cokolwiek innego niż odejść.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Dotyk może uzdrowić"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści