Dama łajdaczka

Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy 

Pozostają tacy, którzy kwestionują zasadność przyznania kobietom prawa do głosowania w Parlamencie. Należy się zastanowić, jakie jest uzasadnienie ich dążenia do utrwalania niesprawiedliwości. Nie możemy się zatrzymać, dopóki nie otrzymamy takich samych przywilejów jak mężczyźni, co jest sprawiedliwe i słuszne. 

-Z czasopisma Lady's Suffrage Society Times 

Londyn, 1885 r. 

Nie zamierzała tego robić. 

Huntingdon sprawdził zegarek kieszonkowy co najmniej po raz dziesiąty od przyjazdu, czując ulgę. Spóźnił się o kwadrans na umówione spotkanie. Lady Helena musiała dostrzec błąd swojej lekkomyślnej decyzji. 

Dzięki miłosiernym niebiosom. 

Serce, które waliło mu z bólu od chwili przybycia do nijakiego pokoju, w którym umówiła się na spotkanie - i utratę cnoty - z lordem Algernonem Forsyte'em, wreszcie uspokoiło się i zaczęło bić normalnym rytmem. Myśl o tym, że niewinna siostra jego najlepszego przyjaciela mogłaby się tak zbrukać, była przerażająca. Przerażająca, w rzeczy samej. Ledwie był w stanie w to uwierzyć, gdy poprzedniego wieczoru lord Algernon wyjawił mu plan. 

Podczas gry w karty. 

Świnia się śmiała. 

A potem ośmielił się włączyć do zakładu głowę panny lady Heleny. Jakby była trollicą tak przyzwyczajoną do złego traktowania, że wystarczy jej każdy kutas. Huntingdon był zdegustowany i oburzony. Upewnił się też, że wygrał tę grę i że lord Algernon już nigdy nie będzie wymawiał imienia lady Heleny bez obawy, że straci zęby. 

Poczucie honoru Huntingdona nie pozwoliło mu udać się bezpośrednio do ojca lady Heleny. Markiz Northampton był bezlitosnym, drakońskim klechą i Gabe nie miał wątpliwości, że reperkusje dla lady Heleny byłyby drastyczne. To właśnie jego przeklęte współczucie, a także dziesięcioletnia przyjaźń z bratem lady Heleny, Shelbourne'em, sprowadziły go tu dziś rano, by samemu ocalić ją przed ruiną. 

Huntingdon przechadzał się po poplamionych dywanach, starając się stłumić niecierpliwość. Chciał poczekać pełne pół godziny, by upewnić się, że nie została w jakiś sposób oszukana. Choć nie podobało mu się przebywanie w okropnie zaniedbanych pokojach lorda Algernona, zostało mu tylko - sprawdził jeszcze raz zegarek - dziesięć minut do chwili, gdy będzie mógł uciec i zapomnieć o tym okropnym narzuceniu mu dnia. 

Nagły hałas sprawił, że się zatrzymał. 

Czy to na pewno nie było pukanie? 

Nasłuchiwał i znowu to samo. Chwiejny dźwięk. Raz, dwa, trzy razy. 

Serce znów zaczęło mu walić, a w jego wnętrzu zapadł się ciężki ciężar strachu. 

Ona przyszła. 

Podszedł do drzwi i otworzył je. Na progu stała kobieta, której twarz zasłaniała zasłona. Nie mogło być wątpliwości co do jej tożsamości. Huntingdon chwycił ją za przedramię i wciągnął do pokoju, zanim ktoś ich zobaczy. Im mniej świadków jej szaleństwa, tym lepiej. 

Zatrzeszczała pod wpływem jego nagłego działania, potykając się o brzeg spódnicy. Nie miała dokąd pójść, tylko w jego ramiona. Ledwie Huntingdon zdążył zamknąć drzwi, a już jego ciepłe, kobiece kształty przyciskały się do niego. 

Zapach bergamotki i olejku cytrynowego, niezaprzeczalnie mile widziany w tych podniszczonych pokojach, które wymagały czyszczenia i odkurzania, otulił go. Kapelusz spadł jej z głowy, gdy została w niego wepchnięta, odsłaniając jej twarz. Spojrzał w dół, w zdumione, szmaragdowe oczy lady Heleny Davenport. 

Przez chwilę zauważył, że jej piersi są obfite i pełne, przygniatają go do klatki piersiowej, a jej usta są szersze, niż pamiętał. Na nosie miała najbardziej urzekający pyłek piegów, a jej jasnoblond włosy spływały jedwabnymi kosmykami z koka. 

Wyglądała jak renesansowa Madonna. 

Ale przybyła do tego szamba, aby zostać doszczętnie zrujnowana. 

Część jego duszy, która nigdy nie potrafiła w pełni kierować się rozumem i honorem, nagle uniosła się w spodnie. Ogarnęła go przemożna chęć skosztowania jej warg. Chciał przyłożyć swoje usta do jej ust i złożyć na niej karcący pocałunek. 

Czy ona odwzajemniłaby pocałunek? 

Czy byłaby zgorszona? 

Wdychał gwałtownie, zszokowany samym sobą, tą przeklętą słabością, której nie potrafił przezwyciężyć, choćby nie wiem jak się starał. To jest złe. Wydychał. Pomyśl o Lady Beatrycze. Znowu wdech. Jak się okazało, był to błąd. Czuł tylko zapach Heleny. 

Chwyciła się go za ramiona, jakby był liną ratunkową. "Huntingdon! Co ty tu robisz?". 

Postawił ją na nogi i puścił, cofając się, przypominając sobie swoje oburzenie. To była siostra jego przyjaciela. Shelbourne byłby zdruzgotany, gdyby wiedział, o co jej chodzi. A on, jako przyjaciel Shelbourne'a, miał obowiązek zachowywać się wobec niej jak drugi brat. 

"Ratuję cię przed największym błędem w twoim życiu, moja pani" - powiedział jej ponuro, starając się zapomnieć o tym, jak jej ciało dopasowało się do jego ciała. "Na miłość boską, co sobie myślałaś, umawiając się na schadzkę z tak obrzydliwym łajdakiem jak lord Algernon Forsyte?". 

"Myślałam, że moja reputacja zostanie zniszczona" - pstryknęła, z irytacją w głosie, teraz, gdy odzyskała równowagę. 

Zdał sobie sprawę, że jest na niego zła. Powinna być pełna wdzięczności, dziękując mu za jego hojność ducha. Zamiast tego jej usta zwęziły się, a szczęka zacisnęła. Jej olśniewająco zielone oczy błyszczały z irytacją. 

Mrugnął. "Chciałaś zostać zrujnowana?". 

Z pewnością nie mógł jej dobrze usłyszeć. Spodziewał się, że powie, iż lord Algernon oczarował ją pięknymi słowami miłości i zmusił do spotkania z nim tutaj. Wyobrażał sobie, że ze łzami w oczach podziękuje mu i obieca, że już nigdy więcej nie zrobi niczego tak pochopnego i niebezpiecznego. 

"Oczywiście. Dlaczego miałabym się z nim spotkać w jego prywatnym pokoju?" - zapytała. 

Co, do diabła? 

Huntingdon usiłował znaleźć sens w tym cholernym bagnie. "Zatem nie uważasz, że jesteś w nim zakochana?". 

"Nie." 

"Wiesz, że taki człowiek jak on nigdy za ciebie nie wyjdzie" - naciskał. 

"Ja też bym za niego nie wyszła". 

Zmarszczył brwi na jej widok. "W takim razie nie rozumiem sensu tego strasznego szaleństwa, Lady Heleno". 

"Sensem jest wolność." Podbródek Lady Heleny uniósł się w górę w geście sprzeciwu. "Moja." 

Wolność. To słowo było dziwnie kuszące, a pojęcie obce. Huntingdon był uwięziony przez obowiązek od czasu, gdy jako młodzieniec był na służbie. 

"Wolność" - powtórzył, jakby to słowo miało gorzki smak na jego języku. 

Bo tak było. 

Urodził się w zgorzkniałym związku, naznaczonym egoizmem i wzajemną wrogością. To, co kiedyś zaczęło się jako związek miłosny, przekształciło się w stan wiecznej nienawiści i nieszczęścia dla wszystkich zainteresowanych, w tym Huntingdona i jego siostry, którzy zapłacili najwyższą cenę za liczne grzechy swoich rodziców. Dziadek od najmłodszych lat wpajał mu potrzebę strzeżenia honoru i obowiązku. Dziadek odszedł, ale ciężkie brzemię obowiązku, które były hrabia postawił, niczym nagrobek, nie opuściło tej ziemi wraz z jego śmiertelną duszą. 

"Wolność, tak" - powiedziały te pełne, zawadiackie usta. 

Usta, które wcześniej miał okazję zauważyć, były całkiem zachęcające. Usta, o których szybko zmusił się do zapomnienia. Lady Beatrice była narzeczoną, którą dziadek wybrał, a umowa zaręczynowa została zawarta tuż przed jego śmiercią. Huntingdon obiecał, że dotrzyma słowa, a jego surowy kodeks honorowy zabraniał mu zalecać się do siostry przyjaciela. 

"Nie wiesz, co mówisz" - powiedział tak do siebie, jak i do lady Heleny. 

Przeklęty, nawet mała szpara między jej przednimi zębami była urzekająca. Jej zapach otulał go jak zaklęcie czarownicy. 

Musiał zmusić ją, by przejrzała na oczy. Odesłać ją w dalszą drogę. 

Tylko surowość mogła to zrobić. 

Huntingdon przygotował się do walki. 

Helena miała zwyczaj odmawiania modlitw każdego wieczoru przed snem i każdego ranka po wstaniu z łóżka. 

Gdy stanęła przed człowiekiem, którego zawsze kochała, a który na zawsze miał być dla niej stracony, ponownie odmówiła modlitwę. 

Dziękuję Ci, Panie, że przysłałeś mi Hungtingdon w miejsce wstrętnego lorda Algernona. 

Hmm. To było raczej kiepskie posunięcie z jej strony, czyż nie? W modlitwie nie powinno się rzucać oskarżeń na charaktery innych. 

Pośpiesznie wprowadziła poprawki. 

Dziękuję Ci, Panie, że przysłałeś mi Hungtingdon w miejsce lorda Algernona. 

Nawet jeśli jego obecność źle wróżyła jej planom - a zdecydowanie tak było, gdyż paragony nie rujnują dam dla sportu - nie mogła się powstrzymać od poczucia oszałamiającej ulgi, że lord Algernon nie przybył. 

I że zamiast tego Huntingdon był tutaj. 

Tam, gdzie powinna była być od zawsze. Tam, gdzie planowała być. Dokładnie w tym miejscu, które wybrała - choć w desperacji - by uciec przed ohydnym małżeństwem, do którego chciał ją zmusić ojciec. Kobieta bez środków do życia miała niewiele możliwości wyboru, a Helena zdecydowała się na zrujnowanie, aby zapewnić sobie wolność, ponieważ ojciec odmówił jej rozsądku. 

Mogła zrobić wszystko, popełnić każdy grzech, byleby tylko uniknąć ponurej przyszłości jako żona lorda Hamisha White'a. Kończył jej się czas. Ojciec poinformował ją, że oficjalne ogłoszenie zaręczyn nastąpi w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Desperacja towarzyszyła jej każdemu działaniu. 

"Nie wiesz, co mówisz" - powiedział jej Huntingdon, przebijając się przez jej burzliwe myśli. 

Niech go diabli wezmą za jego przystojną twarz. Za jego dżentelmeńską postawę. Za jego ciemne włosy i błyszczące, niebieskie oczy. Niech go diabli wezmą za to, że nie chciał widzieć w niej nic więcej niż siostrę swojego przyjaciela. Za to, że nigdy nie okazał jej ani odrobiny zainteresowania - bo z pewnością jej ojciec wybrałby hrabiego, zanim zdecydowałby, że musi poślubić jego politycznego kolesia, lorda Hamisha. 

Niech go diabli, niech go diabli, niech go diabli". 

"Wiem, co mówię" - poprawiła aroganckiego, pięknego hrabiego, który był właścicielem jej serca. 

I który był zaręczony z irytująco doskonałą lady Beatrice Knightbridge. 

A niech mnie, Lady Beatrycze też. 

"Nie," odparł Huntingdon. "Nie możesz. To jest szaleństwo, Lady Heleno. Czysty i całkowity obłęd. Ryzyko, jakie podjęłaś w związku ze swoją reputacją... wolność nie jest tym, co wyniknie z tak niemądrego działania. Mogę cię o tym zapewnić". 

Jakże był tego pewien. 

Jak bardzo był pewien, że wie lepiej niż ona. 

Uraza ją ukłuła. "Skąd przypuszczenie, że wiesz lepiej ode mnie, mój panie? Czy uważasz mnie za imbecyla?". 

Kochała go, ale Huntingdon był Huntingdonem. Właściwy, oziębły i roztaczający wokół siebie aurę nietykalności, która zarówno ją pociągała, jak i odpychała. Tęskniła za całowaniem jego szczęki i rozczesywaniem włosów za każdym razem, gdy go widziała. Rozpiąć krawat i wsunąć ręce do jego płaszcza. Przełamać jego lodowate mury. 

Ale w tej chwili Helena nie mogła oprzeć się chęci, by rzucić mu wyzwanie w inny sposób. Część jej duszy cieszyła się, że uratował ją przed losem nie do pozazdroszczenia. Ale druga jej część gniewała się na jego arogancję. Co więcej, właśnie pokrzyżował jej plany. 

Jak on śmiał? 

Jego twarz - prawie zbyt piękna, by mogła należeć do mężczyzny, to prawda - odzwierciedlała jego szok wywołany jej oburzeniem. "Zawsze ceniłem twój intelekt, Lady Heleno. Jednak z braku zdrowego rozsądku i logiki, jakim wykazujesz się w tej katastrofalnej próbie bycia architektem własnej ruiny, mogę wyciągnąć tylko jeden wniosek." 

Huntingdon mógłby być oratorem. 

Jego głos był głęboki, gładki i melodyjny, raczej jak jedwab dla zmysłów. A nawet jego mowa była nieskazitelna, słowa wymowne, ale nie kwieciste, jego charyzmatyczny urok niewymownie przekonujący. Szkoda, że w tej chwili wszystko to marnowało się na nią. 

"Czy jesteś zmuszany do małżeństwa, którego nie da się utrzymać?" - zażądała. 

Jego usta rozchyliły się. Z zaskoczenia jej gniewem, bez wątpienia. 

Zapomnij o tym, jak pyszne są jego usta, Heleno. Nigdy nie będziesz miała okazji, by je pocałować. 

Ku jej wiecznemu rozczarowaniu. 

Nie czekając na jego odpowiedź, kontynuowała. "Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś mężczyzną. Jak mógłbyś zrozumieć, jak to jest być naciskanym i zmuszanym do zaakceptowania małżeństwa, które wyczerpie twoją duszę? Związek tak nikczemny, że prędzej oddałbyś swoją niewinność najbliższemu dostępnemu łajdakowi, niż poddał się temu jarzmu? I to wszystko, nie mówiąc już o przepisach, które pozostają na jego korzyść, aby utrzymać mnie w niewoli pod jego znienawidzonym kciukiem". 

Chociaż istniały prawa, które miały na celu poprawę sytuacji kobiet w małżeństwie, nie zapewniały one pełnej ochrony. Prawdę mówiąc, nie istniały wystarczające prawa, które regulowałyby małżeństwo z lordem Hamishem. 

"Nie przybyłem tu, by spierać się o prawa tego kraju" - powiedział Huntingdon, a jego ton przybrał ostrą nutę. 

"Po co więc pan tu przybył, lordzie Huntingdon?" - zapytała, prosząc go o odpowiedź na pytanie, które dręczyło ją od chwili, gdy przekroczyła próg i znalazła go tutaj. 

W sile hrabiego było coś niezaprzeczalnie przyjemnego. Wyróżniał się atletyzmem i to było widać. Był znakomitym wioślarzem i pływakiem, miał szerokie ramiona i muskulaturę człowieka, który nie paradował na parkietach i nie przesiadywał bez celu w klubach. 

Oczywiście był uosobieniem męskości. 

Hrabia Huntingdon był doskonałością. 

I kropka. 

I na tym polegał problem z nim. I prawdopodobnie także problem z Heleną. Daleko jej było do doskonałości. Była wręcz nieskazitelnie niedoskonała. Zbyt głośna, zbyt śmiała, zbyt opiniotwórcza. Włosy zbyt jasne, śmiech zbyt gwałtowny, zęby nierówno rozstawione. Jej ojciec miał nadzieję, że będzie oddaną córką, która potulnie podporządkuje się jego kaprysom i przyjmie jego matrymonialne wskazówki. Ale ona robiła wszystko, co w jej mocy, aby mu to uniemożliwić. 

"Po co tu przyszedłem?" - zapytał, powtarzając jej pytanie, a w jego barytonie zabrzmiała nuta niedowierzania. "Na Boga, moja pani, czy w ogóle śmiesz zadawać mi takie pytanie? To jasne jak słońce, że takim ludziom jak lord Algernon Forsyte nie można ufać". Ten łajdak dawał wszystkim do zrozumienia, co zamierza zrobić z niezrównaną lady Heleną Davenport. Co innego miałem zrobić? Odszukać mojego najstarszego przyjaciela i poinformować go, że jego siostra ma stracić niewinność na rzecz takiego łotra jak Forsyte?". 

Rozczarowanie przepełniło ją. 

"Lord Algernon najwyraźniej nie był odpowiednim człowiekiem do tego zadania" - powiedziała. "Następnym razem wybiorę lepiej." 

Znowu złapał ją za rękę - dokładnie za łokieć, jego dotyk był jak marka - i przyciągnął bliżej. Prawie niezauważalnie. Delikatne szarpnięcie, nic więcej. Hrabia Huntingdon nigdy nie ośmieliłby się nagabywać damy. Bez względu na to, jak bardzo był z nią zirytowany. 

Przyglądając się jego twarzy, Helena była gotowa założyć się o cały swój posag, że Huntingdon był rzeczywiście bardzo zdenerwowany. Może nawet oburzony byłby bardziej trafnym określeniem... 

"Co do..." Huntingdon zatrzymał się i jakby zebrał się w sobie, zanim zaczął kontynuować. "Nie, moja pani. Jakikolwiek nonsens gniecie twój umysł, błagam cię, skieruj się w bardziej korzystnym kierunku". 

Korzystniejszym kierunkiem jest małżeństwo. 

Za lorda Hamisha. 

Bez przeklętego dziękuję, mój panie. 

Wyrwała łokieć z objęć hrabiego. Niechętnie, oczywiście, ponieważ tak bardzo lubiła jego dotyk i nie mogła temu zaprzeczyć. Ale teraz zachowywał się wobec niej jak starszy brat. Udawał, że wie lepiej o jej przyszłości, niż ona mogłaby to pojąć. 

Jakby człowiek taki jak on - hrabia, który od chwili narodzin posiadał nieograniczoną niezależność - mógł to zrozumieć. 

"Będę się kierować w sposób, który sama wybiorę" - poinformowała go chłodno. "W sposób, który jest dla mnie najlepszy. Lord Hamish nie jest moją przyszłością. Prędzej rzuciłabym się z dachu". 

"Twój melodramat jest męczący, moja pani". Podał jej swoje ramię. "Chodź. Odprowadzę cię bezpiecznie do domu". 

Ze wszystkich mężczyzn, których jej głupie serce mogło wybrać do kochania. Dlaczego akurat tego? Był szalony. 

Helena zignorowała jego rękę, jej frustracja i desperacja wzięły górę nad innymi uczuciami. "Sama odprowadzę się do domu, lordzie Huntingdon". 

Zmarszczył brwi. "Oczywiście, że nie. Shelbourne kazałby mi się ukryć, gdybym pozwolił, by spotkało cię coś złego". 

Na wzmiankę o bracie plecy Heleny zesztywniały. Przypomnienie, że Huntingdon jest tu tylko z powodu źle pojętego poczucia obowiązku wobec przyjaciela, było jak ostre ostrze sztyletu. Nie dlatego, że zależało mu na Helenie. Miał Lady Beatrycze. 

"Gdyby Shelbourne'owi na mnie zależało, postawiłby się mojemu ojcu i nalegał, by przestał mnie zmuszać do niechcianego małżeństwa" - odparła. 

Zamiast tego jej brat próbował odwieść ojca od tego zamiaru, zanim ostatecznie stanął po jego stronie, mówiąc jej, że musi uszanować wolę ojca. Jej zastrzeżenia, że chce związku miłosnego, spotkały się z dezaprobatą. Miłość - powiedział jej ostro - nie ma nic wspólnego z czyimś szczęściem ani przyszłością. 

"Shelbourne ma rację, zachęcając cię do wypełniania swoich obowiązków" - powiedział wtedy Huntingdon. 

Obowiązek. 

Nienawidzone słowo, zwłaszcza w odniesieniu do lorda Hamisha. 

Ale Helena była zmęczona kłótniami. Teraz, gdy Huntingdon zepsuł jej szanse na ruinę, musiała zastanowić się nad kolejnym ruchem. 

Schyliła się, aby odzyskać kapelusz, który jej spadł, po czym nałożyła go na głowę, poprawiając welon. "Nie mam ochoty dalej się z tobą kłócić, mój panie. Muszę wracać do domu, zanim moja nieobecność zostanie zauważona". 

Jej ojciec nie mógł się dowiedzieć, o co jej chodziło. Nie mogła ryzykować, że przyspieszy jej małżeństwo z lordem Hamishem, jeśli będzie się obawiał, że narazi je na szwank. Potrzebowała tyle czasu, ile mogła, by przygotować skandal. 

"Lady Helena" - powiedział z ostrzeżeniem w głosie. 

Zignorowała go i przeszła obok. "Dzień dobry, mój panie. 

Wyszła za drzwi. 

Przyjechała wynajętym wozem i tak samo wyjdzie. Niech tylko spróbuje ją zatrzymać.




Rozdział drugi

Rozdział drugi 

Aby kobieta mogła naprawdę cieszyć się wolnością, musi mieć prawa, na które zasługuje. 

-Z czasopisma Lady's Suffrage Society 

Ta uparta gnida nie chciała słuchać głosu rozsądku. 

Huntingdon nie miał innego wyboru, jak tylko pójść za nią. Nie mógł z czystym sumieniem pozwolić, by zniknęła w jakiejś wynajętej ruderze. Bóg jeden wiedział, jak się tu dostała. Wybiegł z obskurnego pokoju lorda Algernona i podążył za kłębowiskiem jedwabnych spódnic. Na szczęście był długonogi. Dotarł do niej na ulicy. Szczęśliwym zrządzeniem losu znalazła się w pobliżu jego powozu. 

Jego sprawny stajenny zauważył go i otworzył drzwi powozu. 

Huntingdon pośpiesznie objął Lady Helenę w pasie i wciągnął ją do powozu. Jak można się było spodziewać, stawiała opór. 

"Na Boga, co ty sobie wyobrażasz?" - zażądała, bezskutecznie próbując wyrwać się z jego uścisku. "Huntingdon, nalegam, abyś mnie uwolnił". 

Mogła nalegać, ile chciała, ale ta przeklęta kobieta sprawiła mu już dziś wystarczająco dużo kłopotów. Nie zamierzał pozwolić, by przysporzyła mu ich więcej. 

"Odprowadzę cię bezpiecznie do domu, moja pani, i to wszystko" - powiedział jej spokojnie, nawet gdy upychał ją i wszystkie jej falbany w swoim powozie. 

"Przestań mnie obmacywać, ty ogrze" - zarzuciła. "To jest uprowadzenie!". 

Wyraz twarzy pana młodego pozostał obojętny, jak gdyby wepchnięcie rozwydrzonej kobiety do jego osobistego powozu było dla Huntingdona czymś codziennym. Na szczęście takie przypadki zdarzały się rzadko. To był pierwszy raz, kiedy musiał ratować siostrę Shelbourne'a z paszczy ruiny. 

Miał jednak ponure przeczucie, że nie będzie to ostatni. 

"Zmiana planów" - powiedział spokojnie. "Mój towarzysz będzie musiał zostać dyskretnie dostarczony na Curzon Street". 

Huntingdon dołączył do swojej niechętnej lokatorki, wsiadł do powozu i powstrzymał ją przed próbą dalszej ucieczki, chwytając ją ponownie w pasie i sadzając na skórzanej ławce. Gdy drzwi powozu zamknęły się, kapelusz ponownie spadł jej z głowy. Ciepło jej krągłości zdawało się parzyć jego dłonie nawet przez jedwab i żałował, że nie zauważył czarującego rumieńca, który zabarwił jej eleganckie kości policzkowe w wyniku wysiłku. 

Lady Helena była piękna, dzika i miała wszystko, czego nie śmiał pożądać. Dobrze rozumiał pragnienie jej ojca, by zobaczyć ją prawidłowo wydaną za mąż. 

"Przestał się szamotać, moja pani" - powiedział do niej, zdenerwowany cichością swojego głosu. 

Powinien przestać ją dotykać. I zrobił to, jak tylko powóz ruszył, a on mógł być pewien, że nie wyrwie drzwi i nie rzuci się na ulicę. 

Na Boga, w ogóle nie czuł żadnego usztywnienia. Czy ona nie miała na sobie gorsetu? Gdyby wsunął ręce wyżej, czy byłby w stanie... Nie. Nie wolno mu tak myśleć. 

Oskarżyła go: "Jesteś nadętym błaznem", wciąż brzmiąc tak oburzona, jak ula pszczół, którą właśnie przewrócono. 

Jej zapach ponownie zaatakował jego zmysły. Oddychał przez usta, żeby nie wdychać bergamotki i świeżych cytryn oraz jej zapachu. "Chętnie zagram uciążliwego osiłka przy twojej ryjówce. 

Był zirytowany zarówno sobą, jak i lady Heleną. 

Powóz ruszył, a on puścił ją, jakby była z płomienia, i z ulgą usiadł na ławce naprzeciwko niej. Co go napadło, do diabła? Widział już wcześniej piękne kobiety, rozmawiał z nimi, tańczył z nimi. Dlaczego ta kłopotliwa doprowadzała go do rozpaczy? 

Przypomniał sobie brunetkę o urodzie Lady Beatrycze i zacisnął zęby na mostku nosa. 

"Zamierzałam się odlać" - skwitowała Lady Helena. 

Była wspaniała w swojej zuchwałości. 

Miał ochotę wycałować jej pysk z ust. Dlatego właśnie tak często trzymał się od niej z daleka. Dlaczego nigdy nie zatańczył z nią na balu. Dlaczego nie dotknął jej przed dzisiejszym dniem. Może właśnie w tym tkwił problem. 

Poczuł delikatną miękkość jej piersi przyciśniętych do klatki piersiowej. To powinna być jego pierwsza wskazówka, że nie założyła odpowiedniej bielizny. Zastanawiał się, czy pod tą suknią nie ma nawet szuflad. 

Wstręt do samego siebie targnął nim jak wichura. 

"Odprowadzam cię bezpiecznie do domu" - rzucił. "To moja..." 

"Jeśli powiesz, że to obowiązek, to tupnę ci nogą" - przerwała, dość niegrzecznie. 

Wiedział, że lady Helena jest hochsztaplerką, z opowieści, które przekazał mu jej brat. Jeśli potrzebował więcej dowodów, nie musiał szukać dalej. Wszystko wyłożyła mu na srebrnej tacy. 

To była dopiero myśl, Lady Helena naga... 

Nie, Gabe. Przestań. 

"Obowiązek" - powiedział po prostu, przypominając im obojgu o tym, co miał powiedzieć. "Podobnie jak wyegzekwowanie od was obietnicy, że powstrzymacie się od zrobienia czegoś tak głupiego ponownie". 

"To słowo wcale nie jest lepsze". Jej oczy były tak cholernie soczyste, płonęły w nim, paliły go. "I nie złożę ci takich obietnic, lordzie Huntingdon". 

Uparta istota. Nieważne. Był zrobiony z twardszego materiału niż ona. 

"Tak, zrobisz to." 

Jej podbródek znów uniósł się w górę, w tym wyzywającym ukłonie, który zdążył już rozpoznać. "Nie, z całą pewnością nie będę. Nic ci nie jestem winien." 

"Jesteś mi winna wdzięczność za uratowanie Cię od nędznego losu" - odparł, na nowo sfrustrowany. "Forsyte to gnida. Nie masz pojęcia, co cię czekało w tych brudnych pomieszczeniach". 

Sama myśl o tym, że ona postępuje tak lekkomyślnie, nie dbając o swoje dobro, doprowadzała go do wściekłości. Jak mogła sądzić, że poniżanie się z takim łajdakiem jak lord Algernon jest lepsze niż małżeństwo? Lord Hamish White był raczej odrażającym człowiekiem, temu nie można było zaprzeczyć. Ale jako żona lorda Hamisha niczego by jej nie brakowało i zachowałaby szacunek. Z drugiej strony, sama myśl o tym, że miałaby zostać żoną lorda Hamisha, napawała go niepokojem. 

"Z całą pewnością nie podziękuję ci za twoje niechciane wtrącanie się" - powiedziała lady Helena, dostojna jak każda księżniczka. "Ani za to, że w tak nieuprzejmy sposób zmusiłeś mnie do wejścia do swojego powozu. Jak mam wrócić do domu bez uprzedzenia, skoro przyjechałam powozem hrabiego Huntingdona?". 

"Jak?" - zapytał ją. "Być może sam dostarczę cię do drzwi i będę miał audiencję u lorda Northampton". 

Kolor zniknął z jej policzków. "Nie odważyłbyś się zrobić czegoś tak okrutnego". 

"To jest honorowa rzecz do zrobienia" - nalegał. "Nie możesz postępować w tak lekkomyślny sposób, Lady Heleno. Gdybym nie był przy tobie, aby uchronić cię przed popełnieniem największego błędu w twoim życiu, czekałoby cię życie pełne nędzy i bólu serca". 

Taka była prawda. Nie mogła oczekiwać, że ojciec beztrosko zaakceptuje jej ruinę i nagle ulegnie jej zachciankom, pozwalając jej wyjść za mąż, jak zechce, lub szaleć jak każdy diabeł. Społeczeństwo odwróciłoby się do niej plecami. Żaden mężczyzna by się z nią nie ożenił. A Northampton... bez wątpienia byłby wściekły z powodu jej postępowania. 

"Mogę i będę postępować tak, jak muszę" - upierała się do końca. "Odmawiam poślubienia mężczyzny, który uważa, że kobiety nie powinny mieć głosu w rządzeniu Anglią. Lord Hamish uważa, że wszystkie kobiety są intelektualnie gorsze od mężczyzn. Dasz wiarę?". 

Nie, nie mógł. 

Ale nie mógł też zmienić poglądów takiego człowieka. Miał jednak szansę zmusić lady Helenę, by przejrzała na oczy i obiecała, że już nigdy nie podejmie tak drastycznych kroków, by uwolnić się od niechcianych zaręczyn. 

"Nie jestem tu po to, by dyskutować o politycznych przekonaniach lorda Hamisha i jego beznadziejnie błędnych poglądach" - powiedział. "Jestem tu, aby uchronić Cię przed zniszczeniem Twojej reputacji. Czy pomyślałeś, co by się z tobą stało, gdybyś został zrujnowany? Co by się stało, gdyby z waszego związku wyniknął jakiś problem? Dokąd byś poszła, gdyby ojciec cię wydał?". 

Wróciły do niego myśli o Lisbeth, które nigdy nie opuszczały jego umysłu, i zacisnął pięści. Nie mógł sobie teraz pozwolić na jeden z jego ataków. Zamiast tego skupił się na lady Helenie. 

Jej usta zacisnęły się, a na czole pojawiła się mała bruzda, co sugerowało, że nie przemyślała dokładnie konsekwencji swoich działań. "Czytałam wiele na ten temat. Nie jestem tak głupia, jak pan sądzi, milordzie". 

"Czytałam" - powtórzył, pewien, że znów ją źle zrozumiał. "Na ten temat?". 

"Są czasopisma, w których akt miłosny opisany jest z najdrobniejszymi szczegółami" - odważyła się odpowiedzieć dziewica. 

Słowo "kochanie" wypowiedziane jej przyjemnym kontraltem wywołało u niego jeszcze więcej niepożądanych skutków. Jego przeklęty kutas drgnął do życia. Dlaczego w tym wagonie było tak cholernie gorąco? Kiedy, do diabła, stała się taka śmiała? 

"Jak, na litość boską, dama znalazła się w posiadaniu takiego plugastwa?" - zapytał, oburzony swoją reakcją. 

Oburzony również na nią. 

Wzruszyła ramionami. "Znalazłam je w bibliotece Shelbourne'a. Więc widzisz, Huntingdon? Zrobiłam wiele badań, gdy zdecydowałam się na mój sposób działania". 

Badania. 

Przełknął, powstrzymując przypływ żądzy. Pożądania, okropnego, niegodnego pożądania. Do niewinnej siostry jego przyjaciela. Z drugiej strony, jak bardzo niewinna ona była? 

Masz narzeczoną, Gabe. 

A przecież Lady Beatrice nie mogła być w tej chwili odleglejsza od jego myśli. 

"Czytanie sprośnych książek nie jest wystarczającym przygotowaniem do zniszczenia reszty życia, Lady Heleno". Był zadowolony, że udało mu się zachować zimną krew. 

Nie można się było domyślić, że jego spodnie są tak dopasowane jak bryczesy gruzińskiego dandysa. 

Obrzydził się do siebie. 

Zirytowana poruszyła spódnicą, odsłaniając przy okazji kostkę w pończochach. "W tym właśnie się różnimy, mój panie. Nie chcę zniszczyć reszty mojego życia, lecz je ocalić". 

Ta jej kostka nie pomagała w tej sprawie. 

Gabe ponownie uszczypnął się w nos, zastanawiając się, dlaczego, do diabła, tak długo trwa podróż na Curzon Street. 

To była najdłuższa podróż dorożką w jej życiu. 

Przynajmniej takie wrażenie odniosła Helena, która już zbyt długo siedziała nieszczęśliwie w wagonie z Huntingdonem. Podróż pociągiem na wieś mijała szybciej niż ta mała podróż do domu z pokoju lorda Algernona. 

Od chwili, gdy bezceremonialnie wepchnął ją do swojego powozu, była nieszczęśliwie rozdarta między chęcią pocałowania hrabiego bez sensu a rzuceniem w niego jednym ze swoich butów. 

Zacisnął nos i patrzył na nią, jakby uważał ją za okropnie obraźliwą. A mimo to jej głupie serce go kochało. 

Jej życie było studium nieszczęścia. 

"Chyba będziemy musieli pogodzić się z tym, że znaleźliśmy się w sytuacji patowej" - powiedział. 

Czy jego wzrok właśnie przesunął się na jej usta? 

Porzuciła tę nieśmiałą nadzieję. 

Również głupie. Nieskończenie bardziej głupia niż zwykła głupota. Całkowicie niedorzeczne. 

"Tak, chyba tak" - zgodziła się, nie bez odrobiny goryczy. 

"Koniec z tą głupotą" - rozkazał, jakby miał prawo stawiać jej wymagania. "Zaprzestaniesz wszelkich prób poniżania się w przyszłości". 

"Nie możesz mi dyktować, co mam robić, Huntingdon" - powiedziała, dodając do swojego głosu trochę mrozu. 

Jego oblicze stało się ponure. "Tak, mogę." 

Nawet z miną człowieka biorącego udział w pogrzebie był piękny. Dlaczego jej brat postanowił zaprzyjaźnić się z hrabią Huntingdon w czasach szkolnych? Dlaczego nie mógł wybrać kogoś, kto był łysy i przesadnie lubił ciastka? 

"Nie" - przekonywała - "nie możesz". 

Huntingdon był władczy i surowy, ale z pewnością musiał zdawać sobie sprawę, że nie ma nad nią prawdziwej władzy. Nie był ani jej bratem, ani ojcem. A już na pewno nie był jej narzeczonym. 

Gdyby nim był, nie robiłaby wszystkiego, co w jej mocy, aby uciec od tego uwikłania. Zamiast tego przygotowałaby sobie wyprawę i poprosiła o szybki ślub. 

Jego nozdrza zadrgały z niezadowolenia. To był jego nawyk, który zauważyła już dawno temu. Helena studiowała go podczas przyjęć, balów i przy każdej okazji. Przez cały sezon miała nadzieję, że nie uszanuje swoich długoletnich zaręczyn z lady Beatrice, i robiła wszystko, by zaaranżować przypadkowe spotkanie z nim. Ale hrabia zawsze był pochłonięty ucieczką i zwracał uwagę na wszystkich, tylko nie na nią. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to uderzające połączenie spojrzeń przy kilku okazjach. 

"Jeśli nie obiecasz mi, że położysz kres temu twojemu bezsensownemu wyobrażeniu, nie będę miał innego wyjścia, jak tylko zwrócić się z moim odkryciem do Shelbourne'a i lorda Northamptona" - powiedział. "Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś inny już ich o tym powiadomił. Lord Algernon nie robił tajemnicy ze swoich zamiarów". 

Jego stwierdzenie ją zaniepokoiło. Co za kretynka z niej, że nie zdawała sobie sprawy, iż niezdolność lorda Algernona do powstrzymania się od bezwstydnego chwalenia się sobą w każdym zdaniu rozszerzy się na wzmiankę o niej. Jakże chciałaby zdzielić go po uszach za to, że zamącił jej wspaniałe plany. 

"Równie dobrze możesz pogodzić się z myślą, że nie jesteś moim sir Galahadem" - powiedziała Huntingdonowi. "Zrobię, co zechcę, bez twojej dalszej ingerencji". 

On zacisnął zęby. "Z całą pewnością nie." 

Jej cierpliwość się wyczerpała. "A jak chcesz mnie powstrzymać, panie? Jeśli pójdziesz z tymi opowieściami do mojego ojca i brata, nie będę miała innego wyjścia, jak powiedzieć im, że to ty jesteś człowiekiem, który mnie zrujnował. Że poszłam tam, spodziewając się spotkać lorda Algernona, a zamiast niego znalazłam ciebie. Powiem im, że wziąłeś mnie w ramiona i namiętnie pocałowałeś, a potem podniosłeś moje spódnice, rozpiąłeś spodnie i uwolniłeś swojego...". 

W tym miejscu umknęło jej obelżywe słowo określające jego męskość, które przeczytała w jednej z niegrzecznych książek brata, i pozwoliła, by jej słowa urywały się, gdy gorączkowo szukała właściwego określenia. 

"Cholera, Helena" - wycedził Huntingdon. "To jest poza wystarczającą ilością". 

Wystarczająco zszokowała go swoim oburzającym twierdzeniem - wszystko to było blefem wymyślonym na podstawie materiałów z niegodziwej literatury Shelbourne'a. Ale ponieważ słowo to postanowiło w tym momencie wrócić do jej umysłu, wypowiedziała je na głos. 

"Kutas" - powiedziała, a ogień zagościł na jej policzkach. Nawet jej uszy zrobiły się gorące, ale kontynuowała. Bo do diabła z nim, dlatego. "Przysięgam, że wziąłeś swojego fiuta i...". 

"Ani jednego cholernego słowa!" 

Jego wściekłe warknięcie rozległo się w wagonie jak odgłos pistoletu o świcie. Helena zamrugała, a wszystkie plugawe rzeczy, które miała zamiar powiedzieć, zniknęły z jej umysłu w obliczu jego bezgranicznej furii. Cóż, może posunęła się za daleko. W zwykły dzień nigdy nie pomyślałaby o tym, żeby powtórzyć na głos lubieżność, o której tylko czytała. Ale to nie był zwykły dzień, a każda mijająca godzina, minuta, sekunda bezlitośnie przybliżała ją do dnia, w którym miała poślubić lorda Hamisha i na zawsze utracić wolność. 

Nie miała wątpliwości, że Huntingdon uznałby ją za wariatkę po tym, jak przyłapał ją na próbie zrujnowania się, a ona zrobiła wszystko, co w jej mocy, by go skandalizować. Ale jakaś przewrotna część jej samej podobał się wyraz jego twarzy w tej chwili. 

Powóz w końcu zwolnił. 

"Mam nadzieję, że nie zaszokowałam pana moją szczerością, milordzie" - powiedziała lekko, jakby była to wizyta towarzyska. 

W rzeczywistości właśnie brutalnie poinformowała go, że powie swojemu bratu i ojcu, że sam pozbawił ją cnoty. I to w najbardziej wulgarny sposób, na jaki było ją stać. 

"Gdzie słyszałaś taki język?" - zapytał. 

Uśmiech, którym go obdarzyła, był w równej mierze pełen żalu i szczery. "Czytałam to." 

Wyjrzała przez okno powozu i z zadowoleniem odkryła, że zatrzymali się po niewłaściwej stronie ulicy, kilka domów dalej. Dzięki Bogu, ta niekończąca się podróż powozem wreszcie się skończyła. Wzięła zapomniany kapelusz i ułożyła welony. Podnosząc się, sama otworzyła drzwi powozu. 

"Ciesz się resztą dnia, mój panie." Po tych słowach chwyciła spódnice w dłonie i wyskoczyła na ulicę. 

Wylądowała bez wysiłku i bezbłędnie. Nie zrobiła nawet kroku w bok. I już. Mógłby zabrać wszystkie swoje dobre intencje i rzucić je prosto do diabła, gdzie ich miejsce. Nie poślubi lorda Hamisha i nie zostanie zawrócona z obranej przez siebie drogi. 

Ruina będzie jej. A potem - wolność. 

"Nie złożyłaś mi obietnicy, moja pani" - zawołał za nią Huntingdon, brzmiący na urażonego. 

Odwróciła się do tyłu, pozwalając sobie na ostatnią chwilę, by napawać się jego widokiem. "Nie otrzymasz ode mnie żadnej obietnicy. To byłoby tylko kłamstwo". 

Spojrzał na nią pytająco. 

Udała, że się tym nie przejmuje, i odwróciła się, aby uciec. 

Dopiero później, po powrocie do domu, zdała sobie sprawę, że jej ulubiony naszyjnik - perłowe pasma, którym towarzyszył szmaragdowy wisiorek - zaginął. Musiała go zgubić gdzieś w szaleńczym biegu do i z pokoi lorda Algernona. 

Może i straciła naszyjnik, ale wciąż miała ambicje wolnościowe. Tego nie można było zgubić ani ukraść. W istocie, było to wszystko, co jej pozostało.




Rozdział trzeci

Rozdział trzeci 

Nasza walka, co muszę z przykrością stwierdzić, nie jest nowa. Od 1867 roku kwestia praw wyborczych kobiet jest nieustannie podnoszona w parlamencie. Prawie dwadzieścia lat później walczymy dalej. 

-Z "Lady's Suffrage Society Times". 

"Konstytucja kobiety jest krucha i delikatna, podatna na histerię. Wyobraźmy sobie, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi naszemu społeczeństwu, jeśli pozwolimy tym dzikim stworzeniom głosować w sprawach o poważnym znaczeniu dla kraju". 

Helena spojrzała na wypolerowany srebrny nóż leżący na stole przed nią i wyobraziła sobie, jak zakręca wokół niego palce, wyciąga go ze śnieżnej pościeli i wystrzeliwuje wprost w nadętego lorda Hamisha White'a. 

Miał twarz, pomyślała niechętnie, jak talerz: szeroką i okrągłą, z obwisłym podgardlem. Miał też przerzedzone blond włosy, a pod żyrandolami błyszczały dowody jego tłustej paszczy. Jego nos był wyraźnym dziobem, a kiedy stał, nie dało się ukryć, że jego brzuch opadał na spodnie i pęczniał w szwach kamizelki. 

Był zupełnie nieatrakcyjnym człowiekiem. 

Ale żadna część jego nieszczęsnego wyglądu zewnętrznego nie mogła się równać z ohydą, która wylewała się z niego za każdym razem, gdy otwierał usta, by mówić. 

Rozejrzała się po stole - małym zgromadzeniu, składającym się z mamy, ojca, lorda Hamisha i matki lorda Hamisha, lady Falkland. Z okazji zbliżających się zaręczyn robiła wszystko, co w jej mocy, by ich uniknąć. Żadne z nich nie wydawało się przygotowane do odparcia głęboko obraźliwego stwierdzenia lorda Hamisha. 

"Kobiety nie mogą mieć prawa głosu" - zgodził się jej ojciec. "Mężczyźni są z natury silniejsi, bardziej racjonalni i o wiele bardziej inteligentni niż płeć piękna. Nie da się tego zakwestionować. Miejsce kobiety jest u boku męża i to u niego musi szukać wskazówek, ufając, że gdy ona nie będzie mogła, on podejmie w jej imieniu właściwe decyzje". 

Helena zacisnęła szczękę. Doskonale znała poglądy ojca na temat jej płci. Uważał, że są one intelektualnie gorsze od mężczyzn. Gdyby dowiedział się, że spędza czas w Lady's Suffrage Society, zamiast, jak twierdziła, chodzić na spotkania towarzyskie - dzięki Bogu za pokojówkę, której można zaufać - dostałby apopleksji. 

A mama - cóż, mama była spokojna. Małżeństwo z ojcem zdruzgotało jej ducha, a teraz ojciec znalazł sobie mężczyznę, który według jego wzoru miał być mężem Heleny. 

"Dokładnie tak" - powiedział lord Hamish, któremu w trakcie mówienia wypadł z ust mały kęs kolacji. "Prawo wyborcze byłoby dla pań zbyt wielkim ciężarem do udźwignięcia. Zamiast tego muszą zająć się o wiele bardziej satysfakcjonującą sferą domu i serca. Troska o męża i dzieci - oto prawdziwe znaczenie damy". 

Może mogłaby wystrzelić w jego kierunku łódź z sosem beszamelowym. 

Podłożyć truciznę do jego dania rybnego? 

Czy to zbyt wiele, by mieć nadzieję, że mama będzie przynajmniej głosem rozsądku? Rzuciła matce spojrzenie, ale ta była zbyt zajęta piciem wina, by zwrócić na to uwagę. 

"Gdyby taka parodia została wprowadzona w życie, byłoby to naprawdę niebezpieczne" - powiedział ojciec. "Nasz rząd uległby osłabieniu i upadłby, co jest rzeczą oczywistą. Nie mogę znieść lordów, którzy poręczają za te bzdury. Bez wątpienia pod przymusem swoich żon". 

Helena nie przestawała się dąsać, wcinając zawartość talerza z większą siłą, niż było to konieczne. 

Wszystkie oczy wokół stołu skupiły się na niej. 

Nie mogła już dłużej trzymać języka za zębami. "Czy nikomu z was nie przyszło do głowy, że rząd wzmocniłby się, gdyby wszystkie głosy miały równy udział w podejmowaniu decyzji, które mają wpływ na nasze życie?". 

Lord Hamish skrzywił wargę. "Sentymenty takie jak te są niestosowne u damy, moja droga". 

W jej gardle podniósł się śmiech. Gorzki śmiech. Wściekły śmiech. Wypuściła go. Ręce drżały jej od gwałtowności reakcji. "Oczywiście, że zajmujesz takie stanowisko w tej sprawie, mój panie. Jak wszyscy inni mężczyźni, jesteś zadowolony z tego, że kobiety są uciszane. Decydujesz o prawach, które nas głęboko dotyczą, nie konsultując się z nami, nie pozwalając nam na wyrażenie opinii i oddanie głosu. Dlaczego kobieta miałaby być pozbawiona własnej suwerenności tylko z racji urodzenia?". 

Zszokowany krzyk lady Falkland odbił się echem w nagłej ciszy panującej w jadalni. 

Matka zmarszczyła brwi. Jej ojciec był zgorszony. Nie miała wątpliwości, że później doświadczy jego gniewu. 

"Chociaż twoje zamiłowanie do tematu jest godne pochwały, obawiam się, że nie masz racji, moja droga" - powiedział lord Hamish tym samym tonem, który - jak sobie wyobrażała - mógłby stosować wobec małych dzieci. 

Był lekceważący i obraźliwy, podobnie jak sam mężczyzna. 

Po raz kolejny nie mogła powstrzymać się od odpowiedzi. "To ty się mylisz, mój panie. Twój pogląd na kobiety jest z natury błędny. Jaką logikę masz na poparcie założenia, że kobieta jest krucha i delikatna, niezdolna do decydowania o ważnych sprawach?". 

"Lady Heleno, wystarczy" - wtrącił się ojciec, jego głos ociekał dezaprobatą. "Zadajesz się z niewłaściwym towarzystwem, jeśli takie bzdury wypełniają twoją głowę. Natychmiast przeproś lorda Hamisha". 

Przeprosić go? 

Helena prędzej rzuciłaby mu w twarz resztki wina. 

Podniosła podbródek. "Nie będę przepraszać za moją opinię. Ani za jej posiadanie, ani za wyrażanie". 

Nadeszło danie rybne, burząc ładunek chwili. Grillowany łosoś z towarzyszącymi mu łódkami sosu verte froide. Helena zagryzła wargę, by nie mówić dalej, i nie mogła się powstrzymać od wrażenia, że los zachęca ją do zemsty na wstrętnym lordzie Hamishu. Była tu łódź z sosem i danie rybne. Mogłaby najpierw zrobić mu móżdżek, a potem zasznurować jego łososia trucizną. 

"Słyszałam bardzo intrygującą informację o tym, że te okropne amerykańskie sumy mają zostać wprowadzone do naszych angielskich wód" - powiedziała matka, próbując najwyraźniej desperacko zmienić temat i uniknąć dalszego zawstydzania córki. 

"To byłby straszny wstyd" - wtrącił się lord Hamish, z radością przejmując pałeczkę. Czytałem w "The Times", że są niejadalne. Posiadają potężne, przerażające zęby i żywią się podrobami. Godne pożałowania, naprawdę". 

Ach, ta ironia. Może lord Hamish rozpoznał swój własny gatunek. 

Helena nabiła na widelec kawałek swojej ryby i obmyśliła następny ruch. 

W sercu sali balowej księcia i księżnej Bainbridge Huntingdon wirował z lady Beatrycze w quadrille'u, najmniej lubianej przez niego formie tańca. Nie żeby lubił jakikolwiek taniec. To była sztuka, która mu umknęła. Nad głowami świeciły setki lamp elektrycznych. Powinien zwrócić uwagę na błysk w jej niebieskich oczach. Na to, jak jej mahoniowe włosy lśniły pod blaskiem żyrandoli. Bladą urodę, jaką prezentowała w swojej różowej sukni balowej, skromną i doskonałą. Powinien podziwiać jej elegancję i wdzięk, którym nie można było zaprzeczyć. 

Nie powinien myśleć o tym, kiedy po raz ostatni jego ręce spoczywały na talii kobiety. 

Nie powinien myśleć o złotych lokach, szmaragdowych oczach i zmysłowych ustach. 

Nie powinien myśleć o tym, jak bardzo wolał zapach Lady Heleny od uderzająco kwiatowych perfum Lady Beatrycze. 

Albo o tym, jak czuł piersi lady Heleny, przyciśnięte do jego klatki piersiowej. 

Obowiązek, Gabe. Jeśli nie masz swojego honoru, nie masz nic, jak mawiał dziadek. 

Ale mimo to była jak infekcja w jego krwi. Przez tydzień, odkąd widział ją po raz ostatni, całą wyzywającą, piękną na chodnikach, nie był w stanie myśleć o niczym innym. 

"Czy nie uważasz, że tak jest, mój panie?" zapytała Lady Beatrice, gdy obrócili się i wykonali odpowiednie kroki. 

Cholera, nie usłyszał początku jej pytania, tak bardzo był pogrążony we własnych myślach. 

"Wybacz mi, Lady Beatrycze," powiedział ze smutkiem. "Obawiam się, że byłem roztargniony." 

"Jeśli jego roztargnienie ją zaniepokoiło, to nie było tego widać w jej twarzy. "I że powietrze jest dość duszne. Po tym tańcu chyba będę potrzebowała trochę ponczu, żeby się orzeźwić". 

Bal był rzeczywiście niekwestionowanym sukcesem. Nie żeby zależało mu na tym towarzyskim wirowaniu. Wolał zajmować się ważniejszymi sprawami, które dotyczyły jego ziem i ludzi. Poważnie traktował swoją odpowiedzialność jako hrabiego Huntingdon. Miał zamiar uczynić swego dziadka dumnym. 

"Jest ciepło" - zgodził się, po raz kolejny obwiniając się o to, że nie zwracał należytej uwagi na swoją narzeczoną. "Może zechciałabyś pobiegać na tarasie?". 

Obrócili się jeszcze raz. Myśl o odprowadzeniu jej do zaciemnionego kąta napawała go apatią. Byłby to beznamiętny, pozbawiony miłości związek oparty na wzajemnym szacunku, niczym nie przypominający katastrofalnego małżeństwa jego rodziców. 

"Nie sądzę, żebyśmy się na to odważyli" - powiedziała Lady Beatrycze, zawsze zachowując najwyższy poziom przyzwoitości. 

Chociaż nie byłoby nic złego w tym, gdyby odprowadził ją na świeże powietrze, zwłaszcza że byli zaręczeni, nie zdziwił się jej sprzeciwem. Wręcz przeciwnie, poczuł ulgę. Był tylko jeden mężczyzna, którego chciał pocałować w świetle księżyca, i nie była to kobieta w jego ramionach. 

Przełknął gardło. "Bardzo rozważnie z twojej strony, moja droga. Tak blisko naszych zaślubin nie ma powodu, by wywoływać skandal, prawda?". 

Trzy miesiące. 

Trzy miesiące, zanim zostanie jego panną młodą. Dziadek byłby zadowolony, że w końcu ustalono datę. Chociaż Huntingdon od dawna rozumiał się z lady Beatrice, do niedawna nie sformalizowali swoich zaręczyn. W związku ze śmiercią dziadka, uporządkowaniem spraw majątkowych i odpowiednim okresem żałoby, Huntingdon nie zaprzątał sobie głowy ślubem. 

Taniec się skończył. Ukłonił się. Lady Beatrice skłoniła się w perfekcyjnie wykonanym ukłonie. 

"Dziękuję za taniec, milordzie" - powiedziała cicho. 

Mówiła tak cicho, że niemal nie słyszał jej przez gaworzenie innych biesiadników i orkiestrowy szum walca, który się rozbrzmiewał. Podał jej rękę i odprowadził do czekającej na nią matki. 

Jeszcze jedna niekończąca się runda rozmowy i jego obowiązek został spełniony. 

Samotny spacer po tarasie, odrobina świeżego powietrza, to było to, czego potrzebował. 

Huntingdon wymówił się od swojej przyszłej hrabiny i teściowej i ruszył w stronę otwartych drzwi prowadzących na noc. I właśnie wtedy jego wzrok przykuł błysk złotych włosów. 

Instynktownie wiedział, że to ona, choć odwrócona do niego plecami. 

Była obecna, ale tłum był tak wielki, że nie zdążył się z nią spotkać, odkąd została ogłoszona. Nie dało się jednak pomylić jej sylwetki - wysokiej, posągowej, zaokrąglonej. Ani sposobu, w jaki się poruszała. Poruszała się z naturalną pewnością siebie, której większość kobiet nie jest w stanie odczuć, a co dopiero posiąść. Jej suknia również zdradzała jej wygląd - kość słoniowa obszyta żółtymi kwiatami i pasujące do niej żółte kwiaty we włosach. Żonkil był ulubionym kolorem Heleny. 

Ale zanim zdążył ją dosięgnąć, ona już się ruszyła. Uciekała przez te same drzwi, przez które on sam zamierzał uciec. Tylko że nie była sama. Towarzyszył jej lord Dessington. Uśmiechała się do niego. Śmiała się z jakiegoś jego żartu. Trzymała się kurczowo jego ramienia. 

Wszyscy wiedzieli, że Dessington był rozpustnikiem najgorszego sortu. Huntingdon zastanawiał się, jak ten łajdak w ogóle zdołał zdobyć zaproszenie. Uświadomił sobie. 

Nie. 

Helena z pewnością nie zamierzała wykorzystać Dessingtona do zrujnowania samej siebie. 

Jasna cholera. 

Jego kroki wydłużyły się. Huntingdon, próbując dotrzeć do pary, zanim ta zniknie w ciemnościach, wpadł na marszczącą czoło starszą panią. Wymamrotał przeprosiny i poszedł dalej. Uprzedziła go, że nie poprzestanie na swoich bezsensownych planach. 

Powinien był porozmawiać z Shelbourne'em. Wziął go na bok, jak przyjaciela, i wyjaśnił nadchodzącą katastrofę. Co go powstrzymało? Obrzydzenie z powodu własnej reakcji na nią? 

Nie miało to większego znaczenia, bo teraz Helena zamierzała zrujnować się przez Dessingtona. Kolejny łajdak, który nie zasługiwał nawet na to, by dotknąć brudu na jej pantofelku. 

A Huntingdon był zobowiązany honorowo ją powstrzymać. 

Gdy zszedł z tarasu i dotarł do ogrodów, Helena i Dessington zniknęli już w jednej z zaciemnionych żwirowych ścieżek. Usłyszał chrzęst kroków i szelest jedwabiu, a jego wnętrzności zacisnęły się. Gdyby tylko Shelbourne był tu tego wieczoru i opiekował się siostrą, zamiast zapijać się do nieprzytomności. Coś od dawna gryzło jego starego przyjaciela i Huntingdon nie mógł pojąć, co. 

Ale nie było to ani tu, ani tam. Pod nieobecność przyjaciela Huntingdon będzie pełnił rolę obrońcy. 

Tylko że ty nie chcesz jej chronić. Chcesz ją zrujnować. 

Odrzucił ten drwiący głos. Bo to było słuszne. Ale miał honor, do cholery, i obowiązek, którego musiał przestrzegać. Nie ośmieliłby się zhańbić Lady Beatrycze w tak nieostrożny sposób. Nie mógł też znieść utraty Shelbourne'a jako przyjaciela. 

Posiadał lodowatą powściągliwość. Dessington, który trzymał już Helenę w ramionach, gdy Huntingdon okrążył żywopłot i wreszcie natknął się na swoją ofiarę. Widok innego mężczyzny trzymającego ją w ramionach i mającego ją pocałować tak go rozzłościł, że działał bez zastanowienia. 

Z niskim warknięciem chwycił Dessingtona i pociągnął go za sobą po żwirze. Być może z większą siłą, niż było to konieczne. Wicehrabia został zaskoczony i potknął się o własne nogi, lądując na tyłku. 

Helena wydała z siebie zszokowany pomruk. "Huntingdon! Co ty sobie myślisz, że robisz?". 

"Powstrzymuję cię przed głupotą" - odparł ponuro. 

"Niech cię diabli wezmą, Huntingdon, ja się tylko trochę zabawiłem" - skarżył się Dessington, podnosząc się ze żwiru i otrzepując z kurzu. "Powinienem ci za to dać w mordę". 

"Powinienem ci przyłożyć w twarz" - odparł, zaciskając pięści u boków. Kusiło go. Tak bardzo kusiło. "Trzymaj się z daleka od Lady Heleny". 

"Co cię obchodzi, kogo całuję w ogrodach, staruszku?" zapytał Dessington, brzmiąc na zadowolonego z siebie. 

Przeklęty gnida. Jak on śmiał skosztować tych ust, skoro Huntingdon tego nie zrobił? 

Zdolność panowania nad sobą całkowicie zniknęła. W jednej chwili stał na żwirowym chodniku tak spokojnie, jak każdy dżentelmen zaczerpujący powietrza. W następnej chwili jego pięść trafiła w szczękę Dessingtona. 

Głowa mężczyzny trzasnęła z satysfakcją. 

I kolejny oburzony głos Heleny. "Huntingdon, czyś ty oszalał?". 

Dessington potarł szczękę. "Jeśli chciałeś ją dla siebie, wystarczyło powiedzieć. Nie walczę o halki. One nie są tego warte." 

A potem ten łotr natychmiast się oddalił, spiesząc z powrotem do sali balowej jak szczur, który się skradał. Jego słowa odbiły się nowym echem, gdy już odszedł. Jeśli chcesz ją mieć dla siebie... 

Huntingdon uścisnął mu dłoń. Jego knykcie pulsowały od połączenia ze szczęką Dessingtona. Nie uderzył nikogo od czasów szkolnych. 

"Co, na Boga, jest z tobą nie tak?" zażądała Helena, jednocześnie sotto voce i wściekła. 

On sam zadawał sobie to samo pytanie i mógł znaleźć tylko jedną sensowną odpowiedź. To ona była tym, co było z nim nie tak. 

"To ja powinienem zadać to pytanie, pani" - powiedział surowo. "Po raz kolejny postępuje Pani pochopnie. Taki gnida jak Dessington? Dla sportu przeleciał pół Londynu. Gdyby ktoś wpadł na panią w jego objęciach...". 

"Byłabym zrujnowana, tak" - wysyczała, przerywając mu ponownie. "Właśnie do tego dążyłam, dopóki nie pojawił się jakiś głupiec, zanim zdążyłam choćby pocałować". 

Ulga, której nie miał prawa odczuwać, ogarnęła go. 

Nie pocałowała więc Dessingtona. 

Dzięki Bogu. 

Odrzucił te myśli. "Nie pozostawiasz mi innego wyboru, jak tylko poinformować twojego ojca i brata o twoich próbach sabotowania nie tylko twoich zaręczyn, ale także twojej reputacji i dobrego imienia. Chyba nie wierzysz, że Shelbourne lub Northampton ucieszy się, gdy odkryje, że uprawiasz harce w księżycowych ogrodach z nieświadomymi rozpustnikami". 

W srebrnym świetle księżyca aż za dobrze widział, jak jej bujne wargi układają się w pąs. "Udało mi się to tylko raz, a ty mi to zepsułeś, mój panie". 

"Nie ma za co" - warknął, sięgając po nią. "A teraz wracaj na bal". 

Ale Helena wymknęła się z jego objęć, tańcząc do tyłu, głębiej w ogrodową ścieżkę. "Wrócę na salę balową, gdy będę gotowa i gotowa, ani chwili wcześniej. 

Nie miał wątpliwości, że gdyby zostawił ją tutaj samą sobie, po prostu znalazłaby kolejnego nikczemnika bawiącego się w świetle księżyca i poprosiła go, by ją pocałował. Huntingdon miał dwa wyjścia: mógł ją porzucić i sam wrócić na bal, albo pójść za nią, potencjalnie otwierając drzwi do własnego skandalu. 

Chrzęst żwiru zakpił z niego. Podobnie jak jej złote włosy, znikające za ścianą bukszpanów. Jego nogi znów się poruszyły, bo teraz, gdy się nad tym zastanawiał, nie miał wyboru, prawda? 

"Helena" - zawołał, starając się zachować niski głos. "Z każdą sekundą pobytu tutaj ryzykujesz swoją reputację". 

W swoich ciężkich spódnicach, obciążonych wyraźnym rąbkiem, który nadawał im bujną pełnię, nie mogła się z nim równać. Złapał ją błyskawicznie, chwycił za łokieć i obrócił twarzą do siebie. 

"Przeklinam cię, Heleno" - powiedział, po czym stracił zdolność dalszego mówienia. 

Eteryczne światło nocy skąpało jej piękną twarz. Jej blady i pełny biust stanowił pokusę, której nie zauważył w pośpiechu, w jakim doszło do sprzeczki z Dessingtonem i jej późniejszego odwrotu. 

"Jest pan wyjątkowo obcesowy jak na człowieka, który skądinąd posiada cenny intelekt" - rzuciła. 

Jej wściekłość powinna była zniweczyć efekt, ale on nadal czuł się jak pijak, który ma przed sobą swój ulubiony nałóg. Chciał ją pochłonąć. Utopić się w niej. Chciał robić wszystkie rzeczy, na które nigdy się nie odważył. 

Z nią. 

Tylko z nią. 

Dlaczego musiał być w ten sposób dotknięty słabością do kobiety, której nigdy nie mógł mieć? Nawet jeśli honor nie nakazywał mu trzymać się z daleka od siostry przyjaciela, obiecał dziadkowi, że ożeni się z lady Beatrycze, kobietą, która nie mogłaby być większym przeciwieństwem ognistej, żądnej skandali syreny, stojącej przed nim teraz. Lady Beatrycze byłaby dla niego idealną hrabiną, a ich małżeństwo byłoby idealnie grzeczne, pozbawione rujnujących namiętności i emocji. To było dla niego najlepsze. 

Powiedział: "To, co robisz, jest złe", nienawidząc przyciszenia w swoim głosie. Gardził sobą za ciasne spodnie. Wiał delikatny powiew wiatru, niosąc ze sobą zapach bergamotki i cytrusów. Zmusił się do kontynuowania. "Jeśli dalej będziesz postępować w ten sposób, zaszkodzisz tylko sobie i swojej rodzinie". 

"Dlaczego miałoby cię to obchodzić?" - zapytała. 

Doskonałe pytanie. 

On sam zaczynał się zastanawiać nad tym samym. 

Zacisnął szczękę. "Ponieważ jestem honorowym człowiekiem. Przyjaźnię się z Shelbourne'em i jestem mu winien, że będę się tobą opiekował jak własną siostrą". 

Szarpnęła się za łokieć, ale on trzymał się mocno. "Nie jestem twoją siostrą, Huntingdon". 

Nikt nie wiedział o tym lepiej niż on sam. 

Pewna część jego anatomii była boleśnie, sztywno zaznajomiona z tym faktem. 

"Mimo to uważam cię za moją siostrę z imienia, jeśli nie w prawdzie" - upierał się, co było ohydnym kłamstwem. Nie było nic braterskiego w tym, jak się czuł, kiedy przebywał w obecności Lady Heleny Davenport. 

I właśnie dlatego zawsze starał się jej unikać. 

I dlatego powinien unikać jej teraz. 

Gdyby tylko ona przejrzała na oczy. 

"Szkoda, że nie masz siostry, żebyś mógł się z nią uganiać po ogrodach" - powiedziała Helena. 

I tak po prostu jej słowa sprawiły, że cała znienawidzona przeszłość powróciła do niego. Twarz Lisbeth wykrzywiona w wyrazie śmierci. Przez chwilę nie mógł oddychać. Kiedy w końcu udało mu się oddychać, płuca paliły go z wysiłku, jakby znajdował się pod wodą. Powrócił miażdżący ciężar, który nigdy nie opuszczał jego klatki piersiowej, gdy dowiedział się, co ją spotkało. 

Ogarnęła go panika. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko podwoić się, wciągając do płuc gęste, nocne powietrze z piekielną precyzją. 

Musiał uwolnić się z objęć Heleny, ale ona nie uciekła. Stopniowo uświadomił sobie powolną, stałą pieszczotę na plecach. Słodki głos, melodyjny, przebijający się przez mgłę agonii. 

"Tak mi przykro, Huntingdonie. Nie myślałam, kiedy to mówiłam" - mówiła Helena. "Proszę, wybacz mi. Byłam na ciebie zła i powiedziałam coś, czego nie powinnam była". 

Ciężar ustąpił. Znowu mógł oddychać. Niepokój ustępował, stopniowo. Te ataki przypominały mu, dlaczego jest człowiekiem obowiązku i honoru. Nigdy nie wolno mu o tym zapomnieć. 

Jego serce nadal biło szybko, ale czuł się bardziej sobą. Czy to źle, że pozostał w tym stanie przez chwilę dłużej, niż było to konieczne, chłonąc te czułe pieszczoty, których nie miał po co przyjmować? 

Tak, to prawda. 

A jednak Helena go dotykała. Koiła go. Zdecydowanie za bardzo lubił jej dłonie. Sprawiała, że czuł się tak, jakby jej zależało. Przez krótką chwilę mógł udawać, że jej zależy. 

Ale to była większa głupota niż jej kampania rujnowania. I daremna. 

Wyprostował się, zbierając się w sobie, odganiając stare lęki i ból, niepokój. "Wybaczam ci, moja pani. Ale jeśli naprawdę chcesz to naprawić, wrócisz do sali balowej i zaprzestaniesz tej lekkomyślności". 

Jego nadzieja, że uda jej się zachować między nimi tak potrzebny dystans, prysła, gdy pozostała tam, gdzie była, niebezpiecznie blisko, a jej podbródek uniósł się w górę w tym dobrze znanym wyrazie buntu. "Moje postępowanie nie ma nic wspólnego z tobą. Zwalniam cię z wszelkiej niewłaściwej odpowiedzialności, która cię dręczy. Wracaj na salę balową i do swojej narzeczonej". 

Przeklinając swoją niezasłużoną skórę, zapomniał o Lady Beatrycze. Od kilku minut jego myśli, ku swemu zawstydzeniu, były całkowicie w rękach Heleny. Ale mimo to nie mógł odejść. Nie chciał jej zostawić w ogrodach, samej i zdecydowanej zrujnować się z kimkolwiek. 

"Odprowadzę cię na skraj ogrodu" - odparł - "i będę obserwował z ukrycia, jak wracasz do sali balowej". 

Westchnęła. "Jesteś niedorzecznym człowiekiem. 

"Wręcz przeciwnie. Jestem logiczny." Z powodów, których nie chciał rozważać, wiedział, że pozostanie z nią w ogrodach i będzie jej strzegł jak pies. "Nie dam się odwieść od mojego kursu". 

"I ja też nie." 

Stanęli naprzeciw siebie, tak jak wyobrażał sobie dawnych pojedynkowiczów, czekając i obserwując, który z nich pierwszy wykona ruch. 

"Wygląda na to, że po raz kolejny mamy patową sytuację" - zauważył. 

"Jeśli muszę, zostanę tu cały wieczór" - odpowiedziała. 

Wpatrywali się w siebie jeszcze przez chwilę. Kiedy upór spotykał się z determinacją, cóż można było zrobić? Aż w końcu Matka Natura zainterweniowała w postaci kropli spadającej z nieba. Najpierw jedna, potem druga. Wiatr ożywił faunę w ogrodzie, powodując szelest gałęzi, gdy chmury przeszły nad księżycem. 

W powietrzu unosił się nagle zapach deszczu, mieszający się z cytryną i bergamotką. 

"Wygląda na to, że los ma inny pomysł" - powiedział z przekąsem. "Jeśli nie wrócimy do sali balowej, to śmiem twierdzić, że złapie nas potop". 

Spadło więcej deszczu, decydując za nich o ich kierunku. 

"Bardzo dobrze." Helena zebrała swoje obszerne spódnice. "Ja wrócę pierwsza, a ty za mną. Ale ani przez chwilę nie zakładaj, że to oznacza, że wygrałeś, Huntingdon". 

Patrzył, jak przemyka obok niego po zaciemnionej ścieżce. W tej konkretnej bitwie nie było wygranej.




Rozdział czwarty

Rozdział czwarty 

Nie możemy zaprzestać walki o naprawę niesprawiedliwości, jakiej doświadcza nasza płeć. Odmawianie nam równej reprezentacji w sprawach, które mają wpływ na nasze codzienne życie, musi się skończyć, w ten czy inny sposób. Miejmy nadzieję, że zwycięży rozsądek i zdrowy intelekt. 

-Z "Lady's Suffrage Society Times". 

Helenie już dwukrotnie udało się udaremnić działania Huntingdona. 

Ale dziś był nowy dzień, jej plan był nowy, a bal organizowany przez lorda i lady Cholmondeley stanowił doskonałą okazję do trzeciej próby wywołania skandalu. Markiz Dorset zgodził się już wymknąć z balu i spotkać z nią w bibliotece o wyznaczonej godzinie. 

Godzina ta była właśnie teraz. 

Helena była wcześnie, ponieważ bale były okropnie nudne, a ona nie mogła się trudzić udawaniem zadowolenia, gdy lord Hamish również był na nich obecny. A tak właśnie było. Przeżyła już z nim walca wiedeńskiego. Trzy razy nadepnął jej na piętę. A jego oddech pachniał rybą i whisky. Jego ręka była zbyt blisko jej osoby. Po całym tym zdarzeniu miała wrażenie, że powinna wziąć porządną, pocieszającą kąpiel w najbliższej wannie. 

Ale zamiast tego była tutaj, w bibliotece, oświetlonej tak słabo samotną lampą gazową, że cienie na ścianach przypominały potwory. W komnacie pachniało starą skórą, pleśnią i tytoniem. Nie było to zbyt pomyślne otoczenie, ale Helena wmawiała sobie, że jej to nie przeszkadza. 

Dorset był legendarnym uwodzicielem. Był przystojny, czego należało się spodziewać po człowieku o takiej reputacji. Ciemnowłosy, podobnie jak Huntingdon. Szeroki w ramionach, szczupły w biodrach, długonogi i wysoki, o władczej prezencji i ciemnych oczach, w których zdawał się tkwić smutek. Powszechna opinia głosiła, że jego serce złamała lady Anna Harcastle, która później została Marchionową Huntly. 

Był elegancki. Był złamany. Tańczył z nią i bezwstydnie flirtował. Kiedy nieśmiało zaproponowała mu spotkanie, bez wahania się zgodził. 

Krótko mówiąc, była pewna, że znalazła człowieka, który będzie jej wybawcą. Kilka dobrze umiejscowionych plotek i była równie pewna, że lady Klementyna Hammond - która nigdy nie kryła swojej pogardy dla Heleny, ani nie wzbraniała się przed okazją, by ją poniżyć - wejdzie do biblioteki w ciągu najbliższej pół godziny. 

Czas był nienaganny i niezbędny. Helena zdawała sobie sprawę, częściowo dzięki chłodnym reprymendom hrabiego Huntingdona, a częściowo dzięki własnemu sumieniu, że nie zniesie prawdziwej defloracji. Pocałunki, uściski, może nawet podniesione ramiona - zniosłaby to w imię wolności od lorda Hamisha. Ale skandal tego wieczoru był zaplanowany co do minuty. Nie więcej niż kwadrans sam na sam z Dorsetem, zanim pojawi się lady Clementine. 

Lady Clementine byłaby zszokowana. I potajemnie zadowolona. Zaniosłaby swoją opowieść do każdego dostępnego ucha w Londynie. Helena udawałaby przerażenie i odrzuciłaby wszelkie propozycje małżeństwa, jakie mogłaby złożyć markiza. Miała wszystko zaplanowane, aż do tego, co powie, aż do udawanego zaskoczenia. 

Tak, tym razem zwycięstwo, a w końcu wolność, należały do niej. 

Nikt, nawet hrabia Huntingdon, nie mógł jej powstrzymać. 

Drzwi do biblioteki otworzyły się. 

Odwróciła się, a jej serce zatonęło. 

Tam, przekraczając próg i zamykając portal za plecami, stał nie kto inny jak mężczyzna, który dręczył ją przez ostatnie dwa tygodnie. Człowiek, którego kochała. 

Gdyby tylko mogła przestać go kochać. 

I gdyby tylko on zaprzestał swojej nieustępliwej determinacji, by na każdym kroku udaremniać jej intrygi. 

"Huntingdon!" - wypowiedziała jego imię, jakby było przekleństwem, a w tym przypadku rzeczywiście nim było. "Co tu robisz?". 

Ruszył w jej stronę. Powiedziała sobie, że ma nie zwracać uwagi na to, jak na nią działa jego strój wieczorowy. Nie zważać na jego szlafrok pod szyją, kamizelkę i spodnie skrojone perfekcyjnie, na sposób, w jaki powodował u niej przyspieszenie oddechu. A przede wszystkim nie zważać na jego twarz, tak piękną, że serce bolało ją na sam jego widok, nawet gdy ogarniała ją wściekłość z powodu jego arogancji. 

"Czy muszę odpowiadać na to pytanie?" - zapytał bez wysiłku, jakby rozmawiali o czymś mało istotnym. 

Na przykład o pogodzie. 

Albo o Serpentynach. 

O przypływach i odpływach. 

Liczba obecnych gości. Jeszcze jedno zmiażdżenie - na pewno dwieście. Przysięgła, że tego wieczoru nie był gościem. Jak się tu znalazł? Och, to nie miało znaczenia, prawda? Bo oto stał przed nią, wysoki, przystojny... 

Irytujący. 

"Tak", zgrzytnęła zębami. "Musisz odpowiedzieć na to pytanie, mój panie". 

"Ocalę cię" - powiedział uroczyście. "Po to tu jestem." 

Helena poruszyła spódnicami w wzburzeniu, po czym odeszła kilka kroków od niego, aby znów się od siebie oddalić. "Nie potrzebuję ratunku!". 

A jeśli potrzebowała ratunku, to na pewno nie w takiej formie, jaką on jej oferował. Nie zdążyła mu jeszcze wybaczyć upokorzenia, jakie spotkało ich podczas ostatniego spotkania, podczas którego poinformował ją, że uważa ją za siostrę. 

A. Siostrę. 

Wciąż miała ochotę skarcić go za tę zniewagę i pewnie by to zrobiła, gdyby nie popełniła błędu, wspominając o jego zmarłej siostrze. Miała wyrzuty sumienia za swoje bezmyślne słowa; widok jego reakcji wciąż ją prześladował. 

Mimo to nie mogła przestać się zastanawiać. Jak mógł nic do niej nie czuć, skoro ona czuła do niego wszystko? Helena przyrzekła sobie, że nigdy tego nie zrozumie. 

Głupie, haniebne serce. 

"Sugerowałbym, że twoja obecność w tej bibliotece przekazuje coś zupełnie przeciwnego niż to, co mówisz" - powiedział gładko. 

Serce jej waliło, a ten sam płynny żar, który gromadził się w jej brzuchu, gdy tylko był w pobliżu, powrócił. Gdyby tylko mogła się opanować. Gdyby tylko mogła przestać go kochać. Gdyby tylko mogła powstrzymać się od tęsknoty, by rzucić się w jego ramiona i ustami wygnać tę zmarszczkę. 

Jak by to było, gdyby go pocałowała? 

Nigdy się tego nie dowie. Ponieważ był zaręczony z inną, a ją uważał za siostrę, która wymaga od niego, by ruszył jej na ratunek jak dawny waleczny rycerz. 

"Dorset dołączy do mnie lada chwila" - poinformowała go, uderzając o ścianę książek z tyłu, aby trzymać go jak najdalej od siebie. 

Nie było dokąd uciec. 

Huntingdon podszedł do niej, te niemożliwie niebieskie oczy błyszczały emocjami, których nie potrafiła odczytać. "Dorset nie przyjedzie." 

Nie znowu. 

Och, niech go szlag. Niech go szlag trafi za jego wtrącanie się. Dratuj go za to, że ją stłoczył, że uwięził ją między regałami z książkami a swoim potężnym ciałem. Niech go diabli wezmą za jego zapach, który teraz ją kusi, piżmowy i smakowity. 

"Skąd pan wie, co Dorset robi, a czego nie robi?" - zapytała, choć obawiała się, że zna już odpowiedź. 

Huntingdon uśmiechnął się ponuro. "Przekonałem go, że nie byłoby mu na rękę, gdyby się z panią zabawiał. 

Czy on nigdy nie przestanie jej dręczyć? 

Frustracja i irytacja rozkwitły, dodając jej odwagi. Położyła ręce na jego klatce piersiowej i potrząsnęła nim. "Twoje obawy są nietrafione, Huntingdonie. Skieruj je do swojej narzeczonej, a mnie zostaw, żebym robiła, co chcę". 

Dotykanie go było błędem. 

Ponieważ podobało jej się to o wiele za bardzo. Faktura jego sierści była gładka i uwodzicielska. Ciepło promieniowało od niego, przenikając do jej dłoni i sprawiając, że robiło jej się słabo. Sprawiało, że go pragnęła. Jej wzrok powędrował na jego usta. Jeden pocałunek. Robiła wszystko, by się zrujnować, a jedyne, czego pragnęła, to ten mężczyzna. Jego usta na jej ustach. 

"Poczucie honoru zabrania mi pozostawić cię samej sobie" - warknął, przyciskając dłonie do półki z książkami po obu stronach jej głowy. 

Bezowocne działanie. W tej chwili nie miała ochoty nigdzie iść, choć wiedziała aż za dobrze, że powinna. 

"Nie potrzebuję twojego poczucia honoru" - zaprotestowała, gardząc sobą za brak tchu w swoim tonie. Za to, że nie potrafiła ochronić przed nim swojego serca. Za tęsknotę, która ogarnęła ją, gdy wiedziała, że on nigdy nie może być jej. 

"Wręcz przeciwnie, moja droga". Jego głos był groźny. "Bardzo chcesz. Gdyby nie ja, byłabyś na skraju popełnienia największego błędu w swoim życiu. Później mi podziękujesz. Markiz Dorset nie jest godzien, by dotykać twoich ramion". 

Czy to była jej wyobraźnia, czy też głowa Huntingdona się obniżyła? 

Oczywiście, że to była jej wyobraźnia. Myślał o niej jak o siostrze. 

"O tym, czy Dorset dotyka moich obszyć, czy nie, decyduję ja. Nie ty." Ale gdy wygłaszała swoje surowe ostrzeżenie, jej dłonie przesunęły się w górę jego szerokiej, jędrnej klatki piersiowej. Osiadła na jego ramionach. 

"To była twoja ostatnia szansa, Heleno. Nie mam wyboru, muszę teraz jechać do Shelbourne". 

Gabe wpatrywał się w odwróconą do góry dnem twarz Heleny. Była wysoką kobietą, ale jego niecodzienny wzrost sprawiał, że idealnie do niego pasowała. Wystarczyło, że opuścił głowę, a jej usta mogły należeć do niego. 

Ale to byłoby niewłaściwe, przypomniał sobie. 

Tak bardzo złe. 

"Blefujesz" - powiedziała mu urzeczona dziewczyna. "Gdybyś chciał jechać do Shelbourne, już dawno byś to zrobił". 

Miała rację, do cholery. Nie chciał iść z tym do jej brata. A gdyby zastanowił się nad powodem, musiałby przyznać, że to dlatego, że lubił się za nią uganiać. Pilnowanie jej dawało mu pretekst do przebywania w jej obecności. By być blisko. Tak blisko, że jej masywne spódnice wbijały mu się w spodnie. Tak blisko, że mógł ujeżdżać jej rozchylone usta do woli. 

"Miałem nadzieję, że przejrzysz na oczy". Jego spojrzenie powędrowało na różowe, bujne wargi, a on przełknął, powstrzymując się od oszałamiającego przypływu potrzeby, której nie miał prawa czuć. "Ale ty już nie raz udowodniłaś, że nie jesteś w stanie wiedzieć, co jest dla ciebie najlepsze". 

Tyle było w tym prawdy. Myśl o łotrach i łajdakach, którym oddałaby się bez zastanowienia, w desperackiej i głupiej próbie ucieczki przed małżeństwem, sprawiła mu ogromną przykrość. Najpierw lord Algernon. Potem Dessington. Teraz Dorset. Żaden z nich na nią nie zasługiwał. 

"Jakiż ty jesteś podobny do lorda Hamisha" - powiedziała, wyrywając go z zamyślenia. "Wierzysz, że wiesz lepiej, czego mi potrzeba, niż ja sam. Możesz myśleć, że postępuję lekkomyślnie, ale zapewniam cię, że starannie rozważyłam swoje możliwości. Kończy mi się czas, by się uratować. Teraz uprzejmie odejdź, abym mógł kontynuować to, co zamierzam zrobić". 

Uważała go za porównywalnego do takiego dupka jak lord Hamish White? To raczej denerwowało. Huntingdon wiedział, że powinien się od niej odsunąć. Że powinien zrobić między nimi trochę niezbędnej przestrzeni. Ale lekki dotyk jej dłoni na jego ramionach sprawił, że w głowie zapłonął mu ogień. 

"Rozumiem, że uważasz, iż zrujnowanie siebie jest jedynym sposobem na uniknięcie pojedynku z lordem Hamishem" - powiedział. "Ale musisz dostrzec, że są inne, lepsze sposoby. Czy rozmawiałaś z ojcem o swoich pragnieniach?". 

Jej złote brwi uniosły się. "Musisz mnie uważać za imbecyla. Oczywiście, że rozmawiałam z ojcem. Nie traktuje on moich obaw poważnie. Rozmawiałem też długo z matką i bratem. Nikt nie wydaje się skłonny mi pomóc. Czy myślisz, że rzuciłabym się w ramiona każdego mężczyzny, którego znalazłabym jako pierwszy wybór?". 

Jej pytanie zabolało, częściowo dlatego, że miała rację - on jej nie doceniał. Ale także dlatego, że myśl o niej w ramionach jakiegokolwiek innego mężczyzny sprawiała, że miał ochotę wyrwać z półek wszystkie książki w pokoju. 

"Nie powinnaś rzucać się w niczyje ramiona, do cholery" - wycedził, czując, że chce ją dotknąć. Przejechał palcami po jej jedwabistej szczęce. To było wszystko. 

Cholera, Gabe. Skończ z tym szaleństwem. Odejdź. 

A jednak nie mógł odejść. 

"Mówi to człowiek, który uważa mnie za siostrę" - rzuciła, a w jej głosie zabrzmiała nuta, której nie mógł się pomylić. "To, że uważasz mnie za ciężar, a nie za kobietę, nie oznacza, że jestem twoją własnością". 

Nie, ona nigdy nie mogła być jego. 

Była zakazana. 

Ale to nie powstrzymało go przed opuszczeniem głowy i spojrzeniem w jej szmaragdowe oczy. "Nie uważam cię za ciężar". 

Uważał ją za najśliczniejszą i najbardziej kuszącą kobietę, jaką kiedykolwiek znał. Żałował też, że nie ma takich skrupułów jak Dorset. 

"Oczywiście, że tak". Jej podbródek zadrżał. "Proszę, Huntingdon. Zostaw mnie w spokoju. Przestań mnie śledzić. Zaspokój swoje poczucie honoru i obowiązku". 

Jej oczy błyszczały. Uświadomił sobie, że to łzy, i ich widok coś w nim wzbudził. Jego powściągliwość pękła. Dotknął ją wreszcie, czule gładząc grzbietami palców jej policzek. Tak się złożyło, że to był błąd. Jej skóra była objawieniem. Była tajemnicą i pokusą, wszystkim, czego pragnął, a na co nie mógł się odważyć, wiedząc, do czego to może doprowadzić. 

"Nie płacz, Heleno" - powiedział niskim, zgrzytliwym głosem. 

Jej rzęsy zatrzepotały i przylgnęła do nich drobna kropelka wilgoci. Zdenerwował ją i nienawidził tego. Nienawidził tego bardziej niż tego, co sama sobie robiła. 

Powiedziała mu: "Idź", ale gdy wypowiadała polecenie, jej palce zawinęły się w jego płaszcz. "Pozwól mi zrobić to, co muszę, aby się uratować". 

Powiedział sobie, że powinien przestać ją dotykać. Ale łza spłynęła po jej policzku, a on złapał ją na kciuk. Powiedział sobie, że powinien się odsunąć, ale jego głowa się obniżyła. Jej usta były blisko jego ust. Tak blisko, że jej oddech przesuwał się po jego wargach. Tak blisko, że nie mógł się oprzeć, by nie zbliżyć swoich ust do jej ust. 

Był świadomy oddechu. Być może jej, być może jego. Nie wiedział. Bo w następnej chwili jej miękkie usta poruszyły się, przylegając do jego. Ogień w jego głowie buchnął przez krew, ogarniając go. 

Łagodność jego pocałunku zniknęła. Pocałował ją mocniej, z całą skrywaną desperacją, którą przez ostatnie kilka lat tłumił i ignorował. Pocałował ją tak, jak tego pragnął. 

Całował ją tak, jakby była jego. 

Chciał, żeby była jego. 

A kiedy jej usta odpowiedziały, nie mógł się powstrzymać, by nie poczuć, że ona jest jego. Że ta chwila, ta kobieta w jego ramionach, była mu przeznaczona. Drażnił językiem jej rozchylone wargi. Smakowała słodko i cierpko, jak szampan. Huntingdon nie mógł mieć jej teraz dość. 

W jego umyśle pojawiło się jedno słowo, które powtarzało się w rytm bicia jego serca. Więcej. Więcej. Więcej. 

Objął jej twarz, pochylił głowę, by mógł odpowiednio, zgodnie z jego wolą, rozchylić jej usta. Jej język poruszał się w jego kierunku, na początku nieśmiało. Całowała jak niewiniątko, a nie jak ladacznica, która rzuciła się w ramiona łajdaków. 

Gabe jęknął, gdy ssał jej dolną wargę, a potem złapał ją między zęby i pociągnął. Jej palce zagłębiły się w jego włosach, przesuwając się po skórze głowy i pozostawiając po sobie iskry. Płomienie lizały jego kręgosłup. Rozchodziły się po jego skórze. Dla niej płonął. 

Całował ją, jakby była źródłem jego życia, jakby już nigdy więcej nie miał okazji poznać jej ust pod swoimi. 

Bo nie mógł. 

To jest złe, Gabe. Pomyśl o swoim obowiązku, o swoim honorze. Natychmiast powstrzymaj to szaleństwo, zanim będzie za późno. 

To był głos rozsądku, który mu się wymykał, przybył o wiele za późno, by uchronić go przed szaleństwem. Wbrew własnej woli podniósł głowę, kończąc połączenie, wpatrując się w jej zarumienione policzki i pocałunkiem pokryte usta. Jej oczy były szeroko otwarte, obramowane rzęsami poplamionymi łzami. Oszklone namiętnością. 

Ogarnął go palący wstyd, który dołączył do niebezpiecznego żaru jego żarliwości. Co on zrobił? 

Drugie słowo przebiło się wtedy przez jego grubą czaszkę. 

"Huntingdon." Helena zamrugała, jakby była oszołomiona, a jej dłonie powróciły do jego klatki piersiowej i przycisnęły się do niej. 

Jej język przesuwał się po dolnej wardze, prawie wywołując kolejny jęk z jego strony. Był twardszy niż kiedykolwiek wcześniej, sztywny i gotowy w swoich spodniach. 

Co on sobie myślał? Że będzie ją brał pod ścianą z książek? 

Dobry Boże, nienawidził siebie. Ani razu nie pomyślał o Lady Beatrice ani o konsekwencjach swoich czynów. Aż do teraz. Dopiero teraz, gdy posunął się już za daleko. Dziadek na pewno przewracał się w grobie. Być może nie był lepszy niż jego matka i ojciec. Wykrojony z tego samego zgubnego, egoistycznego, grzesznego materiału. 

"Huntingdon, musisz odejść" - mówiła Helena, wyciągając go z głębin wstrętu do samego siebie. 

Otrząsnęła go z rozmyślań. 

Co on zrobił? 

Powiedział sztywno: "Wybacz mi", zanim zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma jej twarz w dłoniach. 

Natychmiast ją puścił, cofając się w tył. 

"Nie mamy zbyt wiele czasu. Helena wygładziła opadające spódnice i podniosła rękę do włosów, odgarniając z nich kosmyk, który z powrotem znalazł się na swoim miejscu. "Lady Clementine Hammond jest oczekiwana w ciągu kilku minut. 

Cały ogień w jego krwi zamienił się w lód. "Lady Clementine Hammond?" 

Nie musiał pytać. Wystarczająco dobrze wiedział, kim i czym była. Notoryczna plotkara o reputacji damy, która wymusiła niejedno małżeństwo, przyłapawszy pary na uściskach w alkowie i pocałunkach przy świetle księżyca. 

Helena przytaknęła. "Miała spotkać Dorseta i mnie... Och, wykreślić to wszystko. Nie mamy czasu na czekanie, Huntingdon. Musisz iść, teraz, albo ryzykujesz, że zostaniesz przyłapany w kompromitującej sytuacji ze mną. Co pomyśli Lady Beatrice?". 

Prawdopodobnie to, co on sam myślał o sobie. Że jest okropnym łotrem. 

Mimo to, choć wiedział, że musi zachować jak największy dystans między sobą a pokusą, czuł potrzebę wytłumaczenia się. Nie żeby mógł. 

"Pójdę więc. Ale najpierw muszę przeprosić, że zachowałem się w tak niehonorowy sposób". Zatrzymał się, próbując znaleźć odpowiednie usprawiedliwienie, gdy nie było żadnego, poza tym, że beznadziejnie go zauroczyła, choć była ostatnią kobietą, która powinna. "Nie wiem, co mnie napadło. Jesteś dla mnie jak siostra, a ja tak bardzo pragnęłam cię pocieszyć, że zachowałam się irracjonalnie. Nigdy nie powinienem być tak obeznany i mogę ci obiecać, że tak ohydny, niegodny czyn nie powtórzy się już nigdy więcej między nami dwojgiem". 

Usłyszał siebie i wewnętrznie zabolało go, jak bezkrwawo to zabrzmiało. Jak okrutnie i tnąco. Brutalnym kłamstwem było sugerowanie, że pocałował ją z jakiegokolwiek innego powodu niż ten, że pragnął poczuć jej usta pod swoimi, bardziej niż następnego oddechu. Ale nigdy nie mógł się do tego przyznać przed nią. 

Do diabła, nie mógł tego przyznać przed samym sobą. 

Prawda była przerażająca i lepiej, żeby pozostała zakopana. Ale kiedy wściekał się na siebie za to, co zrobił, za to, że poddał się tej rozpaczliwej, strasznej słabości, jaką do niej żywił, zauważył, że zbladła, a z jej wyrazistej twarzy wypłynął cały kolor. 

"Oczywiście, wybaczam ci, lordzie Huntingdon" - powiedziała chłodno. "Naturalnie, nigdy nie spodziewałabym się, że tak ohydna, niegodna chwila może się powtórzyć. I być może ja również powinnam prosić pana o wybaczenie. Nigdy nie chciałam narzucać się pani i zapewniam, że nie mam zamiaru wplątywać pani w skandal. Dlatego też koniecznie musi pan odejść, zanim przybędzie lady Clementine". 

Cholera, spieprzył to, prawda? W jakiś sposób udało mu się odegrać rolę cwaniaka, a potem obrazić Helenę, próbując naprawić swój brak opanowania. Gabe poszedł, bo jaki miał inny wybór? 

Ukłonił się, czując się jak największy dupek na świecie. "Odchodzę." 

Z tymi słowami pospiesznie opuścił bibliotekę, nienawidząc siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.




Rozdział piąty

Rozdział piąty 

Wystarczy spojrzeć na terytorium Wyoming, gdzie kobiety cieszą się prawem wyborczym od 1869 roku, aby przekonać się, jakie korzyści przynoszą one społeczności. 

-Z "Lady's Suffrage Society Times". 

Najbliższa, najdroższa i najstarsza przyjaciółka Heleny, lady Juliana Somerset, wreszcie wróciła z zagranicy. Wyczekiwane spotkanie bardzo ją ucieszyło, gdy po raz pierwszy otrzymała wiadomość o przyjeździe Julianny do Londynu. Wyrzuciła przez okno wszystkie inne zobowiązania towarzyskie, byle tylko móc jeszcze raz zobaczyć swoją przyjaciółkę. 

Teraz, gdy nadszedł ten dzień, powinna być przeszczęśliwa. Zamiast tego Helena była zdenerwowana, czekając na Juliannę przy popołudniowej herbacie. 

Wszystko przez to, że Huntingdon ją pocałował. 

Jego wargi były gorące, mocne i natarczywe w stosunku do jej ust. 

Jego język znalazł się w jej ustach. 

Ten moment w bibliotece był elektryzujący, a ona przeżywała go co najmniej tysiąc razy - a może nawet więcej - w ciągu następnych godzin. 

Ale wtedy on natychmiast wykorzystał ten najlepszy moment w jej życiu i zepchnął go na margines, nazywając ich pocałunki ohydnymi i niegodnymi i twierdząc, że uważa ją tylko za siostrę. 

I znowu. 

Dama może znieść tylko tyle ciosów w swoją nadzieję i dumę. 

Przeszła się po salonie, za każdym razem zaglądając do ormolowego mantelpetu. Julianna miała się zjawić dopiero za dziesięć minut. Z westchnieniem odwróciła się w stronę otwartych drzwi. Minęła cień przypominający kształtem jej brata. 

"Shelbourne!" - zawołała, pragnąc odwrócić uwagę. I możliwość przekonania brata do siebie. 

Jak dotąd był niewzruszony jak kamień, upierając się, że powinna zaakceptować małżeństwo z rozsądku, a związki miłosne to fikcja i fantazja. 

Cień cofnął się i zatrzymał na progu. 

Wygląd brata zaszokował ją. Miał wzrost Davenporta i ciemne włosy ich ojca, a także aurę wiecznego zamyślenia. Ale tego popołudnia był jeszcze ubrany w pomięty strój wieczorowy - przypuszczalnie z poprzedniego dnia - z fioletowymi półksiężycami na skórze pod zielonymi oczami. Jego twarz również była blada. 

Zastanawiała się, czy spał. 

Przez ostatnie dwa lata jej brat stawał się coraz bardziej lekkomyślny. Nie mogła zrozumieć tej zmiany, która była raczej nagła niż stopniowa. 

Ukłonił się. "Hellie. Dobrze wyglądasz dziś rano". 

Zanurzyła się w krótkim ukłonie, naśladując jego formalność, tak sprzeczną z jego pieszczotliwym imieniem dla niej. "Jest popołudnie, Shelbourne". 

Zmarszczył brwi. "Ahem, tak. A więc tak jest. Wybacz, że się nie odezwałem. Czy mogę zatem wstąpić do ciebie na herbatę?". 

"Możesz" - powiedziała - "jeśli chcesz posłuchać kobiecej paplaniny". 

Skrzywił się. "Czyżby jedna z pań z Suffrage Society dołączyła do pani? Chyba sobie odpuszczę. Popieram waszą sprawę, ale nie jestem teraz w nastroju do rozrywki". 

Shelbourne, mimo że był w bezkompromisowej formie ich ojca, był też dla niej ukochany. Zwierzała mu się. Nie ze wszystkiego, oczywiście. Na pewno nie z jej niewygodnej i nieodwzajemnionej miłości do jego przyjaciela, hrabiego Huntingdona, na przykład. Był to jeden z powodów, dla których jego odmowa opowiedzenia się po jej stronie w sprawie jej zaręczyn z lordem Hamishem była taką zdradą. 

"Tak się składa, że nie jestem jeszcze członkinią Lady's Suffrage Society" - odpowiedziała mu lekko, robiąc wszystko, co w jej mocy, by wyrzucić z głowy wszelkie myśli o Huntingdonie i jego pocałunkach. "Mam jednak nadzieję, że wkrótce przyłączy się do naszych wysiłków. Jest to raczej moja stara, droga przyjaciółka, lady Julianna Somerset. Niedawno wróciła z zagranicy. Pamiętasz lady Juliannę, prawda?". 

Jeśli to możliwe, skóra jej brata zmieniła odcień na blady, mlecznobiały. Jego szczęka zacisnęła się, a cała postawa uległa zmianie. Usztywnił się. "Nie wydaje mi się, żebym ją pamiętał. Zostawię cię z twoją pogawędką. Ojciec zażądał audiencji, a ja właśnie szedłem do niego, gdy mnie zatrzymałaś". 

W jego reakcji, w jego sposobie bycia było coś podejrzanego. Helena nie potrafiła do końca określić, co. Ani dlaczego. Nie sądziła, by Julianna i Shelbourne mieli kiedykolwiek powód do większej interakcji. Ona i Julianna były o kilka lat młodsze od Shelbourne'a, a Julianna zaraz po wyjściu z domu wyjechała do Ameryki, by zamieszkać z matką. 

Chociaż jej przyjaciółka napisała dziesiątki listów podczas swojej nieobecności, nigdy nie wyjaśniła wprost - przynajmniej nie w sposób zadowalający Helenę - powodu swojego nagłego wyjazdu z Londynu. Na razie jednak Helena chciała skupić się na szczęśliwym wydarzeniu, jakim był powrót przyjaciółki. 

Zapytała brata: "Czy nie zostaniesz na chwilę?", gdy wydawało się, że ma ochotę uciec. "Miałam nadzieję, że będziemy mogli porozmawiać. 

Shelbourne szarpnął za krawat, jakby nagle uformował się w pętlę. "Nie ośmielę się kazać ojcu czekać". 

"Minuta tu czy tam nie zrobi różnicy" - próbowała Helena, choć w odniesieniu do ojca nie było to prawdą. 

Nie znosił spóźnień. Ale ona potrzebowała pomocy brata. 

"Hellie, nie mam na to czasu" - wykrztusił, a w jego głosie zabrzmiało uderzenie bicza. 

Była zaskoczona jego stanowczością. "Proszę cię na chwilę. Błagam cię, pomóż mi w mojej sprawie i przekonaj go w moim imieniu. Nie mogę znieść małżeństwa z lordem Hamishem, a zapowiedź naszych zaręczyn jest nieuchronna". 

"Mam nadzieję, że nie upierasz się przy swoim błędnym przekonaniu, że wyjdziesz za mąż z miłości". Warga brata wykrzywiła się z niesmakiem. 

Oczywiście, że nie. Mężczyzna, którego kochała, żenił się z inną. Ale nie mogła tego powiedzieć. Nie Shelbourne'owi. Nikomu. Miłość do Huntingdona była jej pilnie strzeżonym sekretem. 

"To nie ma nic wspólnego z miłością, a wszystko z tym, że lord Hamish jest wstrętnym chamem, który uważa, że kobiety to pustogłowe dziewuchy, wymagające od mężczyzn, by podejmowali za nie wszystkie decyzje". Frustracja narastała w niej na nowo. "Czy kiedykolwiek z nim rozmawiałaś?". 

Shelbourne pochylił głowę. "Przyznaję, że ma krótkowzroczne pojęcie o płci pięknej i podziela niektóre z przestarzałych i całkowicie błędnych poglądów ojca. Jednakże lord Hamish jest dżentelmenem. Szanuje cię i darzy wielkim szacunkiem, i nigdy nie przyniesie ci wstydu. Jako jego żona niczego ci nie zabraknie. Ojciec pragnie zabezpieczyć twoją przyszłość. Ja również tego dla ciebie pragnę". 

Ona też chciała mieć pewną przyszłość. Ale nie z tym cholernym lordem Hamishem White'em! Dlaczego nikt nie potrafi dostrzec rozsądku? 

"Shelbourne, proszę" - zaczęła. 

"Czego byś chciała zamiast małżeństwa, które znalazł dla ciebie ojciec?" - rzucił. "Żebyś włóczyła się po Nowym Jorku, szukając zguby na wzór lady Julianny Somerset?". 

"Miała aprobatę swojej rodziny. Wyjaśniłam już ojcu moją sprawę, a on pozostał nieugięty. Jako kobieta bez własnych środków, co innego mam zrobić, jak tylko mieć nadzieję, że moja rodzina nie zmusi mnie do znienawidzonego związku?". Zatrzymała się, coś nowego przyszło jej do głowy. "Myślałam, że nie pamiętasz Lady Julianny". 

"Moja pamięć się odrodziła". Jego ton był zimny. "To skandaliczny bagaż. Dziwię się, że ojciec pozwala jej składać ci wizyty". 

Nie Shelbourne również. Wyglądało na to, że z każdym dniem coraz bardziej upodabniał się do formy ich ojca. Już miała go poprawić, gdy zjawił się kamerdyner, by zapowiedzieć lady Juliannę. 

Shelbourne ukłonił się szybko, przeprosił i uciekł z pokoju, jakby siedzenie jego spodni stanęło w płomieniach. To tyle, jeśli chodzi o jego pomoc ojcu. Dlaczego uparcie wierzył, że miłość to fikcja, a małżeństwa najlepiej zawierać z obowiązku? 

Helena wciąż jeszcze marszczyła czoło nad dziwnym zachowaniem brata, gdy próg przekroczyła Julianna. Szybko jednak rozwiała swoje wątpliwości, gdy jej ukochana przyjaciółka pospieszyła do niej przez salon. 

"Helena! Tęskniłam za tobą, moja najdroższa przyjaciółko". Lady Julianna Somerset, ze swoimi rudymi włosami i w zdecydowanie paryskiej sukni w odcieniach oberżyny, robiła niesamowite wrażenie. 

Helena objęła mocno swoją drogą przyjaciółkę, myśląc, że niewiele się zmieniła przez te lata, które spędziła poza domem. "Trudno mi uwierzyć, że jesteś tutaj, że wreszcie wróciłaś!". 

"Ja też nie." Julianna cofnęła się o krok, jej uśmiech był nieco drżący, w jej niebieskich oczach niezaprzeczalnie błyszczało wzruszenie. "Tak dobrze cię widzieć. Musisz mi opowiedzieć o wszystkim, co mnie ominęło podczas mojej nieobecności". 

Od czego zacząć? Było wiele do opowiedzenia. Tak wiele. Jej obawy związane ze zbliżającymi się zaręczynami z lordem Hamishem nie znalazły się w listach, ponieważ robiła wszystko, co w jej mocy, aby nie zbaczać na denerwujące tematy. Jak zawsze powtarzała matka, złe wieści nie rozchodzą się dobrze. 

Ale teraz jej przyjaciółka była tutaj, właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebowała jej wskazówek i wsparcia. 

"Usiądźcie, a ja zadzwonię po herbatę" - powiedziała ponuro Helena, bo sama miała sporo do opowiedzenia i podejrzewała, że Julianna również. 

Odwrócenie uwagi było właśnie tym, czego potrzebowała, by nie wracać do zgubnych myśli, takich jak sposób, w jaki wargi Huntingdona przylegały do jej ust. Albo jak bardzo pragnęła, by znów ją pocałował. 

Dzień po tym, jak doprowadził do ruiny, całując bez sensu Helenę w bibliotece podczas przyjęcia u Cholmondeleyów, Huntingdon uświadomił sobie z goryczą, że musi podjąć dwie zupełnie niechciane rozmowy. Właśnie przystępował do pierwszej z nich, a druga z konieczności miała nastąpić później. 

Lady Beatrice trzymała go za rękę, gdy zabierał ją na spacer po małych ogrodach w kamienicy Mayfair należącej do jej ojca. Dzień był wyjątkowo ciepły, a on sam pocił się pod płaszczem, delikatny materiał koszuli lepił się do skóry. Chciałby móc docenić sposób, w jaki promienie słońca uchwyciły miedziane refleksy w ciemnych włosach jego narzeczonej. Ale widział tylko Helenę po tym, jak ją pocałował. 

Te zmysłowe usta, tak ciemnoczerwone i zachęcające. 

Lady Beatrice powiedziała cicho: "Pańska wizyta dziś po południu jest dla mnie nieoczekiwaną przyjemnością, milordzie". 

Kiedy przybył, pracowała przy igliwiu, a on żałował, że przerwał jej dzień i potencjalnie zakłócił również jej emocje. Musiał się jednak odciążyć. Jego poczucie honoru nie pozwoliłoby na nic innego. 

Zastanawiał się, od czego, u diabła, zacząć. Co za okropne zamieszanie. "Wybacz, że nie wysłałem słowa, ale musiałem się z tobą jak najszybciej zobaczyć". 

Bo był łajdakiem. 

Bo nie potrafił nad sobą zapanować. 

Cholera jasna. Pokusa Heleny w jego ramionach, jej ciało przylegające do niego, była dla niego zbyt silna. Próbował wyrzucić wszystkie myśli o niej z głowy - nie było dla niej miejsca. A już na pewno nie w tej uroczystej chwili między nim a damą, którą skrzywdził. 

Ale ona nie chciała odejść. Helena została. Przez chwilę przysięgał, że wyczuwa jej zapach na wietrze. Serce ścisnęło mu się w piersi. 

"Pochlebia mi to, że tak bardzo chciałeś się ze mną zobaczyć" - powiedziała Lady Beatrycze z nutą flirtu w głosie. "Minęło zaledwie kilka dni, odkąd przebywałeś w moim towarzystwie". 

Poczucie winy wbiło się w niego z gwałtownością obracającego się kilofa. 

"Zawsze chętnie się z tobą spotykam, moja pani" - wymruczał. "Wiesz o tym. Żadna inna dama nie może się z tobą równać". 

Jakim był ohydnym kłamcą. Helena bardzo się z nim porównywała. Przewyższała Lady Beatrycze pod każdym względem. Ale Helena była dziką diablicą, siostrą jego przyjaciela, całkowicie mu zakazaną. Lady Beatrycze była kobietą, którą dziadek wybrał na następną hrabinę Huntingdon. Ze wszystkich słusznych powodów. 

Jego narzeczona uśmiechała się do niego, a jej urokowi nie można było zaprzeczyć. Podobnie jak jego wyraźnemu brakowi reakcji na nią. Nie drgnął mu kutas. Ani odrobiny ciepła w brzuchu, ani poczucia świadomości. 

Przypomniał sobie, że apatia to doskonała rzecz. Szacunek był podstawą zdrowego małżeństwa, takiego związku, jakiego pragnął dla siebie. Nie chciał być skazany na powtórzenie grzechów swoich rodziców. 

"Pochlebiasz mi, mój panie." Odwróciła głowę, by podziwiać kępę grubych, kwitnących róż. "Nie jestem godna twego wysokiego poważania". 

"Jesteś godna mojego najwyższego szacunku" - powiedział uroczyście - "i z tego powodu muszę wyznać, że przychodzę dziś do Ciebie z przeprosinami, Lady Beatrycze". 

Zesztywniała, jej wzrok powędrował do niego, a mimo to jej oblicze pozostało dziwnie pozbawione emocji. "Jestem pewna, że nie uczyniłaś nic, co wymagałoby mojego przebaczenia, lordzie Huntingdon". 

Nienawidził siebie. "Choć doceniam pani wysokie mniemanie o mnie, obawiam się, że w tym przypadku jest ono błędne. Wczoraj zachowałem się nieodpowiednio i zbyt familiarnie w stosunku do znajomej kobiety. Jest mi głęboko wstyd za moje postępowanie i uznałem, że jedyną honorową drogą jest natychmiastowe szczere spotkanie z panią. Oczywiście, jeśli zdecydujesz, że nie możesz kontynuować naszego małżeństwa, biorąc pod uwagę mój błąd w ocenie, zrozumiem to". 

Zatrzymali się na ścieżce. Jej matka obserwowała ich z okien salonu, ale nie było ich słychać. Wystarczyło to na odrobinę prywatności, ale nie na tyle, by naruszyć dobre obyczaje. 

"Oczywiście, nigdy nie marzyłabym o tym, by osądzać cię tak surowo, milordzie" - powiedziała spokojnie lady Beatrice. "Dżentelmeni mają swoje chwile pokusy. Moim zadaniem jako twojej żony będzie ofiarowanie ci szczerego uczucia i wsparcia, jak tylko mogę". 

Jej odpowiedź wprawiła go w osłupienie. Wyobrażał sobie wiele reakcji swojej narzeczonej, gdy jechał tutaj powozem, i żadna z nich nie była pełna samozadowolenia i akceptacji. 

Przełknął gardło. "Twoja wyrozumiałość jest bardzo cenna, moja droga. Pragnę cię jednak zapewnić, że już nigdy więcej nie pozwolę sobie na tak haniebne zachowanie". 

"Nie musisz się obawiać, że będę miała coś przeciwko temu, byś miał kochankę, lordzie Huntingdon" - powiedziała szybko, jakby mówiła o czymś tak prostym, jak kwitnące krzewy róż. "W istocie, jestem więcej niż gotowa, by pana do tego zachęcić". 

Helena nie była raczej jego panią. Najgorsza część jego umysłu myślała o niej, nagiej w jego łóżku. O kochaniu się z nią. 

Nie, Gabe. Jesteś od tego lepszy. Trzymaj się swojego honoru... 

Nie odważył się wyjawić tożsamości kobiety, o której mowa. Przez ostatnie tygodnie robił wszystko, co w jego mocy, by Helena nie zrujnowała sobie życia, do cholery. Zwierzanie się lady Beatrycze tylko podważyłoby ten cel, nie mówiąc już o innych problemach, jakie by się z tym wiązały. 

"Nie będę utrzymywał kochanki" - powiedział sztywno, a użycie tego słowa wobec przyszłej hrabiny wydało mu się wstydliwe i niewłaściwe. "Zamierzam być wiernym mężem". 

Rzeczywiście, wierność była jedną z najważniejszych zasad, którymi powinno się kierować w małżeństwie. Żadne z jego rodziców nie było wierne sobie nawzajem. I spójrz, co się z nimi stało, z Lisbeth. 

"Wybacz, że jestem tak uprzedzona w swoich życzeniach, ale uważam, że tak będzie najlepiej, jeśli będziesz miał kochankę, lordzie Huntingdon" - odparła jego narzeczona, wprawiając go w jeszcze większy szok. "Jest to oczekiwane i pod wieloma względami naturalne. Jeśli chciałbyś nawiązać bliższe stosunki z tą... znajomą kobietą, nie mam nic przeciwko temu". 

To nie było to, co chciał usłyszeć. Wzbudziło to w nim podejrzenia. Czy namawiała go do wzięcia sobie kochanki, żeby ona też mogła mieć innego? Bo ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było związanie się z takim małżeństwem, jak to, które dzielili jego rodzice. 

"Być może tę rozmowę powinniśmy odbyć wcześniej, Lady Beatrycze. Nie będę akceptować niewierności w ramach więzów małżeńskich". 

Uśmiechnęła się promiennie. "Nie musisz się tego obawiać, mój panie. Z przyjemnością będę wierną żoną i zapewnię ci niezbędnych spadkobierców, podczas gdy ty będziesz mógł robić, co zechcesz. Z całego serca doceniam twoją szczerość, a teraz myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócimy do środka, bo trochę się już naczekaliśmy w ogrodach." 

"Oczywiście, moja pani". Zdumiony, odwrócił się i poprowadził ich z powrotem do domu. 

Po kilku minutach uprzejmych pytań między nim a gospodyniami, Huntingdon znalazł się ponownie w swoim powozie. Musiał porozmawiać z Shelbourne'em. Na nieszczęście dla niego, telefon do kawalera jego przyjaciela ujawnił, że nie ma go w domu. 

Huntingdon czuł się gorzej niż po przebudzeniu tego ranka, wrócił do domu i natychmiast sięgnął po butelkę whisky, ukrywając się w swoim gabinecie. Co gorsza dla Huntingdona, nieczęsto zdarzało mu się pić. 

A to oznaczało, że w krótkim czasie stał się rozpaczliwie boski. 

A to oznaczało również, że w krótkim czasie znów znalazł się w tarapatach. 

Z niewłaściwą kobietą. 

Znowu.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Dama łajdaczka"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści