Zajrzyj do zakazanego

Rozdział pierwszy - Quin (1)

Rozdział pierwszy - Quin

Z zewnątrz Turning Point Club wygląda jak każda inna historyczna rezydencja w centrum miasta. Jedyną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, są bardzo szerokie drzwi obrotowe wykonane z oszronionego szkła - i to nawet nie jest oryginalne. Ale w momencie wejścia do środka, surrealistyczna jakość atmosfery, przepych i ochrona stojąca przy drzwiach szybko zmieniają twoje postrzeganie.

"Pan Foster." Powitanie pochodzi od formalnie ubranego portiera. Pochyla głowę, gdy wchodzę.

"Czy mogę wziąć pański płaszcz, panie Foster?" mówi gospodyni. To pytanie retoryczne. Ona już zsuwa mi go z ramion.

"Dziękuję", mamroczę, omijając tłum członków klubu prowadzących rozmowę w dwupiętrowym foyer. "Gdzie jest..." Ale zanim zdążę wydusić z siebie ostatnie słowo, widzę Brica w Czarnym Pokoju po mojej prawej stronie. Obejmuje ramieniem powód, dla którego to przyjęcie odbywa się dziś wieczorem. Lucinda Chatwell kończy czterdzieści lat. Robimy interesy z jej mężem, a on jest członkiem, więc to babski wieczór.

Nie jest to coś, co mnie interesuje, ale Bric, jak zawsze gospodarz, wygląda, jakby rzeczywiście dobrze się bawił. Żartuje z grupą formalnie ubranych mężczyzn i kobiet, którzy otaczają go i czekają na każde jego słowo, jakby był całym światem.

Łapie moje spojrzenie i daje mi lekki ukłon.

Stoję tam przez chwilę, obserwując go. Pochyla się do ucha Lucindy, by wyszeptać sekret, który sprawia, że odrzuca głowę do tyłu i się śmieje.

Tłum, w którym jestem, spogląda na nią i śmieje się razem z nią.

"Potrzebuję drinka", mówię do nikogo w szczególności.

"Pan Baldwin jest przy swoim stoliku", mówi gospodyni. "Czy chciałbyś do niego dołączyć?".

Patrzę w górę na drugie piętro i widzę Smitha, który wpatruje się we mnie. Nie kiwam na niego głową. "Tak, jasne".

"Jedną chwilę, panie Foster." Hostessa szepcze do prawie niewidocznego bezprzewodowego mikrofonu, który owija się po jej policzku, a potem uśmiecha się do mnie. "Oczekują pana teraz, panie Foster," mówi, machając mi do przodu.

Wyprostowuję klapy mojego smokingu i kieruję się w stronę tylnej części holu, poświęcając chwilę na docenienie sposobu, w jaki kryształowy żyrandol spowija pomieszczenie iskrami kropli rosy.

Kiedy już minęłam tłum, skierowałam się w stronę schodów, gdzie dwóch ochroniarzy stoi na straży przed czarną, aksamitną liną, która daje wszystkim znać, że dziś wieczorem nie ma tam żadnej aktywności. Nikt nie spędza nocy w niedziele. W niedziele jesteśmy zamknięci, z wyjątkiem przyjęć, takich jak to dla Lucindy, lub kolacji w pięciogwiazdkowej restauracji White Room, znajdującej się naprzeciwko Black Room. Restauracja jest teraz zamknięta. Dziś wieczorem prywatne przyjęcie - i nikt nie przychodzi dla jedzenia.

Jeden ze strażników odczepia czarną, aksamitną linę, gdy się zbliżam, i zanim się na niej znajdę, moja droga została już oczyszczona.

Schody prowadzą prosto na półpiętro, gdzie znajdują się główne windy, ale ja skręcam w prawo i idę na drugie piętro lobby, gdzie inny strażnik zwalnia kolejną czarną aksamitną linę i pozwala mi wejść do prywatnego baru Smitha Baldwina.

Chyba naprawdę chce zostać dziś sam.

Smith ignoruje mnie, gdy podchodzę do jego stolika. Patrzy przez barierkę balkonu, sprawdzając co słychać w Czarnym Pokoju na dole. Zajmuję miejsce naprzeciwko niego i wyciągam szyję, żeby zobaczyć, co jest tak interesujące. "Co?" pytam, gdy nie widzę nic godnego jego uwagi.

Smith odwraca się do mnie i bierze łyk swojej szkockiej. "Jesteś dziś wcześnie," mówi.

"Znudzony jak cholera" - odpowiadam, gestem wskazując lokajowi Smitha na drinka. On już zmierza w moją stronę ze szklanką. Czekam, jak nalewa z butelki siedzącej na stole między Smithem a mną, a potem biorę długi łyk. "Dlaczego, do cholery, tu jesteś?"

"Umówiłem się z Lucindą dawno temu".

Muszę się z tego śmiać. "Tęsknisz za dr Chatwell?"

"Nie," mówi Smith swoim niefrasobliwym monotonnym tonem. "Po prostu lubię pokazywać się na jej urodzinach".

"Czy przyszedłeś w zeszłym roku?"

"Co roku", mówi Smith, przeciągając swoje spojrzenie od Brica i Lucindy i ponownie skupiając się na mnie. "Lubię, żeby moje błędy były świeże. Więc nie powtarzam ich".

"OK", mówię, zerkając na zegarek. Jestem tu od minuty i mam już dość rozmowy ze Smithem.

"To tylko jedenaście trzydzieści siedem," mówi Smith, nie przegapiając mojego subtelnego odrzucenia.

"Tak," mówię, pozwalając, by wyszło to jako frustracja.

"Co masz w tym tygodniu? Bric ma imprezę w środę i kolację w czwartek".

"Niewiele," mówię, odwracając wzrok i obracając się w moim krześle, aby studiować lobby w dole. "Po prostu czekam na mój czas, jak sądzę".

"Wydaje się, że robisz to często w tych dniach."

Wzruszam ramionami i odwracam się z powrotem. Nic w ogóle interesującego tam na dole. "Dlaczego nie?" Patrzę mu martwo w oczy, gdy biorę drinka. "Mamy dużo zabawy razem. Dlaczego nie miałbym się na to cieszyć?".

Smith odwraca się i wznawia swoje prześladowanie Brica i Lucindy. W końcu mówi: "Oni też umawiali się dawno temu". Smith kiwa głową w dół, do Czarnego Pokoju. "Tak jakbyśmy zrobili ją razem".

"Bez kitu?" Właściwie muszę wyrzucić ten obraz z głowy, bo Lucinda... ona jest dla mnie po prostu wielkim nie. Kto potrzebuje pieprzonego psychiatry badającego twój mózg, kiedy uprawiasz brudny seks? Nie ja. "Czy było ci z nią dziwnie?"

To żart. Ale Smith go nie rozumie. "Gdybyśmy to zrobili, już byś o tym wiedział".

Racja. "Zmieniając temat. A co z tobą?" pytam. "Masz plany na ten tydzień?"

"Żadnych", mówi bez emocji.

"Dlaczego w ogóle się tym przejmujesz?" pytam. "Mam na myśli, że jest cholernie droga, prawda? Jeśli nie masz dobrego czasu, po prostu wykup się".

Smith patrzy na mnie przez dokładnie dwie sekundy. Bierze łyk swojego drinka. Mówi: "Gra działa tylko wtedy, gdy są cztery osoby, Quin. Wiesz o tym."

"Więc robisz to dla mnie?" pytam go.

"Myślisz, że robię to dla ciebie?".

Ponownie zerkam na zegarek, życząc sobie, aby północ już tu była. "Muszę cię jeszcze rozgryźć, przyjacielu. Twój świat jest dla mnie tak obcy, że czuję się jakbyśmy pochodzili z dwóch różnych planet."




Rozdział pierwszy - Quin (2)

"Jedenaście czterdzieści jeden", mówi Smith, nawet nie sprawdzając własnego zegarka. "Mówiłem, że jesteś wcześnie".

Przewracam oczami, ale Smith jest zbyt zajęty obserwowaniem tłumu. "Jak to się stało, że nigdy wcześniej nie wspominaliście o Lucindzie?".

"Dlaczego mielibyśmy?" mówi Smith. A potem przesuwa swoje ciało z dala od imprezy i w moją stronę. "To bez różnicy".

"Gdybyście robili ją razem..." wzruszam ramionami. "Myślę, że to ma znaczenie".

"Zajmij się tym z Briciem".

"Racja." Westchnąłem. "Więc... widziałeś ją?"

"Rochelle?" pyta Smith. A potem się uśmiecha. To wysyła dreszcz w górę moich pleców. Aż do szyi.

"O kim innym miałbym, kurwa, mówić?".

"Nie," mówi Smith. Ale nadal jest ten uśmiech.

"Co?" pytam. "Dlaczego, do cholery, uśmiechasz się do mnie?".

"Jestem po prostu zaskoczony, że wytrzymaliśmy tak długo," mówi. "A ty nie? Nie jesteś jeszcze nią zmęczony?".

"Z Rochelle?" To moja kolej na śmiech. "Nawet trochę."

"Na początku była interesująca, wiesz? Jej osobliwy sposób bycia Bohemian. Mieszkanie, ubrania, hobby. Cokolwiek." Macha ręką w powietrzu. "Ale nie jestem już w nią zapatrzony. Nie mój typ."

"Chyba tak jak Lucinda dla mnie." Biorę kolejny łyk szkockiej. "Dlaczego o tym nie wspomniałeś?" Pytam. "Czy Bric jest zmęczony?"

"Nie sądzę," mówi. "Wiesz, jaki jest Bric. To człowiek z przyzwyczajenia. Będzie się trzymał, dopóki ktoś z nas nie zmusi go do zmiany."

"Więc to tylko ty i twoje dziwne gadanie o gównie dzisiaj?" On mnie, kurwa, denerwuje. Ale kiedy Smith mnie nie denerwuje? "Jeszcze nie skończyłem. Więc jeśli masz zamiar zwołać spotkanie w sprawie Rochelle, zwołaj je wiedząc o tym z góry". Sprawdzam zegarek, decyduję, że jest wystarczająco blisko północy dla mnie i wstaję. "Do zobaczenia", mówię, kiwając do lokaja i upuszczając dwudziestkę na stół.

Ochroniarz przed pokojem Smitha odczepia czarną, aksamitną linę, gdy się zbliżam.

"Dobranoc, panie Foster".

"Później", mówię, kierując się prosto do windy i wbijając przycisk wezwania, sprawiając, że się zapala. Drzwi otwierają się i wchodzę do środka, regulując swój garnitur w lustrach, gdy się za mną zamykają.

Kiedy jestem zadowolony ze swojego wyglądu, odwracam się i wkładam kartę-klucz do szczeliny obok przycisku, obok którego nie ma numeru piętra ani nazwy. Drzwi się zamykają.

Rochelle Bastille to dwudziestosiedmioletnia muzyczka, którą Bric poznał na imprezie trzy lata temu. Jakaś firmowa impreza zorganizowana z okazji... czegokolwiek. Bóg jeden wie, co tak naprawdę robi dla Smitha. Ale wiąże się to z dużą ilością networkingu. Tłumaczenie - imprezy.

Tamtej nocy zabrał Rochelle do domu i zerżnął ją. Jak w swoim prawdziwym domu. Nie tutaj. Nie w klubie. Ale ona była między mieszkaniami - bezdomna była prawdopodobnie bardziej prawdopodobna, nigdy nie rozmawiamy o dawnych czasach - a ponieważ brakowało nam wtedy gracza, zapytał, czy chce się włączyć do gry.

Trzy pieprzone lata. Nie mam pojęcia, gdzie podział się ten czas. Ale Jezu Chryste, to był naprawdę dobry czas.

Nie wiem dokładnie kiedy się w niej zakochałem, ale wiem, że minęło trochę czasu. Lata, co najmniej. Może nawet ten pierwszy rok. Może nawet tamtej nocy. Rochelle jest w moim typie. W stu procentach w moim typie. I dwie noce i dwa dni w tygodniu jest moja. Cała moja. Zaczynając od północy w niedzielę i przez całą drogę do północy we wtorek. Jestem jej właścicielem.

W przeciwieństwie do Bric i Smitha, wykorzystuję to w pełni.

Kiedy drzwi otwierają się na korytarz na najwyższym piętrze, jestem uśmiechnięty. Zapominam o Bricu i Lucindzie. Zapominam o Smithie i jego dziwnym gównie. Zapominam o głupim, nudnym weekendzie, który właśnie kazałam sobie przeżyć.

Idę krótkim korytarzem do jej drzwi. Tu na górze jest tylko jedno mieszkanie i należy do niej. To tak naprawdę strych budynku, który Bric przebudował, gdy ponad dziesięć lat temu zaczęliśmy dzielić się dziewczynami.

Trzymamy je tutaj. Jak dobre małe księżniczki zamknięte w swoich wieżach.

Nie zamykamy ich naprawdę, ale podoba mi się ta analogia.

Na samą myśl o tym robi mi się ciężko.

Rochelle jest dziewiątą dziewczyną, która zamieszkała w tym mieszkaniu przez Klub, a te przed nią czuły się jak ćwiczenia. Ona czuje się jak prawdziwa rzecz. Dzień gry.

Kiedy docieram do drzwi, wkładam mój klucz do karty, pozwalając, by to uczucie mnie omyło. Ulga i szczęście. Coś, do czego się przyzwyczaiłem.

Jest późno, miejsce jest ciemne, więc zamykam cicho drzwi, starając się jej nie obudzić. Po prostu kieruję się w dół znajomego korytarza, czyniąc moje kroki miękkimi w bezruchu.

Drzwi do sypialni są otwarte, jak zawsze. I mogę tylko dostrzec jej gołe nogi na wierzchu białej pościeli. Musi marznąć.

Przechodzę obok niej i wchodzę do szafy. Za chwilę się tym zajmę. Zdejmuję krawat i wieszam go. Potem marynarkę, starając się, by drewniane wieszaki nie brzęknęły o siebie. Odwiązuję koszulę od spodni. Rozpinam guziki, zaczynając od góry. To też wieszam.

Następnie otwieram wyłożoną aksamitem szufladę i wkładam tam zegarek i spinki do mankietów, zamykając ją, gdy już je odpowiednio poukładam.

Spodnie opadają, a ja chwytam za kutasa, tak bardzo gotowy, by ją zerżnąć. Wysuwam się z moich bokserek i wychodzę do ciemnej sypialni.

"Hej," mówię miękko. "Obudziłeś się?"

Ona nawet się nie rusza. Jej ciało jest rozłożone na górze arkuszy, jedna noga wyżej niż druga. Jej twarz pochowana. Jej długie, dzikie włosy spływają po stronie poduszki jak wodospad.

Z zewnątrz sączy się światło, ale nie na tyle, żeby naprawdę coś zobaczyć. Tylko odrobina blasku z lamp oświetlających gargulce, które zdobią szczyt budynku. Szczegóły, które sprawiają, że Turning Point Club jest jedną z najczęściej fotografowanych ikon w mieście.

Przez okno od podłogi do sufitu rozciąga się bezpośredni widok na budynek Kapitolu ze złotą kopułą, jedną przecznicę na południe, i on również jest oświetlony.

Kładę rękę na jej zewnętrznym udzie, gdy jedno kolano opada na materac, sprawiając, że się zapada. Sprawiając, że jej ciało przesuwa się, tak lekko.

Jest naga, jej tyłek skierowany w moją stronę jak zaproszenie.

Przechodzę na drugą nogę, umieszczam drugie kolano po drugiej stronie jej biodra i rozpieram ją. Moje ręce na całym jej tyłku. Pocierając. Chętnie wsuwam palce między jej nogi i widzę, co na mnie czeka.




Rozdział pierwszy - Quin (3)

"Rochelle," mówię, pochylając się nad jej ciałem, aby umieścić moje usta na jej szyi. "Czy tęskniłeś za mną? Boże, tęskniłem za tobą. Dwa tygodnie to zbyt długo. Musimy renegocjować."

Wypuszczam długi oddech, a ona drży przez chwilę.

"Nie lubię już sabatów", mówię.

Ona nic nie mówi.

Kurwa. Nie niszcz tego, mówię sobie. Nie rujnuj czasu, który masz. Odbyliśmy tę rozmowę zbyt wiele razy, by ją zliczyć i zawsze kończy się tak samo.

Podoba jej się czas wolny. To coś nowego, co rozpoczęła zeszłego lata. Dwa tygodnie wolnego, jeden tydzień na. Nie podoba mi się to. Ani trochę.

Ale słucham własnej rady i pozwalam jej odejść. Opuszczam całe swoje ciało na jej wierzch, rozkoszując się ciepłem, które tworzymy. Moje ręce wsuwają się pod jej piersi, by je ścisnąć, a mój kutas twardnieje, ocierając się o jej tyłek. Przestrzeń między jej nogami.

Jeden mały jęk to wszystko, co dostaję.

Ale to wystarczy. Gryzę jej ramię i unoszę biodra, pozwalając mojemu kutasowi wsunąć się w jej mokre fałdy. Znajduje drogę do jej wnętrza z tak niewielkim wysiłkiem, że mam ochotę, kurwa, umrzeć z rozkoszy.

Jedno kolano podchodzi, przeciągając się przez arkusz, aby dać mi większy dostęp, a ja pozwalam jednej ręce opuścić jej piersi i wcisnąć swoją drogę pod jej brzuch, aż znajduję jej clit i zaczynam strumieniować.

"Lubisz to?" Szepczę.

Ona nie odpowiada. Przynajmniej nie słowami. Jej tyłek podskakuje lekko, ponaglając mnie, bym dał jej więcej. Jedno mocne pchnięcie i jestem w pełni w niej. Jej cipka zaciska się na mnie, mięśnie zaciskają się wokół mojego wału.

"Och, tak", mówię, popychając moje górne ciało z jej pleców i siedząc tak, że mogę ją lepiej pieprzyć. Chwytam oba jej policzki dupy, a następnie daję jednemu twardy klaps.

Rochelle wciąga ostry oddech, ale nadal jej biodra wypinają się o moje wewnętrzne uda. Prośba o więcej.

"Chcesz to mocno dzisiaj?" Pytam. "Chcesz, żebym cię mocno zerżnął?" Chwytam jej włosy i pociągam, sprawiając, że jej górna część ciała podnosi się z materaca. Moja druga ręka kopie w ciało tuż poniżej jej biodra.

Odsuwam się i sięgam pod jej uda, podciągając je tak, że jest na kolanach, i wciskam jej twarz w poduszkę, gdy walę ją od tyłu.

"Tak", mówię, pół mówiąc, pół jęcząc. "Lubisz to w ten sposób, prawda? Pozwalasz Bricowi pieprzyć cię w ten sposób cały czas, prawda?"

Sięgam dookoła i smagam ją po cycku, co sprawia, że krzyczy. Wysoki krzyk, z którym nie jestem zaznajomiony. Przez sekundę myślę, że ją skrzywdziłem i zwalniam. Ale ona wycofuje się do mnie, obejmując mojego kutasa ponownie. Grzebiąc go głęboko w jej wnętrzu. Wszystko jest już takie mokre. Czuje się dziś tak cholernie dobrze.

"Ty pieprzona dziwko", mówię, puszczając jej włosy, tak że spada twarzą do poduszki. "Pozwalasz Bricowi pieprzyć cię w ten sposób, Rochelle? Lubisz sposób, w jaki cię policzkuje? Hmm?"

Do diabła, lubię sposób w jaki Bric ją policzkuje. I jak tylko ta myśl wchodzi do mojej głowy, śmieję się.

"Może zrobimy to na ostro w następny weekend. Chcesz tego? Chcesz, żebyśmy cię ostro zerżnęli? Wsadzić w ciebie nasze kutasy w tym samym czasie?"

Kolejny nieznany jęk.

"Wezmę to jako tak", mówię, wciąż jakby śmiejąc się. Ale potem odpuszczam i po prostu... pieprzę ją. Chwytam się jej tyłka i robię to mocno. Walę ją z taką siłą, że jej głowa coraz bardziej zbliża się do deski łóżka.

Nie przestaję, kiedy w końcu tam dociera. Po prostu pcham dalej, aż do momentu, gdy walenie potęguje się, gdy wezgłowie rozbija się o ścianę.

Ona jęczy. Blisko. Tak kurewsko blisko, żeby dojść. Sięgam pod jej ciało i głaszczę jej łechtaczkę w rytm, który robimy. Ona szaleje. Dzika jak nigdy wcześniej nie widziałem. Wije się, jęczy i zasysa powietrze.

Wycofuję się, chwytam jej biodra i odwracam ją, jedną ręką odsuwając jej głowę na bok, tak że jej policzek wciska się w poduszkę, drugą wciąż bawiąc się jej cipką. Obserwuję, jak mój kutas wsuwa się i wysuwa, ledwie mogąc go dostrzec w przyćmionym, przefiltrowanym świetle z zewnątrz.

Chwytam ją za włosy, tak kurewsko gotową do dojścia, i wyrywam jej głowę, żeby musiała na mnie patrzeć. Jej oczy są zamknięte, ale nie obchodzi mnie to. Przyciskam rękę do jej ust i też zamykam oczy. A potem rozlewam się w niej. Odrzucając głowę do tyłu, wypuszczam jęk ulgi.

Jej nogi drżą od wysiłku. Drobne skurcze, gdy wstrzymuje oddech. Śmieję się trochę, gdy przewracam się na bok i owijam ją ramionami. "Co się stało, kochanie? Zbyt wiele dla ciebie dzisiaj?"

Brak odpowiedzi.

Zakopuję głowę w jej szyję i czuję zapach jej włosów.

"Czy dostałaś nowy szampon?" pytam. "Pachniesz tak inaczej".

Brak odpowiedzi.

"Chcesz się umówić na randkę z Briciem w niedzielę? Hmm? Możemy pominąć Smitha, jeśli chcesz." Całuję jej szyję, a potem wycofuję się i otwieram oczy. Próbując zorientować się, czy jest na taką zabawę. Minęło trochę czasu, więc ja-.

Mrugam oczami. Trzy razy, szybko.

"Rochelle-"

"Przepraszam," mówi. "Przepraszam..."

Ale jestem w górę i z łóżka, pięścią jej włosy i pociągając ją ze sobą. Ona spada na podłogę, skomląc.

"Przepraszam", mówi ponownie.

"Kim ty kurwa jesteś?" pytam. "Gdzie do cholery jest Rochelle?"

"Przepraszam," mówi. "Przepraszam, przepraszam, przepraszam."

"Będzie ci przykro w porządku", mówię, puszczając jej włosy, żebym mógł otworzyć szufladę w szafce nocnej. Wyjmuję knebel kulkowy i przypinam go paskiem.

Ona nawet nie próbuje się wyrwać. Po prostu pozwala mi to zrobić.

Podnoszę ją na nogi i sięgam po linę, wyrywając jej ręce za plecy i owijając linę wokół jej nadgarstków. Ciasno.

A potem wpycham ją do mojej szafy i zamykam drzwi.

Chodzę w górę i w dół korytarza, starając się jak najlepiej zrozumieć, co się, kurwa, stało. A potem rozmawiam przez telefon, dzwoniąc do Bric'a. To idzie na pocztę głosową.

"Kurwa!" Krzyczę. "Kurwa!"

Znajduję strumień wiadomości Brica w moim telefonie i piszę, Chodź na górę. Teraz. Emergency!!!!!

Robię to samo dla Smitha.

Pięć minut później obaj przychodzą wybuchając przez drzwi mieszkania Rochelle.

Siedzę na kanapie, półnaga. Musiałam otworzyć drzwi szafy, żeby wziąć spodnie i po prostu chwyciłam się pierwszego wieszaka. Myślę, że to faktycznie spodnie Bric'a.

Kładę łokcie na kolanach i trzymam głowę, przecierając oczy, wciąż próbując zrozumieć, co się dzieje.

"Co tu się kurwa dzieje na górze?" mówi Bric. Wygląda na spanikowanego, jego oczy są dzikie, gdy przeszukują pokój w poszukiwaniu zagrożenia. "Gdzie jest Rochelle?"

Patrzę w górę, znajduję twarz Bric'a. Potem Smitha. "Ona odeszła".

"Odeszła?" mówią obaj razem.

"Zabiłeś ją?" pyta Smith. "Udusiłeś ją na śmierć, gdy ją pieprzyłeś?".

Zwężam na niego oczy. "Nie, nie zabiłem jej, dupku. Ona, kurwa, odeszła! Jakby odeszła!"

"To dlaczego jesteś półnagi?" pyta Bric, uspokajając się.

Biorę głęboki, głęboki oddech. Przytrzymaj go przez liczbę trzech. A potem go wypuszczam. "Pieprzyłem się -" Ale muszę się zatrzymać i potrząsnąć głową, bo to nie ma sensu. "Zostawiła kogoś na swoim miejscu", mówię w końcu. "Pieprzyłem się z nią. Pieprzyłem ją, zanim dowiedziałem się, że to nie Rochelle".




Rozdział drugi - Smith (1)

Rozdział drugi - Smith

Cóż, to interesujący zwrot akcji. Muszę przyznać, że ze wszystkich rzeczy, które wyobrażałem sobie, że wydarzą się dziś wieczorem, zaginiona Rochelle nigdy nie była na tej liście.

A jednak...

"Gdzie ona poszła?" Quin jest tuż przy mojej twarzy. Jesteśmy tego samego wzrostu do pół centymetra, więc jesteśmy oko w oko.

"Skąd mam wiedzieć?" odpowiadam, przejeżdżając dłonią po włosach. "Nie widziałem jej, kurwa, od miesięcy".

"Miesięcy?" pyta Bric.

Wzruszam ramionami. "Nie sądzisz, że się nie nudziła?".

"Gdzie. The fuck. Czy ona poszła?" Quin pluje.

"Właśnie ci powiedziałem. Nie mam pojęcia. Cokolwiek robi, nie ma to absolutnie nic wspólnego ze mną".

"Nie wierzę mu," pstryka Quin, zwracając się do Brica. Elias Bricman, lub w skrócie Bric, nie wydaje się przejmować tak bardzo jak Quin. Jest, przynajmniej, spokojny. "Niecałe trzydzieści pieprzonych minut temu był na dole, jęcząc o tym, jak bardzo jest nią zmęczony. Odesłał ją, Bric. Odesłał ją."

"Uspokój się, Quin," mówi Bric. "Jeśli odeszła, to odeszła. Bardziej martwię się o nową dziewczynę. Gdzie ona jest?"

Quin jest teraz na spacerze. Tam i z powrotem przed dużym oknem. Nie ma na sobie koszuli, nie ma butów, a jego spodnie zwisają z bioder. Właściwie... to chyba nie są jego spodnie. Żadnego paska, nawet nie zapięte. Ale budynek Kapitolu za oknem jest dziś ładny. Pada śnieg, więc złota kopuła jest wyciszona przez opadające płatki. "Jest w szafie".

Bric i ja wymieniamy spojrzenie.

"Zakneblowałem ją. Nie wiedziałem, kurwa, co zrobić. Po prostu - do cholery. Po prostu chwyciłem knebel kulkowy z szuflady, zaczepiłem go na niej, związałem jej ręce za plecami i wrzuciłem do naszej szafy."

"OK," mówię, schodząc do korytarza, aby wpatrywać się w otwarte drzwi sypialni. "Myślę, że mamy problem".

"Nie dostałeś jej imienia?" Bric pyta, zawsze praktyczny.

"Jej imię?" krzyczy Quin. "Nie, nie dostałem jej pieprzonego imienia! Nikogo nie obchodzi, jak ma na imię!".

Bric patrzy na mnie. Bierze głęboki oddech. "Chcesz się tym zająć?"

"Ja?" śmieję się. To jest prawdziwy śmiech. "Chyba nie chcesz, żebym się tym zajął".

"Rochelle." Quin rozmawia przez telefon. "Rochelle, oddzwoń do mnie. Gdzie ty, kurwa, jesteś? Co się dzieje, do cholery? Zrywasz umowę. Nie dostaniesz-"

Bric chwyta telefon od Quina i kończy połączenie. "Dość tego," mówi. "Znasz zasady, Quin. Jeśli wyjechała, to wyjechała. Nie wolno ci się z nią więcej kontaktować".

"Pierdol się!" Quin traci panowanie nad sobą. "Kurwa, nie jestem! Byłem z nią w trzyletnim, pieprzonym związku. Nie pozwolę jej odejść. Nie bez... bez... wyjaśnienia."

Zaczyna głośno i mocno. Ale wie, że to, co mówi, jest wszystko złe i jego determinacja słabnie na końcu.

"Nie masz - mówi Bric tym swoim niskim monotonnym tonem - zamiaru się z nią kontaktować, Quin. Nie będziesz jej szukał. Nie będziesz pytał o nią ludzi. Nie zrobisz nic poza tym, że ją zostawisz. Kurwa. Sama. Czy mnie rozumiesz?" Bric zatrzymuje się, żeby zobaczyć, czy Quin odpowie, ale nie odpowiada. "Bo jeśli się z nią skontaktujesz", kontynuuje Bric, "to tak szybko zawlokę twoją dupę do sądu. I urwę ci te cholerne jaja, kiedy tam dotrzemy. Nie żartuję, bracie. Lubię cię. I nie chcę spieprzyć ci życia. Ale przegrana jest częścią gry, rozumiesz? Nasze sekrety są prawem, Quin. I nie spieprzysz sprawy Smitha, dając się nam złapać".

To do mnie dociera. Quin podchodzi do drzwi wejściowych w czterech długich krokach i wychodzi.

"On wróci", mówię. "Zapomniał ubrania".

Bric patrzy na mnie i mówi: "Zajmę się nim. Ty zajmij się nią."

I wtedy on też wychodzi.

Wzdycham i idę do kuchni, szukając drinka. Rochelle pije wino. I jest mnóstwo butelek do wyboru. Ale tak dawno nie byłem tu, żeby ją zobaczyć, że nie ma śladu po mojej marce whisky. Chwytam butelkę brandy-Bric'a, wysokiego i potężnego skurwysyna, którym jest, i wlewam trzy palce do sniftera, który dostaję z górnej półki szafki.

Krzesło, które lubię, nadal stoi przed oknem. Naprzeciwko niego, tak że mogę patrzeć na zewnątrz. Zajmuję miejsce i rozmyślam nad tym.

Czy mam co do tego uczucia?

Może.

Zastanawiam się trochę dłużej. Biorę kilka łyków brandy. Podziwiam widok i śnieg. Potem decyduję... Niewiele.

Rochelle nigdy nie była w moim typie. Jest zmienna. Muzyk. To było jej marzenie. Ma długie, proste, brudnoblond włosy i luźne, gazowe bluzki. Nosi buty do kolan - i to nie takie seksowne. Nie takie, które lubię. Wszystkie są zniszczone od kupowania w sklepach z używanymi rzeczami. I lubi frędzle. Na kurtkach i torebkach. Co nie jest takie rzadkie w Denver, ale nie w moim typie.

Jedyny raz, kiedy próbowałam zabrać ją w jakieś ładne miejsce, miała na sobie długą sukienkę bez ramiączek, która nie miała żadnego kształtu. I sandały.

Muszę wziąć łyk brandy, żeby przebrnąć przez wspomnienie, że siedziałem w pięciogwiazdkowej restauracji, krzywiąc się przez cały czas, bo ona siedziała naprzeciwko mnie, a ja musiałem na nią patrzeć.

Była nieświeża. Stara. Nie chodzi o jej wiek. Miała tylko - cholera, nie mam pojęcia, ile lat. Jeszcze nie trzydzieści, na pewno. Może dwadzieścia siedem. Ale wszystko w niej się zestarzało.

Na początku było w porządku, chyba. Lubię rzeczy takie, jakie mi się podobają, a jej to odpowiadało. Więc było fajnie. Ale gdyby nie Bric i Quin, w żaden sposób nie spojrzałbym na tę dziewczynę dwa razy. Nigdy.

Właściwie to drżę na samą myśl o tym. Wezmę kolejny łyk.

A potem wstaję.

Odstawiam szklankę na pobliski stolik i idę do korytarza.

Wpatruję się w niego przez kilka sekund, próbując zdecydować, co zrobić.

Ktokolwiek jest w tej szafie, nie wydaje żadnych dźwięków.

Muszę się zgodzić z Quinem w jednym aspekcie tej całej tajemnicy. Gdzie poszła Rochelle? Nie żeby mnie to obchodziło, bo nie obchodzi. Ale najwyraźniej to ona to ustawiła. Przyprowadziła nam zastępstwo.

A Quin - ten głupek - już ją przeleciał.

Jestem zaintrygowany, jak to się stało. Co ta dziewczyna sobie myślała? Dlaczego tu przyszła? Czy Rochelle ją okłamała? Jeśli tak, to dlaczego nie krzyczała? Albo walczyła, gdy Quin znalazł się z nią w łóżku? Pewnie było ciemno, więc nie mogę za bardzo winić Quina. Wyglądał, jakby wypił dziś kilka drinków. Spodziewał się, że Rochelle będzie w łóżku, jak pewnie w każdy niedzielny wieczór, kiedy wpada, żeby spędzić z nią czas. Przyszedł, żeby ją zerżnąć. Więc to zrobił.



Rozdział drugi - Smith (2)

Ale dlaczego ta nowa dziewczyna go nie powstrzymała?

Przyznaję, że nieczęsto dopada mnie ciekawość... ale...

Idę korytarzem do sypialni. Światła są zgaszone, a kiedy zerkam na szafę, którą dzielę z Briciem i Quinem, spod żaluzjowych podwójnych drzwi nie wygląda żadne światło. Pościel jest zmięta, a w pokoju unosi się nieznany zapach. Nie są to ziemiste perfumy, które nosiła Rochelle, ale coś słodszego, jak cytrusy i kwiaty. Kwiaty pomarańczy albo gardenii.

Zapalam światło i biorę go do ręki. Przesunęła część mebli od czasu, gdy byłam tu po raz ostatni - co było potrójną randką około roku temu. Mojego krzesła przy oknie już nie ma.

Gdzie to się, kurwa, podziało? Sprzedała je?

Denerwuje mnie to i zapisuję w pamięci, żeby zapytać o to Quina, kiedy następnym razem go zobaczę.

Przed oknem stoi teraz kanapa. Długa, jasnoszara ława z tapicerką w stylu chesterfield na oparciach siedzeń. Wygląda na starą. Jakby Rochelle kupiła ją w sklepie z antykami.

Nie ma mowy, żebym kiedykolwiek na niej usiadła.

Może dlatego to tam postawiła?

To mnie śmieszy, bo jej pasywno-agresywny gest przeszedł niezauważony przeze mnie, a teraz odeszła i nawet nie zdążyła docenić mojej reakcji.

Odeszła.

Uśmiecham się na tę myśl.

Podoba mi się, że odeszła.

Tak naprawdę o wiele bardziej interesuje mnie dziewczyna związana w szafie niż Rochelle.

Słyszę niewyraźne skomlenie i obracam się. Musiała usłyszeć mój śmiech. To musiało ją wystraszyć. Musiało.

Czy ona będzie krzyczeć?

Czekam na to. Czekam na jakieś stłumione próby krzyku przez jej knebel kulkowy. Albo na dobrze umiejscowione kopnięcie w drzwi. Quin nie powiedział, że związał jej nogi, prawda? Więc dlaczego ona nadal tam jest? Drzwi nawet się nie zamykają. To jest szafa, do cholery.

Nic tylko cisza.

"OK, w takim razie", mówię na głos. "Równie dobrze możemy mieć to już za sobą". Podchodzę do szafy i szeroko otwieram drzwi. Muszę zmrużyć oczy na sekundę, żeby dostrzec jej kształt, ale tak, na pewno jest dziewczyna na podłodze.

Zapalam światło, a ona zamyka oczy, zasłaniając twarz przed nagłą jasnością.

Ona jest... ładna. Ciemne włosy, długie i proste, trochę jak u Rochelle, ale jednocześnie zupełnie do niej nie podobne. Jej skóra jest jasna, co nie jest zaskakujące, ponieważ jest zima, a słońce najwyraźniej zaginęło w Denver przez ostatni miesiąc. Jej ręce są związane za plecami, więc nie mogę ich zobaczyć. A ona siedzi, kolana do klatki piersiowej, całkowicie naga, i mogę zobaczyć jej cipkę.

Gapię się chwilę dłużej niż powinienem, a potem w końcu patrzę na jej twarz - słodką twarz. Szerokie niebieskie oczy patrzą na mnie, resztki makijażu spływają po policzkach, jakby płakała.

Ale teraz nie płacze.

Jej nos jest mały, a pulchne usta są owinięte wokół kulki knebla. Z jej ust kapie ślina. Jeden długi kosmyk wisi tuż nad jej lewą piersią, gotowy do upadku.

"Cóż," mówię, daleko poza ciekawością w tym momencie, "Nie mogę się doczekać, aby usłyszeć, co masz do powiedzenia na ten temat".

Kucam przed jej nogami i łapię jej zapach. Kwiaty. Albo cytrusów, cokolwiek to jest. Wdycham głęboko i nie mogę się powstrzymać od pochłonięcia zapachu seksu.

Patrzę jej w oczy, gdy sięgam za jej głowę i odpinam knebel. Spada do przodu, opadając na jej kolana, a ja obserwuję, jak się dostosowuje, przełyka ślinę, a potem bierze głęboki oddech.

Ona nic nie mówi.

Hmmm.

Po prostu gapi się na mnie.

Moja ręka jest między jej nogami. Mój palec wsuwa się do wnętrza jej cipki. Jest mokra. Tak cholernie mokra. Nie zamyka oczu ani nie jęczy. W rzeczywistości, jej oczy nigdy nie opuszczają moich. Ani razu.

Podoba jej się to.

Wyjmuję moje śliskie palce z jej cipki i przynoszę je do jej ust.

Otwiera, ssie je.

Mój Boże.

Nadal wpatruje się w moje oczy.

Wyobrażam sobie jej usta na moim kutasie i twardnieję na tę myśl.

I wtedy zamykam oczy.

Ale tylko na chwilę. Ledwie mrugnięcie. Znowu mam kontrolę. Sięgam po jej górne ramię i podnoszę ją na nogi. Chętnie się zgadza. A potem obracam ją i zaczynam rozwiązywać jej nadgarstki.

Lina jest ciasna. Ciaśniejsza niż powinna być. Quin wie, jak związać dziewczynę, widziałem go wystarczająco dużo razy, żeby być tego pewnym. Ale pewnie wpadł w panikę, więc nie oceniam.

Kiedy zdejmuję linę jest głęboka czerwona oparzelina, która otacza jej nadgarstki.

Przynosi ręce przed sobą, żeby przyjrzeć się nadgarstkom. Biorę je, przyglądając się uważnie jej ranom. "Mam coś na to. Ale najpierw zróbmy postępy w sprawie twojego ubrania".

"Mam ubrania," mówi, jej głos nie jest słaby, nie jest mały, ale stanowczy i mocny. "Na krześle."

Podchodzę do krzesła i podnoszę je. Dżinsy. Sweter z napisem Nondescript. Zimowe buty z shearlingu. Jakaś półgrzeczna bielizna i grube bawełniane skarpety.

"Cóż, to nie wystarczy", mówię, idąc z powrotem do szaf. Otwieram tę po drugiej stronie krótkiego korytarza od tej, którą dzielę z Bricem i Quinem. Szafa Rochelle'a.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale jestem zaskoczona, że wszystko, co posiada Rochelle, nadal tam jest. Jej wiele, wiele, wiele par butów z przeceny, spódnice i te okropne długie sukienki. Nawet jej torebki nadal tu są. Nigdy nie kupowała torebek w sklepach z używanymi rzeczami. Wszystkie są designerskie. Nawet te z frędzlami. Mieszkają w miękkich materiałowych torbach, które są w środku torebki, gdy ją kupujesz, i są wyłożone na górnej półce jak małe niespodzianki zawinięte w aksamit.

Wiem to tylko dlatego, że sama kupiłam jej kilka torebek w tym pierwszym roku. Pradę, Gucciego i jakąś inną markę, o którą prosiła, a o której nigdy nie słyszałam, a która kosztowała mnie prawie trzy tysiące dolarów.

Jeśli Rochelle kiedykolwiek opowie komuś historię o nas, niech lepiej nie nazywa mnie tanią.

Wzdycham i odwracam uwagę od ograniczonej liczby klasycznych, godnych pięciu gwiazdek sukienek wiszących na dalekim końcu stojaka. Przez chwilę przyglądam się nowej dziewczynie, po czym wybieram czerwoną. Żeby podkreślić jej włosy.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zajrzyj do zakazanego"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści