Buntowniczy ogień

Prolog (1)

==========

Prolog

==========

Cztery lata temu.

Strach wypełnia moje kości. Strach atakuje mnie i chwyta za gardło.

Nie mogę oddychać. Mój wzrok jest zamglony, ale potem znowu, może to dlatego, że jestem pijana, ale pamiętam, że specjalnie wybrałam colę i nie tknęłam żadnego alkoholu, nawet chłodziarki do wina, którą Brittney przyniosła na imprezę. Ale tak czy inaczej, nie widzę wyraźnie.

"Proszę", wykrzykuję.

Łzy zaczynają spływać po moich policzkach jak potok rwącej wody, a mój głos jest drżący, zachrypnięty i tak cholernie mały.

Wiem, że nawet gdybym krzyczała, nikt by mnie nie usłyszał. W domu nie ma obecnie nikogo poza mną i tym, tym... nieznajomym.

Następny dom jest co najmniej pół mili dalej. Głupie osiedla i ich cholernie wielkie rezydencje.

"Proszę, zostaw mnie w spokoju", wołam, wycofując się i do kąta. "Proszę."

Ciężki oddech wita mnie, a potem zapach dymu - nie byle jakiego dymu, tytoniu.

Mój ojciec pali to, kiedy jest ze swoimi przyjaciółmi, ale wiem, że ten intruz nie jest moim ojcem, ponieważ mój ojciec wyjechał dwa dni temu z moją matką po coś, o czym nigdy nie zawracałem sobie głowy, żeby się dowiedzieć lub zrozumieć.

Po co miałbym to robić, skoro z niecierpliwością czekałem na moją pierwszą imprezę dla nastolatków? Najlepszej imprezie w roku, na której wszyscy, i mam na myśli wszystkich ważnych i popularnych w Westbrook Blues, byliby obecni, aby upewnić się, że wiecznie "zabawna" i trwająca społeczna walka o władzę nad wyższością nastolatków, lekkomyślne zachowanie i uprawnione dupochronstwo, a ja zamierzałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby w końcu zająć swoje miejsce, abym mógł w końcu, po tym wszystkim, poczuć, że należę do tego miasta.

Przynajmniej tak mi się wydawało, że ta noc przyniesie.

Ale tego, tego rodzaju niebezpieczeństwa, nigdy się nie spodziewałam. Nie jestem jedną z tych dziewczyn z wiadomości czy książek, które padają ofiarą wszelkiego rodzaju sępów i drapieżników w ciemności. Jestem wojowniczką i będę z tym walczyć... walczyć z nim.

Serce boleśnie wali mi w piersi, grożąc zagłuszeniem uszu. Ale to bicie serca, przypomina mi, że wciąż tu jestem. Wciąż mam czas na walkę.

Mgła, która mnie opanowała, rozprasza się i zdaję sobie sprawę, że moje plecy są przytwierdzone do ściany. Dosłownie i w przenośni.

"Piękna, żywiołowa, młoda Astraea." Gniewny, szatański ton jego głosu budzi gęsią skórkę i dreszcze na całym moim ciele - nie ten dobry, pyszny rodzaj, nie. To ten rodzaj dreszczy, który ostrzega o zbliżającej się katastrofie.

"Chyba to mój szczęśliwy dzień. Nie sądziłem, że wrócisz tak wcześnie. Ten lek musiał zadziałać szybciej niż myślałem" - mówi mężczyzna, ignorując moje błagania.

Zastygam, docierając do znaczenia jego słów.

Czy on mnie odurzył? To znaczy, że czekał na mnie w ciemnych cieniach tej rezydencji? Czy był na przyjęciu? Jakim cudem nie wyczułam, że jestem obserwowana? Jakim cudem go nie widziałam?

"Mój ojciec ma pieniądze!" Spieszę się powiedzieć. "Mogę ci je dać. Proszę, puść mnie" - błagam, a wtedy tajemniczy mężczyzna z maską narciarską zakrywającą twarz zaczyna się śmiać. Mocno.

Jego gardłowy, brzydki śmiech drażni moje uszy, ale to, co szokuje mnie bardziej niż cokolwiek innego, to autentyczność jego śmiechu.

Jakby naprawdę się śmiał - jakkolwiek brzydki by nie był, tak czy inaczej - jakby uważał moje krzyki za zabawne.

"Jesteś zaskakująco głupia i naiwna, myśląc, że twój ojciec mógłby mi dać to, co straciłem", mówi, a moje spojrzenie gorączkowo przeszukuje pokój w poszukiwaniu czegokolwiek, jakiejkolwiek broni, której mógłbym użyć do obrony i ucieczki.

"On jest bardzo bogaty, proszę, pozwól mi odejść", jąkam się, wysokość mojego głosu staje się coraz wyższa, gdy mężczyzna posuwa się naprzód.

Nagłym ruchem przypiera mnie do ściany swoim dużym, w pełni rozwiniętym męskim ciałem. Cuchnie jak chlew.

Moja panika staje się teraz pełna, świadomość zagrożenia dojrzewa w stęchłym powietrzu wypełnionym ostrymi resztkami tytoniu.

Całe moje ciało się trzęsie. Czuję, że będę wymiotować, gdy żółć podchodzi mi do gardła. Jego oddech pachnie tak źle, jakby gryzoń wpełzł po jego ciele, prosto do ust i tam zdechł.

Czuję, że zaraz zemdleję, kiedy otwiera usta, by mówić, jak pochyla się do mojego ucha. "Nie chcę jego pieniędzy. To nie jest dla tego drania".

Więc dlaczego? Dlaczego on to robi? Ale wiem lepiej niż pytać o to człowieka z urojeniami, który chce mnie skrzywdzić. Muszę uciec.

Podnoszę ramiona z miejsca, w którym bezradnie opadły jak martwy ciężar i sadzam je na jego klatce piersiowej, i z całych sił zaczynam walczyć jak banshee z piekła rodem. Ale on nie mruga ani nie rusza się.

Nie mija dużo czasu, gdy zdaję sobie sprawę, że moja nadzieja szybko umiera w mojej piersi, że nie dam rady, że nie ma nikogo, kto mnie z tego wybawi.

Pozostało mi więc ratować siebie.

W tym momencie uświadamiam sobie, że teraz toczę walkę swojego życia.

"Zrobię to szybko", kontynuuje. "Bogata suka jak ty musi się rozluźnić. Mogę w tym pomóc." Obserwuje mnie z błyskiem w oczach.

"Odejdź ode mnie! Jesteś chorym dupkiem" - krzyczę, po czym pluję na niego.

To go rozwściecza, bo w dwóch ruchach odsuwa się i zadaje mi cios w twarz z siłą, która wybija mi wiatr z płuc, zwalając mnie z nóg.

Upadam na podłogę z twardego drewna w kupie agonalnego bólu, dusząc się przy tym. Kaszlę, dławiąc się własnymi łzami, plwocinami i smarkami.

"Myślisz, że jesteś nade mną?" krzyczy, a potem kopie mnie szybko w żebra, a ja krzyczę z bólu.

Zmagając się z oddychaniem, zagryzam dolną wargę, aż do ściągnięcia krwi, starając się nie płakać, aby nie antagonizować go dalej, ale zwinięty głęboko we mnie jest potrzeba, aby zrobić jak najwięcej szkód, jak mogę do niego i uciec.

"Wielcy, bogaci mieszkańcy, którzy żyją na szczytach wzgórz, myśląc, że jesteście lepsi od wszystkich innych." Kontynuuje, jego głos staje się głośniejszy w swojej tyradzie.

Ale ja muszę uciec.

Czołgam się w stronę drzwi mając w głowie tylko jedną powtarzającą się myśl.

Muszę się wydostać.

Ten zły człowiek z szorstkim, drapiącym głosem nie zamierza mnie tylko skrzywdzić, on zamierza mnie zniszczyć.




Prolog (2)

Na początku myślałam, że to przypadek, kiedy prześladował mnie od momentu wejścia do domu, ale nie, to nie jest przypadkowy atak. To sprawa osobista.

To jest jasne w jego rantach.

"Czy naprawdę myślisz, że będę po prostu stał w cieniu wielkiego Westbrooka Blues, na którego rządy, kurwa, zasłużyłem, patrząc jak srasz na moją ciężką pracę? Pracowałem tak cholernie ciężko dla tego miasta. Zrobiłem tak wiele rzeczy dla tego podłego drania, który nazywa siebie królem!", krzyczy mężczyzna.

W moich jękach i stęknięciach bólu pozwalam mu mówić, moje spojrzenie jest teraz wyćwiczone na lampie, która siedzi na szczycie stołu przy drzwiach. Gdybym tylko mógł się do niej dostać...

"Po całej pracy u podstaw, którą wykonałem, pieprząc zimną sukę jak Denise, wszystko to, a on myśli, że może po prostu użyć mnie i będzie po wszystkim? Nie sądzę, kurwa, żeby tak było." On warczy te słowa na głos jak opętany demon. "Potem jest ta druga suka. Dałem jej to życie, teraz kwitnie po tym, jak kazałem jej wykonać całą brudną robotę. Jeśli myśli, że może mnie po prostu zignorować, to po powrocie będzie miała kolejną rzecz do zrobienia." Śmieje się, maniakalnie.

Tak naprawdę nie słucham niczego, co mówi. Wszystko, co mnie teraz obchodzi, to fakt, że nie skupia się na mnie. Pewnie myśli, że jestem bezużyteczna i nie mam w sobie żadnej walki w tym momencie.

Więc, kiedy zaczyna chodzić długimi krokami tam i z powrotem po małym pokoju, wykonuję swój ruch.

Z każdą uncją siły, jaką mam w swoim ciele, szybko wstaję i skaczę, dosłownie skaczę, po lampę. Chwytam ją i za jednym zamachem robię jeden osiemdziesiąt i uderzam nią w jego głowę tak mocno, jak tylko potrafię.

Odłamki rozbitego szkła spadają na całą podłogę, gdy mężczyzna wyje z bólu.

"Ty pieprzona suko! Zapłacisz mi za to!"

Ale nie zostaję, by słuchać. Odwracam się i z przypływem adrenaliny rzucam się do otwierania drzwi z taką siłą, że prawdopodobnie są wyrwane z jednego z zawiasów, a potem, biegnę.

Krzyczę, gdy biegnę przez ciemne korytarze, nie zatrzymując się na nic.

Jego dudniące stopy są za mną.

Zbliża się, zyskuje na mnie, ale ja i tak krzyczę, mając nadzieję, że ktoś, ktokolwiek w ogóle, mnie usłyszy.

Gdy biegnę z maksymalną prędkością korytarzem, moja lewa noga źle się trzyma i ląduję na kostce z taką siłą i szybkością, że ból jest natychmiastowy i intensywny.

Z moich otwartych ust wydobywa się urywany sapanie, ale gryzę się w język, bo moje uwarunkowania zaczynają działać.

Żadnego płaczu.

Żadnych krzyków.

Żadnego bólu.

Ale prawda jest taka, że jest ból, a jego odczuwanie łamie część mojego ducha, ponieważ część mnie wie, zanim zrobi to moje serce... Nie uda mi się wyjść przez drzwi frontowe.

Bicie serca.

Bicie serca.

Bicie serca.

Nie. Zrobię to. Muszę to zrobić!

Reszta mnie wciąż walczy; skręcona kostka mnie nie powstrzyma. Ignorując kostkę, biegnę w stronę schodów, które doprowadzą mnie do ucieczki. Jeśli tylko uda mi się wyjść przez drzwi...

"Nie możesz uciekać, Astraea! Czekałem na ciebie wystarczająco długo" - krzyczy gdzieś zza pleców, po czym zaczyna się śmiać, jakby drwił ze swojej ofiary.

Ale ja i tak biegnę.

Ze zwichniętą kostką docieram do schodów tak szybko, jak tylko mogę. Chwieję się, skaczę i znów chwieję się po schodach tak szybko, jak tylko mogę.

Mój umysł szaleje. W ustach czuję ostry, metaliczny smak krwi od wielokrotnego przygryzania dolnej wargi, ale to nie ma znaczenia.

Dreszcze przetaczają się falami przez moje ciało. Gęsia skórka jest na całej mojej skórze, a w ciemności widzę, jak moje życie miga mi tuż przed oczami.

Muszę uciekać.

Muszę uciekać.

Muszę sprowadzić pomoc.

Potrzebuję mojego brata.

Potrzebuję moich czterech protektorów.

Ale przede wszystkim potrzebuję Ace'a.

Gdy chwieję się na schodach, spoglądam przez ramię. Mężczyzny już tam nie ma, a to sprawia, że mój żołądek opada jak worek cementu.

Serce wali mi jeszcze szybciej, bo strach przechodzi przez mój organizm jak kwas.

Gdzie on jest?

Moje oczy są szeroko otwarte i wysychają, gdy gorączkowo rozglądam się dookoła, ledwo mogąc mrugnąć choćby na ułamek sekundy.

Wiem, że gdzieś jest, ale nie zostanę, żeby dowiedzieć się gdzie, a co dopiero zapytać, kim jest i co chce mi zrobić.

Drzwi wejściowe są tuż przede mną. Jestem już prawie na miejscu.

Dochodzę do ostatniego stopnia i skręcam w stronę drzwi wejściowych, ale jest trochę za późno.

Nie mam pojęcia skąd się wziął, ale atakuje mnie, właściwie atakuje mnie jak w meczu piłki nożnej, i jest to bardziej szorstkie niż cokolwiek, co kiedykolwiek czułem.

Krzyczę z bólu, gdy ląduję na biodrze, moje ciało uderza o wiecznie błyszczącą podłogę z twardego drewna.

Jestem pewien, że moje biodro jest posiniaczone i obolałe teraz, co utrudnia walkę, ale nie zatrzymam się.

"Masz w sobie ogień, który mieni się w twoich oczach. Czy wiedziałeś o tym?" Mężczyzna chuckles, straddling mnie jak on po prostu podbił mnie.

Kopię i krzyczę, ale powinienem wiedzieć, że jego próba - lub jej brak - powstrzymania mnie od krzyku oznaczała, że był pewien, że nikt nie był w pobliżu, aby usłyszeć, co się dzieje. Właściwie, przez cały ten czas, ani razu nie próbował uciszyć moich krzyków czy płaczu.

Wie dokładnie, co robi.

"Chyba właśnie dlatego chłopak cię faworyzuje. Nienawidzi cię, ale jest od ciebie tak bardzo uzależniony" - mówi ze złym lejtmotywem.

"Idź do diabła", pluję mu w twarz.

"Och, kochanie, będę, ale najpierw zamierzam cieszyć się tym, co wiem, że on chce bardziej niż cokolwiek na świecie. Wiem, że nawet w tej chwili marzy o tobie, ślini się na myśl o dręczeniu cię, by ukoić swoje demony, demony, które mu dałem," mówi. "Żałosne, prawda?"

Nie mam pojęcia, o kim on mówi i nie obchodzi mnie to. Ten człowiek ma urojenia, ale to co daje mi pauzę to to, co widzę tak wyraźnie w jego oczach, gdy patrzy na mnie z wściekłością.

Błysk zła w jego oczach i nienawiść...

Boże, w jego oczach jest tyle nienawiści, że moje serce zatrzymuje się na kilka uderzeń.

Ta nienawiść, jej obecność, jest moją jedyną wskazówką. On zamierza mnie zniszczyć.

Zaciskam obie ręce i uderzam go dwa razy, gorączkowo próbując się wyrwać. Próbuję odepchnąć go od siebie z całej siły, używając wszystkich mięśni rdzenia i w tym samym czasie, kiedy on się szarpie, ja wyślizguję się spod niego, a potem jestem na nogach, nie przejmując się spojrzeniem na niego - co jest prawdopodobnie moim błędem.



Prolog (3)

Biegnę do drugich drzwi, które prowadzą na zewnątrz. Mężczyzna krzyczy z frustracją i tym razem wiem, że czas na gierki się skończył.

Zanim zdążę dobiec do drzwi, łapie mnie za ramiona, wykręcając je z taką zaciekłością, że krzyczę w agonii. Właśnie zwichnął mi ramię, a ja wydałem z siebie dźwięk, jakiego nigdy w życiu nie wydałem, wyjąc w noc, gdy ból nasila się w całym moim ciele, z mojej bezużytecznej teraz ręki.

To zbyt wiele. Wszystko to, to za dużo.

Dlaczego to się ze mną dzieje? Czy to jakiś chory, pokręcony film? A jeśli tak, to gdzie jest bohater? Gdzie jest rycerz w lśniącej zbroi, który uratuje mnie przed takim złem?

"Zgaszę ten ogień, coś, czego on i tak nigdy nie zrobi". Pluje mi w twarz, a potem, popycha mnie na podłogę, w samym środku wielkiego foyer wystawnej rezydencji, do której się wprowadziliśmy.

Sięgam w górę swoim dobrym ramieniem, chwytam jego maskę i rozdzieram ją, a on warczy jak pieprzony tygrys. Ale to mi nie przeszkadza, bo teraz ledwo mogę oddychać, gdy wreszcie widzę jego twarz.

Nigdy nie zapomnę jego twarzy.

Natychmiast mnie przewraca, a moje wiotkie ciało nawet nie walczy.

Gorycz przepływa przeze mnie, gdy przewiduję jego kolejny ruch. Wiem, że powinnam walczyć, ale ból... Boże, makabryczny ból, jaki odczuwa moje ciało, to więcej niż mogę znieść. Więcej niż kiedykolwiek w życiu czułam.

Moja klatka piersiowa jest wciśnięta w twardą, zimną podłogę, a z ciężkim ciężarem mężczyzny na mnie, nie mogę się w ogóle poruszyć, strach i zgroza dławią mnie.

"Proszę, zejdź ze mnie." Płaczę, robiąc pięść z ręką na moim funkcjonującym ramieniu, i wali w podłogę.

Moje łzy, smarki i plwociny spadają na całą podłogę, ale nie przejmuję się tym.

Sercu grozi, że przestanie pracować całkowicie. ale ja wciąż krzyczę, wrzeszczę, wołam o pomoc.

Czuję się tak, jakbym spadała w przepaść, w którą wpada pociąg towarowy. Czuję, że w każdej chwili umrę.

"To jest dla niego tak, ale także wiadomość dla tej suki."

Podnosi krótką spódniczkę, którą wciąż mam na sobie z imprezy wcześniej tego wieczoru i zrywa mi majtki, ignorując moje krzyki i moje zmagania, gdy stawiam piekielną walkę.

"Zawsze interesują mnie tylko te zakazane", mówi mi do ucha, jego głos jest głębszy, znacznie bardziej podniecony, niż wcześniej.

Jego nikczemne ręce dotykają moich nagich policzków, pocierając delikatnie. Krztuszę się sucho właśnie tam na podłodze, tkwiąc gdzieś pomiędzy chęcią śmierci a zwymiotowaniem.

"Najlepiej nie zwlekać." Popycha moje nogi i pluje na mnie.

Słyszę charakterystyczny dźwięk rozpinanej klamry paska i otwieranego suwaka, a potem on jęczy.

Czując, że zaraz zemdleję, krzyczę, czując, że moja dusza jest wyrywana ze mnie, gdy moje ciało ma być gwałcone.

Ignorując moje krzyki, przykuwa mnie całym swoim ciałem do mojego - pozycja, która czyni to naruszenie o wiele bardziej makabrycznym i okrutnym - jestem dosłownie zakopana pod nim.

Nawet gdyby ktoś wszedł, nikt by mnie nie zobaczył. Jęczy ponownie w podnieconej przyjemności, rozkoszując się przerażoną walką, jaką podjąłem.

"Proszę, nie rób tego. Mój ojciec cię zabije." Płaczę i krzyczę w tym samym czasie, przerażenie wypełnia moje kości, zastępując całą nadzieję, którą miałem, że mogę uciec. Walczę i próbuję zepchnąć go z pleców, ale tam również nie ma nadziei.

Moi chłopcy cię zabiją.

Ace cię zabije.

Ale nie mówię nic z tego, bo uderza mnie ogromna fala bólu, gdy czuję palce mężczyzny naruszające nietknięte terytorium mojej kobiecości. Ale to nie tam jest jego uwaga.

On penetruje moje tylne wejście.

"Nie, kochanie. To nie jest uwaga twojego ojca, której pragnę. Ale myślę, że powinnaś zadać sobie pytanie, czy on rzeczywiście jest twoim ojcem."

Fala bólu uderza we mnie tak mocno, że krzyczę i wyję jak złamana bestia w noc, gdy on chrząka, jęczy i śmieje się, moje ciało wije się w niewypowiedzianym bólu.

Czuję, jak ogromna część mnie przygasa, jak światło zostaje zgaszone, dusza zatarta, ciemność spływa na mnie z szybkością, która odbiera mi wszystko, czego się trzymałem od momentu, gdy wyczułem jego obecność w pustej rezydencji.

Moją walkę, mój głos, moją wolę życia.

I kiedy zdaję sobie sprawę, że nikt po mnie nie przyjdzie, czuję, że to się dzieje. Kawałek mojej duszy usycha i po prostu... umiera.



Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

Dzień dzisiejszy...

Potrzebuję jointa.

Minęła ledwie godzina od wylądowania w Westbrook Blues z Londynu, a moje całe ciało drga z potrzeby odwrócenia się i powrotu tam, skąd przybyłem.

A może to drganie jest z zupełnie innego powodu.

Tak, to jest możliwe. To o wiele lepsze niż faktyczne zmierzenie się z powodem, dla którego wróciłem do tego zasranego, piekielnego miasta.

Zastanawiam się, czy znajdę tu dilera; ktoś z zewnątrz powinien być w stanie mi pomóc. W końcu wątpię, że jestem jedynym, który ma desperacką potrzebę wyluzowania się i wsadzenia głowy w chmury zamiast faktycznego radzenia sobie z tym miejscem - zwłaszcza z ludźmi, którzy mieszkają w tym pieprzonym mieście.

Gdybym tylko był z powrotem w domu w Londynie, byłoby to o wiele łatwiejsze. Mój dealer na szybkim wybieraniu, ale gdzie jest dom?

Dom.

Gdzie to dokładnie jest?

Bo kiedyś to miejsce, Westbrook Blues, było moim domem.

Kiedyś postrzegałem to nędzne miasto jako miejsce, w którym byłem najbardziej bezpieczny, najbardziej szczęśliwy i kochany, zwłaszcza po przeprowadzce mojej rodziny.

Rodzina.

Głupie, pieprzone słowo.

"Cholera." Wzdycham, czując, jak udręka w mojej piersi tylko błaga, by ją poczuć. Jak zawsze, tonuję to, zdecydowany nie pozwolić, aby fakt, że jestem z powrotem tutaj temperował moje popaprane emocje.

"Czy coś pani powiedziała, panienko?" Trumbull, kierowca mojej rodziny i lokaj extraordinaire, a także dodatkowa para ciekawskich oczu mojego ojca, pyta, patrząc na mnie przez lusterko wsteczne swoim wszechwiedzącym spojrzeniem, które kiedyś kochałem, ale teraz nienawidzę.

"Tylko musing nad przeszłością to wszystko", mamroczę, starając się nie pozwolić, by moja irytacja pokazała się na moim głosie lub przesiąkła w moim głosie. On też może to zgłosić.

"Ach tak", mówi w swoim prawie starożytnym monotonnym głosie. "Refleksja pomaga umieścić wiele rzeczy w perspektywie".

Wewnętrznie przeklinam go za to, że to powiedział. Co on, kurwa, myśli, że robiłem przez ostatnie cztery lata? Nie robiłem nic poza patrzeniem wstecz, refleksją i całym tym gównem, które w jakiś sposób sprawiło, że poczułem się gorzej.

Refleksja nie jest dla mnie. Niestety, za każdym razem, kiedy to robię, moje odkrycia pozostawiają mnie w martwym punkcie. Nic nigdy nie ma sensu. Nic nie wydaje się właściwe, bo kiedyś, kurwa, nie byłam tak nieszczęśliwa, rozedrgana i czuła, że duszę się z każdą upływającą sekundą.

Nie byłem sam, nie byłem w depresji i nie byłem bezmyślnym bałaganiarzem. Wierzcie lub nie, ale kiedyś chyba miałam wszystko.

Pewnego razu znalazłam trzech chłopców, którzy królowali w tym właśnie mieście. Ci trzej chłopcy stali się częścią mojego domu wraz z moim bratem bliźniakiem, którego nigdy nie dzieliłem z nikim przed przeprowadzką do Westbrook.

Kiedyś ci czterej chłopcy byli całym moim życiem.

Kiedyś, dawno temu, nie byłam taka jak teraz.

Pewnego razu przy błękitnym księżycu byłam szczęśliwa.

To było do czasu, gdy niebieski odcień zniknął pewnej nocy i udowodnił po raz kolejny, że bajki są pełne gówna.

"Tak dobrze", westchnąłem, spoglądając przez okno. "Nie ma to jak perspektywa, która przypomina ci o wszystkich rzeczach, o których chcesz zapomnieć".

Bo to wszystko, czym to miejsce jest dla mnie teraz. Dystopijnym bajkowym badziewiem, kompletnym z Złą Czarownicą z Westbrook, moją matką, która porzuciła mnie na cztery lata w...

Nie, nie myśl o tym. To już nie ma znaczenia. Nie zamierzam o tym myśleć przez te kilka dni, które tu jestem.

"Mam nadzieję, że cieszysz się z powrotu", kontynuuje Trumbull, jego wzrok wciąż jest na mnie. "Choć z całego serca chciałbym, żeby to było w innych okolicznościach".

Przy jego słowach, ból szarpie moje i tak już splecione wnętrza. Przez sekundę nie mogę oddychać, a coś w mojej klatce piersiowej uderza o moje żebra.

"Tak dobrze, nienawidzę tego miasta", zgrzytam, piękne domy mijają w powolnym tańcu, który mnie denerwuje. Chciałbym, żeby Trumbull mógł jechać szybciej, ale wiem lepiej, niż prosić go o cokolwiek.

Coś w tym mieście zawsze mnie drażniło w niewłaściwy sposób - coś w tym wietrznym, chłodnym powietrzu, coś w sposobie, w jaki ludzie się gapią, plotkują i chichoczą, jakby te plotki były najbardziej soczyste, jakie kiedykolwiek słyszeli.

Ale domyślam się, że to ich sposób radzenia sobie z dusznym powietrzem dominacji, które rozciąga się zza doliny - aż do posiadłości rozrzuconych po wzgórzach, jak dziwaczne uchwyty supremacji.

Nigdy nie tęskniłem za tym miejscem. Ani razu przez te cztery lata, kiedy zostałem wygnany, odesłany jak brudny, niechciany zepsuty zlepek sekretów.

Cztery pieprzone lata.

Wiele może się wydarzyć w ciągu czterech lat. Życie postępuje lub, w moim przypadku, podupada, w tak długim czasie.

Rzeczy stają się większe i lepsze. Ale nie dla mnie. To były cztery, długie, ekscytujące lata mojego życia, ale jestem gorszy niż kiedykolwiek wcześniej.

Spędziłem cztery lata tonąc w pewnym rodzaju złośliwej ciemności, która wessała mnie w nocy, rozdarła każdą ostatnią kroplę nadziei, którą miałem, a następnie wypluła mnie z powrotem w ciągu dnia.

Tylko, że dla mnie to nigdy nie był dzień. Nie było światła, nie było ciepła. Nic nigdy nie wydawało się zmieniać.

Nigdy nie było szansy, że wyzdrowieję. Jak mógłbym po tym wszystkim, co mnie spotkało w tym mieście?

W ich mieście.

W jego mieście.

"Jeszcze raz przepraszam za nieobecność twoich rodziców, panienko" - mówi Trumbull, jego próba podtrzymania nieświeżej rozmowy drażni mnie teraz. "To tylko oni byli..."

"Zbyt zajęci, aby mnie odebrać", kończę, moje ramiona napięte. "Tak, dostałem notatkę."

W samochodzie jest cicho. Liczę, tylko czekając, aż poda kolejną wymówkę. W końcu zawsze to robił.

"To po prostu...", urywa się. Potem, "dużo się działo od...", znowu się urywa, ale rozumiem, do czego zmierza.

Zamykam oczy, czekając na przerwę w bólu, żeby móc oddychać.

"Naprawdę, jest dobrze", szepczę.

Jak mogę zapomnieć o jedynym powodzie, dla którego wróciłam na to zadupie? Na pewno nie dla Amandy i Richarda Fieldsów, rodziców stulecia.

W ciągu czterech lat, które spędziłem, próbując przejść dalej, próbując zapomnieć o wszystkim, co się tu wydarzyło, moi rodzice wszyscy, ale ogłosili mnie persona non grata do rodziny, więc mam ich w dupie.




Rozdział 1 (2)

To nie tak, że zbieraliśmy się, żeby robić zdjęcia do kartek świątecznych - to gówno zawsze było obrobione w Photoshopie - i broń Boże, żeby ktoś w tym domu mówił prawdę. Nie byliśmy taką rodziną. I założę się, że nie byliśmy jedynymi takimi w Westbrook Blues.

"Jak się pani teraz czuje, panno A?" Trumbull pyta, jego głos jest niski i miękki.

Oszołomiona, odwracam się, by spojrzeć na tył jego głowy, moje serce dziko bije w piersi.

Co on wie?

"Co masz na myśli?" Pytam, dread teraz basen w moim żołądku.

"Wybacz mi, panienko, ale jeśli dobrze rozumiem, nie czułaś się dobrze przez jakiś czas. Zastanawiałem się, jak się czujesz teraz. Modliłem się, żebyś wyzdrowiała i wróciła do domu."

To prawie tak, jakby właśnie uderzył mnie w jelita i wybił ze mnie wiatr.

"Słyszałaś, że jestem chora?" I croak, próbując przełknąć przeszłości piłkę w moim gardle.

"Tak, panienko."

Wiem lepiej niż zapytać, skąd to usłyszał, ale to oczywiste, prawda?

Aby ukryć moją długą nieobecność, moi rodzice prawdopodobnie powiedzieli wszystkim, że otrzymuję jakiś rodzaj leczenia, a następnie zdecydowali się pozostać za granicą.

Jak inaczej można by wytłumaczyć mój czteroletni pobyt po najbardziej złośliwej rzeczy, jaka mi się przytrafiła?

"Cóż, nie mylisz się" - szepczę, myśląc o tym, gdzie byłam przez ostatnie cztery lata. Byłam chora. Nadal jestem, jeśli liczy się bałagan w mojej głowie.

"Czy wyzdrowiałaś?" pyta, wiecznie uprzejmy i tak naprawdę niezainwestowany.

Wyzdrowiał?

Prawie się z tego śmieję. Jak można wyzdrowieć, kiedy jest się wrzuconym z powrotem do tego samego środowiska, które cię zepsuło i spowodowało cały ten ból, gniew i ból na pierwszym miejscu?

Ale czy istnieje coś takiego jak uzdrowienie?

Czy jest to możliwe dla kogoś takiego jak ja - pragnącego bolesnego, ale lodowatego spojrzenia niebieskich oczu należących do chłopca, o którym kiedyś myślałam, że ma cały świat u swoich stóp. Tego samego chłopca, o którym myślałam, że mnie ochroni.

To chyba wszystko pokazuje, jak kiepski jest mój osąd. Czyste, kompletne gówno.

Gdybym wiedziała lepiej, szybko zorientowałabym się, że posiadanie tych niebieskich oczu na sobie to zaproszenie do kłopotów i bólu.

Mogłam łatwo uniknąć tylu udręk, które wiązały się z życzeniem, by jego oczy były na mnie, bo za każdym razem, gdy otwierałam oczy, witała mnie ciemność. Teraz jestem z powrotem tam, gdzie wszystko się zaczęło.

Potrzebuję tego cholernego stawu.

Moje palce drgają, ale ignoruję to, ponieważ wspomnienia, które nigdy nie są zbyt daleko od mojego umysłu, atakują mnie.

"Panienko?" Trumbull dzwoni, wstrząsając mną z powrotem do teraźniejszości.

Tak, zadał mi pytanie.

"Nic mi nie jest, T," mruczę. "Dziękuję za troskę".

W porządku. To dobra odpowiedź. Pasująca. Nie zdradza zbyt wiele. Nie musi wiedzieć, że przez skoncentrowany czas w moim życiu, chciałem, żeby słońce wzeszło przy mnie martwym. Odeszła. Uwolniona od męki tamtej nocy i agonii.

Toczę pierścień języka w ustach raz po raz, niepokój i strach czyniąc imprezę z mojego teraz lekko drżącego ciała.

"Kurwa", szepczę do siebie, czując, jak moje serce pompuje boleśnie w mojej klatce piersiowej. Nie mogę pomóc moim problemom. Nie mogę ich kopać, nawet gdybym próbował.

Można śmiało powiedzieć, że moja wola życia, mój zapał do życia, zostały zdmuchnięte dawno temu. Choć ciało się zagoiło, blizny są widoczne jak wystające wykroczenia na mojej splamionej duszy, zdruzgotanym umyśle i złamanym sercu.

Spędziłem cztery lata, robiąc wszystko, co możliwe, aby zakończyć nieszczęście w mojej głowie, ale przede wszystkim w mojej cholernej, ponurej duszy, która spogląda na mnie za każdym razem, gdy patrzę w lustro - nawiedzając mnie, przypominając mi, że nie ma wyjścia, ale to nigdy tak naprawdę nie działało.

Depresja naprawdę jest diabłem i za każdym razem, gdy widzę ten bałagan w lustrze, przypominam sobie o tym. A czas nie był łaskawy.

Przewracam oczami, próbując zignorować ostry ból w klatce piersiowej. Czas odebrał mi prawo do wyrastania na stereotypową, lekkomyślną nastolatkę z bratem u boku.

Czas odebrał mi wolność, mój głos, mój umysł, a także prawo wyboru.

Czas odebrał mi czterech chłopców - tych samych, którzy sprawili, że moje życie stało się lepsze i jednocześnie nieszczęśliwe.

Westbrook Blues zabrał mi tak wiele, a to sprawiło, że mój gniew był większy z każdym mijającym rokiem.

Ale dziś, dziś jestem z powrotem tam, gdzie wszystko się zaczęło, jakby ostatnie cztery lata nigdy się nie wydarzyły. Jakby w ogóle nic się tu nie działo. Ale żałoba to zupełnie inna sprawa. Bo po raz kolejny Westbrook Blues coś mi zabrał. Coś cenniejszego niż moje własne życie.

Dziś stoję przed rodzajem żalu, którego nigdy wcześniej nie znałem.

Jestem zły i bezsilny, by to odwrócić.

Jestem w zaprzeczeniu i odrętwiały, a w środku mnie szaleją emocje.

Dziś niepokój i żal grożą, że mnie przytłoczą, a ja wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nie pogodziłam się z tym, ale pustka w mojej duszy mówi mi co innego.

Na samą myśl o słowie "smutek" - ciężki język, jakby chciał cię pociągnąć w dół, w głąb otchłani nicości - sprawia, że jęczę z bólu.

"Czy wszystko w porządku, panienko?" Trumbull mówi, jego monotonny głos wypełniony cichą troską.

"Potrzebuję tylko trochę wody to wszystko", szepczę, ale jakoś super stary all-star lokaj mnie słyszy.

"Oczywiście." Podaje mi butelkę Fiji. Jest nawet schłodzona.

"Uh, dzięki", mamroczę. Tak się składa, że ma wodę Fiji w samochodzie, co? Czego innego mogę się jednak spodziewać po elitarnych mieszkańcach Westbrook Blues? Trumbull jest z moją rodziną - a właściwie z nimi - odkąd się tu przeprowadziliśmy, gdy miałam sześć lat.

"Cała przyjemność po mojej stronie, panienko".

Jestem aż za dobrze zaznajomiony z ciemnością tylko nie z tym smutkiem, który kradnie mój oddech z każdą mijającą milą, gdy zbliżamy się do jednego miejsca, którego wolałbym nie widzieć do końca życia.

Zwijam nerwowo pasek języka w ustach, potrzebując czegoś, co utrzyma mój umysł nieco skupiony i z dala od bólu, który mnie czeka, z dala od paniki nieustannie mieszającej się i wznoszącej we mnie, ledwie czekającej na uwolnienie. Ale nie mogę sobie na to pozwolić - nie tutaj. Nie w Westbrook. Nigdy w ich mieście.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Buntowniczy ogień"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści