Lykanin, który nie może się zmienić.

Rozdział 1

==========

1

==========

----------

WTEDY

----------

To się działo, a ja się spóźniłem. Przeleciałem przez dziedziniec, buty stukały o płyty w sprincie w stronę szarej kamiennej wieży zegarowej. Wzniosła się królewsko, by mnie powitać, zakazana w swoim majestacie i całkowicie niedostępna, ale zrobiliśmy kopię klucza sześć miesięcy temu.

My. Trio, jak lubiliśmy się nazywać. Dobra, to była gówniana nazwa dla naszej grupy, ale to był raczej placeholder, dopóki nie wymyślimy czegoś lepszego. Okrążyłem wieżę i okazało się, że drzwi były uchylone, podparte drewnianym klinem. Klin Oriny, bez wątpienia. Ta dziewczyna zawsze była przygotowana.

Wślizgnąłem się przez szczelinę i kopnąłem klin, pozwalając, by drzwi się za mną zamknęły, po czym ruszyłem w górę po schodach. Tak wiele stopni.

Zwykły człowiek byłby zdyszany bezlitosną wspinaczką, ale moje lykańskie geny dawały mi super wytrzymałość. Te same lykańskie zmysły były w stanie wyłapać głosy dochodzące z góry.

"Będzie jej brakowało", powiedziała Orina.

Wyobraziłam sobie, jak sprawdza swój zegarek.

"Będzie tu," odpowiedziała Nyx w swoim zwyczajowym, znudzonym drawl.

"Mówię ci, znowu zasnęła. Poważnie, dojrzewanie Lycan jest do bani".

"Powinniśmy byli się umówić, że ją odbierzemy".

"Co? I dać znać Keller, że coś knujemy? Stara torba od tygodni próbuje nas przyłapać na jakiejś transgresji."

Byłem teraz przy drzwiach do pokoju z zegarem.

"Pomalowałeś jej kota na niebiesko," zauważyła Nyx z chichotem.

"To było ładne." W tonie Oriny była nikczemna krawędź.

Łopatą otworzyłam drzwi i zrobiłam swoje wejście. "Boom, baby."

"Wreszcie," powiedziała Nyx ze swojej grzędy na gzymsie okna bezpośrednio pod ogromnym zegarem.

Trybiki monolitycznego zegara były widoczne nad nami, obracając się, tykając i mieląc, pocieszający dźwięk, który nauczyłam się dostrajać.

To piętro to same gzymsy i kamienne filary, żadnych szyb, które trzymałyby ciepłe letnie powietrze na dystans. Przepływało swobodnie, podnosząc moje włosy ze spoconego czoła i karku w powitalnym pocałunku.

"Hej, przepraszam za spóźnienie".

"Nah, Quinn, jesteś w samą porę". Orina mruknęła.

Niskie warknięcie łaskotało włosy na moim karku. Nie musiałam spoglądać w cień, by wiedzieć, że znajdę przerażającego psa domowego Nyx. Bestia była ogromna, potworna i źle nastawiona do każdego, kto nie był Nyx. Jak pozwolono jej zabrać go ze sobą do Ministerstwa, było tajemnicą.

Ignorując bestię i sposób, w jaki moje włosy podniosły się w jej obecności, pospieszyłam na gzyms, aby spojrzeć na świat poza nią. Skąpany w srebrzystym świetle księżyca teren Ministerstwa był siecią budynków połączonych krętymi ścieżkami, sześciokątnymi altanami i kwadratami starannie przyciętego trawnika.

Było to miejsce wiedzy i edukacji, miejsce, gdzie nadnaturalni wszystkich ras spotykali się, by uczyć się nie tylko o świecie, ale i o sobie nawzajem. Była to dziesięcioletnia inicjatywa mająca na celu zaprowadzenie pokoju i być może... być może przyczyniła się do tego, co miało się wydarzyć dzisiejszej nocy. Byłem tu z moimi dwoma najlepszymi przyjaciółmi, jednym, który miał demoniczną krew i drugim, który należał do starożytnego zakonu mistycznych łowców. Opierałam się wysłaniu mnie tutaj przez moje stado, nawet walczyłam z tym, ale teraz... Teraz nie mogłam być bardziej wdzięczna, ponieważ te młode kobiety były moim sercem.

"Boże, jest tak cicho", powiedziała Nyx miękko, niemal z czcią.

Zwodniczy, bo dzisiejsza noc była pomyślna i całe miasto się obudziło. Dzisiejsza noc przejdzie do historii jako noc, w której nasz świat został przebudowany. Dzisiejsza noc oznaczała rozejm między rasami Lykanów, wampirów i demonów.

Te trzy nadprzyrodzone rasy prowadziły wojnę od dziesięcioleci, pozostawiając ludzi i inne nadprzyrodzone istoty w ogniu krzyżowym, ale dziś wieczorem podpisano porozumienia. Magicznie wiążąca umowa dawała trzem największym nadnaturalnym rasom ich własne terytoria i prawa, eliminując wojny i rozlew krwi, a ludzie... cóż, nie mieli wiele do powiedzenia. Przynależą do rasy, której terytorium zamieszkują i będą pod rządami Domu Raventhorn, Dracul lub Morningstar.

"Już prawie czas", powiedziała Orina.

Mój puls przyspieszył, gdy niebo zostało złamane przez błyskawice. Powietrze trzeszczało i kłuło mnie w skórę.

"Czujesz to?" zapytała Nyx. "Cholera, to jest silne."

Moi przyjaciele oskrzydlili mnie, gdy północno-niebieskie niebo rozkwitło kolorami. Spalona pomarańcza, makowa czerwień i lapis-lazuli błękit wlewały się w atmosferę, mieszając się i łącząc.

Wstrzymałem oddech, gdy kolory rozjaśniły się do odcieni tak żywych, że sprawiły, że moje przedpotopowe oczy bolały, ale nie mogłem odwrócić wzroku. To była tworzona historia.

To był nowy świat, który został wykuwany. "Cholera, to jest piękne."

Kolory unosiły się wysoko nad głowami. W każdej chwili...

Pęknięcie jak grzmot rozdarło powietrze i kolory pomknęły w dół w kierunku ziemi. Moja skóra brzęczała, zęby drgały, gdy rodziły się granice, wżarte w ziemię przez potężną magię Mageri.

Świat zadrżał, a powietrze zadrżało, gdy masa ziemi fizycznie się przesunęła.

"Spójrz!" Nyx wskazała w dal w kierunku rzeki Triton.

Woda pieniła się i bulgotała, gdy ogromny kawał ziemi oderwał się od lądu i przeciął go, zatrzymując się i tworząc wyspę. Zmaterializował się złoty most, ciągnący się przez rzekę, aby zakotwiczyć wyspę do lądu.

"Terytorium Morningstar," powiedziała miękko Orina.

"Lycan!" Nyx złapała mnie za ramię i ponownie wskazała.

Podążyłam za jej spojrzeniem, by zobaczyć, jak niebieska mgła osiada daleko na wschodzie, gdzie zaczynały się wiejskie ziemie.

"Dracul jest na zachodzie," dodała Orina.

Nyx wyciągnęła z tylnej kieszeni zwinięty pergamin i potrząsnęła nim, po czym przycisnęła go do kamiennego gzymsu i wygładziła.

Słowa były napisane jej niechlujnym, drapiącym pismem, a smugi atramentu zdobiły krawędzie papieru. Tak, pióro i atrament były niechlujne i nie były jej mocną stroną - ba, nie były niczyją mocną stroną - ale Ministerstwo nalegało, żebyśmy ich używały.

Pakt Siostrzany

Dziś, pierwszego dnia szóstego miesiąca, powstaje Siostrzana Wspólnota.

Obiecujemy, że będziemy się nawzajem wspierać.

Jeśli jedna zawoła, inne przyjdą.

Siostrzeństwo ponad wszystko.

W moim gardle utworzyła się bryła. "To jest...To jest idealne."

Wyciągnęła z kieszeni biro, a za nim ostrze przełącznika. "To jest umowa z krwi i atramentu. Got to sign it in both".

Wziąłem biro. "Jeśli to zrobimy, to już na poważnie. Nie ma wycofywania się, zgodziłeś się?"

"Zgoda," powiedzieli zgodnie.

Gdy magia Mageri osiadła nad ziemią, i gdy nasz świat został przebudowany, nasz własny kontrakt przyjaźni i lojalności został wykuty.

Podpisany i zapieczętowany krwią.




Rozdział 2 (1)

==========

2

==========

----------

TERAZ

----------

Włosy Tate'a prześlizgiwały się przez moje palce, gdy próbowałam je zebrać w mały pęk. Cholera, miał jedwabiste kosmyki, ale ja miałam to opanowane do perfekcji. Druga próba i udało mi się związać włosy, po czym usiadłam z powrotem, by obejrzeć moje dzieło. Czubek jego głowy był ułożony w zgrabne kosmyki, z których każda matka byłaby dumna. Tyle że Tate nie był moim dzieckiem, tylko dorosłym facetem. Bardzo dużym, umięśnionym mężczyzną siedzącym na dywanie, z wyciągniętymi długimi nogami, opartym plecami o sofę, z nosem pochowanym w książce, która wyglądała jak wydobyta z jakiegoś starożytnego grobowca.

Przejechałam dłonią po małych fontannach włosów wystających ze zgrabnych kosmyków i westchnęłam z zadowoleniem. Robienie mu fryzury zawsze łagodziło wiewiórcze uczucie w moim brzuchu.

"Czujesz się teraz lepiej?" Tate zapytał swoim zrzędliwym, growym tonem.

To były pierwsze słowa, które wypowiedział do mnie od godziny, i jak zawsze, dźwięk jego głosu był panaceum na mój niepokój.

"Dużo, dziękuję." I flopped na mój bok po drugiej stronie sofy i studiował jego profil. "Watcha reading?"

"Książkę."

"Widzę to, ale o czym to jest?"

Jego nozdrza rozbłysły lekko, jedyny znak, że był zirytowany przerwaniem jego czasu na naukę. "Czy naprawdę cię to obchodzi?"

Lekko fiknąłem jego płatek ucha. "Nie, ale lubię, kiedy mówisz".

Zamknął książkę ze słyszalnym westchnieniem. "Idź zrobić popcorn i obejrzymy film, który przyniosłaś w kółko".

Usiadłam z niegodziwym uśmiechem. "Obejrzysz ze mną Dumę i Uprzedzenie?"

"Tak, Quinn, obejrzę ten cholerny film. A teraz cicho."

Wycisnęłam pocałunek na jego skroni, tuż nad ramieniem okularów, a potem zeskoczyłam z kanapy i do kuchni, zanim zdążył zmienić zdanie. Z Tate'em było tak, że nie przepadał za rozmową i zrobiłby wszystko, żeby jej uniknąć, nawet jeśli oznaczałoby to oglądanie filmu, na który nie miał ochoty.

Tak, używałem tej wiedzy na swoją korzyść czasami, jak dzisiaj, kiedy potrzebowałem trochę bezmyślnego czasu z moim najlepszym przyjacielem, oglądając romans i gniew, który wiedziałem, że skończy się szczęśliwie, ponieważ moje życie... Heck, moje życie było serią znaków zapytania w tej chwili.

Popcorn w mikrofalówce. Gdzie była miska? Była tam, wciśnięta w szafkę z kubkami. Jak na kogoś o tak inteligentnym i uporządkowanym umyśle, Tate był totalnym bałaganiarzem, jeśli chodzi o organizację swojego domu. Często znajdowałam kawę w lodówce, a mleko w szafce. Jego dom był czysty, ale daleko mu było do porządku, zaśmiecony książkami i zwojami. Wyglądało to tak, jakby cała jego energia umysłowa szła na pożeranie wiedzy, a nie pozostawała żadna na interakcję ze światem zewnętrznym. Ale zawsze zostawała odrobina energii dla mnie i za to go kochałam.

Mikrofalówka pingowała. Popcorn był gotowy. Czas na film.

Czułam, jak wchodzi do kuchni, gdy wsypywałam do miski pyszną kukurydzianą dobroć.

"Chcesz o tym porozmawiać?" Tate zapytał miękko od drzwi.

Mój puls przeskoczył, ale miałem moje emocje w kontroli w takt. Strzeliłem mu grymas przez moje ramię. "Och, więc teraz chcesz rozmawiać".

Rzucił mi spojrzenie. To, które przecięło moje bzdury. "Nie chcę rozmawiać, Quinn, chcę słuchać".

Kogo ja oszukiwałam? Przyszłam tu właśnie z tego powodu. Co prawda spodziewałam się, że przejdziemy przez film, zanim dojdziemy do tego punktu, ale teraz byliśmy tutaj...

"To Ward."

Tate oparł się ramieniem o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi. Mój kumpel był czołgiem, wielkim, przerażającym czołgiem, z growym głosem, nie pierdol - ze mną, i intensywnym sposobem patrzenia na ludzi, który sprawiał, że wycofywali się, odwracali ogon i uciekali. Mógłby z radością oczyścić pokój wchodząc do niego. Ale ja widzialam druga strone Tate'a. Stronę, która dawała dupy, która chciała pomóc, która łamała głowy, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo, a teraz patrzył na mnie miękkimi brązowymi oczami wypełnionymi empatią, bo Ward... cóż, Ward był dla mnie regularnym tematem rozterek.

"Powiedz mi."

Oparłam się z powrotem o ladę i nadymałam policzki. "Myślę, że on się odciąga. To znaczy, od kiedy my..."

Szczęka Tate'a tiknęła. "Odkąd uprawiałaś z nim seks".

Moje policzki zarumieniły się, a ja zakryłam twarz dłońmi. "Tate, nie rozumiem."

"Co powiedział?"

"Nic. To znaczy, o to chodzi. Od dwóch dni nie dzwonił ani nie pisał SMS-ów".

"To może być sprawa paczki?"

"Tak."

"Jeśli to nie jest, jeśli on daje ci ucieczkę, złamię mu twarz".

"Nie!" Mój puls trzepotał w panice.

Tate wpatrywał się we mnie, spokojny i stanowczy. Kurwa, zrobiłby to. Całkowicie zmierzyłby się z Wardem, a robiąc to, dałby się zabić. Musiałam nauczyć się trzymać moją wielką gębę na kłódkę.

"Tate, nie możesz wdawać się w sprzeczkę z synem alfy."

Ward Swiftwood był najmłodszym synem alfy i moim towarzyszem. Odnaleźliśmy się dziesięć lat temu, kiedy zacząłem dojrzewać. Ward miał wtedy szesnaście lat. Pamiętam, że byłam oszołomiona, że ja, Lykanin, który był w części człowiekiem, mogę być kojarzona z synem alfy.

Kojarzenia były święte, ważne dla przetrwania stada, bo podobno dawały silne potomstwo, ale oficjalna ceremonia kojarzenia, która cementowała więź duszy, nie odbywała się, dopóki obaj Lykanie nie byli dorośli, w naszym przypadku mieli po dwadzieścia jeden lat. Miałam dwadzieścia jeden lat już od trzech, a każdego roku ceremonia była odkładana z tego czy innego powodu. Akceptowałam wymówki, bo, kurwa, kochałam tego faceta, ale wstrzymywałam się z konsumowaniem naszego związku, bo to była jedyna rzecz, którą mogłam kontrolować.

Aż do ostatniego weekendu.

Poddałam się w zeszły weekend i teraz... Teraz Ward mnie oszukiwał.

Czułam się chora.

A Tate miał to spojrzenie w oczach. Spojrzenie Hulka, które było świetne, gdy byliśmy w pracy, ale nie teraz.

"Tate..."

Tate schował głowę na długi bit, a kiedy podniósł oczy, by spotkać moje, gniew zniknął. "On jest twoim towarzyszem, Quinn. Nie porzuci cię."




Rozdział 2 (2)

Węzeł w mojej piersi złagodził się nieco. "Tak."

Ale zawsze był ten mały głosik wątpliwości z tyłu mojego umysłu, który szeptał inaczej. Gdybym tylko mogła wbić mu nóż w bebechy, tak jak zrobiłam to z nieuczciwym Lykanem, który odmówił spłacenia swojego długu wobec Swiftwood Pack. Albo uderzyć go w twarz, jak zrobiłem to z pomniejszym demonem, który nas okradł. Ale wątpliwości i niepewność nie były tak łatwo pokonane.

"Zadzwoni," powiedział Tate. "A jeśli nie, to złożę mu wizytę".

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować.

"Przyjaciel do przyjaciela," dodał Tate.

Napięte mięśnie w moich ramionach rozluźniły się. Wszystko było w porządku. Wszystko miało być w porządku.

Uśmiechnęłam się kpiąco. "Jak na kogoś, kto nie chciał rozmawiać, właśnie zrobiłeś strasznie dużo gadania".

Potrząsnął głową. "Tylko ty, Quinn, tylko ty". Odwrócił się. "Przynieś popcorn i złap mi też colę. Myślę, że będę potrzebował kofeiny, aby pozostać w stanie czuwania."

* * *

Mój telefon zabrzęczał w połowie filmu. Tate leżał z głową na moich kolanach, chrapiąc cicho, okulary zadane. Odebrałam szybko, nie chcąc go obudzić.

"Hej." Dulketowe tony Warda sprawiły, że mój puls przyspieszył. "Dostałem twoje wiadomości. Przepraszam, że nie mogłem zadzwonić wcześniej".

Przeprosiny. To było dobre, prawda? "Nie ma sprawy. Tylko sprawdzałem." Dobrze, Quinn, zachowaj swobodę. "Czy wszystko w porządku?"

Chwila wahania, a potem, "Pakuj sprawy z tatą i... i Jayem. Jestem teraz w domu. Chciałbym się z tobą zobaczyć jutro, jeśli to w porządku?".

Był ze swoim starszym bratem Jayem i ojcem. Nie mogłem być o to wkurzony. Brzmiał szczerze. Brzmiał na zmęczonego i coś jeszcze, czego nie potrafiłam zdefiniować.

Miałem jutro pracę, ale jeśli mógłbym zawinąć to wcześniej... "Z przyjemnością".

"Będę o siódmej". Linia padła.

Typowy Ward, rozłączający się jak tylko skończył. Kiedyś mnie to denerwowało, ale teraz już nie. Byłem przyzwyczajony do jego sposobów. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że uwarunkowany.

Nie, zamknij się, głosie ciemności.

Ale poważnie, co dawało mu prawo do traktowania mnie w ten sposób? Uprawialiśmy seks po raz pierwszy, a on wkurzył się na sprawy związane z pakietem, nie dając mi znać, a jak trudno było rzucić tekst, aby powiedzieć, kochanie, jestem w porządku, tęsknię za tobą, do zobaczenia wkrótce?

I dlaczego, kurwa, kłóciłem się z samym sobą. To wszystko były rzeczy, które powinienem mu powiedzieć. Ale to oznaczało ryzyko uwolnienia drugiej strony mojej osobowości. Tej części zarezerwowanej do pracy przy egzekwowaniu prawa. Mrocznej, pokręconej części mnie, która lubiła wbijać, dźgać i wdzierać się w ludzi.

Nie zasługiwał na to.

Kłamca.

Dobra, pozwól, że powtórzę. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie.

Moje górne ramię mrowiło, a ja pocierałam je nieobecnie przez koszulkę. Mrowienie przypominało o szaleństwie trzymanym na wodzy. Dziedziczenie mojej podwójnej natury.

Zrodzenie się z człowieka nie było niczym nowym. Kilku Lykanów ze stada miało ludzkie matki lub ojców. Ale każdy z nich urodził się pełnym Lykanem, zdolnym do zmiany i dostępu do swojego pełnego potencjału. Ale ja... ja byłem anomalią. Lykaninem, który nie mógł się przemienić. Odziedziczyłam refleks i przedpotopowe zmysły, ale nie byłam tak silna jak moi bracia. Zamiast tego, byłem przeklęty szaleństwem, ciemnością, która prawie mnie pochłonęła ponad dziesięć lat temu.

Moja pamięć o tamtych tygodniach była rozmyta i odległa, ale wyraźnie pamiętam, że obudziłem się z bólem w ramieniu, gdy jakiś czarnoskóry mężczyzna tatuował mi symbole na skórze. Ojciec wyjaśnił, że symbole te były tarczą, która miała utrzymać szaleństwo na dystans.

Szaleństwo, które według niego zostało mi przekazane przez ludzką matkę, której nigdy nie znałem.

Dzięki za szaleństwo, mamo. Ojciec mnie uratował, więc można było pomyśleć, że to nas zbliży, ale nie, to wbiło klin między nas do tego stopnia, że już prawie się nie widywaliśmy.

Jedyny nasz kontakt to ten, kiedy dzwonił, żeby dać mi następną pracę.

Tate jęknął cicho przez sen, a ja odgarnęłam mu włosy z czoła. "Przynajmniej mam ciebie."

Mamrotał coś, co brzmiało strasznie jak "Pan Darcy".

Słodkich snów, kolego.

Złożyłem pocałunek na boku jego twarzy, a następnie wysunąłem się spod niego, zastępując moje kolana poduszką. Ostrożnie zdjąłem mu okulary i położyłem na stoliku do kawy, gdzie rano łatwo je znajdzie. On spałby do świtu, ale dla mnie nie byłoby snu. Jeszcze nie.

Noc była czasem, kiedy moje zmysły ożywały.

To był czas na bieganie.




Rozdział 3 (1)

==========

3

==========

Może nie potrafiłam się przesuwać, ale w nocy śpiący Lykan budził się i naciskał na moją skórę w postaci swędzenia i brzęczenia, które tylko bieganie mogło ukoić. Na szczęście otaczała mnie przestrzeń do pobłażania.

Każda wataha na terytorium Lycan była pod rządami Domu Raventhorn. Akceptowałeś to, co dawał ci wysoki alfa i pozostawałeś po jego dobrej stronie. Słyszałem wiele historii, żeby wiedzieć, że nie można było przekroczyć granic wysokiego alfy i przeżyć, żeby o tym opowiedzieć.

Paczka Swiftwood posiadała trzydzieści akrów wiejskiej ziemi zamieszkałej przez jelenie i wszelkiego rodzaju dzikie zwierzęta. Lykanie żyli z ziemi, swobodnie biegając i polując, a nasi ludzie dbali o to, by trzymać się swoich gospodarstw na obrzeżach terenów łowieckich watahy.

Ludzie, którzy mieszkali na naszym terytorium, byli związani ze Swiftwood, albo przez miejsce zamieszkania, albo przez więzy rodzinne. Nie byłem jedynym Lykanem urodzonym z człowieka; było jeszcze kilku innych, a ich ojcowie i matki mieszkali po wschodniej stronie terytorium Swiftwood w domach zapewnionych przez alfę. To była swoista społeczność i jako dziecko pamiętam, że spędziłem wśród nich wiele godzin. Miałam kilka ludzkich niań, a potem była Tate, jedyne ludzkie dziecko po wschodniej stronie.

Tak, nasz kawałek tortu terytorialnego nie był tak duży jak niektórych innych paczek w domenie Lycan, ale był nasz.

Kiedy biegłam przez las, unikając zwalonych gałęzi i przedzierając się przez drzewa pomalowane na srebrno w świetle księżyca, ucisk pod skórą nieco zelżał. Brzęczenie wycofało się, pozostawiając mnie w stanie docenić otaczającą mnie naturę. Świat był jasny, gdy patrzyło się na niego moimi przedpotopowymi zmysłami, a ja z łatwością poruszałem się po terenie, buty do biegania ledwo dotykały ziemi, gdy przemierzałem las.

Może nie miałem czterech nóg, ale byłem cholernie szybki, upewniłem się o tym, doskonaląc moje ludzkie ciało, by zrekompensować brak wilczej formy latami treningu. Żaden Lykanin nie potrafił władać ostrzem tak jak ja, strzelać z broni czy strzał tak celnie jak ja. Byłem sprytnym przeciwnikiem w walce wręcz i nawet członkowie stada, którzy uważali, że nie należę do niego, zostali zmuszeni do zaakceptowania mnie jako jednego ze swoich, kiedy wygrałem kontrakt na egzekwowanie prawa w stadzie.

Nie miało znaczenia, co szeptali naiwniacy. Moja nominacja nie miała nic wspólnego z byciem córką bety czy towarzyszką syna alfy. Zasłużyłam na swoje miejsce i zrobiłam to cholernie dobrze...

Pęknięcie.

Co to było, przerywając mój porywający monolog wewnętrzny? Moje tempo spadło, gdy moje ciało stało się czujne, a zmysły zaczęły skanować okolicę. Złapałem zapach królika i Lycanin we mnie podniósł się, błagając o pogoń.

Nie.

Nie dzisiaj.

Dziś wieczorem miałem w głowie inny cel.

Polana otoczyła mnie chwilę później, bujna, zielona ziemia oblana światłem księżyca, a biegnąca przez nią jak jedwabista, ciemna wstęga była moją rzeką. Dekadę temu uznałem to miejsce za swoje sanktuarium. Coś w tym miejscu koiło zarówno Lykana, jak i ciemność wewnątrz mnie. Letni upał przylgnął do mojej skóry w postaci koralików potu. Zdjąłem trampki, spodziewając się błogosławionego chłodnego pocałunku rzeki, zrobiłem krok i zamarłem.

Kiedy świat tak zamilkł?

Ostry trzask sprawił, że moja głowa odbiła się w lewo, a potem zapach Lycan uderzył mnie mocno.

Nieznany.

Nie ze stada.

Ziemia Swiftwood była niedostępna dla osób postronnych. Gdyby inny członek stada odwiedził nas, zostalibyśmy zaalarmowani.

Co oznaczało tylko jedno.

Złowrogi Lycanin.

Upadłem w obronny kuc, skanując drzewa w poszukiwaniu intruza. Musiał być blisko. Musiałam się wyrwać, ale najpierw musiałam wiedzieć, gdzie ten skurwiel jest, bo bez żadnej broni byłam w bardzo niekorzystnej sytuacji wobec Lykana w wilczej postaci. Miałem jednak tę przewagę, że znałem tę ziemię jak własną kieszeń.

Jeśli ten skurwiel chciał mnie śledzić, to czekała go niespodzianka.

Niskie warknięcie zawibrowało w powietrzu i ogromny czarny wilk rozpłynął się z ciemności, wchodząc w światło. Trzymał łeb nisko; nie skulony, ale w groźnej postawie, pysk pomarszczony, wargi obrane z dziąseł i zębów.

Zmierzyłem się z nim wzrokiem. "To jest ziemia Swiftwood Pack. Wkraczasz na nią."

Warknięcie nasiliło się i zrobiło kolejny krok, zbliżając się na tyle, by skoczyć na mnie, gdyby zechciało.

Jego nozdrza rozbłysły, prawdopodobnie wyczuwając na mnie raczej człowieka niż Lykana. Miałam znajomy zapach, co czyniło mnie doskonałym egzekutorem, potrafiącym zbliżyć się do śladu Lycana, zanim ten wyczuł zagrożenie.

Ale w tej chwili, w starciu z nieuczciwym Lykanem, mój ludzki zapach był wyraźną wadą, ponieważ te skurwiele nie miały żadnych skrupułów w polowaniu na ludzi.

Rozmowa z głodnym łotrem byłaby jak nakłonienie surowego weganina do zjedzenia udźca jagnięcego.

Nie ma mowy.

Gdy Lykanin skoczył, obróciłem się i pobiegłem w przeciwnym kierunku. Byłem lżejszy, szybszy, świadomy otoczenia w sposób, w jaki ten skurwiel nie był. To były moje lasy. Mój teren. Delikatne podeszwy moich stóp paliły, gdy wbijały się we wszelkiego rodzaju leśne szczątki, ale ból był peryferyjną irytacją maskowaną przez adrenalinę ofiary i skupienie stratega.

Nie mogłem załatwić tego łotra, ale doprowadzę go do Lykanów, którzy to potrafią.

Czwartkowy wieczór oznaczał ognisko i grilla u Joe'go. Jeden z najstarszych Lykanów w stadzie, Joe był szanowany i kochany, więc dziś wieczorem będzie tam kilku Lykanów, a to było dokładnie to, czego potrzebowałam.

Skręciłem w lewo przez drzewa, zdając sobie sprawę z bestii na moich plecach, skubiąc mnie po piętach, dysząc i warcząc z frustracji, gdy zbliżał się tylko po to, by zostać pozostawionym w moim pyle. Skowyt przeciął nocne powietrze gdzieś przed nami.

Bestia za mną zwolniła tempo. Na chwilę przed tym, jak na mojej drodze pojawił się ogromny szary kształt, ogarnął mnie niepokój.

Skręciłem w lewo, gdy ten skoczył. Ogień przeszył mi ramię, zbijając mnie z tropu i zmuszając do potknięcia się, ale pęd utrzymał mnie na miejscu.

Dwóch z nich. Dwóch łotrzyków.

Cholera.




Rozdział 3 (2)

Moje ramię było epicentrum bólu, a gorące łzy zamazały mi wzrok, ale adrenalina utrzymywała szok związany z obrażeniami na dystans, gdy biegłem. Joe's znajdowali się ćwierć mili dalej; o ile wiatr się nie zmieni, wkrótce będą w stanie wyłapać mój zapach, a także drani na moim ogonie.

Ból przeszył moją stopę, strzelając w górę, by zablokować kolano i ściągnąć krzyk. Coś było w mojej podeszwie. Zmusiłem nogę do pracy, ale świeży kontakt z ziemią posłał lancę ognia bujającą w górę mojej kończyny.

O Boże... Nie.

Ciężar Lycana trzasnął w moje plecy, a ziemia rozpędziła się, by mnie spotkać.

* * *

Szczęki zacisnęły się wokół mojego ramienia, wyrywając z ust dziki krzyk. Moje synapsy zapaliły się w agonii, ciemność obrzeżała moją wizję, gdy moje ciało błagało o wyłączenie się, o odcięcie bólu, ale jeśli to zrobiłem, byłem tak dobry jak martwy. Zamiast tego sięgnąłem przez ramię i wbiłem paznokcie w jego pysk tak mocno, jak tylko mogłem. Mój palec wskazujący napotkał coś miękkiego i kałamarzowatego. Lykanin puścił mnie gwałtownie, wydając z siebie ryk.

Ruszaj się.

Moja głowa pływała, oddech przychodził szybciej, gdy komandosko czołgałem się do przodu. Łapy pojawiły się przede mną. Szare łapy. Drugi wilk.

Podniosłem głowę, by spotkać jego kruczoczarne oczy. "Umrzesz za to. Zabiją cię."

Jego otwarta paszcza rzuciła się na moją twarz.

Ale łotrzyk nie zdążył. Ogromna złota forma zatrzasnęła się w nim z boku, a ja złapałem błysk niebieskich oczu. Ward...

Odwrócił się i zrobił krok w moją stronę, po czym otrząsnął się i obrócił, by zaatakować łotrzyka.

Więcej chrapek zazębiało się w powietrzu za mną, a kilka znajomych zapachów Lycan wypełniło moją głowę.

Stado było tutaj. Oni tu byli. Musiałam się podnieść. Zejść im z drogi, ale moje ciało odmówiło współpracy. Lód ściekał po moich żyłach, trawiąc ciepło adrenaliny, a potem ciemność upomniała się o mnie.

* * *

"Ona się zbliża."

Ward? Otworzyłem oczy, by znaleźć go unoszącego się nade mną, baby blues wypełnione troską, usta wciśnięte w cienką linię, którą kojarzyłem z gniewem lub zniecierpliwieniem.

"Quinn, słyszysz mnie?"

Byłam w domu, w mojej sypialni. Byłam gdzieś indziej, chociaż? Biegałam, a potem... o cholera.

"Łobuzy." Próbowałam usiąść, a ostre uderzenie w klatkę piersiową skradło mi oddech.

"Spokojnie. Spokojnie." Ward ponaglił mnie, bym położył się z powrotem. "Mamy ich. Nie żyją."

Zamknąłem oczy pod pędem ulgi.

"Zejdź mi z drogi, szczeniaku," rozkazał kobiecy głos. "Muszę dokończyć opatrywanie ran, chyba że chcesz, by twój towarzysz umarł z powodu infekcji".

Ward zerknął na mówiącego, a potem z powrotem na mnie, chwilowo rozdarty.

"Nic mi nie jest." Zaproponowałam mu uśmiech.

Przytaknął, po czym wycisnął pocałunek na moim czole i wymknął się.

Inna twarz zastąpiła jego. Uprzejma i lekko pomarszczona, z ciepłymi orzechowymi oczami i uśmiechem, który nigdy nie zawiódł, by sprawić, że poczułam się jak w domu.

"Tu jesteś, Quinny. Jak tam ból, kochanie?" zapytała Luna.

Jako uzdrowicielka stada, Luna była na wezwanie dwadzieścia cztery siedem. Można by pomyśleć, że taka drobna, krucho wyglądająca pani ugnie się pod taką presją, ale wygląd był zwodniczy. Mimo że jest człowiekiem, Luna była siłą, z którą trzeba się liczyć, gdy chodziło o jej pacjentów. Zganiła mojego ojca przy niejednej okazji i słyszałem, że nawet alfa nie był na tyle odważny, by kwestionować rozkazy Luny, gdy chodziło o opiekę nad pacjentem.

"Czy to boli?" zapytała Luna, gładząc mnie po ramieniu.

"Nie."

"Dobrze. Zioła działają." Głaskała po moim obojczyku i nad cebulką mojego ramienia, stosując delikatny nacisk. "Te bandaże będą wymagały zmiany jutro, ale z twoją konstytucją będziesz całkowicie wyleczony w ciągu jakiegoś dnia." Poklepała lekko mój policzek. "Byłeś dziś dzielny".

"Nie, nie była," sprostował gruzowy męski głos.

Ward wydał dźwięk protestu, który uciął, zanim zdążył uformować słowo. Równie dobrze, bo beta Swiftwood Pack nie brał uprzejmie do bycia wyzywanym, nawet przez potomstwo jego alfy.

"Była głupia i lekkomyślna i mogła zostać zabita", kontynuował mój ojciec.

Moje hackles wzrosły i gruda utworzyła się w moim gardle, złość tarła do życia jak bliźniacze płomienie za moimi oczami. "Nierozważny za pójście na bieg po ziemi paczki?" Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego. Stał w drzwiach, jakby wejście było pod nim, jakby bycie w moim domu było obowiązkiem, którego wolałby nie wykonywać. "Chodzi mi o to, że to jest ziemia paczki, prawda? To byli zbójeccy Lykanie. Co oni w ogóle robili na naszej ziemi?"

Wydał z siebie odgłos ekscytacji. "Sprawy są teraz niestabilne. Winterhide Pack zintegrował jeszcze jedną mniejszą paczkę i rozszerzył swoje terytorium, zmuszając łobuzów do opuszczenia wolnych terenów. Swiftwood to łatwy łup."

To była dla mnie nowina. "To znaczy, że będzie więcej takich ataków? Więcej łobuzów?"

"Prawdopodobnie", powiedział miękko Ward. "Ojciec robi jutro ogłoszenie. Powinienem był cię ostrzec, kiedy rozmawialiśmy wcześniej. To jest moja wina."

Jego ton był gęsty od żalu, a pragnienie rozgrzeszenia go było instynktowne.

"Nie, nie rób tego. Nie miałeś wiedzieć."

Jego gardło się chwiało. "Mogłeś zostać zabity, Quinn. Gdybym cię nie czuł..."

"Czułeś mnie?"

"Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu wiedziałem, że jesteś w niebezpieczeństwie".

"Twoja więź koleżeńska rośnie," powiedział mój ojciec, ale jego ton sugerował, że był zdenerwowany tym faktem, jakby to była rzecz niepożądana.

Ward spojrzał na niego, a między nimi przeszło coś, czego nie mogłem rozszyfrować.

"Co to jest? Czego mi nie mówisz?"

"Zostaniesz tutaj, na ludzkiej osadzie, dopóki wataha nie zabezpieczy granic naszej ziemi". Mój ojciec pstryknął rozkaz.

Poczekaj chwilę. "Nie możesz zakazać mi wstępu na ziemie stada".

Jego warknięcie było dźwiękiem, który przypomniałem sobie z dzieciństwa, nieludzkim i przerażającym, gdy pochodził od człowieka, i tak jak wtedy, wywoływał trzewny strach i prymitywną potrzebę posłuszeństwa.

"Zrobisz, jak ci kazano, dziecko. Trzymaj się przydzielonej ci roli, a politykę zostaw starszym." Jego uwaga przesunęła się na Warda. "Twój ojciec będzie oczekiwał aktualizacji. Teraz."

Szczęka Warda ustawiła się mulisto, znak, że miał zamiar się kłócić, ale potem wydechnął ciężko i przytaknął. "Tak. Oczywiście." Zerknął z powrotem na mnie, a w jego oczach był taki mroczny smutek, że strach wyhodował pazury w mojej piersi. "Widzimy się jutro wieczorem, Quinn. Wtedy porozmawiamy."

Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z Luną.

Ćmy niepokoju biły swoimi skrzydłami wewnątrz mojej piersi. "Coś jest nie tak, Luna."

Luna pogładziła moje włosy do tyłu. "Wiem, Quinny, ja też to czuję".

Upadki butów odbiły się echem po schodach, a potem Tate wpadł do pokoju, przynosząc ze sobą zapach letniego deszczu. Jego włosy wciąż były w kępkach, teraz mokrych kępkach, a twarz miał oblepioną wodą, okulary zaparowane. Jego koszula przylgnęła do jego klatki piersiowej, przezroczysta i przemoczona.

"Quinn...o Boże".

"Nic jej nie będzie, chłopcze. Nic jej nie będzie," powiedziała Luna.

Tate upadł na kolana obok mojego łóżka, jego spanikowane spojrzenie powędrowało ze mnie do Luny. "Co mogę zrobić, żeby pomóc, mamo?".

Luna sięgnęła w górę, by wyrwać więzy z jego włosów. "Idź założyć suche ubrania, a potem zrób herbatę".

Zamiótł swoje mokre włosy z czoła i stanął. "Tak, herbata jest dobra."

Tupnął z powrotem z pokoju, pozostawiając mokre ślady butów w jego śladzie, a moje serce ścisnęło się z miłości do niego.

"Będzie dobrze, Quinny," powiedziała Luna. "Cokolwiek się stanie, będzie dobrze".

Patrzyłem w jej mądre, życzliwe oczy, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że mówiła o czymś więcej niż tylko o moich obrażeniach.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Lykanin, który nie może się zmienić."

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści