Pakiet ostateczny

Rozdział pierwszy - Pie (1)

ROZDZIAŁ PIERWSZY - CIASTO

Rozmazany brud na lustrze stacji benzynowej nie wystarcza, by ukryć dziewczynę patrzącą za siebie.

Ktoś wali w drzwi toalety, ale słyszę go tylko w połowie, bo wpatruję się w siebie, zastanawiając się, jak to się stało, że jest tak źle.

Nigdy nie byłam w stu procentach zgodna z dziewczyną, którą jestem, ale zdążyłam ją zaakceptować.

Aż do dzisiaj.

Dzisiaj... dzisiaj kwestionuję wszystko.

Zwłaszcza mój strój.

"Co do cholery myślałam wczoraj wieczorem?" Mruczę to do dziewczyny w lustrze, ale to Pia mi odpowiada.

"Przestań." Jej maleńki głos jest nieco stłumiony, ponieważ chowa się w kieszeni mojej flaneli, ale jest wystarczająco wyraźny, aby usłyszeć jej osąd. Nienawidzi tego, kiedy zaczynam od samouwielbienia.

"Jest dziesiąta rano, Pia. Obudziłam się w jaskini w Mount Aloysius College trzydzieści minut temu. Wściekła zakonnica uderzyła mnie kijem i nazwała babilońską dziwką". To może nie być prawda. Byłem całkiem wytrącony z równowagi, kiedy obudziłem się w tym miejscu w jaskini. To mogła być rzymska dziwka. "Potem", kontynuuję, "dostałem mandat za nielegalne parkowanie przy kaplicy ostatniej nocy i właśnie zrobiłem spacer wstydu przez stację benzynową rest-stop w moim kostiumie na Halloween".

Ten strój wydawał się naprawdę dobrym pomysłem wczoraj po południu. Jechałem przez wiejskie PA i widziałem, jak dzieciaki z college'u świętują, gdy byłem na czerwonym świetle w ich sennym miasteczku. Jedna rzecz prowadziła do innej, bla, bla, bla... a potem robiłem galaretowate strzały z fajnymi dzieciakami ubranymi w ten sposób.

Czy jest jakiś inny sposób, aby uczestniczyć w imprezie Halloweenowej w prywatnym katolickim college'u bez bycia niegrzeczną uczennicą? Czy mam rację? Mam całkowitą rację.

Pia wychyla głowę z mojej kieszeni, na tyle, że widzę jej koronę z czerwonych piór. Jej małe, paciorkowate oczy patrzą na mnie, gdy mówi. "To nie była jaskinia. To była Grota Matki Bożej z Lourdes. Tam działy się cuda".

"W jakim języku mówisz?"

"Grota to jaskinia z wodą, a cuda działy się w Lourdes".

"No cóż, zaufaj mi. W tej części PA nie dzieją się żadne cuda. To nic innego jak wzgórza i ludzie, którzy w nich mieszkają".

Wykręcam twarz w lustrze i staram się wyprzeć strój z głowy. Wczoraj miał tyle sensu. Czerwono-czarna tartanowa spódnica uczennicy w wersji mikro-mini, podarte, czarne pończochy z siatki i czerwony, skórzany biustonosz bez ramiączek. Flanela przyszła później. Po tym jak wyciągnęłam głowę z tyłka i uciekłam od Siostry Sędziny. Dlaczego nie wzięłam ze sobą ubrań do łazienki? Mam worki na śmieci pełne ich z tyłu mojego Jeepa. Wtedy mógłbym uniknąć spaceru wstydu stąd.

"Buty bojowe naprawdę to podkreślają", proponuje Pia.

Doceniam jej optymizm. Zawsze jest gotowa z komplementem, żeby podnieść mnie na duchu, kiedy się rozklejam.

Więcej walenia w drzwi.

"Dlaczego ludzie muszą walić w drzwi!" Mówię to na tyle głośno, że dupek po drugiej stronie dostaje wskazówkę. Potem wzdycham i dodaję, do Pii, "Mam szalejącego kaca".

"Ostrzegałam cię przed tą ostatnią rundą galaretek".

Wskazuję na nią w lustrze. "Tak było." Zwilżam ręcznik papierowy i poklepuję twarz.

Ciepłe, wróblowe ciało Pii ćwierka wewnątrz mojej flanelowej kieszeni, próbując się wydostać. Jest pod ścisłym rozkazem, aby nie mówić do mnie publicznie, ale teraz jest OK, ponieważ jesteśmy w łazience. "Obwinianie się nic nie zmieni". Udaje jej się wdrapać na moje ramię i mimo że nie może ważyć więcej niż kilka uncji, jej obecność jest znacznie większa niż jej rozmiar. Uważam to za pocieszające.

Co jest zarówno smutne, jak i... cóż, po prostu smutne.

Bo ona nie jest prawdziwa.

Nikt poza mną nie może jej zobaczyć ani usłyszeć. I chociaż spędziłem większą część mojego dzieciństwa upierając się, że ona jest prawdziwa, to była to przegrana bitwa i zawsze kończyła się w tym samym miejscu. Nazywano mnie wariatką i zamykano w instytucjach.

Więc. Dobrze. Pogodziłem się z tym.

Ona jest tylko moją wyobraźnią.

Jest moją wyimaginowaną przyjaciółką.

Moja osobista halucynacja.

Prycham na swoją rozmazaną twarz w lustrze, gdy osoba na zewnątrz nadal wali w drzwi.

"Do kurwy nędzy!" Odwracam się w stronę walenia i krzyczę z powrotem. "Jakiej części słowa 'zajęty' nie rozumiesz?"

Rzucam drzwi i staję twarzą w twarz z małą dziewczynką. Może osiem. Ściska nogi i wierci się, jakby miała się zaraz zsikać, i jeśli już nie czułem się wystarczająco źle, to teraz czuję się jeszcze gorzej.

Karma, człowieku. To mnie kurwa nienawidzi.

"Tak mi przykro." Usuwam się z drogi i macham ręką na dokładnie obrzydliwą toaletę na stacji benzynowej. "To wszystko jest twoje."

Pozostaję w korytarzu zatłoczonym nieotwartymi pudełkami i wiadrem brudnej wody z wystającym mopem, ponieważ to miejsce jest super zajęte i nie chcę jeszcze powtarzać mojego spaceru wstydu. Ten kostium to przegrana bitwa. Albo jestem rozwydrzoną, zarośniętą nastolatką, która niedawno dostała obsesji na punkcie filmu The Craft, albo... to jest mój kostium na Halloween i nie poszłam wczoraj do domu.

Nie żebym miała dom. Nie mam. Byłem na mojej drodze do Ohio, aby rozbić się z byłą siostrą zastępczą, kiedy złapałem się w całym "duchu imprezy Halloween" rzeczy.

Uwaga dla siebie. Nigdy więcej nie pokazuj swojej twarzy w Mount Aloysius College.

Najbardziej ironiczna rzecz w tym kostiumie - to są moje prawdziwe ubrania. Wyciągnęłam je z worków na śmieci z tyłu mojego Jeepa.

Opieram się o brudną ścianę i swobodnie przeglądam tablicę ogłoszeń po drugiej stronie korytarza. Jest tam mnóstwo wizytówek przypiętych do niej, plus kilka ogłoszeń dla kociąt, plakat zaginionego psa z zeszłego roku i ulotka z informacją o poszukiwaniu pomocy.

Ściągam ulotkę i studiuję zdjęcie. To szkic starego budynku przypominającego kościół gdzieś w miasteczku o nazwie Sanctuary, o którym nigdy nie słyszałam, ale w tej części PA nikt o niczym nie słyszał. To wszystko jest bardzo wiejskie.

"Co tam jest napisane?" pyta Pia.

Zawsze uważałem za interesujące, że Pia nie potrafi czytać. To znaczy, ona potrafi mówić. Dlaczego nie miałbym dać jej zdolności czytania?




Rozdział pierwszy - Pie (2)

"To ogłoszenie o poszukiwaniu pomocy. Dla dozorcy w miejscu zwanym Sanktuarium Świętego Marka."

Facet w moim wieku wychodzi z męskiej toalety i rzuca mi zabawne spojrzenie, zastanawiając się, z kim rozmawiam. Odsuwam włosy od ucha i wskazuję na pączek.

Odwraca wzrok, zadowolony, że nie jestem wariatką, tylko jestem niegrzeczna, prowadząc rozmowę przez telefon w miejscu publicznym.

Wcześnie nauczyłam się tej sztuczki. To znaczy, jak tylko pojawili się z Bluetooth, byłem cały w tym gównie. Idealna wymówka, jeśli ktoś wiecznie rozmawia ze swoim wyimaginowanym przyjacielem.

Pia nie wydaje opinii na temat pracy, więc czytam resztę ulotki dla siebie. To może być obiecujące. Budynek wygląda ładnie, ale dlaczego użyto szkicu zamiast zdjęcia?

To czerwona flaga.

Budynek wygląda na super stary i pewnie jest zarażony szczurami czy czymś takim. I nie ma zdjęcia, co naprawdę wiąże się z sytuacją live-in. Czy to jest pokój w tej instytucji? Bo może wolałabym być bezdomna niż mieszkać w innej instytucji. Mam ich dość na dziesięć żyć.

Nie ma też mowy o pensji. Właściwie to niewiele. Kilka zdań wychwalających zalety terenu i historię budynku, z których większość musi być kłamstwem, bo mówi, że główny budynek został wzniesiony w 1685 roku, a o ile wiem, w 1685 roku ta część PA była niczym innym jak lasem.

Pia wzdycha na moim ramieniu. W końcu to ona jest mną. A ja czuję się teraz szczególnie zmęczona.

"Może powinnam złożyć wniosek?" mówię. "To nie może zaszkodzić".

Prawda jest taka, że jestem zmęczona życiem w moim samochodzie. I już wiem, że ta podróż do Toledo, żeby zatrzymać się u Jacqueline, będzie katastrofą. Nie widziałyśmy się od sześciu lat. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, powiedziała mi, że ma czwórkę dzieci i pracuje na trzy etaty. Jeśli pozwoli mi zostać dłużej niż jedną noc, prawdopodobnie skończę jako jej opiekunka.

I nie mam nic przeciwko pomaganiu jej, zwłaszcza jeśli pozwoli mi zostać, ale...

Ale kiedyś miałam wielkie plany.

Opiekunka.

To lepsze niż opiekunka do dziecka. Nie ma dzieci.

Nie wiem, co robi opiekunka, ale wyobrażam sobie sprzątanie i takie tam. Pewnie mają całą ekipę sprzątaczy. Mogłabym poznać nowych ludzi, nauczyć się poruszać po nowym mieście i zacząć zupełnie nowe życie. A poza tym nie musiałabym tam zostawać, jeśli pokój nie jest ładny. Mógłbym wynająć mały domek w lesie. Czynsz jest super tani w tej części PA. W Filadelfii, skąd pochodzę, ludzi w moim wieku nie stać już na samodzielne mieszkanie. Chodzi o to, z iloma współlokatorami można się dogadać, płacąc siedemset dolarów miesięcznie za pokój wielkości szafy.

Pia wspina się z powrotem po mojej koszuli i znika w mojej przedniej kieszeni, jej maleńkie serduszko galopuje o moją klatkę piersiową.

I to wszystko, jak sądzę.

Robię mój spacer wstydu z wysoko uniesioną głową (i okularami przeciwsłonecznymi), napełniam bak, wsiadam z powrotem do mojego Jeepa, a następnie jadę na południe w kierunku miasta zwanego Sanktuarium.

Słońce już zachodzi, gdy jadę wzdłuż masywnego ceglanego muru, aż znajduję równie ogromną żelazną bramę przed budynkiem naszkicowanym na ulotce. Nie ma parkingu, tylko małe miejsce do parkowania przed budynkiem.

Kładę Jeepa na parkingu i spoglądam w górę na stary budynek z cegły. Nie jest rozpadający się. W rzeczywistości wygląda na zadbany. Teren jest zadbany, ani jednego liścia na trawie, która wciąż jest dość zielona, mimo że jest pierwszy listopada.

"Czy jest zamknięty?" Tak naprawdę nie pytam Pii. Po prostu próbuję uporządkować, jak dostanę się do wnętrza sanktuarium.

Wysiadam z Jeepa i podchodzę do bramy. To bardzo ładna brama. Coś niestandardowego i starego. Bardzo stara. Może nawet tak stara, jak twierdzi ten budynek, bo ma patynę. W większości jest czarna z kilkoma plamami rdzy, ale nad łukiem szczytu są wyryte słowa, które są w kolorze miedzianej zieleni. Róg, kopyto, oko, kość. Mężczyzna, dziewczyna, miejsce z kamienia. Kleszcz czasu, ostatnia pomyłka, trzymaj ich bezpiecznie za bramą. Słowa te oddziela reliefowy obrazek pomiędzy "kością" a "człowiekiem". Jest to... symbol. Jakiś prosty znak. Szukam w mózgu słowa, którego szukam. Nie logo. Ani herb. Bardziej jak... sigil.

Tak. Myślę, że. Nie jestem pewna, co to jest sigil, ale to słowo wpada mi do głowy i wydaje mi się właściwe, więc się nim kieruję.

Zerkam przez kraty z kutego żelaza. Na terenie przed budynkiem nie ma nikogo. Nie ma domofonu, żeby zadzwonić i poprosić o wskazówki, ale z jednej strony jest chuda brama dla pieszych, a kiedy próbuję starej żelaznej klamki, obraca się ze skrzypieniem. "Nie jest zamknięta", mówię. "Może powinniśmy po prostu podejść i zapukać do drzwi?".

"Powinniśmy wyjść," mówi Pia, przelatując, by wylądować na moim ramieniu. "Nie podoba mi się to miejsce, Pie".

"Cóż, ja tak." Jestem na nią zirytowany i wychodzi to w moim tonie. Bo Pia jest całym powodem, dla którego moje życie jest gówniane i ludzie mają mnie za wariatkę.

Jestem dziewczyną z wyimaginowanym przyjacielem.

Jestem dziewczyną, która mówi do siebie.

Jestem dziewczyną, która ma halucynacje.

A ja zawsze stawałam w jej obronie, upierając się, że jest prawdziwa. Więc czy ona może być po prostu pomocna? Proszę? Prawda?

Pia jest powodem, dla którego moja matka zostawiła mnie w rodzinie zastępczej, gdy miałam 9 lat. Byłam wciągana do dziesiątek darmowych psychiatrów, kiedy nie chciałam powiedzieć, że Pia jest fałszywa. Zdiagnozowali u mnie schizofrenię, gdy miałem sześć lat. Podali mi wszystkie rodzaje leków. Zmuszali mnie do chodzenia na terapię i w końcu, gdy miałem około dwunastu lat, zorientowałem się, jak grać w ich głupią grę.

Kłamać. Po prostu kłamać.

Więc zostałem kłamcą.

I to zadziałało.

Przestali brać leki, przestali chodzić na terapię i przestali nazywać mnie wariatem.

Ale to też było kłamstwo, bo nie obchodzi mnie, co kto mówi. Pia jest prawdziwa.

Ona musi być prawdziwa. W przeciwnym razie naprawdę jestem szalona.

"Chcę to sprawdzić", mówię jej. "A jeśli chcesz tu zostać, to zostań. W rzeczywistości, myślę, że powinieneś tu zostać. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest rozproszenie mojej uwagi i zepsucie tej okazji. Albo... zabić moją nadzieję. Bo w tej chwili to miejsce ma potencjał. Nie ma szans na bycie domem, ale mógłbym zrobić coś gorszego, jeśli chodzi o tymczasową stację benzynową, aby przegrupować się i odpocząć po ucieczce od mojego bezwartościowego gównianego życia w Filadelfii. To musi być lepsze niż kanapa Jacqueline. Ona nawet nie wie, że jeszcze przyjeżdżam, tak przy okazji. Więc. Tak. Sprawdzam to miejsce."



Rozdział pierwszy - Pie (3)

Pia nie odpowiada. Po prostu wtula się z powrotem w moją kieszeń.

I to jest to. Robię to.

Zasysam więc głęboki oddech i przechodzę przez bramę.

Jest trochę mgły toczącej się, gdy słońce zaczyna się zanurzać za wysokimi drzewami, a ja drżę. Wtedy właśnie po raz kolejny zwracam uwagę na to, co mam na sobie.

Powinienem był się przebrać, przynajmniej. Nikt mnie nie zatrudni, gdy będę tak wyglądać. Odwracam się więc i w tym momencie jestem przekonana, że to fatalny pomysł. Nie wiem co sobie myślałam, przychodząc tu wyglądając jak resztka z Halloween. I tak nikt nie chce być głupim opiekunem. I właśnie mam zamiar pchnąć tę chodzącą bramę i wyjść, kiedy jakiś mężczyzna woła.

"Cześć!"

Odwracam się. "Halo?" Nie widzę nikogo.

"Tutaj na górze."

Patrzę na drugie piętro głównego budynku i widzę młodego mężczyznę, mniej więcej w moim wieku, ubranego - cóż, z mojego punktu widzenia, nie ma na sobie zbyt wiele. Nie widzę, czy ma na sobie spodnie - zakładam, że tak - bo przeszkadza mu ceglany balkon. Ale na pewno nie ma na sobie koszuli. Bo widzę każdy mięsień jego górnej części ciała.

Zanurzam moje okulary przeciwsłoneczne w dół, więc widzę go lepiej. "Cóż. Witaj z powrotem."

Wpatruje się we mnie przez kilka chwil, uśmiechając się.

I wow. To jest ładny uśmiech. Proszę, proszę, proszę, Boże. Jesteś mi to winien. Proszę, uczyń tego człowieka moim szefem. Skrzyżowałem palce za plecami, aby nadać tej modlitwie dodatkowy charakter.

"Jesteś tu dla pracy?"

"Um." Patrzę w dół na moje ubrania i po prostu mówię: Pieprzyć to. Jestem nieodpowiedni przez cały czas. Jeśli ci ludzie mają zamiar mnie zatrudnić, może równie dobrze uzyskać to z drogi z góry. Więc patrzę z powrotem na niego i przytakuję. "Tak. Jestem tu dla pracy dozorcy."

On zaciska ręce przed klatką piersiową, jakby się modlił, niezręcznie pauzuje, a potem w końcu mówi: "To. Niesamowite."

Tak po prostu. Dwa zdania. Jakby to naprawdę był cud.

I zgadzam się. On jest niesamowity. Więc wypuszczam oddech, uśmiecham się do niego i mówię: "Tak. I..." Spoglądam na masywne drzwi wejściowe do... nie kościoła, ale sanktuarium. "Powinienem się z tobą spotkać w środku?"

"Tak! Spotkamy się w środku, młoda damo."

Młoda damo. Trochę mi się to podoba. Nie jest dużo starszy ode mnie. Na pewno nie ma jeszcze trzydziestki. Ale podobają mi się jego maniery. O mój Boże. Co jeśli wszyscy chłopcy tutaj, w tej leśnej części PA są tacy? Wszyscy gorący i cięci, ale z manierami. "Doskonale", wołam, gdy tylko znika z pola widzenia.

Otwieram kieszeń i rzucam Pia kciuki w górę. "Jesteśmy w środku."

"Powinniśmy wrócić".

"Pieprzyć to, Pia. Jesteśmy tutaj. Jest tu gorący koleś bez koszuli zachowujący się grzecznie i do dupy. Już lubię to miejsce." Przygryzam wargę. "Mam nadzieję, że to nie ten dozorca, który odchodzi. Bo to byłoby do bani. Ale..." Rozjaśniam się. "Ogólnie rzecz biorąc, gorący mężczyźni trzymają się razem. Na pewno będzie ich więcej, prawda?"

Pia nie odpowiada mi. Ale tak jest lepiej, więc pozwalam jej na milczenie. I tak mówię tylko do siebie. Pia jest i zawsze będzie tylko halucynacją.

Wchodzę po długim, czerwonym bruku, a potem po siedmiu szerokich ceglanych schodach, aż staję w środku wyszukanego portyku i przed największymi drewnianymi podwójnymi drzwiami, jakie kiedykolwiek widziałem.

Wszystko w tym miejscu wydaje się masywne i stojąc tam, czekając na gorącego faceta, który wpuści mnie do środka, czuję się nagle mały.

Mija kilka minut i nikt nie podchodzi do drzwi.

Spoglądam w górę. I znów jest ten wiersz. Róg, kopyto... bla, bla, bla. Jest tam też bardzo duża, okrągła, żelazna klamka z twarzą Zielonego Człowieka, ale znajduje się jakieś siedem stóp od ziemi i nie ma mowy, żebym do niej dosięgnął. Więc pukam knykciami i wołam: "Helloooo? Jestem tą dziewczyną z zewnątrz. Przyszłam do pracy jako dozorca." A potem pauzuję, czekam i nasłuchuję kroków z uchem przyciśniętym do drzwi.

Nic.

Po prostu cisza.

Czy opamiętali się i uznali, że dziewczyna taka jak ja nie zasługuje na ten niesamowity, świeży start? Nie zasługuje nawet na rozmowę kwalifikacyjną w tej sprawie?

Wypuszczam długi oddech, nagle znów przygnębiona. Potem spoglądam przez ramię na Jeepa, myśląc, że może mimo wszystko powinnam już być w drodze do Toledo. Ale nie mogę go nawet zobaczyć. Mgła przetoczyła się gęsto.

"Nie trać teraz nerwów, Pie," karcę się cicho. "Jesteś tutaj. Pojawiłeś się. To jest połowa bitwy. A ludzie, którzy rezygnują, gdy są w połowie drogi, są po prostu... głupi".

Więc wznoszę ramiona, podnoszę głowę, ignoruję mój nieświeży kostium i fakt, że wciąż czuję smak galaretki w ustach, i próbuję klamki - która jest parą mosiężnych płyt z misternymi rzeźbami winorośli i stworzeń, i nie jest właściwą klamką, która się zamyka lub obraca. Pociągasz i drzwi się otwierają.

Więc pociągam i drzwi się otwierają.

Skrzypią jakby nikt nie otwierał tych drzwi od tysiąca lat i nagle czuję się jak w jakiejś mrocznej bajce i to jest moment, w którym wszystko idzie źle.

"Nope. Nope, nope, nope. To jest ten moment, kiedy wszystko idzie dobrze, Pie." Wciągam oddech, mruczę: "Opanuj się teraz. Twoja przyszłość czeka." A potem przechodzę przez nie.

W środku jest ciemno. Ale jest trochę słońca świecącego przez duże witrażowe okno po dalekiej stronie gigantycznego holu wejściowego.

Przez chwilę stoję tam, myśląc, że to trochę przerażające, kiedy światło słoneczne błyska o witraż i oświetla małego ptaka w projekcie. Mały wróbelek z czerwoną główką, który tak bardzo przypomina moją Pia, że robię kolejny krok do przodu. Potem kolejny. Próbując zrozumieć, co widzę.

Bo jakie są szanse, że to miejsce ma w swojej szklanej witrynie ptaka podobnego do mojego?

To dziwne. Robię jeszcze kilka kroków, a potem ciężkie drewniane drzwi zatrzaskują się za mną.

Natychmiast całe wnętrze pogrąża się w ciemności. Jakby słońce po prostu... zniknęło. I już mam się odwrócić i wyjść, kiedy słyszę kroki odbijające się echem po jakimś odległym korytarzu.




Rozdział pierwszy - Pie (4)

"Idę! Idę!"

To głos młodego mężczyzny. Nie ten sam głos z zewnątrz, ale głębszy i pozbawiony oddechu.

"OK!" Odwołuję się, po czym czuję się głupio, że to zrobiłem.

Jego kroki zbliżają się, a jego oddech jest ciężki, kiedy wdziera się do pokoju. W rzeczywistości oddycha tak ciężko, że musi trzymać w górze palec - uniwersalny znak dla "daj mi chwilę" - jak on podwaja się, huffing i puffing, próbując odzyskać od jego pozornego sprintu.

"Przepraszam", w końcu udaje mu się. "Byłem całą drogę przez kampus." Musi się tam zatrzymać i po prostu znowu oddychać. "Kiedy"- oddycha-"dzwonek"-oddycha-"zadzwonił".

Wydaje się nie mieć formy. Choć nie ma nadwagi. Bardzo wysoki, bardzo chudy i bardzo młody. Może nawet młodszy ode mnie. Oceniłbym go na 21 lat? Dwadzieścia dwa?

Nie jestem pewien, co zrobić lub powiedzieć, więc spadam z powrotem na maniery. "Jeśli to zły moment, mogę po prostu... wrócić jutro?".

Na to on przestaje oddychać. Dosłownie wstrzymuje oddech, gdy się prostuje i wpatruje się w moje oczy, jakby... co? Nie wiem. Jeleń w świetle reflektorów?

"Noooooo." Wychodzi jako jeden długi, niski ton. Prawie jęk. "Nie", powtarza jeszcze raz.

Potem się uśmiecha. Super duży. A ja byłem w pobliżu wystarczająco dużo ludzi, którzy mnie nie lubili, lub nie chcieli mnie w pobliżu, aby rozpoznać fałszywy uśmiech. Co jest dziwną rzeczą numer siedemdziesiąt pięć od czasu, gdy ściągnęłam tę ulotkę z tablicy ogłoszeń na stacji benzynowej, ale nadal udaję, że wszystko jest w porządku, ponieważ mogę chcieć tej pracy. Ma plusy.

"Nie bądź głupi." Teraz się otrząsnął, jego oddech jest pod kontrolą, a sztuczny uśmiech tylko trochę bardziej autentyczny niż kilka sekund temu. "Nie bądź głupi", powtarza. "Jesteś tutaj. Ja tu jestem. Jesteśmy tutaj. Więc..." Jego uśmiech słabnie. "Dlaczego tu jesteś?"

"Uh." Tak, nie wiem. Ten facet zachowuje się dziwacznie. I zdecydowanie nie jest tak gorący jak ten gorący koleś. Jest chudy i ma w sobie coś z kujona. "Praca?" mówię w końcu.

"Right! Right! Racja! Praca. Jesteś tu dla pracy. Praca dozorcy." Szepcze tę ostatnią część, jakby właśnie przypomniał sobie, że jest taka praca.

"Tak. Opiekunka. Ale..." Patrzę przez ramię. "Może powinienem wrócić jutro". Albo nigdy. "Jest późno i..."

"Pozwól, że oprowadzę cię naprawdę szybko. Potem możesz zdecydować, czy to jest dla ciebie, a jeśli nie, nie musisz zawracać sobie głowy wracaniem jutro."

To jest pierwsza rozsądna rzecz, którą powiedział, więc nie mam grzecznego sposobu, aby się z niej wydostać. "OK. Jasne, oprowadź mnie". Udaję, że patrzę na zegarek, którego nie mam na sobie i dodaję: "Ale mam tylko dziesięć minut. Mój przyjaciel mnie oczekuje i to długa jazda, więc-"

Patrzy w górę na nikły błysk resztek zachodu słońca wciąż prześwitujący przez witrażowe okno, a potem kiwa głową. "Dziesięć minut to mnóstwo czasu. Proszę za mną. Najpierw pokażę ci teren. Potem domek dozorcy".

"Domek?" Wyobrażałem sobie pokój. Nijaki, instytucjonalny pokój, który mógłby służyć jako sypialnia pacjenta w jednym z wielu szpitali psychiatrycznych, w których byłem przez lata. Nie domek.

Samo słowo "domek" wywołuje obrazy ryczących kominków i... no nie wiem. Drewnianych szafek. Może dzbanek z herbatą na starej kuchence. I okiennice. Dużo okien z okiennicami.

"Tak." Wzdryga się na mnie. "Domek jest dołączony do pracy. I jest całkowicie prywatny. I bezpieczny," dodaje, trzymając w górze palec. "Wewnątrz murów".

"Oh. Nicea. Jak znowu powiedziałeś, że masz na imię?".

"Będziemy schodzić w dół tą drogą. Uważaj na krok, teraz. Te schody są stare. Nie są zgodne z przepisami. Ludzie mają tendencję do potykania się na nich, ponieważ są płytkie i można wziąć trzy lub cztery w jednym kroku, ale najlepiej jest być ostrożnym i brać je tylko jeden na raz."

"Mam cię."

Idę za nim po schodach, które naprawdę są małymi kroczkami. A jest ich z tysiąc i jeden. Nie ma żadnych świateł w otwartym pokoju na dole, ale jest ich mnóstwo na zewnątrz w... jak to nazwać? Podwórko Sanktuarium? Okna sięgają od podłogi do sufitu i jest to co najmniej trzydzieści stóp, więc jest mnóstwo szkła, przez które to światło może przeciekać.

Nie wiem dokładnie, jak powinno wyglądać sanktuarium, ale pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl, gdy rozglądam się wokół, biorąc to wszystko do ręki, to... katedra.

"O, tak", mówi chłopiec-mężczyzna. "To robi wrażenie, prawda? Ja też pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem to miejsce. Byłem tak oszołomiony, że nie mogłem myśleć prosto."

"Tak," zgadzam się nieobecnie, gdy próbuję zobaczyć to wszystko na raz. Przede mną jest tyle witraży, że na oknach może być cała historia w górę. Jest też druga wielka klatka schodowa, podobna do tej, którą właśnie zeszliśmy, ale po lewej stronie. Potem trzecie, na prawo.

"To miejsce musi być ogromne" - mówię. Potem zaczynam się martwić o tę pracę. Opieka nad katedrą sprawia wrażenie bardzo dużej rzeczy. "Ilu masz opiekunów?"

"Tylko ciebie." On promienieje. "To wszystko jest twoje."

"Cóż, jeszcze nie." śmieję się.

Bawi się srebrnym pierścionkiem na swoim palcu, gdy zatrzymuje się przed dużymi drzwiami, które prowadzą na zewnątrz. "W porządku. Najpierw rzeczy pierwsze." Otwiera drzwi dla mnie i macha mi do przodu. Przechodzę przez nie i znajduję się przed najpiękniejszymi ogrodami, jakie kiedykolwiek widziałem. A światła? To są lampy, ale gazowe. Jak... takie stare gówno, które można zobaczyć w Williamsburgu.

Właśnie mam zamiar skomentować gaz - nie wiem, jak dbać o lampy gazowe - kiedy zauważam, że to właściwie nie jest ogród. "Czy to jest... cmentarz?"

"Wolimy nazywać to sanktuarium. Chodź. Domek jest w tę stronę. Zwiększmy tempo."

Spieszy w górę groszkowej ścieżki, która prowadzi na szczyt wzgórza, a potem idziemy w dół, w kierunku tylnej ściany terenu. Rozglądam się, starając się nadążyć, bo on praktycznie znowu biegnie. Wzdycha i dusi się. Bardzo, bardzo skupiony na swojej misji pokazania mi chaty.

To oznacza, że nie mogę naprawdę zbadać sanktuarium. Ale mogę powiedzieć, że to miejsce nie jest podobne do żadnego cmentarza, jaki kiedykolwiek widziałem. Wszystkie groby są ogromne. Wszystkie są jak małe domki. Jak... grobowce.




Rozdział pierwszy - Pie (5)

Racja. Jak grobowce, ty idioto.

Wkrótce docieramy do małego budynku. To nie jest dokładnie ten domek, który wyobrażałem sobie w katedrze. Nie ma dachu krytego strzechą, nie ma okiennic, ani skrzynek z jaskrawoczerwonymi pelargoniami. Ale jest osobliwy. Niewielki budynek z cegły - może kiedyś była to powozownia - ma cztery bardzo wysokie, bardzo chude okna wychodzące na front, po dwa z każdej strony wejścia.

"Oto jesteśmy." Mój przewodnik zatrzymuje się i kiwa głową na drzwi, gdy po raz kolejny wierci się srebrnym pierścieniem na swoim palcu u nogi.

Drzwi są oczywiście wykonane z tego samego starego, ciężkiego drewna, z którego wykonane były drzwi wejściowe. I znowu jest ten wiersz. Róg, kopyto, oko, kość. Mężczyzna, dziewczyna, miejsce z kamienia. Kleszcz czasu, ostatnia pomyłka, trzymaj ich bezpiecznie za bramą.

"Może wejdziesz do środka? Rozejrzyj się, podczas gdy ja zajmę się czymś tuż po drugiej stronie muru, zanim zrobi się zbyt ciemno".

Patrzę na drzwi. Potem z powrotem na niego. Potem całą drogę z powrotem do głównego budynku, który w tej chwili czuje się bardzo daleko.

Ten facet coś kombinuje. Nie jestem pewien co, ale wyciągnął mnie tutaj, bez nikogo w pobliżu. Nikt nawet nie wie, że tu jestem, oprócz Pii i... Och, czekaj. Ten gorący facet, który przywitał mnie przed domem. "Hej, gdzie jest ten facet, którego widziałem na zewnątrz? Czy to obecny dozorca?"

"Uh... facet?"

"Ten gorący facet bez koszulki na balkonie drugiego piętra?"

"Oh. To Tomas."

"Tomas." Szepczę jego imię, zanim mogę się powstrzymać. "Ładne imię."

"Tak. Uh, nie. On nie jest dozorcą. Jestem obecnym opiekunem."

"Więc on nie odchodzi?"

"Och, nie." Facet z opieki śmieje się. "On nigdzie się nie wybiera."

Kiwam głową, uśmiecham się - staram się nie uśmiechać zbyt mocno, właściwie - po czym mówię: "OK. Rozejrzę się".

Wypuszcza oddech, po czym uśmiecha się, odwraca się na pięcie i obchodzi drogę wokół strzelistego, zielonego żywopłotu.

Tak, jest dziwny. Ale odchodzi. Więc kogo to obchodzi, prawda?

W dodatku teraz, kiedy go nie ma, czuję się lepiej. We wszystkim.

Życie stanie się lepsze.

Czuję to.



Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pakiet ostateczny"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści