Iglica Węża

Rozdział I - Wstęp (1)

Rozdział I - Wejście

To był dzień mojego Sądu, a ja byłem przygotowany na tysiąc sposobów, które nie miały znaczenia.

Jeśli mam wybór między testami, wybiorę wyzwanie dialogowe lub matematyczne przed przyjęciem wyzwania bojowego.

W niefortunnym przypadku, gdy utknę w wyzwaniu bojowym, spróbuję uciec, jeśli będzie tam coś większego niż goblin. Możliwe, że nawet jeśli to goblin, w zależności od tego, jak wrednie wygląda.

Kolczaste pułapki nie są moimi przyjaciółmi. Kolczaste pułapki to wróg. Będę ich unikał za wszelką cenę.

Trenowałam do tego dnia od pięciu lat - od dnia, w którym mój brat, Tristan, odszedł na swój własny Osąd. Wszedł do Serpent Spire i, jak wielu innych, nigdy nie wrócił.

Teraz, mając siedemnaście lat, stałam wśród setek moich rówieśników. Czekali, by spróbować szczęścia. Ale ja nie ufałem szczęściu. Szczęście nie było niezawodne.

Zamiast zdawać się na los, zabrałem ze sobą wszystko, co mogło mi pomóc.

Przynoszenie broni i zbroi na testy było surowo zabronione, ale nie było żadnych zasad dotyczących przynoszenia plecaka pełnego zapasów. Sprawdziłem dwa razy, trzy razy. Może uznaliby mój hak chwytakowy za broń, ale przejście przez zwalony most było jednym z najczęstszych wyzwań, więc wątpiłem w to.

Moje buty były bardziej wytrzymałe niż te, które nosili moi towarzysze i oferowały znacznie lepszą trakcję. Zamiast jedwabnej koszuli, nosiłem czarną skórzaną dubeltówkę i spodnie. Nie było to obecnie modne, ale bardziej prawdopodobne, że spowolni pazur lub ostrze.

Ja też się uczyłem, ale istniały granice tego, czego mogłem się nauczyć z doświadczeń innych. Po wyroku wspomnienia osoby, która przystąpiła do testów, szybko zanikały, podobnie jak po przebudzeniu ze snu. Niektórzy ludzie zachowywali silniejsze wspomnienia niż inni. Przeczytałem każdą książkę, esej i skrawek papieru, który mogłem znaleźć, zawierający wskazówki dotyczące tego, czego doświadczyli inni. Ale nic nie było wiarygodne.

Najwyraźniej Selys - nasza dobroczynna bogini, twórczyni tej wieży-pułapki śmierci i wszystkich innych - chciała zachować pewien stopień tajemnicy dla nowych przybyszów.

Nawet przy całym moim przygotowaniu nie byłem pewien, jakie mam szanse na przeżycie tej męki. Z ponurych wyrazów twarzy moich rówieśników mogłem wywnioskować, że niektórzy z nich mieli w głowach te same liczby co ja.

A może po prostu onieśmielał ich widok iglicy. Widziałem wcześniej wieżę z daleka i wiedziałem, że jest duża, ale... to słowo nie było bliskie opisania jej. Gigantyczny mógłby zarysować powierzchnię. Może Titanic?

Nie mogłem nawet zobaczyć, gdzie się kończy.

Iglica miała z grubsza cylindryczny kształt, zbudowana była z matowego, niebieskiego kamienia, którego nie widziałem nigdzie indziej. Obwód podstawy wieży był prawie tak imponujący jak jej wysokość. Przyćmiła rozmiarami każdy zwykły zamek.

Nasi uczeni, wojskowi i poszukiwacze przygód spędzili lata, próbując odwzorować wnętrze iglicy. Nawet ich wspólne wysiłki ledwo pokryły ułamek szacowanych pomieszczeń. Nie wynikało to tylko z rozmiarów. Układ wnętrza iglicy ciągle się zmieniał, a pokoje i przejścia pojawiały się i znikały każdego dnia.

Bramy Sądu były szeroko otwarte, ale nie był to efekt zachęcający. Z wielkimi jak u ogra poszarpanymi kolcami skalnymi otaczającymi wejście, wyglądało to raczej tak, jakby wieża otworzyła swoje szczęki, aby połknąć swoje ofiary w całości.

Większość ludzi była skłonna zaryzykować wejście do iglicy z jednego powodu: była to szansa na zdobycie attunementu, znaku przychylności Selysa.

Każde dostrojenie niosło ze sobą moc, fragment błogosławieństwa bogini. Niektórzy z nich potrafili leczyć rany jednym dotknięciem. Inni mogli ciskać błyskawicami. Każde dostrojenie wiązało się z kosztami, ale to nie powstrzymywało nikogo przed próbą zdobycia go.

Ojciec był dostrojony. Matka była utalentowana. Czy Tristanowi nie powinno być łatwo przejść tych samych testów?

Tristan miał wszelką przewagę. Jako pierworodny, Matka i Ojciec szkolili go bez końca, wwiercali mu się w swoje własne doświadczenia w wieży. Żaden z dwóch Sądów nie był identyczny, ale znaleziono wspólne elementy. Fizyczne wyzwania. Zagadki. Testy na intelekt.

Studiował, przygotowywał się i robił każdy możliwy test próbny. Ale i tak nie zdał.

Matka odeszła niedługo po tym, a ojciec nalegał, by osobiście zapewnić mi dodatkowe szkolenie. Po dwóch latach wypisał mnie całkowicie ze szkoły publicznej. Przez ostatnie trzy lata codziennie ćwiczyłem pojedynki. Mam blizny, które mi o tym przypominają.

Ojciec chciał zrobić ze mnie idealnego spadkobiercę rodzinnego dziedzictwa. Zdobyć ten sam atut, który on posiadał - atut, z którego słynęła nasza rodzina.

Nic mnie to nie obchodziło. Dla mnie zdobycie atencji było tylko jednym z ułamków długoterminowego planu.

Według legendy bogini obdarzała dobrodziejstwem każdego, kto był na tyle odważny, by dotrzeć na szczyt jednej z jej iglic. Istniały rozproszone opowieści o sukcesach. Bohaterowie, którzy spotkali boginię i pragnęli bogactwa, władzy, a nawet dołączenia do niej w boskim królestwie unoszącym się wysoko nad światem.

Nie miałem zamiaru próbować dostać się na szczyt wieży w tej chwili. Zdobycie atencji było tylko pierwszym krokiem na mojej drodze, który dałby mi moc niezbędną do rozpoczęcia wspinaczki.

Mogły minąć lata, zanim urosłem na tyle silny, by dotrzeć na szczyt wieży.

Ale w końcu tam dotrę.

I poproszę boginię o oddanie mojego brata. To był jedyny sposób, by moja rodzina wróciła do siebie.

Tuż przed bramą zatrzymała mnie para opancerzonych w miedź strażników.

"Imię?"

"Corin Cadence."

Jeden ze strażników przesunął palcem w dół listy, aż znalazł mnie, skreślając nazwisko. "Będę musiał sprawdzić twoją torbę i dokumenty".

Podałem mu najpierw dokumenty, a potem torbę. Dla strażnika musiało to być prozaiczne. Rutyna. Dla mnie stawka była nieco poważniejsza. Miałem ryzykować życiem, a nikt, kogo spotkałem, nawet nie skomentował tego faktu. Nikt nie zaoferował ani jednego ostrzeżenia.




Rozdział I - Wstęp (2)

Mój ojciec nie raczył nawet odprowadzić mnie na stację kolejową. Wydawało się to nielogiczne, biorąc pod uwagę czas, jaki poświęcił na przygotowanie mnie. Pewnie uznał, że będę się czuł pewniej, robiąc to sam.

Jak zwykle, mylił się.

Ręce mi drżały, gdy zerknąłem na wejście. Wzdrygnęłam się, patrząc, jak kandydaci przede mną rozmywają się w przejrzystości, a potem w nicości, gdy przekraczają próg wieży. Wyglądało to tak, jakby się rozpadali. Może tak było. Nie wiedziałbym, dopóki bym nie spróbował.

Strażnik podał mi z powrotem moją torbę. "Możesz kierować się do środka".

"Dzięki."

Podeszłam do progu. Wiedziałem, co będzie dalej, ale nie podobało mi się to.

Nie ma wyboru. Doszedłem już tak daleko.

Zamknęłam oczy i wkroczyłam w paszczę węża.

***

Każdy centymetr mojej odsłoniętej skóry płonął, jakbym od kilku dni przebywał na słońcu. Na szczęście zamknięcie oczu uchroniło je przed tym uczuciem.

Mniej szczęśliwie, nie zapobiegło to mdłościom. Mój żołądek zareagował jako następny i przewróciłem się, by zwymiotować na szarą kamienną podłogę. Moje oczy otworzyły się, gdy mój skromny lunch mnie opuścił.

Stałem na środku komnaty z białego kamienia. Jasna poświata oświetlała pomieszczenie bez wyraźnego źródła. Pomieszczenie było okrągłe, miało może trzydzieści stóp średnicy. W centrum znajdowała się formacja filarów o wysokości do pasa. Naliczyłem ich w sumie dwanaście.

Każdy filar miał na szczycie pojedynczy obiekt. Moje pierwsze wyzwanie. Mój pierwszy wybór.

W pomieszczeniu znajdowały się trzy widoczne wyjścia, na które rzuciłem okiem, zanim podjąłem jakiekolwiek dalsze kroki. Jedno było na wprost mnie, pozostałe po dziewięćdziesiąt stopni w każdą stronę. Odwróciłem się na chwilę, ale nie było tam żadnych drzwi wyjściowych, tak jak mnie ostrzegano.

Same drzwi były wyryte podobnymi runami jak te, które strzegły samej wieży. Każde z nich miało jeden centralny symbol: koło z kolorowym kryształem wewnątrz. Klejnoty były niebieskie, żółte i czerwone, od prawej do lewej. Księgi, które studiowałem, wspominały o podobnych drzwiach. Otwarcie drzwi było tak proste, jak dotknięcie klejnotu, ale różni autorzy spekulowali, że kolory miały jakieś znaczenie. Większość wierzyła, że czerwony oznacza na przykład ścieżkę przemocy.

O tę część będę się martwił po tym, jak zorientuję się, co tu robię.

Ruszyłem w stronę centrum pomieszczenia. Filary tworzyły mniejszy krąg w komnacie, rozłożone w równej odległości od siebie. Przedmioty na filarach były generalnie łatwe do zidentyfikowania.

Klucz, złoty, z motywem skrzydeł.

Zwój, zapieczętowany woskiem.

Księga, mniej więcej tak gruba jak moja zamknięta pięść.

Zatrzymałem się tam, przyglądając się bliżej księdze. Okładka była skórzana, bardziej w stylu osobistego dziennika niż podręcznika. Na powierzchni nie było żadnego pisma.

Interesujące. Będę musiał później przyjrzeć się temu bliżej.

Przeszedłem do następnej sekcji przedmiotów.

Pierwszym przedmiotem, który przykuł mój wzrok był rubinowy posąg Katashiego, czyli Visage of Valor. Ciekawe, bo Katashi nie był wizją typowo kojarzoną z tą iglicą - byłby to Tenjin, Wizaż Natchnienia.

Następny postument wydawał się być pusty. Podejrzane.

Trzeci miał pióro, którego końcówka ociekała atramentem. Brak odpowiedniego kałamarza. Może to magiczne pióro?

Może to pióro ma być połączone z księgą? Hrm.

Przeszedłem do następnej sekcji, zauważając, że wszystkie te filary trzymały broń.

Miecz z ozdobną brązową rękojeścią, opatrzony.

Laska do pojedynków w nieznanym stylu.

Broń palną. Z trudem przyszła mi do głowy konkretna nazwa, ale słyszałem o nich tylko w książkach. Miała długą lufę, a obok niej pojemnik z metalowymi kulkami. Zdziwiłem się, że widziałem takie, biorąc pod uwagę ich rzadkość po tej stronie kontynentu.

Ostatnie trzy filary wszystkie trzymały przedmioty do noszenia.

Kamizelka do pojedynków, materiał wyryty runami.

Tarcza, drewniana i metalowa.

Kołnierz wysadzany licznymi kamieniami szlachetnymi. Nie widziałem żadnych run wyrytych na nim, więc nie sądziłem, że jest zaczarowany, ale nie byłem ekspertem od magii. W każdym razie jeszcze nie.

To nie jest pułapka śmierci, której się spodziewałem.

Nigdy wcześniej nie słyszałem o takim pomieszczeniu. Może większość ludzi nie zaliczała tego jako testu? To wydaje się wątpliwe. Rozumiałem, że każdy mój ruch w iglicy był oceniany.

Dostałem więc nietypowy pokój startowy. To było w porządku. Słyszałem wcześniej o pokojach z przedmiotami, tylko nie o tym konkretnym układzie. Ogólnie rzecz biorąc, zabieranie przedmiotów było bezpieczne.

Ogólnie.

Może to był test na chciwość... Czy miałem zostawić wszystko? A może wziąć tylko jeden przedmiot?

Potrząsnąłem głową. Mogłem zgadywać w nieskończoność, nie dochodząc do odpowiedzi.

Przyjrzałem się bliżej samym platformom, badając je w poszukiwaniu czegokolwiek niezwykłego. Ukrytych paneli, wskazówek czy przełączników. Bogini uwielbiała takie rzeczy... tak przynajmniej mówiono.

Nie znalazłem żadnego, co było głęboko niepokojące.

Czas ustalić priorytety.

Wiedziałem, że jest duża szansa, że coś się stanie, gdy podniosę pierwszy przedmiot. Może gdzieś uruchomi się pułapka, albo pozostałe przedmioty znikną.

Zakładając, że ten sprzęt był przeznaczony do wzięcia, co było mi najbardziej potrzebne?

Klucz mógł być, cóż, kluczem do mojego sukcesu. Albo zupełnie bezwartościowy. Zwój był taki sam; z łatwością mógł być mapą do lochu lub jakimiś ezoterycznymi notatkami na temat teorii matematycznej. Książka miała ten sam stopień binarnej obietnicy.

Kolejny zestaw nie zrobił na mnie wrażenia, choć mocno rozważałem dotknięcie pustego postumentu, żeby sprawdzić, czy coś uruchomi. Może miałem coś na nim położyć? Poświęcić coś wartościowego w zamian za to, co brałem?

Zrobiłbym to, gdybym miał okazję, postanowiłem. A jeśli zdarzyło mi się przy okazji rozwiać jakiś niewidzialny przedmiot, tym lepiej.

Broń. Tak, te mogłyby się przydać. To miejsce było pełne potworów, a ja nie mogłem wnieść broni do środka. Może bogini wiedziała, że będę potrzebował sposobu na walkę.




Rozdział I - Wstęp (3)

A może wpadłbym na potwory tylko wtedy, gdybym wziął broń. Szeroko spekulowano, że konfiguracja wieży reagowała na wybory w danym pomieszczeniu.

Kolejną sekcją były wearables. Kamizelka do pojedynków była niezwykle kusząca. Runy na jej powierzchni czyniły ją odporną na obrażenia zarówno od ataków fizycznych, jak i słabych magicznych. W zależności od gęstości runów, kamizelka zazwyczaj wytrzymywała od jednego do trzech trafień zanim wymagała naprawy. Ta wyglądała na wysokiej jakości.

Ostatecznie moja ciekawość podjęła decyzję za mnie.

Położyłem rękę na pustym postumencie, szukając niewidzialnego przedmiotu, a następnie czując wzdłuż powierzchni.

Nic się nie stało.

Huh.

Następnie otworzyłem plecak, przeglądając swoje rzeczy. Nie zapalona świeca, kawałek krzesiwa i mały metalowy pręt do uderzania nim, jedzenie, woda, garść monet, rolka bandaży i zwój liny.

Garść monet stanowiła większość mojego osobistego majątku, a pojedyncza złota moneta większość tego.

Położyłem monetę na postumencie.

Znów brak wyraźnej reakcji ze strony pomieszczenia.

Zostawiłem ją tam mimo wszystko, przechodząc do postumentu z kluczem. Wyginając ręce w powietrzu, wziąłem głęboki oddech, a następnie parsknąłem.

I znów nic.

Czasami piedestał był tylko piedestałem, tak przypuszczałem.

Nie zamierzałam ryzykować. Wrzuciłem klucz do torby, a następnie włożyłem jedną z moich rzadszych monet w miejsce, gdzie był klucz.

Klucz był moim priorytetem, bo nie sądziłem, że cokolwiek tutaj będzie bezużyteczne. Selys była trudna do przewidzenia, ale uczeni zgadzali się, że jest ogólnie "sprawiedliwa". Wszystko tutaj miałoby wartość, albo w wieży, albo poza nią. Możliwe, że jedno i drugie.

Potrzebowałem tego, co najprawdopodobniej będzie miało znaczenie, a klucz był na szczycie tej listy, a następnie pióro i zwój. Wszystko inne mogło mieć przynajmniej pewną wartość poza wieżą, a więc niekoniecznie musiało być użyte w jej obrębie.

Najtrudniejszym wyborem było określenie, czy chcę wziąć broń, ze świadomością, że ten wybór może wpłynąć na kolejne wyzwania.

Mój ojciec chciałby, abym podniósł broń, abym dążył do testów bojowych tak często, jak to możliwe.

Nasza rodzina zasłynęła z walki. Był Shaperem, jak jego ojciec i dziadek. Gdybym nie podjął przynajmniej wysiłku, by kontynuować rodzinną tradycję, wiedziałbym, że będzie się za mnie wstydził.

Ale nienawidziłem krzywdzić ludzi. Zawsze tak było. Trenowałem z ojcem przez lata i cieszyłem się jak nikt inny, ale w tych rzadkich chwilach, gdy udało mi się go zranić - lub kogokolwiek innego - zamykałem się w sobie.

Ojciec uważał, że to czyni mnie słabym. Może miał rację, ale to niczego nie zmieniało.

Było jednak coś, czego bałem się bardziej niż krzywdzenia innych, a było to zawiedzenie mojego brata.

Odnalezienie go było czymś, o co byłem gotów walczyć.

Podniosłem laskę do pojedynków i zbadałem jej powierzchnię.

Broń była metalowym prętem o długości mniej więcej mojego przedramienia. Rękojeść stanowił czarny kryształ wpisany w runy, które przewodziły moją wewnętrzną esencję do broni. Wyregulowałem uchwyt tak, że mój kciuk zawisł nad przyciskiem, przypuszczalnie spustem. Na przeciwległym końcu znalazłem przełącznik, który najprawdopodobniej uruchamiał długie na stopę metalowe ostrze.

Moje własne laski do pojedynków zawsze były czysto runiczne; mechanizmy spustowe opierały się na dotknięciu runy i zastosowaniu skupionej myśli. Nie byłem dostrojony - nie miałem własnych zdolności magicznych - ale każdy mógł używać laski do pojedynków przy odpowiedniej praktyce. A ja ćwiczyłem. I ćwiczyłem.

Broń runiczna taka jak ta wyrywała manę z wnętrza ciała posiadacza, wykorzystując ją do zasilenia wybuchu energii, jeśli laska była w stanie domyślnym, lub do naładowania ostrza energią, jeśli broń została rozłożona. Pojedynkowi pojedynkowicze nauczyli się szybko przełączać między stanami, aby korzystać z funkcji walki wręcz i na odległość. Jeden podmuch z laski często wystarczał do obezwładnienia nieopancerzonego celu. W związku z tym używano kamizelek pojedynkowych.

Ja również wziąłem kamizelkę pojedynkową i wsunąłem ją na siebie. Zarówno broń jak i zbroję wymieniłem na monety.

Zabrawszy już trzy przedmioty, nie mogłem się oprzeć, by nie wziąć jeszcze trochę, nawet wiedząc o stale rosnącym ryzyku.

Zabrałem księgę i zwój, ponownie wymieniając je na monety. Miałem szczerą nadzieję, że bogini lubi monety.

Mechaniczne części laski do pojedynków zaniepokoiły mnie. To była nietypowa konstrukcja, obca. Wcisnąłem przełącznik z tyłu, a laska rozwinęła ostrze, tak jak się spodziewałem. Musiałem wcisnąć przełącznik i pociągnąć go w dół, by ostrze się schowało, co było denerwujące. Najprawdopodobniej była to sprężyna.

Cóż, dostosowałbym się.

Broń miała od spodu mały klips przeznaczony do przyczepiania do ubrania, który wykorzystałem do zabezpieczenia jej na pasie. Wyciągałem laskę w momencie, gdy wyczuwałem jakąkolwiek szansę na walkę.

Otworzyłem książkę. Wyglądała na pustą. Zagadka? Będę się o to martwił później. Odłożyłem księgę na bok.

Następnie złamałem pieczęć na zwoju, rozwijając go.

Z pozytywnych rzeczy, to miało na sobie pismo.

Niestety, nie było ono w języku, który mógłbym odczytać. Może Valdaric? Nie byłem ekspertem od lingwistyki. Zwinąłem go i wrzuciłem do plecaka, lekko poirytowany.

Krótko zastanawiałem się, czy pióro miało być używane w połączeniu z pustą księgą, czy też nie.

Nie miałem jak się dowiedzieć, naprawdę.

Jeden dudek wymieniony na jedną monetę.

Dobry interes dla bogini, jeśli o mnie chodziło. Może ta cała sprawa z wieżą była tylko pretekstem do okradania siedemnastolatków z ich ciężko zarobionych oszczędności.

Wątpiłem w to, ale kto mógł wiedzieć na pewno?

Podeszłam najpierw do niebieskich drzwi. Niebieski był miłym, bezpiecznym, spokojnym kolorem. W powszechnym mniemaniu kojarzył się też z cechami umysłowymi, a ja uznałem, że mam największe szanse na przetrwanie umysłowych zagadek.

Dotknąłem klejnotu. Drzwi zadudniły, osuwając się w zagłębienie w ziemi.




Rozdział I - Wstęp (4)

Kolejne pomieszczenie miało kształt kwadratu, a pośrodku niego mniejszy kwadrat, podzielony na siatkę. Po przeciwnej stronie pomieszczenia znajdowało się troje drzwi, każde z innym kolorem klejnotu. Fioletowy, zielony i - hm - może indygo?

Każdy z kwadratów siatki w pobliżu centrum miał kolorową płytkę, a każda płytka miała obcy symbol w środku.

Naprawdę nienawidzę kolorowych puzzli.

Dużo czytałem o tym stylu układanki, a nawet próbowałem kilku ćwiczeniowych. Byłem w nich okropny.

Oddaliłem się od drzwi, kręcąc głową. Zamknęły się bez żadnej dalszej interakcji z mojej strony.

Podszedłem do czerwonych drzwi i otworzyłem je.

Ukazał się długi, wąski korytarz, wystarczająco szeroki, by dwie osoby mogły iść obok siebie. Mogłem zobaczyć drzwi na przeciwległym końcu, ale ledwo.

Na środku ścieżki stał jednak potwór.

Najbardziej uroczy potwór na świecie.

Wyglądał jak duży kot domowy, w szare i białe paski, siedzący z podniesionymi przednimi łapami. Miał trzy długie, królicze uszy i powłóczysty, szczurzy ogon. Gdy mnie zobaczył, przechylił głowę na bok, nadając mi pytający wyraz.

Było zbyt urocze, by umrzeć.

Odsunąłem się od drzwi, chichocząc do siebie.

Możliwe, że jestem najgorszym poszukiwaczem przygód na świecie.

Zostały jedne drzwi.

Czerwone drzwi zasunęły się, gdy skierowałem się do żółtych i dotknąłem ostatniego klejnotu.

Ostatni pokój był kwadratowy, miał około dwudziestu stóp średnicy. Taki sam rozmiar jak pierwszy, który otworzyłem.

Ten też był podzielony na mniejsze kwadraty, ale w zupełnie inny sposób.

Brakowało solidnej jednej trzeciej kwadratów. Z mojego punktu widzenia w drzwiach, nie widziałem nic poniżej szczelin w podłodze poza ciemnością. Założyłem, dla bezpieczeństwa, że to będzie pewna śmierć, jeśli wpadnę do jednej z tych dziur.

Naprzeciwko mnie, blokując jedne z trzech drzwi wyjściowych z pomieszczenia, stało lustro. Było wyższe ode mnie i prawie dwa razy szersze.

To wydawało się najbardziej atrakcyjną opcją. Widoczne pułapki nie martwiły mnie tak bardzo, jak nadepnięcie na niewłaściwy kafelek w jakiejś kolorowej układance.

Nie wszedłem do żółtego pokoju. Nie od razu.

Najpierw musiałem zmapować te kwadraty.

Lewa i prawa połowa pomieszczenia były prawie symetryczne. Nie do końca, ale wystarczyło trochę obserwacji, by dostrzec różnice w ścieżkach. Dwie ścieżki prowadziły do dwóch drzwi na przeciwległych końcach pokoju.

Trzecie drzwi miały przed sobą tylko pojedynczy kwadrat podłogi, bez żadnej solidnej ścieżki do nich. Musiałbym skakać, lub w inny sposób rozwiązywać problemy, aby dostać się do nich.

Drzwi były oczywiście oznaczone kolorami. Zielone drzwi były odosobnione, po mojej lewej stronie. Pomarańczowe były po mojej prawej. Złote w centrum. Dwa z nich były wyraźnie kombinacją kolorów z pierwszego pokoju, a w pokoju z kolorowymi kwadratami widziałem zielony jako opcję... Czy oba zielone drzwi prowadziłyby do tego samego miejsca? Nie byłem pewien.

I nie było to łatwe do sprawdzenia, ponieważ wiedziałem, że istnieje duża szansa, że drzwi, których użyłem, by wejść do tej komnaty, znikną w chwili, gdy do niej wejdę. Bogini nie pochwalała cofania się, najwyraźniej.

Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wydawało się zbyt proste; lustro zapewne pełniło jakąś funkcję, która nie była oczywista z daleka. Może niektóre płytki były iluzoryczne, a niektóre "luki" były w rzeczywistości solidne, i musiałbym spojrzeć w lustro, aby zobaczyć prawdziwą ścieżkę. To wydawało mi się ważną zagadką i przerażało mnie o wiele mniej niż kolorowe płytki.

Przerażało mnie to bardziej niż kot-szczur-królik, ale naprawdę chciałem uniknąć zabicia czegoś bez przyczyny.

Przeskanowałem pokój w poszukiwaniu czegokolwiek, do czego mógłbym przywiązać linę ratunkową w razie upadku. Żadnych poręczy, żadnych oczywistych występów z podłogi. Tylko kwadraty, niektóre puste, niektóre najwyraźniej bezpieczne. I lustro, oczywiście.

Przyniosłem dużo liny. Prawie pięćdziesiąt stóp, zwinięte, wysokiej jakości. Wieża była znana z posiadania dołów, z których wiele byłoby śmiertelnych.

Jeden koniec liny zawiązałem wokół pasa węzłem wspinaczkowym. Przygotowałem drugą stronę liny jako surowe lasso, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka.

Tak jak się spodziewałem, nie było wyjścia, kiedy się odwróciłem.

Nie spodziewałem się jednak cienistego simulacrum siebie, które pojawiło się przed lustrem.

Oh, resh. To źle...

Podniosłem swój sznur, przygotowując się do rzucenia nim w lustro.

Duplikat dokładnie skopiował moje ruchy, trzymając identyczną linę.

Ach, zagadka "zabójczy cień, który odzwierciedla to, co ja robię". Klasyka.

Wysunąłem stopę do przodu, nie robiąc pełnego kroku na wypadek, gdyby ziemia przed mną była iluzoryczna. Na szczęście kolejny kwadrat okazał się równie solidny, jak się wydawał.

Cienisty stwór odzwierciedlił mój ruch.

Pomachałem.

Pomachało.

"Cześć", powiedziałem. Nawet jeśli wiedziałem, że będzie próbował mnie zabić, nie było potrzeby być niegrzecznym.

Otworzył usta, lustrując mnie, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Straszne.

W duplikacie nie było nic jawnie niebezpiecznego, ale byłem pewien, że złe rzeczy się wydarzą, jeśli podejdzie zbyt blisko. Albo ewentualnie jeśli zbyt długo będę rozwiązywał to, co miałem rozwiązywać.

Nadal przesuwałem stopę, przesuwając się w prawą stronę pomieszczenia. Chciałem wyraźnie rzucić się na lustro z moją liną, bez cienia rzucającego linę w moim kierunku. Nie miałem pojęcia, co może zrobić lina cienia, jeśli mnie uderzy, ani jak zareaguje cień, jeśli dotknie mojej własnej liny.

Kiedy już byłem na miejscu, rzuciłem linę w lustro.

I chybiłem.

Cień odbił mnie, rzucając swoją własną linę, z równie bezużytecznym skutkiem.

Rzuciłem linę po raz drugi, znów chybiając.

Płytka, na której stałem, gdy wszedłem do pokoju, oderwała się od pozostałych, pogrążając się w ciemności poniżej.

Oh, resh me. Mam limit czasowy.

Skończyłem zwijać linę, przerzuciłem ją leniwie przez ramię i ściągnąłem z pasa laskę do pojedynków.

Cień lustrował mnie wzrokiem. Gdybym strzelił do niego, pewnie wystrzeliłby coś z powrotem do mnie. Nie wiedziałem, czy laska cienia wytworzy pocisk, ale jeśli tak, to może być groźniejszy niż mój własny.




Rozdział I - Wstęp (5)

Zamiast tego wycelowałem w lustro, naciskając przycisk.

Poczułem znajome mrowienie, gdy laska wyssała manę z mojego ramienia, kierując ją do rdzenia broni i wydalając w postaci niebiesko-białej wiązki arkanów. Bełt uderzył w lustro i - co było do przewidzenia - odbił się od niego.

Nie miałem czasu na unik. Podniosłem obie ręce w postawie obronnej i wybuch zderzył się z moimi przedramionami. Siła wybuchu odrzuciła mnie do tyłu, pozostawiając jedną z moich stóp dyndającą tuż nad krawędzią śmiertelnego upadku.

Pochyliłem się do przodu, opadając na kolana i łokcie, by uniknąć zejścia do dołu.

Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, co zrobił mój duplikat: jego własny pocisk był cichy i niemal niewidoczny. Śledząc ścieżkę od laski pojedynkującej się istoty, mogłem jednak dostrzec dziurę w ścianie, wżerającą się na prawie trzy stopy w kamień.

To było kilkanaście razy więcej siły niż byłem w stanie wykrzesać, i więcej niż wystarczało, by przeciążyć ochronę mojej kamizelki do pojedynków.

Nie mogłem tego przyjąć w walce na strzały.

Oddychając głęboko, przepchnąłem się na nogi.

Kolejna płytka spadła w ciemność. Maszerowałem do przodu, podążając ścieżką w kierunku centralnych drzwi, moje oczy podążały za cieniem.

Odzwierciedlał mnie, ale pomieszczenie nie było symetryczne.

Kiedy zbliżyłem się do środka pomieszczenia, znalazłem miejsce, którego szukałem. Przestrzeń, w której mogłem bezpiecznie ruszyć do przodu, ale pojedynczy krok pogrążyłby cień w ciemności poniżej.

Zrobiłem krok do przodu.

Mój duplikat tego nie zrobił. Zamiast tego podniósł w moją stronę swoją laskę.

Pobiegłem.

Gah. Głupi cień, nie przestrzegający zasad.

Podmuch rozdarł za mną powietrze, gdy popędziłem w stronę lustra, kryjąc się za nim. Widziałem trzy opcje, gdyby cień do mnie strzelił - lustro odbiłoby podmuch, lustro pękłoby i zniszczyło cień, albo lustro pękłoby i cieniowi nic by się nie stało.

Dwie z trzech opcji prowadziły do mojego przeżycia i było mi z tym dobrze.

Niestety nie dało się zobaczyć, co robi cień, jeśli byłem w pełni ukryty za lustrem... a ja miałem ograniczony czas na działanie.

Podniosłem laskę, nasłuchując. Stworzenie nie wydało żadnego dźwięku.

Nie mogę tego przechytrzyć. Muszę to przemyśleć.

Może mi się udać, jeśli popędzę do drzwi, ale może nie.

Mógłbym spróbować wytrzymać tutaj, dopóki cień nie padnie, ale jest spora szansa, że obejdzie bok lustra i unicestwi mnie przed tym.

Może mógłbym oddać strzał rozpraszający w jedną stronę, a potem obejść drugą?

Zbyt ryzykowne.

Jest duże prawdopodobieństwo, że jest jakoś powiązany z lustrem, biorąc pod uwagę motyw pomieszczenia.

Co ja tu robię? Jedną hipotezę mogę sprawdzić już teraz.

Przycisnąłem laskę do drewnianego oparcia lustra i nacisnąłem przełącznik uruchamiający sprężynujące ostrze.

Ostrze przebiło się przez lustro, rozpryskując drewno i szkło.

A stwór zawodził w agonii.

Najwyraźniej potrafiło wydawać dźwięki.

Chwyciłem laskę obiema rękami, ciągnąc w dół, gdy mój cień krążył wokół lustra.

Gdy moja broń przedarła się przez lustro, klatka piersiowa cienia została rozerwana.

Stałem, krzycząc, gdy wyrwałem broń w górę, przecinając górną część lustra.

Przepołowiłem cień.

Padł na ziemię, bezwładny. Zadrżałem, patrząc na to, próbując wyprzeć z umysłu poczucie winy.

To nie było prawdziwe. To tylko iluzja, figura stworzona przez lustro.

Nie byłem tego pewien, ale starałem się przekonać siebie najlepiej jak potrafiłem.

Trzasnąłem barkiem w lustro, ale ono nie upadło. To było w porządku.

Wycofałem ostrze, pędząc w stronę złotych drzwi. Może miałem czas na zwiedzanie, może nie. Nie podobały mi się moje szanse, jeśli będę czekać.

Dotknąłem złotego klejnotu, odsłaniając pomieszczenie ze szklanym stołem i dwoma szklanymi krzesłami na środku. Na stole leżała tablica, na której szczycie znajdowały się szklane figurki. Valor, jeśli się nie mylę.

Wystarczająco dobre.

Wkroczyłem do środka.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Iglica Węża"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści