Spadek z kosmosu

Prolog - Dzień, w którym upadliśmy

Mama i tata posadzili Jilly i mnie, kiedy wróciliśmy ze szkoły w piątek. Na zewnątrz był styczniowy mróz - śnieg piętrzył się na krawędziach ćwierćmilowej uliczki prowadzącej do naszego domu - i tata zrobił nam gorącą czekoladę, kiedy weszliśmy do środka po spacerze z przystanku autobusowego. Potem usiedliśmy na czerwonej kanapie. Oni usiedli na zielonej.

Mama powiedziała: "Tata i ja zamierzamy się rozstać. Ma zamiar wyprowadzić się w ten weekend. Jestem pewna, że zauważyliście, że między nami nie dzieje się dobrze. Przykro nam, że musiałeś słyszeć, że tak często się kłócimy. Ale najważniejsze, żebyś wiedziała, że nadal będziesz widywać nas oboje i że oboje bardzo cię kochamy."

"Nadal będziesz mnie widział cały czas," powiedział tata. "Zamierzam kupić kilka łóżek piętrowych, abyście mogli zostać ze mną, kiedy tylko zechcecie". Nie patrzył nam w oczy. Wpatrywał się głównie w dywan.

"Chcemy, żebyś rozmawiał z nami o wszystkim, co leży ci na sercu i nie bój się uczuć, które masz w związku z tym, bo cokolwiek czujesz, jest to całkowicie normalne" - powiedziała mama.

Nie bałam się uczuć, które mi towarzyszyły. W kolejności były to: ulga, zmieszanie i strach. Pewnie też kilka innych, ale to były te największe. Jilly była czystym smutkiem. Jej ciało się trzęsło. Przysunąłem się do niej bliżej na kanapie i objąłem ją ramieniem.

Tata powiedział: "Słuchaj, to wszystko moja wina. Bardzo mi przykro. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby wszystko naprawić i spróbować znów być rodziną".

I to wszystko zmieniło. Na przykład moje uczucia przeorganizowały się na: zagubienie, strach i jeszcze więcej zagubienia. Jilly mniej się trzęsła, a jej oczy rozszerzyły się, jakby mogła jakoś zobaczyć, że nasza rodzina się nie rozpada. Ale ona wiedziała, że tak jest. Ja wiedziałem, że tak jest. Mama wiedziała, że tak jest. Tata wydawał się być jedynym, który był nieświadomy.

Mówił tylko rzeczy, żeby wydawało się, że jest lepiej i żeby Jilly nie płakała. Witaj w moim życiu.

Przykład 1: Jilly i ja na tylnym siedzeniu każdego lata, gdy tata odwozi nas do domu z obozu dziennego. Pytam, czy możemy zatrzymać się na lody. Tata mówi, że nie. Wracam do oglądania drzew, które mijają nas podczas jazdy. Jilly zaczyna płakać. Mówi coś w stylu "Naprawdę chcę lody!" i tata zatrzymuje się na lody.

Przykład 2: W zeszłym roku są wakacje i mama wybiera się na wędrówkę ze swoją przyjaciółką Patty. Pytam tatę, czy możemy z Jilly zostać do późna, żeby obejrzeć odcinek Star Treka. On mówi, że nie. Zaczynam kierować się w górę schodów, aby umyć zęby i iść do łóżka. Jilly włącza fajerwerki i mówi coś w stylu "Ale ja naprawdę chciałam to zobaczyć! I są wakacje!", a tata włącza Star Treka i woła, żebym zeszła na dół.

Zawsze było tak samo. Próbowałam płakać, ale on mówił mi, że "tak to już jest". Dla mnie. Ale nie dla Jilly. Jilly nie miała swojego sposobu na życie. Po prostu dostawała to, co chciała, jakby jej łzy i moje łzy były dwoma różnymi elementami.

On nie jest złym ojcem. Jest po prostu zmieszany, to wszystko. Kiedy jest na zewnątrz, zazwyczaj jest w porządku. Kiedy jest w środku, to tak jakby nie mógł dobrze myśleć z powodu braku świeżego powietrza czy czegoś takiego. To była zima. Spędzaliśmy dużo czasu w środku.

Mama powiedziała: "Tata potrzebuje pomocy. Wiesz, że ma pewne problemy. Potrzebuje trochę czasu, żeby wszystko sobie poukładać".

Zwróciłem uwagę na somów w jej zdaniach. Jakaś pomoc. Jakieś problemy. Jakiś czas.

Jilly powiedziała: "Dowiedzieć się, czy nas kocha".

Tata powiedział: "Nie martw się, kochanie. Wrócę."

Mama powiedziała: "Jack, nie mów tak. Już o tym rozmawialiśmy."

Tata powiedział, "Przepraszam. Ale to jest to, czego chcę." Odwrócił się do nas i powiedział: "Wasza matka zmusza mnie do tego".

Z tym, mama wyrzuciła ręce w powietrze i plasnęła na swoim ulubionym krześle i skrzyżowała ręce.

To był taniec moich rodziców. Tata zawsze prowadził. Mama musiała podążać za nim albo inaczej. Brzmi to źle i było złe. Właśnie skończyłam dwanaście lat miesiąc wcześniej i nie mogłam sobie przypomnieć czasu, kiedy nie kłócili się co drugi weekend. Ale to nie były kłótnie, dokładnie. Tata po prostu zaczynał krzyczeć, a mama starała się to ukryć przed nami. Rodzice są dziwni, że mogą ukryć krzyk przed ludźmi we własnym domu. Krzyk jest jak alarm dymny. A celem alarmu dymnego jest obudzenie ludzi.

Wiedziałem, że ta rozmowa nadejdzie. Albo miałem nadzieję. Ale za tatą też bym tęsknił. To było skomplikowane.

Tata wyprowadził się tej nocy. Przyjaciółka mamy przyszła zabrać mnie i Jilly na kolację i lody. Kiedy wróciłyśmy do domu, mama była tam sama i Jilly przez chwilę płakała, ale ja nie.

Więc teraz wiecie jak to się zaczęło, nasz upadek z kosmosu. To długa podróż z góry tam do dołu tutaj i są jeszcze inne rzeczy, które musicie wiedzieć:

1. Gwiazdy nie są tylko gwiazdami, jak was uczono. Mówią mi, jak się czuję, kiedy na nie patrzę. Nikt nie może zmienić mojego zdania na ten temat, ponieważ nikt nie wie nic o tym, jak wielki i potężny jest wszechświat.2. Mój tata jest dobrym człowiekiem ze złą chorobą. On nie jest swoją chorobą. Ale czasami może się nim wydawać.3. Mój tata był moją gwiazdą przewodnią przez całe moje życie. To nie było tak, że nie lubiłem mojej mamy. Kocham ją. Ona jest moją mamą. Ale tata i ja mieliśmy coś wyjątkowego. On i mama zawsze mówili, że jesteśmy wycięci z tego samego materiału.4. To jest problem.5. Wyobraź sobie taką sytuację: Miałam dziewięć lat i razem z tatą szliśmy przez las i zobaczyliśmy łanię i jej dwa łanie zaledwie kilka stóp od nas, a potem podszedł kozioł, a to się nigdy nie zdarza. Tata trzymał mnie za rękę, a my zamarliśmy i patrzyliśmy i to była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Czteroosobowa rodzina. Tak jak na rodzinnych zdjęciach, które mieliśmy w całym domu. Łania i jej młode odsunęły się od kozła, a tata i kozioł patrzyli na siebie, tata się uśmiechnął i głęboko odetchnął, a kozioł wyglądał, jakby chciał do nas podejść, a potem uciekł w głąb lasu.

Wyobraź sobie to: Tata miał łzy spływające po policzkach, a my po prostu staliśmy tam trzymając się za ręce i mówiąc rzeczy takie jak "Wow" i "Święta krowa", a łzy wciąż płynęły z jego oczu i po minucie nie wiedziałem, czy tata jest szczęśliwy czy smutny, ale wiedziałem, że jest moim tatą i będę tam dla niego na zawsze i on też będzie tam dla mnie na zawsze.

Wyobraź sobie to: Wszystko się zmieniło i nie wiem dlaczego.




Rozdział 1-Pretend Pie

Mama znowu bazgra numery. Stół kuchenny jest pełen papierów. Rachunki, książeczki, żółte tabletki prawne. Ma minę skupienia, która może wyglądać, jakby była zła, ale nie jest.

Mama zawsze była świetną komunikatorką. Rozmawia przez telefon z ludźmi od rachunków, jakby znała ich od lat - pamięta ich imiona, śmieje się i żartuje. Jilly podchwyciła jej charakterystyczne zamknięcie - tę część, w której osoba wystawiająca rachunek pyta, czy może zrobić dla ciebie coś jeszcze.

"Czy możesz kupić sobie ciasto w drodze do domu z pracy i udawać, że zrobiłam je dla ciebie?".

Słyszałam to sto razy, odkąd byłam mała.

Jilly też to mówi, ale nie musi płacić rachunków ani rozmawiać przez telefon. Mówi to tylko ludziom pracującym za ladami fast foodów i temu facetowi w myjni samochodowej raz. Zawsze się śmieją, bo Jilly jest zabawna.

Była. Jilly była zabawna.

Robię to, co zwykle w piątek po szkole. Żadnych prac domowych, cieszę się na weekend z robienia nowych konstelacji. Ponieważ mama od dwóch miesięcy zajmuje stół kuchenny swoją stacją akcji rozwodowych, rozkładam moją najnowszą mapę gwiazd na stoliku kawowym w salonie.

Mam narysowaną większość gwiazd, ale nie mam jeszcze linii. Kropki łączę dopiero wtedy, gdy mapa jest już gotowa. Tworzenie nowych konstelacji to najważniejsza część. Gwiazdy są zawsze takie same, ale linie i kształty zmieniają się w zależności od tego, jak się czuję i co niebo próbuje mi powiedzieć, dlatego tak ważne jest dla mnie rysowanie map. Czasami nie wiem, jak się czuję. Gwiazdy pomagają mi to rozgryźć.

"Chcę zagrać w jakąś grę czy coś" - mówi Jilly. Stoi na dole schodów trzymając wypchanego tygrysa, którego nie spuściła z oka od sześćdziesięciu trzech dni.

Patrzę na swoją mapę, a ona stoi i wpatruje się we mnie.

"Co?" pytam.

"Będziesz się bawić czy co?".

Spoglądam na zegar na ścianie. Są dwie godziny do zachodu słońca. "Chcesz wyjść na zewnątrz?" pytam.

"Nie."

"Daj spokój. W końcu jest wiosna. Nie możesz zostać tu na zawsze", mówię.

Spoglądam na moją mapę. Gwiazdy wszędzie - duże kropki i małe kropki. Zaczynam dostrzegać nowe kształty i potrzebuję czasu, żeby się zorientować, czym one są.

Mama mówi: "Dziewczyny, rozmawiam przez telefon, dobrze?". Mama patrzy na mnie i marszczy czoło. To sygnał. Przesuwa głowę w stronę tylnych drzwi. Kolejny sygnał.

Jakby to na mnie spoczywał obowiązek wyprowadzenia Jilly z domu.

Zwijam mapę i odkładam ją na górną półkę z książkami.

"Będę cię ścigać do strumienia", szepczę. "Załóż buty".

"Nie", mówi Jilly. Ona trzyma teraz swojego tygrysa tak mocno, że boję się, że jego wypchanie się rozwali.

Wiem, żeby nie walczyć z nią w tej sprawie. Wiem, co się stanie.

Biorę talię kart z półki i zabieram ją do swojego pokoju.

Mieszkam teraz na poddaszu. Największy pokój w domu. Trochę zimno w zimie i trochę gorąco w lecie, ale kogo to obchodzi, bo to najbliższy pokój gwiazd.




Rozdział 2 - Ekscytujące wyjątki

Trzy rozdania kart później, Jilly i ja siedzimy przy kuchennym stole, a mama wydaje chińskie jedzenie. Jej papiery są ułożone na parapecie, gdzie zostaną na weekend.

Nasza trójka dzieli się lo mein, a mama i ja dzielimy się pikantnym kurczakiem, bo Jilly nie znosi ostrych rzeczy. Uwielbia za to te grube kluski, siorbie je i sprawia, że się śmiejemy. Albo kiedyś tak było. Teraz po prostu obraca je wokół swojego widelca i je, jakby to było jakieś spotkanie biznesowe.

Mama siorbie swój makaron i rozśmiesza nas, ale Jilly wciąż nie chce siorbać.

"Jak tam twoja nowa mapa?" pyta mama.

"Dobrze," odpowiadam.

"Podłączenie czegoś jeszcze?"

"Widzę kilka rzeczy. Konik na biegunach. Boisko do koszykówki. Tygrysa." To nie są rzeczy, które widzę, ale mówię to i tak, bo weekendy i jedzenie na wynos są tu teraz święte.

"Tygrys? Taki jak mój?" Jilly wskazuje na swojego tygrysa, który siedzi na parapecie i pilnuje papierów mamy.

"Nie. Powiedziałam to tylko po to, żebyś wyglądała na szczęśliwą", mówię.

Jilly przestaje wyglądać na zadowoloną.

Mama robi tę minę z ustami zaciśniętymi w półuśmiechu, jakby mówiła shucks lub bardziej dorosłą wersję tego.

"Jilly i ja obejrzymy dziś wieczorem Czarnoksiężnika z krainy Oz" - mówi mama.

"Idę na wzgórze", mówię.

Od trzech dni jest pochmurno lub pada deszcz. Zakłócenia atmosferyczne. To wtedy, gdy chmury stają między mną a najważniejszym projektem dwudziestego pierwszego wieku.

Nie chwalę się. I nie dramatyzuję. Mówię poważnie.

Jestem Liberty Johansen i zamierzam zmienić sposób, w jaki ludzie patrzą na nocne niebo. Zamierzam uwolnić ich od starych zasad dotyczących gwiazdozbiorów i nauczyć ich, jak rysować własne mapy, ponieważ niebo próbuje im coś powiedzieć... tylko oni jeszcze tego nie wiedzą, ponieważ jestem szóstoklasistą, a nikt nigdy nie słucha szóstoklasistów, którzy mówią, że dokonają wielkich rzeczy. Ale ja jestem wyjątkiem.

Jesteśmy rodziną wyjątków.

Zamierzam zmienić sposób, w jaki świat patrzy na gwiazdy, mimo że jestem dziewczyną i żyję w czasach, w których ludzie śmieją się z nauki, dziewczyn i wszystkiego, co ma sens.

Jilly to dziewczynka, która przestała wychodzić na dwór i która w wieku dziewięciu lat wszędzie nosi ze sobą wypchanego tygrysa, mimo że jest już na to za stara.

A mama jest szczęśliwsza, odkąd tata się wyprowadził, mimo że wszyscy uważają, że powinna być smutna i samotna.

Wyjątki są o wiele bardziej ekscytujące niż zasady.

Kiedy patrzę w gwiazdy, nie staram się znaleźć konstelacji ani nudnych, starych rzeczy tego typu. Widzę wzory. Widzę obrazy. Widzę możliwości.

Na przykład, jeśli weźmiesz kropki na mojej mapie i porównasz je z mapą naszego miasta, żyjemy na Polaris. Zawsze wskazujemy północ i pomagamy żeglarzom, poszukiwaczom przygód i zagubionym wędrowcom odnaleźć drogę. To jest nasze zadanie jako Polaris. Gwiazda Północna. Zawsze właściwa. Zawsze konsekwentna. Zawsze prosi cię o kupienie ciasta i udawanie, że zrobiliśmy je dla ciebie.

Tata mieszka teraz na Porter Drive, czyli jakieś dwie mile stąd. Nie ma żadnej gwiazdy oznaczającej jego nowy dom. Jest tylko czarne niebo. Żadnego udawanego ciasta. Żadnego pomagania nikomu w znalezieniu drogi.




Rozdział 3-Kod pocztowy Polaris

Polaris nie jest trudna do znalezienia, jeśli wiesz jak ją znaleźć.

Zacznij od Wielkiego Chochlika, wewnątrz starego gwiazdozbioru Ursa Major. Zobacz chochlę do zupy, zobacz kubek na końcu uchwytu. Podążaj za tą linią w górę, z chochli, rozbryzgując zupę na dwa razy większą wysokość, a znajdziesz nas: jasną, niezawodną Polaris. Prowadzące cię tam, dokąd zmierzasz.

Naszym zadaniem w Polarisie jest delikatnie szturchać, aż dojdziesz do celu.

Chyba, że jesteś mamą.

Mama nie jest delikatnym szturchańcem.

Czasami ma napady szału, ale rozumiem, dlaczego je ma. Jilly i ja naprawdę nie powinnyśmy umieszczać taśmy na ścianach. Nie powinnyśmy zostawiać naszych skrawków papieru na dywanie, który właśnie odkurzyła. I pewnie nie powinnam tak często wpadać w kłopoty w szkole.

Zazwyczaj są to bracia Nolan, którzy mieszkają w dole drogi od nas. Patrick dręczy teraz Jilly, odkąd tata się wyprowadził, a ona nigdy mu nie mówi, więc przyprowadzam ją do biura, żeby mu powiedziała. Brat Patricka, Finn, czasem jest dla mnie palantem, ale potrafię sobie z nim poradzić. Kilka razy powiedział na mnie, że go popycham. Ale to on jest łobuzem. Tylko, że on używa swoich ust, a nie rąk. Nie mogę się powstrzymać. Nie wiem. W niektóre dni nie mogę kontrolować swoich rąk.

W każdym razie, w zeszłym tygodniu mama musiała wyjść wcześniej z pracy, żeby znowu przyjechać po mnie do gabinetu dyrektora. Nie miało to nic wspólnego z braćmi Nolan, ale chyba miało związek z tym, że nie potrafię kontrolować swoich rąk.

Ona zawsze jest tam spokojna. Mówi rzeczy, które robią wrażenie na pani S., dyrektorce.

"Lib, nie możesz ciągle zrzucać winy za swoje zachowanie na innych ludzi", powiedziała w zeszłym tygodniu. "Musisz być właścicielem tego, co robisz. Jeśli szybko się tego nie nauczysz, będziesz miała kłopoty w gimnazjum".

Dyrektorka przytaknęła, ale wiedziałem, że zrezygnowała ze mnie w czwartej klasie, kiedy kopnąłem Ethana McGarreta w pępek. To była samoobrona, ale i tak pewnie nie powinienem był tego robić.

W dodatku ostatni raz byłem tam w styczniu, w tygodniu, w którym spadliśmy z kosmosu. Od tamtej pory nawet ja dałam sobie spokój.

Mama mówiła dalej. "Posłuchaj mnie. Nie jest tajemnicą, że tego rodzaju sprawy rodzinne powodują, że niektóre dzieci zachowują się inaczej. Ale poważnie, co sobie myślałaś?"

Co ja sobie myślałem? Myślałem, że ściany korytarza skrzydła naukowego są zbyt nudne. Myślałem, że potrzebują trochę polotu. Narysowałem tylko najlepsze konstelacje. Były ładne.

Mama dodała: "Wiem, że kochasz gwiazdy, ale zachowaj rysunki dla swoich map, dobrze?".

Jazda do domu była spokojna, a ja tęskniłem za tatą. Tata zrozumiałby, dlaczego narysowałem gwiazdy na ścianie skrzydła naukowego. W takich chwilach powtarzał mi, że wszystko będzie dobrze. Aprobował to, co nazywał "przyklejaniem się do człowieka", co czułem, rysując konstelacje na ścianie skrzydła naukowego. Tata byłby ze mnie dumny. I nie przejmowałby się tym, jak dobrze brzmiał przed panią S.

Teraz żyje tylko sam i nie musi się o nic troszczyć. Nawet nie kosi trawnika przed swoim mieszkaniem. Nawet my. Minęły sześćdziesiąt trzy dni, odkąd zaczęliśmy nasz swobodny spadek z kosmosu, a ja nie widziałem go ani razu, mimo że mówił, że będziemy go widzieć cały czas. Tylko ciemne niebo, jakby został wessany do czarnej dziury.

Więc mama czasami wariuje. A Jilly nie może już wychodzić na zewnątrz. A ja rysuję mapy i jeszcze więcej map i jeszcze więcej map - nawet na ścianach skrzydła naukowego.




Rozdział 4-Kod pocztowy Polaris z nikłym czerwonym blaskiem

Sundown to najlepsza pora dnia.

Zmierzch.

Crepuscule. To prawdziwe słowo. Oznacza zmierzch.

Najlepsza pora dnia.

Biorę moją najnowszą mapę, kilka ołówków i mój koc. "Nie będę zbyt długo", mówię kierując się na wzgórze.

Wzgórze jest tuż za naszym domem. Tak naprawdę to nie jest nasz dom - wynajmujemy go od starego faceta o imieniu Lou. To domek z bali z 1700 roku, teraz pokryty brzydkim beżowym sidingiem, zbudowany w środku pięćdziesięciu akrów lasu. Wzgórze jest jednak wolne od drzew, więc widok na nocne niebo jest duży. Nie jest to strome wzgórze, więc łatwo się na nie dostać, a Lou utrzymuje szlak oczyszczony przez cały rok.

Na szczycie znajduje się mała, płaska polana. Kiedy jest cieplej, mama i tata pozwalają mi tu spać. Niektórzy uważają, że to dziwne, że śpię na zewnątrz, ale mama i tata byli kiedyś przewodnikami turystycznymi i nauczycielami umiejętności przetrwania. Przez lata mieszkali wzdłuż Szlaku Appalachów. Tak się poznali. Nie zgadzają się już w wielu kwestiach, ale zawsze będą zgodni, że spanie na zewnątrz jest dobre dla ciebie.

Rozkładam koc i przygotowuję się, by zobaczyć, jak każda gwiazda wyskakuje ze swojej kryjówki, i życzę sobie pierwszej.

Przez pierwsze czterdzieści dni po wyprowadzce taty siedziałem opatulony w moje śnieżne ubrania i życzyłem sobie, żeby mama i tata wrócili do siebie, ale nie sądzę, żeby tak się stało. Przez ostatnie dwadzieścia trzy dni nie wiedziałam, czego sobie życzyć. Dzisiejszy wieczór jest inny. Wiem, czego sobie życzyć.

Gdzieś tu jest sowa piskliwa. Każdej nocy, nawet w zimie, skrzeczy mi do snu. Zmierzch jest wtedy, gdy ona dopiero się budzi. Szepczę: "Dzień dobry, sowo".

Mars jest już widoczny na zachodnim niebie. Nie da się jej przeoczyć. Świeci słabą czerwienią i w moim umyśle tęskni za Wenus. Mimo że te dwie planety nie zawsze podróżują razem, mam to wspomnienie, kiedy tata po raz pierwszy wskazał je Jilly i mnie. Trzy lata temu co noc chodziliśmy na spacer, żeby je zobaczyć-Wenus jaśniejsza niż cokolwiek na nocnym niebie i Mars po jej prawej stronie, świecący na czerwono. Tak jak Jilly i ja, powiedzieliśmy tamtej nocy. Jilly jest Wenus. Ja jestem Marsem. Jarzę się słabą czerwienią.

Nie wiem, o co jestem taka zła. Mama jest dobrą mamą. Jilly jest irytująca teraz, gdy nie wychodzi już na dwór, ale daję sobie z nią radę. Szkoła jest dziwna, ale radzę sobie z nią dobrze. Szkoda, że nie kazali mi zmyć moich konstelacji ze ściany skrzydła naukowego. Chciałbym, żeby poprosili mnie o narysowanie ich więcej. Może właśnie o to jestem zły.

Syriusz jest pierwszą gwiazdą, tuż nade mną na południowym niebie.

Mówię wiersz o pierwszej gwieździe-I-see-tonight, a potem intensywnie myślę o moim życzeniu.

Gdybym powiedział wam życzenie, nie spełniłoby się, więc będziecie musieli po prostu poczekać, żeby się przekonać.

Rigel jest następną gwiazdą, która się pokaże. Potem Capella, potem Betelgeuse. Powoli wszystkie się pokazują i między Rigel a Betelgeuse wyskakuje pas Oriona. Zaczynam nazywać stare konstelacje, które znam. Taurus, tam gdzie jest Mars, Orion, oczywiście, Rak i Gemini tuż obok siebie, a Leo na lewo od nich. A Wielki Chochla, chochla do zupy, która pomaga znaleźć Polaris - Gwiazdę Północną, jest tuż nad moją głową.

Wyciągam moją mapę i kieruję się w przeciwną stronę niż Polaris, ponieważ to właśnie południowe niebo zmyliło mnie na tej mapie. Południowy kierunek Porter Drive, gdzie teraz mieszka tata. Bez nas. Nie ma w tym nic mylącego.

Mam czołówkę - taką, jaką noszą jaskiniowi wędrowcy - wsuwam ją na głowę i wpatruję się w mapę. Zostawiłem dużą przestrzeń w miejscu, gdzie powinien być Leo. Spoglądam z powrotem na niebo, aby znaleźć potrzebne kropki, ale niebo jest oświetlone w dziwny sposób, jakby ktoś włączył z powrotem słońce. Wyłączam czołówkę i pojawia się spadająca gwiazda. Właśnie wtedy.

Ludzie mówią, że spadające gwiazdy są rzadkie, ale tak nie jest. Widzę jedną co tydzień.

Ta porusza się po całym niebie, ze wschodu na zachód - jest wolniejsza niż większość spadających gwiazd, które widziałem i nie wygląda na to, żeby się wypalała. A potem robi zwrot. Wygląda na to, że leci prosto na mnie.

Spoglądam ponownie na moją mapę i zaznaczam ołówkiem Regulusa, który jest najjaśniejszą gwiazdą Lwa. Kiedy spoglądam z powrotem w górę, spadająca gwiazda wciąż tam jest. Ale jaśniejsza. Bliżej. Wolniej. Celująca prosto we mnie. Potrząsam głową, bo wiem, że to nie może być prawda. Rzeczy nie spadają tak po prostu z kosmosu.

Ale czasami tak.

Ale tutaj nie.

A może jednak tak. Nie wiem.

Bo ten jedzie prosto na mnie, na szczyt tego wzgórza, i zaczynam się zastanawiać, czy nie popadam w irracjonalność jak tata.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Spadek z kosmosu"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści