Zakazana Więź

Wstęp

==========

Wstęp

==========

Ktoś bardzo dla mnie wyjątkowy powiedział kiedyś, że jesteśmy "szczęściarzami". Miał na myśli takie dzieci jak my, które nie mają prawdziwej rodziny.

Ponieważ mogliśmy wybrać naszą.

Ja wybrałam jego. Na długo zanim on wybrał mnie.

On jest moją rodziną. Moją rodziną duszy.

On i ja nigdy nie mieliśmy być zwykłą miłością. Nigdy nie było nam łatwo. I złamiemy sobie nawzajem serca więcej razy, niż serce może pęknąć.

Powiedział mi też: "Ci, którzy na ciebie zasługują, nie będą cię oceniać".

Jeśli jesteś gotowa odłożyć swój werdykt do czasu, aż zostanie napisane ostatnie słowo...

Oto nasza historia.




Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

____________

Saoirse

Saoirse [SEER-sha]: oznacza wolność i swobodę

Wtedy-Dublin, Irlandia

Przycisnęłam ucho do szczeliny w drzwiach mojej sypialni, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów, które mogłyby mnie ostrzec, czego mogę się spodziewać tego ranka. Mój pokój był nie większy niż szafa, naprawdę. Ale był mój i mogłem go zamknąć od wewnątrz - dzięki Bogu. W oddali kapał nieszczelny kran w naszej zapyziałej łazience. Opony samochodów uderzały o mokrą powierzchnię drogi, a dźwięk ich silników stawał się coraz wyższy i głośniejszy, gdy się zbliżały, a następnie pogłębiał się i zanikał, gdy mijały. To się nazywa efekt Dopplera, wiesz?

Pod tym wszystkim kryła się prawie stała melodia charakterystyczna dla tej rozmokłej wyspy, natarczywy werbel deszczu. Poza tym, wszystko było spokojne. Na razie.

Mój żołądek warknął, ponaglając mnie do wyjścia. Wziąłem głęboki oddech, przewiesiłem mój stary, zniszczony plecak - jeden pasek, którego trzymał się zdesperowany palec - przez jedno ramię i wymknąłem się z pokoju.

Drzwi do sypialni matki były częściowo otwarte. Skrzywiłem się na widok żółknących prześcieradeł na jej łóżku, wyciągniętych z kąta i podrapanych pod bladą, chudą łydką. Noga mamy. Nigdy nie pamiętała o zmianie pościeli. Albo żeby zrobić pranie. Robiłam to, kiedy mogłam. Kiedy nie była zemdlona na ich wierzchu.

Przeszłam przez naszą maleńką przestrzeń mieszkalną: szczurowata kanapa, matowy szary dywan wytarty do kości i niski stolik zaśmiecony pustymi butelkami po piwie, opakowaniami, papierami, szklaną fajką i pustą torebką.

Mama miała kogoś wczoraj wieczorem.

Dlatego zamknęłam się w swoim pokoju, zakryłam uszy rękami i nuciłam każdą piosenkę Damiena Rice'a, jaką pamiętałam, aż odgłosy ustały i zasnęłam.

Zakradłam się do naszej zapchanej narożnej kuchni, poplamionych laminatowych drzwiczek szafek wiszących krzywo, kuchenki łuszczącej się jasną mandarynkową rdzą.

Ach, gówno. Ktoś znowu zostawił chleb na blacie. Przez pomarszczony plastik mogłem dostrzec pleśń na skórce. W tym mieszkaniu było tak wilgotno, że pleśń rosła w ciągu godzin, jeśli nie było się ostrożnym. Dlatego włożyłam chleb do naszej malutkiej, lodowatej zamrażarki. Ale to nie miało znaczenia, jeśli nie został odłożony.

Otworzyłem opakowanie chleba, wyciągając pozostawione kromki, mając nadzieję, że uda mi się uratować kawałek, zeskrobując pleśń.

Nic z tego.

Wyrzuciłam końcówkę chleba do kosza, żołądek mi zabulgotał, chciałam go wcisnąć mamie w twarz, jakby była złym psem. W momencie, gdy o tym pomyślałam, poczułam gorące poczucie winy.

Otworzyłam szafkę w spiżarni, uważając, żeby nie naruszyć zepsutych drzwiczek, które skomlały jak suka w rui, modląc się, żeby było tu coś, co przeoczyłam, odsuwając na bok worek z mąką i pojemnik z grudkowatą solą.

Opuściłam pustą dłoń. Moja klatka piersiowa płonęła z wściekłości. Choć raz bardzo bym chciała, żeby mama poszła do tego cholernego sklepu, zanim skończy nam się jedzenie. Choć raz chciałbym nie musieć się martwić. Choć raz, kurwa, tylko raz.

Kątem oka dostrzegłem błysk ruchu z jej pokoju. Zamarłem. Potem hałasy. Skrzypienie sprężyn łóżka. Szelest pościeli. "Open ye fookin' mouth," w głosie gutturalnym, po którym nastąpił dźwięk siorbania i krztuszenia się.

Zakręciłem nosem. Jej "przyjaciel" nadal tam był. Właśnie się obudził, jak na to wygląda. Cofnąłem się. Wiedziałem, że lepiej im nie przeszkadzać.

Powiedziałam mojej mamie, gdy pierwszy raz pozwoliła mężczyźnie, który nie był moim ojcem, wykorzystać jej ciało w ten sposób. Miałam chyba z dwanaście lat.

Jej ręka wyciągnęła się tak szybko, że aż się rozmyła, a ostry trzask przeszył gęste powietrze w pokoju. Ból rozchodził się po moim policzku jak zgubiony fajerwerk. Byłem zbyt zszokowany, by się ruszyć. Zbyt zszokowany, by płakać lub cokolwiek.

Moja mama upadła na kolana i owinęła swoje kościste ramiona wokół mojej talii, płacząc w moje włosy. "Tak mi przykro, kochanie, jestem taka samotna".

W pierwszej chwili się cofnęłam. Nie mogłam uwierzyć, że ta pochlipująca istota jest moją mamą. Chciałam na nią krzyczeć, potrząsnąć nią. Krzyczeć na nią, aż się obudzi.

Ale zrozumiałem. Każdej nocy, kiedy kładłam się do łóżka, też chciałam płakać i jęczeć. Chciałem zapomnieć.

Podniosłem ręce i poklepałem ją po plecach. "Będzie dobrze, mamo" - powiedziałem, bo tak trzeba mówić, żeby ludzie czuli się lepiej, nawet jeśli to nie była prawda.

"Zrobię to lepiej, kochanie, obiecuję" - prychnęła w moje włosy.

Zawsze składała obietnice. I łamała je. Wiedziałam lepiej, niż jej wierzyć.

Z dźwiękiem deprawacji w uszach, pospiesznie wyszłam z naszego mieszkania, zamykając za sobą drzwi, zasysając rześkie powietrze na zewnątrz.

Gdyby Dublin miał pachę, bylibyśmy wsunięci i zapomniani w jej zatęchłe fałdy. Byliśmy tutaj, w tym mieszkaniu komunalnym na północy Dublina, odkąd moja mama opuściła Limerick na zachodnim wybrzeżu w zeszłym roku, po tym jak mój da został zamknięty.

Zatrzymałam się na poręczy przy schodach, jak robiłam to za każdym razem, gdy opuszczałam wysypisko, które nazywałam "domem". Z piątego piętra naszego mieszkania komunalnego byliśmy wyżej niż inne budynki, głównie dwupoziomowe kamienice lub czteropoziomowe budynki. Bliżej nieba, pomyślałem z goryczą.

Otaczały nas szare bloki, grudki błota i skupiska odważnej trawy, które miały zadowalać jako ogród.

Odważyłam się spojrzeć poza nasze sąsiedztwo na pobliską okolicę. Zadrzewione ulice, piękne ceglane domy z małymi ogródkami pielęgnowanymi przez kochające ręce, krzewy pękające od róż i delikatne rzędy lawendy. To było tylko kilka ulic dalej, ale równie dobrze mógłby to być dla mnie drugi koniec kraju.

Moja klatka piersiowa płonęła. Nienawidziłam tych wszystkich ludzi w domach na tarasie, tych wszystkich zadufanych w sobie ojców z odpowiednimi posadami, tych przesadnych matek helikopterów, tych wszystkich niewdzięcznych bachorów z pełnymi brzuchami i śmiechem w płucach, nie mających pojęcia, jakie mają szczęście. Nie mieli pojęcia, jak naprawdę wygląda życie, co to znaczy palić się i boleć, nienawidzić i walczyć. Czuć, że trzeba walczyć i kopać o każdy oddech, ponieważ życie trzymało twoją głowę pod wodą, śmiejąc się z ciebie przez cały czas.




Rozdział 1 (2)

Już dawno temu nauczyłem się, że jestem sam. Ale to mi nie przeszkadzało. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na nikogo innego poza sobą.

"Chcesz co?" Facet nad ladą sklepu wpatrywał się we mnie.

Wiem, co zobaczył - chudego dzieciaka z nieokiełznanymi kędzierzawymi blond włosami. Wyprostowałem się tak wysoko, jak tylko mogłem. Przy zaledwie pięciu stopach dwóch byłem mały jak na swój wiek.

"Praca", powiedziałem.

Potrząsnął głową, a jego usta ułożyły się w uśmiech. "Ile masz lat, dwanaście?"

Nadzieja zatonęła. "Mam czternaście lat". Prawie. Za cztery miesiące.

Kliknął językiem. "Wyglądasz na nie starszą niż dwanaście".

Moje wnętrzności płonęły. Nienawidziłam tego. Wiedziałam, że jestem inteligentna, mądrzejsza niż większość ludzi dwa razy w moim wieku, ale byłam uwięziona w przedpokwitaniowym ciele, którego nikt nigdy nie potraktowałby poważnie. Uwięziony z mamą, która nie miała pojęcia, jak się mną opiekować. Uwięziona w tym pieprzonym życiu, bo byłam nikim.

Zgrzytałem zębami, desperacja składająca się w gorzką kulę z tyłu mojego gardła. "Przysięgam, daj mi jakiekolwiek dwie liczby, a pomnożę je w mojej głowie".

"Ja nie..."

"Dowolne dwie liczby. Mów dalej."

Być może usłyszał warble w moim głosie dowodzące, że byłem bliski łez, a nie, że kiedykolwiek je wypuściłem. A może po prostu chciał mnie poniżyć, zanim kazał mi spierdalać.

Westchnął. "Trzy i dwanaście."

Zaszkliłam się na niego. "Większe liczby. Przynajmniej po trzy cyfry każda".

"Ty nawet nie..."

"Trzydzieści sześć. Teraz wybierz jeszcze dwie liczby."

Spojrzał w dół na ladę i dziobnął w swój kalkulator. Jego oczy rozszerzyły się nieco, zanim spojrzał w górę.

"W porządku," powiedział powoli. "Dziewięćset trzydzieści dwa razy czterysta jeden".

Wdychałem. Wszystko zatrzymało się w moim świecie, gdy mój umysł obrócił się jak planeta na własnej osi, rozbijając liczby razem jak atomy.

Wyczułem, że mężczyzna za ladą wpatruje się we mnie. "Słuchaj, dzieciaku. Nie musisz..."

"Trzysta, siedemdziesiąt trzy tysiące, siedemset trzydzieści dwa".

Jego usta pozostały otwarte tak jak były. Po pauzie zatrzasnął je. Znowu stuknął w swój kalkulator, po czym zamarł.

Jego twarz zatrzasnęła się, oczy przeszukujące moje ciało. "Masz przy sobie kalkulator?"

Prawie przewróciłam oczami. "Tak, to się nazywa mój mózg".

Potrząsnął głową. "Nie możesz mieć... Ale to... Jak ty...?".

"Mówiłem ci. Jestem mądry."

Wpatrywał się we mnie przez bit, zanim potrząsnął głową. "Przepraszam, dziecko. Naprawdę chcę pomóc. Nawet gdybym chciał cię zatrudnić, nie mogę. Gdyby złapali mnie na zatrudnianiu kogoś nieletniego, ukaraliby mnie grzywną. Nie mogę sobie pozwolić na grzywnę. Przykro mi."

Nieletni.

Przeklęłam pod nosem, przełykając gorące ukłucie. Nie mógłbym legalnie dostać pracy, dopóki nie skończyłbym piętnastu lat. A nawet wtedy, w tym gównianym klimacie pracy, kto miał zatrudnić piętnastolatka bez doświadczenia i umiejętności? Wiedziałem, że to nadchodzi. Wiedziałem, że nigdzie nie dojdę z tym głupim pomysłem. Po prostu... musiałem spróbować, wiesz?

Miałem tylko nadzieję... może... ktoś... ktokolwiek... będzie o mnie walczył.

Chociaż raz.




Rozdział 2 (1)

==========

2

==========

____________

Diarmuid

Diarmuid [DIER-mid]: irlandzki bohater mitologiczny posiadający moc sprawiania, że kobiety natychmiast się w nim zakochują

Normalnie nie dałbym się złapać w garniturze. Ale nie miałem zamiaru pokazać się tutaj w niczym innym.

Nawet zapisałem to w moim testamencie. Zostawiłem czarno-białe instrukcje dla tego, kto mnie przeżyje, żeby pochował mnie w mojej ulubionej parze znoszonych skórzanych butów, dżinsach, zwykłej białej koszulce i mojej czarnej skórzanej kurtce, która była jak druga skóra, skóra miękka jak letnie masło.

Kołnierzyki tych śmiesznych koszul zapinanych na guziki zawsze były zbyt ciasne wokół mojej szyi, materiał naprężał się wokół mojej beczkowatej klatki piersiowej jak łańcuchy, sprawiając, że miałam wrażenie, iż nie mogę prawidłowo poruszać ramionami.

Czułem się jak fałszywy. Stylowy efekt garnituru kłócił się z moimi długimi do ramion ciemnymi włosami, zaczesanymi do tyłu w niechlujny kok. Obszycie czarnych spodni ledwo ukrywało otarte palce moich ulubionych butów. Mimo że rano się ogoliłem, nie udało mi się ukryć długiego popołudniowego cienia na szczęce. Długie rękawy z mankietami nie mogły ukryć tuszu, który odbijał się na grzbietach moich dłoni. Tak, nikogo nie oszukałem w tym stroju pingwina.

Wystąpiłem przez drzwi wejściowe dużego domu w północnej części Limerick na zachodnim wybrzeżu Szmaragdowej Wyspy, ignorując zaciekawione spojrzenia rodziców i uczniów skulonych w pobliżu drzwi. Nie wyglądałam na rodzica, nie na takiego, który miałby siedemnasto- czy osiemnastoletnie dziecko. Ale nikt mnie nie zatrzymał. Nikt się nie odważył. Czasami wyglądanie tak, jak wyglądałam, miało swoje zalety. Ludzie rzadko mnie przesłuchiwali.

Ponad ich głowami dostrzegłam matkę Timmy'ego, która machała do mnie z drugiego końca salonu. Przepchnąłem się przez tłum, wpadając na ramiona i prawie przewracając łokciem jednego z szyderczo uśmiechniętych rodziców.

"Diarmuid, tak się cieszę, że mogłeś to zrobić" - powiedziała matka Timmy'ego, gdy wkroczyłem na miejsce obok niej. W prawej ręce trzymała e-papierosa, w drugiej kufel z resztkami jasnego piwa na dnie, szkło było mokre od kondensacji wokół jej błyszczących różowych paznokci, jej szkliste oczy i lekkie kołysanie mówiły mi, że to nie był jej pierwszy raz.

Miała na sobie żywą różowo-białą sukienkę w kwiaty, dopasowany żakiet na mięsistych ramionach, jej niesforne kasztanowe loki ujarzmione w jedno z tych wymyślnych upięć.

"Nie przegapiłabym tego za żadne skarby świata, pani O'Leary." Pochyliłam się, by pocałować ją w policzek, czując zapach jej różanych perfum.

"No dalej, mów mi Mary. Sprawiasz, że czuję się staro z tym całym gównem pani O'Leary."

Uśmiechnąłem się i zapytałem o resztę jej potomstwa - czterech chłopców, Timmy był najstarszy. Pani O'Leary odpowiedziała radośnie.

"A gdzie jest urocza Ava?" zapytała.

"Miała się tu ze mną spotkać" - odpowiedziałam, spoglądając na zegarek, starając się utrzymać irytację w głosie. "Pewnie się spóźniła".

Znowu.

Wbiłem kurtuazyjny where r u? w mój telefon i uderzyłem w send.

"Widziałeś Timmy'ego? Będzie chciał się z tobą zobaczyć. O, tam jest."

Zerknąłem na miejsce, gdzie pani O'Leary wskazywała swoim e-papierem. Mój wzrok padł na osiemnastoletniego chłopaka, który szedł w naszą stronę z uśmiechem na piegowatej twarzy.

"Jezu, chłopcze", powiedziałam, przyciągając Timmy'ego do siebie i klepiąc go po ramieniu. "Spójrzcie na siebie." Odsunąłem się, potrząsając głową, gdy się na niego patrzyłem. Jego garnitur był z drugiej ręki - wiedziałem, bo poszedłem z nim, aby kupić go tylko na jego Debs Ball - ale to pasuje do niego dobrze, patrząc prawie nowy. "Dobrze sprzątasz".

"Tak jak pan, panie B."

Prychnąłem. Nawet po trzech latach, wciąż nalegał na nazywanie mnie tak, zamiast moim imieniem. "Jesteś podekscytowany Balem Debs, prawda? Gdzie jest twoja piękna randka?"

Policzki Timmy'ego zarumieniły się na różowo. Lubił tę dziewczynę przez prawie rok, zanim przekonałam go, żeby ją zaprosił na randkę. "Ona uczestniczy w kolejnym pre-drinku. Zamierzam się z nią tam spotkać".

"Racja, cóż, pozwolę ci teraz wrócić do swoich przyjaciół. Pewnie nie chcesz spędzać uroczystości zakończenia studiów z nami, staruszkami." Zawiesiłam rękę na jego szyi i przyciągnęłam go do siebie na kolejny uścisk. "Jestem z ciebie tak dumny," powiedziałem tylko dla niego.

"Dzięki panu, panie B. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie pan".

To właśnie dlatego kochałem swoją pracę.

"Zrobiłeś to wszystko, dzieciaku. Dałem ci tylko wskazówki."

Odsunąłem się. Schylił głowę i wiedziałem, że jego oczy pokrywają się łzami. Oczyściłem gardło, mrugając z powrotem bliźniacze ukłucia, i klepnął go na plecach tylko trochę za mocno. "Och, idź już."

Uśmiechnął się, dał mamie szybkie przytulenie, jej łzy były znacznie mniej strzeżone, po czym ruszył do grupy swoich przyjaciół, świat u jego stóp.

Kiedy został przydzielony do mnie trzy lata temu, był rozzłoszczonym nastolatkiem, wściekłym na swojego ojca za to, że zostawił jego i jego mamę, wyładowując się w ten sposób, co było jego jedynym sposobem na poradzenie sobie z chaosem. Miał zostać wyrzucony ze szkoły za swoje zachowanie. Teraz spójrz na niego, ukończył liceum z planami na praktykę w meblarstwie.

Mój telefon zabrzęczał w kieszeni. Wyciągnęłam go, mój duch zanurzył się, gdy przeczytałam tekst.

Ava: Sorry babe can't make it have fun

"Co się stało?" zapytała pani O'Leary.

Wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni i potrząsnąłem głową, zmuszając uśmiech z powrotem na twarz. Nie miałem zamiar pozwolić moje pieprzone problemy wziąć coś od tego, co powinno być wieczór wszystko o Timothy.

"Och, nic. Ava miała coś, co się wydarzyło, więc nie może tego zrobić," skłamałam.

Potem zmieniłam temat.

Później tego wieczoru wyjechałam na ulicę przed moim domem, przytulnym dwupiętrowym domem z cegły w zabudowie szeregowej z małym skrawkiem ogrodu przed domem.

Musiałem skosić nasz mały trawnik. Musiałam przyciąć te krzaki róż, które groziły, że wdrapią się na niski drewniany płot sąsiada i rozpoczną zamieszki. Ava chciała mieć róże. Obiecała, że będzie je przycinać i dbać o nie. Spędziłem cały wolny dzień, łamiąc sobie kręgosłup, by wsadzić te kolczaste skurwysyny do ziemi dla niej. Straciła zainteresowanie dopiero po kilku tygodniach.




Rozdział 2 (2)

Mrużąc oczy w szarej mżawce, która unosiła się w tym mieście jak nieprzyjemny zapach, mogłem dostrzec przez przednią szybę dwie sylwetki - Avy i jeszcze jedną, która wyglądała jak jeden z jej znajomych z pracy. Wyłączyłam silnik mojej ciężarówki i wysiadłam, tłumiąc swoją irytację.

Odgłos dwóch chichoczących kobiet uderzył mnie, gdy wdzierałem się przez frontowe drzwi.

Wszedłem do naszego małego salonu i zastałem kompletny bałagan. Rozbili obóz, tak to wyglądało. Zimne grudki sera na dnie tłustego pudełka po pizzy wraz z ośmioma lub dziewięcioma pustymi butelkami cydru Bulmersa zaśmiecały szary dywan.

Dee, jedna z koleżanek Avy z pracy, siedziała w moim fotelu, z cygarem w ręku, z rozwianym ciemnym włosem. Kurewsko nienawidziłam, kiedy ludzie palili w domu, i Ava o tym wiedziała. Zapach dymu papierosowego przywoływał zbyt wiele złych wspomnień.

Złość zawirowała w moich jelitach. "Oboje byliście tu cały wieczór, prawda?"

"Tak", Dee slurred, niepomny na napięcie trzaskające w powietrzu jak gumki, "Ava zaprosiła mnie po pracy".

"Czy ona teraz?" Odwróciłem się w kierunku mojej dziewczyny z dwóch lat, jej kolumna gardła bobbing jak ona unikała moje oczy. Wiedziała, ile znaczy dla mnie ukończenie szkoły przez Timmy'ego. Obiecała, że przyjdzie. Złamała swoją obietnicę.

"Babe", zaczęła Ava, jej głos wspiął się do wysokiej jędzy, "to nie jest -".

"Czas wracać do domu, Dee", warknąłem.

Ava zgasła. "Nie mów do niej-"

"To o tobie myślę, Ava. Chyba nie chcesz, żeby twoja przyjaciółka była tutaj na tej...dyskusji, prawda?"

Jej normalnie grube usta rozrzedziły się do białej kreski na jej obłędnej twarzy.

Dee podskoczyła do swoich stóp, jej ręce powędrowały do wygładzenia jej dżinsów i chwycenia jej torby. "Prawdopodobnie powinienem iść w każdym razie, Ava. Paddy będzie gówno cegły, jeśli jestem w domu zbyt późno."

Spojrzałem na moją dziewczynę, jak Dee uściskał ją na pożegnanie, ignorując Dee, kiedy zadzwoniła do mnie na pożegnanie.

Ava odwróciła się do mnie w momencie, gdy drzwi zamknęły się za Dee. "Jesteś takim dupkiem, Brennan".

"Wiedziałeś, jak wiele znaczyły dla mnie obchody Debs Timmy'ego. Obiecałeś, że przyjdziesz."

"Miałem zły dzień w pracy, ok? Potrzebowałam drinka."

Każdy dzień dla Avy był złym dniem, jak się wydawało. Każdy dzień był jakąś wymówką. Jakąś skargę.

"Poza tym, to było tylko ukończenie szkoły przez jakiegoś dzieciaka. On nawet nie jest twoim dzieckiem."

Niedowierzanie mnie ukłuło. Ona tego nie rozumiała. Nie rozumiała, że te przydzielone mi dzieciaki może nie były z mojej krwi, ale były moimi dziećmi.

"Kurwa, obiecałaś mi, Ava" - ryknąłem.

"Dziecko..." Dolna warga Avy zaczęła drżeć. "Dlaczego na mnie krzyczysz?"

Kurwa. Teraz czułem się jak gówno.

Walka zwiotczała ze mnie, gdy Ava tottered w moją stronę, wciąż w jej krótkiej spódnicy i bluzce z jej pracy na pół etatu w salonie piękności. Stałem jak kamień, gdy zapadła się w moje ramiona.

"Potrzebujemy tylko wakacji", powiedziała w moją koszulę, jej palce wędrujące po mojej klatce piersiowej, "ty i ja, kochanie. Gdzieś w ciepłym miejscu. Gdzieś miłego. Majorka. Albo Ibiza."

"Nie mogę teraz wziąć urlopu". Moje ramię zakręciło się wokół jej małej talii i przyciągnąłem ją bliżej.

Ona pouted w górę na mnie. "Tak, możesz. Masz tyle urlopu zgromadzonego w swojej pracy." Uśmiechnęła się, mruganie rośnie w jej oczach. "To może być coś więcej niż tylko wakacje, wiesz?"

Zesztywniałam. "Co to znaczy?"

"Pomyśl tylko, jak wszyscy zareagują, kiedy wrócimy cali opaleni i odświeżeni... i żonaci."

Moje ramię opadło z okolic jej ciała i wysunąłem się z jej uścisku. "Teraz muszę się napić".

"Jezu, Diarmuid," trzasnęła, gdy poszła za mną do kuchni, "jesteśmy razem od prawie trzech lat".

Potarłem dłońmi czoło, nagły ucisk w czaszce przyprawił mnie o pulsujący ból głowy. "I to działa, prawda?" Przez większość czasu.

"Przysięgam na Boga, Diarmuid, jeśli mnie naciągasz -"

"Nie robię tego."

Zrobiłbym to, co należy. Tylko teraz nie czułem się tak, jakby to była właściwa rzecz.

Ale to się zmieni, prawda?




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zakazana Więź"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści