Beslopen op haar

Rozdział 1

Ostrzegawcze panie, nigdy nie wychodźcie za mąż za mężczyznę, który cytuje film Wall Street, jakby to była jego Biblia. Jeśli Gordon Gekko jest jego idolem, czas spakować walizki. Zaufaj mi, chciałbym, żeby ktoś mnie uprzedził.

"Podpisz tu i tu -" instruuje sęp znany również jako prokurator federalny - "a ta sprawa zostanie oficjalnie zamknięta". Popycha stos papierów przez stół konferencyjny. Chwytam długopis, który wręcza mi mój prawnik i robię pauzę.

"Co z pieniędzmi na moich kontach czekowych i osobistych kontach oszczędnościowych?".

"Claw back." Zawsze przekazuje najgorsze wiadomości miękkim, jednoznacznym z płcią, ale skutecznie przerażającym głosem. Do tej pory dobrze to znam. Plugawy uśmiech podsuwa kąciki jego ust. Moje niesłabnące spojrzenie przekonuje go, żeby to ukrócić. Następnie spoglądam pytająco na mojego przepłaconego prawnika, który jak zwykle nie ma nic do dodania. "Pani Blake, im więcej odzyskamy, tym lepiej dla pani będzie w przypadku złożenia pozwu cywilnego".

"Pozwólcie mi to wyjaśnić," mówię, rozradowana ponad miarę, ponieważ po przeżyciu tego koszmaru przez trzy lata, nie mam już cierpliwości ani filtra. "Nawet jeśli mój mąż nigdy nie użył żadnych pieniędzy inwestora na nasz osobisty użytek, nadal możesz skonfiskować każdą rzecz, którą posiadamy?".

"Pani Blake -" mówi bardzo łagodnie.

"Ale on tylko pokrywał straty!"

"Pani Blake - pani mąż mógł przestać po jednym, dwóch, nawet trzech latach. Ale tego nie zrobił. Prowadził ten schemat Ponzi aż do swojego niefortunnego upadku. I gdyby żył, jest bardzo duża szansa, że nadal by go prowadził. Przez ostatnie pięć lat swojego życia nie zarobił ani jednego uczciwego dolara. Jak myślisz, kto jest właścicielem tego wszystkiego?"

Przysięgam, że jeśli jeszcze raz powie "pani Blake", to wezmę ten długopis i wbiję sobie w tętnicę szyjną. Ma jednak rację. Opłaty za zarządzanie, które pobierał Matt, nie były uczciwie zarobione, skoro wszystko, co udało mu się zrobić, to stracić pieniądze dla swoich klientów.

"Jak już mówiłem, wciąż istnieje bardzo duża szansa, że ofiary złożą pozew cywilny" - powtarza, wygłaszając ten cenny klejnot z błyskiem w twardych oczach.

Wdech, wydech, wdech, wydech...nie mogę mieć teraz ataku paniki.

Ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić, jest nagrodzenie sadystycznego łajdaka. Sprawdzam mój mentalny Rolodex w poszukiwaniu kojącego obrazu, na którym mogłabym się skupić i zamiast tego dostaję chwilowy błysk mojego męża.

Wdech, wydech, wdech, wydech... oddychaj, suko, oddychaj, zanim zemdlejesz.

To dla mnie niepojęte, jak Matt mógł zrobić coś takiego. Matthew Edward Blake był moim ukochanym z liceum, miłością mojego życia, ying do mojego yang. Był człowiekiem, z którym dzieliłam pierwszy taniec, pierwszy pocałunek, pierwsze wszystko. Był też człowiekiem, który okłamywał mnie przez lata. A ja nie miałam o tym pojęcia.

Nie możesz mnie winić. Nie prowadziliśmy ekstrawaganckiego życia. Może i sielankowe, ale nie ekstrawaganckie. Tak było aż do trzech lat temu, kiedy to w mroźną zimową noc policja pojawiła się w moich drzwiach, by poinformować mnie, że samochód mojego męża musi zostać wyłowiony z rzeki Hudson wraz z jego ciałem, a bieg mojego życia został na zawsze zmieniony.

To był dopiero początek. Następnie przyszło śledztwo.

Ambicja zawsze była jednym z aspektów osobowości Matta. To nigdy nie było kwestionowane. Lubił jasne, błyszczące przedmioty, i co z tego. Matt nie był chciwy. Zawsze był uprzejmy i hojny dla tych, którzy go otaczali. Dlatego postanowiłam postrzegać to jako pozytyw. Moje ambicje były innej natury. Bycie dobrą żoną. Upewnienie się, że każde dziecko, które weszło do mojej trzeciej klasy, otrzymało najlepsze możliwe wykształcenie. To wszystko, co kiedykolwiek się dla mnie liczyło.

Czy miałam aspiracje, które obejmowały zostanie dyrektorem generalnym pięciusetosobowej firmy? Nie. Czy marzyłam o zdobyciu Pulitzera? Nie. Zakwalifikowanie się do Olimpiady? Mmmnnno. I jeśli to cofnie ruch feministyczny o pięćdziesiąt lat, to niech tak będzie.

Przez pewien czas rozważałam zdobycie tytułu magistra rozwoju dziecka. Dopóki Matt nie przekonał mnie, że w końcu będę zbyt zajęta wychowywaniem naszych dzieci. Nie było nic nierozsądnego w tym, czego chciał. Nigdy nie dał mi powodu, żebym w niego wątpiła. Dlatego, jako dobra żona, wspierałam mojego mężczyznę. W końcu jestem graczem zespołowym, lojalnym aż do przesady. Jeśli Matt chciał dom w Connecticut, na który naprawdę nie było nas stać, poszłam za tym. Kiedy kupił mi BMW, o którym mówiłam, że go nie potrzebuję i nie chcę - cóż, był po prostu hojny.

Rzeczy są fajne, ale miałam rodzinę, przyjaciół i miłość mojego życia. Matt zawsze chciał więcej. Nigdy nie było go dość. Był w nim pewien niepokój, któremu nigdy nie starałam się przyjrzeć zbyt dokładnie. Z perspektywy czasu żałuję, że tego nie zrobiłam - zawsze będę żałować, że byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się z tym zmierzyć - ponieważ coś wciąż drąży moją świadomość jak drzazga, której nie widzę, ale którą czuję co jakiś czas. A teraz, gdy go nie ma, nigdy nie dowiem się, gdzie wszystko poszło nie tak.

"Damy ci trzy dni na opuszczenie lokalu. Jeśli usuniesz cokolwiek poza ubraniem, postawimy ci zarzuty" - informuje mnie sęp. Moja tusza została oficjalnie wybrana do czysta.

Teraz, gdyby to był ckliwy romans, to byłaby to część historii, w której montuję mój powrót. W komplecie z super słodkim montażem, w którym chodzę na siłownię i pocę się jak świnia, czyszczę swoją szafę i lodówkę, i dostaję nową pracę. Grając w tle byłoby kopanie tyłka soundtrack featuring Chaka Khan w którym śpiewa o tym, jak silny i potężny ten nowy ja będzie. Spoiler alert: nic takiego się nie dzieje.

"Co z moim kotem? Czy wolno mi zabrać mojego kota? Czy może on też zostanie zabrany?" Moje całe życie zostało zdemontowane nie z mojej winy, a wściekłość, która stale się gotowała, w końcu trafia w punkt wrzenia.

Prokurator wydycha swoją irytację na tyle głośno, że słychać go na Alasce, a następnie składa palce jak salami i mówi: "Może pan zabrać swojego kota i nic więcej".

Cholerny kot mnie nienawidzi. Zabieram go tylko dla zasady.

* * *

"Wyniosłeś śmieci?"

"Tak, mamo".

"Czy odebrałaś mleko?"

"To już drugi raz, kiedy pytasz - tak, odebrałem."

"Te dwa procent? Nie chude, prawda?"

Matko Boska... "Tak. Mogę teraz skończyć to, co robię?"

"Nie musisz być wrogo nastawiony. Ja tylko zadaję pytanie."

Pochyla głowę i załamuje ręce, gdy przechodzi krótką drogę z naszej małej jadalni do kuchni. Wywołuje to u mnie wzruszenie. Nikt nie gra ofiary lepiej niż Angelina DeSantis. Przy niej Matka Teresa czuje się jak złoczyńca.

Moje oczy wracają do ekranu starożytnego laptopa ojca, który nie obsługuje Flasha, co oczywiście czyni go niekompatybilnym z prawie każdą stroną internetową na planecie. Uciekłem się do skanowania ofert pracy w najbardziej tajemniczych, zaułkowych witrynach. Strony, które zawierają oferty pracy takie jak "poszukuję masażystek w wieku od osiemnastu do trzydziestu lat w Happy Day Spa" i "potrzebna recepcjonistka w klubie tylko dla panów".

Dżentelmeni, moja dupa.

'Bądź zajęty,' wszyscy mówili. 'Wracaj do pracy. To odciągnie cię od kłopotów". Szczytem moich problemów było to, że nie mogę znaleźć cholernej pracy. Układanie mojego życia na nowo będzie bez wątpienia długim i żmudnym procesem. I nie łudzę się, że kiedykolwiek będzie przypominało to, co kiedyś - pomijając skandal i złodziejskiego męża, oczywiście. Po prostu nigdy nie sądziłam, że będzie to wyglądało tak beznadziejnie.

Po ostatniej wizycie w biurze prokuratora federalnego na Manhattanie wróciłam do domu, wrzuciłam telefon komórkowy do kosza na śmieci, skuliłam się pod kołdrą i płakałam, jakbym robiła to dla zarobku. Opłakiwałam nie tylko utratę kochanka i najlepszego przyjaciela, ale także śmierć wszystkiego, co uważałam za prawdziwe. Te wszystkie lata... te wszystkie wspomnienia były kłamstwem. Mój mąż zdefraudował miliony od każdego, kto chciał mu powierzyć swoje konto oszczędnościowe. Przeżyłam to i nadal brzmi to dla mnie jak kiepska fabuła filmu Lifetime. Niestety, to nie jest film Lifetime, to jest ta parująca kupa zwana moim życiem. Mam dokumenty, które to potwierdzają.

Wyłoniłam się z mojego kokonu rozpaczy nie jako piękny motyl, ale raczej jako kobieta chowająca w sobie więcej gniewu niż było to zdrowe. I to wszystko było skierowane do jednej płci. Potem spakowałam torby i kota, i odbyłam kruszącą dumę podróż do domu rodziców żółtą taksówką, ponieważ moje BMW zostało już przejęte.

Minęły cztery miesiące, odkąd straciłam dom i pracę. Z domem wiąże się zbyt wiele wspomnień; nie było mi całkowicie smutno, gdy go opuszczałem. Praca to zupełnie inna sprawa. To nie była moja decyzja. Departament Edukacji uznał, że najlepiej dla wszystkich stron będzie, jeśli po prostu spierdolę, ponieważ niektórzy rodzice moich trzecioklasistów zainwestowali w Matta.

"Jakiś sukces, Punkin'?"

Ojciec kładzie swoją zrogowaciałą, garbatą dłoń na moim ramieniu. Kocham moją matkę, naprawdę, ale jestem córką mojego ojca. Poklepuję jego dłoń i patrzę w górę w współczujące brązowe oczy. Takie same oczy jak moje. Thomas DeSantis, choć nadal jest przystojny na swój chropowaty sposób, wydaje się starzeć wykładniczo, odkąd przysłowiowe gówno trafiło w wentylator. Ostatnio wygląda na starszego niż jego sześćdziesiąt sześć lat.

Jestem jedynaczką, cudownym dzieckiem. Słyszałam tę historię miliard razy. O tym, jak pojawiłam się po dziesięciu latach małżeństwa, długo po tym, jak moi rodzice przestali mieć nadzieję na poczęcie. Więc stwierdzenie, że mają wszystkie swoje nadzieje i marzenia w jednym koszyku, nie jest przesadą.

"Jeszcze nic" - mówię, mój głos uderzając w dziwną wysoką nutę, która brzmi jak najgorsza próba optymizmu w historii.

"A agencja?"

Nie mogę nawet odpowiedzieć w obawie, że mój głos pęknie. Uciekam się do szybkiego potrząsania głową. Można by pomyśleć, że z podwójnym dyplomem z psychologii i edukacji wczesnoszkolnej nie będę miała zbyt dużych problemów ze znalezieniem przyzwoitej pracy. Problem w tym, że przestępstwo mojego męża zostało dobrze nagłośnione w rejonie Tristate, wraz z moją twarzą, a ponieważ nie mogę sobie pozwolić na przeprowadzkę gdzie indziej, gdzie nie będę łatwo rozpoznawalna, znalezienie pracy stało się męczarnią. Uciekłem się do skrobania po dnie beczki. W zasadzie jestem gotowa rozważyć stanowisko recepcjonistki w klubie dla panów - jeśli mnie przyjmą, to znaczy.

"Znajdziesz coś, wiem, że tak. I zawsze mogę zapytać Billa, czy nie potrzebuje kolejnej sekretarki".

Bill jest właścicielem firmy hydraulicznej, którą prowadzi mój ojciec. Jest również lechitą, który nalega, abym nazywała go wujkiem, podczas gdy jawnie obmacuje moje cycki na przyjęciach świątecznych przy każdej okazji.

Nie, dziękuję.

Zawsze uważałem, że mój ojciec powinien prowadzić własny interes. Jego wymówka jest taka, że nie chciał tego zrobić Billowi, który dał mu pierwszą pracę po szkole handlowej. Prawda jest taka, że mój ojciec i ja jesteśmy bardzo podobni. Tłumaczenie: on nie potrzebuje wiele do szczęścia, a wszystko, czego potrzebuje, ma w mojej matce i we mnie. Jak nam ciągle powtarza.

"Jak sobie radzisz z pieniędzmi?"

"Dobrze, tato, naprawdę" - odpowiadam szybko.

To oczywiście całkowite kłamstwo. W tym momencie jednak wolałbym zamienić się w sztuczki, niż wziąć jeszcze jeden z ich ciężko zarobionych groszy. Moi rodzice to ludzie z klasy robotniczej, skrupulatnie zdyscyplinowani w oszczędzaniu, tak "oldschoolowi" jak tylko się da. Są nawet podejrzliwi wobec kart kredytowych. Mojej matce zajęło lata, zanim w końcu się ugięła i zaczęła korzystać z bankomatu. I wciąż widzę, jak dziesięć razy uderza w przycisk anulowania, zanim odejdzie, bo jest przekonana, że w jakiś sposób kolejna osoba może dostać się na jej konto bez karty.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat, kiedy gospodarka szła w dobrym kierunku, ich dochody nie były w stanie pokryć ich wydatków. Ostatnio musieli sięgać do swojego funduszu emerytalnego. Fundusz emerytalny, który został zdziesiątkowany dzięki wszystkim opłatom prawnym, które poniosłem udowadniając, że nie miałem nic wspólnego z biznesem Matta.

Fantazyjny pływak w tej paradzie gówna jest to, że Matt nigdy nie zasugerował moi rodzice inwestują z nim, ani raz, pozostawiając ich fundusz emerytalny nienaruszone, gdy tak wielu innych poniosło straszne straty. Czy zrobił to celowo, wiedząc, że potrzebuję tych pieniędzy, aby udowodnić swoją niewinność? Nigdy się nie dowiem. W końcu wszyscy stracili. Dlatego nie mogę prosić ich o pożyczenie mi więcej pieniędzy. Sytuacja oficjalnie stała się tragiczna.

Właśnie wtedy, jakimś cudem, dzwoni moja komórka. Na ekranie miga nazwa agencji, z którą podpisałem umowę miesiąc temu. To pierwszy raz, kiedy dzwonią.

"Witam", odpowiadam entuzjastycznie.

"Pani DeSantis?"

Nauczyłam się na własnej skórze, że najlepiej jest używać mojego panieńskiego nazwiska. Nazwa Blake wydaje się inspirować spojrzenia całkowitego obrzydzenia po tym, jak osoba przesłuchująca mnie umieszcza miejsca, w których ją słyszała. Oczywiście, wszyscy zakładają, że w najgorszym wypadku byłem współwinny. Albo, co najmniej, w pełni świadoma tego, co knuje mój mąż. Nieważne, że zostałam oczyszczona przez dwie agencje rządowe. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by się stało, gdybym nie miała pieniędzy na porządnego prawnika.

"Tak?"

"Potrzebujemy cię, żebyś przyszedł jutro. Pojawiła się oferta pracy, do której się kwalifikujesz".

Uratowany przez dzwonek.

* * *

"Stanowisko wymaga, abyś zamieszkał na terenie posesji".

Siedząc naprzeciwko pani z agencji pracy, pani Marsh, czekam cierpliwie na jej dalszy ciąg. Wyciąga długopis zza ucha, szturcha go przez natapirowanego, siwego boba i drapie swędzenie z boku głowy. Moje oczy śledzą łupież, który spływa na ramię jej czarnej marynarki.

"Czy to będzie problem? Płacą wyjątkowo dobrze - nie zastanawiaj się nad tym zbyt długo. "

Wpatruję się w nią pusto, czekając na bombę do zrzucenia, jakąkolwiek bombę. Ta możliwość zatrudnienia wydaje się zbyt dobra, by mogła być prawdziwa, a po tym, co zrobił mój przystojny i kochający mąż, jestem urodzoną sceptyczką. Wszystko wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

"Gdzie jest majątek?"

Prawda: Mam 48,77 dolarów siedzących na moim koncie czekowym. Jeśli nieruchomość jest w Sudanie, będę na pierwszym locie.

"Alpine, New Jersey."

"Alpine jest tylko dziesięć minut jazdy od miejsca, gdzie obecnie mieszkam".

"Jeśli nie możesz zamieszkać na terenie posiadłości, nawet nie wezmą cię pod uwagę. I szczerze mówiąc, pani DeSantis, nie udało nam się znaleźć żadnego pracodawcy, który byłby skłonny przeoczyć kłopoty, jakie przyniesie pani sława. Nikt nie chce mieć takiego bólu głowy." Kończy wzruszeniem ramion, jej wyraz napięty w sposób, który sprawia, że wygląda na zapartą.

"Nie rozumiem, dlaczego w takim razie są skłonni rozważyć mnie?".

"Praca jest wymieniona w dziale opieki nad dziećmi i edukacji. Jesteś jedyną osobą z mojego spisu wykwalifikowaną".

To jest ten szczęśliwy przełom, którego rozpaczliwie potrzebuję. Dzieci to moja pasja.

"Wiedzą kim jestem, prawda?" Pierwsza praca od miesięcy z prawdziwą obietnicą, a ja próbuję ją od tego odwieść. Ktoś musi mnie uderzyć w twarz. Pani Marsh podnosi przesadnie wyskubaną, ołówkową brew.

"Jeszcze nie", mówi, poczucie winy wciągnięte w stanowczy portret jej cienkich warg. A rodząca się nadzieja, którą pielęgnowałem jeszcze minutę temu, gaśnie w jednej chwili. "W końcu się dowiedzą. Kiedy przeprowadzą kontrolę kredytową. Mam nadzieję, że do tego czasu zrobisz dobre wrażenie. Poza tym, żebracy nie mogą być wybredni." Ostatnie słowa mruczy pod nosem, ale ja je wyłapuję.

"Znaczenie?"

Ona wzdycha ciężko przed odpowiedzią. "Słyszałam przez pocztę pantoflową, że nie byli w stanie zatrzymać nikogo na bardzo długo. Nie będę ci słodzić, klient jest trudnym człowiekiem do pracy. Stąd ta pensja."

Ach tak, zaczyna się.

"Musisz podpisać umowę o nieujawnianiu informacji, przestrzegać ścisłych zasad i przejść pełne badanie fizyczne".

"Dlaczego?" pytam z tym, co jestem pewien, że jest przerażonym wyrazem twarzy.

"Upewnij się, że nie jesteś nosicielem żadnych chorób zakaźnych".

"Chyba to wyjaśnia trudną część". Z natury jestem osobą niezwykle spokojną; mój próg złości jest niewiarygodnie wysoki. I mam tendencję do bycia niekonfrontacyjnym. Co oznacza, że przeproszę, aby rozproszyć sytuację, niezależnie od tego, czy jestem winny, czy nie. Nie zrozum mnie źle, nie jestem nachalna. Ale moje pragnienie pokoju zawsze bierze górę nad chęcią wygrania jakiejś głupiej kłótni. Rzecz w tym, że wydarzenia z ostatnich trzech lat przetestowały integralność mojej cierpliwości i znacznie ją osłabiły. Jeśli ten facet lubi publiczne pokazy upokorzenia, to nic z tego nie będzie.

"Chce pan przeprowadzić wywiad, czy nie?"

Moje myśli strzelają prosto do klubu dżentelmenów. Obraz owłosionych, spoconych mężczyzn z wykałaczkami zwisającymi z ich ust, wpatrujących się w mój tyłek i nazywających mnie 'lalką' pojawia się.

"Jaki jest adres?"




Rozdział 2

Dziwnym zrządzeniem losu miasto, w którym się wychowałem, miasto, w którym nadal mieszkają moi rodzice, znajduje się zaledwie trzy miejscowości dalej od adresu, który podała mi agencja pracy. Jednak pod względem ekonomicznym, nie mogłyby być bardziej oddalone od siebie. Podczas gdy moje miasteczko należy do klasy średniej, Alpine konsekwentnie plasuje się w pierwszej dwójce najdroższych kodów pocztowych w Ameryce. Kiedyś takie nazwiska jak Frick nazywały Alpine domem. Teraz nazwiska takie jak Combs, jak Sean, Cece Sabathia i Chris Rock ocierają się o niektóre z najwyżej zarabiających osób z Wall Street.

Jadę powoli dwudziestoletnim Camry mojej matki i na próżno szukam numeru domu, który pasuje do tego na kartce, którą trzymam. Alpine nie jest typową enklawą bogaczy. Nikt, kto tu mieszka, nie afiszuje się ze swoim bogactwem; to notorycznie prywatni ludzie. Rozległe rezydencje kryją się za wysokimi murami i mocno zalesionymi krajobrazami. Gdybyś przypadkowo przejechał przez to miejsce, założyłbyś, że to tylko kolejne wiejskie miasteczko.

W końcu znajduję właściwy numer na prostej, drewnianej bramie i podjeżdżam do czarnej budki strażniczej, naciskam domofon i ogłaszam się. Drzwi bramy odchylają się powoli, odsłaniając krajobraz posiadłości. Tak, to jest posiadłość z prawdziwego zdarzenia. Kręty żwirowy podjazd ciągnie się obok lasu i szorstkiego zimowego trawnika, aż do dużego białego domku z błyszczącymi czarnymi drzwiami i pasującymi okiennicami.

Niespodziewanie ściska mnie gardło, gdy zauważam, że ten dom przypomina mój. Styl, a nie rozmiar. Ten dom mógłby połknąć trzy moje. Albo to, co kiedyś było moje, a obecnie jest własnością rządu USA.

Sprawdzam swoją twarz w lusterku wstecznym. Jak zwykle zaprzęgłam moje proste jak szpilka, ciemne włosy w kok. Również, jak zwykle, zaczęły wypadać małe kosmyki. Jedyny makijaż, jaki mam na sobie, to tusz do rzęs. Mam średnią karnację, łatwo się opalam, w tym samym odcieniu co mój ojciec, a nad mostkiem nosa mam garść bardzo wyraźnych piegów. W połączeniu z moimi pełnymi ustami, makijaż sprawia, że wyglądam jak performerka z Broadwayu, albo jak transseksualistka, więc generalnie unikam wszystkiego poza tuszem do rzęs i błyszczykiem do ust. Pozwólcie mi wyjaśnić, że każda kobieta, która dorasta w New Jersey nie wygląda jak "The Housewives of New Jersey". Osobiście wolę bilety na sezon od diamentów, krem do opalania od makijażu i mieszkania od obcasów na platformie. Ale to tylko ja.

Po wyprostowaniu szarej marynarki Theory i wyszczotkowaniu kłaczków ze spodni, dzwonię dzwonkiem i odmawiam Zdrowaś Mario. Nie jestem osobą religijną, w żadnym wypadku, jednak w tym momencie jestem gotów spróbować czegokolwiek innego niż poświęcanie żywych zwierząt w celu zabezpieczenia wypłaty.

Drzwi się otwierają, a mój umysł staje się całkowicie pusty. Niech ktoś przyniesie łopatki - chyba moje serce właśnie się zatrzymało. Josh Duhamel najwyraźniej ma swojego sobowtóra, bo gapię się prosto na niego. Ten koleś może być faktycznie lepiej wyglądający. Jest przystojny jak macica. To ten rodzaj wyglądu, który zmienił neandertalczyków w homo sapiens z doskonałym DNA. Długie rzęsy, brązowe oczy w kształcie migdałów uzupełniają strukturę kości tak symetryczną, że aż inspiruje do poezji.

"Pani DeSantis?" Uśmiecha się ciepło i wyciąga rękę. Z jakiegoś powodu wydaje się bardzo podekscytowany, że mnie widzi. Stoję tam bez odpowiedzi, w milczeniu wpatrując się w niego o wiele za długo. Jego brwi wykrzywiają się w zakłopotaniu.

"Ach...tak." To wychodzi brzmiąc jak pytanie. Wow, obiecujący początek. Kręcąc głową na moje faux pas, sięgam po jego rękę. Jest zaskakująco szorstka i twarda.

"Doskonale, wejdź", mówi, odsuwając się na bok, żebym mogła wejść.

Idę za nim przez dom. Jest całkowicie pusty, bez mebli. W końcu trafiamy do dużego salonu, który również jest pusty, z wyjątkiem szalonego telewizora/ systemu rozrywki, który zajmuje całą ścianę i dwóch foteli, które wyglądają na nowe.

"Usiądź proszę" - mówi Pan Idealny DNA. Zajmuje fotel naprzeciwko mnie i siada z rozłożonymi nogami, otwartą teczką na kolanach, z oczami wpatrzonymi w tę teczkę.

Czy powiedział mi swoje imię, a ja go nie usłyszałem? Przerzucam swój mentalny dziennik i znajduję...nic. "Przepraszam, nie dosłyszałem twojego imienia?" pytam owczo. Naprawdę zabijam to do tej pory.

"Kiedy podpiszesz to NDA, mogę odpowiedzieć na wszelkie pytania, jakie możesz mieć", mówi z niezobowiązującym uśmiechem. Dziwne i kryptyczne, chociaż nie mam luksusu, aby debatować nad tym. Po lekkim zeskanowaniu papieru, podpisuję swoje imię.

"Ethan Vaughn. Jako jego prawnik i menedżer prowadzę wszystkie wstępne rozmowy dla pana Shawa".

"Więc nie będę pracował dla ciebie?"

"Nie," mówi, uśmiechając się, gdy zauważa, że wzdycham z ulgą. Nawet gdybym zaprzysięgła mężczyzn na wieczność, ten facet kazałby mi biegać do ścian przez cały dzień.

"Będziesz musiała wybaczyć mi moją ignorancję, jedyną informacją, jaką mi przekazano, jest to, że to stanowisko wymaga zamieszkania na terenie posiadłości i wiąże się z opieką nad dziećmi".

Jego usta zaciskają się. Ostrożnie dobierając słowa, mówi: "Pan Shaw potrzebuje nauczyciela i opiekuna dla swojego ośmioletniego siostrzeńca". Wstrzymuję oddech, gdy mówi, podniecenie bez wątpienia wywołuje lekko maniakalny błysk w moich oczach. "Widzę, że uczyłeś trzeciej klasy przez trzy lata". W jego głosie jest dziwne przegięcie. Z jego oczami wlepionymi w moje CV, nie sposób jednak lepiej go odczytać.

"Tak."

"Sam będzie miał wpływ na to, kogo zatrudnimy, chociaż pan Shaw podejmuje ostateczną decyzję". Wyraz twarzy pana Perfecta nagle się naprężył. "Czy jest pani fanką sportu, pani DeSantis?"

Fanem sportu? To delikatnie mówiąc. Grałam w softball aż do mojego ostatniego roku w Boston College. Dopóki moje ramię nie wytrzymało i musiałam żyć z chronicznym bólem, albo zrezygnować. Jeśli w grę wchodzą piłki, jestem fanem... wyciągnij swój umysł z rynsztoka, wiesz o co mi chodzi.

"Uh, tak...dlaczego?"

Patrząc rozczarowany, westchnął ciężko. Cholera, zła odpowiedź. "Ponieważ kiedy mówię pan Shaw, mam na myśli Calvina Shaw."

Rosnę bardzo nieruchomo, gdy przetwarzam, dlaczego to imię brzmi... święte gorące bąki. Rozgrywający NY Titans.

"Czy to będzie problem?" zapytał wojowniczo.

"Nie", odpowiadam z nieco większym kopem w głosie. Bo nie będzie.

Mam zerowe zainteresowanie celebrytami. Zaczyna się i kończy na tym, że ostatnio miałem swój sprawiedliwy udział w niechcianej sławie. To jest prosty przypadek przetrwania. Muszę zarabiać. Gdyby celebrytą, o którym mowa, był Jezus, prałbym jego schmaty i polerował jego sandały niezależnie od tego, ilu followersów na Facebooku czy Twitterze ma ten człowiek. Potrzebuję tej pracy bardziej, niż obchodzi mnie, kto płaci moją pensję. Dopóki nie jest białym supremacjonistą, pedofilem, który lubi kopać szczeniaki w głowę dla zabawy i ma powiązania z ISIS, jestem dobrej myśli. Poza tym, jestem wiernym fanem drugiej drużyny z Nowego Jorku.

Po drugiej stronie otwartego salonu, ponad ramieniem Perfectu, zauważam dużego mężczyznę z ręcznikiem zawieszonym na szyi, idącego korytarzem. Kiedy mówię duży, mam na myśli łatwo sześć cztery i wszystkie z tego mięśnie. Wiem to, ponieważ jego przesiąknięta potem, biała koszulka jest wymalowana na jego torsie, podkreślając każde zgrubienie i krzywiznę. Jego włosy są ciemne, prawie czarne, i długie. Znacznie dłuższe niż na zdjęciach reklamowych i billboardach w całym mieście. I są zaczesane do tyłu w jeden z tych śmiesznych męskich koków, których żaden mężczyzna nie powinien nosić. Wygląda też, jakby nie golił się od ponad wieku.

Przesłuchanie do Duck Dynasty? To znaczy... wiem, że to okres poza sezonem, ale Boże wszechmogący - dla samej higieny.

Wyciera czoło ręcznikiem, a kiedy otwiera oczy, wpatruje się wprost na mnie. Nawet z drugiego końca pokoju są to najbardziej lodowate szare oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, zimne i bezlitosne. Dziwne uczucie przeszywa mnie na wskroś. Jakbym właśnie włożył palec do gniazdka elektrycznego. To doświadczenie nie należy do przyjemnych. Ja się besztam. Wtedy on się skrzywił. Potem odwraca się. Ugh, to nie jest dobre. Czuję się heebeegeebees i lekko przygnębiony tym niepomyślnym początkiem.

Po trochu, przypominam sobie kawałki wiadomości, które zbierałem przez lata. Shaw ma reputację zamkniętego w sobie. Z ulubieńca mediów, gdy został wybrany, stał się w ostatnich latach panem strzeżonym. Jest znany z tego, że odrzuca hecklerów i odmawia autografów. Nie wygląda to dobrze na największym rynku medialnym w kraju. Gdyby nie wygrał Super Bowl dla Tytanów i nie był tak uwielbiany przez fanów, z pewnością zostałby wyrzucony z miasta przez bezwzględną nowojorską machinę medialną.

"Dobra, szczegóły. Ta praca ma datę ważności trwającą dziewięćdziesiąt dni". Głos Perfecta przynosi nagłe zatrzymanie moich rozważań. Czuję, jak wykrwawia się ze mnie cała zawrotna ekscytacja, którą upajałem się jeszcze chwilę temu. "Za swoje usługi otrzymasz wynagrodzenie w wysokości stu tysięcy, pod warunkiem, że wszystko pójdzie gładko".

"Czy właśnie powiedziałeś sto tysięcy? Za trzy miesiące opieki nad dzieckiem?"

"Tak", mówi z całkowicie prostą twarzą. I maniakalna iskra wraca do moich oczu.

"Z pewnym zastrzeżeniem, jednakże. Będą trzy płatności dokonane. Jedna na koniec każdego miesiąca - zakładając, że wytrzymasz. To znaczy, że pozostaniesz w zatrudnieniu pana Shawa."

No tak, jest trudny. Za sto tysięcy mógłbym sobie z nim poradzić. Byleby tylko nie ożenił się ze mną... i nie okłamywał mnie... i nie prowadził pod moim nosem programu Ponzi przez pięć lat.

"Zgoda. Kiedy mam się spotkać z Samem?"

"Właśnie teraz", informuje mnie, podnosząc się ze swojego krzesła.

Perfect prowadzi mnie do dużej sypialni na piętrze z dołączonym pokojem zabaw. Mały chłopiec o klapniętych, piaskowo-brązowych włosach klęczy przed ogromnym zestawem kolejowym Lego, który skrupulatnie składa. Kiedy podchodzę do niego i siadam na podłodze na krzyż, on spogląda w górę dużymi szarymi oczami, które wyglądają nieco znajomo, przed nieśmiałym powrotem jego spojrzenia do niechlujnego stosu kawałków Lego między nami.

"Czy zrobiłeś to wszystko sam?"

Po raz kolejny rzuca krótkie spojrzenie na mnie. Potem wzrusza ramionami i kiwa głową.

"Fajnie." Przez następne dwadzieścia minut nie mówimy ani słowa. Szukam kawałków na instrukcji obsługi i podaję mu je, podczas gdy on składa.

"Teraz pozostało ci tylko poznać Cala - to znaczy pana Shawa," mówi gorący facet, który na szczęście nie będzie moim pracodawcą. "Usiądź, a ja zobaczę, czy jest dostępny" - dodaje, gdy już jesteśmy z powrotem na dole.

Siedzę tam cierpliwie przez dziesięć pełnych minut, wpatrując się w gołe, kości słoniowej ściany. Stukając palcami, zaciskam kolana i walczę z chęcią odwiedzenia łazienki tak długo, jak tylko mogę. Pięć minut później, w końcu się poddaję i idę w poszukiwaniu łazienki. Gdy zbliżam się do rogu, słyszę męskie głosy. Brzmi jak kłótnia.

"Nie." Głos jest głęboki i gładki. To najseksowniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałam i nie rzucam tego słowa przypadkowo. To głos, który zapoczątkował seks telefoniczny, bo ten facet mógł kogoś wyrwać po prostu recytując alfabet.

"Co masz na myśli, nie? Czy sztanga spadła ci na głowę? Rozmawialiśmy o tym."

"To znaczy nie, znajdź kogoś innego".

"Bądź rozsądny przez jedną pieprzoną minutę, Cal. Ona jest bardziej niż wykwalifikowana, chętna do pracy tymczasowej i jestem całkiem pewien, że Sam ją lubi."

"Czy Sam coś powiedział?" Jego głos jest natychmiast łagodniejszy, zaniepokojony.

"Nie, nie musiał. Sam to widziałem - przyjął ją."

"Zabierz ją z mojego domu".

Whoa...trudne? Ten facet jest daleki od trudnego. To totalny, nieokrzesany palant. Zaczynają się pojawiać pierwsze wątpliwości, jak długo wytrzymam. Ilu innych było przede mną?

"Słuchaj, ostatnich siedmiu doskonale wykwalifikowanych kandydatów odeszło w ciągu tygodnia. Nie mamy już opcji" - zapewnia Pan Idealny. Świetnie. Szanse nie są na moją korzyść.

"Zabierz tę pieprzoną krowę z mojego domu, natychmiast".

W mojej głowie każde słowo jest wypowiadane osobno i powoli, po czym w uchu rozbrzmiewa mi wysoki dźwięk.

Zabierz. To. Kurwa. Cow. Out. Of. My. House. Bzzzzzzz.

Sukinsyn nawet nie raczył szepnąć. Równie dobrze mógł rzucić zapałkę na ocean benzyny. Cała uraza, która ropieje pod powierzchnią przez ostatnie trzy lata, zapala się w blasku chwały. Nie mam czasu na myślenie, po prostu reaguję. Sto tysięcy niech będzie przeklęte. Z torebką mocno schowaną pod pachą i uniesionym podbródkiem zmierzam do drzwi wejściowych. Kiedy mijam kuchnię, wchodzę w drzwi i czekam.

Oboje odwracają się, by na mnie spojrzeć. Moja twarz to maska kamiennie zimnej obojętności, tej, którą doskonaliłam podczas niezliczonych przesłuchań w FBI i SEC.

Twarz Perfecta opada, nagle porażona zakłopotaniem, gdy odczytuje mój wyraz. Shaw nie wzdryga się. W dalszym ciągu szkli się tymi swoimi lodowatymi, pozbawionymi życia oczami. Jest milion rzeczy, które chcę powiedzieć, witriol kwaśno powleka mój język, jednak w końcu po prostu wychodzę. Nie pozwolę, żeby ten niegodny zaufania kutas zobaczył, jak bardzo jestem zdenerwowana, żeby odebrał mi ostatnie strzępy godności, które posiadam. On nawet nie zasługuje na wysiłek, jaki wymaga ode mnie złość. Ale jestem, niewyobrażalnie. On i jego niehigieniczna broda mogą iść do diabła.



Rozdział 3

"Belvedere z lodem, rum z colą, górna półka, i dwa Heinekeny" - krzyczę ponad gwar tłumu i łagodny szum muzyki hip-hopowej grającej w tle. Amber natychmiast wkracza do akcji. Amber Jones, wszechstronny badass i moja najlepsza przyjaciółka od piątej klasy, kiedy Jimmy Murphy uderzył mnie w twarz podczas gry w Dodgeball. Podczas gdy ja stałam tam, płacząc jak mała suka, Amber Isabelle Jones, o połowę niższa ode mnie wzrostem i wagą, zacisnęła swój boczny kucyk, podeszła do niego bez słowa i uderzyła go w jaja. Po tym byłyśmy nierozłączne - moja siostra od innego pana.

Ona jest gorącym błyskiem, a ja powolnym spalaniem. Kiedy potrzebuję kogoś, kto da mi kopa do działania, ona jest ogniem w moim brzuchu. A kiedy trzeba ją zepchnąć z krawędzi lub powstrzymać przed popełnieniem przestępstwa, jestem jej głosem rozsądku. Pasujemy do siebie idealnie. Kiedy powiedziałem jej, co się stało z Shawem, była w drodze do mojego domu z tuzinem zgniłych jaj, zanim jeszcze skończyłem opowiadać. Amber jest w stanie zrobić wszystko to, o czym ja tylko fantazjuję. Boże, kocham ją.

Jest aktorką. Z ograniczonym sukcesem do tej pory. Ale z jej urodą, mózgiem i talentem, to tylko kwestia czasu i wytrwałości, zanim stanie się wielka. W międzyczasie pracuje jako barmanka w jednym z najbardziej ekskluzywnych barów w mieście. W każdą noc, One Maple Street jest wypełniona wszystkimi znanymi osobistościami i gwiazdami sportu. Po pewnych manipulacjach i intensywnym flirtowaniu z nowym kierownikiem, załatwiła mi kilka zmian jako kelnerka do koktajli, dzięki Bogu, łagodząc moje pieniężne zmartwienia - na razie.

W ciągu dwóch tygodni od cowgate, otrzymałam kilka maili od Pana Idealnego. Po obszernych przeprosinach w swoim imieniu, w które uwierzyłam, i w imieniu Shawa, w które nie uwierzyłam, zaproponował mi pracę. Przyjąłem jego przeprosiny, nie żywiąc wobec niego złej woli; sam słyszałem, jak mocno za mną lobbował. Jednak oficjalnie osiągnąłem swój limit. Moja krucha duma nie wytrzyma jeszcze jednego lania. Wiem to na pewno. Nie musiałam się więc zastanawiać, kiedy z szacunkiem odrzuciłam jego ofertę. Potem płakałam półtora dnia z powodu utraty stu tysięcy.

Wiem, co myślisz, że nie jestem w stanie odrzucić takiej oferty. Nie, chyba że musiałbym popełnić przestępstwo lub się schylić, na co w obu przypadkach nie jestem jeszcze wystarczająco zdesperowany. Jednak kiedy każdy kawałek twojego życia został rozebrany, podeptany lub odebrany, trzymasz się tych skromnych resztek, jakby to była sprawa życia lub śmierci. Jakby rezygnując z tego, co pozostało z twojej godności, mogłeś w rzeczywistości przestać istnieć. Przynajmniej tak to odczuwam. Dolna linia, twierdząc, że moja moc, aby powiedzieć "nie" czuł dang dobry, i nie miałem heck of a dużo, aby czuć się dobrze o ostatnio.

Krowa. Ugh.

Prawda: za każdym razem, gdy moja głowa uderza w poduszkę w nocy, to słowo grzechocze wokół mojej głowy jak luźna zmiana... i każdego ranka od tego dnia, obudziłam się w fatalnym nastroju. Nie, nie jestem delikatnym płatkiem śniegu. Jednak wzrost 5'9" nie czyni mnie krową. Przyznaję, że jestem mniej sprawna niż wtedy, gdy grałam w softball w szkole, ale nadal regularnie ćwiczę. Jestem krągła, zawsze byłam. Cycki i tyłek, których kiedyś się wstydziłam, dopóki nie trafiłam do liceum i nie zorientowałam się, że chłopcy to lubią. Co ważniejsze, Matthew Edward Blake, najpopularniejszy senior Norwood High School, uwielbiał to. I to wszystko, co kiedykolwiek naprawdę się dla mnie liczyło. Czy czasami zmagam się ze swoją samooceną? Oczywiście, że tak. Zwłaszcza gdy kupuję dżinsy - pokażcie mi kobietę, która tego nie robi. Ale krowa? Mmmmno.

Amber ładuje na moją tacę zamówione przeze mnie napoje. Zerkając przez moje ramię, jej orzechowe oczy zwężają się, gdy mówi: "Ktoś właśnie usiadł przy stoliku dwunastym. Proszę poinformować Górę, że stolik, który zajmuje jest zarezerwowany."

Odwracając się, dostrzegam dużego mężczyznę siedzącego w sekcji VIP. Stoliki w tej strefie są zawsze zarezerwowane dla ludzi, którzy posługują się skrótami. Ten koleś nie wygląda jak JLo. Z tego, co mogę powiedzieć przez ciężki czwartkowy tłum, jest sam i ubrany nieodpowiednio do tego miejsca. Ma na sobie potarganą białą koszulkę i zwietrzałą czapkę z zakrzywionym brzegiem, która opada nisko nad jego oczami. Mój wzrok przesuwa się w dół, na brodę rodem z Duck Dynasty, a prąd elektryczny poraża mój kręgosłup, co jest nieprzyjemnym uczuciem.

Jezus, Maryja i Józef...

"Ziemia do Camilli...Cam?" Amber pstryka palcami irytująco blisko mojej twarzy. Olśniewam na nią, a ona wskazuje na tacę. Bar jest wypełniony, trzy rzędy głęboko, a ona ma rację, nie ma czasu na te bzdury.

Ze zgrozą podchodzącą do gardła i sercem, które prawie wywołuje zamieszki w mojej jamie klatki piersiowej, podążam w stronę stolika, żeby złożyć zamówienie na drinka, patrząc na Duck Dynasty. Wygląda zupełnie nie na miejscu i czuje się z tym boleśnie niekomfortowo. Nie mogę wyjść z szoku, że go tu widzę i jaki to dziwny zbieg okoliczności. Z drugiej strony, to jest moje życie, idealna gówniana burza. Z jakiegokolwiek powodu, ciągle dostaję więcej niż mój sprawiedliwy udział.

Stawiam drinki przed grupą profesjonalistów z Manhattanu po dwudziestce tak powoli, jak tylko mogę, nie wyglądając przy tym jak kompletnie niekompetentny kretyn. Po drugiej stronie sali, przy stoliku dwunastym, Sarah, jedna z pozostałych kelnerek koktajlowych, klepie go po ramieniu i mówi coś do niego. Gdy ja oddycham z ulgą, on kręci na nią głową. Wtedy pojawia się głowa Sary i patrzę, jak skanuje tłum... aż jej oczy lądują na mnie. Macha do mnie.

Cholera. Kogo zamordowałem w poprzednim życiu, żeby na to zasłużyć?

Przyklejając na twarz maskę chłodnej obojętności, której nie czuję, wycieram spocone teraz dłonie o czarne dżinsy i podchodzę powoli do stolika numer dwanaście. Kiedy Sarah dostrzega wyraz, jaki mam na sobie, jej swobodny uśmiech rozpływa się od razu z twarzy. Rzucam jej śmiertelne spojrzenie, a ona odwzajemnia się niezręcznym wzruszeniem ramion. Potem obraca się na pięcie i ucieka. Cholerna zdrajczyni.

Nie patrzy na mnie, brzeg czapki zasłania mu oczy, a ja nie mówię ani słowa. To jak pokazówka w samo południe, czas zawieszony przez ciszę i wyczuwalne napięcie. Jego masywne ramiona są skulone, łokcie opierają się na jego dobrze wytartych dżinsach, a duże dłonie są zaciśnięte w jedną pięść.

"Ten stolik jest zarezerwowany", informuję go, w końcu decydując się na cięcie do pościgu.

"Dla graczy Titans" - odpowiada bez owijania w bawełnę. Czuję, jak moje pełne usta zwężają się w jawnej irytacji. Gawd, tak mocno nie lubię tego kolesia. W końcu podnosi głowę i spogląda na mnie. Jego zimne, szare oczy skanują moją twarz przez czas, który uznaję za nieodpowiedni. A potem schodzą w dół po długości mojego tchórzliwego ciała.

Pieprzona krowa... weź tę pieprzoną krowę.

Moje uszy nagle płoną, gdy te słowa grają na pętli w mojej głowie. "Co mogę ci podać?" Moje oczy przesuwają się w całkowicie znudzonym wyrazie. Nie dostaję nic w zamian, ani jednego słowa. "Halo? Ta krowa ma co robić", mówię, wbijając kciuk w siebie. "Co. Can. I. Get. You?"

Jego oczy podnoszą się na moje. Wygląda na... zaskoczonego? Ok, dziwne. Powoli staje, moje oczy podążają za jego twarzą, aż do momentu, w którym staje nade mną. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać, kiedy jego wyraz twarzy - to jest to, co mogę wyczytać spod czapki i brody - zmienia się z obojętnego na boleśnie nieprzyjemny. Wkłada ręce do przednich kieszeni dżinsów i wzrusza wielkimi ramionami.

"Ty", mamrocze.

"Co?" Praktycznie krzyczę. Najwyraźniej nie usłyszałem go poprawnie.

"Przyszedłem po ciebie."

* * *

"Wrócił", mówi Sarah, kiwając w kierunku mężczyzny siedzącego przy stole dwunastym. Biały button down i ball cap, znowu. Przewracam oczami w ekscytacji. Naprawdę nie jestem w nastroju do tego. Piątkowy tłum jest zawsze głośniejszy i bardziej wymagający niż czwartkowy, więc przez ostatnie dwie godziny biegam w kółko. Bolą mnie stopy, a głos mam ochrypły od przekrzykiwania się przez hałas. Postanawiam natychmiast zdusić to w zarodku. Najwyraźniej wczoraj wieczorem nie byłam wystarczająco niegrzeczna, bo nie dotarło do niego, że nic nigdy nie skusi mnie do pracy dla takiego surowego, utytułowanego drania jak on sam.

Oto jak rozegrał się ten melodramat.

On: "Oferuję ci pracę".

Ja: "Dzięki, ale nie dziękuję".

On: "Nie? Co to znaczy "nie"?

Ja: 'Nie w sensie zaprzeczenia, odmowy, wyraźnego odrzucenia. Jeśli nigdy wcześniej nie słyszałeś tego słowa, pozwól, że to ja cię wprowadzę".

On: Patrząc ponad moją głową na jakiś punkt w oddali. 'Nie powinienem był mówić tego, co powiedziałem'.

Ja: Zdezorientowany wyraz twarzy. 'Nie obchodzi mnie, co robisz lub czego nie mówisz'.

On: "Nie powinienem był tego mówić. W końcu patrzy mi w oczy.

Ja: Tak, żadnych wyrzutów sumienia w tym zimnym, pozbawionym życia spojrzeniu. 'Nie obchodzi mnie to. Zamawiasz coś do picia, czy zamierzasz dalej marnować mój czas?".

On: Cisza. A potem mina, która powinna mnie zabić, a potem jeszcze więcej ciszy. Odwraca się i wychodzi z baru.

Ja: Zadowolony z siebie uśmieszek.

Podchodzę, kładę rękę na biodrze i patrzę. "Nie pracuję tu dla sportu czy hobby. Zajmujesz stolik, który mógłby zarabiać dla mnie pieniądze. Co mogę ci dać? Bo jeśli nie jesteś tu po to, żeby pić, to mogę iść porozmawiać z kierownikiem". Obserwuję, jak wyrafinowane nozdrza jego prostego nosa rozchylają się. Mogę powiedzieć, że chce mnie puścić, ale wybiera zamiast tego gapienie się na mnie.

"Przynieś mi butelkę szampana", mruczy.

Wyciągam rękę po kartę kredytową, a on wyciąga czarny Amex z portfela, który wyjął z tylnej kieszeni. Wracam do baru i czekam, jak Amber nalewa pięć kieliszków tequili dla paru gorliwców z Wall Street, którzy gapią się na jej szczupłe ciało i wykrzykują nieprzyzwoite propozycje. Sparuje z nimi słownie, a im bardziej się obraża, tym bardziej kretyni to łykają. Go figure.

"A może pozwolisz mi pokazać ci dobrą zabawę, kochanie?" mówi kretyn numer jeden.

"Dwie pompki w męskiej toalecie to nie jest niczyja definicja dobrej zabawy, Slick, z wyjątkiem definicji twojej matki. To z pewnością wyjaśnia twoje zamiłowanie do tego" - brzmi szybka odpowiedź Amber. Kretyni od drugiego do czwartego przewracają się w histerii. Ignorując garnitury, odwraca się do mnie i podnosi brodę.

"On tu jest".

"Czy muszę się tym zająć?" Amber regularnie zapomina, że ma 5'5" i nic nie kosztuje.

"Jaka jest twoja najdroższa butelka szampana?" pytam.

"Krug - 4 tysiące".

Uwielbiam to przebiegłe spojrzenie w jej orzechowych oczach. "Zróbmy to."

"Już się robi", mówi uśmiechając się. Nie czuję się nawet w najmniejszym stopniu winny.

Przeciągam wiaderko z Krugiem na lodzie z powrotem do stolika dwunastego i stawiam je na stole. Przeszywa mnie tym swoim chłodnym spojrzeniem. Praktycznie czuję, jak na boku mojej twarzy tworzy się odmrożenie. Potem, zanim zdążę je cofnąć, delikatnie chwyta mój nadgarstek. Fala świadomości wspina się po moim ramieniu i wypełnia żołądek obrzydliwym szlamem.

"Sam cię lubi". Zajmuje mi chwilę, aby zdać sobie sprawę, że mówi o swoim siostrzeńcu.

"Ja też go lubiłem", to wszystko, co mówię, bo to prawda. A potem... nic. Te krystaliczne oczy szukają czegoś w moich. Czego? Nie mam pojęcia. Ale intensywność jego badania sprawia, że się odsuwam.

Właśnie wtedy trzech bardzo wysokich mężczyzn podchodzi do stołu i wpatruje się w Shawa, jakby właśnie byli świadkami, jak Kardashian otrzymuje nagrodę Nobla z fizyki. Szarpię za nadgarstek, a on puszcza.

"Kurwa?" mówi jeden. "Stary", mówi drugi. I "Nie ma mowy", mówi trzeci. Shaw napina się widocznie. Mam wrażenie, że rzadko widują Shawa w tego typu lokalach. Wysoki, szczupły czarny koleś zaczyna się śmiać i mówi: "Kto jest twoim stylistą, stary? Wielki czarodziej Klanu?"

Robię szybki przegląd szczupłego, czarnego kolesia. Ma na sobie królewsko niebieski garnitur z drogiej wełnianej gabardyny idealnie dopasowany do pulchnych kształtów jego ciała. Akcentem jego nienagannego garnituru jest kolorowa muszka, która na kimkolwiek innym wyglądałaby głupio, choć na nim wygląda niesamowicie. Jest z łatwością najlepiej ubranym facetem na sali, a to wiele mówi w tym tłumie. Dodatkowo, jego budowa, kolor skóry i szeroki jasny uśmiech również czynią go druzgocąco przystojnym.

"Zamknij się, Brandon" - mówi nadąsany Shaw. Brandon? To imię szarpie coś w mojej pamięci luźno. Brandon Meriwether, wszechstronny cornerback.

Ważący trzysta funtów biały koleś siada obok Shawa i cała kanapa zapada się pod nim. Chwyta butelkę Kruga, a jego brwi w kolorze rdzy wpełzają na czoło. "Shaw-shank, na pewno masz drogi gust jak na krakersa z Jacksonville". Nie czekając na pozwolenie, nalewa sobie kieliszek.

Oczy Shawa strzelają do moich, błyszcząc czymś... niebezpiecznym, podczas gdy mnie udaje się zachować całkowicie beznamiętny wyraz twarzy. "Drogie, powiadasz? Jak drogie, tato?" Jego lodowate spojrzenie pozostaje wyćwiczone na mnie. James Popovitch, obrońca.

Popovitch drapie się po swojej czerwonej, zarośniętej brodzie i mówi: "Około czterech kawałków". Potem podnosi kieliszek do szampana i opróżnia go. Nie mogę powstrzymać kącików ust od lekkiego uniesienia.

"Nie tak, jakbyś nie mógł sobie na to pozwolić" - mówi trzeci gracz Titans. Od razu rozpoznaję go jako Granta Hendricksa, gwiazdę linebackera w drużynie i jednego z najbardziej ukochanych graczy w historii Titans. Przebiega bardzo dużą niedźwiedzią łapą, to znaczy ręką, po swoich kędzierzawych złotych włosach. Jego marka przystojności jest z odmiany Iowa karmionej kukurydzą. Jego bystre spojrzenie przesuwa się między mną a Shawem, oceniając sytuację. Wyłapuję cyniczny uśmieszek, który przeczy jego nieskazitelnie czystej osobowości. Podciągając swoje szare spodnie, siada na kanapie z rozłożonymi nogami, naprzeciwko pozostałych mężczyzn. "Zostaniesz tu, dopóki nie przyjdą inni?" Hendricks pyta Shawa. Shaw potrząsa głową, a Hendricks odpowiada: "Nie sądziłem, że tak".

Nagle zauważam, że zbyt długo stałem w milczeniu i znajduję swój głos. "Panowie, czy mogę wam coś jeszcze podać, czy mam zamknąć rachunek?".

Unisono, wszyscy odpowiadają coś innego. Shaw krzywi się na nich i każe mi zamknąć rachunek.

"Zaraz wracam."

Stojąc, Shaw mówi: "Pójdę z tobą".

"Nie trzeba", odpowiadam, gdy odwracam się i odchodzę. Kiedy przelotnie spoglądam przez ramię, widzę, że idzie za mną. Nic dziwnego. Czy to przez te wszystkie uderzenia w głowę, czy przez utratę słuchu, zastanawiam się?

Przy barze, gdy czekam, aż jeden z barmanów obciąży jego kartę, obserwuję, jak Shaw przedziera się przez tłum głęboki na trzy rzędy, jakby był Mojżeszem. Podchodzi do mnie i staje zdecydowanie za blisko, na tyle blisko, że wiem, iż robi to celowo. Potem kładzie swoją dużą, opaloną dłoń obok mojego łokcia na barze, od dotknięcia mnie dzieli go zaledwie oddech. Jak już mówiłam, nie jestem drobną kobietą w żadnym wypadku, a jednak w tej chwili czuję się skarlała i stłoczona. Jeśli zbliży się o jeden centymetr, być może będę musiała "przypadkowo" kopnąć go w golenie. Jego intensywne spojrzenie spogląda na mnie z jego wysokości. Podczas gdy ja patrzę wszędzie oprócz góry, moje serce zaczyna mocno pompować z powodów, których nie mogę rozgryźć.

"Co to będzie?" mruczy tym swoim szalenie gładkim barytonem. To kolejny doskonały przykład ohydnej niesprawiedliwości życia, że ten facet ma tak niesamowity głos. Jego nachalność podnosi mi ciśnienie. W ciągu ostatnich kilku lat czułem się tak bezsilny, pozbawiony możliwości dokonywania wyborów dotyczących trajektorii mojego życia, że jego postawa sprawia, że z irytacji wpadam we wściekłość. Nie trzeba wiele, by pojawił się we mnie diabeł.

"Coś, czego nie posiadasz - maszyna czasu", mówię i wręczam mu rachunek, który podrzucił jeden z męskich barmanów. Otwiera teczkę, podpisuje swoje nazwisko i wręcza mi ją z powrotem. Bez kolejnego słowa odwraca się i znika w tłumie. Chwilowe poczucie winy uderza mnie, że mogłam zranić jego uczucia. Nie potrzeba jednak wiele, by się z tego otrząsnąć. Wystarczy, że przypomnę sobie, jakim egocentrycznym palantem jest ten facet. Absentymentalnie otwieram teczkę z podpisanym slipem i oczy mi się wywracają. Zostawił dwa tysiące dolarów napiwku na czterotysięcznym rachunku - i nawet nie dotknął szampana.

* * *

Reszta tygodnia mija spokojnie. Nie zastanawiam się nad Shawem bardziej niż pobieżnie. Mam pilniejsze sprawy do rozważenia. Jeśli wkrótce nie dostanę innej pracy lub nie wezmę więcej zmian, po opłaceniu ubezpieczenia medycznego znów będę spłukany. To uczucie wiszenia na krawędzi klifu za paznokcie, zdaję sobie sprawę, stanie się stałym niechcianym towarzyszem w przewidywalnej przyszłości, a chęć zostania alkoholikiem rośnie w siłę. Szkoda, że nie radzę sobie z trunkami. Zwykle dostaję migreny, zanim nawet najmniejszy szum się przyjmie. Po raz kolejny skrócony przez życie. W głowie przemyka mi obraz stu wspaniałych i postanawiam iść pobiegać. Muszę oczyścić głowę, zanim zacznę rozbijać rzeczy, na których wymianę nie mam pieniędzy.

Pozbawiony życia, taupeowo szary krajobraz pasuje do mojego nastroju. Biegnę do granic wyczerpania, żeby zablokować milion emocji, z którymi nie jestem gotowa sobie poradzić. Wchodząc tylnymi drzwiami, otrzepuję się z kurtki Patagonia, gdy słyszę wrzaskliwy śmiech matki emanujący z jadalni. Angelina DeSantis, kobieta, która od czterdziestu lat jest szczęśliwą mężatką, pozytywnie rozpływa się w otoczeniu atrakcyjnych mężczyzn, więc po tonie jej głosu poznaję, że w domu jest jeden. Wchodzę do pokoju i zastaję ją przy kawie z nikim innym jak Ethanem Vaughnem. Wow. Wyłamała lniane serwetki i dobre ciasteczka.

"Cami, pan Vaughn czeka na ciebie od dwudziestu minut" - beszta, jakby jakimś cudem to ja zapomniała o umówionym spotkaniu. Pan Idealny wręcza mi przyjazny uśmiech. Następnie, zwracając moc tych hipnotycznych brązowych oczu na moją matkę, mówi: "Czy to już dwadzieścia minut? Tak bardzo cieszyłem się naszą rozmową, że musiałem stracić poczucie czasu".

Rzucam trochę w ustach, podczas gdy moja matka tyka jak nastolatka. "Odprowadzę pana, panie Vaughn," ogłaszam, mój głos ścięty, i dostaję oba ich puste spojrzenia.

"Camilla Ava Maria DeSantis..." mówi ściszonym głosem. I natychmiast znów mam pięć lat. "Nie tak cię wychowałam, żebyś traktowała gości".

"On nie jest gościem, matko, jest prawnikiem".

Sadza rękę na piersi, jakbym właśnie śmiertelnie ją zraniła. "Czy wiesz, że pan Vaughn poszedł na Harvard?" Jej ciemnoniebieskie oczy wwiercają się w moje.

I to wszystko do mnie wraca. Jej małe dziwactwo. Tak długo byłam częścią pary, że zapomniałam o tym wszystkim... obsesja mojej matki, by znaleźć mi męża z dyplomem Harvardu. Mój umysł podąża za tą myślą do jej logicznego końca i natychmiast chwyta się faktu, że nie jestem już częścią pary. Natychmiast po mojej skórze spływa zimny pot, a ja z trudem oddycham.

O mój Boże, czy ja mam atak paniki? Bezskutecznie próbuję przełknąć pięść bólu zatykającą mi gardło. Nie mogę mieć ataku paniki...czyżby? Pragnienie, by wybiec z pokoju, skulić się pod kołdrą i rozpłakać jest przytłaczające. Ściany zamykają się na mnie. Powietrze. Potrzebuję powietrza. Wiem, że muszę pozbyć się Pana Idealnego, zanim zacznę się załamywać. Na szczęście on widzi wyraz mojej twarzy i dostaje wskazówkę.

"Już zająłem zbyt wiele pani czasu, pani DeSantis. Pani DeSantis, czy mogłaby mnie pani wyprowadzić?" Nie czekając, aż nawet dokończy zdanie, już maszeruję do drzwi wejściowych. Tymczasem on dziękuje mojej matce i obiecuje, że jeszcze kiedyś wpadnie na kawę.

Na zewnątrz zimne powietrze uderza mnie w pierś, a szok nieco uspokaja moje nerwy. Chodzę po okręgu z dłońmi mocno osadzonymi na biodrach, całą uwagę skupiając na tym, by mierzyć każdy oddech i nie hiperwentylować.

"Czy wszystko w porządku?" Vaughn brzmi autentycznie zaniepokojony. Jestem tak blisko, by powiedzieć: "Czy ja, do cholery, wyglądam dobrze?", ale nie chcę ściągać na siebie gniewu Angeliny - jestem prawie pewna, że ta wścibska kobieta podsłuchuje, gdy mówię - i trzymam te słowa zamknięte w ustach. Oddalając go od frontowych schodów, upewniam się, że nie ma jej już w zasięgu słuchu, aby go zaatakować.

"Skąd do cholery masz mój adres? Jeśli agencja dała ci go, to są f... będą żałować." Jego przyjazne zachowanie odpada i jestem wprowadzony do pana Vaughn prawnika, jego doskonałe brwi knit w determinacji.

"Pani DeSantis, doceniam pani powód odrzucenia naszej oferty, naprawdę, doceniam, ale myślę, że jest miejsce na negocjacje. Jeśli tylko posłuchałaby pani tego, co proponuję..."

Wyciągam rękę. "Przestań, przestań w tej chwili." Jestem lekko rozbawiony, kiedy rzeczywiście robi to, o co proszę. "Znajdź kogoś innego".

"Nie mogę tego zrobić", odpowiada, energicznie potrząsając głową. Kontynuuję spacer w kierunku jego samochodu w nadziei, że idzie za mną i dostaje wskazówkę, aby odejść. Jeśli nie, jestem bardziej niż gotowy, aby wepchnąć go do środka siebie.

"Dlaczego nie? Nie mogę być jedynym wykwalifikowanym kandydatem na obszarze zamieszkałym przez dwadzieścia cztery miliony ludzi".

"Sam cię lubi... nie przyjmuje wielu ludzi". Odwracając się szybko, spojrzenie na moją twarz zamyka go naprawdę szybko. Naprawdę polubiłam tego chłopaka. Cisza nastaje, gdy zastanawiam się nad tym faktem.

"Dlaczego nie?"

Vaughn patrzy w dal i ciężko wydycha. "Pamiętaj, że podpisałeś NDA," ostrzega. To zarabia go glare. "On naprawdę się zamknął, odkąd przyjechał, żeby zostać z Calem, panie Shaw, a Cal po prostu nie wie, jak sobie z tym poradzić".

Moje szyderstwo jest głośne i natychmiastowe. "Tak, cóż, jeśli jego zachowanie wobec mnie jest jakąkolwiek wskazówką, widzę dlaczego."

Patrzy na mnie ostro i mówi: "Sam naprawdę potrzebuje kogoś takiego jak ty". Chcę mu powiedzieć, że nie ma pojęcia, kim jestem, ale pozwalam mu się wyślizgnąć. Potrzebuję, żeby odszedł, a długa debata z wykształconym na Harvardzie prawnikiem byłaby przeciwskuteczna dla mojego celu.

"Dlaczego dziewięćdziesiąt dni?" Wiem, że nie powinienem, że jakakolwiek oznaka zainteresowania otworzy tylko drzwi do kolejnych prześladowań, jednak ciekawość mnie zabija.

"Jego matka znowu jest na odwyku. Co pani na to, pani DeSantis? Czy błaganie załatwi sprawę? Bo jestem gotów wejść na ręce i kolana, jeśli będę musiał", błaga, trzepocząc długimi rzęsami. Ma to na mnie mniej niż zerowy wpływ - z tej dobrej odmiany. Nadmiernie zalotni mężczyźni zawsze sprawiali, że moje jajniki się kurczyły.

"Ten nonsens działa tylko na moją matkę, więc schowaj go, jeśli chcesz, żebym rozważył twoją propozycję". Jasny grymas rozprzestrzenia się na jego twarzy. "Poza tym, nic się nie zmieniło. Twój klient nadal jest palantem, a ja nadal jestem urażony."

Nagle wygląda niezręcznie. "Tak, co do tego, widzisz...Cal miał ostatnio ciężki okres".

"Ciężki czas?" Przerywam, patrząc na niego pytająco. "Miał ciężki okres? Nie, nie mów nic więcej. Po prostu wsiadaj do samochodu i daj mi kilka dni na przemyślenie tego".

Absolutnie nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać i czuję zero winy za to, że pozwoliłam mu wierzyć, że jest inaczej.

"Świetnie!" mówi cały wyszczerzony i wsiada do swojego Audi.

"Nic nie obiecuję."

Cofa się z mojego podjazdu, jego łokieć zwisa z otwartego okna po stronie kierowcy. "Więc będę się ciebie spodziewał za kilka dni?" kontynuuje niezrażony.

"Powiedziałem, że niczego nie obiecuję".

"Racja. Do zobaczenia wkrótce." Przyspiesza, zanim zdążę się dalej spierać.




Rozdział 4

"Och, to jest dobry jeden," Amber ogłasza wesoło. Wyciąga z półki książkę Prawo przyciągania i trzyma ją w górze dla mojej edukacji.

Byłem gotowy, aby umieścić na moim "nie ma szansy w piekle jestem coraz laid" spodnie dresowe i spędzić dzień w łóżku użalając się nad sobą ... i wtedy odebrałem telefon. Błąd. Ogromny błąd. Amber potrzebowała pięciu minut, żeby namówić mnie na spotkanie z nią w mieście na brunch.

Po utopieniu moich smutków w dużym zamówieniu francuskich tostów i dwóch mimoz, czuję się minimalnie bardziej optymistycznie. Dlatego w drodze powrotnej do jej mieszkania decydujemy się na wizytę w księgarni. Rozpaczliwie potrzebuję wskazówek, jak wskrzesić moje życie z popiołów, w których się obecnie znajduje, i w tym momencie jestem gotowa spróbować wszystkiego.

Jestem zajęty skanowaniem różnych tytułów, kiedy Amber wręcza mi książkę. Czytam na głos tytuł: "Jak odzyskać swoje życie i swój orgazm". Gdyby tylko to było moim problemem.

"Nie szukam seksownych momentów, koleś. Poszukaj książki pod tytułem "Twój mąż był oszustem, twoje życie jest w gównie, oto jak to naprawisz"."

Kiedy próbuję jej ją oddać, moja wyciągnięta ręka zostaje zignorowana. Ona wyciąga inną książkę za grzbiet. "Nie mam tej. Jak to możliwe, że nie mam tej?"

Mój częściowo bloodhound/częściowo włoski nos wyłapuje zapach. "Ambs, nie słyszałaś od Parkera, prawda?" Parker Ulysses Gregory, wszystko wokół POS. Również jej były narzeczony, ale to nie jest moja historia do opowiedzenia.

"Nie", odpowiada nie patrząc na mnie.

Książka o orgazmach wraca na półkę. "Jeśli masz to wszystko, to może po prostu pożyczę je od ciebie?" W ciszy, z którą się spotykam, zerkam w jej stronę.

"Czy oficjalnie straciłaś rozum? Jeśli skończysz tracąc lub zapominając zwrócić jeden, to zniszczy naszą przyjaźń poza naprawą ... nope, nie można ryzykować."

"Czy kiedykolwiek mówiłem ci, jak bardzo jesteś dziwny?"

"Cały czas."

Ramiona załadowane moimi nowymi książkami, stoimy w kolejce do zapłaty. Kobieta w średnim wieku z rudymi włosami i ciemno-bordowymi ustami przechodzi obok. Zatrzymuje się nagle i odwraca się do mnie.

"Znam cię." Głos kobiety jest wystarczająco głośny, że przyciąga uwagę wszystkich innych czekających przed nami. Niepokój zalewa mnie, warstwa zimnego potu wybija się na każdym centymetrze kwadratowym mojej skóry. Jestem zamrożony w miejscu, podczas gdy Amber zaczyna zbliżać się do mnie. "Powinieneś iść do piekła za to, co zrobiłeś". Cofam się do tyłu, gdy z ust kobiety wylatuje plwocina. Moja twarz nagle staje w ogniu. Ona wskazuje na mnie pomalowanym czarnym paznokciem. "Kradnąc te wszystkie pieniądze tym biednym ludziom - wstydź się".

Amber chwyta ode mnie stos książek i odkłada je na stół wystawowy. Potem przeplata swoje palce przez moje. "Tak? Dlaczego nie zajmiesz nam miejsca, kiedy tam dotrzesz, ty podupadła suko." Potem bierze mnie za rękę i wyciąga ze sklepu, z pustymi rękami, ale z ciężkim sercem.

* * *

"Jak się czujesz?" Tydzień później i Amber nadal wykręca ręce i patrzy na mnie z troską w swoich wielkich oczach.

"Victimized - co jeszcze jest nowe". Chwytamy nasze płaszcze z szafek pracowniczych na zapleczu.

"Chcesz się u mnie rozbić wieczorem?"

"Nie. Biorę prom. Mam Camry Angeliny."

"Jak się ma Ange?"

"Zarabiając Oscar nod dla męczennika, mam na myśli matkę roku", odpowiadam z chytrym grymasem. Amber chichocze, bo nie muszę się nad tym rozwodzić. Dobrze zna moją matkę; praktycznie wychowała się w moim domu.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło, te tarcia między moją matką a mną. Może to było wtedy, gdy mój ojciec zaczął spędzać cały swój wolny czas śledząc moją karierę w softballu, a może zawsze tam było i stale rosło przez lata. Niezależnie od tego, moja matka zawsze miała ukradkowy, pasywnie agresywny dar do sprawiania, że czułam się, jakbym była w czymś winna, jakbym nieustannie nie spełniała jej oczekiwań.

"Bawi się nim".

Wiem dokładnie o co jej chodzi. "Tak, nie spodziewałem się tego."

Shaw rzeczywiście wyglądał na skruszonego tamtej nocy. W tych dniach wezmę każdy mikroskopijny kawałek satysfakcji, gdzie tylko mogę. Patrzenie, jak ten dobrze rozwinięty tyłek wije się w niewygodzie, było jak wczesne Boże Narodzenie. Wychodzimy przez wejście dla pracowników i tulimy się bliżej, podmuch niezwykle zimnego marcowego powietrza mrozi nas do kości.

"Czy nie jesteś trochę kuszony?" Jej orzechowe oczy są na mnie całe, cierpliwe i życzliwe.

Pochodzę z długiej linii kobiet, które biorą stoicyzm na zupełnie inny poziom. Moi rodzice nigdy nie widzieli, jak źle się ze mną działo. Starałam się jak najlepiej chronić ich przed najgorszym. Dla nich trzymałem się w kupie, podczas gdy moje najgłębsze udręki zarezerwowałem dla Amber. Tylko ona zna rozmiar wyrządzonych szkód. Tylko ona wie o złości i poczuciu winy, które wciąż noszę w sobie.

"Kogo nie skusiłoby sto tysięcy...Mógłbym spłacić rodziców" - mówię z rozrzewnieniem. "Ale jak długo bym wytrzymała, naprawdę?".

"Szkoda, że nie pozwoliłaś mi na małą pogawędkę z nim". Przebiegły wyraz jej twarzy wywołuje u mnie chichot... i daje mi pauzę. Amber nie zna rozsądnych granic, jeśli chodzi o ochronę ludzi, których kocha.

Na rogu ulicy Amber podnosi rękę, żeby wezwać taksówkę. Już mam iść w przeciwnym kierunku, na przystanek autobusowy, kiedy przed nami wyjeżdża biały Range Rover z czarnymi, przyciemnianymi szybami. Po wymianie ciekawskich spojrzeń obie wyciągamy z torebek gaz pieprzowy. Czarna szyba zasuwa się i moje podejrzenia się potwierdzają.

"Mogę cię podwieźć?" Laserowo skupione spojrzenie Shawa jest skierowane prosto na mnie, co sprawia wrażenie, jakby kopał w mój mózg icepickiem. Chcę odegrać się glarem. Naprawdę, bardzo chcę. Ale nie mogę utrzymać kontaktu wzrokowego. Jak tchórz, którym jestem, najpierw odwracam wzrok.

"Nie," pstrykam, szczerząc się z irytacją. "Powiedziałam twojemu chłopakowi, że potrzebuję kilku dni, żeby to przemyśleć". Z większą odwagą niż czuję, moje zwężone spojrzenie wraca do niego. Wygląda na zdezorientowanego. Cokolwiek właśnie powiedziałem, wydaje się, że przeszło prosto przez jego głowę - zbyt wiele wstrząsów, oczywiście.

"Podwiozę cię. Jest zimno."

Jakbym nie zauważył sęków zwisających z mojego nosa. Złote brwi Amber prawie sięgają jej linii włosów.

"Hej kurduplu, krowa powiedziała nie". Amber wypluwa to, jednocześnie zaczepiając mnie kciukiem. Muszę przyznać mu rację, naprawdę. Podczas gdy moje oczy są wielkie jak talerze obiadowe, on nawet nie mruga.

Widzę impet tego, gdzie to zmierza i może lub nie może obejmować mnie ratowanie Amber z więzienia, więc chwytam ją za ramię i pociągnij ją bliżej rogu. Cupping jej twarz, walczę, aby utrzymać jej oczy na mnie, podczas gdy ona próbuje żurawia jej szyi w kierunku Shaw. "Amb--Ambs spójrz na mnie. Wszystko jest w porządku. Świetnie sobie poradziłaś. Teraz wsiadaj do taksówki, zanim zrobi się nieprzyjemnie".

"Nie mogę cię zostawić na przystanku z tym facetem czającym się w pobliżu." Ukradła kolejne podejrzane, wściekłe spojrzenie na niego. "Czuję od niego mordercze wibracje."

"On nie jest niebezpieczny, tylko denerwujący. Mam swój gaz pieprzowy i telefon," zapewniam ją, chociaż wiem, że nie będą potrzebne. Niechętnie przytakuje i odwraca się, aby jeszcze raz spojrzeć na brodatego mężczyznę, który obserwuje nas z samochodu. Pociera podbródek i macha do Amber czterema palcami, co na pewno ją zdenerwuje. Właśnie wtedy, jakimś cudem, zatrzymuje się przed nami taksówka. Tak szybko, jak ostatni pasażer wychodzi, I shove ją w.

"Napisz do mnie, kiedy wrócisz do domu, żebym wiedziała, że nie pociął cię na małe kawałki i nie upchnął w swojej ścianie", krzyczy, żeby usłyszała to cała Siódma Aleja. Macham, gdy taksówka odjeżdża. Potem biorę głęboki oddech i podchodzę do otwartego okna Range Rovera po stronie kierowcy.

Zdjął swoją czapkę, a jego czarne włosy znów są upięte w ten śmieszny kok. Wszystko w tym facecie jest totalnie odrzucające. Czuję, jak na mojej twarzy rozwija się zmarszczka, gdy się na niego gapię.

"Czego chcesz?" Nie robię nic, aby ukryć moją ekscytację. "Jest druga w nocy, biegałem całą noc i jestem zmęczony".

"Przeprosiłem trzy razy", mówi, jego szczęka w niebezpieczeństwie roztrzaskania. Tak, naprawdę szczere. Ktoś musi powiedzieć temu facetowi, że nie jest stroną poszkodowaną w tym scenariuszu.

"Bo chcesz, żebym dla ciebie pracował. Bo przegoniłeś już wszystkich innych wykwalifikowanych kandydatów w rejonie Tristate, a teraz jestem twoją ostatnią nadzieją". No to trudno, panie Shaw. Tym razem nie wygra pan. Ja wygrywam, a ty przegrywasz." I zdaję sobie sprawę, że zaczynam krzyczeć. Jego brwi, dwie czarne kreski sprawiające, że jego oczy wyglądają na jeszcze bledsze, unoszą się do góry. Wtedy dzieje się najbardziej nieoczekiwana rzecz. Te zimne, bezlitosne oczy zamieniają się w półksiężyce i wybucha z niego wybuch śmiechu.

"Tough noogies?" Jego śmiech jest głęboki i bogaty, a to przeszkadza mi w piekle, jeszcze jeden uraz do mojego już posiniaczonego ego, którego nie chcę tolerować. Moja cierpliwość oficjalnie się skończyła.

Przez zaciśnięte zęby wyduszam: "Nie chcę być krytyczny, ale jesteś nieznośnym dupkiem!" i odchodzę. Robię trzy kroki i czuję, jak ogromna, ciepła dłoń chwyta mnie za ramię. W reakcji na szarpnięcie kolanem, obracam się i szepczę: "Nie waż się mnie dotykać".

Natychmiast zwalnia uścisk i unosi ręce w górę w geście poddania. Następnie wkłada je do przednich kieszeni swoich dżinsów i wzrusza masywnymi ramionami w postawie, którą widziałem, jak przyjmuje, gdy jest mu niewygodnie.

Pomimo tego, że jest już po północy i jest zimniej niż w cycku czarownicy, ulice miasta tętnią życiem. Kiedy przechodzą obok nas, z ciekawością odwracają się, żeby popatrzeć, nie przerywając kroku. Potrzeba o wiele więcej niż góra mężczyzny, sławnego lub nie, i kobieta z dymem wychodzącym z uszu, aby przyciągnąć ich pełną uwagę. Jeden pozostaje dłużej niż to konieczne.

"Nie ma tu nic do oglądania", warknęłam. Moje spojrzenie przekonuje gapiów, żeby się zmyli.

"Przepraszam," mówi. Jego głos jest miękki, a ton szczery. Moja uwaga natychmiast wraca do niego. Prawie nie mogę uwierzyć własnym uszom. Pociera tył swojej szyi, jego oczy unikają moich. "Bardzo, bardzo przepraszam - miałem zły dzień". Lekki południowy twang wisi na ostatnich kilku słowach. "Jestem w prawdziwym kłopocie... mój bratanek..." Jego głos się urywa. Jego oczy znów są na mnie, nagle ciepłe i szukające. I po raz pierwszy od naszego spotkania, mogę nie nienawidzić jego wnętrzności.

Stoimy tam niezręcznie, studiując siebie nawzajem przez dziesięć męczących minut, aż on odwraca wzrok. Odmrażam sobie tyłek i mam na sobie puchową kurtkę - on ma na sobie tylko koszulę z guzikami. Gryząc wnętrze policzka, mówi: "A gdybym zapłacił ci sto tysięcy z góry - nie w trzech ratach. Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz, po trzech dniach lub trzech miesiącach, a i tak zatrzymasz pieniądze." Nie patrzy na mnie, wybierając zamiast tego wpatrywanie się w ceglaną ścianę budynku obok nas. Obserwuję, jak ciepłe powietrze, które wydycha, tworzy wokół niego chmury, gdy mentalnie wyobrażam sobie oddanie rodzicom połowy ich funduszu emerytalnego. Moje ramiona zaczynają się uginać pod ciężarem porażki, poczucie winy trawi wnętrzności mojej dumy. Nie mam siły, by odrzucić go jeszcze raz.

"Możesz mnie zawieźć na prom po zachodniej stronie".

Jego głowa obraca się i jego oczy zatrzaskują się w moich, pytając, czy jest to milcząca zgoda na jego ofertę - co w zasadzie jest. Bez słowa, podchodzę powoli do strony pasażera jego samochodu. Słyszę uderzenie, uderzenie, uderzenie tuż za mną i odwracam się gwałtownie. Tylko po to, by moja twarz prawie rozbiła się o ścianę znaną również jako jego klatka piersiowa.

"Jezus", mówię pół przerażony na myśl o dotknięciu go w jakikolwiek sposób, kształt lub formę. O dziwo, pozostaje spokojny, nie spuszczając ze mnie swojego czujnego spojrzenia. Zanim zdążę sięgnąć po klamkę, otwiera drzwi samochodu. Wsuwam się i zapinam pasy, nie patrząc ani nie dziękując mu, bo część mnie jest rozgoryczona, że znowu przegrałam. Nie jest to najlepszy moment, wiem, ale jestem zmęczona, zmarznięta i czuję się tak, jakbym właśnie straciła ostatnią cząstkę szacunku do samej siebie. Nie mogę być teraz miła... po prostu nie mogę.

Wsiada i uruchamia samochód. Nie mam odwagi na niego spojrzeć. Broń Boże nie zauważę, że się żali, następny telefon, jaki wykonam, będzie z więzienia okręgowego. W samochodzie jest ciepło i cicho; przytulny, luksusowy kokon. I trzeba przyznać, że to o wiele lepszy sposób podróżowania niż autobus promowy. Teraz, kiedy mój nos się rozmroził, uderza mnie subtelny męski zapach. Przypomina mi mojego męża.

Moje wspomnienia o Matt'cie są skomplikowane przez przepychanie i ciągnięcie sprzecznych emocji. To, jak bardzo za nim tęsknię, jak bardzo jestem na niego zła, poczucie winy, które wciąż noszę, przytłaczająca ilość wstydu. Nagle jestem na skraju łez i gryzę wnętrze policzka na tyle mocno, że pęka mi skóra. Dodając do mojego dyskomfortu, jedzie powoli West Side Highway. Celowo, zastanawiam się? Z pewnością nie zwalam tego na niego.

"Sam cię lubi", mruczy. To wszystko, co powtarza. Ale ja to rozumiem. Sam wydaje się być jedyną rzeczą, w której się zgadzamy - bezpiecznym tematem.

"I ja go lubię, co jest jedynym powodem, dla którego rozważam zrobienie tego".

Jego bułana głowa odwraca się w moją stronę. "Więc zrobisz to?"

Nie ma sensu dalej się spierać. "Wbrew mojemu lepszemu osądowi, panie Shaw, zrobię to."

Zauważam, że jego masywne ramiona zwisają. Osiada głębiej w swoim fotelu, jedną wielką dłonią pocierając swoje udo. "Dobrze."

"Z kilkoma poważnymi zastrzeżeniami." Obracam się trochę w fotelu, by obserwować jego reakcję. Znajduję go wpatrzonego prosto przed siebie, jego wyraz twarzy w głębokim zamrożeniu... wyraźnie przygotowującego się na najgorsze. "Jeszcze jedna obraza, jeszcze jedna lekko niekolorowa uwaga i już mnie nie ma." Na to przytakuje trochę za szybko. Wątpię, by wytrzymał więcej niż dzień, jednak pozwolę mu udowodnić, że mam rację. "I chcę mieć całą kwotę na moim koncie w dniu, w którym się wprowadzę." Spodziewam się, że da mi żal o tym, ale dostaje kolejny krótki ukłon zamiast. "I chcę zachować moje czwartkowe i piątkowe nocne zmiany w One Maple".

"Nie." Bez wyjaśnienia, po prostu twarde "nie".

"Tak. Nie wiem, jak długo wytrzymam, biorąc pod uwagę twoje osiągnięcia, i nie chcę stracić jedynej niezawodnej pracy, jaką mam. Zatrzymuję te dwie zmiany." Wydmuchuje z siebie zrozpaczony oddech. Jego chwyt na kierownicy zacieśnia się.

"Dobrze", mówi przez zgrzytanie zębów. Wow, to wyglądało boleśnie. Musi być poważnie zdesperowany, żeby się na to zgodzić.

Podjeżdżając pod terminal promowy, stawia samochód na parkingu. Jestem gotowa wyskoczyć i szarpię za klamkę. Jest zamknięta. Pociągnij, pociągnij, pociągnij. Nadal zamknięte. Moje oczy przesuwają się na niego. Jest spięty. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nieco zdenerwowany, choć mogę się mylić.

"Kiedy mogę się ciebie spodziewać?" Czy on planuje trzymać mnie jako zakładnika, dopóki nie podpiszę się krwią?

"Pojutrze". Teraz, gdy decyzja została podjęta, po co zwlekać. Otrzymuję kolejne z jego krótkich skinień głową. Dźwięk odblokowywanych drzwi pobudza mnie do działania. Nie spuszczając wzroku, wychodzę w mgnieniu oka. Gdy zatrzaskuję drzwi, słyszę ciche: "Dziękuję". Już odchodzę, gdy dociera do mnie, co powiedział. Whatevs. Jestem zbyt zmęczona i załamana, żeby się tym przejmować.

* * *

"Musisz z nim mieszkać? Ale on jest kawalerem." W zakłopotaniu wpatruję się w Angelinę po drugiej stronie kuchennego stołu. Przez chwilę zastanawiam się, czy ona mówi poważnie. I wtedy przypominam sobie. Cały rok zajęło mojej matce zaakceptowanie tego, że moje mieszkanie z Mattem przed naszym faktycznym ślubem nie było czarną plamą na nazwisku rodziny. Ładuję na swój talerz dwa kolejne kotlety z kurczaka i wgryzam się w nie.

"Myślę, że tak. Nie jestem pewna...kogo to obchodzi." Spoglądam na tatę w poszukiwaniu pomocy. On nie spotyka się z moimi oczami. Tchórz.

"Mnie to obchodzi", mówi.

"Nie martw się, mój honor nie jest zagrożony". Muszę siłą powstrzymać się przed parsknięciem. Nie mam zamiaru wyjaśniać animozji między Shawem a mną, bo matka w jakiś sposób obróci to jako moją winę.

"Dlaczego zawsze musisz być taki sarkastyczny?".

"Ma, dom jest ogromny. Pewnie nie będzie go dużo, ci faceci dużo podróżują poza sezonem. I mieszka tam też ośmioletni chłopiec". A ja zamierzam trzymać się od niego jak najdalej, co nie powinno być zbyt trudne, wiedząc, co do mnie czuje. To, zachowuję dla siebie.

"Czy spotkałeś już tego chłopca?" Mój ojciec w końcu postanawia włączyć się do rozmowy. Witaj na imprezie, Tom.

"Tak, jest uroczy. Bardzo cichy...nieśmiały. Jego matka jest na odwyku."

Oczy mojej matki stają się miękkie jak masło, a ona mówi. "Biedne dziecko, przyprowadź go na obiad". Moja matka jest przekonana, że wszystko można naprawić jedzeniem. Prawie słyszę jej myśli, gdy zastanawia się, co dla niego ugotuje.

Angelina polowała na mnie w sprawie wnuków od dnia, kiedy Matt i ja wzięliśmy ślub. Zawsze myśleliśmy, że mamy czas... a teraz nagle straciłam apetyt. Przesuwam pieczonego bakłażana wokół mojego naczynia.

Żałoba jest wyjątkowo dostosowana do każdego człowieka. Dla mnie leży pod hałasem codziennego życia, pojawiając się w nieoczekiwanych momentach. I nie mówię tu o delikatnym szturchnięciu, ale raczej o uderzeniu w twarz... jak teraz. Właśnie dotarło do mnie, że mogę nigdy nie mieć dzieci i ból jest większy niż mogę znieść. Ponieważ ponowne zakochanie się i wzięcie ślubu jest tak dalekie od sfery możliwości dla mnie, że nie mogę sobie wyobrazić żadnego scenariusza, w którym mogłoby się to zdarzyć.

"Jasne", mruknęłam. "Mam niespodziankę", mówię zdesperowana, by zmienić temat. Moi rodzice patrzą na mnie z czystym przerażeniem w oczach. "Spokojnie, tym razem to dobra niespodzianka". Podejrzliwość wisi w powietrzu nieco dłużej. "W tym tygodniu otrzymacie ode mnie czek... na sto tysięcy dolarów".

Nie wyglądają na szczęśliwych. Można by pomyśleć, że sto tysięcy wywoła uśmiech na ich twarzach.

"Co to za żart?" mówi moja matka.

"To nie jest żart. On mi płaci sto tysięcy z góry".

"Za niańczenie?", mówi, jej ton wyzbyty jest sceptycyzmu. Krótko spoglądam na ojca i znajduję go nieruchomego jak mumia.

"Dobry Boże," mruczę. Zostaw to mojej matce, aby wyssać radość z tego, też. "Opiekować się Samem i uczyć go w domu. Jestem nauczycielką, pamiętasz?"

"Sto tysięcy", powtarza mój ojciec. W końcu rozpoznaję wyraz jego twarzy... to ulga. Ulżyło mu, że odzyska swoje pieniądze. I w tym momencie wiem, że postąpiłem słusznie, przyjmując ofertę Shawa.

"Praca jest tylko na trzy miesiące". Oboje wyglądają na zdezorientowanych. "Zakładam, że Sam wróci do mieszkania z mamą, kiedy wyjdzie na wolność. Po tym czasie nie będzie mnie potrzebował."

"Sto tysięcy za trzy miesiące pracy?" pyta tata. Jego głos brzmi z daleka, bezbrzeżne oszołomienie w jego tonie.

"Yup." Obserwuję, jak ojciec bierze mały łyk swojego czerwonego wina, jego twarz jest nieczytelna. "O czym myślisz, tato?"

Nie tracąc ani chwili, odpowiada: "Że właśnie zostałem fanem Tytanów". To wiele mówi. Tata przez całe życie był diehard fanem drugiej drużyny NY.




Rozdział 5

"Gdzie jest reszta twoich rzeczy?"

Pan Etiquette stoi w drzwiach z rękami na biodrach, ubrany w białą koszulkę tak całkowicie przesiąkniętą potem, że jestem zaskoczony, iż nie zostawia kałuży. Patrzę z niezadowoleniem w górę i obserwuję, jak głębokie v rzeźbi się w jego czole. Pomiędzy czarnymi rozcięciami brwi a jego upiętymi włosami przypomina mi samurajskiego wojownika - albo Księcia Ciemności.

Mój wzrok pobieżnie przesuwa się po długości jego ciała. Zdjęcia naprawdę nie oddają sprawiedliwości tego faceta. Na żywo wygląda o wiele bardziej imponująco. Zwłaszcza tak blisko. Kiedy moje oczy wspinają się z powrotem na jego twarz, spogląda na mnie szare, zwężone oko. Nic się nie zmieniło. Gdy tylko jestem w pobliżu tego faceta, moje hackle dają mi jazzowe wskazówki.

Ledwo się odsuwa, żeby mnie wpuścić. Jego sutek praktycznie szturcha mnie w oczy, co jest wyraźnym znakiem, że stoi zdecydowanie za blisko, ale czy wychodzi poza moją przestrzeń osobistą? Nie. Przysięgam, że wszystko, co robi, jest zaplanowane tak, by mnie zirytować. Zmuszony do przeciskania się obok niego, drapię łopatkami o framugę drzwi, starając się nie dotknąć go w żaden sposób. Za tę serdeczność nagradzam go, wąchając powietrze w poszukiwaniu zapachu ciała i nawet jeśli dostaję tylko mydło i dezodorant, to i tak robię minę. Praktycznie na zawołanie, on odwzajemnia swoje najbardziej groźne spojrzenie - bez wątpienia mające na celu doprowadzenie mnie do odmrożenia. Wszystko to dzieje się w ciągu dziesięciu minut. Jeśli to jest jakaś wskazówka, jestem pewien, że nie będę tu długo.

"To wszystko", mówię, wzruszając ramionami. Czy powinienem go antagonizować? Prawdopodobnie nie. Jednak coś w nim wydobywa ze mnie to, co najgorsze, połącz to z faktem, że moja tolerancja na bzdury została znacznie zmniejszona, dla mężczyzn w ogóle, ale szczególnie dla uprawnionych łobuzów, a otrzymasz mnie zachowującego się źle.

Jego oczy przeskakują z walizek z powrotem na mnie. Jego brwi są zmarszczone, a oczy obserwują mnie z oczekiwaniem, jakby czekał, aż się rozwinę. Co oczywiście nie robię. Wszystko, co ten facet musi wiedzieć, to moje nazwisko, gdzie przelać pieniądze i że mam czystą kartotekę. W końcu się z tego otrząsnął.

"Chodź za mną". Zanim zdążę po nie sięgnąć, chwyta moje pozornie nieważkie walizki i prowadzi mnie przez pusty dom.

"Kto jest twoim dekoratorem? Uwielbiam to, co zrobiła z tym miejscem." Jego odpowiedzią na to jest połowiczne chrząknięcie. Nie zatrzymując się, kontynuuje na górze do dużej sypialni.

Wow. To znaczy...wow.

Jest pięknie urządzona w neutralnych odcieniach. Królewskie łóżko jest warte zachodu. Dodaj do tego eleganckie meble i duży telewizor z płaskim ekranem na ścianie, a ja właśnie wprowadziłam się do Ritza. To, mogę przyzwyczaić się do - jak długo dostanę do korzystania z niego jest jeszcze do ustalenia.

"Gdzie jest Sam?"

"W pokoju zabaw na końcu korytarza. Chcesz się zadomowić, czy zobaczyć go teraz?" Po umieszczeniu moich toreb w dół, podchodzi do drzwi i unosi się. Nie omieszkam zauważyć, jak bardzo wydaje się nieswojo. Co za dziwak.

"Chciałbym się z nim zobaczyć teraz, proszę".

Gdy idę za Shawem w dół korytarza, mijamy kolejne drzwi, a on wskazuje i mówi: "Mój pokój".

Jakby mnie to obchodziło. Jedynym powodem, dla którego mógłbym wiedzieć, który z nich jest jego, jest zaginięcie i zapach rozkładającej się materii organicznej. A nawet wtedy nie jestem pewien, czy by mnie to obchodziło. Zanim wejdziemy do pokoju zabaw Sama, stukam go w jego gigantyczny, spocony tricep. Fuj.

"Słuchaj, zapomniałem wspomnieć, że nie mam samochodu". Spotykam się z nim spojrzenie w spojrzenie. Ten nieznośny dupek patrzy na mnie, jakbym był karaluchem przemykającym po jego kuchennej podłodze. Trzymając się stabilnie, nie odwracam wzroku - wysoko się cenię za to. Minęło zaledwie piętnaście minut, a ja już jestem wyczerpany.

Po agonalnym westchnieniu mówi: "Możesz użyć jednego z moich. Rano zadzwonię do firmy ubezpieczeniowej".

W środku Sam klęczy przed kolejnym misternym tworem z Lego. Przechodzę i opadam na podłogę blisko niego. Nie patrząc w górę, wręcza mi książeczkę z instrukcją do budowanej przez siebie wioski. Oczy Shaw'a skupiają się na mnie. Czuję, jak wypalają dziurę w moich plecach. Ukradkiem zerkając przez ramię, zauważam, że opiera się o framugę drzwi, ze skrzyżowanymi z przodu rękami. Nie zadaje sobie trudu, by ukryć fakt, że się gapi. Dupek. Moja uwaga wraca do Sama i przez następne półtorej godziny pracujemy bez słowa.

* * *

"Mercedes?"

"Si?"

"Nie mogę znaleźć zupy z białej fasoli, którą zrobiłem wczoraj", mówię, gdy grzebię w masywnej lodówce. "Sałatka z ziemniaków i fasoli szparagowej, którą przygotowałam wczoraj wieczorem, również zniknęła. I nie mogę znaleźć truskawek, które kupiłam w Whole Foods".

Mercedes jest gosposią Shawa/zarządcą nieruchomości/strażniczką jego sekretów. Jest jedyną osobą, która mieszka w posiadłości i została przydzielona do pilnowania Sama, zanim ja się pojawiłam. Shaw jest bardzo skrupulatny w utrzymywaniu domu w czystości. Naprawdę, to po prostu zbyt duży dom dla jednej osoby, ale najwyraźniej Książę Ciemności nie ufa nikomu poza swoją ukochaną Mercedes. Przepracowana i wyczerpana, mogę śmiało powiedzieć, że Mercedes była prawdopodobnie najszczęśliwszą osobą w domu, gdy zobaczyła, że się wprowadzam. Ergo, Mercedes i ja związaliśmy się natychmiast.

Rzuca mi zdziwione spojrzenie. Moje myśli natychmiast kierują się w stronę Shawa. Przysięgam, że zamorduję go we śnie, jeśli dowiem się, że wyrzuca moje jedzenie.

"Robię bucatini z sosem ze świeżych pomidorów, chciałabyś trochę?". Mercedes informuje mnie, że idzie na kolację do domu swojej córki i odjeżdża niedługo potem.

W lodówce odsuwam na bok wszystkie pojemniki z jego jedzeniem. Drugiego dnia dowiedziałam się, że dostaje swoje posiłki przygotowane i dostarczone. Dieta roślinna z absurdalną listą składników, których nie może spożywać, bo powodują "stany zapalne" w jego stumilionowym ciele. Żadnych pomidorów, żadnych grzybów - nigdy. Żadnych bakłażanów. Żadnej papryki. I broń Boże nie gotuj z oliwą z oliwek. W zasadzie, każdy Włoch na planecie ma przechlapane. Włączając w to ciebie. A lista sięga dalej. Żadnej kawy, żadnej kofeiny, nie wspominając o cukrze i mące. Dobra. Nieważne. Już rozumiem, dlaczego jest taki rozdrażniony.

Dzisiaj na kolację robię sos ze świeżych pomidorów z rzemieślniczym bucatini. Super zapalne. Siedząc przy ladzie, Sam obserwuje mnie przez chwilę. Dopóki nie poproszę go, żeby dołączył do mnie w kuchni, gdzie pomaga mi rozbijać dojrzałe pomidory z winorośli z wielkim uśmiechem na twarzy. W ciągu zaledwie kilku dni, on już zaczął się otwierać. W końcu dostaję od niego głosowe, choć delikatnie wypowiedziane, "tak" i "nie", i szczerze mówiąc nie mógłbym być bardziej zadowolony z postępów, jakie poczyniliśmy.

Po ugotowaniu i odcedzeniu makaronu, ubogacam go sosem, podczas gdy Sam ustawia talerze i naczynia na blacie wyspy, ponieważ nie ma tam stołu kuchennego, przy którym moglibyśmy usiąść. Nie mam pojęcia, jaka była rutyna w domu jego matki, ale podejrzewam, że nie było wielu rodzinnych posiłków.

"Sam, czy wspominałem, że moja mama robi najlepsze ciasto czekoladowe w historii?" On patrzy w górę jasne oczy z makaronu, który jest zajęty pożeranie i mówi rzeczywiste "nie.

"Czy chciałbyś kiedyś pójść do domu moich rodziców na kolację?" Jego entuzjastyczne przytaknięcie sprawia, że boli mnie serce.

Shaw wkracza do kuchni, jego wyraz twarzy jest gromki. "Kim do cholery jest Camillia Blake?" Ten palant faktycznie źle wymówił moje imię.

Natychmiast całe zachowanie Sama się zmienia. Wycofuje się z powrotem do swojej skorupy. Co wkurza mnie ponad miarę. Ja, nie jestem kurczącym się fioletem. I wychowałem się w New Jersey. Gdyby mężczyźni krzyczący i rzucający wokół macho bravado przeszkadzali mi, byłbym zamknięty w padded roomie wieki temu. Mogę sobie jednak tylko wyobrazić, jak onieśmielająca musi się wydawać ta warcząca, włochata bestia z perspektywy dziecka.

Zrzucam kajdany z języka, ponieważ sto tysięcy już siedzi ładnie na moim koncie bankowym i ten przyjemny złoty samorodek jest zawsze na pierwszym miejscu w moim umyśle.

"That'd be moi, Calvin." Jego skrzek pogłębia się. "Chociaż wolałbym, żebyś nie przeinaczał mojego imienia. Wymawia się je jako Camilla. Czy może to zbyt wiele informacji dla twojego mózgu, aby przetworzyć je na raz?"

Jego oczy stają się szerokie. "Moje biuro," pstryka, wychodząc z kuchni nie czekając na odpowiedź.

Duże szare oczy Sama migoczą do mnie w zmartwieniu. Przebiegam palcami przez jego kasztanowe włosy i uśmiecham się.

"Zjedz kolację i poczytamy książkę, jak tylko skończę rozmawiać z twoim wujkiem". Wątpliwości na twarzy Sama sprawiają, że mam ochotę walnąć Shawa w gardło do jutra.

Kiedy wchodzę do jego biura, Shaw stoi ze swoimi wyjątkowo dużymi rękami posadzonymi na biodrach. Po raz pierwszy w życiu rozważam, jakie to uczucie być uderzonym przez dłonie tej wielkości, a mój żołądek robi salto. Natychmiast zaczynam grać w ataku.

"Właśnie cofnąłeś całą ciężką pracę, którą wykonałem w ciągu trzech dni". Idę na złamanie i wskazuję na niego agresywnie. "On natychmiast się wyłącza, gdy wyczuwa twój gniew. A może dostałeś w głowę tyle razy, że nawet nie zauważyłeś?". Mój ton ustawia go z powrotem na piętach. Wygląda na niepewnego jak odpowiedzieć. "Proponuję, żebyś albo poszedł do psychiatry, poćwiczył trochę jogi, albo wziął leki. Innymi słowy, wyluzuj." Jest zszokowany moim hartem ducha. Misja zakończona. Odwracam się, żeby wyjść.

"Jeszcze nie skończyliśmy. Sprawdziłem kredyt", mówi bardzo spokojnie. Odwracając się, krzyżuję ręce pod moimi obfitymi piersiami. Kiedy jego wzrok pada na moją klatkę piersiową, natychmiast go spuszczam, uznając to za mimowolny odruch u wszystkich mężczyzn, ponieważ, Bóg wie, nie mógłby uznać wymion na krowie za atrakcyjne. Jego uwaga kieruje się prosto na papier, który trzyma.

"Tu jest napisane, że..."

Nie ma mowy, że pozwolę mu grzebać w zwęglonych ruinach tego, co kiedyś było moim życiem i tańczyć na jego popiołach.

"Tu jest napisane, że byłam mężatką. Że jestem wdową. Jest tam napisane, że wszystko, co kiedykolwiek posiadałam, zostało przejęte przez rząd USA. Mówi, że obecnie nie posiadam nic. Poza moją godnością. A tej, panie Shaw, nie można mi odebrać bez mojej zgody. Nie mówi natomiast, że potrzeba było każdego grosza, który posiadam, by udowodnić, że nie miałam żadnej wiedzy o tym, co mój mąż robił, gdy sprzeniewierzał miliony dolarów. Nie mówi też, że byłam bardzo dobrą nauczycielką, zanim wyrzucono mnie z okręgu Connecticut, w którym uczyłam." Na jego puste spojrzenie, kontynuuję. "Jeśli masz problem z czymkolwiek, co właśnie ci powiedziałam, spakuję manatki. Ale lubię Sama. I myślę, że mogę mu pomóc, więc chciałabym zostać."

Czekam, aż coś powie. I czekam...i czekam jeszcze trochę. Zaczynam się pocić pod jego dokładnym badaniem mojej osoby.

"Jak długo?"

"Jak długo, co?"

"Od jak dawna jesteś wdową?"

Pytanie bierze mnie z zaskoczenia. Zazwyczaj ludzie są zainteresowani tym, ile pieniędzy zdefraudował mój mąż. Jakby kwota w jakiś sposób określała, jak wielką był szmatą.

"Trzy lata."

Kiwnąwszy głową, wsuwa ręce w kieszenie swoich dresów i wzrusza wielkimi ramionami. Jego spodnie zostają wepchnięte niebezpiecznie nisko. Mimowolnie moje oczy grawitują do płaskiego paska opalonej skóry i szlaku ciemnych włosów poniżej brzegu jego koszulki, tuż nad pasem spodni. Boże, on nie ma na sobie bielizny. Zmuszam moje oczy z powrotem do jego twarzy. Niezręcznie.

"Czy masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki?" mruczy cicho.

"Nope."

Więcej ciszy.

"Myślisz, że Sam się mnie boi?" Kontroluje swoje bose stopy, gdy to mówi, na wpół siedząc na oparciu biurka i chwytając się krawędzi. Równie szybko krzyżuje ręce przed sobą. Wycięte mięśnie jego szerokiej klatki piersiowej wyskakują w ostrym świetle. Nawet gdy jego koszulka zwisa luźno, mogę powiedzieć, że jest zgrany.

"On boi się twojego temperamentu". To przyciąga jego uwagę. Jego oczy spotykają się z moimi. "Nie wiem, jakie było życie tego chłopca do tej pory, ale myślę, że mogę bezpiecznie założyć, że jeśli jego mama jest na odwyku, to nie mogło być wszystko tęcze i jednorożce. Musisz podjąć świadomy wysiłek, aby kontrolować swoje emocje wokół niego ... to również korzystnie wpłynie na twoje ciśnienie krwi."

To zarabia mi jeden z jego charakterystycznych scowls. "Coś jeszcze?" pyta szorstko.

"Tak, byłoby miło, gdybyś mógł kupić kilka mebli". Dostaję szum aprobaty. To poszło lepiej niż się spodziewałem. "Skończyliśmy?"

Po kolejnym skinieniu od niego, kieruję się do wyjścia, moje stopy niosą mnie za drzwi tak szybko jak to możliwe. Nie chciałbym dać mu czasu na wymyślanie kolejnych skarg. Ma takie spojrzenie, które mówi, że notuje każdy najmniejszy nietakt.

Sam jest cichy przez resztę naszego posiłku. Zrozumiałem już, żeby nie naciskać na niego z pytaniami, kiedy się wyłączy, i po prostu pozwolić mu pracować z tym w jego własnym tempie. Po tym jak posprzątam, idziemy na górę, bo oczywiście w pokoju rodzinnym nie ma żadnych mebli, i oglądamy razem telewizję w jego sypialni. Jakiś sitcom. I to się opłaca. Nie trzeba długo czekać, by jego małe chłopięce chichoty wypełniły pokój. Kiedy już położył się do łóżka, wyciągam swój egzemplarz "Dzieci z wagonu".

"Cam" - mówi cichym głosem. Nasz pierwszy wspólny dzień, nalegałam, żeby nazywał mnie Cam, pani DeSantis brzmiała zbyt formalnie jak na nasz układ. Wyjaśniłam, że wszyscy moi przyjaciele nazywają mnie Cam, a skoro uważam go za przyjaciela, nie zaszkodzi, jeśli on też tak będzie mówił. Poza tym nie jest typem dziecka, które nie szanuje się, ani nie wykorzystuje.

"Tak." Czekam cierpliwie, aż jego uroczyste szare oczy spotkają się z moimi.

"Zostajesz?"

"Zostaję tak długo, jak ty".

"Obiecujesz?"

"Yup," mówię i obserwuję, jak krótki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Poczucie spełnienia, jakie odczuwam przy wywoływaniu uśmiechu u jednego małego chłopca, jest niedorzeczne. Siedząc na łóżku obok niego, czytam, aż odpływa do snu.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Beslopen op haar"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści