Magiczna więź

Rozdział 1 (1)

==========

Jeden

==========

Spojrzałem w dół na zegarek: dwie minuty po północy. To były oficjalnie moje siedemnaste urodziny.

Na niewygodnym plastikowym siedzeniu obok mnie moja matka, Joyce, zobaczyła, że sprawdzam godzinę. Utrzymywała niski głos, gdy sięgała po moje ramię. "Wszystkiego najlepszego, Evie".

"Nie", mruknęłam i wyciągnęłam rękę z jej zasięgu.

Westchnęła i usiadła bardziej wyprostowana. Dla przypadkowego obserwatora wyglądała zupełnie spokojnie, siedząc w salonie odlotów przy bramce dwunastej na lotnisku w Melbourne, jej ręce złożone delikatnie na kolanach. To była dobrze wyćwiczona maska - była w stanie podwyższonej gotowości. Siedzieliśmy w fotelach ze ścianą za plecami, gdy ona co kilka sekund skanowała lotnisko. Jej zbyt duża torebka wciąż była przewieszona przez ramię, podobnie jak moja, na wypadek gdybyśmy musieli się szybko przemieszczać.

Ugryzłam się w język, żeby powstrzymać się od płaczu. Starałam się być równie czujna jak ona, ale ciągle myślałam o tym, dlaczego jesteśmy na lotnisku, czekając na wejście na pokład samolotu do Los Angeles z biletami kupionymi zaledwie kilka godzin wcześniej i nowymi podrobionymi paszportami schowanymi w naszych torbach. W oczach mojej matki popełniłam grzech kardynalny: Zaprzyjaźniłam się i znalazłam sobie chłopaka.

Oczywiście musieliśmy zmienić nazwiska i opuścić kraj.

Odkąd pamiętam, razem z matką uciekałyśmy, nigdy nie zostawałyśmy w jednym miejscu na dłużej niż kilka miesięcy, nie zbliżałyśmy się do innych ludzi. Byłam przyzwyczajona do tej rutyny, ale tym razem byłam bardziej niż sfrustrowana koniecznością rozpoczęcia nauki w kolejnej nowej szkole i zapamiętania kolejnego nowego nazwiska. Tym razem, po raz pierwszy, faktycznie zostawiałam coś za sobą.

Błysk ruchu przykuł moją uwagę i matka zesztywniała, ale rozluźniła się, gdy zorientowała się, że to tylko Wariant, pędzący przez lotnisko z nadludzką prędkością. Mężczyzna w garniturze miał spanikowany wyraz twarzy, gdy wykorzystywał swoją zdolność, by dotrzeć do swojej bramki na czas.

Był jednym z około 18 procent światowej populacji, która miała szczęście posiadać Variant DNA, ale jego zdolność była powszechna. Ja byłem po prostu nudnym człowiekiem, za co moja matka była wiecznie wdzięczna, bo dzięki temu łatwiej było nam się wtopić w tłum.

Przez głośniki dobiegł boleśnie uprzejmy kobiecy głos: "Panie i panowie, lot Qantas QF83 do Los Angeles rozpocznie wkrótce boarding".

Dostroiłem ją. W ciągu moich siedemnastu lat odbyłem więcej lotów niż większość ludzi przez całe życie. Znałem procedury wejścia na pokład lepiej niż połowa personelu naziemnego.

Wiedziałam wiele rzeczy, których nie wiedziała twoja przeciętna nastolatka.

Zamiast wyjaśniać przyczyny naszego koczowniczego stylu życia, matka nauczyła mnie, jak być niewidzialnym. Wiedziałem, że należy ustawić się w pobliżu wyjścia w każdym budynku. Wiedziałem, jak zauważyć osobę lub pojazd, który mnie śledzi i jak je zgubić. Wiedziałem jak całkowicie wymazać pamięć każdego urządzenia elektronicznego. Wiedziałem, jak podrobić oficjalne dokumenty.

Wiedziałem wszystko oprócz tego, co właściwie chciałem wiedzieć - dlaczego?

Nie wiedziałem, dlaczego moja matka wybierała miejsca, do których jeździliśmy przez lata, zygzakując z jednego kontynentu na drugi. Do tej pory, kiedy sugerowałem Amerykę, zamykała mnie stanowczym "nie", ale nagle byliśmy w drodze do Los Angeles, a stamtąd do Nampy w stanie Idaho - bardzo konkretnego miejsca, które, jak podejrzewałem, zostało wybrane bardzo przypadkowo.

Niezależnie od powodu, dla którego Joyce wybrała Nampę, pierwszy etap naszej podróży miał się właśnie rozpocząć. Rozpoczął się boarding.

Po kolejnym ukradkowym rozejrzeniu się po lotnisku, moja matka ustawiła się za mną, gdy dołączyliśmy do kolejki, osłaniając mnie przed jakimś niewypowiedzianym potencjalnym zagrożeniem. Przewróciłam oczami i stanęłam przed nią, gdy jej ciemnoniebieskie oczy zwęziły się w irytacji.

Miałem takie same oczy - ciemnoniebieskie - i tak jak ona, można było zobaczyć w nich błękit tylko w naturalnym świetle. Miałam też jej gęste czekoladowo-brązowe włosy, ale jej były krótko obcięte, a moje sięgały mi do połowy pleców, opadając w miękkich falach.

Byłam też równie uparta. Na dowód tej cechy skrzyżowałam ręce na piersi i wpatrywałam się w swoje stopy, koncentrując się na wirach małych podwójnych helis, które zaśmiecały moje skarpetki DNA. Maszyna przed nami pikała rytmicznie, gdy obsługa skanowała karty pokładowe, a ja ruszyłem do przodu, zastanawiając się, jak tak wspaniały dzień zdołał w ciągu kilku godzin zmienić się w absolutne gówno.

Od prawie ośmiu miesięcy mieszkaliśmy w Fitzroy, jednym z najbardziej hipsterskich przedmieść Melbourne w Australii. Od kilku lat nasze przeprowadzki nie były już tak częste. Byłam nastolatką - humorzastą, hormonalną i aspołeczną - co ułatwiało mojej matce powstrzymywanie mnie przed zbliżeniem się do kogokolwiek.

O wiele łatwiej jest zdobyć przyjaciela w wieku sześciu lat niż w wieku szesnastu. Chcesz być moją przyjaciółką? OK! - załatwione. Kiedy jesteś w wieku nastoletnim, ludzie mają już ustalone przyjaźnie i lata wspólnych doświadczeń, a ty jesteś bardziej świadomy tego, co inni myślą o tobie. Nikt nie chce zakłócać delikatnej równowagi swojej i tak już pełnej gniewu egzystencji poprzez zaprzyjaźnienie się z nową dziewczyną.

Poza tym, poddałam się. Z naszym następnym ruchem zawsze za rogiem, nauczyłam się nawiązywać powierzchowne rozmowy, wydawać się przyjazna z kilkoma osobami, ale nigdy nikogo naprawdę nie poznać.

Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy nie tylko poznałam przyjaciół w Fitzroy, ale także znalazłam chłopaka.

W jakiś sposób Harvey Blackburn i jego siostra zdołali wpleść się w moje samotne życie. Działo się to powoli, przez wiele tygodni - siedzieliśmy razem w klasie, potem na lunchu, potem rozmawialiśmy przez Internet. Potem, jakoś, Harvey i ja byliśmy "czymś". Byłam już na kilku sekretnych randkach, ale żadna nie była tak bliska jak Harvey. Harvey był dla mnie pierwszą z wielu rzeczy.

Ale nawet z pierwszymi przyjaciółmi, których poznałam, nigdy nie mówiłam o naszym dziwnym stylu życia w szczegółach i zmieniałam temat, gdy mnie o to pytano. Nigdy nie zapraszałam ich do siebie. Rzadko spotykałam się z nimi poza szkołą, a wtedy tylko wtedy, gdy byłam pewna, że moja matka jest w pracy. Musiałam być ostrożna. Paliłam się do powiedzenia mamie o moim pierwszym chłopaku, ale trzymałam buzię na kłódkę.




Rozdział 1 (2)

Byłem dobry w trzymaniu moich dwóch żyć oddzielnie, aż do dzisiaj.

Harvey, wiedząc, że nie zobaczy mnie w moje prawdziwe urodziny, wyciągnął mnie za róg klasy od angielskiego i wręczył mi małe pudełko z prezentem, jego ciepłe, czekoladowe oczy iskrzyły się z podniecenia. W środku znajdowała się bransoletka z serduszkiem.

Nigdy nie dostałam prezentu od nikogo poza moją matką. Byłam podekscytowana i poślizgnęłam się.

Zapomniałam zdjąć bransoletkę i schować ją przed wyjściem do domu. Jakby szukała dowodów mojej zdrady, matka zauważyła ją, gdy tylko weszłam do domu. Wyszła z kuchni, a jej oczy skupiły się na obraźliwej biżuterii.

Odtworzyłem scenę w moim umyśle - moja matka wycierająca ręce na ręczniku do herbaty, jej powitanie łapiące w gardle, gdy uśmiech spadł z jej twarzy, zimne spojrzenie w jej oczach, strach w jej głosie, gdy cicho zapytała: "Co zrobiłaś, Evelyn?".

"Panienko?"

Dotarłyśmy na przód kolejki. Obsługa patrzyła na mnie wyczekująco, jej dłoń była wyciągnięta. Moja mama mnie szturchnęła.

Strzepnęłam jej rękę z ramienia i ruszyłam do przodu, z paszportem i kartą pokładową w ręku. "Przepraszam", mruknęłam.

Pani obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, zeskanowała kartę pokładową i sprawdziła mój fałszywy paszport z wydajnością często powtarzanego zadania. Nie zawahała się nawet przed oddaniem mi ich, a moje serce znów się zapadło. Duża część mnie miała nadzieję, że zauważy, że to falsyfikat i będziemy zmuszeni zostać. Fałszerstwo było jednak bardzo dobre; nie miała pojęcia. Nikt nigdy nie miał.

Nie odwzajemniłem jej uśmiechu, przechodząc obok. Zatrzymując się, gdy powtórzyła ten proces z moją matką, spojrzałem tęsknie w kierunku wyjścia. Wyobraziłam sobie, że przepycham się przez pozostałych pasażerów czekających na wejście na pokład i uciekam, łapiąc taksówkę prosto do domu Harveya.

To była głupia fantazja.

Z drżącym oddechem podążyłam za matką, gdy ta stanęła na czele wąskiego korytarza w kierunku samolotu. Nie było dla nas powrotu - nigdy nie wracaliśmy do żadnego miejsca, w którym wcześniej mieszkaliśmy.

Kiedy byłam młodsza, płakałam i pytałam, dlaczego nie mam przyjaciół i dlaczego nie mam taty. Z wiekiem moje pytania stały się bardziej szczegółowe. Pytałam, dlaczego nie możemy nigdzie zostać na dłużej niż kilka miesięcy, dlaczego nie możemy używać naszych prawdziwych imion, przed czym lub kim w ogóle uciekamy.

Moja matka robiła wszystko, co w jej mocy, aby wyjaśnić mi pewne rzeczy, nie dając mi jednak żadnych odpowiedzi. Zawsze wracała do swoich żarliwych deklaracji, że wszystko, co robiła, było dla mnie. Jej niejasne wyjaśnienia już mi nie wystarczały.

Podążaliśmy wąskim przejściem samolotu do naszych miejsc. Usadowiłam się na miejscu przy oknie, zapięłam pas i odwróciłam się, gdy moja matka opuściła się na siedzenie obok mnie.

Westchnęła głęboko i pochyliła się nade mną, ale nie dotknęła mnie. "Tak mi przykro, Evie ..."

Przynajmniej, choć raz, nie robiła wymówek. Przykleiłam swoją uwagę do ludzi w kamizelkach ochronnych krzątających się na ziemi poniżej. Powiedziała te same słowa, ale zdecydowanie mniej łagodnym tonem, zaledwie kilka godzin wcześniej.

Spędziliśmy wieczór na kłótniach, płaczu i pakowaniu. Kiedy otwierała szuflady i wrzucała ubrania do torby, moja matka znów mnie upomniała. "Jak mogłaś być tak nieostrożna, Evelyn?"

"Nieostrożna?" Siedziałam na środku łóżka, odmawiając udziału w pakowaniu. "Zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami i dostałam chłopaka. I nic im nie powiedziałam!" Prawie krzyczałam z frustracji, wściekłe łzy toczące się po moich czerwonych policzkach.

"Przykro mi, ale to po prostu nie jest wystarczająco dobre" - splunęła, wcale nie brzmiąc przepraszająco. Trzymała swoje ręce na zewnątrz, wiązka ubrań w każdym z nich, zanim pozwoliła im flop do jej boków. "To byłaby tylko kwestia czasu, zanim się poślizgniesz. To właśnie robi zbliżenie z ludźmi - sprawia, że opuszczasz gardę i mówisz im o sobie różne rzeczy. Głębokie, ważne rzeczy."

"Jakie rzeczy?" krzyknęłam, gdy wznowiła upychanie naszych rzeczy chaotycznie do toreb. "Jak mogę im coś powiedzieć, skoro nic nie wiem?"

"Nie mamy czasu na ponowne prowadzenie tej kłótni. Wyjeżdżamy za dwadzieścia minut. Wszystko, czego nie spakujesz, zostanie za nami".

Wpatrywaliśmy się w siebie, oboje ciężko oddychaliśmy, oboje byliśmy uparci w naszym milczeniu.

W końcu jej ramiona się osunęły. "Proszę, Evie," powiedziała cicho. Jej szerokie oczy były błagalne, a ręce zaczęły się trząść. Nie była już na mnie zła; teraz była po prostu przerażona.

Nadal byłam na nią zła, ale ugięłam się i niechętnie przygotowałam się do wyjścia. Znowu.

Nie zdążyłem nawet pożegnać się z przyjaciółmi, przytulić ich mocno i powiedzieć, że nigdy ich nie zapomnę. Próbowałam wysłać szybką wiadomość do Harveya, zanim moja matka wtargnęła do pokoju i skonfiskowała mój telefon, wycierając go do czysta i niszcząc kartę sim.

Głos pilota dochodzący przez interkom, gdy kołowaliśmy, przeniósł mnie z powrotem do teraźniejszości. "Witamy na pokładzie lotu QF83. Nazywam się Bob Wheeler i będę dziś waszym kapitanem. Obok mnie siedzi Andy Cox, wasz drugi pilot. Andy jest Wariantem posiadającym zdolność kontrolowania pogody, więc z przyjemnością informuję, że możemy zagwarantować dzisiejszy lot bez turbulencji."

Kontynuował wygłaszanie zwykłej mowy przedstawiającej załogę samolotu, ale mój umysł był chwilowo rozproszony, nawet od mojej złości na mamę. Nigdy nie spotkałam Wariata, który potrafiłby kontrolować pogodę, a ja chciałam zbadać, jak to jest możliwe, jaki wpływ może mieć na wzorce pogodowe, jaka jest fizyka tego wszystkiego.

Nauka wciąż nie rozumiała w pełni Światła - energii, która napędzała zdolności Wariantów i umożliwiała ludziom kontrolowanie pogody, bieganie szybciej niż Maserati czy czytanie w myślach. Był to fascynujący obszar badań. Wszelkie poczucie społecznej przyzwoitości wychodziło przez okno, gdy tylko zdawałem sobie sprawę, że rozmawiam z Wariantem, i zaczynałem zadawać wszelkiego rodzaju niestosowne i natrętne pytania, moja ciekawość brała górę. Paliłam się do tego, żeby zapytać pilota, jak działa jego zdolność, ale byłam przypięta pasami do siedzenia w klasie ekonomicznej i nie miałam jak tego zrobić. Mój umysł powrócił do poprzednich nędznych myśli i z westchnieniem odchyliłem się do tyłu.



Rozdział 1 (3)

"To interesująca zdolność Varianta" - dopowiedziała obok mnie Joyce.

Chrząknąłem i wróciłem do patrzenia przez okno. Starała się, ale ja nie byłem gotowy, by wyrzucić z siebie urazę.

Samolot wystartował i wszyscy pogrążyli się w rutynie długiego lotu. Moja matka próbowała nawiązać ze mną rozmowę jeszcze kilka razy, zanim w końcu zrezygnowała ze sfrustrowanym skrzeczeniem. Byłem zdeterminowany, aby utrzymać moje oburzenie na to, jak zrujnowała moje życie, i dąsałem się, wpatrując się w czarne jak smoła niebo, czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią.

Byliśmy w połowie drogi przez Pacyfik, kiedy samolot się rozbił.

Nie było żadnego ostrzeżenia - nie było czasu, żeby ktokolwiek zastanowił się, co się dzieje, przestraszył się, przytulił do siebie. W jednej chwili szybowaliśmy w powietrzu, a w następnej rozległ się głośny huk, samolot przekrzywił się na bok i spadaliśmy w dół.

Wyciągnęłam rękę po matkę, a ona po mnie, i chwyciłyśmy się za ręce, gdy nasze oczy spotkały się, szerokie ze strachu. Nie było okazji, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie było czasu, żeby powiedzieć jej dwie proste rzeczy, które właściwie należało powiedzieć - przepraszam. Kocham cię.

Straszny metaliczny dźwięk uderzył w moje uszy, a potem jej ręka została gwałtownie wyrwana z mojej, jej usta uformowały się w literę O, gdy zniknęła w ciemności. Tył samolotu całkowicie oddzielił się od reszty, jakby jakiś olbrzym rozerwał go jak bochenek chleba.

Wpatrywałem się w pustkę obok mojego siedzenia. Była podłoga samolotu, była moja stopa w skarpetce DNA (buta nie było), i była poszarpana linia, gdzie metal, przewody i tkanina rozdzieliły się, dokładnie pomiędzy jej siedzeniem a moim.

Poza tym nie było nic. Ciemność.

Wciąż spadaliśmy. Ludzie krzyczeli ponad głuchym gwizdem pędzącego powietrza, gdy różne przedmioty przelatywały obok mnie i z dziury, przez którą zniknęła moja matka. Skupiłem się na poszarpanej, rozerwanej krawędzi samolotu, kawałku dywanu trzepoczącego wściekle na wietrze. Moja matka, moja jedyna rodzina, zniknęła - prawdopodobnie nie żyła. Mój umysł nie był w stanie tego przetworzyć, więc zamiast tego z pomocą przychodziły mu odpowiednie statystyki.

Statystycznie rzecz biorąc, latanie jest najbezpieczniejszym środkiem transportu.

Szanse na rozbicie się samolotu wynoszą jeden na 1,2 miliona.

Szansa na śmierć w katastrofie lotniczej jest bliższa jednemu na jedenaście milionów.

Dla porównania, prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym wynosi około jeden na pięć tysięcy.

Po prostu miałem szczęście, że będę na tym jednym na 1,2 miliona lotów.

Gdy pogrążaliśmy się w ciemności, rozważałem kolejną liczbę - 2130. Ostatnim razem, gdy sprawdzałem ekran informacyjny podczas lotu, tyle właśnie mil dzieliło nas od Hawajów. Obliczyłem tę odległość, ponieważ był to najbliższy ląd, na którym znajdowały się takie rzeczy jak szpitale i zespoły ratownicze. Zakładając, że pilot wysłał sygnał alarmowy, minęłyby godziny, zanim ktokolwiek mógłby się do nas dostać - o ile w ogóle przeżyłbym katastrofę.

Nie pamiętam uderzenia w wodę. Pamiętam trzepoczący kawałek dywanu przy moich stopach i pamiętam te bezużyteczne informacje krążące po mojej głowie, ale nie pamiętam uderzenia. Potem są już tylko bezładne przebłyski pamięci.

Woda była lodowato zimna. Czułem się jak kolce lodu, wszystkie przeszywające moją skórę w tym samym czasie w milionie różnych miejsc. Ludzie krzyczeli. Niewielu - nigdzie nie było tylu, co w samolocie. Miałem na sobie kamizelkę ratunkową. Kiedy ją założyłem? W pobliżu coś płonęło wściekle i jasno. Chciałem podejść bliżej tego żaru, ale nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem zrobić nic poza drżeniem.

Ogień wciąż tam był, ale znacznie się uspokoił. Jak żar ogniska. Nikt już nie krzyczał. Woda delikatnie falowała przede mną, spokojna i czarna jak smoła - nieprzenikniona. Nie mogłem dostrzec nawet centymetra poza jej powierzchnią. Nie czułem rąk ani nóg.

Światło. Czy to był ogień? Nie, to zgasło już dawno temu. Zabarwiło ciemność. Fioletowe. Nadchodził świt. Ale to też nie było właściwe. To światło było ostre, skupione i poruszające się. Był też dźwięk - głośny łoskot z góry. Woda przed moją twarzą falowała od wiatru tworzonego przez łopaty helikoptera. Helikopter! Musiałam spojrzeć w górę, krzyknąć, pomachać, zrobić coś, żeby nie odeszli.

Podnoszono mnie do światła, ale nadal byłem zimny i mokry i nadal nie czułem nóg. Światło nie było ciepłe i przyjazne. Było ostre i jasne, a głośny łoskot przytłaczał mnie. Ktoś podniósł mnie od tyłu. Ramię owinęło się wokół mojego środka, trzymając mnie stabilnie. Woda wydawała się teraz naprawdę daleka.

Wewnątrz helikoptera było głośno. Byłem szarpany tam, gdzie leżałem, związany czymś przez klatkę piersiową i biodra. Nie mogłem nic zobaczyć. Moje oczy były zamknięte i nie wiedziałem, jak je otworzyć. Głosy krzyczały ponad silnikiem helikoptera, tylko urywki rozmów.

". . tylko ocalali? Czy jesteś pozytywnie nastawiony?"

"Tak." Stanowcze "tak". Jego głos był wyraźny, bliski. Silny i męski, ale gładki jak ciepły miód. "Przeszukaliśmy cały teren. Tylko ona i drugi pilot. Nie wiem, jak ona w ogóle przeżyła. Była w wodzie tak długo".

Potem dźwięk przesuwu i trzeci głos, dalej. "... w kontakcie z jej ludźmi... nigdy nie dostała się na lot... zmiana harmonogramu w ostatniej chwili... ...dobry wywiad, ale nie można przewidzieć..."

Dłoń wylądowała na mojej łydce. Mężczyzna o miodowym głosie. Wiedziałem, że to należy do niego, ale nie wiedziałem jak. Dobrze, że znów mogłem poczuć nogi.

* * *

Kiedy obudziłem się w szpitalu, spałem już prawie dwa dni, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Powiedzieli mi to wszystko później. Pielęgniarki i lekarze pięli się do mojego pokoju, podziwiając brak trwałych obrażeń i mój szybki powrót do zdrowia. Warianty były bardziej odporne na obrażenia i szybciej wracały do zdrowia, ale ja, jako ktoś, kto był tylko człowiekiem, miałem szczęście, że przeżyłem, albo tak mówili lekarze. Nie czułem szczęścia.

Nie. Kiedy po raz pierwszy się obudziłem, trwało to tylko przez kilka chwil. Najpierw pojawiły się dźwięki: delikatny terkot maszyn, ciche pikanie, stłumione głosy. Potem poczułem pod sobą miękkie koce i poduszki.




Rozdział 1 (4)

Udało mi się podnieść ciężkie powieki i stwierdziłem, że patrzę w górę na te kwadraty z tablic korkowych, które tworzą sufity w szpitalach i biurowcach. Jarzeniówka była wyłączona, ale w pokoju nadal było bardzo jasno. Musiał być ranek.

Pochyliłem głowę w dół i przeskanowałem przestrzeń. Po mojej lewej stronie znajdowały się drzwi, a po prawej okno, pod którym stała szpitalna taca na kółkach. W rogu, obok okna, stało krzesło. Siedział na nim mężczyzna.

Mogłem to poznać po szerokich ramionach, mięśniach wytatuowanych przedramion. Jego łokcie spoczywały na kolanach, a głowę trzymał w dłoniach. Miał ciemne włosy, obcięte na brzęczyk. Jego palce wbijały się w skórę głowy; miałam wrażenie, że gdyby miał więcej włosów, to by je ciągnął. Był ubrany na czarno: czarne buty mocno osadzone na podłodze, czarne spodnie i czarna koszulka.

Próbowałam się odezwać, ale udało mi się jedynie wydać przeciągły wdech. To i tak wystarczyło, żeby zwrócić jego uwagę. Jego głowa podniosła się. Wyglądał młodo, może na dwadzieścia lat, ale spojrzenie jego intensywnych oczu dało mi wrażenie, że przeżył tysiąc żyć, kiedy siedział na tym brzydkim szpitalnym krześle. Miał cień o godzinie piątej pokrywający jego mocną szczękę i szokujące, lodowo-niebieskie oczy. Przeszywały mnie, tak jak przeszywała mnie lodowata woda.

"Obudziłeś się." Chyba nie chciał tego powiedzieć na głos. To po prostu wyszło na wdechu. A potem był na nogach i obok mojego łóżka, pochylony nade mną.

Wyciągnął rękę, jakby chciał mnie dotknąć, a potem gwałtownie ją cofnął. "Sprowadzę lekarza." To był ten mężczyzna o miodowym głosie.

Znowu zasypiałam, zanim jeszcze wyszedł z pokoju. Lód w jego oczach sprawiał, że przypominałem sobie, a ja nie mogłem sobie z tym jeszcze poradzić.

* * *

Następnym razem, gdy się obudziłam, zyskanie świadomości nie zajęło mi tyle czasu.

Otworzyłam oczy i podniosłam się do wygodniejszej pozycji. Czułam się o wiele silniejsza niż za pierwszym razem, jakbym wcale nie musiała być w szpitalu. Zapadł zmierzch, okno po prawej stronie wciąż wpuszczało słabnące światło.

Moje oczy natychmiast powędrowały do krzesła w rogu, ale pomieszczenie było puste i przez sekundę zastanawiałam się, czy nie omamiłam mężczyzny o lodowo-niebieskich oczach. Wtedy usłyszałam odkręcenie kranu w łazience, a chwilę później wyszedł z niej on. Wciąż był ubrany na czarno, ale tym razem miał na sobie koszulkę z długim rękawem, dopasowaną na tyle, by podpowiadać, jaki silny tors kryje się pod nią. Był wysoki, jego głowa niemal sięgała szczytu futryny.

Kiedy się odwrócił, zamykając za sobą drzwi, nasze oczy się spotkały. Zatrzymał się na sekundę, a potem podszedł do stóp mojego łóżka, opierając jedną rękę na poręczy. Obserwował mnie z neutralnym wyrazem twarzy. Obserwowałam go z powrotem, wcale nie czując się niezręcznie z powodu utrzymywania kontaktu wzrokowego z zupełnie obcym człowiekiem przez tak długi czas. Blizna przecinała środek jego prawej brwi, a czarno-szary tatuaż zerkał spod czarnej tkaniny na jego szyi.

"Jak się czujesz?" Jego głos był stanowczy, siłowy, ale nadal czuł się jak miód obmywający mnie.

Mój własny głos był groggy, choć wystarczająco wyraźny w cichym pokoju. "Wyciągnąłeś mnie z wody". Nie zadałam sobie trudu, by odpowiedzieć na jego pytanie. W tej chwili nie było to ważne.

"Nie. Zrobił to mój kolega. Ja wciągnąłem cię do helikoptera."

Nie zamierzał nalegać, bym skupił się na swoim zdrowiu, na wyzdrowieniu, na nabraniu sił - na tych wszystkich pustych rzeczach, na które ludzie nalegali, gdy próbowali uniknąć mówienia o trudnych rzeczach. Ważnych rzeczach. Dobrych.

"Siedziałeś ze mną. Mogłem usłyszeć twój głos. Nawet przez silnik."

"Tak . . ." Odwrócił wzrok na krótko, zanim ponownie spotkał się z moim spojrzeniem, pozwalając słowu zabłądzić. Jakby chciał dodać więcej, ale zdecydował się nie dodawać.

"Tylko drugi pilot i ja przeżyliśmy. Nie było innych ocalałych?" Musiałam być pewna. Musiałem usłyszeć, jak ktoś to mówi.

"Nie." Jego odpowiedź była ostateczna, ale jego oczy zwęziły się lekko, zastanawiając się, o kogo pytam. Kogo straciłam.

Zamknęłam oczy, zaciskając szpitalną pościel w słabych palcach.

Moja matka...

Moja matka była ze mną w samolocie.

Nie było innych ocalałych.

Ona nie była ocalałym. Ona była... ona...

"Moją matką." Otworzyłam oczy, gdy to powiedziałam.

Jego twarz opadła, gdy te dwa słowa opuściły moje usta. Podniósł drugą rękę do poręczy mojego łóżka i oparł się ciężko o utylitarny szary plastik, zwieszając głowę. Przeklął pod nosem i zaczął ciężko oddychać.

Dlaczego był tak zdenerwowany?

Miałam tyle pytań. Co się stało? Dlaczego samolot się rozbił? Jak to się stało, że nikt inny nie przeżył? Dlaczego mnie się udało? Dlaczego nie jej? Skąd wiedziałeś, gdzie szukać? Gdzie ja jestem? Co się teraz stanie? Kim jesteś? Dlaczego wciąż tu jesteś? Dlaczego cię to obchodzi?

Ale nie mogłam znaleźć w sobie tego, by przejmować się odpowiedziami.

Nie. To jedno małe słowo potwierdziło to, co podejrzewałem od momentu, gdy po raz pierwszy się obudziłem, z obcym człowiekiem siedzącym na krześle przy moim łóżku zamiast mojej matki.

Czułam się silna, kiedy obudziłam się kilka chwil wcześniej, ale teraz znów czułam się słaba. W mojej piersi powstał straszny ucisk, a w gardle utworzyła się grudka.

Ona odeszła. Na zawsze. Nigdy już nie zobaczę mojej matki. Nigdy z nią nie porozmawiam, nie przytulę, nie pokłócę się z nią. Kłótni. To była ostatnia rzecz, jaką zrobiłyśmy. Umarła myśląc, że jestem na nią zła.

Byłam sama na świecie. Byłam bez matki. Sierotą. Przez większość życia czułam się samotna, ale niezależnie od powodów, dla których moja matka trzymała nas z dala od innych ludzi, zawsze była przy mnie. Była jedyną stałą w moim życiu, jedyną osobą, na której zawsze mogłam polegać.

Tak, w przeszłości czułam się samotna, ale leżąc w tym szpitalnym łóżku z obcą osobą przy moim łóżku, naprawdę wiedziałam, co to znaczy czuć się samotnie.

Jestem sama.

Tłuste łzy w końcu się przelały, a ja owinęłam ramiona wokół swojego torsu. Zacząłem szlochać, gdy przetoczyłem się na bok w stronę okna, każdy mięsień w moim ciele napięty z rozpaczy.

Buty zaskrzypiały na linoleum, a potem cienki szpitalny koc został przeciągnięty przez moje ramię. Łóżko za mną zanurzyło się i jego ciało przycisnęło się do mnie od tyłu, a jego ramię owinęło się wokół mojego przodu. Trzymał mnie mocno i usłyszałam jego głos, blisko mojego ucha.

"Nie jesteś sam".

Musiałam to powiedzieć na głos. Jego deklaracja sprawiła, że płakałam mocniej - brzydkie, niepohamowane łzy. Szlochy wstrząsały moim ciałem, gdy zwijałam się w kłębek.

Trzymał się mnie przez to wszystko. Nie dotykaliśmy się, nigdzie nasza skóra się nie stykała, ale trzymał mnie mocno, aż mój płacz uspokoił się do delikatnych szlochów. Trzymał mnie mocno, gdy szlochy ustąpiły miejsca cichym łzom zbierającym się na poduszce. Trzymał mnie mocno, gdy znów odpłynęłam w błogą nieświadomość.

Kiedy obudziłam się następnego ranka, u stóp mojego łóżka stała pielęgniarka, pisząc coś na tablicy, a nieznajomego naprawdę już nie było.




Rozdział 2 (1)

==========

Dwa

==========

W poranek moich osiemnastych urodzin obudziłam się pół godziny przed budzikiem w łóżku, które nie wydawało mi się moje. W pokoju, który należał do mnie, ale nie miał w sobie nic z mojej osobowości. W życiu, które prowadziłam przez ostatni rok, ale do którego wciąż nie pasowałam.

Nie miałam tej chwili błogości, tych mglistych kilku sekund, kiedy nie wiesz, jaki jest dzień i co się dzieje. Otworzyłem oczy i od razu wiedziałem, że to moje urodziny; minął dokładnie rok od śmierci mojej matki.

Leżałem na plecach i wpatrywałem się w sufit.

Przełykając z trudem grubą bryłę w gardle, zdołałem tylko powstrzymać się przed rozpadnięciem się z samego rana. Musiałam iść dalej, być silna. Tego życzyłaby sobie moja mama.

Próbowałam skupić się na czymś innym, przebiegając przez to, jak wyglądał mój dzień, ale poza quizem z chemii nie było w nim wiele godnego uwagi. Moje myśli wciąż wracały do momentu, w którym mój świat rozpadł się tak mocno, jak samolot, w którym się znajdowaliśmy. Przewróciłem się na bok. Zamiast zatracać się we wspomnieniach, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem sam na świecie, zmusiłem się do skupienia na tym, co stało się później.

Kiedy szpital na Hawajach mnie wypuścił, opieka społeczna zdecydowała, że najlepiej będzie wysłać mnie do miejsca, które wybrała dla nas moja matka. Nie mogli wiedzieć, że przypadkowo otworzyła mapę i wskazała ją.

Po długim rejsie statkiem, kilku pociągach i autobusach - ponieważ odmówiłem wejścia na pokład samolotu - służby socjalne Idaho umieściły mnie w Nampa z Marthą i Barrym, lub Marty i Bazem, jak lubili być nazywani. Byli miłą parą po pięćdziesiątce, na emeryturze i trochę znudzeni. Dlaczego by nie wziąć przybranego dziecka, żeby trochę urozmaicić życie? Niestety, nie byłem aż tak ekscytujący.

Miałam swój własny pokój i choć zachęcali mnie, bym uczyniła go swoim, nie mogłam się do tego zmusić. Rozejrzałam się po podwójnym łóżku, biurku i w większości pustej szafie, gdy naciągnęłam koc ciaśniej wokół ramion. Wciąż tkwiłam w swoich starych sposobach - nie robiłam się zbyt wygodna, następny ruch zawsze za rogiem.

Marty i Baz podjęli wysiłek, by mnie poznać, by poczuć się częścią rodziny. To nie była ich wina, że nie wiedziałem, jak być częścią rodziny.

Alarm, którego nie potrzebowałam, włączył się, wypełniając bezosobowy pokój wysokim pikaniem. Sięgnęłam po smartfon i wyłączyłam go. Siedząc na brzegu łóżka, podrapałem się po mrowieniu w nadgarstkach, chcąc, by moje ciało dogoniło umysł i zaczęło się ruszać.

Smartfon kupiłem sam po sprzedaniu kilku fałszywych dowodów osobistych, czując się zbyt niezręcznie, by przyjąć od moich niedoszłych rodziców coś innego niż podstawowe rzeczy - jedzenie i ubranie. Marty i Baz wielokrotnie proponowali, że kupią mi więcej ubrań, książek, makijażu i innych "normalnych rzeczy dla nastolatek". Odmawiałam, ale jednym z przywilejów, na które im pozwalałam, była prenumerata czasopism. Pochłaniałam literaturę naukową w taki sposób, w jaki większość nastoletnich dziewczyn przegląda magazyny z modą. Byłam najlepsza w swojej klasie na wszystkich zajęciach z nauk ścisłych i większości zajęć z matematyki w szkole. Miałam prenumeratę The American Statistician, Advances in Physics, New Scientist i kilku innych.

Podniosłem się z łóżka tylko po to, żeby usiąść z powrotem przy biurku, odpychając od siebie stary numer New Scientist. Włączyłem starożytny komputer z systemem Windows XP i czekałem niecierpliwie, aż się obudzi. Oboje trochę się męczyliśmy, żeby ruszyć rano z miejsca.

Czekając na uruchomienie geriatrycznej technologii, stanęłam i sięgnęłam do na wpół pustej szafy w poszukiwaniu stroju. Mój wzrok przykuła słoneczna sukienka mojej matki z nadrukiem w kwiaty maku, a guzek w gardle pojawił się ponownie.

Jeśli wszystko, co musiało mnie dzisiaj popchnąć na krawędź, to widok tkaniny, to może musiałam opuścić szkołę.

Niewiele przetrwało katastrofę samolotu. Zespół badający katastrofę zdołał odzyskać część bagażu, a jedynymi ocalałymi przedmiotami było kilka zdjęć i kilka ubrań, w tym ulubiona letnia sukienka mojej matki. Nie znaleziono żadnych naszych dokumentów. Ciała mojej matki, wraz z ponad dwustoma innymi osobami, również nigdy nie odnaleziono.

Ubrałem się w dżinsy i luźny sweter, świadomie trenując umysł na tym, jak mieszanka bawełny i poly pogarszała uporczywe swędzenie w nadgarstkach. Guzek ustąpił, a ja ponownie zasiadłem przed komputerem, zapewniając swojemu umysłowi kolejne rozproszenie.

W moim życiu były teraz tylko dwie stałe - nauka i moje graniczące z obsesją poszukiwania nieznajomego o miodowym głosie, który uratował mnie na więcej sposobów, niż mogłabym wyartykułować.

Otworzyłam Tor - zawsze używałam tylko bezpiecznej przeglądarki - i zalogowałam się na kilka forów, na których bywałam, a także sprawdziłam kilka stron spoza głównego nurtu w poszukiwaniu wiadomości.

Nawet nie poznałem jego imienia, zanim zniknął. Próbowałem pytać pielęgniarki i lekarzy, kiedy się obudziłem, ale nie mogli mi udzielić żadnych informacji na temat jego tożsamości. Powiedzieli tylko, że należał do grupy ratunkowej Grupy Melior, która mnie przywiozła. Nie rozmawiał zbyt wiele z nikim, ale był bardzo zainteresowany moimi postępami i wynikami testów, zapewniając mi najlepszą możliwą opiekę.

Nie wiedziałem wtedy zbyt wiele o Grupie Meliora. Oczywiście słyszałem o nich - elitarna prywatna firma ochroniarska, która zatrudniała prawie wyłącznie Warianty z rzadkimi zdolnościami, miała powiązania ze społecznościami Wariantów, jak również z głównymi organami ścigania i działała na całym świecie. Każdy wysoko postawiony Wariant miał na liście płac ochroniarza z Grupy Melior, a rządy często zatrudniały ich do pomocy w utrzymaniu pokoju, misjach ratunkowych i innych podejrzanych rzeczach, byłem pewien. Rzeczy, w których występują słowa takie jak wywiad i ciemne operacje.

Kiedy przesłuchiwali mnie śledczy zajmujący się katastrofą lotniczą, robiłem co mogłem, żeby rzucić światło na tożsamość mojego nieznajomego. Nie chcieli wyjaśnić, dlaczego zespół Grupy Meliora został wysłany na zwykłą misję ratunkową przy katastrofie cywilnego samolotu. Słowo "tajne" padło niejednokrotnie.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Magiczna więź"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści