Prawdziwe męstwo zaczyna się od otwartego serca

8 czerwca 1979 r.

8 czerwca 1979 r.

Widziała to wyraźnie: kobietę na wpół szczęśliwą, na wpół zadowoloną ze swojego życia. Skupiona, pojedyncza migawka jej przyszłego środka, tego momentu, w którym klepsydra zostaje odwrócona. Będzie miała czterdzieści pięć lat i będzie odgrywała zaledwie przypis we własnym życiu: czyjaś sekretarka, czyjaś żona, czyjaś matka. Sama myśl o tym sprawiała, że miała ochotę wybiec nago i z krzykiem na ulicę - co być może by zrobiła, gdyby nie nienawidziła siebie nago i nie bała się śmierci, zwłaszcza na ulicy.

Olivia miała dwadzieścia siedem lat, kiedy wyobraziła sobie tę przyszłą siebie. Teraz ma dwadzieścia osiem lat, a to, co wydarzyło się w międzyczasie, jest dowodem na to, że życie można skondensować w ostrej, przerażającej esencji, że po latach stagnacji wydarzenia mogą wybuchnąć z furią. Jest dla niej jasne, że jej poprzednie zmartwienie zrodziło się z młodości, z niewinności, o której wiedziała już wtedy, ale którą starała się ukryć. Bo przecież, żeby panikować na myśl o tym, że ma się pracę, małżonka, dziecko? Żeby postrzegać dom z cegły i imprezy w bloku jako karę? Porażkę?

Nuda, jak jej powiedziano - i w co teraz wierzy - jest przywilejem. Gdyby mogła cofnąć się w czasie, zrobiłaby to, tylko po to, żeby sobie dokopać. Uszczypnięcie w żebro. Nie myśląc o tym, potknęła się, żeby powstrzymać swoje niespokojne wędrówki, żeby nie wejść na pokład tego samolotu.

Uważaj, czego sobie życzysz, mawiał jej ojciec. A tam poszła i życzyła sobie miłości. Tej bezdennej, trwałej miłości, takiej, w której widzisz głębię wszystkiego, co ktoś chce ukryć, a jednak wciąż kochasz, bezustannie. A ona pragnęła kariery. Robić zdjęcia, które będą miały znaczenie, które będą zapierały dech w piersiach i sprawią, że ludzie przesuną się w swoich fotelach. A teraz w jej pokoju, w teczce, której nie otworzyła, leżą zdjęcia, na które boi się spojrzeć. Wie, że życzenie się spełniło.

Jej najlepsza przyjaciółka mówi, że jej oczy są mniej zielone. W niektóre dni Olivia to widzi, że nie są tak żywe, że wcześniej były wypełnione czymś, co w dobre dni nazywa nadzieją, a w inne ignorancją. Jej włosy również. Auburn nadal, ale wtedy bardziej falują, jakby po podróży ciężar wszystkiego, przez co przeszła, wyrwał frywolność i rozkwit z każdego miejsca.

Teraz stoi na ich podwórku. Piekąc się w słońcu Los Angeles i obserwując okna jego pokoju, czuje jego nieobecność jak przeciąg. Kiedy kręci pokrętłem węża, woda z ich feralnego zraszacza rozchodzi się łukiem z tej strony na tamtą, a prosty fakt tego prądu jest w niej zaciśniętą pięścią, bo zbyt wyraźnie pamięta noszenie wody w wiadrze. Każda kropla cenna, każde rozlanie zaprzeczeniem. A potem przypomina sobie, jak białe, tkane buty wyglądały na tle suchej ziemi. Jak ręce ścierały brud z nowego liścia, pomagając słońcu przebić się przez jego skórę. I sposób, w jaki krew wyglądała później na tej samej ziemi, wsiąkając w nią tak, jakby sama ziemia postawiła żądanie i chciała przyjąć wszystko, co może dostać.

Zazwyczaj wspomnienia są wyciągane z niespodziewanych haczyków. Nisko lecący samolot, słyszy jego huk i natychmiast jest na miejscu, filiżanki się trzęsą, szkło grzechocze w ramach okiennych, czuje się zdezorientowana panicznymi reakcjami wokół niej, ponieważ dla niej, w jej życiu i tam, skąd pochodziła, samolot zawsze był tylko samolotem. Zapach oleju napędowego lub nafty. Ciężka mieszanka przypraw. Nawet chrupanie grillowanego mięsa. Każdy z nich umieszcza ją na bazarze, jego ramię wciska się w jej ramię, w ten sposób, przez tę uliczkę. Z szorstkim dotykiem cekinów lub tafty na jej skórze, dłoń jest zawsze umieszczona w jej własnej, a zapach oleandra bezbłędnie przenosi ją do momentu spowiedzi. Serce przyspiesza. Rosnący żar.

Róża damasceńska. Nie czuje zapachu róży damasceńskiej.

Nie może też słuchać, jak ktoś wali pięścią w klatkę piersiową. Kilka tygodni temu mężczyzna z Houston świętował ostatni sezon Oilersów, jednocześnie przeklinając ich ostatni mecz. Dziewięć przewrotów, powiedział. Nie wraca się po tym, a oni zabiliby Cowboys w Super Bowl. Zakończył swoją proklamację uderzeniem w pierś - przyszły rok jest nasz. Jeszcze raz uderzył się w pierś - pokaz macho, coś w rodzaju okrzyku bojowego - i choć było to w samym środku imprezy w jej domu, a oddech mężczyzny był torfiasty od szkockiej, a pokój wznosił się w formacje Y i Ms na komendy Village People, Olivia usłyszała ten dźwięk i musiała się odwrócić, oprzeć się o ścianę i walczyć o pozostanie tam, gdzie była. Bo dla niej ten dźwięk był próbą bicia w zrozumieniu. Porażeniem serca swoim smutkiem. A wraz z nim mogła usłyszeć zawodzenie kobiet i po raz kolejny go nie było.



Rozdział 1 (1)

ROZDZIAŁ 1

7 kwietnia 1979 r.

Wreszcie nastała cisza.

W kabinie samolotu unosi się warstwa dymu papierosowego z wielogodzinnego lotu, a stewardesa spaceruje po przejściu, wyłączając światła w rzędach śpiących pasażerów i kiwając głową na tych, którzy jeszcze nie śpią, jakby widząc w nich pracowitość, którą należy pochwalić. Szalik tej kobiety, w kolorach Pan Am: niebiesko-biało-czerwonym, poluzował się na jej szyi, a kiedy dociera do Olivii, ta uśmiecha się w uznaniu dla kogoś takiego jak ona sama: kobiety, białej. Podczas tego lotu z Paryża do Bejrutu - drugiego lotu Olivii od czasu opuszczenia Los Angeles - jest ona rzadkością.

Garstka dzieci już zasnęła. Biznesmeni w milczeniu żują daktyle, papier gazetowy trzymają w rękach, przewracając strony. Kobieta w przejściu naprzeciwko Olivii nosi czarną chustę na głowie i sięga grubymi palcami do torebki z orzechami, obserwując noc, gdy obok niej mała dziewczynka śpi z jedną skórzaną Mary Jane na stopie, a drugą na podłodze.

Przed godzinami, kiedy weszli na pokład, Olivia wyczekała moment, w którym dziecko patrzyło, i szybko zrobiła minę. Rozległ się okrzyk radości i odwróciły się głowy, a choć dziewczynka nadal wpatrywała się w Olivię, oczekując i czekając na więcej, Olivia poczuła palące spojrzenie mężczyzny siedzącego w następnym rzędzie, mężczyzny, który najwyraźniej zostawił za sobą swoje lepsze dni i humor. Po raz kolejny Olivia czekała, tym razem aż mężczyzna odwróci się do przodu. Wtedy zrobiła to ponownie. Rozległ się krzyk. Blask. Powtórka sprzed kilku chwil, ale teraz Olivia cieszyła się z tego, że nie zawiodła dziewczyny, a także z własnego małego buntu. Jak dobrze się czuła, ta lekka niezgoda. Zza jej dłoni matka uśmiechnęła się, jakby coś zostało powiedziane w jej obronie. Ale z kolejnym uderzeniem, twarz kobiety zmieniła się w zakłopotanie, gdy badała puste miejsce obok Olivii, jakby na nim miał siedzieć powód, dla którego biała kobieta miałaby podróżować samotnie na Bliski Wschód. Aż pojawił się Delan. Delan, który jest chłopakiem i współlokatorem Olivii i zabiera ją do swojego rodzinnego miasta w Kurdystanie w Iraku. Papierosy dla mojej kuzynki - powiedział, potrząsając torbą wolnocłową. Kobieta wydawała się tym uspokojona, jakby jego wyjaśnienia były dla niej zrozumiałe.

"Nie jest panu wygodnie?" Stewardesa. Rozmawia z Olivią, która siedzi przy oknie. Delan, w środku, śpi, podobnie jak mężczyzna na przejściu. "Mogę podać ci inną poduszkę".

Olivia potrząsnęła głową. "Mój umysł. Nie wyłącza się. Ale dziękuję."

Kobieta spogląda w górę i w dół korytarza, zanim zmieni głos na szept. "Masz ochotę na ciastko dyskotekowe?" Przerwa na milczenie Olivii. "Quaalude. Zamknęli to wszystko."

"Och, wiem. Ale wtedy martwiłbym się, że jestem wyłączony."

"To nie działa w ten sposób, ale dopasuj się. Wygląda na dobrą poduszkę. Mamy tu niezły interes."

Usta stewardessy lśnią, są błyszczące, różowe i idealne. Ale kiedy się uśmiecha, na jej zębie pojawia się smuga koloru. Olivia stuka własnym zębem, żeby wskazać smugę, a stewardesa kiwa głową z podziękowaniem. Ludzie, którzy w takich sytuacjach milczą, którzy pozwalają innym chodzić z zaklinowanym makiem albo pastą do zębów na brodzie, to inna rasa. Ci, którzy albo cenią sobie przede wszystkim własny komfort, albo czują, że się podnoszą, gdy inni upadają. Olivia nie jest ani jednym, ani drugim. Pewnego razu zobaczyła w lustrze łazienki w kinie kobietę, która wpatrywała się we własne oczy, jakby wygłaszała przemowę, a potem wyszła z papierem toaletowym przyklejonym do pięty. Olivia rzuciła się do działania, ale za późno. Kobieta była już w holu, dołączyła do niej jej partnerka i jedyne, co Olivia mogła zrobić, to chytrze nadepnąć na papier toaletowy od tyłu. Byłby to cichy ratunek. Gdyby kobieta się nie zatrzymała. Gdyby Olivia nie zderzyła się z jej plecami. Gdyby popcorn nie wybuchł w powietrzu, a oczy randki nie zrobiły się szerokie. Kobieta rozpętała bardzo głośną tyradę, a Olivia przegapiła swój film, gdy zorientowała się, że ta sama para również planuje obejrzeć Halloween. Zamiast tego wciągnęła Delana na Atak zabójczych pomidorów, gdzie podejrzewała, że większość jego śmiechu nie miała nic wspólnego z filmem.

Delan. Czarne rzęsy na tle bladych policzków. Ciemne włosy sięgające brody, dzikie i wystarczająco długie, by się kręcić. Wąsy i broda przycięte krótko, ale pełne. Uchodził za Włocha, Hiszpana, a nawet czarnego Irlandczyka. Kurdowie nie są Arabami ani Persami, powiedział jej, jesteśmy naszą własną grupą etniczną. Największą etnicznością bez kraju. Mój brat ma zielone oczy. Ja mam kuzynkę blondynkę. Nawet rude są w naszej rodzinie - dodał ze skinieniem głowy, jakby wtajemniczając ją w swoje plemię. Zawsze jako ostatni wychodzi z przyjęcia, jest człowiekiem, który odmawia przestrzegania przepisów i upiera się, żeby kupować róże od fałszywych Cyganek w restauracjach. W wieku trzydziestu czterech lat na jego włosach pojawiło się kilka wczesnych pasemek siwizny, które dodają wyrafinowania jego wrodzonej, niemalże dzikiej jakości, a przy oku ma bliznę w kształcie staroświeckiego pióra. Delan jest jak ziemia, w której się urodził, powiedział kiedyś jeden z jego aktorów. Nieokiełznany i głośny.

Kraina, w której się urodził. Olivia leci w nieznane. Krajobraz, który porównał zarówno do gór z filmu Mork & Mindy, jak i do wzgórz z Little House on the Prairie, a wszystko to stanowi niemal nielogiczny, zaskakujący kontrast z jej wyobrażeniem o Bliskim Wschodzie, gdzie wielbłądy są sylwetkami na piaszczystych wydmach, a gorące powietrze faluje w mirażach. Jego opowieści sprawiły, że zatęskniła za nocami pod przyciemnioną czapką gwiazd, za wgryzaniem się w figi jeszcze ciepłe na drzewach i za chodzeniem po zatłoczonych ścieżkach bazaru, wdychając skręty przypraw i miodową glazurę ciastek. To jest szokujące, jego świat. I wspaniały. Ale też, zdaje sobie sprawę, być może niewłaściwy. Bo kiedy on mówi o domu, mówi jak ktoś zakochany, ktoś ślepy na wady i zauroczony tym, co przyziemne. Ktoś, kogo serce nauczyło się kłamać.

To niebezpieczeństwo jest jej dobrze znane: kiedy kochasz, widzisz to, co kochasz, niekoniecznie to, co jest tam. Artystyczne rozmycie uczuć. Dla niej, w związkach, zawsze było kwestią czasu, kiedy ktoś pozostanie chwiejny w mniej wyrozumiałym świetle i prawda zostanie obnażona, związki zbudowane na pragnieniu prawdziwej miłości, a nie obecności. Podstęp gorliwego serca. Z pewnością nie jest to trajektoria trwałej strzały miłości.




Rozdział 1 (2)

Martwisz się, że jeśli naprawdę kogoś kochasz, to zostanie on wzięty, mawiał jej ojciec, jedyna osoba, która nie postrzegała jej parady krótkich związków jako wyniku nierealistycznych oczekiwań. To się dzieje, kiedy nie patrzysz. Wkurzający banał, jeszcze bardziej wkurzający przez fakt, że po dwóch latach platonicznego życia z Delanem jako współlokatorami, rzeczywiście nie patrzyła, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy w cichym i spokojnym ogrodzie poczuła jego rękę.

Czy to, co ją z nim łączy, jest prawdziwe? Jest przekonana, że tak, ale zdaje sobie sprawę, że jej wcześniejsze postanowienia doprowadziły ją na zniszczone drogi. Na razie jedynym pewnikiem jest to, że są na krawędzi. Pięciomiesięczna granica, jej najdłuższy jak dotąd związek. I tu, na tym nowym terytorium, pojawiło się nowe, istotne zmartwienie: są z różnych światów. Nie tylko w szczegółach, ale i w wadze.

Jeszcze kilka miesięcy temu weszła do domu, gdzie zastała go i jego przyjaciół oglądających nocne wiadomości, kolorową, poszatkowaną mapę Bliskiego Wschodu i monotonnego newscaster'a, który zawijał się do segmentu związanego z dwoma grupami kurdyjskimi. Pusta butelka po dżinie stała bliżej Delana niż inne i kiedy wiadomości przeszły na reklamę, Olivia zapytała, co się stało. Starcia między Kurdami - powiedział jego przyjaciel Alan, gdy Delan milczał. Tyle rzeczy, o które można walczyć, ale oni walczą ze sobą. Nic dziwnego, że ma pieprzoną depresję. Kiedy Delan podniósł na nią wzrok, milczał, a ona dostrzegła, jak kształt na horyzoncie, fakt, że przyjaciele, których miał od ponad dekady, którzy byli z nim, gdy walki w domu były ciężkie, mogą znać go inaczej niż ona kiedykolwiek. Ponieważ przeżyli z nim ciężkie chwile, a ponieważ tych czasów nie chciał ponownie wyczarować, zostali odsunięci na margines jego rozmów. Zdawała sobie sprawę, że będzie opowiadał jej o górach i kwiatach, ale istniała szansa, że nigdy nie powie o reszcie.

Reszta: przestrzeń między nimi. Ciężar jego przeszłości.

Czy można kogoś naprawdę poznać, jeśli nie można pojąć tego, co uczyniło go tym, kim jest? Czy można prawdziwie kochać drugiego człowieka bez tego zrozumienia? Zastanawiała się wtedy. Zastanawia się teraz. W przeszłości umawiała się z mężczyznami z Teksasu, Nowego Jorku, Idaho, a raz nawet z Francji. We wszystkich przypadkach mogła zamknąć oczy i wyobrazić sobie ich domy, ich matki, mogła zapytać ich, jak wyglądały ich święta czy urodziny i zobaczyć te same uroczystości w swoim umyśle. Ale z nim? Ich różnice są głębokie. Jego to świat, w którym mężczyźni pielęgnują swoje karabiny Brno, piątki są dniem świętym, a wojna nigdy nie toczyła się tylko na obcej ziemi. I choć jego słowa malowały magię i odwagę, zawsze były w nich braki. Początek lub koniec historii, które zwykle połykał, pozostawiając po sobie jedynie milczące pokłosie.

Wszystko, co pozostawił niewypowiedziane, dlaczego on, to jest to, czego ona chce. Dlaczego jest w tym samolocie. Żeby go naprawdę poznać. Udowodnić, że mogą pracować, a inny nie oznacza skończony.

Aby umilić sobie czas podczas lotu, Olivia zabawia się wyobrażeniami o własnej, ukrytej magii. Marzenia, w których jest w pracy, zagubiona w chaosie redakcji gazety, gdy nagle wyczuwa szum czegoś w powietrzu i odciąga swoich współpracowników w bezpieczne miejsce, zanim ziemia zacznie się trząść. W myślach widzi spojrzenia ludzi. Jak zwracali się do niej, dostrzegając siłę w kimś, kogo uważali za bezsilnego. To niedorzeczne, wie. Zarówno marzenia, jak i uczucie w niej, radosne uniesienie z siły, której nie posiada. Ale to nie ma znaczenia. Sednem tych marzeń jest naprawianie zła, ci którzy jej nie docenili zatrzymują się i widzą swój błąd w jej sile. Równie często wyobraża sobie zdjęcia, które pewnego dnia zrobi, obrazy, które sprawią, że ludzie zatrzymają się, gdy będą chcieli przewrócić stronę, palce puszczą, gdy pochylą się bliżej. Ostatnio te fantazje zdarzają się częściej, odkąd w pracy ogłoszono konkurs fotograficzny, w którym zwycięzca ma obiecane stanowisko w dziale. Nikt nie spodziewał się, że ona, sekretarka, weźmie w nim udział. W końcu jej jedynym zadaniem jest pilnowanie, by ktoś inny żył na miarę swojej wielkości, jej własna to tylko ciche poruszenie poza sceną.

Nagle, ogłoszenie wstrząsnęło nią z powrotem do teraźniejszości. Oczy wokół niej otwierają się. Słowa wypowiadane są przez kapitana po francusku i arabsku, dwóch językach, których Olivia nie rozumie, więc znaczenie dla niej ma zmiana ludzi wokół niej. Gazety zostają odłożone, oparcia siedzeń wyprostowane. Ręcznie zwijane papierosy trafiają na metalowe tacki. Matka w przejściu obok nich znajduje but córki i wkłada go na małą, nieruchomą stopę, a jej twarz jest nieczytelna w świetle reflektorów.

Niemal od niechcenia kapitan przypomina sobie o swoim angielskim. "Będziemy lądować w Szwajcarii".

Szwajcarii. Olivia rzuca okiem na zegarek, wciąż ustawiony na czas paryski. W pewnym momencie zmienili kurs. Musi być jakiś powód. Być może chodzi o pewien szpital. Ale choć słucha, na pokładzie nie ma wezwania do lekarza, a stewardesa, która jeszcze niedawno zachowywała się tak, jakby były przyjaciółkami, nagle nie chce spojrzeć jej w oczy.

Nawet miesiące później Olivia będzie zszokowana tym, jak długo jej umysł trzymał słowo bomba na dystans. Był rok 1979, a Liban, w którym miała się przesiąść, pogrążony był grubo w swojej wojnie domowej. Los Angeles do Paryża, Bejrut do Bagdadu. Podróż po lotniskach, żartowała przed wejściem na pokład pierwszego samolotu. Teraz jej serce bije szybciej, a tył szyi staje się wilgotny. Ale wokół niej są spokojne twarze. Nic nie może być aż tak złe. Turbulencje, decyduje, choć wino w jej kieliszku jest nieruchome.

Obok niej Delan nadal śpi, jakby martwi naciskali na jego klatkę piersiową. Nagle samolot pulsuje, a coś grzechocze przy przedniej części kabiny. Ona szturcha go w ramię. "Lądujemy w Szwajcarii".

On podnosi powoli głowę, zerkając przez okno, jakby być może powód jej słów należało znaleźć w ułożeniu gwiazd.




Rozdział 1 (3)

"Delan. Czy możesz dowiedzieć się dlaczego?"

"Szwajcaria." Jest powiew wina na jego oddechu, a on teraz skupia się na pomarańczowej tapicerce przed nim, jakby wciąż czołgając się z jakiegokolwiek snu, który przypiął go do siedzenia. Kiedy kładzie dłoń na kolanie jej sztruksowych spodni, jego lekki dotyk zmienia się, palce zakręcają, krótkie paznokcie odnajdują drobne rowy. Skok w obrębie jej piersi. Jeszcze zanim zaczęli się spotykać, ich chemia była jak cicha furia, coś, co rozpalało nawet najbardziej banalne czynności, a dotyk, choć wtedy pod przykrywką przyjaźni, był stały. Kiedy tylko mógł, chodził z ramieniem wokół niej. Przy każdej okazji siadali zbyt blisko na kanapie. Czasami przegapiła cały odcinek Barneya Millera, tylko dlatego, że nie mogła oderwać wzroku od miejsca, gdzie jego noga opierała się o jej. Od początku ciągnęło ich do siebie, ale powstrzymywał ich strach przed zrujnowaniem przyjaźni i przestrzeni życiowej - jej strach - lub zbyt szybkim wykonaniem ruchu i wystraszeniem drugiej osoby - jego strach.

Teraz Delan zwraca się do mężczyzny w szarym garniturze, który stoi obok niego.

Między nimi wywiązuje się rozmowa, jak przypuszcza Olivia, po arabsku. Wszystkie ściszone tony, gesty rąk i dziwnie - może się myli? - słowo Disneyland. Mój arabski jest zardzewiały, powiedział jej, gdy rezerwowali bilety. Muszę się podszkolić. Mówienie po kurdyjsku do niewłaściwej osoby może nas zabić. Roześmiał się wtedy i mimo tego, co powiedział jej o swojej ojczyźnie, uznała to za żart.

Odwrócił się z powrotem do niej. "Robimy lądowanie w Szwajcarii".

"Ale dlaczego? Co to znaczy?"

"To znaczy, że moja mama dostanie czekoladki". Uśmiecha się.

"Kłopoty mechaniczne?" W swoim umyśle widzi stado gołębi wtapiających się w noc, zasysanych bezgłośnie do silnika.

"Jasne," mówi. "Mechaniczne kłopoty".

"Ale ty nie wiesz? Rozmawiałeś z nim tylko przez pięć minut".

Obniża głos. "On jest Kurdem. Kupował buty w sklepie, w którym pracował mój brat. Jego żona jest profesorem na uniwersytecie, a on akurat był w Los Angeles w interesach. Nie dotarł do Disneylandu, ale dostał uszy Mickey dla swojego siostrzeńca".

W oczach Delan istnieje kalejdoskop gór, przełom głębokiego brązu z kawałkami odległych drzew. Obserwuje je teraz, jak snują opowieści. "Wszystko to właśnie się stało".

"Nie szalej, ale możemy napić się z nimi herbaty, kiedy wylądujemy w Bagdadzie".

Ta jego cecha - bycie hojnym i miłym, widzenie świata w serii potencjalnych przyjaźni - to jedna z jego największych zalet. To, co ludzie kochają. Co ona kocha. Ale jest to również wyzwanie dla jego najbliższych, ponieważ nie potrafi odmówić. Nie może spojrzeć w czyjeś oczy i pozwolić, by jego własny wizerunek skurczył się, pomniejszony przez ich rozczarowanie - nawet gdy ryzykuje się jego pieniądze, komfort lub czas. Obiad dziękczynny, przypadkowe wtorkowe wieczory, ktoś nowy wydaje się być zawsze w ich domu. Choć raz chciałabym poznać ludzi w moim salonie, powiedziała Rebecca, ich druga współlokatorka. Rebecca, jedyna kobieta zarządzająca finansami w swojej firmie, odważna, po trzydziestce, z włosami na pazia i niskim progiem dla obcych. Czy mam się czuć zaszczycona, że barman z Formozy napada na moją lodówkę, a listonosz rzeźbi indyka?

Potem rozlega się trzask kolejnego komunikatu. Tym razem, żeby zapiąć pasy. Coś jest nie tak. Olivia już to czuje. Nawet to słyszy, coś w rodzaju szmeru w szumie silnika.

"Olivia Anna Murray", mówi Delan, a nazwiska brzmią w jedno, Oliviaannamurray. "Dlaczego się martwisz? Co możesz zrobić stąd, z góry?"

"Modlić się?"

Uśmiecha się. "Jasne, to się módl".

Kiedy po raz pierwszy nadeszła koperta z wiadomością o ślubie kuzyna, stłoczona ze znaczkami i zawierająca list, który został mocno zredagowany przez rząd, jakby ozdobiony czarnymi prostokątami, twarz Delana przybrała wyraz tęsknoty. Nieustannie mówił o powrocie do domu, a na pytanie, co go powstrzymuje, wymieniał pieniądze, czas lub politykę, a słowa te miały tendencję do przekształcania się w ciężkiego drinka, który się lał, i wczesną noc przespaną na kanapie.

Gdy czytał list, Olivia posiekała czosnek. Wesele, mówił, byłoby imprezą na wiele dni. Byłyby cztery różne rodzaje ryżu, a każdy taniec trwałby dwadzieścia minut. Kuzyn Ferhad, ten, który się żeni, był niesamowitym flecistą, który kiedyś ukrył się na drzewie z Delanem, gdy czekali na brata Delana, który miał swój nielegalny pierwszy pocałunek. Przez godzinę przykucnęli na gałęzi, skurczeni i rozdrażnieni, ale wiedząc, że to będzie tajne miejsce, aż wreszcie Soran pojawił się z dziewczyną i pochylił się do pocałunku, a Ferhad zaczął grać i Delan wysypał w powietrze miseczkę z papierowym konfetti, wypuszczając w powietrze chmurę jak śnieg w gorący sierpniowy wieczór. Ferhad był kuzynem, który gonił starszego chłopca przez pół miasta, bo ten ukradł Delanowi scyzoryk. Kuzynem, który spędzał z nimi lato w górach w domu ich wspólnej ciotki, szkoląc psy Hawshar jak prowadzić owce. To był ślub, na którym Delan powinien być obecny.

I słyszała, że tam jest lepiej. Mówił to ludziom. Już teraz, choć ledwo co wpadła na pomysł wyjazdu do Kurdystanu, czuła się jak wyzwanie. Zarówno po to, żeby go poznać, jak i po to, żeby strącić siebie z bezpiecznej półki, z której patrzyła na świat. Bo kiedy inni robili zmiany, ona siedziała za biurkiem. Zastrzeżona w swoim ryzyku, jej elektryczny bolec ciekawości stale trzymany w ryzach przez ciężką warstwę ostrożności. A wyjazd do Iraku mógłby to przełamać. Chociaż nawet ten pomysł ją denerwował, faktem było, że była o wiele bardziej przerażona byciem przerażoną, by na zawsze pozostać tą osobą, która nie doświadczyła życia z powodu strachu.

"Weź mnie", powiedziała.

Był zaskoczony, a ona widziała, jak zalewa jego twarz - coś, co znała, to szczęście. Chciał ją wziąć. Ale potem to się zmieniło. "Nie powiedziałem, że idę." Zrobił pauzę, bębniąc palcami po liście. "Nie wiem, czy powinienem".

"Dlaczego?"

"To trudne, stawić czoła temu, co zostawiłeś".

"Ponieważ masz to o wiele lepiej niż oni?"




Rozdział 1 (4)

Zielony zegar na ścianie tykał. "Żeby tak powiedzieć".

"Ale to wszystko, prawda?"

Złożył list wzdłuż jego oryginalnych zagnieceń. "Wyjechawszy gdziekolwiek, z jakiegokolwiek powodu - to dużo, by wrócić. Ale nie chce się jechać. To nie są wakacje."

"To nie muszą być wakacje. To jest powrót do domu. To jest ważne. I powiedziałeś, że nie jest tak źle."

Choć był spokojny, widziała w nim to, naprężenie mające się zaraz rozwinąć. Odwrotna strona jego uroku, drugi kąt dwugłowego węża - ta pasja, która przyciągała ludzi, która sprawiała, że ludzie przyklejali się do swoich miejsc, była tą samą, która napędzała jego słowa i mogła sprawić, że przyjemne przyjęcie przy kolacji rozpadło się z powodu tyrad na temat trudnej sytuacji Kurdów - choć, jak zauważyła, nie jego własnej. Historia jego narodów, ale nie jego.

"Nie taki zły. Amerykańska tolerancja na to, co jest złe, różni się od naszej. Kent State - ludzie będą o tym mówić przez dekady. Jak Gwardia Narodowa mogła zrobić to swoim własnym ludziom, będą płakać. Iracki rząd, rząd baasistowski, używał na nas napalmu. Bomby. Nazwij to, oni to zdobyli i użyli na nas".

Zrobił pauzę, a ona zobaczyła, że gniew przeniósł się już do jego oczu. Szybki, rozpalony jak anonimowy ogień, obecny w ciągu kilku sekund. Widziała to już wcześniej. Oni wszyscy mieli. Ale ponieważ zwykle było to podsycane ginem, ich rozwiązaniem było odejście lub pomoc w położeniu się do łóżka. Ale teraz stała tam. Nie chciała się ruszyć. Posłuchałaby, a on by ją wziął. Wiedziała.

Kontynuował. "Wioski spopielone. Twarze dzieci spalone. Czy ktoś wyszedł za nas na ulice? Czy były znaki, pikiety? Czy ktoś wiedział?"

"Wiem."

"Bo ci powiedziałam. Nie dlatego, że o tym czytałeś. Tutaj, Weather Underground, New World Liberation Front - bombardują w proteście. Elektrownie, banki. Dla uderzenia. Dla przerwania. Nie po to, by zabijać. Tam, to jest do zabicia. Aby zniszczyć naród. Do ludobójstwa."

W takich chwilach próbowała wyłuskać prawdę z jego skłonności do ciągłego znajdowania się na scenie. Nie to, żeby mu nie wierzyła, ale jego słowa często pęczniały od napoju, a publiczność zanurzona w radości lub strachu była tym, czego pożądał. Na stole kuchennym był już pierścień mokry od bazy jego ginu i toniku.

"Walki", powiedział. "Wciąż dochodzi do starć".

"Ale gdzie jest twoja rodzina?" Ponieważ sprawiał wrażenie, że są w porządku. I znów dostrzegła fakt, że choć jego opowieści były często pełne pasji, gniewu lub przygnębienia, bardzo niewiele z nich było osobistych, tak jakby mógł stąpać po terytorium znajdującym się tylko poza jego własnym. I jeśli rzeczywiście tam, gdzie mieszkała jego rodzina, było niebezpiecznie, to również byłoby to coś kluczowego, co powstrzymywał.

"Mają się dobrze", powiedział w końcu. "Ale jeszcze lata temu byliśmy w stanie wojny. Wciąż to czujesz."

"Ale jeśli to bezpieczne, mógłbym poznać twoją rodzinę. Mógłbym zobaczyć, skąd pochodzisz. A jeśli to jest właśnie to? Najlepsza szansa, jaką mamy? Najlepsza szansa, jaką ty dostajesz?"

Obserwował ją, a ona widziała to jeszcze raz - chciał iść, a on chciał iść z nią. Potem wzruszył ramionami i usiadł z powrotem w fotelu, a w jego oczach zobaczyła początek.

A teraz siedziała w samolocie, o którym zdała sobie sprawę, że ląduje awaryjnie, i zrozumiała, że spokój, który widziała na twarzach wokół niej, był tak naprawdę akceptacją, i że dla ludzi, którzy dorastali tam, gdzie ona się wybierała, stado gołębi nie było często przyczyną kłopotów. Paciorki modlitewne zaczęły prześlizgiwać się przez ręce.

"Kolejne pięć rzeczy", mówi, gdy samolot wykonuje nagłe zanurzenie.

"Drzewa morwowe. Słodkie jak wino prosto z gałęzi. Jaskinie z kośćmi neandertalczyków i pola z ogromnymi kawałkami białego marmuru. I wodospady. Źródła, które przechodzą prosto przez domy -"

"Co? Dlaczego miałbyś to kochać?"

"Kto nie kocha bieżącej wody? I ludzi. To jest najlepsza część. Hojni. Przyjaźni, jak nic, co znaliście. Najtrudniej jest powiedzieć "nie", bo zaproszą cię do swoich domów i nakarmią cię, nawet jeśli nigdy ich nie poznałeś, nawet jeśli sami nie mają jedzenia."

Mimo narastającej paniki, uśmiecha się. Jedna część jego osobowości wyjaśniła się.

"A teraz opowiedz mi o Waszyngtonie," mówi.

"Nie mogę. Znowu idziesz".

"Tylko pięć rzeczy, które kochasz".

"Nie. Będę płakać."

Odwracając się, by stanąć przed nią, jego oczy migoczą do okna. Ziemia wydaje się bliższa. Zastanawia się, co on widzi, ale nie chce patrzeć.

"Puk-puk", mówi.

W tym momencie, dowcip o pukaniu. Śmieje się, dziwny śmiech uwolnienia, niedowierzania i strachu. "Kto tam jest?"

"Control freak. Teraz mówisz: "Kto to jest kontroler?". Przerwa. "Zrozumiałeś? Maniak kontroli mówi ci, o co masz pytać dalej. Rozumiesz?" Skok, gdy samolot unosi się przed ostrym zejściem. "Nie martw się. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało".

"Złapiesz samolot? Kurdyjskiego Supermana?"

"Nic się nie stanie. Obiecuję."

Samolot przechyla się, światła miasta zastąpione dużą plamą niczego. Kłopoty mechaniczne, myśli. Silnik. Udało im się dotrzeć tak daleko, ale jest problem z podwoziem. "Jezioro Genewskie. To jest woda. Czy to lepiej czy gorzej?" Jeśli samolot się rozbije. Ta ostatnia część nie została powiedziana, drżenie pod jej słowami.

Delan przekrzywia głowę, żeby spojrzeć, ale nic nie mówi.

Chwyta się logiki: stewardesy po prostu kazały im pozostać na swoich miejscach i nie dały żadnych dalszych instrukcji. Żadnych poradników na temat lądowania czy ostrzeżeń. Ale po chwili brak informacji - obrzydliwej czy innej - staje się podejrzany.

Delan siada z powrotem. "Mój brat, Soran, kiedy odwiedziłem go w Londynie, właśnie rozpoczął studia i miał współlokatora ze Szwajcarii. To nie była moja wina, ale obaj wyszli na zajęcia, a ja byłem naćpany i zjadłem całą czekoladę tego gościa z domu."

"To jest to, o czym mówisz, kiedy to może być koniec?"

"To nie jest koniec".

"I to była twoja wina, skoro zjadłeś całą jego czekoladę".

"Nie, bo wcześniej znalazłam brownie i zjadłam je, ale nikt mi nie powiedział, co w nim jest. I było bardzo mocne."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Prawdziwe męstwo zaczyna się od otwartego serca"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści