Pokonaj demona

Prolog - Feniks

==========

PROLOG

==========

----------

PHOENIX

----------

Cztery lata wcześniej...

"Chodź tu, ty mały gówniarzu".

Nie byłem małym gównem od siódmej klasy. Nie żeby wiedział.

Zrzucając go z siebie, pokonuję pięć stopni w dół małego, wąskiego korytarza prowadzącego do mojej sypialni.

Przekręcam klamkę, kiedy szklana butelka uderza mnie w plecy.

Jest pusta. Zawsze, kurwa, pusta.

Bo Vance Walker nigdy nie zmarnowałby ani kropli gorzały.

Widząc czerwień, odwracam się i łapię go za brudną koszulę. "Jesteś pijany".

"A ty jesteś bezwartościowy". Zamachuje się pięścią, ale jego koordynacja jest spieprzona, więc chybia i potyka się z powrotem. "Drań."

Cholerna ironia. "Tylko dlatego, że ty mnie nim uczyniłeś".

Mój umysł wraca do czasów, kiedy moje życie nie było wrakiem pociągu. Przed alkoholem i narkotykami. Przed tą gównianą przyczepą w tym gównianym mieście. Przed romansem. Przed znęcaniem się.

Zanim nas zostawiła.

Powinienem ją za to nienawidzić... ale nie mogę.

Zobaczyła szansę na wolność - szansę na życie, w którym połamane żebra, złamane nosy i siniaki nie były codziennością - i skorzystała z niej.

Nawet jeśli oznaczało to pozostawienie jej siedmioletniego syna, by radził sobie sam.

Spoglądam w jego zamglone, szkliste niebieskie oczy - oczy, które po nim odziedziczyłem - zastanawiając się, jak pozwolił sobie zejść tak daleko do króliczej nory.

Dawno temu mój ojciec był legendą. Albo przynajmniej na granicy stania się nią.

Ludzie mówili, że jest następnym Jimi Hendrixem. Niektórzy twierdzili nawet, że był lepszy.

Miał też wspaniałą żonę, która go kochała i syna, który patrzył na niego jak na bohatera.

Pewnego razu miał to wszystko.

A potem to stracił.

Nie chcę popełnić tego samego błędu.




Rozdział 1 - Lennon (1)

==========

ROZDZIAŁ 1

==========

----------

LENNON

----------

Przełykam moją drugą miskę Captain Crunch, kiedy mój ojciec wkracza do kuchni, obszukując swoje kieszenie.

"Widziałeś moje klucze?"

Wskazuję na wyspę, gdzie są w zasięgu wzroku. "Tam."

"Ah." Podchodząc do marmurowej wyspy, chwyta je. "Dzięki, małpia twarz".

Można by pomyśleć, że ktoś z jego talentem wymyśliłby lepsze przezwisko dla swojej córki, ale niestety, utknąłem z nim.

Według niego, kiedy się urodziłam, wyglądałam jak małpa - wielkie uszy i w ogóle.

Natychmiast poczułam ostre uderzenie w serce i odłożyłam łyżkę.

Niestety, było to dla niego jedyne pozytywne wspomnienie związane z moimi narodzinami, ponieważ moja mama - jego bratnia dusza - zmarła kilka minut później.

"Czy wiesz, gdzie mój..."

"Tam", mówię mu, wskazując na notes, który położył na blacie obok lodówki.

Ulga spływa po jego twarzy. "Dzięki. Mam dziś spotkanie z Black Lungiem".

To przykuwa moją uwagę. "Black Lung?" Tłumię śmiech pracujący w drodze do mojego gardła, ponieważ mój tata zdecydowanie nie pasuje do bazy fanów Black Lunga. "Czy nie jesteś trochę... no wiesz."

Dostosowuje okulary w grubych oprawkach zsuwające się z nosa. "Trochę co?"

Nie jestem Willy Wonka, więc nie słodzę. "Dobiegasz pięćdziesiątki, tato".

Zdezorientowany wyraz jego twarzy daje do zrozumienia, że tego nie rozumie. "Więc?"

"Czy kiedykolwiek byłeś na koncercie Black Lung? Większość ich fanów jest w moim wieku."

Chociaż nie wiem dlaczego, bo nie są zbyt dobrzy. Nawet jeśli mojemu tacie uda się zadziałać swoją magią i napisać im kilka przebojowych piosenek, nie rozwiąże to ich największych problemów.

Brak harmonii w zespole.

I brak głównego wokalisty... cóż, wszystkiego.

Wzrusza ramionami, nie wyglądając na zaniepokojonego. "Ich menadżer mnie szukał. Nie na odwrót."

Nic dziwnego. Pomijając wiek, mój tata jest nadal największym autorem piosenek od czasów jego ulubieńca, Johna Lennona. Po kim - niespodzianka - nazwał mnie.

"Poza tym," kontynuuje, wyskakując z kołnierzyka. "Wciąż jestem hip."

Mam na końcu języka, żeby zwrócić uwagę, że tylko starzy ludzie używają takich określeń jak hip, ale obraziłem go wystarczająco na jeden dzień.

"Knock 'em dead, Pops."

Mrugnął. "Jeśli to zrobię, nie wytną mi czeku". Jego oczy wędrują do zegara nad moją głową. "Strzelaj. Jestem spóźniony, małpia twarz. Muszę iść." Pochylając się, całuje mój policzek. "Miłego dnia w szkole".

Tłumię jęk, bo to niemożliwe, żebym miała dobry dzień w Hillcrest High. To miejsce jest moją osobistą wersją piekła od momentu, w którym przeszedłem przez drzwi.

"Staraj się nie dołączać do żadnych mosh pitów. Nie chcesz złamać biodra."

"Bardzo zabawne." Podchodzi do drzwi wejściowych, ale zatrzymuje się przed ich otwarciem. "Cholera. Gdzie ja położyłem klucze?"

Podnoszę moją łyżkę. "W kieszeni."

* * *

Szarpię się z dolną częścią bluzki, gdy idę w stronę ceglanego budynku zalewanego przez studentów. Naprawdę chciałabym kupić górę w większym rozmiarze, żeby przestała się podjeżdżać. Bóg wie, że ostatnią rzeczą, jaką ktoś chce zobaczyć, jest mój wystający brzuch. Próbuję wciągnąć oddech, ale to na nic. Mogłabym wdychać, aż płuca mi eksplodują, ale mój brzuch i tak będzie wystawał poza pasek dżinsów w rozmiarze osiemnastym.

Zazdrość rozkwita w mojej klatce piersiowej, gdy rozglądam się po parkingu, biorąc pod uwagę każdą ładną dziewczynę z ujędrnionym, płaskim brzuchem.

Małe miasteczko Hillcrest może mieć tylko cztery tysiące jeden mieszkańców, ale musi być tu coś w wodzie, bo prawie wszyscy są przystojni.

I dotyczyło to również mojej mamy.

Według obu zdjęć i mojego taty była cudowna, wysoka i szczupła, z głosem anioła. Jednak ja nie odziedziczyłam po niej żadnej z tych cech. No, poza moim zamiłowaniem do śpiewania pod prysznicem, gdy taty nie ma w domu.

Nie, jestem wiernym odbiciem mojego ojca. Niski, brunet, brązowe oczy, zły wzrok, zwyczajny wygląd... i utkwiłam gdzieś pomiędzy chubby a otyłością.

"Zrób zdjęcie, gruba dupo. To będzie trwać dłużej."

Sabrina Simmons. Mój arcywróg i zmora mojego istnienia. Dziewczyna jest taką suką, przy której Regina George wygląda jak Mary Poppins.

Piękna, popularna i kapitan zespołu tanecznego - każdy w Hillcrest ma na jej punkcie obsesję.

Jednak ona mnie nienawidzi.

Co oczywiście sprawia, że wszyscy inni idą za nią.

Szybko zdaję sobie sprawę, że są dwa wyjścia. Po pierwsze - mogę ją ignorować, co tylko pogorszy sprawę. Albo, po drugie, mogę dać jej posmakować jej własnego lekarstwa... co również pogorszy sprawę.

W zasadzie nie ma dobrych opcji, więc wybieram tę, która nie sprawi, że spóźnię się na zajęcia. Przechodzę obok niej.

"Albo twoje ubrania się skurczyły, albo tyjesz", woła za mną.

"Daj spokój, wszyscy wiemy, że to drugie", dodaje Draven Turner, kapitan drużyny piłkarskiej i czasami chłopak Sabriny. "Suka jest tak gruba, kiedy wchodzi na wagę mówi, żeby kontynuować".

Ich mała grupa wybucha śmiechem, a ja nie pragnę niczego więcej niż tego, by ziemia się otworzyła i połknęła mnie w całości.

Ktokolwiek powiedział, że ignorowanie dręczyciela jest najlepszym sposobem działania, był albo pieprzonym idiotą, albo kimś, kto nigdy nie doświadczył prawdziwych męczarni.

Fakt, że za miesiąc kończymy szkołę, a oni nadal się ze mnie nabijają, jest szczerze absurdalny.

Absurdalny i przerażający. Kiedyś wmawiałam sobie, że całe to fat-shamingowe gówno skończy się po liceum, ale teraz zaczynam myśleć, że dzieciaki dupki wyrastają na jeszcze większych dupków dorosłych i społeczeństwo jest skazane na zagładę.

Jedno jest pewne, chociaż. Mam dość bycia ich workiem treningowym.

Obracam się. Ramię Dravena jest zawieszone wokół szczupłych ramion Sabriny, dając do zrozumienia, że znów są razem.

Mogę nie być w stanie zaatakować ich wygląd, ale wciąż mogę uderzyć ich tam, gdzie boli.

"Wow." Mój uśmiech jest co trochę tak fałszywy, jak rozszerzenia Sabriny, gdy przypominam sobie najnowszy dramat krążący wokół Hillcrest. "Myślałam, że po tym, jak złapałeś Sabrinę wkręcającą Phoenixa na parkingu podczas balu, skończyłbyś z nią na dobre". I wędrówka moja torebka do góry na moim ramieniu. "Ale spójrz na was dwóch ... z powrotem razem ponownie. Myślę, że prawdziwa miłość naprawdę istnieje."




Rozdział 1 - Lennon (2)

Grupa milknie, ale po gniewie rozświetlającym twarz Dravena i sztyletach Sabriny zerkających na mnie widać, że moja praca tutaj jest skończona.

Ledwo się odwróciłam, gdy szczęśliwa para zaczyna na siebie krzyczeć.

Prawdę mówiąc, to nie jest tak, że mogę winić Sabrinę za zaczepienie Phoenixa Walkera.

On jest tak samo wspaniały jak on jest tajemniczy.

Nie zadaje się z popularnym tłumem, ale na pewno nie jest też w Loserville. Nie mówi zbyt wiele, ale kiedy mówi, nie możesz przestać słuchać, ponieważ jest coś w jego głębokim, zgrzytliwym głosie - w nim samym - co sprawia, że jesteś pod urokiem.

Gdy tylko wchodzi do pokoju, wysysa z niego cały tlen i przykuwa uwagę.

Bóg musi być komikiem podsłuchującym moje myśli, ponieważ na moim ciele pojawia się gęsia skórka, a temperatura wzrasta.

Nie patrz.

Ale nie mogę sobie pomóc. Jestem masochistą.

W ustach mi zasycha, a ziemia przechyla się na osi, kiedy się odwracam i przeszywające niebieskie oczy trzymają mnie jako zakładnika.

Założę się, że nawet w ciemności mógłby patrzeć przeze mnie.

Ubrany na czarno od stóp do głów, opiera się o swoją poobijaną Toyotę Camry, wyglądając jakby nic go nie obchodziło. Jego ciemnoblond włosy są na tyle długie, że gdy się porusza, wpadają mu do oczu, przez co wydaje się jeszcze bardziej enigmatyczny. Papieros zwisa z jego pełnych warg... potwierdzając, że ma w dupie szkolną politykę czy możliwość wpadnięcia w kłopoty.

Nigdy nie rozmawialiśmy, ale obserwowałem go przez lata.

Wiem, że mieszka w parku przyczep Bayview Estates.

Wiem, że w szkole jest tylko jedna osoba, którą uważa za przyjaciela - Reese Storm.

Widziałem, jak ocenia ludzi, gdy się zbliżają... po cichu określa, czy są warci jego czasu.

Okrutną maskę, którą zakłada, gdy wszyscy patrzą.

Mękę w jego oczach, gdy nie są.

Nigdy nie wypowiedzieliśmy do siebie ani jednego słowa...

Ale czasami czuję, że nikt nie zna go lepiej niż ja.




Rozdział 2 - Lennon (1)

==========

ROZDZIAŁ 2

==========

----------

LENNON

----------

"Muszę się z tobą zobaczyć po zajęciach, Lennon".

Dwadzieścia par ciekawskich oczu patrzy w moją stronę. Mój żołądek skręca się, ponieważ są to słowa, których nigdy nie chcesz usłyszeć od nauczyciela. Zwłaszcza na miesiąc przed maturą.

Skanuję swój mózg, gdy pani Herman odwraca się z powrotem do tablicy i kontynuuje swoją lekcję o literaturze renesansowej w porównaniu z tą ze średniowiecza. Od pierwszej klasy byłam uczennicą na piątkę. Byłabym laureatką, gdyby David Paul nie dostał setki na ostatnim teście z matematyki, pokonując mnie o dwa punkty. Drań.

Nie jestem pewna, co się dzieje, ale to mnie nakręca. Tak bardzo, że ledwo się skupiam przez resztę zajęć.

Gdy wszyscy opuścili salę, podchodzę do jej biurka. "Czy wszystko w porządku?"

Ona zaciska usta, studiując mnie uważnie, zanim się uśmiechnie. "Chciałam ci osobiście powiedzieć, jak bardzo jestem z ciebie dumna, że dostałaś się do Dartmouth. Zawsze byłeś pracowity i cieszę się, że wychodzisz ze swojej skorupy i dobrze się rozwijasz."

Nigdy nie byłam dobra w przyjmowaniu komplementów, a ta chwila nie jest wyjątkiem. "Oh...um. Dzięki."

Szczerze mówiąc, nawet jeśli złożyłem podanie do kilku szkół Ivy League, moim planem było uczęszczanie do lokalnego community college.

Myśl o tym, że mój tata jest sam w domu, podczas gdy ja jestem wiele godzin od niego, nie siedzi dobrze ze mną. Zapewnił mnie jednak, że nic mu nie będzie, i tak bardzo jak by za mną tęsknił, byłby zdenerwowany, gdybym straciła życiową szansę tylko dlatego, że bałam się uciec z gniazda.

Nalegał, że czas rozwinąć skrzydła, ale nie martw się, bo on zawsze będzie przy mnie, gdy będę go potrzebować.

Tak jak niepokoi mnie myśl o wyjeździe, w głębi duszy wiem, że ma rację. Na świecie jest coś więcej niż Hillcrest i nie mogę się doczekać, żeby zacząć to odkrywać.

Czuję się zmuszona powiedzieć coś w zamian, zanim odlecę, więc wypowiadam: "Jesteś świetnym nauczycielem".

Na to, ona marszczy się. "Nie jestem już tego taka pewna".



Cóż, to jest niezręczne.

Układając swoje długopisy w prostej linii na biurku, westchnęła. "Jest pewien uczeń, który sprawia mi wiele trudności. Wierzę, że jest zmotywowany, aby dobrze sobie radzić, ale bez względu na to, ile razy zostaję po szkole, aby udzielić mu dodatkowej pomocy, po prostu nie mogę do niego dotrzeć. Sugerowałam, że przydałoby mu się wynajęcie korepetytora, aby mógł zdać nadchodzący egzamin końcowy, ale nie stać go na niego." Jej brwi się złączyły. "Jak na razie, jest bardzo mało prawdopodobne, że ukończy szkołę."

Nie jestem pewien, dlaczego mi to mówi, ale moje serce wyrusza do tego, kto to jest.

Chyba, że to Draven. Ten gówniarz potrafi kopać kamienie.

"To naprawdę śmierdzi..."

"Widziałam, jak pomagasz innym uczniom, Lennon. Jesteś cierpliwy i miły... nawet gdy na to nie zasługują, i masz sposób, by zapalić im żarówkę. Wiem, że nie mam prawa prosić cię o coś takiego - zwłaszcza za darmo - ale naprawdę współczuję temu dzieciakowi. Jego życie domowe" - jakby wyczuwając, że powiedziała za dużo, zaciska usta. "Brak ukończenia szkoły przyniesie mu więcej szkody niż pożytku. Jednakże, aby tego uniknąć, musi zdać egzamin końcowy, a także zrealizować projekt pozaszkolny, aby jeszcze bardziej podnieść swoją ocenę z angielskiego."

O rany. To jest dużo do przemyślenia. Nie chodzi o to, że nie chcę pomóc, ale to brzmi stresująco. Nie wspominając o... czasochłonności.

Nie żebym miał życie towarzyskie czy coś.

"Czy to tylko angielski, który musi zdać, czy jest więcej przedmiotów, z którymi ma problemy?"

"Rozmawiałam z jego innymi nauczycielami i chociaż jego oceny nie są rewelacyjne, to w tych klasach daje radę. Wygląda na to, że angielski jest jego najsłabszym przedmiotem."

Biorąc pod uwagę, że angielski jest moim najlepszym, wydaje się, że mógłbym zrobić coś dobrego.

Część mnie chce odmówić i nie angażować się, ale wiem, że jeśli nie spróbuję przynajmniej pomóc, to będzie mnie to gryzło.

"Mam trochę czasu po szkole i w weekendy". Macham moimi książkami z biurka. "Nie mogę obiecać, że moje korepetycje sprawią, że zda, ale jestem gotowa dać mu szansę".

Ona zapala się. "To wspaniale. Bardzo ci dziękuję, Lennon." Rozgląda się po swojej pustej klasie. "Dzisiaj po szkole jest spotkanie wydziału, ale mogę zostawić moją klasę odblokowaną dla ciebie, abyście mogli się zapoznać i ustalić harmonogram".

"Brzmi dobrze. Dzięki." Kieruję się w stronę drzwi, kiedy dociera do mnie, że nawet nie wiem, z kim będę udzielał korepetycji. "Kim jest ten uczeń?"

Patrzy w górę od stosu papierów na biurku. "Nie jestem pewna, czy go znasz, skoro nie jesteście w tej samej klasie, ale to Phoenix Walker".

Czuje się jakby ktoś wyciągnął dywan spod moich stóp.

"Oh."

Ona mruga. "Czy to problem?"

Nie, chyba że uważa za problem mój żołądek dna, mój nagły przypadek spoconych dłoni, lub niemożność wciągnięcia powietrza do moich płuc.

"Nope. Wszystko jest w porządku."

Po prostu dobrze.

* * *

Może powinienem powiedzieć pani Herman, że zachorowałem na mono.

Albo malarią.

Mogłabym powiedzieć, że w domu jest nagły wypadek.

Albo że moja złota rybka zdechła.

Szarpię za brzegi koszuli, gdy idę pustym korytarzem, cicho przeklinając siebie za to, że w ogóle się na to zgodziłam.

Głupia, głupia, głupia.

Miałem nadzieję, że moje nerwy ustąpią w ciągu dnia, ale tylko się pogorszyły.

A teraz jestem tutaj... gotowy do tanga w jaskini lwa.

Nie żeby Phoenix był lwem.

Jest bardziej jak samotny wilk.

Zwłaszcza z tymi lodowatymi niebieskimi oczami i jego postawą "nie zadzieraj ze mną, bo wyrwę ci szyjkę zębami".

Ulżyło mi, gdy okazało się, że klasa jest pusta. Przybycie jako pierwszy daje mi przewagę... i trochę dodatkowego czasu na wyluzowanie się.

Kładąc torbę na długim stole z tyłu klasy, siadam na swoim miejscu.

Pięć minut szybko zamienia się w dziesięć, a po nim nadal nie ma śladu.

Z ulgą pakuję swoje rzeczy, nucąc jedną z moich ulubionych piosenek, "Cryin" Aerosmith.




Rozdział 2 - Lennon (2)

Muzyka zawsze była moją pierwszą miłością. Kiedykolwiek jestem zestresowana, smutna lub zdenerwowana... jest tam z otwartymi ramionami. Otula mnie jak ciepły koc w zimny dzień.

To nie jest długo zanim moje nucenie zmienia się w pełny śpiew. Wyśpiewuję wers o tym, że miłość jest słodkim nieszczęściem, kiedy widzę, jak wysoka postać wchodzi do klasy w mojej peryferii.

Oh, God.

Zamarzam. Jedyny dźwięk, jaki teraz słyszę, to puls pulsujący w moich uszach.

Nie patrz.

W pewnym sensie muszę, biorąc pod uwagę, że jest tu, żeby mnie zobaczyć.

Kiedy w końcu zdobywam się na odwagę i odchylam głowę, widzę go opartego o drzwi z rękami w kieszeni dżinsów i chytrym uśmieszkiem na twarzy.

Niesamowite.

"Nie zatrzymuj się na mój rachunek".

Jego głos to zmiażdżony aksamit otulony jedwabiem i żwirem.

Na szczęście mój wychodzi brzmiący o wiele bardziej w kontroli niż czuję. "Jesteś spóźniony."

Wchodzi do środka, jakby był właścicielem tego miejsca. "Musiałem się czymś zająć".

Muszę się powstrzymać przed pytaniem, co to było, bo to nie moja sprawa.

Stoi, unosi się nade mną jak nadciągająca chmura burzowa, gdy wyjmuję z torby kilka książek i folderów. "Pani Herman powiedziała, że masz jakieś problemy na zajęciach z angielskiego".

Czuję się jak kretyn, bo, duh, to dlatego tu jest, ale nie mam pojęcia, jak dostać piłkę toczenia, bo nie jest dokładnie Pan Talkative.

Po tym, co wydaje się wiecznością, dołącza do mnie przy stole, ale nadal milczy.

Postanawiam spróbować innej taktyki. "Jakie dni i godziny są dostępne? Zazwyczaj jestem wolny po szkole i w weekendy".

Mentalnie pacnęłam się, bo właśnie sprawiłam, że brzmiałam jak frajerka.

Odchyla się w fotelu z rozłożonymi nogami i wkurzonym wyrazem na swojej wspaniałej twarzy. Jakby to była moja wina, że tu jest.

Otwierając folder, wyjmuję esej, który mamy przeczytać i przeanalizować, oraz listę pytań na jego temat. "Ok. Później możemy ustalić nasz harmonogram". Przesuwam papier po stole. "Dam ci kilka minut na przeczytanie tego, a potem możemy -"

Nie rób nic...bo on wychodzi z klasy.

Siedzę tam oszołomiony przez kilka chwil, bo zuchwałość. Próbuję mu pomóc, żeby mógł skończyć szkołę, a on po prostu wstaje i wychodzi, nie podziękowawszy ani nie spieprzając.

Irytacja gotuje się w dole mojego żołądka, a ja szturmuje za nim.

Mam dość ludzi mylących moją dobroć ze słabością. Mam dość dupków myślących, że mogą po prostu przejść po mnie, bo nie wyglądam jak modelka z Instagrama lub nie noszę rozmiaru dwa.

Zmęczona akceptowaniem gównianego zachowania, na które nie zasługuję.

Phoenix odchodzi, gdy docieram do końca pustego korytarza. Zastanawiam się, czy nie pobiec na parking, ale po co? Jeśli nie chce mojej pomocy - a dał jasno do zrozumienia, że nie chce - nie będę tracić czasu.

Zaciskając zęby, wracam do klasy, żeby zebrać swoje rzeczy i wrócić do domu. Zbliżam się do drzwi, kiedy melodyjny dźwięk pianina wypełnia moje uszy. Nuty są znajome, ale mój mózg potrzebuje jeszcze sekundy, żeby zdać sobie sprawę, że to okrojona wersja piosenki, którą śpiewałam wcześniej.

I wtedy to słyszę.

Moje serce zatrzymuje się na zimnie, zanim obudzi się z wielkim uderzeniem, które wysyła wszystko wewnątrz mnie w spiralę.

Są dobre głosy.

A potem są głosy, które są raz w życiu.

Hipnotyzujący rodzaj, który trzyma cię jako zakładnika i wymaga każdej uncji twojej uwagi... każdego kawałka twojej duszy.

Takie, które sprawiają, że podążasz za dźwiękiem jak ćma za płomieniem.

Pragnienie, którego nie możesz zignorować.

Moja skóra szczypie, gdy wchodzę do pokoju zespołu, gdzie znajduję Phoenixa siedzącego przy pianinie z zamkniętymi oczami i głową pochyloną w stronę sufitu, gdy śpiewa.

Chociaż śpiewanie wydaje się być złym słowem na to, co to jest.

Jakby wciągał każdą nutę do swojego krwiobiegu, by móc ją przekształcić w coś jeszcze piękniejszego za pomocą swoich strun głosowych.

Mam wrażenie, że oglądam duchowe doświadczenie... metamorfozę, która ma miejsce.

Jego niski, zgrzytliwy głos otacza mnie jak gęsta mgła. Nie mogę oderwać od niego oczu, nawet gdybym chciała. Jest całkowicie hipnotyzujący.

Jakby się do tego urodził.

Piosenka się kończy, a ja nie jestem pewna, czy on w ogóle wie, że tam stoję.

Dopiero gdy warknie: "Nie chcę twojej pomocy".

Powinnam być obrażona jego odrzuceniem i ostrą krawędzią jego słów. Zamiast tego wykrztuszam: "Ożywiasz się, kiedy śpiewasz".

Nie dostaję odpowiedzi, ale to nie ma znaczenia. Robię krok w jego kierunku. "Twój głos... patrząc jak to robisz..." Zbliżając się, wdycham głęboki oddech. "Masz dar, Phoenix."

Nawet nie zdaję sobie sprawy, że jestem obok niego, dopóki nie słyszę, jak nogi ławki od fortepianu skrobią o drewnianą podłogę, a on stoi, górując nade mną.

Jest jak słońce. Promieniująca z niego energia przyciąga cię i nie możesz się powstrzymać, by nie podejść bliżej. Chcesz poczuć jego ciepło na swojej skórze. By nawiązać kontakt z czymś tak potężnym. Tak pięknym.

Nawet jeśli cię to pali.

"Nie chcę twojej pomocy", mówi ponownie.

Jego niski, zgrzytliwy głos jest burzliwym prądem wody, wciągającym mnie pod wodę. Jednak to nawiedzające, rozpaczliwe spojrzenie w jego oczach jest moim cofnięciem.

"Ale ja tego potrzebuję."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pokonaj demona"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści