Nieodparta propozycja

Część I - Wprowadzenie

Wstęp      

Dawno temu nauczyłem się, jak być zrobionym z niczego. 

Wyćwiczyłem moje ciało, by każde doświadczenie, każde spotkanie, każdą obserwację zamieniało w pustkę, zanim je zmetabolizuje i przetworzy we mnie. Biegam po nicości. Żywię się pustką. Moim paliwem jest czerń, zimno i nic, nic. 

Z każdym oddechem tlen zamienia się w mgiełki zapomnienia. Poczuj to, gdy wydycham (poczuj nic). Słyszę dźwięk niczego, gdy wydostaje się z moich płuc i krąży wokół mnie jak mgła. 

Ciało, kości i krew nie stanowią już mojego makijażu. Jestem stosem nicości, upakowanych w mojej istocie na poziomie molekularnym. Moja skóra, moje mięśnie, moje narządy, moje cipy - komórki nieistnienia, udające kawałki człowieka. Dotknij mnie, a nic nie poczuję. Posiniacz mnie, zerżnij mnie, kochaj mnie - nic, nic, nic. 

Wszystko we mnie zostało zmienione i zaadaptowane. 

Nie ma już nic prawdziwego. Nic solidnego. Nic godnego. 

Tylko kawałki otchłani. Tylko nihilizm. Tylko nic. 

Nic nie owija się wokół mojego rdzenia jak nieprzenikniona pieczęć. 

Nic nie jest wciśnięte we wszystkie moje przestrzenie, ściśnięte ciasno, chroniąc ostatni żar niegdyś płonącego serca. Przez warstwy pustki ledwie jestem już świadomy jego bicia, ledwie czuję miarowość jego pulsu. 

Słyszę je czasami, stłumione przez wyściółkę z niczego, która je otacza, tykające jak metronom. Jak odległy zegar. Jak kliknięcie kierunkowskazu. Jak zegarek kieszonkowy mojego wujka. 

Jak bomba odliczająca czas do detonacji. 

Jak bomba, która czeka, żeby wybuchnąć.




Rozdział 1

One            

"Naprawdę to spieprzyłaś, Celia. Hudson jest oficjalnie poza zasięgiem. Pozwoliłaś mu się wymknąć, a teraz wszystko, o czym marzyłaś, jest skończone". 

Przewróciłam oczami, mimo że matka nie mogła zobaczyć mojej twarzy przez telefon. Byłam zmęczona tą przemową. Słyszałam jej odmianę co najmniej trzy razy w tygodniu, odkąd moja przyjaciółka z dzieciństwa wyszła za mąż ponad dwa lata temu. 

Co do tego, że moje marzenia się skończyły... cóż, już od dawna nie wyobrażałam sobie, że kończę z Hudsonem Piercem. To była aspiracja mojej matki, nie moja. Już nie. 

Nie było sensu się z nią kłócić. Znajdowała pewnego rodzaju pocieszenie w lamentowaniu nad porażkami córki, a ten konkretny lament był jednym z jej ulubionych. 

"Z tego, co mówi Sophia, jest on teraz jeszcze bardziej oddany temu małżeństwu niż kiedykolwiek, i wcale się temu nie dziwię. Mężczyzna łatwo zostawia żonę, ale kiedy ona zachodzi w ciążę, zapomina o tym. On się trzyma." 

Oparłam głowę o okno mojego samochodu Lyft i westchnęłam. "Jak się miewa Sophia?" To było manipulacyjne przekierowanie z mojej strony. Obrzydzało mnie, że udawała, że jest inaczej, ale matka Hudsona nie była już w przyjaznych stosunkach z Madge Werner, jak kiedyś. 

Szkoda. 

To również była moja wina. Hudsona też, nie żeby któraś z naszych matek kiedykolwiek przyznała się do tego faktu. 

Wiedziałam, że moja taktyka zadziałała, gdy matka głośno syknęła mi do ucha. 

Tak jak myślałem. Moja matka nie rozmawiała bezpośrednio z matką Hudsona o tym wszystkim. Prawdopodobnie dowiedziała się o tym pocztą pantoflową. Przyjaciółka przyjaciółki albo podsłuchała na charytatywnym lunchu. Co jeszcze robiły bogate suki w tych czasach, żeby zapewnić sobie rozrywkę? 

Moje własne metody rozrywki na pewno nie należały do popularnych. Ale na pewno były bardziej zabawne. 

Albo kiedyś były, w każdym razie. Nawet Gra straciła swoją iskrę w ostatnich latach. 

"Nie wiem nawet, po co mam z tobą o tym rozmawiać", mówiła moja matka. "To twoja wina, że nie jesteś z Hudsonem". 

Znów padło jego imię. Hudson. Był czas, kiedy słuchanie go sprawiało mi ból. Czas, kiedy ogromna agonia przeszła przez moje ciało na te dwie proste sylaby. To było całe życie temu. Siniak, który pozostawił, był trwały i pożółkły z wiekiem, a ja czasami naciskałam na niego, wypowiadając jego imię, przypominając sobie wszystko, co zaszło między nami, tylko po to, by sprawdzić, czy uda mi się ponownie wywołać te emocje. 

Za każdym razem wychodziłem z pustymi rękami. 

Byłem mu to winien, jak sądzę. To on nauczył mnie gry. To on nauczył mnie jak nic nie czuć. Jak być niczym. Jak na ironię, jego dzisiejsze życie było szczęśliwe, kompletne i pełne. 

Dobrze dla ciebie, Hudson. Dobrze dla ciebie, kurwa, że jesteś. 

Moja matka nadal jęczała, kiedy samochód podjechał do miejsca przeznaczenia. "Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele oddałeś, kiedy pozwoliłeś mu uciec, prawda? Nie oczekuj, że zrobisz to lepiej niż on. Oboje wiemy, że nie potrafisz." 

Oburzenie przebiło się przez mój pusty kokon; gniew w swoich różnorodnych formach był jedną emocją, która wydawała się wślizgiwać teraz i ponownie. Moja matka gówno o mnie wiedziała, niezależnie od tego, jak blisko postrzegała nasz związek. Nie można było zrobić tego lepiej niż Hudson? Boże, jak bardzo pragnęłam udowodnić jej, że się myli. 

Ale nie miałem żadnej amunicji. Nie miałam nic. Nie umawiałam się z nikim, nie bardzo. Miałam własną firmę zajmującą się projektowaniem wnętrz, która ledwie zarabiała na pokrycie wydatków, a ja nawet nie brałam pensji dla siebie. Byłam dzieckiem z funduszem powierniczym, żyjącym z biznesu mojego ojca, Werner Media. I chociaż wszystkie moje wybory były celowe, nie mogłem dokładnie wytłumaczyć matce, że większość mojego czasu i energii poświęcałem na grę. Nie było nikogo, kto by to zrozumiał, nawet Hudson. 

Bez żadnego powrotu, moim najlepszym wyjściem było zakończenie rozmowy. 

"Jestem na swoim spotkaniu. Muszę już iść, mamo". Mój ton był spięty, a ja brusquely rozłączył się, zanim mogła odpowiedzieć. 

Dałam mojemu kierowcy cyfrowy napiwek, wrzuciłam komórkę do torby, po czym wyszłam z samochodu. Jak na początek czerwca było gorąco. Wilgoć wisiała jak gęsta woda kolońska i trzymała się mnie nawet po wejściu do lobby hotelu St. Regis. Byłam spóźniona, ale znałam ten budynek z całego życia spędzonego wśród wyższych sfer Nowego Jorku i nie musiałam się zatrzymywać, żeby zapytać o drogę. Sale konferencyjne znajdowały się po szybkiej przejażdżce windą o jedno piętro wyżej, na poziom, który pierwotnie był mieszkaniem Johna Jacoba Astora. Hotel został utrzymany w eleganckim szyku z jego czasów i, choć pompatyczny w swoim stylu, uznałem luksusowy wystrój za ponadczasowy i elegancki. 

Ponieważ za bardzo się spieszyłem, by podziwiać scenerię, skierowałem się prosto do celu. Wewnątrz foyer sali Fontainebleau zatrzymałem się. Drzwi były zamknięte. Miałam zapukać czy wejść od razu? 

Już sięgałam po telefon, żeby napisać SMS-a do mojej asystentki, Renee, kiedy zauważyłam mężczyznę w biznesowym garniturze siedzącego za małym stolikiem na przeciwległym końcu foyer. Wydawał się być głęboko skupiony na czytanej książce i jeszcze mnie nie widział. Nie wiedziałem, jak wygląda mężczyzna, z którym się spotykam, więc nie mogłem stwierdzić, czy to był on, czy nie. 

Przeklinając siebie za to, że nie byłam bardziej przygotowana, podeszłam do niego. "Przepraszam, jestem Celia Werner i mam...". 

Mężczyzna ledwo podniósł wzrok znad swojej lektury, kiedy mnie odciął. "Dam mu znać, że pani tu jest. Proszę usiąść." Podparł swoją książkę otwartą, kładąc ją twarzą w dół na stole, a następnie stanął i okrążył go do drzwi Fontainebleau. Zapukał raz, po czym otworzył je, znikając w środku. 

Nieco zaskoczona kurtuazyjnym powitaniem, przeskanowałam foyer i znalazłam ławkę, na której mogłam usiąść. Wyjęłam telefon i wysłałam SMS-a do Renee.   

Dlaczego ten facet znowu nie spotyka się ze mną w biurze?   

Rzadko brałem wstępne spotkania z klientami gdziekolwiek indziej. Kiedy Renee po raz pierwszy powiedziała mi o nominacji, założyłem, że zostałem zatrudniony przez komitet lub zarząd i że zażądali rozmowy ze mną w ramach jakiegoś ogólnego spotkania. W takim przypadku sensowne było pójście do nich, a nie na odwrót. Ale coś w klimacie tej sytuacji sprawiło, że zacząłem wątpić w moją pierwszą ocenę. Jeśli za zamkniętymi drzwiami stał cały komitet, dlaczego człowiek, który mnie przywitał, powiedział "on"? I czy nie słyszałem głosów lub odgłosów ludzi, kiedy drzwi były krótko otwarte? 

Czekając na odpowiedź Renee, wyciągnęłam z torby teczkę klienta i przejrzałam papiery w środku. Na wierzchu znajdował się zwykły kwestionariusz klienta, ale inaczej niż zwykle, był on całkowicie pusty. Przerzuciłam na następną stronę, raport o stanie zdrowia. Zamawiałem je dla każdego klienta, którego rozważałem przyjąć, nie tyle jako środek ostrożności, co bardziej z rażącej ciekawości. Moje najlepsze gry były inspirowane szkieletami z przeszłości i nigdy nie przepuszczałem okazji, by w nie zagrać. 

Nie miałem jednak zamiaru przyjmować tego konkretnego klienta. W rzeczywistości spotykałem się z nim tylko po to, by móc go odrzucić. Powód był wyłożony pogrubioną czcionką w pierwszej linijce jego karty informacyjnej: Edward M. Fasbender, właściciel i prezes firmy Accelecom. 

Nie wiedziałem wiele o Accelecom, a jeszcze mniej o Edwardzie Fasbenderze, ale wiedziałem, że strategie twardej piłki jego londyńskiej firmy były głównym powodem, dla którego Werner Media nigdy nie był w stanie spenetrować rynku brytyjskiego. Mój ojciec byłby wściekły, gdybym kiedykolwiek pracował dla jego konkurenta, ale mógłby być zachwycony, gdybym mu powiedział, że odrzuciłem ich ofertę. Nawet dumny. 

Przynajmniej miałem nadzieję, że tak będzie. Bóg jeden wie, dlaczego tak bardzo zależało mi na zadowoleniu tego człowieka, ale tak było. Od najmłodszych lat wpajano mi, że trzeba się podporządkować mężczyznom, którzy nade mną panowali. Mój ojciec był panem naszego domu. Jeśli uda mi się go uszczęśliwić, byłam pewna, że moja matka przestanie wiecznie lamentować. Jeśli mogłabym go uszczęśliwić, może i ja mogłabym być szczęśliwa. 

To było niedorzeczne wyobrażenie, ale miało we mnie głębokie korzenie. 

Przeskanowałam resztę raportu o Fasbenderze. Ożenił się bardzo młodo. Rozwiedziony przez kilka lat. Nie ożenił się ponownie. Dwoje prawie dorosłych dzieci. Jego ojciec był właścicielem firmy medialnej, która została sprzedana, gdy Edward był nastolatkiem, tuż przed śmiercią jego rodziców. Zbudował Accelecom praktycznie z niczego, przekształcając go w firmę wartą wiele miliardów dolarów, zanim jeszcze skończył czterdzieści dwa lata, czyli we wrześniu. To wszystko były dość standardowe informacje, ale dzięki wieloletniemu doświadczeniu wystarczyły, by pomóc mi stworzyć solidny obraz tego, jakim człowiekiem był Edward M. Fasbender. Kierowany, wyrachowany, strategiczny, monomaniakalny. Jego historia randek była zbyt skąpa, by mógł być atrakcyjny. Prawdopodobnie musiał płacić za swój seks i nie miał nic przeciwko temu. Egocentryczny i mizoginiczny prawdopodobnie również, jeśli znałam ten typ człowieka, a znałam. Fajnie byłoby odrzucić jego ofertę zatrudnienia, tak płytką, jak tylko ruch mógłby być. 



Moja komórka zabrzęczała.   

RENEE: Nalegał na spotkanie w hotelu. Zgodziłaś się na to wcześniej. Czy to nadal w porządku?   

Przypomniałam sobie, że chciałam być ugodowa. Im bardziej byłem ugodowy na początku, tym bardziej zaskakująca była odmowa.   

Jest w porządku. Czy powiedział, co to będzie za projekt?   

Coś związanego z biurem, podejrzewałem, skoro w grę wchodziła komisja. To miała być jeszcze większa zabawa, odrzucać go przy ludziach.   

RENEE: Powiedział, że omówi to tylko osobiście.   

Dodałam kontrolowanie do listy cech charakteru. I zdecydowanie miał małego kutasa. Nie było mowy, żeby ten dupek się pakował. 

Zanim zdążyłam zapytać Renee o cokolwiek innego, drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna sprzed chwili. "Jest już dla ciebie gotowy", powiedział, ponownie sprawiając, że brzmiało to tak, jakby pan Fasbender był sam. 

Zamknąłem teczkę z aktami, ale nie włożyłem jej z powrotem do torby, zbyt chętny i zaintrygowany, by zawracać sobie głowę kłopotami. Wstałam i podeszłam do drzwi Fontainebleau. Gdy tylko przekroczyłam próg, zatrzymałam się i zmarszczyłam brwi. Za każdym razem, gdy byłem tu w przeszłości, sala była zastawiona kilkoma okrągłymi stołami, w stylu bankietowym. Tym razem był tylko jeden długi stół typu boardroom i choć wokół niego ustawiono kilka krzeseł, nikt przy nich nie siedział. Mój wzrok omiótł przestrzeń i wbił się w jedyną osobę w pomieszczeniu - mężczyznę, który wyglądał na ten sam wiek, który raport podawał dla Fasbendera. 

Ale jeśli to naprawdę był Edward Fasbender, to grubo spieprzyłem swoją ocenę jego osoby. Ponieważ ten człowiek był nie tylko atrakcyjny, ale wręcz przytłaczająco atrakcyjny. Był wysoki, według mojej oceny miał nieco ponad sześć stóp. Jego drogi garnitur w kolorze północno-niebieskim pokazywał jego zgrabną sylwetkę, a po sposobie, w jaki rękawy marynarki obejmowały jego ramiona, widać było, że ćwiczył. Miał jasną skórę, jak sugerowało jego niemieckie nazwisko, ale jego włosy były ciemne i długie u góry. Chociaż zostały ujarzmione i wyrzeźbione na miejscu, wyobrażałam sobie, że w naturalnym stanie są kędzierzawe. Jego brwi były gęste, ale płaskie i bez wyrazu, a oczy głęboko osadzone i przeszywające, jaśniejsze niż mój własny baby blue, choć może to jego barwinkowy krawat tak je ożywił. Niezależnie od przyczyny, były hipnotyzujące. Sprawiały, że słabły mi kolana. Sprawiły, że złapałam oddech. 

I jego twarz! 

Jego twarz była długa, z wydatnymi kośćmi policzkowymi, a jego rysy surowe, ale nie zniszczone. W tej chwili był czysto ogolony, ale byłam pewna, że gdyby się postarał, mógłby mieć zarost, który nie wyglądałby na brudny. Jego usta były pełne i pulchne, z dobrze zaznaczoną literą V na szczycie. Dwie słabe bruzdy biegły między jego brwiami, sprawiając, że wydawał się intensywnie skupiony, a lekkie linie, które otaczały jego usta, nadawały mu stały uśmiech, nawet gdy jego usta były w stanie spoczynku. 

Chociaż w tej chwili mógł mieć na myśli ten uśmieszek. Biorąc pod uwagę to, jak stałem zastygły gapiąc się na niego, było to wysoce prawdopodobne. 

Wytrząsnęłam głowę z mojego głupiego oszołomienia, założyłam zbyt jasny uśmiech i ruszyłam w jego stronę, z wyciągniętą ręką. "Cześć, jestem Celia Wern-" Zanim zdążyłam dokończyć moje wprowadzenie, obcas mojego buta zaczepił o dywan i potknęłam się, rozsypując zawartość jego teczki po całej podłodze. 

Krew popłynęła mi do szyi i na twarz, gdy kucnęłam, by pozbierać bałagan. Niewygodnie było klęczeć w mojej ołówkowej spódnicy, ale bardziej zależało mi na zebraniu papierów, zanim on je zobaczy. Minęło zaledwie pięć sekund, zanim zdałam sobie sprawę, że obawy były niepotrzebne, bo choć upuściłam kartki u jego stóp, nie schylił się, by mi pomóc. Wyglądało na to, że miałem rację co do jego charakteru. Arogancki, egocentryczny. Dupek. 

Wrzuciłam papiery z powrotem do teczki i skierowałam na niego spojrzenie, co okazało się błędem, bo był tam, zerkając na mnie z tym swoim perma-smirkiem, a coś w pozycji, w jakiej się znajdowałam, i jego dominacji wywołało dreszcz na moim ciele. Moja skóra czuła się jakby płonęła, a gęsia skórka paradowała po moich ramionach. Jego obecność była obezwładniająca. Przytłaczająca. Niespokojna. 

Moje usta otworzyły się ze zdziwienia. Mężczyźni nie sprawiali, że tak się czułam. To ja sprawiałam, że mężczyźni tak się czuli. Obezwładniałam mężczyzn wokół mnie. Przytłoczyłam ich. Denerwowałam ich. 

Nie podobało mi się to. A jednak, w pewnym sensie też lubiłam. To nie było tylko niezwykłe uczucie, ale to było uczucie. Dawno nic nie czułem, a co dopiero coś tak zaskakującego. 

Przełknąłem i przygotowałem się do powstania, kiedy zaskoczył mnie ponownie, w końcu schylając się do mojego poziomu. 

"Edward Fasbender" - powiedział, wyciągając rękę. 

Z łoskotem, wziąłem ją. Moja ręka poczuła ciepło w jego ciasnym uścisku i pozwoliłem mu trzymać ją dłużej niż standardowy uścisk dłoni, pozwoliłem mu pomóc podnieść mnie z powrotem do pozycji stojącej, zanim gwałtownie ją wycofałem. 

On też się na to uśmiechnął - jego usta uśmiechały się do wszystkiego, ale czułam ten uśmieszek również w jego oczach. "Nie mogłem się doczekać spotkania z tobą, Celia," powiedział w swoim dystyngowanym brytyjskim dialekcie. "Usiądź, dobrze?" 

Gdyby istniała jakakolwiek logika, by nie zająć miejsca, nadal bym stała, po prostu dlatego, że nienawidziłam przyznawania mu jakiejkolwiek większej kontroli niż ta, którą już czułam, że mam. Ale nie było nic praktycznego w staniu, więc rzuciłam torbę i akta na stół, wyciągnęłam krzesło i skierowałam je w stronę głowy, gdzie, jeśli laptop i telefon tam siedzące były jakąkolwiek wskazówką, domyśliłam się, że będzie siedział. 

"Nie zdawałem sobie sprawy, że spotkam się tylko z panem, panie Fasbender". Celowo nie scoot krzesło z powrotem do stołu, więc mógł mieć pierwszorzędny widok, podczas gdy ja skrzyżowane jedną długą nogę nad drugim. Miałem ładne nogi. To były dwie z moich najlepszych broni. 

Drań nawet nie spojrzał w dół. Z oczami wbitymi w moje, rozpiął kurtkę i usiadł na miejscu, które zakładałem, że zajmie. "Edward, proszę", powiedział surowo. Już wcześniej dał do zrozumienia, że ma zamiar nazywać mnie Celią, nawet bez mojego zaproszenia do tego. 

"Jak mówiłam, Edwardzie, nalegałabym, żebyśmy spotkali się w moim biurze, gdybym wiedziała, że rezerwujesz salę konferencyjną tylko dla mojej korzyści". 

Przechylił głowę, jego kamienny wyraz nie pokazał nic. "To nie było po prostu dla twojej korzyści. Używam tego pokoju jako mojego biura, kiedy jestem w Stanach, spotykając się z potencjalnymi inwestorami. Może to niekonwencjonalne, ale już mieszkam w hotelu, więc lokalizacja okazała się wygodna. Poza tym, raczej podoba mi się to otoczenie, prawda?". 

Zignorowałam to, jak bardzo podobał mi się niski tembr jego głosu, i jeszcze raz zbadałam otoczenie. Fontainebleau była jedną z bardziej wystawnych sal konferencyjnych w hotelu. Liczne kryształowe żyrandole, złote listki i ozdobne listwy sprawiały, że wystrój wydawał się być bezpośrednio inspirowany Wersalem. Doceniałem luksusowy wygląd, ale to było trochę za dużo, szczególnie gdy było używane jako biuro. Fakt, że mu się to podobało, mówił więcej o jego charakterze. Do swojej wcześniejszej oceny dodałam pompatyczność i ekstrawagancję. Prawdopodobnie zamierzał nawet wykorzystać ten pokój jako przykład czegokolwiek, co chciał, żebym dla niego zaprojektowała. 

Nie, po prostu nie. Nawet gdybym przyjęła jego ofertę pracy, a tak nie było. 

Powstrzymując się od komentowania wystroju, wróciłam do mojego subtelnego napominania. "Jestem pewien, że jest to dla ciebie wygodne, ale nasza dyskusja będzie z tego powodu ograniczona. Przyniosłem mój komputer i portfolio, które pokaże ci niektóre z moich prac, ale byłoby to znacznie łatwiejsze, gdybyś mógł zobaczyć modele w moim biurze. Może uda nam się przełożyć termin i spotkać się tam w późniejszym czasie?". Byłoby to jeszcze bardziej rozkoszne, aby odrzucić go po naciągnięciu go. 

"To nie będzie konieczne. Nie interesuje mnie twoja praca projektowa." 

Włoski na karku uniosły się ostrzegawczo i nagle ucieszyłam się z obecności mężczyzny za drzwiami. Nie żebym nie umiała sobie poradzić sama. Byłem w dużo bardziej niepewnych sytuacjach niż ta i przeżyłem. 

"Przepraszam," powiedziałem, mój głos chłodny i stały od praktyki. "Nie wierzę, że rozumiem". Chociaż, zaczynałem mieć swoje podejrzenia. Jeśli nie byłem tu w sprawie projektu aranżacyjnego, to to spotkanie mogło mieć związek tylko z moim ojcem. 

"Oczywiście, że nie. Nie miałem zamiaru, żebyś zrozumiała, dopóki nie będę gotowy do wyjaśnienia." 

Był takim aroganckim kawałkiem pracy. Gdybym nie był całkowicie rozbudzony ciekawością, w tym momencie wyleciałbym za drzwi. 

"Ponieważ jestem tu teraz, byłbym wdzięczny, gdybyś poszedł do przodu i wypełnił mnie. Czego chcesz ode mnie?" 

Odchylił się do tyłu w swoim fotelu, w jakiś sposób wydając się tak samo wyprostowany ze swoją postawą nawet w pozycji leżącej. "To, czego chcę, Celia, jest całkiem proste - chcę, żebyś za mnie wyszła".




Rozdział 2

Dwa            

Czułem, że szczęka mi opadła, ale nie chciałem jej rozchylić. Nie pozwoliłem, aby zobaczył, jak bardzo jestem zszokowany. "Przepraszam, co pan powiedział?". 

"Słyszałeś mnie". Jego wyraz twarzy pozostał nieczytelny, z wyjątkiem lekkiego drgnięcia lewego oka, które, jak się domyśliłam, oznaczało rozbawienie. 

Aha. A więc to był żart. 

"Powiedziałam, nie znosząc niepewności, która ogarnęła moje ciało. To było nieznane uczucie. Sprawiało, że moje oddechy były płytkie, a żebra napięte. "Bardzo zabawne. Czy często używasz tego sposobu w rozmowach z potencjalnymi nowymi współpracownikami?". Przynajmniej mój głos był spokojny. To zaskakujące, zważywszy na to, jak bardzo byłam zdenerwowana. 

"Zapewniam cię, Celia, że jestem całkiem poważny". 

Zrobiło mi się gorąco. Zażenowanie, bo sytuacja stała się jasna. Planowałam zadrzeć z rywalem mojego ojca, a on mnie wyprzedził. 

Zebrałem akta i wrzuciłem je do torby. "Mam nadzieję, że podobało się panu robienie ze mnie widowiska, panie Fasbender". Jak cholera, teraz mówiłem do niego po chrześcijańsku. "Jestem pewien, że wiedzie pan życie, w którym zabawa z innymi ludźmi jest tylko sposobem na rozrywkę". 

Słowa te wyszły z moich ust, zanim zdałem sobie sprawę z ich hipokryzji. Wiedziałem o takich grach. Wiedziałem o takich formach rozrywki. 

Ale on o tym nie wiedział, a ja nie zamierzałam go wtajemniczać. Kiedy chciałam, potrafiłam być wyjątkowo dobrą aktorką. "Większość z nas musi poważnie traktować swoją pracę. Większość z nas nie ma wystarczająco dużo wolnego czasu, aby zaspokajać takie młodzieńcze zachcianki". 

Podniosłam się na nogi, przewiesiłam torbę przez ramię i ruszyłam w stronę drzwi. 

"Usiądź z powrotem, Celia." 

Nie podniósł głosu, ale był ostry, a autorytet jego polecenia był niezaprzeczalny. Natychmiast mnie to powstrzymało. 

Powoli odwróciłam się w jego stronę. Nawet nie myślałam o tym świadomie. W rzeczywistości słyszałem, jak kłócę się z własnym ciałem, gdy obracałem się w jego kierunku. Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego. 

Ale to było tak, jakbym była mechaniczną lalką, którą on sterował za pomocą pilota. Nie mogłam się nie odwrócić. Nie mogłam nie poświęcić mu więcej mojej uwagi. 

Udało mi się znaleźć w sobie dość opanowania, by przynajmniej natychmiast nie usiąść. Z sercem walącym w piersi wpatrywałem się w niego z determinacją. 

Uniósł brwi, jakby nieczęsto zdarzało się, że jego żądania były kwestionowane. Mogłoby mi to dać coś w rodzaju satysfakcji, gdybym nie wyczuła, że pod tym zdziwieniem kryje się nurt wściekłości. Był silny, szybki i wyraźny, tak wyraźny jak każde słowo, które wypowiedział. 

To mnie przeraziło. 

Przeraziło mnie też. Jak często spotykałem kogoś tak odważnego jak ja? Nigdy nie spotkałam kogoś, kto byłby bardziej odważny. 

Przełknęłam, a kiedy jego wzrok przesunął się ze mnie na krzesło, co było niewypowiedzianym rozkazem, opadłam z powrotem na fotel. 

Brzegi jego ust wykrzywiły się w nikły uśmiech, a ja, choć byłem wściekły na jego chełpliwe zwycięstwo, ten drobny gest wywołał coś ciepłego i dziwnego w moim mostku. 

"Zobaczysz, że nie lubię się powtarzać" - powiedział po chwili. "Ale pozwól, że powtórzę, iż całkiem poważnie podchodzę do mojej propozycji". 

Próbując się zorientować w sytuacji, przyglądałem mu się. Nie miałem o nim żadnego pojęcia. Jego motywy, jego nastrój - wszystko to było niezrozumiałe, niezależnie od tego, jak bardzo starałam się w niego wniknąć. Zauważyłam jednak, że mimo kamiennego wyrazu twarzy jest jeszcze bardziej atrakcyjny, niż myślałam. A może nawet dzięki niemu. Był całkowicie opanowany i spokojny. I to było niewiarygodnie seksowne. 

Ale poza spokojnym spojrzeniem było coś, co mówiło, że jego umysł jest zajęty. Kalkuluje. Miał w sobie coś z tajnego agenta - chłodnego i opanowanego, ale nieustannie knującego intrygi. Zawsze pięć kroków do przodu. Potrafił przechwycić każdego, kto stanął mu na drodze do wykonania misji. Mogłem sobie wyobrazić pistolet w kaburze na biodrze pod marynarką. Sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Złowieszczy. 

Co dziwne, to sprawiało, że był jeszcze bardziej gorący. 

Nie znajdując odpowiedzi podczas moich poszukiwań, musiałam zapytać wprost. "Dlaczego małżeństwo?". 

"Jesteś mądrą kobietą. Na pewno potrafisz to zrozumieć". Podniósł jedną rękę i poprawił mankiet, choć wydawało się, że nie ma takiej potrzeby. To był pokaz znudzenia. Jakby ta rozmowa i to, czego od niej wymagam, były nużące. 

Rzadko bywałem tak lekceważony. Zwłaszcza w trakcie składania propozycji. 

Musiałbym nad tym popracować. 

Siedząc nieco wyprostowana, przejechałam językiem po dolnej wardze. "Nie sądzę, żeby to była próba nakłonienia mnie do pójścia z tobą do łóżka". 

Edward zachichotał, poniżającym chichotem, który mógł mieć na celu jedynie umniejszenie mojej osoby. "Daj spokój - taka młodzieńcza próba sprawdzenia, czy jestem dla Ciebie atrakcyjny, jest poniżej Twoich możliwości. Zrezygnował z udawanego szarpania się z ubraniem i położył ręce na kolanach. "Gdybyś chciała wiedzieć, mogłabyś po prostu zapytać". 

Co za zarozumiały dupek. Arogancki. Wyniosły. 

Nie pomagało to, że miał też rację. 

Cóż, mógł mieć rację, ale ja nie pozwalałem mu wygrać. Myślał, że pociąga za moje sznurki, ale nie było, kurwa, mowy, żebym go zapytał o to, o co on najwyraźniej chciał, żebym zapytał, prawdopodobnie po to, żeby mógł mnie upokorzyć w jakiś inny chujowy sposób. 

Odwróciłam głowę w stronę lustrzanych drzwi francuskich i poważniej zastanowiłam się nad pytaniem - dlaczego ja? Nie było niczym niezwykłym, że człowiek taki jak on aranżował swoje małżeństwa, a ja byłam typem, który społeczeństwo uważało za idealny. Byłam typową blondynką z dobrego rodu, idealną żoną trofeum, ale musiały być setki kobiet, które pasowały do tego profilu. Kobiet, które już znał. Kobiet, które byłyby bardziej skłonne przyjąć tak niedorzeczną ofertę. 

Więc dlaczego ja? 

Odpowiedź była oczywista. 

Skupiłam się z powrotem na nim. "To z powodu mojego ojca". 

"No i proszę. Wiedziałem, że jesteś kimś więcej niż tylko ładną buzią". Nagrodził mnie swoim pierwszym prawdziwym uśmiechem, odsłaniając dwa dołeczki przypominające kratery, które były tak rozbrajające, że ledwo zauważyłam jego komplement. 

Z wielkim trudem udało mi się powrócić do rozmowy. "Nie jestem pewien, co według ciebie można osiągnąć, wychodząc za mnie za mąż. Mój ojciec nalegałby na intercyzę, która gwarantowałaby, że mój małżonek nigdy nie tknie Werner Media, a jeśli nie miałby takiej pewności, zmieniłby testament. I tak może zmienić swój testament. Mój ojciec nie jest tak głupi, jak ci się wydaje". 

Jego wyraz twarzy powrócił do naturalnego stoicyzmu. "Nie sądzę, żeby Warren Werner był głupi, na pewno nie. Nie ufa mi ani mojej firmie, co jest z jego strony dość mądre. Ale ja jestem człowiekiem ambitnym. Chcę wejść na rynek amerykański i nie ma mowy, żeby Twój ojciec na to pozwolił, nie w obecnym stanie rzeczy między nami". 

"Jednak przyjdzie taki dzień, kiedy Warren przejdzie na emeryturę. Raczej wcześniej niż później, jeśli miałbym zgadywać, patrząc na to, że ostatnio więcej czasu spędza na polu golfowym niż w biurze. Chciałbym zająć jego miejsce jako szef firmy". 

Teraz ja się roześmiałem. "Nie ma mowy, żeby wyznaczył cię na swojego następcę". 

"Nie teraz, nie zrobiłby tego. Przekazać stanowisko swojemu rywalowi? Oczywiście, że nie. Ale za kilka lat przekazać ten tytuł mężowi swojej jedynej i ukochanej córki? To już zupełnie inna historia". 

"Przeceniasz to, jak bardzo mój ojciec o mnie myśli". 

"Wątpię w to. Sam mam córkę. Mogę wydawać się oderwany od rzeczywistości i niezainteresowany nią, ale zapewniam cię, że niewiele jest rzeczy, których taki człowiek jak ja nie zrobiłby dla swojego ciała i krwi. I jestem przekonany, że twój ojciec jest taki jak ja". 

Szalone było to, że praktycznie słyszałem, jak mój ojciec mówi coś równie protekcjonalnego. 

To by się nie udało. Plan ten miał mnóstwo wad, z których najmniejszą było to, że mój ojciec nie miał prawa wyznaczyć swojego następcy. 

Ale to nie miało znaczenia. Nie przyjąłem tej propozycji. To było przerażające, że Edward myślał, że w ogóle będę to rozważać. 

"Dlaczego miałbym to zrobić dla ciebie? Wygląda na to, że masz wiele do zyskania, ale co ja będę z tego miał?". zapytałam tylko z ciekawości. 

Pochylił się i oparł łokcie na stole. "Nie bawmy się w gierki, dobrze? Możemy być szczerzy, ty i ja. Co dokładnie masz w tej chwili do zaoferowania? Twoje mieszkanie jest własnością twojego ojca. Masz jeden dyplom, z dziedziny sztuki. Twoja firma ledwo wiąże koniec z końcem, nie jest ani innowacyjna, ani potrzebna. Potwierdza to brak klientów pukających do Twoich drzwi. Masz prawie trzydzieści dwa lata, jesteś niezamężny, bezdzietny, żyjesz z funduszu powierniczego. Nie udzielasz się w żadnych fundacjach ani klubach, nie zasiadasz w żadnych radach nadzorczych. Twój dobry wygląd pozwolił Ci przetrwać większość życia, ale jak długo to jeszcze potrwa? Nie na zawsze, to ci powiem. Z pewnością twoi rodzice nie są zachwyceni twoimi obecnymi perspektywami na przyszłość. Sprowadzenie do domu męża mojego kalibru zmieniłoby wszystko w ich oczach, prawda? Nawet jeśli przychodzę z konkurencyjnym biznesem, wyobrażam sobie, że uznaliby mnie za wielką zdobycz, zwłaszcza gdy usłyszeliby, jak hojna będzie moja intercyza. Myślę, że gdy się temu przyjrzeć, to tak naprawdę to ty dostajesz lepszy koniec umowy". 

Poczułem, że z mojej twarzy odpływa kolor. 

To nie był pierwszy raz, kiedy rzucono w moją stronę deprecjonujące słowa. To nawet nie było najgorsze, co usłyszałem, w każdym razie nie na pierwszy rzut oka. Zasłużyłem na większość obelg, które rzucano w moim kierunku. Zawsze ześlizgiwały się po moich plecach, nie dotykając żadnej części mnie, która mogłaby się nimi przejąć. Nazwij mnie wredną, manipulantką czy suką - mogłam to znieść. Wiedziałam, kim jestem, i akceptowałam to. 

Ale było coś w sposobie mówienia Edwarda, w jego surowym sposobie bycia. Zazwyczaj ludzie mówią krzywdzące rzeczy pod wpływem emocji, a tu tego nie było. Choć jego taktyka była przewrotna, jego ocena wynikała z surowej prawdy. Były to prawdy, z którymi stykałem się każdego dnia w lustrze, a jednak najtrudniej było mi na nie spojrzeć. Były to prawdy, nad których ukryciem pracowałem najciężej. Prawdy, które, gdy ktoś je szczerze wyznał, wywołały poruszenie. Poruszały góry lodowe dryfujące wewnątrz mnie. 

Nie mogłam nawet próbować ich odrzucać, gdy w głowie wciąż miałam głos mojej matki, odbijający się echem naszej wcześniejszej rozmowy. Nie oczekuj, że będzie lepiej. Obie wiemy, że nie potrafisz". 

"Jesteś dupkiem". Tym razem powiedziałam to głośno i z jadem. 

Edward pokręcił głową na boki, ledwo zauważalnie skinął głową. "Być może." 

Wstałam i przyciągnęłam swoją torbę do ramienia. "Wychodzę, panie Fasbender." Moje spojrzenie ośmieliło go do kłótni. 

Nawet nie mrugnął. "Bez udzielenia mi odpowiedzi?". 

Boże, ależ on był odważny. 

Powinieneś być na tyle bystry, żeby domyślić się, że moja odpowiedź brzmi "nie"" - powiedziałem, odwracając się od niego. 

"Zastanów się nad tym." 

"Nie pomyślę." 

Czułam, że podąża za mną, gdy wyrywałam się z pokoju. Byłam w połowie drogi przez foyer Fontainebleau, gdy zawołał za mną. "Och, Celia, gdybyś się jeszcze zastanawiała...". 

Szłam dalej, zdecydowana nie dać mu satysfakcji, że zawrócił. 

Nie powstrzymało go to przed powiedzeniem czegoś więcej. "Moja odpowiedź brzmi: tak - uważam, że jesteś atrakcyjna". 

"Idź do piekła" - mruknęłam pod nosem. Tam z pewnością było jego miejsce. 

Chcąc jak najszybciej opuścić budynek, poszedłem schodami. Po przejściu przez foyer nie przestałem chodzić. Szedłem dalej, aż do dwóch przecznic, gdzie wszedłem do kawiarni i usiadłem przy stoliku. Przez wiele minut moje serce nie przestawało bić w rozsądnym tempie i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo przesadziłem. 

Edward Fasbender był aroganckim kawałkiem gówna. Jego ocena mojej osoby nie miała znaczenia. Nadal byłam tą samą kobietą, którą byłam, kiedy weszłam na jego głupie spotkanie, i dobrze się wtedy czułam sama ze sobą. Nie było powodu, żeby teraz czuć się inaczej. 

W sumie była to misja zakończona sukcesem. Wszedłem tam, spodziewając się innej oferty, ale mimo to odrzuciłem tego człowieka. To było zwycięstwo. Naprawdę. 

Dlaczego więc czułem się tak, jakbym to ja wyszedł z przegraną ręką?




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Nieodparta propozycja"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści