Przyjdź po nią

Rozdział pierwszy (1)

==========

Jeden

==========

Londyn, Anglia

Marzec 1862 r.

Evelyn Maltravers weszła do słabo oświetlonego sklepu przy Conduit Street. Skromny szyld nad drzwiami głosił nazwiska i branżę właścicieli: Messrs. Doyle and Heppenstall, Tailors. Wnętrze sklepu było równie skromne - mały salon wystawowy wyposażony w parę pulchnych skórzanych foteli, potrójne lustro i wysoką ladę z polerowanego mahoniu. Gazowe kinkiety rzucały rozproszony blask na leżące za nimi tkaniny. Zwoje superdelikatnej tkaniny w stonowanych odcieniach czerni, brązu i błękitu.

Było za kwadrans siódma. Prawie pora zamknięcia. Szmer głębokiego męskiego głosu emanował z zaplecza, dryfując przez zasłonięte drzwi, które oddzielały je od salonu.

Puls Evelyn przyspieszył. Zakład krawiecki był męską domeną. Taką, w której obecność damy była równie rzadka, co niepożądana. Ale nie pozwoliła, by ten fakt ją zniechęcił. Usztywniając kręgosłup, podeszła do lady i zadzwoniła dzwonkiem.

Głos na zapleczu zamilkł. Sekundy później zza kotary wyłonił się szczupły, białowłosy pan. Jego oczy były reumatyczne, a plecy wygięte, jakby spędził całe życie pochylony nad stołem roboczym.

"W czym mogę pomóc, madam?" Jego głos był tak samo chropowaty jak jego postać.

"Dziękuję, tak. Chciałabym porozmawiać z panem Doylem."

"Jestem pan Doyle."

Jej nastrój opadł. Spodziewała się modnego mężczyzny. Wizjonera. Kogoś z magią w palcach. Ale starszy pan, który stał teraz przed nią, nie wyglądał ani modnie, ani szczególnie zdolnie. Jego palce były sękate z wiekiem, a ręce drżały, jakby cierpiał na jakiś rodzaj porażenia.

Uderzyła ją myśl pełna nadziei. "A pan Heppenstall? Jest na wolności?"

"Pan Heppenstall odszedł zeszłej jesieni".

"Och." Jej nastrój znów się obniżył. Głęboki głos za zasłoną musiał należeć do sklepikarza lub jednego z cieciów. Kogoś bez znaczenia.

"Czy jest coś, w czym mogę pani pomóc?" Pan Doyle zapytał z nutą zniecierpliwienia.

Przypomniała sobie, że pozory często mylą. Z pewnością było to prawdą w jej własnym przypadku. Z tego co wiedziała, starszy krawiec mógł nadal być istnym magiem z igłą i nitką. "Mam szczerą nadzieję, że tak. Widzisz ..." Nasunęła mocniej na nos swoje delikatne okulary w srebrnych oprawkach. "Zostałeś mi polecony przez ... przyjaciela".

Nie do końca prawda, ale też nie do końca kłamstwo.

Jego krzaczaste białe brwi uniosły się. "Mój klient?"

"Rzeczywiście," powiedziała. "Chciałabym zamówić habit do jazdy konnej".

Obdarzył jej bespektakularną twarz i prosto odzianą postać wątpliwym spojrzeniem.

Fala samoświadomości zaskoczyła ją.

Może powinna była przed telefonem zamówić nową suknię? Coś u modnej modystki, co dodałoby jej nieco polotu? Zamiast tego założyła nie zdobioną spódnicę i kurtkę caraco. Rozsądny zestaw skrojony i uszyty przez wiejską krawcową w Combe Regis. Bez wątpienia sprawiał, że wydawała się na wskroś wiejska.

Ale było już za późno, żeby się zastanawiać.

Może i była hrabiowska, ale długo tak nie będzie.

"Każdy, kto ma najmniejsze pretensje do modnego ubioru, wie, że krawcy tworzą najlepsze damskie habity jeździeckie", kontynuowała z determinacją. "A ja mam zamiar mieć najlepsze".

"Zrozumiałe, ale jeśli wybaczysz mi ..." Zrobił pauzę. "Nie projektujemy odzieży dla bluestockings".

Evelyn nie zdołała stłumić drżenia. Nie była całkowicie zaskoczona tym zarzutem. Już wcześniej nazywano ją bluestocking. Bimbrownikiem i wieloma innymi nieoryginalnymi epitetami stosowanymi wobec młodych dam, które nie potrafiły się dostosować. Mimo to, słowa pana Doyle'a uderzyły w nią jak kropla zimnej wody. "Pomylił mnie pan, sir".

"Nie sądzę, proszę pani. Czy mogę skierować panią do pana Inglethorpe na Oxford Street? Zajmuje się on handlem damskimi ubraniami i nie będzie miał skrupułów, by przyjąć pani zamówienie." Kłaniając się, pan Doyle zaczął się wycofywać. "Życzę pani dobrego wieczoru".

Otworzyła usta, żeby się kłócić, ale on zniknął za zasłoną, zanim zdążyła sformułować słowa. Została w pustym sklepie, z rękawiczkami zaciśniętymi przed sobą.

Z wysiłkiem starała się nie pozwolić, by słowa starego krawca przebiły jej zbroję. Wiedziała aż za dobrze, co ludzie widzą, gdy na nią patrzą - jeśli w ogóle ją widzą. To był powód, dla którego zdecydowała się na swój plan. I nie zamierzała go teraz udaremnić. Nie przez pana Doyle'a. Ani nikt inny.

Zastanawiała się, czy nie zadzwonić ponownie. Nie zaszła tak daleko, by tak łatwo ją odeprzeć. Ale co by dało przywołanie pana Doyle'a? Nie mogła zmusić go do zaakceptowania jej interesów. Chyba, że...

Chyba, że mogłaby zaproponować mu wyższą cenę.

Według źródeł Evelyn, panna Walters zapłaciła za swój ostatni nałóg trzynaście funtów. Czy Evelyn mogłaby wyskrobać kilka szylingów więcej?

Mijały długie sekundy niezdecydowania, naznaczone ciężkim tykaniem zegara ściennego. Odliczał on minuty do chwili, gdy musiała wrócić do domu wuja w Bloomsbury.

Nie, zdecydowała w końcu. Nie przekupiłaby pana Doyle'a. Nie mogła. To była kwestia zasad. O osobistą dumę. Jeśli nie uznałby jej za godną jednej ze swoich kreacji, musiałaby po prostu znaleźć innego krawca. Kogoś z porównywalnymi umiejętnościami i kunsztem.

Jeśli taka osoba istniała.

Uspokajając swoje emocje, odwróciła się w stronę drzwi, ale zatrzymał ją głęboki głos za nią.

"Sklep zamykany jest o siódmej".

"Tak, jestem świadoma. Ja tylko ... ." Obejrzała się za siebie. Słowa umarły na jej ustach.

Za ladą stał mężczyzna. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, o bogatej skórze koloru miedzi i włosach czarnych jak nowy węgiel. Szorstkie płaszczyzny jego twarzy były półcieniste w świetle gazu, przez co wyglądał niemal złowrogo.

Zaschło jej w ustach.

A więc to był właściciel głosu, który słyszała za zasłoną. Głosu, który przyprawił ją o szybsze bicie serca. I nadal przyprawiał ją o szybsze bicie serca.




Rozdział pierwszy (2)

Zwilżyła swoje wargi. "Właśnie wychodziłam".

Ale nie poszła.

Została złapana przez jego bezczelne spojrzenie. Przesuwało się po niej, zdając się dokonywać inwentaryzacji całej jej osoby, od czubka jej trzykrotnie robionego filcowego kapelusza po brzegi jej brązowych popelinowych spódnic.

Jej oddech się zatrzymał. Nigdy w życiu żaden mężczyzna nie patrzył na nią w ten sposób. Tak śmiało i świadomie. Miała niepokojące wrażenie, że on widzi prosto przez materiał jej ubrania, aż do nagiej skóry, która leżała pod nim.

Żar wzrósł w jej policzkach. "Czy jesteś asystentką pana Doyle'a?"

Jego oczy spotkały się z jej. Były tak ciemne jak jego włosy. Czarne i świetliste, jak obsydianowe szkło.

Co nie było możliwe, wiedziała. To musi być sztuczka światła.

"Coś w tym stylu", powiedział, a w jego tonie dało się wyczuć nutkę rozbawienia.

Jej zakłopotanie szybko ustąpiło miejsca irytacji. Obrażenie i odrzucenie przez pana Doyle'a to jedno, ale bycie wyśmianym przez jednego z jego podwładnych to coś zupełnie innego. Skierowała na niego swoje najbardziej dezaprobujące spojrzenie. "Pozwolę sobie powiedzieć, że obsługa w tym sklepie jest fatalna".

"Masz jakieś szczególne zastrzeżenia?"

"Mam." Wróciła do lady, bardzo na jej godności. "Może pan powiedzieć swojemu pracodawcy, że to, że dama nosi okulary, i to, że jest nowa w Londynie i jeszcze nie skorzystała z usług krawcowej, nie oznacza, że jest bluestocking".

Milczał przez napiętą chwilę. "Z całym szacunkiem, ma'am, firma ma swoją reputację do rozważenia."

"A ja mam swoją do ustalenia." Pochyliła się nad ladą. "Nie jestem bluestocking. Nie uczęszczam na intelektualne salony ani na spotkania dotyczące racjonalnego ubioru. Nie piszę potajemnie powieści ani artykułów do gazet. A już na pewno nie param się eksperymentami naukowymi. Mam w życiu tylko dwie pasje: konie i modę. Jestem dobrze przygotowana do tego, żeby zrobić furorę w tej pierwszej, ale potrzebuję pomocy pana Doyle'a w tej drugiej."

"Nawet jeśli to, co mówisz jest prawdą, Doyle i tak byłby zobowiązany ci odmówić. Jego klientki istnieją w innej sferze -"

"On stroi Pretty Horsebreakers," Evelyn przerwał. "Tak, wiem. Właśnie dlatego przyszłam do niego".

Spojrzenie mężczyzny stało się jeszcze bardziej intencjonalne. "Te 'Pretty Horsebreakers', jak je nazywasz, nie są zwykłymi kobietami".

Jej podbródek podniósł się o jedno nacięcie. "Wiem, czym są". Były kurtyzanami. Słynnie piękne kurtyzany, które były również najmodniejszymi i najdoskonalszymi koniarzami, jacy kiedykolwiek przemierzali Rotten Row. "I jestem zdecydowana przyćmić je wszystkie".

"Ty?" Nie śmiał się z niej, dzięki Bogu. Jedynie spojrzał na nią w ten sam oceniający sposób, badając ją, jakby była jakąś odmianą dziwnego stworzenia, które niespodziewanie napotkał. "Czy widziałaś pannę Walters i jej podobnych?"

"Prawie każdego popołudnia, odkąd przybyłem do Londynu. Ich umiejętności jeździeckie są dobre, ale nie aż tak dobre. Na pewno nie tak dobre jak moje własne". Evelyn wzruszyła ramionami. "Co prawda, znacznie przewyższają mnie pod względem ubioru. Ale zamierzam to naprawić."

"Z pomocą pana Doyle'a".

"Z czyjąś pomocą. Pan Doyle nie jest jedynym krawcem w Londynie".

Patrzył na nią z namysłem. "Dlaczego on?"

Pomyślałaby, że odpowiedź jest oczywista. "Ponieważ jego stroje jeździeckie są piękne. I dlatego, że sprawiają, że damy, które je noszą, też są piękne. To rodzaj magii, jak sądzę. Stworzyć ubranie, które może to zrobić dla osoby. Które mogą przekształcić ją w coś niezwykłego". To było to, czego chciała dla siebie. Odrobina magii pana Doyle'a, aby ustawić jej własne szczęście na właściwej ścieżce. "Ale, jak mówię, nie jest on jedynym krawcem w mieście. Jestem pewna, że mogę..."

"Gdzie pani jeździ?" zapytał gwałtownie mężczyzna.

Mrugnęła do niego zza soczewek swoich okularów. "Proszę o wybaczenie?"

"Twierdzi pani, że jest doskonałym jeźdźcem - najlepszym. Lepszym nawet od panny Walters. Gdzie wykazujesz swoje ogromne umiejętności?"

Jej usta zacisnęły się. "Nie scharakteryzowałabym tego jako wystawy".

"Gdzie?" zapytał ponownie.

"Jeszcze nie jeździłam w Londynie. Mój koń przybył dopiero dziś rano. Miałem zamiar poczekać, aż będę miał mój nowy nawyk. W ten sposób ... ." Zatrzymała się, świadoma tego, jak wyrachowanie musi brzmieć.

"Chcesz zrobić wrażenie".

"Coś w tym stylu." Podrzuciła mu z powrotem jego własne słowa.

Nie wydawał się mieć nic przeciwko temu. "Jutro rano, o wschodzie słońca, będę zażywał powietrza wzdłuż Rotten Row. Niewielu jest w pobliżu o tej godzinie."

Wpatrywała się w niego. "Chcesz zobaczyć, jak jeżdżę?"

Spojrzał na nią spokojnie.

I stopniowo prawda zaczęła do niej docierać. Pewność siebie, z jaką się poruszał. Sposób, w jaki patrzył na jej sylwetkę, tak świadomie. I sposób, w jaki mówił, nie w zgrzytliwy, obcesowy sposób sprzedawcy czy służącego, ale głosem pełnym autorytetu.

"Kim pan jest?" zapytała.

"Ahmad Malik," powiedział. "Ja jestem habitem".

"Ty?" Nadzieja podskoczyła na nowo. Mimowolnie zrobiła krok do przodu, prawie potykając się o własne półbuty. "Ale powiedziano mi, że pan Doyle-".

"W chwili obecnej nazwisko Doyle jest bardziej podniebne niż moje własne".

Jej brwi zmarszczyły się. Malik to było indiańskie nazwisko, prawda? A jednak pan Malik nie wyglądał na Indianina. Nie do końca. W istocie mógł pochodzić skądkolwiek - z Indii, Persji, Włoch czy Hiszpanii. Mógł nawet być pochodzenia romskiego, jak podróżnicy, którzy czasem przejeżdżali przez jej wioskę w Sussex. Trudno było to stwierdzić. Nie miał wyraźnego akcentu. Wszystko, co można było zauważyć - wszystko, co ona zauważyła - to to, że był wysoki, ciemny i raczej niepokojąco przystojny.

"Ale to są twoje projekty?" zapytała. "Sam je wycinasz i szyjesz?"

Pochylił głowę.

"A mógłbyś rozważyć uszycie jednego dla mnie? Jeśli moje umiejętności jeździeckie są na poziomie?"

"Nie mogę nic obiecać".

Po raz pierwszy od czasu, gdy Evelyn weszła do sklepu, wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Kiedy zobaczy ją na koniu - kiedy spojrzy na Hefajstosa - przekona się, że jest tego godna. Więcej niż godna. "A więc jutro? O świcie?" Wyciągnęła rękę w rękawiczce. "Nie będzie pan zawiedziony, panie Malik".




Rozdział pierwszy (3)

Przez jego twarz przemknął dziwny wyraz. Jakby zbiła go z tropu. Zaskoczyła go w jakiś sposób - albo obraziła. "Masz nade mną przewagę."

Jej pewność siebie zachwiała się. "Przepraszam. I-"

"Nie znam twojego imienia".

"Ach, to." Natychmiast się rozjaśniła, wyciągając rękę jeszcze dalej. "Evelyn Maltravers."

"Panna Maltravers." Jego dłoń objęła jej, duża i silna.

I na Boga. Czuła to wszędzie. Ten ciepły, pulsujący kontakt. To rezonowało głęboko w niej, dziwne uczucie. Coś niepokojącego i zarazem radosnego. Jakby przeszedł między nimi wstrząs. Iskra czegoś nowego. Czegoś ważnego.

Jej spojrzenie powędrowało do niego i zobaczyła to w jego oczach. On też to poczuł.

Jego czarne brwi obniżyły się. "To jest panna, prawda?"

Przytaknęła niemrawo, serce biło mocno.

Rzucił jej poszukujące spojrzenie. A potem uwolnił jej rękę. "Jutro o świcie", powiedział. "Nie spóźnij się".

Ahmad wspiął się po skrzypiących schodach do zestawu kawalerek, które wynajmował nad sklepem sprzedawcy herbaty na King William Street. Z dala od modnego ruchu Mayfair, był to niewyróżniający się adres w okolicy pełnej magazynów i przedsiębiorstw handlowych. Miejsce, w którym człowiek mógł się zgubić wśród gwaru kupujących i okrzyków nadgorliwych jastrzębi.

Jego drzwi znajdowały się na końcu wąskiego korytarza. Spod nich jarzył się delikatny pasek światła. Westchnął znużony. Miał nadzieję, że tego wieczoru będzie miał trochę prywatności, by popracować nad suknią, którą szył dla wicehrabiny Heatherton.

To było pierwsze z wielu zleceń na ten sezon. Szansa na zobaczenie jego kreacji nie przez kurtyzany z Rotten Row, ale przez wysoko postawionego członka modnej londyńskiej społeczności.

"Czy to ty, Ahmad?" Słaby głos Miry zadzwonił.

"Kto jeszcze?" Odblokowując drzwi swoim kluczem, wszedł do salonu, by znaleźć kuzynkę zajętą przy okrągłym drewnianym stole w rogu. Ręcznie zszywała długość koronki z aplikacją punktową na berecie niedokończonej sukni wieczorowej z lodowo-niebieskiego muślinu Lady Heatherton. Zerknął na nią. "Co ty tu robisz?"

Mira zerknęła w górę znad swojego szycia. Mając cztery i dwadzieścia lat, była sześć lat młodsza od niego. Podobnie jak on, miała czarne włosy, ale tam, gdzie jego oczy były ciemne, jej miały olśniewający odcień oliwkowej zieleni. Świadectwo jej mieszanego, patańsko-angielskiego rodowodu.

Jej matka, Mumtaz, była ciotką Ahmada, hinduską kobietą mieszkającą na obrzeżach Delhi. Po śmierci jego własnej matki, Mumtaz przygarnęła Ahmada, traktując go jak swojego. Dobra, życzliwa kobieta, latem '46 roku zapadła na chorobę lokomocyjną. Na łożu śmierci wymusiła na naturalnym ojcu Miry - brytyjskim żołnierzu - obietnicę zabrania Miry ze sobą do Anglii. Ahmad towarzyszył im, przysięgając, że będzie czuwał nad kuzynką.

I czuwał nad nią.

Jej ojciec zmarł z przepicia niedługo po ich przybyciu do Londynu, pozostawiając Mirę samą i bez grosza na ulicach East End. Jej przetrwanie było całkowicie zależne od Ahmada. Zrobił dla niej wszystko, co mógł, ale miał tylko piętnaście lat, sam był jeszcze dzieckiem.

Razem z Mirą doświadczyli najgorszego, co metropolia miała do zaoferowania. Ale ostatnio ich szczęście się zmieniło, a w dużej mierze dzięki życzliwości pracodawców Miry, adwokata Toma Finchleya i jego żony Jenny. Mira pełniła rolę towarzyszki pani Finchley. Ahmad również pracował dla Finchleyów, aż do zeszłego roku, kiedy to w końcu był w stanie wyruszyć na własną rękę.

"Pani Finchley nie potrzebowała mnie dzisiaj," powiedziała Mira. "Byłam całkowicie wolna, aby wezwać cię tego popołudnia".

"Byłaś tu tak długo?"

"Od godziny piątej".

Oczywiście, że była. Ogień był rozpalony, węgle żarzyły się wesoło w palenisku. Posprzątała też pokój. Wyścieliła poduszki na wytartej sofie i uporządkowała sterty książek i na wpół ukończonych szkiców.

Podtrzymała gorset koronkowej sukni wieczorowej. "Już prawie skończyłam tę część wykończenia".

Ahmad przysunął się do stołu, by zbadać jej pracę. "Bardzo dobrze."

Obdarzyła go uśmiechniętym uśmiechem. "Tak myślałam."

Kucnął jej pod brodą. Przez ich długie lata razem, nauczył ją prawie wszystkiego, co wiedział o szyciu sukni.

Na początku było to niewiele.

W Indiach terminował u krawca, a nie u krawcowej. Pracując na bazarze Chandni Chowk w Delhi, nauczył się, jak sprawnie i precyzyjnie kroić i zszywać koszule, płaszcze i spodnie w europejskim stylu. Ale to nie ubrania brytyjskich dżentelmenów były dla niego inspiracją. To były suknie brytyjskich dam. Elegancja dopasowanych gorsetów i zmysłowa, obszerna spódnica.

"Nie powinno cię tu być," powiedział.

Mira wznowiła swoją pracę z igłą. "A dlaczego nie? Wolałabyś spędzić swój wieczór sama?" Jej oczy krótko spotkały się z jego oczami. "Planowałeś być sam, prawda?"

"Nie twój interes, bahan." Zdjął swój płaszcz, gdy przechodził przez pokój, rzucając go na oparcie krzesła. Rozciągnął szeroko ramiona. Szycie zbierało żniwo na karku i plecach mężczyzny. A ostatnio szył za dużo, próbując zmieścić się w zamówieniach na suknie wieczorowe razem z tymi na habity jeździeckie.

To wszystko było częścią planu. Konieczne poświęcenie, które przybliży go o krok do otwarcia własnej pracowni sukien.

Stłumił ziewnięcie.

"Czy byłeś dziś cały dzień u krawca?" zapytała Mira.

"Przez większość. Doyle miał dwa zamówienia na garnitury, które wymagały wykończenia".

"I musiałeś je dokończyć, prawda?" Jej dezaprobata była oczywista. "On wierzy, że pracujesz dla niego".

Ahmad nie pracował. Nie oficjalnie. On i starszy krawiec mieli jedynie nieformalną umowę, której trzymali się od jesieni.

Po śmierci Heppenstalla, Doyle niechętnie kontynuował działalność na własną rękę. Równie niechętnie chciał mieć Indianina za partnera.




Rozdział pierwszy (4)

Z pomocą Finchleya udało się osiągnąć kompromis.

Ahmad miał pracować w sklepie, wykorzystując swoje umiejętności w krawiectwie dla panów. W zamian Doyle zgodził się, że za rok przejdzie na emeryturę i w ten sposób pozwoli Ahmadowi wykupić swoją dzierżawę.

Minęło już sześć miesięcy od czasu, gdy zawarli umowę. Co oznaczało, że za kolejne sześć miesięcy firma Doyle'a i Heppenstalla będzie jego. Ahmad miał już kapitał. Wszystko, czego chciał, to klientela.

"A reszta dnia?" zapytała Mira.

"Spędziłem poranek na Grosvenor Square, robiąc przymiarkę," powiedział.

"Dla Lady Heatherton?" Mira zmarszczyła brwi. "Nie lubię jej."

"Nie musisz jej lubić".

Wicehrabina Heatherton wskazała, że może rozważyć zostanie jego patronką. Już zamówiła u niego trzy suknie wieczorowe na początek sezonu. A kiedy panie z tonu zobaczą jego pracę, same będą domagać się sukni.

"Sposób, w jaki na ciebie patrzy", powiedziała Mira. "Jakby chciała cię zjeść".

Grymasił. "Im mniej się o tym mówi, tym lepiej".

Mira zignorowała go. "Przypuszczam, że poprosiła cię o ponowne zmierzenie jej."

Właściwie to poprosiła. I to w jej buduarze. Jak zwykle zignorował jej zalotne uwagi i znajomy sposób w jaki go dotykała. Jaki miał wybór? Na tym etapie potrzebował patronki. Takiej, która zaprezentowałaby jego projekty z najlepszym skutkiem i przed najlepszymi ludźmi.

Mira przejęzyczyła się. "Między nią a twoimi brudnymi gołębiami, nic dziwnego, że jesteś tak zmęczony przez cały czas".

"Moje zabrudzone gołębie," szydził.

"Czy to nie one? Te istoty, które noszą twoje habity jeździeckie?"

Rozluźnił swój krawat. "Co o nich wiesz?"

"Czytam gazety. Widzę, co ludzie mówią o tej osobie panny Walters. Nazywają ją 'Incognita' lub 'Anonyma', ale wszyscy wiedzą, kogo mają na myśli."

"Spodziewam się, że tak jest" - powiedział sucho.

Catherine Walters była najsłynniejszą kurtyzaną w Anglii. Zdolna koniokradka, wzięła społeczeństwo szturmem, tak samo na szlaku konnym, jak i w sali balowej. Jej szczupła sylwetka, podkreślona przez wyzywający strój do jazdy konnej, który nosiła, sprawiła, że każdy, kto odwiedzał Hyde Park, mógł ją zobaczyć. Każdego dnia, o modnej godzinie, ludzie gromadzili się wzdłuż Rotten Row tylko po to, by obserwować jej przejazd.

Po obejrzeniu jednego z jego habitów na pani Finchley w zeszłym sezonie, panna Walters zwróciła się do Ahmada z własnym zamówieniem. Zamówiła jeden habit do jazdy konnej na początek, a następnie kolejne pięć po ukończeniu pierwszego. To było coś w rodzaju sartorialnego zamachu stanu. Najlepszy rodzaj reklamy, biorąc pod uwagę tłumy, które przyciągała. Prawie warte kosztów, jakie poniósł w czasie i materiałach.

W rzeczy samej, odkąd panna Walters po raz pierwszy założyła jeden z jego projektów, dwie kolejne kurtyzany zamówiły u niego swoje stroje jeździeckie. Gazety nazywały je Pretty Horsebreakers. Ich styl i umiejętności były naśladowane przez kobiety z każdej warstwy społecznej.

"Możesz być spokojna", powiedział. "Panna Walters wyprzedaje się. Wkrótce opuści Londyn".

Brwi Miry uniosły się. "Znalazła nowego protektora?"

"Wierzę, że tak. Przy odrobinie szczęścia ureguluje jej rachunek, zanim ją odprowadzi."

"Nie mów, że jeszcze ci nie zapłaciła?"

"Nie za zamówienie na ten sezon". Prawdę mówiąc, panna Walters dopiero co uregulowała swój rachunek za zeszłoroczne zwyczaje. Jak większość modnych dam, nie widziała problemu w tym, by pozwolić swoim rachunkom pozostać niezapłaconym przez wiele miesięcy.

"Ile jest winna?" zapytała Mira.

"Znaczną sumę".

"Jak znaczną?"

"Sto funtów." Ahmad poczuł lekkie mdłości, przyznając się do tego. To nie była mała kwota, zwłaszcza dla człowieka w jego pozycji. Kiedy panna Walters nie płaciła, był zmuszony sięgnąć do swoich oszczędności, by pokryć wydatki. Właśnie te pieniądze przeznaczył na otwarcie swojego sklepu z sukniami.

"Sto funtów?" Twarz Miry zmętniała z oburzenia. Otrzymywała tylko trzydzieści funtów rocznie jako towarzyszka damy, a to było uważane za hojną pensję. "Wiedziałam, że nie powinnaś przyjmować od niej zlecenia. Ma reputację, że zostawia po sobie wierzycieli. Czytałem zaledwie wczoraj, że -"

"Czy pani Finchley wie o twoim zamiłowaniu do czytania arkuszy ze skandalami?".

"Nie zmieniaj tematu."

Ścisnął jej ramię, gdy przechodził obok jej krzesła w drodze do szafki, w której trzymał swoje trunki. "Jadłaś już?"

Przytaknęła. "A ty?"

"Jeszcze nie." Wycofał butelkę brandy i pojedynczą szklankę. "Napij się," powiedział. "A potem odprowadzę cię do hackneya. Mam jutro wczesny dzień".

"Lady Heatherton znowu?"

Potrząsnął głową. "Nowy klient, potencjalnie". Siedząc przy stole, opowiedział Mirze o osobliwej młodej kobiecie, która przyszła dziś do Doyle'a i Heppenstalla.

"Kolejny zabrudzony gołąbek?" zapytała Mira, gdy skończył.

"Nie wiem," odpowiedział, marszcząc brwi. "Mówiła i zachowywała się jak dama, ale ..."

"Ale?"

"Nie miała ze sobą służącej. I nie miała powozu, który by czekał. Podejrzewam, że musiała przejść do sklepu z przystanku omnibusu."

"Czy była bardzo piękna?"

Wpatrywał się w swoją szklankę z brandy. "Możliwe."

Trudno było to stwierdzić. Jakie uroki posiadała panna Maltravers - jeśli w ogóle - były dobrze ukryte.

Mimo to, złapał przebłyski potencjału.

Jej oczy, za soczewkami okularów, były aksamitnie miękkie jak orzech, szerokie i podobne do oczu, obramowane niemożliwie długimi czarnymi rzęsami. A włosy wyłaniające się spod jej nudnego kapelusza z płaskim rondem miały połyskliwy brąz, przeplatany pasmami czerwieni i złota, które błyszczały w świetle gazu. Włosy kasztanowe. Wielka, gęsta masa włosów, skręconych w wyjątkowo nieładny węzeł na karku.

Jeśli chodzi o jej figurę, to pod całunem luźnego caraco i spódnicy wydawała się dobrze proporcjonalna. Miała co najmniej pięć i pół stopy wzrostu, co jest wzrostem godnym szacunku dla damy, z oznakami obfitego biustu.

Cała reszta, na tym etapie, była tylko domysłem. Nie wiedziałby na pewno, dopóki nie zobaczyłby jej w ubraniu.




Rozdział pierwszy (5)

Perspektywa ta wysłała rzadki rumieniec ciepła pełzający po jego szyi.

Oczy Miry mrugały. "Nie mogłeś powiedzieć? Musiałeś uważać ją za wystarczająco ładną, by zgodzić się na zrobienie dla niej habitu."

"Nie zgodziłem się na nic. Jestem jedynie ciekawy."

"Dlaczego?"

Wzruszył ramionami. "Ona ma możliwości."

"Prawdopodobnie jest niczym więcej niż jedną z tych dam, które próbują kopiować styl kurtyzan."

Ahmad przypuszczał, że może nią być. W dzisiejszych czasach było ich wystarczająco dużo. Mimo to, jak dotąd, żadna z tych młodych dam nie miała jeszcze pomysłowości, by odwiedzić Doyle'a i Heppenstalla.

Aż do dzisiaj.

Panna Maltravers uznała, że jego projekty są czymś niezwykłym. "Magia", nazwała je. Śmiesznie mu to pochlebiało.

"A może," powiedziała Mira, "chce wejść w biznes dla siebie?"

"Jako kurtyzana?" Wydawało mu się to mało prawdopodobne. A jednak...

A jednak sam dotyk jej dłoni w rękawiczce wywołał u niego szokujące podniecenie. Jego oddech zatrzymał się w piersi, a krew szybko rozgrzała się do czerwoności.

W tamtej chwili zastanawiał się, co to za dziwna istota, ta krucha kobieta, która ma moc zwodzenia mężczyzny tak pewnie jak syrena.

Zwodzić go.

Dobry Boże.

Spędził swoje młode lata pracując jako łobuziak w lokalu pani Pritchard w Whitechapel. To była pierwsza praca, jaką znalazł w Anglii, jedyna, która pozwoliła mu zatrzymać Mirę przy sobie. Był tam otoczony atrakcyjnymi kobietami - profesjonalistkami w swoim fachu - ale żadna z nich nie wpłynęła na niego tak głęboko, jak panna Maltravers. Na pewno nie przez sam dotyk ich dłoni.

Jeśli to była próbka jej erotycznych umiejętności, wkrótce będzie równie pożądana jak sama Catherine Walters.

Ta perspektywa pozostawiła w jego ustach kwaśny smak. Przełknął kolejny łyk brandy.

"Co jeszcze?" Mira zapytała.

Rzucił jej pytające spojrzenie ponad brzegiem kieliszka.

"Jeśli nie damą lub kurtyzaną, to czym ona jest?"

"Nie wiem", powiedział. "Ale mam zamiar się dowiedzieć".




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Przyjdź po nią"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści