Życie poza prawem

Prolog (1)

==========

Prolog

==========

Mercy nie podobało się to, jak ochrona kosmoportu ją obserwowała. Było to ruchliwe miejsce, z pół tuzinem frachtowców wyładowujących towary i równie wieloma ładującymi nowe ładunki. Kupcy krzyczeli na pracowników dokujących, by ostrożniej obchodzili się ze skrzyniami, handlarze transportem migali jasnymi ekranami pokazującymi ich stawki, a trzy okręty Marynarki Wspólnoty zadokowały tego ranka, mężczyźni i kobiety w mundurach schodzili z pokładu w hałaśliwej powodzi hałasu.

Ukryła się między dwoma żołnierzami, którzy kłócili się o to, gdzie chcą wyrzucić swoje kredyty - wóda, hazard czy lokalny dom uciech. Może uda jej się zgubić w tłumie ochronę, ale nie liczyła na to. Na Verath 6 znajdował się ogromny port kosmiczny. Kolonie na planecie były podzielone między rolnictwo i górnictwo, a obie zapewniały eksport do całej Wspólnoty. Panował tu chaos, ale w całym tym natłoku ludzi Mercy wiedziała, że się wyróżnia.

Była tu już zbyt długo, a presja, by uciekać, była rosnącym niepokojem, który doprowadzał ją do gorąca i pokrywał jej skórę cienką warstwą potu. Biegła po swoje życie, a tłum był jedyną przewagą, jaką miała. Jeśli ochrona ją spowolni... nie mogła się nad tym zastanawiać.

Przez ostatnią godzinę uważnie oglądała każdy statek, starając się nie rzucać w oczy. Nie było to łatwe. Nie było tu zbyt wiele dzieci, a tym bardziej trzynastoletniej dziewczynki, samej i bez opieki. Musiała znaleźć odpowiedni statek, i to szybko, zanim cieniujący ją strażnik uzna, że musi zrobić coś więcej.

Wybór statku, którym mogłaby się przejechać, był skomplikowany. Nie mógł mieć zbyt wiele zabezpieczeń. Nie mógł być zbyt oficjalny, zbyt bogaty, zbyt przestępczy ani zbyt zdesperowany. Potrzebny był kapitan niechętny do wydania jej władzom, jeśli zostanie złapana, i nie mógł to być ktoś, kto prawdopodobnie sprzeda ją niewolnikom. Połowa tutejszych "kupców" działała jako przemytnicy, a taki element był ryzykowny.

Sztauowanie oznaczało dodatkowy ciężar, a większość statków, czy to towarowych czy pasażerskich, pobierała opłaty za dokowanie w zależności od wagi. Kapitanowie niechętnie przyjmowali dodatkowe opłaty, nawet jeśli było to tylko kilka kilogramów. Jeśli znaleziono pasażera na gapę, który nie mógł zapłacić, niektórzy kapitanowie wypuszczali go przez najbliższą śluzę powietrzną.

Matka wpoiła jej te wszystkie rzeczy do dziesiątego roku życia, podobnie jak umiejętność obsługi samolotu, nawigowania po mapach gwiezdnych czy obsługi autopilota na statku. Wiedza o tym, jak biegać, stanowiła połowę dziecięcej edukacji Mercy. Druga połowa polegała na tym, jak nie dać się złapać w pierwszej kolejności.

Nie daj się zauważyć. Zachowuj się tak, jakbyś należała, nawet jeśli nie należysz, a to oznacza zwracanie uwagi na wszystko, od ludzi wokół ciebie po własne ciało. Słowa matki płynęły jej po głowie i Mercy świadomie starała się, by jej ramiona i barki były rozluźnione, by przechadzać się tak, jakby była znudzona i nie obchodziły jej żadne statki ani ludzie wokół niej. Jakby jej serce nie próbowało wyrwać się z piersi. Rozglądała się dookoła, jakby była kolejnym znudzonym dzieciakiem wciągniętym w dorosłe sprawy w porcie, desperacko szukając w tym miejscu czegokolwiek, co mogłoby ją rozbawić. To, co naprawdę miała nadzieję znaleźć, to sposób, by na dobre zawrócić uwagę strażnika.

Znalazła go przed jednym z transportowych hawkerów. Stała tam para z niemowlakiem w ramionach kobiety. Mercy zauważyła kolor ich skóry i włosów, dopasowanie i krój ich ubrań. W żadnym z tych przypadków nie pasowały dokładnie do jej własnych, ale były na tyle bliskie, że odpowiadały jej potrzebom. Celowo zatrzymała się i westchnęła z ogromnym westchnieniem, przewracając przy tym oczami. Następnie pomaszerowała w ich stronę z każdym widocznym znakiem znudzonej apatii nastolatki, jaki kiedykolwiek widziała u innych dzieci, i zatrzymała się tuż przy granicy przestrzeni osobistej. Mercy upewniła się, że jest na granicy linii wzroku kobiety, a kiedy ta zerknęła na nią, obdarzyła ją szybkim, pozbawionym sztuki uśmiechem.

Kobieta zmarszczyła brwi i rzuciła szybkie spojrzenie w stronę mężczyzny, ale ten był zajęty targowaniem się z handlarzem transportem. Kiedy spojrzała za siebie, na jej twarzy malowała się niepewność, a w oczach pojawiła się nutka podejrzliwości.

Nie ma się tu czym przejmować, pomyślała Mercy, mocno się koncentrując. Po prostu nieszkodliwe dziecko. Pomagało to, że wyglądała młodo jak na swój wiek, jej zielone oczy były szerokie i pozbawione złudzeń. Jej ubranie było podstawowe i nadawało się do użytku, niebieska i brązowa tkanina z syntetyku, która odpycha brud i zanieczyszczenia, coś, co każda rodzina z klasy robotniczej kupuje dla swoich dzieci. Odprowadzała też nerwowy pot, co pomagało jej ochłodzić się i uspokoić. Jej skóra, naturalnie zabarwiona na brąz dzięki mieszanemu pochodzeniu, mogła zostać uznana za przyciemnioną przez długą pracę na słońcu. Krótko mówiąc, Mercy mogła być z łatwością jakimś dzieckiem z farmy, które rodzina przyciągnęła do miasta na jeden dzień.

"Czekając na moją mamę" - powiedziała głośno, na tyle nisko, by kobieta usłyszała, ale słowa nie niosły się. Wyraz twarzy kobiety złagodniał. Posłała szybkie, poszukujące spojrzenie po kosmoporcie, ale uśmiechnęła się, gdy spojrzała z powrotem na Mercy. Ciepły uśmiech. Rodzaj uśmiechu, jakiego używała matka.

"Zostawiła cię samą?" spytała, żonglując nieco dzieckiem, które marudziło w jej ramionach. Troska zabłysła w jej oczach, a Mercy szybko pomyślała. Niedbale wzruszyła ramionami.

"Tylko na chwilę. Mój brat jest na urlopie z Marynarki Wojennej, a ona nie chciała, żebym była tam z wszystkimi żołnierzami. Będą razem, a potem wszyscy razem wrócimy do domu." Przez zaledwie sekundę, gardło Mercy zamknęło się i musiała zwalczyć falę świeżego żalu i paniki na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć swojej prawdziwej matki. Dla osłody, skinęła na dziecko. "Czy ten cały hałas mu nie przeszkadza?". Z jej doświadczenia wynikało, że ludzie zawsze chętnie mówili o sobie.

Na pewno wystarczająco, twarz kobiety rozjaśniła się. "Och, nawet nie trochę." Roześmiała się. "W rzeczywistości, myślę, że on to lubi. Tyle do zobaczenia, wszędzie gdzie spojrzy."

Mercy przekrzywiła głowę, żeby lepiej się przyjrzeć. Dziecko patrzyło na nią, niebieskie oczy szeroko. Jego pięść była wepchnięta do ust, ślina pokrywała jego małą dłoń. W natchnieniu Mercy podkręciła swoje rysy, krzyżując oczy i zniekształcając twarz w śmieszny sposób. Dziecko piszczało z zachwytu i śmiało się, z otwartymi ustami, wymachując w powietrzu swoimi malutkimi pięściami.




Prolog (2)

Za nią ochroniarz ruszył dalej, jego spojrzenie szukało czegoś bardziej interesującego niż ta mała rodzina zabezpieczająca transport. Część napięcia w żołądku Mercy rozluźniła się. Pozwoliła sobie na mały, szczery uśmiech.

"Jest słodki", powiedziała, a kobieta rozpromieniła się z miłością i matczyną dumą. Chwilę później jednak, zmarszczyła brwi na Mercy. Uh-oh.

"Powinnaś trzymać się blisko nas," powiedziała. "Dopóki twoja rodzina po ciebie nie przyjdzie. Port kosmiczny może być niebezpiecznym miejscem".

"Jasne." Mercy wzruszyła ramionami, jakby to nie miało znaczenia, ale jej umysł był zakodowany. Nie mogła zostać z tymi ludźmi. Ta kobieta zdecydowała, że Mercy potrzebuje opieki, a to oznaczało, że w końcu zacznie się martwić, gdy jej "rodzina" nigdy się nie pojawi. A to sprawiłoby, że zostałaby wrzucona do tego samego biura ochrony, którego właśnie tak bardzo unikała. Rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia i szczęście jej sprzyjało.

Zapewniwszy sobie transport, mężczyzna odwrócił się od hawkera i powiedział coś do swojej żony. Podczas gdy ona była chwilowo rozkojarzona, Mercy podskoczyła na kulach stóp i pomachała szaleńczo w ogólnym kierunku kilku ciasno zgrupowanych mundurowych, zmierzających w stronę wyjść.

"Tam są!" powiedziała, wstrzykując do swojego głosu zadyszane podniecenie. "Dzięki, pa!" Zapadła się w tłum, darting między ludźmi i tkając szybko, aż była pewna, że zniknęła z pola widzenia. Szum portu połknął jakiekolwiek słowa, które kobieta zawołała do niej z tyłu, ale Mercy już odeszła, już skupiona na kolejnym zadaniu. Znalezieniu statku.

Musiała poruszać się szybko, jeśli chciała uniknąć ponownego zwrócenia uwagi ochrony. Na szczęście zawęziła już swój wybór do dwóch fregat ładujących towar. Obie wyglądały na przewożące łatwo psujące się towary, a nawet jakieś zwierzęta. To oznaczało, że ładownia będzie musiała być szczelnie zamknięta i mieć kontrolowaną temperaturę. Oznaczało to również, że Mercy może być w stanie przygotować posiłek lub dwa, albo z tego, co było ładowane jako ładunek, albo z tego, co było ładowane jako racje żywnościowe do karmienia zwierząt. Jadła już gorsze rzeczy.

Oba statki wyglądały na dobre opcje. Niestety nie miała możliwości wcześniejszego zapoznania się z ich przeznaczeniem, więc nie byłaby w stanie wybrać, dokąd się udaje. To pozostawiało załogę jako czynnik decydujący. Oba były małymi operacjami, jak to często bywało w przypadku typu przemytniczego. Tylko kapitan i jeden lub dwóch członków załogi pomocniczej. Jednym z kapitanów była kobieta, a Mercy skłaniała się mocno w tym kierunku. Kobiety zwykle były bardziej przychylne dzieciom, a gdyby ją złapano, mogłoby to oznaczać różnicę między życiem a śmiercią.

Ruszyła w tamtym kierunku, omijając skrzynie, które wciąż były wyładowywane z innych frachtowców, unikając surowych rąk i przekleństw robotników portowych, którym nie podobało się, że dzieciak wchodzi im w drogę. Wtedy zobaczyła coś, co sprawiło, że się potknęła i zawahała. Tuż za kobietą-kapitanem i jej statkiem, rozładowywał się nowo zadokowany statek. Wyglądał jak każdy inny mały statek towarowy, fregata była stara i pokiereszowana dekadami podróży kosmicznych i kilkoma starciami z piratami lub przemytnikami. Kadłub nosił ślady po wypaleniu plazmą, wyblakłe i stare, ale nie do pomylenia.

Jednak nie to zatrzymało Mercy w miejscu. To była załoga wychodząca z doku. Trzech dorosłych i dwóch nastolatków. Chłopcy o kilka lat starsi od niej. Wyglądali jak tysiące innych ludzi tutaj, ubrani we wszechobecne kombinezony lotnicze i sprzęt kosmiczny wspólny dla kupców, przemytników i transportowców. Ale nie czuli się jak żadna z tych osób. Czuli się znajomo, ich obecność była ciepła i kojąca w taki sam sposób, w jaki była jej matka. Ale zamiast komfortu, to uczucie przepuściło adrenalinę przez jej ciało. Czuła, jak krew odpływa jej z głowy.

Spóźniłam się, teraz mnie znajdą i wszystko się skończy. Nie byłoby ucieczki, gdyby tak się stało. Mercy wzięła ogromny, rozedrgany oddech, próbując zmusić przerażenie, by mogła myśleć.

Zakorzeniło ją to w miejscu, dopóki skrzynia nie wbiła się w nią na tyle mocno, że przewróciła ją na bok, drapiąc przy tym w biodro i ramię. Potknęła się, ból był tylko odległym rozproszeniem obok dźwięku pulsu wbijającego się w jej głowę. Obelga rzucona jej przez pracownika portu, gdy przechodził obok, była bezsensownym hałasem.

Złapała się, zanim upadła, i wyprostowała, ignorując mężczyznę, nawet gdy pluł na ziemię przy jej stopach. Cała jej uwaga wciąż skupiona była na odległej grupie, oddalonej o dwa miejsca dokujące i nigdzie nie znajdującej się wystarczająco daleko. Nie mogła teraz podejść do kapitan kobiety.

Sekundę później zrozumiała swój błąd. Była zbyt skupiona na nich. Właśnie wtedy, gdy zmieniła wzrok, by spojrzeć na coś innego, wciąż utrzymując piątkę w peryferyjnym polu widzenia, jeden z chłopców odwrócił głowę w jej stronę. Nie tylko w jej stronę. Patrzył wprost na nią.

Mercy przestała oddychać. Raz pływała w lodowatej wodzie; jedna z wielu ucieczek, z których korzystała wraz z matką podczas lat biegania. Wciąż pamiętała, jak lodowata temperatura parzyła ją w skórę, dosłownie zamrażając oddech w płucach, więc przez pierwsze kilka sekund zastanawiała się, czy się nie udusi, zamiast utonąć. To było dokładnie takie samo uczucie. Chłopak miał niebieskie oczy tak zimne jak ta lodowata woda. Ledwo zauważyła jego ciemne włosy i ostre rysy, tak bardzo była osaczona przez to spojrzenie.

Widział ją i za chwilę miał wskazać ją swoim towarzyszom, a wtedy wszystko się skończy. Dziesięć lat ucieczki, wszystko na nic. Jej matka odeszła, Mercy zaciągnięta z powrotem do domu na pewną śmierć.

Proszę, pomyślała. Proszę, odwróć wzrok. Pozwól mi odejść. Nigdy nie próbowała swojej perswazji na kimś innym z takim talentem jak jej. Nie wiedziała, czy to zadziała. Ale myślała o tym tak mocno, jak tylko potrafiła. Nie zauważasz mnie. Nie jestem nikim. Jestem niczym.

To nie jest prawda. Nowy głos w jej głowie zaszokował ją. Był młody, męski i zdecydowanie nie był jej własną myślą. Przeszedł obok jej tarcz, wewnątrz jej umysłu. Panika biła w niej szaleńczo, nakłaniając ją do ucieczki, nawet gdy jej świadomy umysł wiedział, że nigdy nie zdoła uciec wystarczająco daleko. Jesteś nią. Tą, której szukamy.




Prolog (3)

Nie! Nie jestem. Jestem nikim. Proszę, nie jestem nikim.

Ale ty jesteś. Wyczuła zakłopotanie w jego tonie. Pallas jest twoją matką. Czyż nie?

Nie! Tak. Mercy nie mogła opanować uderzenia emocji, które spiralnie przeszły przez nią na dźwięk imienia matki. Ona odeszła. Gardło jej się zatkało, a łzy paliły za oczami, ale walczyła z nimi. Nie mogła płakać teraz, tutaj. Proszę, pozwól mi odejść.

Po drugiej stronie doku, z niezliczoną ilością ludzi mielących się między nimi, chłopak wpatrywał się w nią. Jego towarzysze ignorowali go, z jakiegoś powodu gromadząc się wokół drugiego chłopca. Mercy nigdy w życiu nie życzyła sobie niczego tak mocno. No, poza życzeniem, by jej matka wróciła. Ale w tej chwili nie miała na to szans.

Idź.

W pierwszej chwili pomyślała, że wyobraża sobie to słowo w swoim umyśle. Między nimi wkroczył hawker ze swoim jaskrawym, migającym ekranem, a wzrok Mercy oderwał się od statku, na którym uparcie się skupiała. Kiedy hawker ruszył dalej, jej oczy spotkały się z lodowato niebieskim spojrzeniem chłopca.

Dlaczego?

Widziała w nim zakłopotanie, w kącie jego głowy i układzie ramion.

Nie wiem. Bo ty tego chcesz, tak mi się wydaje. Długa pauza. Powinieneś wyjść, zanim zmienię zdanie. Jeśli mój brat cię przyłapie...

Nie musiał jej dwa razy powtarzać. Powinna była już ruszyć. Odwróciła się, potknęła się o pierwsze dwa kroki, bo tak bardzo trzęsły jej się nogi. Ale dość szybko znalazła swój rytm i ruszyła prosto do swojego drugiego wyboru.

Gdy jego umysł odpłynął od jej, wydawało jej się, że słyszy odległe echo innej rozmowy.

Nik, co ty robisz? Z kim rozmawiałeś?

Z nikim.

Druga fregata, ta ze starszym, bezsensownie wyglądającym mężczyzną jako kapitanem, przygotowywała się do załadunku ostatniego ładunku. Windę obsługiwała jedna z załóg, dziewczyna, niewiele starsza od Mercy. Może nawet nie starsza. Mercy schowała się za wygodnym stosem skrzyń i obserwowała przez chwilę. Instynkt podpowiadał jej, żeby się pospieszyła, żeby uciekła stąd, zanim będzie za późno. Ale musiała podejść do tego mądrze. Przyłapanie na przemykaniu się na pokładzie mogło być równie śmiertelne, jak znalezienie jej przez ochronę kosmoportu.

Ta dziewczyna miała krótkie blond włosy i nosiła prawdziwy kombinezon lotniczy, jak coś, co nosiłby prawdziwy pilot, ale w rozmiarze dziecięcym. Zrobiony dla niej. Obsługiwała windę tak, jakby robiła to przez cały czas, pozwalając, aby silniki antygrawitacyjne zajęły się całym ciężarem, kiedy manewrowała nią w kierunku rampy.

"Atrea," zawołał kapitan, "upewnij się, że te skrzynie z paszą dla kurcząt są załadowane tam, gdzie możemy się do nich dostać." Pomachał w jej kierunku datapadem. "Pamiętaj, jak dobrze się bawiłaś ostatnim razem, wspinając się po nią przez połowę ładunku".

"Tak, tato." Atrea przewróciła oczami dokładnie tak, jak wcześniej zrobiła to Mercy.

"Nie przewracaj oczami na mnie. Kurczaki były twoim pomysłem, więc masz się nimi opiekować." Mruknął pod nosem coś jeszcze, czego Mercy nie wyłapała.

"Kurczaki to czysty zysk," powiedziała Atrea, ale słowa zostały wypowiedziane tak nisko, że Mercy nie sądziła, że kapitan je usłyszał.

"Cholerne utrapienie, oto czym są. I twoja odpowiedzialność. Nie będę tego powtarzał."

Zarówno Atrea jak i Mercy wygięły się w tym samym momencie.

"Tak jest, sir."

Mercy spojrzała na kapitana. Tylko ktoś z genetycznie lub mechanicznie wzmocnionym słuchem mógł to usłyszeć w całym tym hałasie. Zastanawiała się, który to był, pomyślała o szukaniu, żeby się dowiedzieć, i natychmiast postanowiła to odrzucić. Twój Talent jest jednocześnie zaletą i pułapką. Głos matki znów przebiegł jej przez głowę, jakby stała tuż obok niej. Używaj go tylko wtedy, gdy musisz. Zawsze zakładaj, że ktoś może to zauważyć. A ktoś już to zrobił. Nie mogła ryzykować ponownego użycia.

Nie użyła więc telepatii, by zajrzeć do wnętrza głowy kapitana i sprawdzić, czy może dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Wystarczyło wiedzieć, że miał córkę, która z nim pracowała, taką w przybliżonym wieku Mercy. Ojciec prawdopodobnie zawahałby się przed zamknięciem na klucz lub zniewoleniem dziewczyny, gdyby przyłapał ją na gapieniu się na jego statek. Zwłaszcza, jeśli jego córka stała tuż obok.

Podjąwszy decyzję, Mercy użyła swojego Talentu w najbardziej pasywny sposób, jaki był możliwy, wyświetlając to, co uważała za swój protokół "nie patrz na mnie". To było ryzyko, ale musiała je podjąć. To była sugestia, tak naprawdę, rodzaj presji na umysły wokół niej, by patrzyły w każdym kierunku, który nie był skierowany na nią. Nie zawsze to działało, więc nadal musiała być chytra i ostrożna wchodząc na pokład statku. Była jednak mała i szybka, i tym razem wystarczyło, że nikt nie widział, jak wślizguje się po rampie i czołga się po załadowanych już skrzyniach. Schowała się w samym środku ułożonych w stos klatek pełnych kurczaków. Robiły wystarczająco dużo ruchu i hałasu, by łatwo było pozostać tu niezauważoną. Przesunęła kilka z nich, by stworzyć pudełko z pustą przestrzenią, na tyle duże, by wpełznąć i skulić się w nim, gładka podłoga ładowni przycisnęła się do jej policzka. Ponownie zabezpieczyła pasy trzymające klatki z kurczakami na miejscu i wreszcie poczuła się bezpiecznie, z dala od ciekawskich oczu.

Trochę pachniały, ziemistym, zwierzęcym zapachem, który sprawił, że zmarszczyła nos. Maleńkie piórka dryfowały wszędzie, ale to dało Mercy coś do zrobienia, próbując złapać je na grzbiety palców, gdy unosiły się w powietrzu. Słyszała, jak winda rusza na miejsce, słyszała, jak dziewczyna mówi ojcu, że ładownia jest zabezpieczona. Żołądek jej burczał, ale musiała poczekać, aż wykonają pierwszy skok, zanim odważy się poszukać czegoś do jedzenia.

Kiedy ostatni raz jadła? Zanim zniknęła jej matka. Dwa dni temu. Od tamtej pory była zbyt zajęta bieganiem. Nie chciała o tym myśleć. Nie mogła się rozwodzić nad tym, co to oznacza. Pallas wiedziała, że to może się kiedyś zdarzyć, że nie wróci do domu. Zrobiła wszystko, co mogła, by przygotować Mercy. Powiedziała, że musisz uciekać. Uciekaj, wsiadaj na statek do innego miejsca i nie szukaj mnie. Jeśli nie wrócę do ciebie, załóż, że nie żyję. Po ciebie też przyjdą. Musisz uciekać i zniknąć.




Prolog (4)

Jej oczy płonęły, gorące od łez, na które nie mogła sobie jeszcze pozwolić. Dopiero, gdy była daleko. Zastanawiała się, co chłopak i jego załoga robią w tej chwili. Czy widział, jak wślizgnęła się na pokład tego statku? Czy poszliby dalej szukać jej matki? Czy ją znajdą?

Mercy przewróciła się na bok i zacisnęła oczy. Przycisnęła do nich rękaw tak mocno, jak tylko mogła, szczęka jej się zablokowała. Wilgoć zebrała się i rozlała, wsiąkając w siatkę jej rękawa i błyskawicznie wysychając. Uciekł z niej jakiś dźwięk, a ona zwinęła się w jeszcze ciaśniejszą kulkę. Nie może płakać, nie może robić hałasu. Jeszcze nie teraz. Oderwała myśli od chłopca i matki, a zamiast tego pomyślała o tym, jak bardzo jest głodna, jak jej wnętrzności mają tę wielką pustą dziurę w środku, a żołądek sprawia wrażenie, jakby chciał się obrócić na zewnątrz. Palące ciepło łez ustąpiło, a ona wzięła długi, uspokajający oddech.

W końcu wibracje odpalanych silników zadudniły na pokładzie pod nią. Ulga przepłynęła przez nią, a część napięcia opuściła ciało. Już niedługo będzie naprawdę bezpieczna. Nie ma informacji o tym, że dziewczyna odpowiadająca jej opisowi opuściła planetę. Żadnych zapisów, że kiedykolwiek istniała.

Kiedy statek przełamał atmosferę i wykonał pierwszy skok w jakiejkolwiek podróży, Mercy wiedziała, że jej się udało. Chłopak dotrzymał słowa, a on i jego załoga nigdy jej nie znajdą. Ale czuła też, że ostatnie połączenie, jakie miała z matką, zostało zerwane. Ludzie polujący na nią nie byliby w stanie jej znaleźć, ale nikt inny też nie. Mercy poddała się i rozpłakała. Pozwoliła łzom płynąć tak długo, aż nie mogła oddychać, aż rozbolała ją głowa, a żołądek skręcał się w kłębowisku żalu, który przyćmił wszelki odczuwany przez nią głód. Aż nie mogła zrobić nic innego, jak tylko leżeć, wyczerpana i odrętwiała, patrząc, jak pióra powoli opadają wokół niej.

Kury nagle się poruszyły, głośno piszcząc w proteście, gdy pasy do ich klatek zostały zwolnione, a skrzynie odsunięte na bok. Mercy napięła się, ale nie miała dokąd uciec, bo światło rozlało się nad nią i nagle pojawiła się nad nią blond głowa.

Niebieskie oczy jasne z ciekawości zerknęły na nią w dół.

"Cześć," powiedziała dziewczyna, Atrea. "Kim jesteś i dlaczego jesteś na naszym statku?".




Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział pierwszy

==========

15 lat później

Mercy straciła wszelkie poczucie czasu. Łatwo było to zrobić, uwięziona w celi na stacji kosmicznej. Powietrze było niemiłosiernie zimne, jak tylko ogromna pusta struktura zbudowana z metalu unosząca się w przestrzeni może być. Nie było to jednak zimno jak na hipotermię, ale wystarczająco, by nigdy nie czuć ciepła. Podtrzymywanie życia było ustawione tak, by utrzymać temperaturę na poziomie pozwalającym na podtrzymanie życia, ale nie na komfort. Mercy podejrzewała też, że cele mieszkalne były uważane za mało priorytetowe w stosunku do reszty stacji. Siedziała skulona na swojej pryczy, owinięta kocem termicznym, ze skrzyżowanymi ramionami, z rękami ułożonymi pod nimi, by dostarczyć trochę ciepła do czubków palców. Cienkie bawełniane ubranie, które dostała, nie zapewniało zbyt wiele w kwestii izolacji.

Nie miała pojęcia, jak długo była uwięziona. To mógł być tydzień według standardu galaktycznego, albo miesiące. Czasem ją uspokajali, a czarna pustka narkotycznego snu mogła zająć dowolną ilość czasu. Nie mogła nawet zgadnąć po liczbie posiłków, które jej podawali, nie kiedy mogli podawać jej ciału dowolny roztwór odżywczy, kiedy spała, i nie kiedy faktycznymi posiłkami były bezsmakowe batoniki odżywcze, zwykle zarezerwowane na podróże w głębokim kosmosie. Nikt zdrowy nie lubił ich jeść, ale dostarczały organizmowi wszystkich niezbędnych do przeżycia składników odżywczych i witamin. Martwiłaby się, że zabrano ją gdzieś w głąb niezbadanego terytorium, ale stacja nie poruszała się poza swoim orbitalnym obrotem. Silnik statku czuł się inaczej, wibrował na głębszej częstotliwości, a skoki przez przestrzeń rozszerzały czas i sprawiały, że w głowie kręciło się jak po nocy spędzonej na poważnym piciu.

Mercy mogła tylko przypuszczać, że batony odżywcze były najbardziej celowym sposobem utrzymania jej przy życiu. To była jedyna dobra wiadomość, jeśli można to tak nazwać. Wciąż ją nimi karmili, więc chcieli, żeby żyła. Co oznaczało tylko tyle, że chcieli ją w jakiś sposób wykorzystać. Jeśli miałaby zgadywać, to nie dla jej umiejętności jako pilota czy przemytnika.

Nikt nie przyszedł z nią porozmawiać. Żaden adwokat, władza portowa ani agent Wspólnoty Narodów. Nie znalazła się tu z powodu przemytu. Bez względu na to, jak bardzo starała się wymyślić jakiś powód, jakikolwiek inny powód, wciąż wracała do najgorszego scenariusza. Jej Talent. Była tu, uwięziona w tym pływającym grobowcu, z powodu swojego talentu.

Zawiodła. Po tym wszystkim, lata spędzone na uciekaniu, ukrywaniu tego, czym była, budowaniu życia w ciągłym ruchu, by uniknąć dokładnie tej sytuacji, a ona zawiodła. Co gorsza, uwięziła kogoś innego w tej samej sieci. Gdzieś, prawdopodobnie w innej celi, była jej jedyna przyjaciółka we wszechświecie. A ona była tu z powodu Mercy.

O ile w ogóle żyła. Jeśli Mercy była tu z powodu jej Talentu, to oni, kimkolwiek byli, nie mogli się interesować Atreą Hades. W rzeczywistości, jako oficer Marynarki Wspólnoty Narodów, Atrea była dla nich zobowiązaniem. Oficerowie nie ginęli bez uprzedzenia.

Bile podniosły się w gardle Mercy na samą myśl o tym. Zastanawiała się, czy Atrea został już odnaleziony, czy jej przyjaciel był tylko zamarzniętą łuską, unoszącą się w nieskończonej próżni kosmosu. Desperacko chciała sięgnąć swoim Talentem i odnaleźć umysł Atrei, zweryfikować, czy nadal żyje. Ale gdyby to zrobiła, mogłaby dać swoim porywaczom dokładnie to, czego chcieli. Nie mogła ryzykować.

Przepraszam, pomyślała, uważając, by nie sięgnąć po swój dar. Tak bardzo mi przykro, Atrea. Co ja powiem staremu Wilkowi? Ta myśl była całkowitym zaskoczeniem, gdyż zakładała kilka niemożliwych rzeczy, począwszy od wydostania się z tego miejsca żywym, a skończywszy na odnalezieniu ojca Atrei, gdziekolwiek aktualnie tworzył port. Mercy była pewna, że nic z tego nie będzie miało miejsca.

Pierwsze dni tutaj spędziła na zdobywaniu orientacji i próbach wymyślenia drogi wyjścia. Niewiele pamiętała z tego, jak została porwana. Podejrzewała, że pod wpływem narkotyków. Drinki, które zaserwowano im w tej piekielnej dziurze na Yuan-Ki, gdzie Atrea myślała, że znajdą kontakt, który da im informacje o tym, dokąd udają się Utalentowani, gdy zostają porwani. Co oznaczało, że cała ta sprawa była ukartowana, była pułapką. Histeryczny śmiech groził wybuchem, a Mercy zwalczyła go ponuro. Ironia nie umknęła jej uwadze, po prostu nie była w stanie jej docenić.

Znaleźli ją. Odurzyli ją. Zabrali ją. Ci sami ludzie, którzy zabrali jej matkę te wszystkie lata temu. Mercy nie mogła skupić się na niczym innym, jak tylko na zimnym dreszczu przerażenia, który wstrząsał jej wnętrzem i sprawiał, że drżały jej ręce. Minęła cała wieczność, zanim uspokoiła się na tyle, by znów myśleć jasno. Odłożyć to na bok i spojrzeć na miejsce, w którym się znalazła, z myślą o tym, co zamierza z tym zrobić.

Niestety, okazji do ucieczki nie było zbyt wiele. Drzwi jej celi nigdy nie otwierały się, gdy była obudzona. Przez otwory wentylacyjne w suficie wpompowywano środek uspokajający. Kiedykolwiek Mercy się budziła, jej usta były suche, a smak słabo metaliczny i ziarnisty, coś było inaczej. Jej ubranie. Świeża rurka z wodą. Nowy zapas batonów odżywczych. Pewnego razu obcięto jej włosy. Ciężka, ciemna długość, przetykana nutą miedzi bez konieczności stosowania nanotechnologii, zniknęła. Powietrze ukłuło jej skórę, przewiało chłodny dreszcz nad głową i w dół szyi. Sięgnęła nieśmiało ręką i odkryła, że krótki, kłujący zarost pokrył jej koronę. Zaczęła się po tym badać, oglądając każdy centymetr skóry w kolorze ciemnego brązu, który mogła dostrzec. Z pewnością znalazła dowody na ślady po igłach i plastry medyczne. Pobierali próbki.

Jej jelita znów się skrzywiły. Zacisnęła pięści. Czego szukali? Dowodu na jej Talent? Czy istniał jakiś genetyczny test, który jasno pokazałby, czy była obdarzona psychicznie, czy nie? Żaden, o którym Mercy wiedziała. Atrea nie mogła znaleźć dowodów na to w swoich tajnych poszukiwaniach w aktach marynarki. Ale jak Mercy zauważyła niejednokrotnie, tego typu rzeczy wymagały uprawnień znacznie przekraczających rangę kapitana.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Życie poza prawem"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści