Wybór

Rozdział 1 (1)

==========

Rozdział pierwszy

==========

Magia wisiała w powietrzu. Lśniła pod idealnie błękitnym niebem jak brokat na wietrze pośród gruzu rozbitych ścian i porozrzucanych budynków. Jej zapach, gorzki i trochę zbyt mocny, nie pozostawiał wątpliwości, że najgorsze dopiero przed nami. O świcie Kurkevy było pięknym miastem. Żywe kolory wymalowane na budynkach adobe miały sprawić, że to miejsce wyglądało jak kolekcja klejnotów. Teraz, zaledwie kilka godzin później, nie było tu nic poza szarym pyłem i magią. Pokrywał on wszystko - nawet żołnierzy.

Gdy tylko mury runęły, rzucili się do akcji. Ze swojej kryjówki Jaeda pomyślała, że odgłos ich butów jest głośny, co oznaczało, że musiało być ich dużo. Przycisnęła się do ściany, mając nadzieję, że jej ciemna skóra i gruzy z rozbitego drugiego piętra budynku ukryją ją przed Adewianami. Jej ostatni dom upadł, żałosna milicja miejska nie mogła się równać z mocami mrocznego maga. Zaczęły się już łapanki; gwałty i grabieże były następne.

Zaledwie kilka stóp od niej przemaszerował oddział żołnierzy maga. Razem z nimi niesiono krzyczące kobiety i wyzywających mężczyzn. Jaeda nic nie powiedziała. To nie byli jej ludzie, a oni przypominali jej o tym przy każdej okazji. Ona była tylko dziwką. Zwykłą, tanią, łatwo zastępowalną dziwką, bo tylko na to jej pozwalali. Gdyby udało jej się przetrwać dzień, jej życie nie różniłoby się od tego z zeszłego tygodnia. Nowy burdel, nowa madam, która zabierze trzy czwarte jej dochodów, ale mężczyźni będą tacy sami. Zawsze byli.

Kiedy kroki ucichły, odprężyła się, pozostając w bezruchu. Byłoby to daremne, dopóki nie wiedziałaby, gdzie już sprawdzili, w przeciwnym razie -...

"Witaj, piękna."

Odwróciła się. Za nią, ubrany na czerwono Adevian uśmiechnął się okrutnie, ale jego ciało zablokowało jej odwrót. To pozostawiło jej tylko jedną drogę. Odepchnęła się od ściany, uciekła za róg i wpadła prosto w głęboki, dudniący śmiech, wydobywający się z człowieka wielkiego jak góra. Ręce chwyciły ją, twarda klatka piersiowa zablokowała jej ucieczkę, a czterech mężczyzn przyglądało się każdej linii jej ciała. Sukienka, która kiedyś była uwodzicielska, teraz była potargana i pokryta kurzem, tak jak jej skóra, ale nie dało się pomylić jej zawodu. Szanowane kobiety nigdy nie byłyby widziane w tak prześwitującej tkaninie.

Śmiali się, pijani łatwym podbojem tego żałosnego miasta. Trzymający ją mężczyzna gapił się na jej piersi; para za nim mruczała niewybredne komentarze w jakimś obcym języku. Nie znała ich słów, ale ton był wystarczająco jasny.

Żołnierze byli tacy sami. Chcieli być pocieszeni, gdy byli daleko od domu. Chcieli, żeby kobieta się nad nimi rozpływała. Może i była brudna, ale tak jak wszystko inne w tym opuszczonym przez bogów mieście, i miała przeczucie, że nie będą zbyt wybredni.

"Cześć, chłopcy." Jej oczy przesuwały się od jednego do drugiego, gdy zmuszała do słodkiego, zmysłowego uśmiechu na swoich ustach, zastanawiając się, który z nich weźmie przynętę.

Żaden. Możliwe, że dlatego, że jej nie rozumieli? Zamiast tego, przywódca wbił rękę w kierunku skroni, zanim którykolwiek z mężczyzn mógł odpowiedzieć, odcinając jej próbę uwodzenia, zanim jeszcze zdążyła zacząć.

"Szakal powiedział, że wszystkie kobiety idą do cel". Zmienił język na lokalny. "Nie obchodzi mnie, jak bardzo flirtuje - nie dotykaj jej, chyba że chcesz mu to wyjaśnić".

Trzymająca ją góra westchnęła. "Idź," zażądał z ciężkim akcentem, popychając ją w stronę ulicy.

Jaeda szła. Podobnie jak oddział wcześniej, maszerowali w kierunku dużej świątyni w środku miasta. Była to jedyna rzecz nietknięta przez dewastację, przynajmniej na zewnątrz. Mężczyźni niewiele mówili, a to, co mówili, było w języku, którego nie rozumiała, ale ich oczy przeszukiwały każdy cień. Kilka przecznic dalej jej porywacze znaleźli matronę i jej córkę ukrywające się w resztkach zniszczonego sklepu, dodając je do orszaku. Nie były w niczym podobne do niej. Dziewczyna nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat, matka z łatwością dobiegała czterdziestki, a ich ubrania wyglądały na pochodzące z klasy kupieckiej.

Krzyczały.

Na następnej przecznicy znaleźli czteroosobową grupę: dwoje dzieci, żadne z nich nie miało więcej niż dziesięć lat; chłopca, który był tylko o kilka lat za młody, by wziąć się za ręce; oraz ich matkę. Płacząc, kobieta próbowała skulić rodzinę, rozpaczliwie pragnąc zapewnić im bezpieczeństwo. Właśnie wtedy, gdy Jaeda była przekonana, że żołnierze dokonają egzekucji młodzieńca, partia ponownie ruszyła, łącząc się z innym oddziałem na skrzyżowaniu. Była zszokowana, widząc wśród nich jeszcze więcej trzymanych mężczyzn.

Strażnicy zmienili się, ci, którzy ją znaleźli, wrócili do miasta, najprawdopodobniej po więcej więźniów. Nowa grupa adewiańskich żołnierzy zabezpieczała swoich więźniów, mając w pogotowiu nóż lub miecz, ale jeszcze nie zaczęli zabijać. Niestety, to nie wystarczyło, by Jaeda miała nadzieję, że przeżyje tę mękę.

Widziała już wcześniej następstwa wojen magów, udało jej się przeżyć upadek dwóch innych miast. Magia, którą władali ci ludzie, sprawiała, że ludzie tacy jak ona starali się pozostać niezauważeni. Przeżycie zwykle oznaczało trzymanie się z dala od ich rąk, ale na to było już za późno. Teraz musiała wymyślić inny plan, i to szybko.

Mogła się tylko domyślać, jakie okrucieństwa ją czekają. Publiczne egzekucje były aż nazbyt częste, bo mag byłby spragniony swojej mocy. Dlatego właśnie zabierano ich do świątyni - by go zatankować.

Ten mag nazywał się Szakal. Jego część armii adewiańskiej od tygodni posuwała się w kierunku Kurkevy i mówiono, że praktykuje mroczne sztuki. O świcie zażądał, by wszyscy w mieście złożyli broń, otworzyli drzwi i przysięgli lojalność wobec niego i sułtana Adevii.

Gdy to się nie udało, po prostu rozwalił ściany i roztrzaskał wszystko na swojej drodze. Kurkevy nie miał żadnych szans. Ten mag z łatwością władał jedną z najpotężniejszych magii, jakie kiedykolwiek widziała - co pokazało szybkie zniszczenie miasta - i nie miała pojęcia, jaka ofiara go napędzała.




Rozdział 1 (2)

Mimo to, ze względu na to, czym był, potrzebował ofiar. W zależności od tego, za którą z mrocznych sztuk podążał, czekały ich tortury, śmierć lub coś gorszego. Stopy Jaedy zwolniły, ale mężczyzna za nią po prostu szedł dalej, zmuszając ją do potknięcia się przed nim.

Inne kobiety płakały, dzieci zawodziły, ale mężczyźni szli przed siebie z kamienną twarzą. Oni wszyscy wiedzieli. Im bardziej zbliżali się do świątyni, tym krótsze stawało się życie więźniów. Jeśli zamierzała uciec, to teraz albo nigdy. Bez ostrzeżenia oparła stopy o kamienie, skręciła, licząc na to, że żołnierz zostanie zaskoczony. Jeśli uda jej się złamać jego chwyt, będzie mogła uciec. Mogłaby uciec. Musiała tylko sprawić, by puścił!

Jego dłoń rozluźniła się na jej ramieniu i Jaeda wyrwała się - ale na próżno. Zanim zdążyła zrobić choćby krok, mężczyzna roześmiał się, chwytając w pięść jej warkocze i przyciągając ją z powrotem do swojej klatki piersiowej. Trzymając ją w ten sposób, mogła widzieć tylko niebo. Napięcie w uścisku żołnierza pokazało, że nie był rozbawiony. Używając go, popchnął ją do przodu, trzymając włosy z tyłu jej głowy, jakby to była jej smycz.

"Uciekasz," warknął, "a ja cię złapię. Wtedy cię pokonam". Szakal nic nie mówił o siniakach".

Jedna z kobiet stojących za nią zawyła. Jaeda maszerowała dalej, odchylając się do tyłu, by zmniejszyć ciągnięcie za głowę, gdyż przyrzekła sobie nie płakać. Nie będzie się zachowywać jak rozpieszczone żony wokół niej. Nie stanie się ofiarą. Była silniejsza niż to! Przeżyła już gorsze rzeczy. Musiała tylko być mądra, a uda jej się przeżyć upadek Kurkevy'ego.

Wprowadzono ich na niższy poziom świątyni, a potem w dół. Kiedyś było to miejsce oddawania czci bogom, gdy ci umarli, upomniał się o nie magistrat. Najwyraźniej teraz było domeną magów.

Schody były zatęchłe, ale suche. Ściany były chłodne, a z każdym krokiem temperatura spadała, czyniąc ją niemal przyjemną. Przed nimi szlochy porażki wypełniały powietrze, dowodząc, że nie byli pierwszymi więźniami, których tu sprowadzono. Za nią ostre rozkazy żołnierzy blokowały nadzieję na odwrót. Zaczął ją boleć kark, a kamień na suficie nie dawał jej ukojenia. Wtedy właśnie mężczyzna popchnął ją do przodu.

Udało jej się zrobić dwa kroki, zanim potknęła się o podłogę. Kamień wgryzł się w pięty jej rąk, skóra została pozostawiona jak ofiara, a ona odwróciła się, przygotowując się na to, co będzie dalej, tylko po to, by znaleźć się w celi. Dużej celi. I nie była sama - kobiety były oddzielane od mężczyzn. Kilkanaście pokrytych kurzem pań w różnym wieku w milczeniu obserwowało strażników. Łzy spływały po twarzach, siniaki szpeciły policzki, ale były zbyt przerażone, by choćby krzyknąć. Powoli Jaeda cofnęła się, szukając ściany.

Kiedy jej plecy o nią uderzyły, skuliła się mocno, przytulając kolana do piersi. Jej żółta sukienka z gazy była jeszcze jedną rzeczą, która oznaczała ją jako inną od pozostałych, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było bycie zauważoną. Nie było mowy, by wyszło jej to na dobre.

Wszystkie kobiety z miasta, niezależnie od wieku, zostały zapędzone do celi razem z nią, ale nie chłopcy. Nawet dziecka. Kiedy najmłodszy próbował iść za matką, żołnierz złapał go za rękę. Wtedy zaczęło się prawdziwe zawodzenie. Dziecko krzyczało za matką, kobieta płakała i rzuciła się w kierunku krat, ale mężczyźni zablokowali ją, zamykając żelazne drzwi przed jej twarzą. Wciskając rękę w szczeliny, matka usiłowała dosięgnąć syna. Rozpacz była wypisana na każdej linii jej ciała, ale żołnierze szli dalej korytarzem, palce chłopca ledwo dotykały ziemi, gdy był ciągnięty.

"Nie moje dziecko!" Głos matki odbił się od kamienia.

Jaeda nie zrobiła żadnego ruchu, by pomóc. Inne kobiety zamiast tego ruszyły, by pocieszyć matkę. Młodsze dzieci skuliły się z tyłu, z dala od miejsca, gdzie wróg mógłby wrócić. Przez długi czas nikt nie zdawał się jej zauważać. Płakały, błagały i modliły się do dawno zmarłych bogów. Dopiero gdy spróbowali wszystkiego innego, zaczęli obwiniać. Naturalnie, to ona była celem.

"Dlaczego ją tu zamknęli?" pstryknął jeden.

Kilka głów odwróciło się, ich oczy były zimne. Te kobiety ją znały. Och, wszystkie ją znały, ale Jaeda znała tylko ich mężów. Nie potrafiła nawet powiedzieć, który mężczyzna idzie z którą żoną, ale to nie miało znaczenia. W swoich pięknych sukniach, z ich okrutnymi słowami, wszystkie były takie same. Ich mąż nigdy by tego nie zrobił. Ich mąż ich kochał. Ich mąż prawdopodobnie zapłacił za przywilej spędzania czasu w tanim, wypełnionym słomą łóżku Jaedy, a oni ją za to nienawidzili.

Tak samo ich nienawidziła, więc nic nie powiedziała. To była jedyna odpowiedź, która nie spowodowałaby więcej problemów. To były te same kobiety, które powiedziały jej, że nie nadaje się do niczego innego, a teraz chciały ją za to winić.

"Daj ją strażnikom", powiedziała jedna.

"Niech się na niej wyżywają. Najwyraźniej sprawia jej to przyjemność."

Matka spojrzała na nią pustymi oczami. "Jeśli skrzywdzą mojego chłopca, sama cię zabiję".

Jaeda tylko westchnęła i przytaknęła. Nie było nic innego do powiedzenia. Kiedyś była taka jak oni. Pamiętała, że myślała, że dotknięcie jej oznacza miłość, a nie tylko przyjemność. Pamiętała, że ceniła siebie przez swoją czystość, jakby to była waluta. Pamiętała też, kiedy dowiedziała się, że to wszystko było kłamstwem, tuż przed tym, jak życie pozbawiło ją dumy i pozostawiło tylko sprzedawanie ciała, by utrzymać ją przy życiu.

"Mogę się z tym pogodzić" - powiedziała jej Jaeda, gdy już stała. "Skoro to oznacza, że nie będą mieli okazji".

Jej słowa przecięły szum ich histerii. Ci, którzy już ją zauważyli, patrzyli na nią; ci, którzy jej nie zauważyli, w końcu spojrzeli w jej stronę, czyniąc ją w centrum uwagi. Nie chcąc się przed nimi płaszczyć, Jaeda najpierw obejrzała dzieci, a potem ich rodziców. Większość z nich mieszkała tu przez całe życie. Jedyne, co wiedzieli o wojnach magów, to opowieści przekazywane przez przejeżdżających kupców. Była skłonna założyć się, że żadne z nich nie widziało następstw.

"Oni chcą tylko okupu" - powiedziała starsza kobieta, brzmiąc jakby próbowała przekonać samą siebie.




Rozdział 1 (3)

Jaeda wzruszyła ramionami. "I seks. Prawdopodobnie tortury. Najprawdopodobniej śmierć. Mag będzie potrzebował swojej mocy. Przeżyłam upadek Brunsmitha i Jorina. Sowy i Lwa. Ich jedynym zmartwieniem po wydaniu mocy jest jej ponowne napełnienie."

"Ale Brunsmith został zabrany przez maga światła!"

Spojrzała na tłum, próbując zidentyfikować mówiącego, ale nie mogła. Wszyscy wyglądali na przerażonych. "Tak, to był Sowa. Mag Radości. Zmuszał swoich więźniów do picia i tańczenia, aż padli. Jestem pewien, że śmierć przez śmiech była dla nich bardzo wspaniałym doświadczeniem. W Jorin, Lew pragnął smutku. Dzieci były rozdzierane na oczach matek. Żony były gwałcone na oczach swoich mężów. Metoda jest inna; rezultat ten sam. Umieramy."

Bogata kobieta obleczona w ciężki brokat wysunęła się do przodu, łypiąc na Jaedę. "W takim razie oddamy im ciebie".

Przytaknęła, odmawiając walki. "Zgłaszam się na ochotnika."

"Co?"

"Dlaczego miałabyś to zrobić!"

"Ona kłamie."

Rozdarte pomiędzy latami, w których kazano im zachowywać się po cywilnemu, a działaniem w oparciu o swój strach, kobiety stłoczyły się bliżej. Jaeda nic nie zrobiła. Były niemalże tłumem. Nie trzeba było wiele, by zwróciły się przeciwko niej. Była outsiderką, dziwką, jednorazówką, a jej jedynymi opcjami były: zgłosić się na ochotnika, by zadowolić maga, zginąć szybko jako przykład, albo być torturowaną przez tę grupę, by podsycić człowieka, który właśnie odprawił Kurkevy'ego w niecałą godzinę. Tylko jedno miało szansę na przeżycie.

Rozumiała ich strach. Znała ich ból. Mogła im nawet współczuć, ale nie była na tyle głupia, by z nich drwić, nie teraz. Zamiast tego Jaeda spojrzała obok nich na grupy wciąganych ludzi, licząc na odwrócenie uwagi.

"Dlaczego oni to robią!" zawodziła jedna z kobiet, odwracając się do krat ich klatki. "Nie walczyliśmy!"

Jaeda trochę im zazdrościła. Nienawidziła ich również. Przede wszystkim jednak, współczuła im. Żadna z tych kobiet nie posiadała własnego życia i nigdy nie będzie. Jaeda mogła być zwykłą dziwką i rozpoznawalną, bo jej skóra była ciemna, ale w tym momencie zdała sobie sprawę, że jest jedyną kobietą w tym pomieszczeniu, która może twierdzić, że jest swoją własną panią. Może i sprzedawała swoje ciało, ale przynajmniej nie była niewolnicą swojego męża.

Nie wstydziła się też tego, że robiła to, co musiała, by przetrwać. To czyniło ją silniejszą. Dawało jej moc, której żadna z tych kobiet nigdy nie zrozumie. Jaeda lubiła to, kim była, nawet jeśli społeczeństwo - i kobiety panikujące w pokoju wokół niej - uważało to za obrzydliwe. Odchylając głowę do tyłu, uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Mogła dziś umrzeć, ale nie umarłaby, krzycząc o niesprawiedliwości tego wszystkiego. Zrobi wszystko, by zadbać o siebie, bo nikt inny nie zrobi tego za nią, bez względu na to, jak bardzo te rozpieszczone żony ją za to nienawidziły.




Rozdział 2 (1)

==========

Rozdział drugi

==========

Gdy słońce osiągnęło swój szczyt na niebie, parada zwycięzców dotarła do miasta. Dźwięk trąbiących rogów niósł się aż do cel w świątynnym więzieniu. Obowiązkowo obywatele na zewnątrz wiwatowali swojemu nowemu panu, wiedząc, że lepiej kłamać z uśmiechem niż walczyć za poprzedniego człowieka, który nawet nie wiedział o ich istnieniu. Wewnątrz Jaeda i inni więźniowie nie powiedzieli nic. Nic z tego nie miało znaczenia. Kurkevy nie obchodziło, kto twierdził, że nią rządzi. Ludzie chcieli tylko zarobić na życie, zapłacić rachunki i przeżyć kolejny dzień.

Magowie natomiast pragnęli magii - a ludzie byli jej najlepszym źródłem. Radość, smutek, duma, ból i wiele innych - wszystkie te cechy były zbierane od obywateli, by zasilić te zdolności, a następnie rzucane na siebie nawzajem, by zdobyć więcej. Sowa, Pająk, Żmija, Szakal - wszyscy magowie nosili imię jakiejś bestii, gdyż ich własna posiadała zbyt dużą moc, by rozdawać ją bez ograniczeń. Każda tawerna i burdel wypełnione były opowieściami, każda ciemna noc przynosiła szepty. Żyli w epoce magii, a był to ciężki okres. Bogowie nie żyli, zastąpili ich równie potężni mężczyźni, którzy naprawdę chodzili wśród nich.

Czekając, kobiety trzymały się na uboczu, ignorując dziwkę w swoim gronie. Na zewnątrz odgłosy miasta w końcu wróciły do normy, ale nadal nikt nie przyszedł po więźniów. Dopiero gdy ostatnie promienie słońca wślizgiwały się przez wąskie okno, strażnicy w końcu wrócili.

Kobiety stłoczyły się pod tylną ścianą, gdy cela skrzypnęła, spodziewając się najgorszego. Mężczyzna, który wszedł, był ogromny i piękny. Miał ponad sześć stóp wzrostu i był szeroki jak wół, z twarzą wyrzeźbioną przez artystę. Jego ubiór składał się z bladej, lnianej spódnicy zwanej szendytem, która opadała mu powyżej kolan. Owijał ją gruby skórzany pas, dobrze naznaczony złotem i klejnotami. Nosił sandały jak ludzie z Kurkewy, ale złoto okalało jego szyję i ramiona.

Jaeda nigdy nie widziała człowieka tak bogatego i zastanawiała się, czy to on jest magiem. Podczas gdy kobiety chowały się przed nim, ona wysunęła się na czoło, przyciągając jego wzrok. Bez wstydu obejrzał ją, jakby oceniał konia. Ona odwzajemniła spojrzenie. Powoli mężczyzna uśmiechnął się.

"Proszę mi powiedzieć, że to miasto mówi cywilizowanym językiem?".

"Mówimy," zapewniła go Jaeda.

Jego uśmiech powiększył się. "Dobrze. Zdejmijcie swoje ubrania." Spojrzał na cały pokój. "Wszyscy z was. Jeśli nie zrobicie tego sami, każę strażnikom zrobić to za was. Czy dobrze zrozumiałem? Zostaniecie oczyszczeni, zanim Szakal was zobaczy."

A więc nie mag. To musi być doradca lub ktoś wysoko postawiony w hierarchii. Jaeda odmówił odwrócenia wzroku, gdy rozwiązał dwie żałosne koronki trzymające jej ubranie i pozwolił cienkiej gazie opaść na podłogę. Skinął głową, po czym pstryknął palcem na jej nogi.

"Wszystko. Buty, bielizna, biżuteria".

Garstka kobiet zaczęła nieśmiało zdejmować to, co miała na sobie, ale inne odmówiły. Bogacz westchnął i potrząsnął głową, po czym nakazał strażnikom dać im zachętę. Podczas gdy Jaeda pracowała nad zdejmowaniem butów ze swoich stóp, pozostałe kobiety skomlały ze strachu.

"Jesteś taka odważna". Za nią głos dziewczyny był najdrobniejszą nutą szeptu, ale poruszył ją.

Jaeda nie była odważna - była praktyczna. Wiedziała, że zrobienie tego szybko oznacza, że będzie po wszystkim. Ci mężczyźni zdziczą, w ten czy inny sposób. To, czego chciała, to zachować kontrolę nad sytuacją, żeby móc ją przetrwać. Ale jeśli dziewczyna uważała, że Jaeda jest odważna, to ona byłaby odważna. Byłaby odważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Ktoś musiał taki być.

Używając swojego ciała jako tarczy, zasłoniła nagość dziewczyny, gdy obie rozebrały się z bielizny. Nastolatka nie była jedyną nieśmiałą w grupie. Blondynki, brunetki, a nawet kobiety o jesiennych włosach używały ramion dla zachowania skromności, ale bezczelność Jaedy była wyjątkowa. Podobnie jak jej ziemista skóra. Strażnicy to zauważyli. Uśmiechnęli się, wszyscy starając się lepiej i dłużej przyjrzeć. Jaeda oceniała ich wszystkich. Szukała łagodności w ich oczach i obrzmienia w spodniach. Niestety, więcej dostała tego drugiego niż pierwszego.

"Ubrania w koszu" - zażądał bogacz. "I wszystko inne. Po prostu wrzuć to do środka."

Młodszy strażnik wkroczył niosąc wiklinowy kosz. Ruszył najpierw do Jaedy, ponieważ była najbardziej chętna do współpracy. Włożył bladą gazę, koronkową bieliznę i zamszowe sandały. Zanim zdążył zapytać, podniosła także ubranie dziewczyny, pozwalając przestraszonej nastolatce trzymać ręce na piersiach i miednicy. Obserwowanie, jak pozostałe kobiety próbują być posłuszne, nie narażając się na niebezpieczeństwo, przyprawiało o ból serca. Potrafiły się dowartościować tylko na podstawie swoich mężów. Ich jedynym celem było bycie jego zabawką. Ich jedynym usprawiedliwieniem dla budzenia się każdego ranka było przekonanie, że są sprawiedliwymi i właściwymi kobietami, a strażnicy pozbawiali je tego wszystkiego, nie kładąc na nich nawet jednego palca.

Dopiero gdy zebrano ich ostatni dobytek, większość strażników odeszła. Garstka przemieszczała się tuż obok na korytarzu, ale bogacz został. Skierował do celi ekipę czterech pięknych kobiet. Zaszkliły się, patrząc na każdego więźnia z nieukrywaną pogardą, po czym zabrały się za pranie. Jaeda poszła pierwsza, dając pozostałym możliwość zobaczenia, czego się oczekuje. Dzięki temu było łatwiej.

Służące dziewczyny nie były miejscowe. Ich skóry miały odcienie, których nawet Jaeda nigdy nie widziała, a każda była inna. Żółta skóra, czerwona i kość słoniowa; okrągłe oczy i te z kropelkami łez; wysokie i niskie: ta czwórka udowodniła, jak różnorodni mogą być ludzie. Wyglądali, jakby zostali wybrani tylko dlatego, że byli egzotyczni. Serce Jaedy biło szybciej. Żaden z nich nie miał odcienia świeżo uprawionej ziemi.

Umyli ją całkowicie, szmaty były szorstkie i ścierne. Nie było w tym żadnej troski ani współczucia, tylko poczucie pilności. Musieli doprowadzić do czystości wszystkie kobiety; przez cały czas bogacz tylko się przyglądał.

Kiedy skończyli z nią, dwóch mężczyzn przyniosło kolejne wiadro wody i usunęło pierwsze. I tak w kółko, aż wszystkie siedemnaście z nich uznano za wystarczająco dobre. Ich porywacz wydawał się być niezadowolony z całego zajścia, jakby była to dla niego tylko kolejna praca do nadzorowania, ale jego oczy wciąż powracały do Jaedy. Do jej oczu, nie do jej nagich piersi i nie do trójkąta ściśle przyciętych włosów między jej nogami. Zawsze wracał do jej oczu.




Rozdział 2 (2)

Nie ufała mu. Mężczyźni zawsze patrzyli. Nic na to nie mogli poradzić. Powinna go podniecać jej nagość, a przynajmniej bezbronność pozostałych kobiet, ale zamiast tego wyglądał po prostu na znudzonego.

Z każdą oczyszczoną kobietą, pozostałe zaczęły się rozluźniać. Adewianie nie dotknęli ich bardziej niż wzrokiem, a żałosne rzeczy zaczęły budzić nadzieję. Wyczuwalne było to w pomieszczeniu, ich miękkie głosy dodawały smaku temu uczuciu, gdy kwaśne dźwięki ustały, a furia zaczęła się wyłaniać. Myjki były w połowie drogi przez tłum, gdy porywacz przysunął się bliżej Jaedy.

"Jak długo jesteś w Kurkewie?" zapytał.

"Cztery lata."

Przytaknął, a jego oczy w końcu opadły, padając na bliznę na jej biodrze. Znamię było łatwe do odczytania dla każdego, kto znał ten alfabet: nierządnica. Oznaczało jej wstyd i upadek w to życie. Dotyk jego oczu przywołał ból wyroku i zapach jej własnego ciała palącego się pod gorącym żelazem. Powoli spojrzał z powrotem na jej twarz. Jego oczy były prawie tak samo czarno-brązowe jak jej własne.

"Z Wysp Taren?"

"Tak, panie."

Skinął raz głową, po czym odsunął się. Wyglądało na to, że potrafił ją czytać. Najwyraźniej wiedział też o świecie poza nią. Niewielu wiedziało, gdzie żyją tak ciemnoskórzy ludzie, a jeszcze więcej odmawiało wiary, że cywilizacja istnieje poza wybrzeżem. Dziwne, że nie zapytał, jak zdobyła ten znak. Jeszcze jedna rzecz, która sprawiła, że włosy podniosły się na jej karku. Wszystko w nim krzyczało, że jest o wiele bardziej zły, niż wiedziały głupie żony. One widziały dżentelmena - na tyle, na ile mężczyzna mógł być w tych okolicznościach. Jaeda widziała sadystę.

"Ty", powiedział ich bogaty porywacz, wskazując na zamożną kobietę. "Ty jesteś pierwsza. Potem ty, ty, ty..."

Z każdym powtórzeniem tego słowa wyróżniał z celi kolejne osoby, ustawiając je w szeregu. Uprzejma dziewczyna była szósta, a Jaeda siódma. Była jeszcze na tyle blisko, że mógł ją chronić.

Gdy wszyscy stanęli w szeregu, rozkazał strażnikom wyprowadzić ich na zewnątrz. Jeden mężczyzna na przedzie, czterech podzielonych na pary po każdej stronie, a szósty powłóczył się za nimi. Mężczyźni byli uzbrojeni i każdy z nich wyglądał, jakby bez problemu ściął przerażoną, nagą kobietę, która próbowała uciekać. Na szczęście żaden z nich nie podjął tego wysiłku.

Prowadzono ich przez podziemia świątyni, po schodach i przez masywnie zdobione sale. Bogacz szedł z nimi, ośmielając się uśmiechnąć do dziecka wiszącego na palcach matki. Dziewczynka mogła mieć pięć lat i nie wstydziła się nagości. Odwzajemniła szeroki uśmiech.

Potem skierowali się do głównego pomieszczenia. Dwoje dużych drzwi, zbudowanych po to, by robić wrażenie na wiernych w czasach bogów, było rozsuwanych. Każde z nich było na tyle szerokie, by czterech mężczyzn weszło obok siebie. Były na tyle wysokie, że drzewo ledwie muskałoby ich wierzchołek, ze sposobu, w jaki strażnicy napinali się, by je przesunąć, były też bardzo ciężkie.

Za nimi leżały bogactwa, jakich żaden z nich nigdy nie widział. W budynku zaprojektowanym dla boga, złoto było wszędzie. W dodatku przez ostatnią dekadę ta świątynia służyła Magistratowi jako jego pałac. Podczas gdy obywatele Kurkevy cieszyli się prostym życiem, ten człowiek gustował w aksamitach i klejnotach, używając ich jako akcentów, gdzie tylko mógł. Masywne kamienne kolumny otaczały salę, podtrzymując złote łuki nad nią. W samym centrum znajdowała się podwyższona platforma, wystarczająco duża, by pomieścić masywny złoty tron, który miał być w centrum uwagi.

Każdy krok stopy odbijał się echem w jaskiniowym pomieszczeniu. Piękna podłoga była zimna, wyłożona kafelkami w ozdobny geometryczny wzór z najbardziej wystawnego kamienia. Czarny, biały, zielony, a nawet niebieski marmur został wypolerowany, by lśnić jak lustra. Bose stopy kobiet pozostawiały po sobie smugi.

"Ustawcie się tutaj" - rozkazał ich porywacz, wskazując palcem na linię, w której zmieniał się kolor.

Kobiety były posłuszne. Większość nadal kurczowo trzymała się swoich ciał, jeszcze więcej zwiesiło głowy, ale Jaeda nie była już jedyną, która zrezygnowała z troski. Z tyłu kolejki ktoś szlochał cicho. Przed nią prychał inny, ale większość kobiet trzymała się swojej dumy jak koła ratunkowego. To była jedyna rzecz, jaka im pozostała.

Kiedy zostały prawidłowo rozmieszczone - bogacz dokonał kilku poprawek - odsunął się, rozluźniając strażników machnięciem rąk dopiero po tym, jak wejście zamknęło się z hukiem. Jakby było to zapisane w scenariuszu, dźwięk zasygnalizował otwarcie kolejnych drzwi na tyłach sali. Przez nie przeszła doskonałość.

Mężczyzna ledwie wkroczył w zasięg wzroku, zanim kobiety westchnęły. Był najpiękniejszą rzeczą, jaką Jaeda kiedykolwiek widziała. Jakby za sprawą magii - i pewnie dzięki niej - głowy uniosły się, a ramiona zelżały. Coś w samym powietrzu było inne, cudowne i kuszące. Dźwięk jego butów wypełnił pomieszczenie niczym bicie ich serc, a wszystkie oczy podążyły za nim, nawet strażnicy.

Jak płomień wzywający ćmę, Jaeda poczuła jego pociąg. Wszystko w tym człowieku było zaprojektowane - musiało być - by uwodzić. Czerwony jedwab wisiał na jego piersi, włożony w płynne skórzane spodnie. Koszula nie miała guzików. Tylko jej krój utrzymywał ją w ogóle zapiętą, a skąpana w słońcu skóra lśniła pod nią, błagając o dotyk. Twarde mięśnie rzucały cienie w palącym świetle, nawet przez materiał, a jego uda napinały się przy każdym kroku.

Ktoś sapnął z przyjemności, brzmiąc jak nabuzowana hormonami panna. Obok Jaedy młoda dziewczyna zakołysała się do przodu, jej usta rozchyliły się z pożądania. Mężczyzna zignorował to wszystko, podchodząc do ciężkiego, złotego tronu i upuścił na niego swoje piękno, pozwalając oczom na rozkoszowanie się widokiem.

"Czy to już wszystkie, Treb?"

Bogacz odezwał się zza Jaeda. "Jak na razie. Kapitan zapewnia mnie, że jego ludzie znajdą więcej, jeśli będziesz ich potrzebował. To były tylko te na otwartej przestrzeni."

"Mhm." Piękny mężczyzna przesunął dłonią po czole, w głąb włosów. "A dzieci?"

"Powiedziałeś, że przyprowadź każdą schwytaną samicę, mój panie. Brzmiałeś raczej nieugięcie."

To sprawiło, że piękny mężczyzna uśmiechnął się, przechylając głowę w podziękowaniu. "Właśnie. Przepraszam, Treb, byłem rozproszony." Przerzucił nogę przez ramię tronu i odchylił się do tyłu. "Jeśli masz mniej niż siedemnaście lat, przejdź tam." Długi, finezyjnie ukształtowany palec wskazał na lewo Jaeda.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Wybór"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści