Zatarte granice między dobrem a złem

I. Ogień

I

==========

Ogień

==========




Rozdział 1 (1)

==========

1

==========

----------

RAINA

----------

W sinym świetle wczesnego świtu przemykam przez tylne drzwi chaty piekarza, zrywam dwa bochenki świeżego chleba z półki chłodzącej i wślizguję się w srebrzystą mgłę pełzającą przez naszą śpiącą wioskę. Nikt mnie nie widzi. Nikt mnie nie słyszy. Całe życie byłam cicha i skryta, przywykłam do bycia pomijaną czarownicą bez głosu. Ale nigdy nie byłam złodziejką, ani morderczynią.

Ludzie się zmieniają, jak sądzę.

Z chlebem zawiniętym w fartuch pędzę do pustej chaty, którą dzielę z matką, i wyciągam spod łóżka swój pakunek. Ten słodki drożdżowo-miodowy aromat sprawia, że mój pusty żołądek burczy, ale muszę się skupić. Skradziony chleb może nas uratować w najbliższych dniach.

Ostatnie tygodnie dały mi powód, by wierzyć, że ci, których kocham, mogą mieć inną przyszłość niż ta, która rozciągała się przed nami przez tyle lat - przyszłość pełna strachu, lęku i strat. Wreszcie możemy opuścić Silver Hollow i tę dolinę, znaleźć nowe życie daleko stąd, w miejscu bezpiecznym od ciężkich rąk nieśmiertelnych władców. Muszę tylko najpierw porwać prawą rękę Króla Mrozu, zmusić go do poprowadzenia mnie przez zakazany Las Mroźny, zrobić zasadzkę na strzeżony zamek królestwa w Winterhold, zabić moich wrogów i odzyskać moją siostrę.

Sam.

Kiedy już dodałam bochenki do innych rzeczy, które przygotowałam na nasz lot, wepchnęłam plecak z powrotem do jego kryjówki. Większość młodych czarownic w wiosce jest pewnie wtulona w swoje rodziny, martwiąc się, że zostaną porwane, podczas gdy ja knuję jednoosobowe powstanie.

Ale w przeciwieństwie do innych czarownic w dolinie, nigdy nie obawiałam się bycia wybraną. Czarownicy wyśpiewują swoją magię w Elikesh, języku Starożytnych. Urodzona bez umiejętności mówienia, nauczyłam się tkać magiczne konstrukcje tłumacząc Elikesh za pomocą języka, którego nauczyła mnie matka - języka znaków wypowiadanych rękami.

Tworzenie magii w ten sposób jest trudną umiejętnością. Czasami się mylę. Tu słowo, tam refren. Ta walka oraz fakt, że na mojej skórze nie ma ani jednego znaku czarownicy, sprawiły, że jestem niewidzialna dla wybranych. Wybrani Wędrowcy pomagają chronić północne granice i samo Winterhold. Czego Colden Moeshka, Król Mrozu, chciałby od takiej niewykwalifikowanej czarownicy jak ja?

Grymas kusi moje usta.

Gdyby tylko wiedział o tym wszystkim, co potrafię.

Twardy łomot uderza w drzwi, a dźwięk odbija się w moich kościach. W pierwszej chwili myślę, że to może być matka, jej ramiona przeciążone jabłkami, kiedy dotyka drzwi, żebym wpuścił ją do środka. Ale pod progiem unosi się niewątpliwy zapach śmierci. Zapach jest słaby, ale jest tam.

Kiedy otwieram drzwi, gołąb leży na ziemi, z rozłożonymi skrzydłami i bez ruchu. Z delikatnym dotykiem trzymam ptaka w zgięciu ręki, przesuwam palcami po jej głowie i piersi, i wnoszę ją do środka. Jej szyja wygląda na uszkodzoną, ale wciąż żyje, choć ledwo. Mam kilka minut, żeby ją uratować, ale to wszystko.

Częściej szansa na pomoc przechodzi mi koło nosa. Bezpieczniej jest, gdy nikt nie wie, że jestem Uzdrowicielem. Nigdy nie odważyłam się powiedzieć rodzicom ani nikomu innemu. Nawet mojemu przyjacielowi Finnowi. Tylko moja siostra, Nephele, wie, że mam tę umiejętność. Zawsze mówiła, żebym była wdzięczna, że nie mam znaków czarownic, bo moc mieszkająca we mnie czyni mnie cenną.

A wartościowe rzeczy są zamykane.

Gdy zapach śmierci staje się coraz ostrzejszy, siadam na krześle matki przy palenisku i gnieżdżę gołębicę na kolanach. Jej śmierć pachnie sosnowymi igłami i wilgotnym mchem zmieszanym z nutą chłodnego deszczu. Na głębokim wdechu zamykam oczy, chłonąc ten zapach, i patrzę, jak mieniące się, zwinięte pasma życia gołębicy rozplątują się jak szpulka nici.

Nie jestem pewna, czy to moja najmądrzejsza decyzja, biorąc pod uwagę to, co muszę dziś zrobić. Uzdrawianie może być męczące, w zależności od tego, jak blisko jest śmierć i jak duże jest życie, które splatam z powrotem. Mały gołąbek powinien być jednak małym wysiłkiem. Nie mogę pozwolić jej umrzeć.

Koncentrując się, wyobrażam sobie, że słabe pasma stają się błyszczącym warkoczem, a gołąbek unosi się nad doliną. To pierwsza część każdej akcji ratunkowej - manifestacja wizji mojej woli. Następnie przywołuję starożytną pieśń, którą znam od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem nici życia w umierającej łani, i układam słowa rękami.

"Loria, Loria, anim alsh tu brethah, vanya tu limm volz, sumayah, anim omio dena wil rheisah".

Sploty świecą i drżą, przyciągnięte do siebie jak żelazo do kamienia. Śpiewam, powtarzam słowa, aż nici się splotą i pozłacana konstrukcja życia znów będzie solidna i pełna blasku.

Skrzydła gołębicy trzepoczą i falują. Kiedy otwieram oczy, jej serce bije tak mocno, że jej pierś porusza się z każdym uderzeniem. Jej małe oczka też się otwierają, a ona jest w górze, leci od ściany do ściany. Otwieram okiennice i patrzę, jak startuje na mróz, znikając w oddali przy granicy lasu.

Jestem trochę zmęczony i oszołomiony, a zimny pot oblewa mi czoło, ale dojdę do siebie. Najdziwniejszą częścią uzdrawiania życia tak bliskiego końca jest to, że skradziona śmierć zwija się we mnie jak cień. Mam schowaną tylko garstkę śmierci, ale czuję maleńką ciemność każdej z nich.

Zaczynam zamykać okiennice, ale zamiast tego zatrzymuję się i przyglądam się widokowi poranka w wiosce - prawdopodobnie mojego ostatniego. Na zachodzie, gdzie Las Mroźny zakrzywia się na wzgórzach, północna zmiana Wędrowców Czarownic porusza się wzdłuż krawędzi lasu w pobliżu wieży strażniczej, sunąc przez mrok jak duchy. A we mgle, tuż za wiejską zielenią, od wschodu pojawia się kilka kobiet. Niosą na głowach kosze z jabłkami, otoczone chmurami własnego oddechu. Wszystko inne jest spokojne, jak na razie, wioska na skraju przebudzenia na najbardziej przerażający dzień w roku.

Po podsyceniu ognia, zamieniam płaszcz na szal i kieruję się do mojego stołu roboczego. Słońce już prawie wstało, co oznacza, że Finn wkrótce się obudzi i podobnie jak inni niosący swoje jabłka, matka lada chwila wróci z sadu. Jest praca do wykonania, plan, który muszę doprowadzić do końca, choć trudno mi sobie wyobrazić, że zostawiam wszystko, co do tej pory znałam.




Rozdział 1 (2)

Ale nie mogę zostać. Żyjemy w świecie, w którym wojny toczą się między dwoma kontynentalnymi krainami Tirlandii - Eastlandem i Summerlandem na południu. Przez wieki każdy władca ze wschodu próbował podbić południowe ziemie, pragnąc zdobyć Miasto Ruin - cytadelę, w której według wierzeń znajduje się Gaj Bogów i miejsce pochówku bóstw Tirlandii.

Tak mówi mit.

Na korzyść Króla Mrozu przemawia to, że nigdy nie znałem wojny. Północne Krainy pozostają neutralne, ale nasi obywatele - czy to chroniący wybrzeże, góry, dolinę, Równiny Islandii, czy samego króla - muszą żyć zgodnie z życzeniami Króla Mrozu, strzegąc go ponad wszystko. Wierzę, że mam moc, by to zmienić, by zakończyć jego nieśmiertelne życie i uczynić z nas wolną krainę rządzoną przez jej mieszkańców, wolną, by żyć tak, jak chcemy.

I to właśnie zamierzam zrobić.

Stara osełka ojca leży na dnie jego kufra. Wyciągam ją spod innych narzędzi pracy i nabieram kubek deszczówki z wiadra do szlifowania. W momencie, gdy siadam do pracy, do chaty wpada matka z buszem jabłek. Kopie drzwi, ale nie przed tym jak gorzki wiatr z Frostwater Wood podąża za nią do środka. Ze stęknięciem upuszcza obciążony kosz.

Zimno otula mnie, a ja mocniej ściskam mój szal, ten kolorowy, który Nephele wydziergała wieki temu. Ostatnio jej wspomnienie jest wszędzie. Nawet pokryte skórką jabłka u moich stóp sprawiają, że o niej myślę. Nephele kochała sad i cieszyła się ze zbiorów w Dniu Zbierania. Nie przeszkadzało jej też życie na północnym krańcu rozbitego imperium Tiressii ani dotyk zimy, który przywiera do naszej doliny po każdym księżycu zbiorów.

Ja jestem przeciwieństwem. Nienawidzę mieszkać w Northlands. Nienawidzę żniw Dnia Zbierania i nienawidzę tej pory roku. Każdy mijający jesienny dzień jest kolejnym przypomnieniem, że Zbieracz Czarownic nadchodzi i że Silver Hollow, z jego falującymi zielonymi wzgórzami i wypranymi w słońcu lnianymi polami, wkrótce zostanie pogrzebany pod zimowym, duszącym mrozem.

Matka wyciera kosmyk siwiejących włosów z brwi i propsuje eleganckie ręce na swoich szerokich biodrach. "Wiem, że uznasz mnie za głupią", mówi, "ale to będzie dobry dzień, moja dziewczynko. Czuję to w moich kościach."

Znaki czarownicy matki są nieliczne, jej magia prosta. Wiry jej umiejętności lśnią pod delikatną warstwą zimnego potu, słabe srebrne rysy zakrzywiają się wzdłuż płowej skóry jej smukłej szyi.

Odstawiając kubek z deszczówką na bok, wymuszam pierwszy dzisiejszy uśmiech. Moje palce są sztywne z zimna, kiedy składam podpis. "Jestem pewna, że masz rację. Powinnam zabrać się za obieranie".

Bit później, obracam się na moim stołku, odwracając się od niej i tych wiedzących oczu.

Mój uśmiech znika, gdy zapalam świece, które oświetlają mój obszar roboczy. Chcę uniknąć tej rozmowy. To się dzieje co roku i co roku Zbieracz Czarownic udowadnia, że intuicja matki jest błędna.

Mimo to nigdy nie nazwałabym jej głupią. Choć jest marzycielką z głową w gwiazdach, moja matka jest najmądrzejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałam. Po prostu ten dzień nigdy nie jest dobry, a w tym roku może być gorszy niż kiedykolwiek wcześniej.

Z mojego powodu.

Odblokowuję szufladę stołu roboczego i odzyskuję nasze zbawienie, powód, dla którego znalazłam w sobie tyle odwagi, by odebrać nam życie: stary nóż ojca. Nóż Boga, jak go nazywał, podobno został wykonany przez wschodniego czarownika ze złamanego żebra dawno zmarłego boga. Brakowało go od zimy po wyborze mojej siostry, zaginął na pokrytych śniegiem polach w dniu, w którym serce ojca przestało bić.

Kilka tygodni temu grupa rolników znalazła ostrze podczas żniw, na wpół zakopane w glebie wkrótce ugorowanego pola. Jeden z nich, ojciec Finna, Warek, rozpoznał nóż po niezwykłej rękojeści z białego granitu, dziwnym czarnym ostrzu i bursztynowym kamieniu wmurowanym w omszałość. Upewnił się, że rolnicy zwrócili znalezisko mojej matce.

"Co jest takiego wyjątkowego w Boskim Nożu?" zapytałem pewnej nocy, kiedy byłem jeszcze wystarczająco mały, by usiąść na kolanie Ojca. Mój ojciec nosił ten nóż wszędzie, gdzie się udał. Nie było wątpliwości, że był ważny.

Właśnie przyszedł po żniwach. Wciąż pamiętam jego zapach - piżma i pola. Prześledziłem żyły w jego dłoni, podążając za znakami czarownicy - znakami żniwiarza - które rozgałęziały się jak korzenie drzew na jego sękatych knykciach.

"Boski Nóż jest pozostałością po bogu", odpowiedział. "Boska kość, stworzona ręką Un Drallaga Czarodzieja. Wiąże się z duszą boga, z którego ciała kość została pobrana. Może zabić każdego i wszystko, błogosławionych i przeklętych, wiecznie żywych i zmartwychwstałych - nawet innych bogów."

"A jednak ją trzymasz" - powiedziałam, nie rozumiejąc głębi jego słów ani faktu, że pewnego dnia zmienią mój świat.

Jego jedyną odpowiedzią było: "Tak, córko. Trzymam ją. Bo muszę."

Podobnie jak Nephele, myśli o moim ojcu nigdy nie są daleko od mojego umysłu. Dlaczego poszedł na pole w dniu swojej śmierci - w środku zimy - na zawsze pozostanie tajemnicą, podobnie jak pytanie, które może mnie prześladować do ostatniego tchnienia: Jeśli ostrze jest tak wszechmocne, dlaczego nie użył go, by nas uratować? Aby uratować Nephele?

Posiadał nóż przez lata - zabójca bogów, pogromca nieśmiertelnych, boska broń. Ani razu nie użył go przeciwko Królowi Mrozu, by zmienić nasze okoliczności.

Matka pochyla się nad moim ramieniem i rozwiązuje swój płaszcz, przyglądając się nożowi. Zapach goździków, opadłych liści i dymnego chłodu unosi się z jej skóry i ubrania.

"Ostrzysz tę starą rzecz?"

Nie wierzy w opowieści ojca o znalezieniu Boskiego Noża wzdłuż maloryjskiego wybrzeża. Choć trzyma ostrze w ukryciu od czasu jego ponownego odkrycia, matka nadal nie wierzy w jego mit i twierdzi, że nie ma on żadnej mocy.

Ale ja wierzę. Bo czuję ją.

W odpowiedzi przytrzymuję tępą, czarną krawędź w świetle świecy. Potrzebuję tego noża wystarczająco ostrego, by przebić ścięgna i kości, a ufam tylko jednej parze rąk, by upewnić się, że tak właśnie jest.

Niestety, te ręce nie są moje.




Rozdział 1 (3)

"Carry on, then", mówi matka. "Ale mamy lepsze noże do obierania jabłek, Raina".

Muszę dostarczyć nóż do Finna. On zwykle pracuje z żelazem wydobywanym w pobliżu Pasma Mondulak, ale jego ręce to ręce, którym ufam. Potrzebuję tylko pretekstu, bo matka ma rację. Mamy inne noże na dzień pracy. Nie mam powodu, żeby tak bardzo skupiać się na tym jednym, żadnego, w który ona i tak nie uwierzy, a to nie tak, że mogę wyjaśnić swój plan. Coś mi mówi, że nie byłaby zbyt chętna, gdyby dowiedziała się, że jej córka ma zamiar porwać dziś Kolekcjonera Czarownic na noże.

Matka wiesza płaszcz przy drzwiach i przechodzi do paleniska, by nalać sobie kubek grzanego jabłecznika. Kiedy wraca do mnie, patrzy przez ramię, jak układam osełkę ojca na kawałku naoliwionego materiału. Mówi, że nóż nie jest z kości. Jaka kość jest czarna jak noc i zimna jak lód?

Ale to jest kość. Kość Boga. Nie krzemień ani stal. Jestem tego pewien. Coś głęboko w tym starym szpiku wibruje przy każdym przejściu, jakbym przywracał go do życia.

Więcej potu spływa na moje czoło, gdy pracuję, przesuwając krawędź po kamieniu z dokładną miarą. Co jeśli go uszkodzę? Czy boska kość może zostać uszkodzona? A co, jeśli Zbieracz Czarownic pokona mnie dzisiaj, gdy przyłożę mu to ostrze do gardła?

Ręce mi drżą na myśl o tym, że miałbym stanąć przeciwko niemu, na tyle, że załamuję się w swojej pracy. Kość uderza o kamień - skaleczenie na opuszku mojego palca. Oddycham i zasysam ranę.

Śmierć bogów. Tylko ja zabiłabym się przypadkowo tą samą bronią, która mogłaby mnie uratować.

"Raina, ostrożnie." Matka odstawia swój kubek na bok i bada skaleczenie. Dotyka mojego podbródka, miłość łagodząca jej oczy. "Wiem, że uważasz ten nóż za połączenie z ojcem, ale może Finn powinien przyjrzeć się ostrzu, jeśli jesteś tak zdeterminowany, by go użyć. Wolę twoje piękne dłonie w nienaruszonym stanie".

Mój puls przyspiesza. Znów czuję się jak dziecko, mała dziewczynka ukrywająca coś przed matką. Ale to jest idealny moment. Nie mogłam go lepiej zaprojektować.

"Finn jest pewnie w drodze do sklepu," podpisuję. "Zaniosę mu to i skończę jabłka na długo przed południem. Obiecuję."

"Idź." Ona uśmiecha się. "Ale nie bądźcie długo. Wieczerza ze zbiorów nie przygotuje się sama."

Zarzucam na siebie płaszcz, zawijam nóż w kawałek zwierzęcej skóry i kieruję się do drzwi.

"Córko."

Zerkam przez ramię, a Matka przekracza niewielki dystans między nami.

"Tak bardzo starasz się to ukryć", mówi, "jednak matka zna swoje dziecko lepiej niż wszyscy inni. Nie pozwól, aby twój wstręt doprowadził ciebie - lub nas - do kłopotów, Raina. Jeśli masz zamiar mi coś obiecać, obiecaj mi to."

Jej ostre, indygo oczy dart do zawiniętego noża, jakby znała każdy mój zamiar, a poczucie winy i wstyd ściskają moje serce za to, co zamierzam zrobić. Co muszę zrobić.

Pochylam się, całuję jej miękki policzek i kłamię mimo wszystko.

"Obiecuję", podpisuję i wsuwam się w zimne, szare światło dnia.




Rozdział 2 (1)

==========

2

==========

----------

Raina

----------

Kuźnia Owynów znajduje się na wschodnich obrzeżach Silver Hollow, w pobliżu sadu i winnicy. To długi spacer, ale jestem na tyle pełna nerwowej energii, że powinnam dotrzeć w krótkim czasie.

Przemierzając zieloną drogę, zapamiętuję każdy szczegół wioski. Szron lśni na strzechach każdej chaty, a z kominów wydobywają się ostatnie, cienkie oddechy nocnych ognisk. Ogrody zamierają, a polne kwiaty wyściełające drogę na pola zamieniły się w bezbarwne łuski. Wkrótce śnieg będzie zalegał na okapach i wpełzał po kolana nad każde drzwi, a życie tutaj, w dolinie, stanie się gorzkie i trudne.

Dużo myślę o tym, jak bardzo nienawidzę tego miejsca, ale prawda jest taka, że nienawidzę tylko moich okoliczności - braku wyboru. Bo życie mogłoby być gorsze. Mogłabym żyć w barbarzyńskim klanie na Terytoriach Wschodnich lub głęboko w gorących piaskach Summerlandu, albo mogłabym żyć wzdłuż Wybrzeża Northlandu, ciągle martwiąc się o wojnę i niebezpieczeństwo za morzem. Zamiast tego mieszkam w spokojnej wiosce pełnej dobrych ludzi - Wędrowców, halflingów i tych, którzy nie mają żadnych zdolności magicznych.

Strażnicy Mroźnego Lasu.

Nasi Wiedźmini, wraz z tymi z Hampstead Loch, Penrith i Littledenn, służą jako druga linia obrony w Northlands, druga po Straży Północnej, która chroni nasze południowe granice. Godzina po godzinie, głosy Wiedźm Wędrowniczek przenoszą magię w eter wzdłuż krawędzi Frostwater, aby wzmocnić barierę, którą utrzymujemy nienaruszoną za wszelką cenę.

Wiele razy przechodziłam przez tę granicę, pomagając wzmocnić ochronę moją cichą pieśnią. Dla obcego bariera jest niczym więcej niż migotaniem wśród drzew, rosą mieniącą się na pajęczej sieci w świetle poranka. Ale to coś znacznie więcej niż to. To nieprzenikniona forteca z jednym strzeżonym wejściem na zachodzie, w pobliżu Hampstead Loch, przez które podobno podróżuje król i jego świta - w tym jego Zbieracz Czarownic.

Czasami zastanawiam się, czy utrzymujemy intruzów poza lasem, a tym samym poza tajemniczym Winterholdem Króla Mrozu.

Czy też trzymamy coś w środku.

Po drugiej stronie kamiennego muru, który oddziela główną wioskę od farmerów, garstka starszyzny wychodzi ze świątyni po swojej zwyczajowej porannej modlitwie. Za nimi podąża kilku mieszkańców wioski, w tym matka Finna, Betha, i jego cztery młodsze siostry.

Owynowie są lojalnymi mieszkańcami Northlandu, oddającymi cześć starożytnym bogom, zwłaszcza ostatniemu bogu Northlandu, jakiego pamiętamy - Neri, samolubnemu draniowi, który nie żyje od trzystu lat. Czasami przebywanie w pobliżu rodziny Owyn sprawia, że czuję się bluźnierczo, ale z drugiej strony nie jestem pobożna. Nie postawiłam stopy w świątyni, odkąd Nephele została wybrana.

I nigdy nie zrobię, nigdy więcej.

"Raina!" Helena, drugie w kolejności dziecko Owyn, zaczyna mi drogę.

Nie ma dnia, żebym nie rozmawiała z Helą. Znam ją całe życie, ale kiedy straciłam Nephele, Helena nie chciała mnie opuścić. Wypełniła we mnie pustkę, do której nie mógł dotrzeć nawet Fin.

Macham, a dziewczyny podrywają się na spotkanie ze mną, ich jasnobrązowe twarze ściągnięte mocno przed zimnym wiatrem. Betha wydaje się niechętna i nosi ponury wyraz twarzy.

Bliźniaczki, Ara i Celia, są niezrażone. Biegną i czepiają się moich nóg, podczas gdy Saira, najmniejsza z rodziny Owyn, wskakuje mi w ramiona i przytula się do szyi. Odciąga się i podpisuje jedyną frazę, którą jej małe rączki opanowały dzięki swojemu psotnemu bratu.

"Raina potrzebuje mycia".

Saira chichocze, a szczery uśmiech rozprzestrzenia się na mojej twarzy. Jest małym klinem radości w tym bezradnym dniu.

Helena zbliża się, jej czarne włosy walczą z bryzą. Sztylet, który dostała od ojca i brata w zeszłym roku, gdy skończyła osiemnaście lat, jest na zawsze przypięty do jej boku, nawet podczas modlitwy. Jest wysoka i silna jak jej ojciec, ale delikatna jak jej matka.

Owynowie zajmują się magią ognia - jak na kowali przystało - choć większość ich umiejętności to magia zwyczajna, jak u reszty mieszkańców wioski. Srebrzyste znaki czarownic Heleny są dziś wyraźne na tle jej ognistozłotej skóry, choć zarysowane w ładnym odcieniu ochry.

Kiedy spotykam jej spojrzenie, szturcha mój bok i uśmiecha się, ale jej dziki duch nie porusza się, nawet w jej oczach.

"Dzień dobry, Raina", podpisuje Betha. Błyska ciasnym uśmiechem i zerka na swoje małe córki, cichym sposobem mówiąc, że nie chce, aby słyszały zmartwienia tak wyraźnie wyryte na jej twarzy.

Po tylu latach znajomości ze mną Betha nadal nie nauczyła się podpisywać niczego więcej niż najbardziej podstawowej komunikacji, podobnie jak inni - z wyjątkiem Finna i Hel.

Spoglądam w głębokie, brązowe oczy Heleny. "Wszystko w porządku?" Podpisuję.

Cokolwiek ich trapi, nie ma nic wspólnego z Dniem Zbierania. Owynowie są Wędrowcami Czarownic, a Finn i Helena są jeszcze w wieku umożliwiającym wybór Kolekcjonera Czarownic. Sowy wierzą, że Król Mrozu robi to, co robi, z boskiego powodu, człowiek obdarzony wglądem z wiecznego błogosławieństwa Neri, przywódca, który chce chronić nasze ziemie. Wiem, że byliby smutni, gdyby stracili dziś któregoś z członków swojej rodziny, ale oni uważają poświęcenie za obowiązek - w przeciwieństwie do mnie. Coś innego musi być nie tak.

"Łowcy na ucztę powinni byli wrócić z gór zeszłej nocy - sygnalizuje Helena - na czas, by przygotować swoje ofiary na kolację z okazji zbiorów. Po żadnym z nich nie było śladu. Nawet Da."

Stawiam Sairę na nogi i patrzę, jak pomyka w stronę wioski. Każdej jesieni myśliwi wyruszają na południe w kierunku Gór Gravenna, mając nadzieję na złapanie i zabicie kilku Wielkich Rogów na kolację. Między naszą doliną a górami znajdują się rozrzucone wsie i małe miasteczka, ale poza tym ziemia jest pasmem falujących wzgórz i otwartych łąk. To z pewnością nie jest niebezpieczna wędrówka dla myśliwych, którzy przemierzają te tereny od lat.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zatarte granice między dobrem a złem"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści