Pozostać niewidzialnym

Prolog (1)

========================

Prolog

========================

Unosząc swoją czarną torbę, doktor Horace Croft tupał po nierównym chodniku. Mimo popołudniowego słońca ulica była cicha, a powietrze gęste od strachu. Drzwi sklepów były zamknięte i zaryglowane, a z okien spoglądało zbyt wiele zatroskanych twarzy. Przez piętnaście lat Londyn obawiał się cholery. Teraz nadeszła.

Croft próbował się przygotować, studiując pierwsze raporty o epidemii z Indii, Rosji i Japonii. Jako człowiek niereligijny modlił się cicho o ulgę, gdy epidemia z 1827 roku zginęła na Kaukazie, zanim dotarła do Europy. Głupio z jego strony. Cztery lata później śmiertelna choroba przeszła z ciemnych lasów Wschodu na mroczne Bałkany. W następnym roku wdarła się na skaliste wybrzeża Anglii. Cudem udało się powstrzymać epidemię w Sunderlandzie, ale to było wytchnienie, a nie odpoczynek. Trzy miesiące później choroba wybuchła w Londynie.

Już dzisiaj wykonał dziesięć telefonów, wszystkie w promieniu mili od siebie. Zmarszczył brwi, wciąż zaniepokojony ostatnim z nich.

Jemmy Watt po raz pierwszy przysłał go wczoraj, by opatrzył jego gorączkującą żonę. Dziś ona nie żyła. Tak samo jej dzieci, a Jemmy gwałtownie słabł. Byłby to cud, gdyby Croft znalazł go jutro żywego. Ta choroba była zbyt silna, by z nią walczyć. Co gorsza, chłopcy z parafii byli tchórzami, nie chcieli przyjść po ciała rodziny Jemmy'ego. Croft krzyczał i przeklinał, ostrzegając ich przed pozostawianiem zwłok będących siedliskiem zarazy, aż w końcu je usunął, ale nie przed zawiązaniem płótna wokół twarzy jako tarczy przed miazmą choroby. Przez te wszystkie krzyki Croftowi zaschło w gardle jak kartka papieru.

Jeszcze jeden przystanek, zanim będzie mógł wrócić do domu. Przynajmniej z tym pacjentem miał jakąś nadzieję. Francis Beady, zawiadowca, już nie żył, tydzień temu pogrzebany w wapnie palonym, ale żona, Margaret, ignorowała żałobę z żelazną wolą. Wczoraj, choć skąpa i cienka, była zdeterminowana, by utrzymać przy życiu schorowaną teściową. Co lepsze, jej dziecko i niemowlę były jeszcze zdrowe. Zostawił Margaret Beady z nalewką z kory wierzby na gorączkę i instrukcjami, aby uzyskać pomoc w opiece nad teściową, choć wiedzieli, że nikt nie przyjdzie.

"Spróbuję, doktorze", powiedziała Margaret, łyżką podając wodę między suche usta teściowej, podczas gdy mała dziewczynka - zaledwie osiem lub dziewięć - odbijała dziecko na swoim kolanie. Staruszka zdawała się skręcać do przodu.

Tak, spodziewał się zobaczyć poprawę w domu Beady'ego. Sklep był oczywiście zamknięty, więc zapukał głośno do drzwi. Żadnej odpowiedzi. Sprawdził swój zegarek. Pani Beady wiedziała, że ma się go spodziewać.

"Pani Beady!" Nadal nic nie słychać. Zmartwiony, zagrzechotał klamką. Poruszyła się pod jego dłonią. Odblokowana. Horacy zmarszczył brwi. To nie było w stylu pani Beady, ale niebezpieczeństwo wtargnięcia było niewielkie. Wszyscy sąsiedzi wiedzieli o ich przypadłości. Croft wkroczył do środka, mijając słabo oświetlone półki z zeszytami i papierami. W ciągu zaledwie tygodnia lady nabrały warstwy kurzu.

To był mały sklep, ale Beadysowie zarabiali lepiej niż Jemmy Watt. Nie żeby pieniądze zniechęcały do cholery, czy czyniły ją mniej śmiertelną. Wszedł po schodach do pokoi rodziny na drugim piętrze. "Pani Beady?" Było zbyt cicho, a charakterystyczny smród unosił się na półpiętrze. Pogodzony z tym, co zastanie, Croft wszedł do środka, stąpając po porzuconych na podłodze klockach z zabawkami.

W sypialni znalazł zmarnowane ciało teściowej, ale pani Beady była już na tyle zdrowa, że przykryła je prześcieradłem. Pani Beady była skulona na podłodze w salonie, jej włosy były jeszcze wilgotne, a usta popękane. Dziecko leżało obok niej. Musiało potem umrzeć, bo leżało odkryte w kałuży brudu, a Croft wiedział, że Margaret nie była kobietą, która zostawiłaby swoje dziecko bez opieki. Westchnął i wyprostował się, szarpiąc za płaszcz. Co do starszego dziecka...

Croft rozejrzał się dookoła. Nie mógł jej dostrzec. "Panna Beady?" Nie znał imienia dziewczynki. "Panna Beady!"

Bardziej poczuł niż usłyszał słaby wydech. Była za nim, skulona głęboko w obdrapanym fotelu. Odchylił jej podbródek - wciąż żyła, jej skóra była gorąca, oczy nie skupione. Sięgnął po puls, marszcząc brwi, gdy liczył powolne, nitkowate uderzenia, zauważając drżenie jej palców. W drugiej ręce, opartej o brzuch, trzymała łyżkę. Miednica obok niej była pusta. Jej usta poruszyły się i choć nie udało jej się wydobyć żadnego dźwięku, mógł niemal usłyszeć trzask jej łuszczącej się skóry.

Woda - wymruczała. W pokoju nie było żadnej.

"Zaraz wracam", powiedział i poszedł do kuchni. Nie było wody, ale w czajniczku na stole był cal zimnego naparu, który zamulił się na dnie. To by się nadało.

Próbował kapać na jej usta, ale ciecz uciekła, zanim zdążyła ją złapać. Zaniepokojony, nasączył go chusteczką. Kiedy położył mokry kambryk na jej ustach, przyssała się. Jej palce, już szkieletowo cienkie - cholera była przerażająco agresywna - podniosły się, by chwycić tkaninę. Pozwolił jej pracować nad nią, a potem musiał ją oderwać, żeby znowu się namoczyła. Jej chwyt był silniejszy, niż się spodziewał, ale ostrzegł się przed nadzieją. Łatwo było, przygnębiająco łatwo, wyobrazić sobie pacjentów wyglądających lepiej. Czy nie myślał, że staruszka przetrwa? To dziecko wyglądało na kruche jak pączek mniszka.

Nie mogła tu zostać sama. Trzeba ją wykąpać i włożyć w czyste ubranie. Ktoś musi namoczyć dla niej chusteczkę i, najprawdopodobniej, czuwać, aż się podda i umrze.

Aha. Były tam zasłony. Wystarczająco dobre, i prawdopodobnie najczystsza pościel w domu. Dwoma rękami Croft chwycił zabrudzoną koszulę nocną dziecka i rozdarł ją z przodu. Zatrzepotała się, ale czy to jego ręce, czy hałas ją zaniepokoił, nie potrafił powiedzieć. Była zbyt niebieska, zbyt chuda. Z oszczędnymi, sprawnymi ruchami chirurga pola walki, oderwał brudną szatę i pociągnął za zasłony. Pręt pękł, a pierścienie rozerwały się i rozbiły na podłodze w kłębach kurzu i tynku, gdy światło słoneczne wbiło się do pokoju. Zacisnął oczy i zakaszlał. Dziewczyna wydała z siebie jakiś dźwięk. Pochylając się bliżej, skatalogował migotanie jej wydrążonych oczu, drżenie warg.




Prolog (2)

"Cicho. Przykryjemy cię. Te zasłony wystarczą."

Podniósł ją i owinął ją w jardy mocnego materiału. Nawet z owinięciem, nie czuła się cięższa niż dobrej wielkości border collie. Croft był solidny i przyzwyczajony do dźwigania ciężaru, ale dodatkowa tkanina stanowiła zagrożenie, plącząc mu ręce. Zapętlił ją wokół jej wiotkich nóg i zaniósł po schodach. Nikt nie zatrzymał go po drodze do wyjścia, ale zmusił się do zapukania do drzwi sąsiada.

"Musi pani posłać po kogoś, żeby wyniósł ciała" - powiedział do zmęczonej kobiety, zerkającej podejrzliwie przez wizjer.

Zamrugała. Croft oparł się pragnieniu, by ją wysadzić. Ta głupia kobieta musiała wiedzieć, że Beadysowie są chorzy, ale nie ruszyła się ani o cal, żeby im pomóc. "A ta?", zapytała.

"Wezmę ją."

Kobieta nie kłóciła się, ślepa lub obojętna na jego pogardę. Na ulicy oczy, które odnalazły jego i jego brzemię, odwróciły się. Zanim dotarł do domu, ciężko oddychał, nie mogąc opanować klucza. Musiał zapukać i poczekać na swoją gospodynię.

"Co to jest?" zażądała. "Nie można wnosić trupów frontowymi drzwiami". Jego regularne dostawy zawsze przychodziły w martwej nocy, na tyłach, ponieważ afiszowanie się tym, że kupuje kradzione ciała było dobrym sposobem na rozbicie okien.

"Ten jest żywy. Blokuje mi pani drogę, pani Phipps."

Jej twarz zbladła. "Nie można tu sprowadzać cholery!" Ale odsunęła się na bok. Croft pomaszerował na górę, pani Phipps wściekła za nim. "Ona jest chora! Co mam z nią zrobić?"

"Dajcie jej trochę wody. Nie, słodkiej herbaty. Spróbujemy tego. I przynieś coś dla niej do ubrania. Jedna z moich koszul wystarczy. Potrzebuję twojej pomocy, żeby ją wykąpać."

Brak odpowiedzi. Obejrzał się za siebie, mierząc swoją gospodynię surowym spojrzeniem. "Wszyscy w jej rodzinie nie żyją".

Pani Phipps westchnęła z ekscytacją. "A ty myślisz, że możesz ją uratować".

Horace uniósł jedną stronę ust. Z dziewczyną w jego ramionach, nie sposób było wzruszyć ramionami. "Prawdopodobnie nie. Ale spróbuję." Kiedy dotarł na kolejne piętro, zawołała za nim. "Tylko nie niebieski pokój gościnny! To są najlepsze prześcieradła!"

* * *

W przeciwieństwie do swojej pracodawczyni, pani Phipps była religijna. Kiedy przybyła z gąbką i miednicą wody, zapomniała o swoim pragnieniu zabezpieczenia najlepszej domowej bielizny. "Bóg w niebie" - mruknęła. Skóra dziewczyny była niemal przezroczysta, jej oczy zatopione w zagłębieniach śliwkowo-czarnego sińca. Jej ciemnoblond włosy rozsypały się w splątanej masie o poszewkę.

"Nie próbuj mówić". Pani Phipps wysunęła się do przodu ze swoją mokrą gąbką. "Oszczędzaj siły, dziecko".

Dziewczynka poprawiła się z początku, potem słabła przez kilka dni, aż była cienka jak skorupka jajka. Herbata i rosół wlewane do niej tak pracowicie przechodziły przez nią, nie zmieniając nawet koloru. Kiedy zrobiła się szara jak popiół i sucha jak papier, doktor Croft potarł brodę, a pani Phipps poszła do spiżarni, żeby bez obserwacji wykręcić sobie ręce. Potem nastawiła szczękę i pomaszerowała z powrotem na górę, aby dawkować, okładać i kąpać, zdecydowana jak każdy żołnierz stojący w obliczu beznadziejnej bitwy. Kiedy gorączka minęła i dziewczynka zapadła w naturalny sen, pani Phipps zapłakała.

Lekarz rzucił na nią karcące spojrzenie. "Nie bądź sentymentalna", powiedział. Skończył mierzyć puls dziecka i poszedł na krzesło przy oknie, aby zanotować swoje zapiski.

Za późno. Pani Phipps była po czterdziestce, bez męża. "Pan Phipps" był koniecznym wynalazkiem ze względu na jej awans, dwadzieścia lat temu, z pokojówki na piętrze na gosposię. Dla pani Phipps cicha dziewczynka budząca się we śnie nie była już pacjentką. Była cudem, dzieckiem przyniesionym przez rzekę w koszu z sitowia. A pani Phipps nie znała nawet chrześcijańskiego imienia dziecka.

Gdy tylko mała odzyskała mowę, gospodyni poruszyła ten temat między łyżkami rosołu. "Teraz, gdy się cerujesz, chciałabym nazwać cię czymś oprócz panny Beady", powiedziała, obserwując gardło dziewczynki. "Dobrze. Przełknij to w całości. Weź jeszcze jedną łyżkę." Plamiła kroplę rosołu miękką serwetką. "Jak nazywali cię rodzice?"

Dziecko zamrugało, ale samotna łza uciekła, pozostawiając za sobą lśniący srebrny ślad, jak ślimaki tak szkodliwe dla krzewów róż pani Phipps pielęgnowanych w skrawku ziemi za domem.

"Czy oni odeszli?" Jej ciemne oczy krążyły po cieniach pokoju, szukając.

Pani Phipps przytaknęła, nie mogąc mówić.

"Wszyscy z nich? Peter?"

"Wszyscy oprócz ciebie." Pokonana przez swoją porażkę ze słowami, pani Phipps przycisnęła dziecko do siebie, zaskoczona, gdy małe palce przylgnęły do niej.

Dziecko zamknęło oczy przed bólem i wyszeptało: "Mam na imię Eleanor".

"To ładne imię". Pani Phipps pieściła dłoń dziewczynki, zaskoczona, że gest przyszedł bez zastanowienia. Nie miała doświadczenia z dziećmi.

"Nazywali mnie Nora".

"I ja też będę. Jeszcze tylko dwie łyżki". Odstawiając pustą filiżankę, pani Phipps wygładziła włosy Nory, po czym pomyślała lepiej i poszła po grzebień. Rozplątała plątaninę i byłaby związała wiotkie pasma z powrotem wstążką, ale Nora spała.

* * *

Po raz pierwszy, gdy Nora była na tyle zdrowa, by opuścić łóżko i zjeść kleik na krześle przy ognisku, pani Phipps zamknęła drzwi sypialni Nory, zeszła na palcach na dół i spotkała się z lekarzem w jego gabinecie. Upewniła się, że jego drzwi też są zamknięte.

"Eh?" Dr Croft spojrzał w górę.

"Wciąż lepiej."

"Dobrze, dobrze." Spojrzał w dół na swój notatnik, ale pani Phipps zignorowała ten sygnał zwolnienia.

"Proszę pana, chciałabym wiedzieć, co pan zamierza z Norą".

"Kto?" Spojrzał w górę w zakłopotaniu.

Pani Phipps lubiła i szanowała swoją pracodawczynię. Zazwyczaj. "Panna Eleanor Beady, dziewczyna, którą przywiózł pan do domu, abym ściągnął ją z powrotem z grobu".

"Przypuszczam, że będziemy musieli dowiedzieć się, czy ma jakąś rodzinę".

Pani Phipps już się dowiedziała i upewniła się, że nie ma żadnej. Trzymając zgrabnie złożone ręce (choć nozdrza jej zaogniły się), wyjaśniła to lekarzowi.

"Może parafia -" Złapał jej surowe spojrzenie i przerwał myśl. "Mógłbym znaleźć dla niej szkołę, jak sądzę".

"Ona nie jest rybą. Nie możesz jej wyrzucić z powrotem." Nigdy wcześniej nie używała z nim tak cierpkiego głosu. "Chcę ją zatrzymać".

"Gdzie?"

"W niebieskim pokoju, oczywiście. Nie zamierzam jej przechowywać w jakiejś szafce."

"Ale dlaczego?"

Ostre jak skalpel pytanie zdezorientowało ją. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Pani Phipps wiedziała tylko, że potrzebuje dziewczynki, że będzie płakać przez wiele dni, jeśli ją straci. Nie mogąc się odezwać, zacisnęła wargi, a doktor Croft, który regularnie musiał wyłapywać to, co ludzie byli bezradni w mówieniu, nagle zrozumiał, że to sprawa emocjonalna. Nie lubił nadmiernie antagonizować swojej gospodyni. Była jedyną kobietą w Anglii, która tolerowała ścieranie kurzu wokół odciętych części ciała. Kiwnął raz głową i wrócił do pisania. "Nieważne. Doskonały pomysł. Równie dobrze można zatrzymać dziewczynę. Za rok lub dwa, kiedy cholera wróci do Londynu, będę mógł zaobserwować, czy zyskała jakąś odporność."

Pani Phipps zaniemówiła, ale postanowiła przeoczyć jego bezduszne słowa. Wygrała.




Rozdział 1 (1)

========================

Rozdział 1

========================

Trzynaście lat później. 1845.

Nora odepchnęła zbłąkany lok z wilgotnego czoła. Poranna mgła nad Tamizą nie chciała się podnieść, zbierając letni upał jak mokrą szmatę rozpostartą nad miastem. Fetowate zapachy utrzymywały się na ulicach, wdzierając się do domu. Nawet tolerancyjny nos Nory zmarszczył się. Przycisnęła do twarzy pachnącą chusteczkę i pospiesznie otworzyła drzwi wejściowe.

Kolejny kandydat. Potrzebowali nowego hallboya, takiego o rzadkich i drogich cechach: Domostwo doktora Crofta wymagało służących, którzy byli cisi i dyskretni. Jak dotąd rozmowy kwalifikacyjne Nory nie przynosiły rezultatów. Potknęła się o pomarszczony dywanik w holu i przeklęła cicho, w połowie za dywanik, a w połowie za chłopca, który nie wiedział, jak korzystać z tylnego wejścia.

Z poirytowaną miną, wyrwała drzwi. "Spodziewałam się ciebie z tyłu," oznajmiła.

"Pardon?"

Oczy Nory dostosowały się do ostrego światła zewnętrznego. O nie. Z pewnością nie był to hallboy. To był mężczyzna, wysoki, noszący zadbaną brodę, która nie zdołała ukryć jego młodości. W rękach niósł kosztowny bobrowy kapelusz. Nora odkurzyła dłonie o swoją pomarszczoną spódnicę i przeorganizowała twarz w zawadiacki uśmiech. "Strasznie mi przykro. Czy mogę panu pomóc?"

Zawahał się. "Czy miałem iść na tyły? Czy to tam znajduje się klinika?"

Ah. Nowy pacjent, z wyglądu Mayfair. Nora zarumieniła się i zastanawiała się, dlaczego przyszedł tutaj, zamiast posłać po doktora Crofta. Może cierpiał na prywatną dolegliwość, taką, która pochodziła z hałaśliwych klubów i wolnych kobiet. Ten był wystarczająco przystojny, by wpakować się w takie kłopoty. Ludzie podróżowali dalej, by ukryć takie rzeczy przed sąsiadami. Albo żonami.

Nora przeczyściła gardło. "Bardzo mi przykro. Obawiam się, że dr Croft musiał wyjść. Potrzebowali go w szpitalu, aby pokryć wykład innego lekarza. Jeśli wróci pani za godzinę... Albo może pani wejść i poczekać". Proszę, nie pozwól mu wejść i czekać. Tego ranka była zbyt zajęta wywiadami, by zbadać stan salonu.

"Chętnie poczekam. Może mogłabym przejrzeć pokoje konsultacyjne?"

Nora zamrugała. Czy go uraziła? Czy po przybyciu aż na Great Queen Street uważał ich klinikę za gorszą? To prawda, że okolica była wyblakła, a dom zaniedbany, ale klinika była jasna i nieskazitelna.

"Albo jeśli mój pokój jest gotowy, mógłbym rozpakować swoje torby", powiedział.

"Torby?" Dopiero w tym momencie Nora dostrzegła bagaże obok niego na frontowym stoopie. Czy zamierzał zostać? Nie było żadnych operacji zaplanowanych na ten dzień, ale to nie znaczyło, że dr Croft nie obiecał czegoś i nie zapomniał poinformować Nory.

"Obawiam się, że dałam się zaskoczyć" - przyznała Nora. "Nie wiedziałam, że dr Croft spodziewa się nocnego pacjenta, ale z przyjemnością przygotuję pokój".

"Przykro mi," odpowiedział mężczyzna, wcale nie brzmiąc przepraszająco. "Myślę, że jesteśmy zdezorientowani. Pozwólcie, że dokonam właściwego wprowadzenia. Jestem dr Daniel Gibson, nowy pod-chirurg."

Jej usta się otworzyły. "Pod chirurgiem czego?" udało jej się w końcu zapytać.

Wycofał wyciągniętą rękę, której nie zauważyła. "Tego zakładu. Dr Croft mnie zatrudnił. Z pewnością mówił o mnie..." Głos dr Gibsona ucichł, gdy spojrzał na jej zszokowaną twarz.

Dzień nadszedł - gorący i monotonny, jak każdy inny poranek, z wyjątkiem tego, że dzisiaj wpatrywała się w twarz swojego zastępcy. Uśmiechnął się. Czy próbował ją oczarować?

Korzystając z jej zaskoczenia, mężczyzna podniósł swoje torby i wszedł do sali. Jego buty były niemożliwie błyszczące po poruszaniu się po ich ruchliwej ulicy, jakby kurz odmówił przylgnięcia do niego.

Pani Phipps pojawiła się na łokciu Nory. Dobrze. Sojusznik. "Czy jest tu jakiś problem?"

"Ten człowiek twierdzi, że został zatrudniony przez lekarza jako podchirurg. Tutaj!"

"Nigdy!" Pani Phipps puffed, squaring jej drobne ramiona. Była ledwie wzrostu kucyka drogowego i szczupła jak żerdzie, do których je przywiązali, ale wysoki mężczyzna przełknął nieprzyjemnie pod jej spojrzeniem. "Czy kiedykolwiek nauczymy się nie być zszokowani?" zapytała, rzucając oczy na sufit.

"Cóż, swobodnie przyznaję, że jestem". Nora złożyła ręce i posadziła się przed mężczyzną, aby powstrzymać dalsze wtargnięcia. "Dr Croft nie mógł cię zatrudnić. Nie bez konsultacji ze mną - z resztą domowników, mam na myśli. To niemożliwe. W międzyczasie..."

"W międzyczasie, może ktoś mógłby wziąć mój płaszcz? Jest dziś nienaturalnie ciepło." Odłożył obie torby i zabrał się do pracy rozpinając swój wielki płaszcz.

Nora zaczęła się kłócić, ale pani Phipps rzuciła surowe spojrzenie. "Jestem pewna, że dr Croft wyjaśni," szepnęła do Nory. "Jak pan powiedział, że nazywa się pan...?".

"Dr Gibson. Daniel Gibson." Przechylił głowę. "Dziękuję za bycie tak gościnnym," powiedział.

Pani Phipps odwzajemniła jego uśmiech i zaproponowała, "Będę musiała Cookowi przygotować kanapkę, skoro przebył pan całą tę drogę".

"To byłoby urocze. Może po tym, jak zobaczę klinikę".

"Z pewnością," powiedziała pani Phipps.

Poprowadziła go w dół korytarza, pozostawiając Norę porzuconą z jego bagażem w wejściu. Ten niesforny lok, wyczuwając przegraną Nory, uwolnił się i wylądował na środku jej czoła. Odrzucając go, pospieszyła za nimi.

Zaokrągliła róg i prawie zderzyła się z mężczyzną. Zatrzymał się, by pomarudzić na szczególnie przesadzony obraz statku miotanego sztormem, niestety wiszący niefortunnie. Wyciągnął rękę i wyprostował go, zerkając na nią.

Nora stłumiła stęknięcie, boleśnie świadoma zużytego dywanu w korytarzu, swojej służbowej sukienki, zderzenia zniszczonej wspaniałości i użyteczności w armaturze. Gibson (nie myślała o nim jako o lekarzu, dopóki nie udowodni swoich umiejętności) nie należał do tego miejsca. Jego nienaganna postawa i maniery rodem z Mayfair były dla Nory równie ścierne jak grysik na języku. Może gdyby szczerze obejrzał dom, zdecydowałby się nie zostawać. Nora przyspieszyła kroku, dotrzymując mu kroku, gdy spieszył za panią Phipps do kliniki.




Rozdział 1 (2)

* * *

To było deczko niezręczne. Daniel zmarszczył brwi, przeklinając roztargnienie Crofta. Być może przyjazd tutaj był błędem. Jego rodzina z pewnością tak uważała, ale on się upierał. Miał szczęście, mówił im, że ma szansę uczyć się u tak szanowanego chirurga jak doktor Croft.

Oczywiście żadne z nich - ojciec, matka, Lillian, Mae - nie rozumiało, dlaczego w ogóle chciał studiować chirurgię. Próbował tłumaczyć, że chirurgia to awangarda odkryć naukowych, wyzwanie, próba sił, zestaw umiejętności, które ratują życie. Matka zmiękła na myśl o sławie i sukcesie, ale ta sprzeczka o jego przyjazd sprawiła, że Daniel zwątpił w mądrość swojego wyboru. Chirurgia? W rzeczy samej.

Gospodyni wyglądała jak prawdziwy martinet, krocząc przed nim, jej spódnice kołysały się z niemal matematyczną precyzją. A co do tej drugiej... Była złośliwa, marudna i wyraźnie nie nadawała się do roli żony chirurga. Nic dziwnego, że Croft nigdy o niej nie wspominał. Jeśli zajmował się tym w domu, to może to tłumaczyło jego roztargnione pomruki i długie godziny przy stole do sekcji. Młoda żona była niezłym łupem dla zrzędliwego mężczyzny w średnim wieku, ale Croft drogo za nią płacił.

Przynajmniej nie musisz się o nią martwić. Znoszenie niektórych kobiecych złośliwości - i ekscentryczności, pomyślał Daniel, dostrzegając plik banknotów obciążonych ogromną czaszką - to niewielka cena. Horace Croft był cenionym chirurgiem. Jego wykłady w szpitalu św. Bartłomieja były zawsze niemożliwie zatłoczone, a w swojej prywatnej klinice od lat nie przyjmował żadnego asystenta. Wielu mężczyzn zazdrościło Danielowi tej pozycji.

Musiałby po prostu uzbroić się w cierpliwość wobec roztargnionego Crofta i spróbować wywrzeć bardziej przychylne wrażenie na kobietach w domu. To nie była ich wina, że nie wiedziały, by się go spodziewać. "Przepraszam, że moje przybycie spowodowało tyle niedogodności. Nagły gość w domu to nie lada niespodzianka."

Gospodyni westchnęła. "Jestem przyzwyczajona do niespodzianek po prawie dwudziestu latach pracy z doktorem". Jej usta zatrzasnęły się jak pudełko po cygarach na napiętych zawiasach. Młoda dama, idąca obok niego, nic nie powiedziała.

Nie musieli go polubić od razu. Jeśli potrzeba było czasu, by zasłużyć na ich łaski, niech tak będzie. Przynajmniej gospodyni uznała jego przeprosiny. Cokolwiek ludzie mówili, w dużych mieszkaniach gosposia była kobietą domu. Kiedy już ją mocno przekonał do siebie, spróbowałby wejść w łaski pani Croft, ale gdyby to się nie udało, zawsze pozostawał kucharz. Daniel miał słabość do toffi trifle.

Imiona byłyby jednak miłe. Mieli swoje, a on czuł się nieswojo, nie wiedząc, jak je nazwać.

Gospodyni zatrzymała się na końcu korytarza. "Klinika jest w tę stronę".

Młoda kobieta u jego boku zesztywniała. "Nie wiemy-"

Daniel odezwał się, jego myśli o przyjaznych uwerturach zapomniały. Nadszedł czas, aby nalegać - stanowczo, ale po dżentelmeńsku. "Jestem tu na zaproszenie doktora Crofta, madam. Nie jestem kłamcą."

Wpatrywała się w niego mulistycznie, praktycznie wyzywając go, by przeszedł.

Gospodyni wstawiła się. "Pokażę mu klinikę." Mówiła do dziewczyny, patrząc obok niego. "Jeśli zdecydujesz się na pokój dla dr Gibsona?"

Kiwnęła raz, ostro. "Tak, pani Phipps." Wyszła bez kolejnego słowa. Daniel uznał, że zdecydowanie lepiej dogadałby się z gospodynią.

"Tędy," zawołała starsza pani.

Daniel dotrzymał jej kroku. "Mam nadzieję, że pani Croft przeoczy nasz niezręczny początek".

"Kto?" zapytała ostro, jej natarczywe kroki straciły swój stały rytm.

"Dama, pani Croft." Nie miała zapewne dnia powyżej dwudziestu lat, co stawiało ją trzydzieści lat za mężem. Miała śliczną cerę, zupełnie nieskażoną ospą. Z pewnością należałaby do tych zaszczepionych. Doktor Croft był jawnym zwolennikiem tego zabiegu.

"Nie ma pani Croft". Niechętny uśmiech przeciął linie marszczące policzki gospodyni. "Chyba że poszedł i złapał żonę dziś rano, tak samo jak pani. Nigdy nie wiadomo."

Daniel zmarszczył brwi i zrobił pauzę, by przepikować tę nową zagadkę. "Ale ta pani w drzwiach? Proszę mi wybaczyć. Myślałem, że to żona lekarza. Powiedział mi specjalnie, że nie ma dzieci."

"On też nie." Cierpliwość gospodyni słabła. Prychnęła, jakby chciała powiedzieć, że obcy człowiek pojawiający się z londyńskich ulic i ogłaszający, że ma zamieszkać w jej domu, mógł być prawie tolerowany, ale wścibski mężczyzna był nieznośny. "Poznałaś jego podopieczną, pannę Eleanor Beady. Prowadzi dom i pomaga zarządzać kliniką. Doktor mógł o niej nie wspominać, ale sugeruję, żebyś okazał jej najwyższy szacunek." Surowy ucisk jej warg dał do zrozumienia, że było to znacznie więcej niż sugestia. Zastanawiał się, czy ładna podopieczna była dzieckiem bękarta, czy sierotą krewnego.

"Oczywiście. Przepraszam." Daniel policzył, ile razy przepraszał w ciągu ostatnich pięciu minut i nie przejmował się tym rachunkiem. Zwłaszcza gdy jego jedynym przestępstwem było przybycie na umówioną godzinę, dobrze zaprezentowane i punktualne.

Gospodyni zaprowadziła go na dół, do pokoju wyłożonego regałami z książkami i szufladami z etykietami, a także do poobijanego biurka. "Lekarz konsultuje się tutaj. Ma salę operacyjną w miejscu, gdzie kiedyś było atrium. Najlepsze światło." Machnęła głową w stronę drzwi. "Planuje przekształcić salę dla służby w więcej pokoi rekonwalescencyjnych, kiedy się rozbuduje, co każe się zastanawiać, gdzie służba będzie jadła".

Daniel skinął głową, jakby ogromnie zainteresowany, choć nie zastanawiał się nad niczym takim. Zastanawiał się, jak doktor Croft powstrzymał ciekawskich gapiów od oglądania krwawych operacji w szklanym atrium. Z pewnością latem musi tam wrzeć, a w szpitalu Świętego Bartłomieja Croft zawsze zalecał utrzymywanie pacjentów w chłodzie.

Gospodyni kontynuowała, rozgrzewając się do tematu swoich domowych trudności. "Oczywiście, jest tylko ja i Cook, że mieszkają w, i obaj mamy pokoje na górze. Pozostała służba mieszka na zewnątrz i przychodzi w ciągu dnia. Dziwne, ale jest." Zacisnęła ręce w węzeł, ośmielając go do argumentacji.




Rozdział 1 (3)

"Jestem pewien, że zarządzasz sprawami w sposób godny podziwu". Nie znalazłaby u niego żadnych skarg, tak długo jak rano była mocna kawa i mnóstwo pacjentów do obejrzenia. "Gdzie lekarz będzie oczekiwał mojego pobytu?"

Westchnęła i potarła czoło. "Nie jestem jeszcze pewna. Mamy kilka pustych pokoi po jego stronie domu, choć to ponura perspektywa, bo są pełne jego okazów. Trzecie piętro jest ładniejsze, ale nie mogę mieć cię w pobliżu pokoi moich lub Eleanor."

"Na pewno nie", zgodził się szybko. Myśl o wpadnięciu na gospodynię w jej szlafroku w drodze do kąpieli wywołała wewnętrzny dreszcz. Uśmiechnął się owczo. "Obawiam się, że nie wychwyciłem pani nazwiska".

"Łaskawie. Co ja sobie myślę? Jestem pani Phipps, gospodyni, i pomimo tego, co widziałeś, jestem ogólnie przyzwyczajony do zamieszania." Jej oczy zwęziły się. "Choć mam nadzieję, że jesteś mniej zapominalska niż dr Croft. Jeden z niego wystarczy. A ja nie dbam o panów, którzy zostawiają kawałki leżące w pobliżu".

"Spędziłem lata w szkole medycznej bez lokaja. Jestem przyzwyczajony do sprzątania po sobie" - zapewnił ją Daniel.

Wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym wybuchła śmiechem. "Panie kochany, doktorze, nie myślałam o pończochach czy krawatach. Miałam na myśli kości i inne rzeczy. Nie dalej jak wczoraj po południu znalazłem chusteczkę owiniętą wokół odciętego kciuka. Dr Croft zapomniał ją odłożyć".

"Jakie to straszne," mruknął. "Robię co mogę, aby moi pacjenci byli w jednym kawałku".

Dała aprobujące skinienie głowy. "Cóż, to już coś. Tędy, doktorze. Jestem pewna, że będzie pan chciał rzucić okiem na operację." Poprowadziła go w górę półkilkudziesięcioma schodami. Były nowsze niż reszta domu i otwierały się na czarną jaskinię. "Daj mi tylko chwilę z zasłonami okiennymi," powiedziała.

Usłyszał, jak coś kombinuje, a potem zamrugał, uderzony w twarz lancą słonecznego światła.

"Pozwól mi pomóc." Daniel przeszedł przez pokój i sięgnął po kolejny sznurek. Pociągnął go mocno, podnosząc klosz tak daleko, jak się dało i podwajając światło w zamkniętym szkłem pomieszczeniu. Okręcił sznurek wokół knagi, żeby klosz pozostał w górze i cofnął się.

Dom może być obdrapany, pomyślał, ale gabinet jest niesamowity. Kamienne ściany dochodziły tylko do wysokości pasa, a szklane tafle wypełniały pozostałe ściany i cały sufit. Były one teraz zakryte serią grubych okiennych żaluzji, z wyjątkiem dwóch paneli, które podnieśli, a światło tylko z tego segmentu wypełniało cały pokój.

"Żaluzje są trochę kłopotliwe" - powiedziała pani Phipps przy jego łokciu.

"Nie, są doskonałe" - odparł Daniel. Ciemne i grube na zewnątrz, po opuszczeniu osłaniały pokój przed słonecznym ciepłem. Podłoga z łupków utrzymywała pokój w przyjemnym chłodzie. W nocy lub w gorące dni, przy opuszczonych zasłonach, biała płócienna podszewka odbijała i wzmacniała każde światło lampy.

Wyszorowane blaty lśniły bielą jak deski holystonowe fregaty marynarki wojennej, a błyszczące umywalki stały odwrócone do góry nogami, by wyschnąć w schludnym rzędzie na szafkach wyłożonych na dwóch ścianach. Taca z narzędziami czekała pod warstwą wybielonego lnianego ręcznika. Pod zapachem ługu wyczuwał zapach krwi, ale na tyle słaby, że nie mógł być pewien. Nie było śladu kurzu, ani tym bardziej plam. Cztery wysokie lustra w drewnianych ramach stały wzdłuż jednej z pustych ścian, a z metalowych wsporników opasujących dach zwisał system krążków - do lamp? A może do nakładania trakcji? A tam, obok drzwi...

"Dlaczego jest tam sztaluga?" zapytał Daniel.

Pani Phipps zakaszlała. "Czasami dr Croft zleca artyście, żeby przyszedł zrobić rysunki różnych okazów".

"Oczywiście." Daniel powinien był się zorientować. Dr Croft był znany z jakości ilustracji, które tak często towarzyszyły jego raportom. "Nie mogę się doczekać spotkania z tym człowiekiem".

"Powinniśmy zobaczyć o zdobyciu dla ciebie tej kanapki", powiedziała pani Phipps.

"Oczywiście." Zgodził się z grzeczności, mówiąc sobie, że wkrótce będzie miał okazję przyjrzeć się temu cudowi chirurgii, sprawdzić zawartość wielu dopasowanych szuflad i poznać działanie krążków na suficie. "Ten pokój jest wspaniale wyposażony. Jestem zaskoczony, że nie oferuje demonstracji -"

"Wpuszcza czasem kilku, ale teatry szpitalne są do tego lepiej wyposażone" - powiedziała szybko pani Phipps. "Ta przestrzeń jest zdecydowanie za mała".

Nie była duża, ale Daniel znał wielu mężczyzn, którzy chętnie stanęliby ramię w ramię i klatka piersiowa w plecy, żeby zobaczyć, jak doktor Croft pracuje w tym środowisku. Nie był jednak na tyle głupi, by zaprzeczyć pani Phipps i podążył za nią potulnie z powrotem do domu, po schodach i do przedpokoju.

"Nie, nie martw się o swoje sprawy", powiedziała mu. "Będę miał je wniesione na górę, gdy tylko pokój będzie gotowy. Możesz poczekać w pokoju konsultacyjnym dr Crofta, a ja przyślę twoją tacę. Dam znać doktorowi, że jesteś tutaj, jak tylko wejdzie."

Wprowadziła go do słabo oświetlonego pokoju wypełnionego tańczącymi cętkami kurzu i mamucimi, nitkowatymi krzesłami. Ciężkie drzwi zamknęły się za nią. Aby umilić sobie czas, Daniel przeszukiwał książki upchnięte na półkach, rechocząc na widok zniekształconego ludzkiego ucha pływającego w szklanym słoju. Oczywiście, Daniel widział o wiele gorsze rzeczy w szkole medycznej, ale spodziewał się zobaczyć tam okazy. Pociągnął sprytnie marynarkę i usadowił się na krześle doktora Crofta, nucąc, żeby odpędzić nerwy i poczekać na lunch. Miał nadzieję, że pieszczotliwa dziewczyna i pływające ucho nie popsuły mu apetytu. Jeszcze dziesięć minut temu umierał z głodu.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Pozostać niewidzialnym"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści