Znaki śmierci

Prolog

==========

PROLOG

==========

Zerknął na zegarek.

14:59 PM.

Za niecałą minutę miał zadzwonić szkolny dzwonek.

Ashley mieszkała tylko około dwunastu przecznic od liceum, mniej niż milę, i prawie zawsze pokonywała tę drogę sama. To była jego jedyna obawa - że dzisiaj będzie jedna z rzadkich okazji, kiedy będzie miała towarzystwo.

W ciągu pięciu minut od zakończenia zajęć znalazła się w zasięgu wzroku i serce mu się krajało, gdy zobaczył ją idącą z dwiema innymi dziewczynami wzdłuż Main Street. Zatrzymały się na skrzyżowaniu i rozmawiały. To nie mogło się udać. Musiały ją zostawić. Musieli.

Czuł, jak niepokój wzbiera w jego brzuchu. To miał być ten dzień.

Siedząc na przednim siedzeniu swojej furgonetki, próbował kontrolować to, co lubił nazywać swoim pierwotnym "ja". To było jego pierwotne ja, które pojawiało się, gdy przeprowadzał specjalne eksperymenty na swoich okazach w domu. To jego oryginalne ja pozwalało mu ignorować krzyki i błagania tych okazów, aby mógł skupić się na swojej ważnej pracy.

Musiał dobrze ukrywać swoje pierwotne ja. Przypomniał sobie, żeby nazywać je dziewczynami, a nie okazami. Przypomniał sobie, żeby używać właściwych imion, takich jak "Ashley". Przypominał sobie, że dla innych ludzi wygląda zupełnie normalnie i że jeśli będzie się tak zachowywał, nikt nie będzie mógł stwierdzić, co czai się w jego sercu.

Robił to od lat, zachowując się normalnie. Niektórzy ludzie nazywali go nawet gładkim. Podobało mu się to. Oznaczało to, że był świetnym aktorem. A dzięki temu, że prawie cały czas zachowywał się normalnie, w jakiś sposób wyrzeźbił sobie życie, którego niektórzy mogliby mu nawet pozazdrościć. Mógł ukrywać się na widoku.

A jednak teraz czuł, jak pęka w jego piersi, błagając o uwolnienie. Pragnienie stawało się lepsze od niego - musiał je powstrzymać.

Zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów, starając się zapamiętać instrukcje. Na ostatnim oddechu, wdychał przez pięć sekund, a następnie wydychał powoli, pozwalając, aby dźwięk, którego się nauczył, powoli wydostał się z jego ust.

"Ohhhmmm..."

Otworzył oczy - i poczuł przypływ ulgi. Jej dwie przyjaciółki skręciły na zachód Clubhouse Avenue w kierunku wody. Ashley szła dalej na południe samą Main Street, obok parku dla psów.

Niektóre popołudnia spędzała tam, patrząc, jak psy przedzierają się przez pokrytą wiórami drewnianymi ziemię w poszukiwaniu piłek tenisowych. Ale nie dzisiaj. Dziś szła z zamiarem, jakby miała gdzie być.

Gdyby wiedziała, co ją czeka, nie zawracałaby sobie głowy.

Ta myśl sprawiła, że uśmiechnął się do siebie.

Zawsze uważał, że jest atrakcyjna. A kiedy szedł ulicą za nią, upewniając się, że ustępuje miejsca kawalkadzie licealistów, po raz kolejny podziwiał jej szczupłe, wysportowane ciało surfera. Miała na sobie różową spódniczkę, która zatrzymała się tuż nad kolanami, i jasnoniebieski top, który ściśle ją obejmował.

Wykonał swój ruch.

Ogarnął go ciepły spokój. Uruchomił niekonwencjonalnie wyglądającego e-papierosa, który spoczywał na konsoli środkowej vana i delikatnie nacisnął stopę na pedał gazu.

Podjechał obok niej do vana i zawołał przez otwarte okno pasażera.

"Hej."

W pierwszej chwili wyglądała na zaskoczoną. Zmrużyła oczy w kierunku pojazdu, wyraźnie nie mogąc stwierdzić, kto to jest.

"To ja," powiedział swobodnie. Zaparkował furgonetkę, pochylił się i otworzył drzwi pasażera, aby mogła zobaczyć, kto to jest.

Pochyliła się trochę, żeby lepiej się przyjrzeć. Po chwili zobaczył coś w rodzaju uznania na jej twarzy.

"O, cześć, przepraszam," przeprosiła.

"Nie ma problemu," zapewnił ją, zanim wziął długi haust.

Przyjrzała się dokładniej urządzeniu w jego dłoni.

"Nigdy wcześniej nie widziałam takiego."

"Chcesz to sprawdzić?" zaproponował tak swobodnie, jak tylko mógł.

Przytaknęła i podeszła bliżej, pochylając się. Pochylił się w jej stronę również, jakby miał zamiar wyjąć go z ust i podać jej. Ale kiedy była w odległości około trzech stóp, kliknął mały przycisk na urządzeniu, co spowodowało otwarcie małej klamry, która rozpyliła substancję chemiczną prosto na jej twarz, w niewielkiej mgle. W tym samym momencie podniósł maskę do własnego nosa, aby samemu nie oddychać.

Było to tak subtelne i ciche, że Ashley nawet nie zauważyła. Zanim zdążyła zareagować, jej oczy zaczęły się zamykać, a ciało osuwać.

Była już pochylona do przodu, tracąc przytomność, a on musiał tylko sięgnąć po nią i ulżyć jej na siedzeniu pasażera. Dla postronnego obserwatora mogłoby to nawet wyglądać, jakby wsiadła z własnej woli.

Serce mu waliło, ale przypomniał sobie, żeby zachować spokój. Doszedł już tak daleko.

Sięgnął po okaz, pociągnął za sobą drzwi pasażera i odpowiednio zabezpieczył jej pasy bezpieczeństwa, a potem swoje. Wreszcie pozwolił sobie na ostatni powolny, głęboki wdech i wydech.

Kiedy był pewien, że wybrzeże jest czyste, wyjechał na ulicę.

Wkrótce wtopił się w popołudniowy ruch w południowej Kalifornii, jako kolejny dojeżdżający do pracy, próbujący odnaleźć się w morzu ludzi.




Prolog

==========

PROLOG

==========

Zerknął na zegarek.

14:59 PM.

Za niecałą minutę miał zadzwonić szkolny dzwonek.

Ashley mieszkała tylko około dwunastu przecznic od liceum, mniej niż milę, i prawie zawsze pokonywała tę drogę sama. To była jego jedyna obawa - że dzisiaj będzie jedna z rzadkich okazji, kiedy będzie miała towarzystwo.

W ciągu pięciu minut od zakończenia zajęć znalazła się w zasięgu wzroku i serce mu się krajało, gdy zobaczył ją idącą z dwiema innymi dziewczynami wzdłuż Main Street. Zatrzymały się na skrzyżowaniu i rozmawiały. To nie mogło się udać. Musiały ją zostawić. Musieli.

Poczuł, jak niepokój wzbiera w jego brzuchu. To miał być ten dzień.

Siedząc na przednim siedzeniu swojej furgonetki, próbował kontrolować to, co lubił nazywać swoim pierwotnym "ja". To było jego pierwotne ja, które wyłoniło się, gdy przeprowadzał swoje specjalne eksperymenty na swoich okazach w domu. To jego oryginalne ja pozwalało mu ignorować krzyki i błagania tych okazów, aby mógł skupić się na swojej ważnej pracy.

Musiał dobrze ukrywać swoje pierwotne ja. Przypomniał sobie, żeby nazywać je dziewczynami, a nie okazami. Przypomniał sobie, żeby używać właściwych imion, takich jak "Ashley". Przypominał sobie, że dla innych ludzi wygląda zupełnie normalnie i że jeśli będzie się tak zachowywał, nikt nie będzie mógł stwierdzić, co czai się w jego sercu.

Robił to od lat, zachowując się normalnie. Niektórzy ludzie nazywali go nawet gładkim. Podobało mu się to. Oznaczało to, że był świetnym aktorem. A dzięki temu, że prawie cały czas zachowywał się normalnie, udało mu się w jakiś sposób wyrzeźbić życie, którego niektórzy mogliby mu nawet pozazdrościć. Mógł ukrywać się na widoku.

A jednak teraz czuł, jak pęka w jego piersi, błagając o uwolnienie. Pragnienie stawało się lepsze od niego - musiał je powstrzymać.

Zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów, starając się zapamiętać instrukcje. Na ostatnim oddechu, wdychał przez pięć sekund, a następnie wydychał powoli, pozwalając, aby dźwięk, którego się nauczył, powoli wydostał się z jego ust.

"Ohhhmmm..."

Otworzył oczy - i poczuł przypływ ulgi. Jej dwie przyjaciółki skręciły na zachód Clubhouse Avenue w kierunku wody. Ashley szła dalej na południe samą Main Street, obok parku dla psów.

Niektóre popołudnia spędzała tam, patrząc, jak psy przedzierają się przez pokrytą wiórami drewnianymi ziemię w poszukiwaniu piłek tenisowych. Ale nie dzisiaj. Dziś szła z zamiarem, jakby miała gdzie być.

Gdyby wiedziała, co ją czeka, nie zawracałaby sobie głowy.

Ta myśl sprawiła, że uśmiechnął się do siebie.

Zawsze uważał, że jest atrakcyjna. A kiedy szedł ulicą za nią, upewniając się, że ustępuje miejsca kawalkadzie licealistów, po raz kolejny podziwiał jej szczupłe, wysportowane ciało surfera. Miała na sobie różową spódniczkę, która zatrzymała się tuż nad kolanami, i jasnoniebieski top, który ściśle ją obejmował.

Wykonał swój ruch.

Ogarnął go ciepły spokój. Uruchomił niekonwencjonalnie wyglądającego e-papierosa, który spoczywał na konsoli środkowej vana i delikatnie nacisnął stopę na pedał gazu.

Podjechał obok niej do vana i zawołał przez otwarte okno pasażera.

"Hej."

W pierwszej chwili wyglądała na zaskoczoną. Zmrużyła oczy w kierunku pojazdu, wyraźnie nie mogąc stwierdzić, kto to jest.

"To ja," powiedział swobodnie. Zaparkował furgonetkę, pochylił się i otworzył drzwi pasażera, aby mogła zobaczyć, kto to jest.

Pochyliła się trochę, żeby lepiej się przyjrzeć. Po chwili zobaczył coś w rodzaju uznania na jej twarzy.

"O, cześć, przepraszam," przeprosiła.

"Nie ma problemu," zapewnił ją, zanim wziął długi haust.

Przyjrzała się dokładniej urządzeniu w jego dłoni.

"Nigdy wcześniej nie widziałam takiego."

"Chcesz to sprawdzić?" zaproponował tak swobodnie, jak tylko mógł.

Przytaknęła i podeszła bliżej, pochylając się. Pochylił się w jej stronę również, jakby miał zamiar wyjąć go z ust i podać jej. Ale kiedy była w odległości około trzech stóp, kliknął mały przycisk na urządzeniu, co spowodowało otwarcie małej klamry, która rozpyliła substancję chemiczną prosto na jej twarz, w niewielkiej mgle. W tym samym momencie podniósł maskę do własnego nosa, aby samemu nie oddychać.

Było to tak subtelne i ciche, że Ashley nawet nie zauważyła. Zanim zdążyła zareagować, jej oczy zaczęły się zamykać, a ciało osuwać.

Była już pochylona do przodu, tracąc przytomność, a on musiał tylko sięgnąć po nią i ulżyć jej na siedzeniu pasażera. Dla postronnego obserwatora mogłoby to nawet wyglądać, jakby wsiadła z własnej woli.

Serce mu waliło, ale przypomniał sobie, żeby zachować spokój. Doszedł już tak daleko.

Sięgnął po okaz, pociągnął za sobą drzwi pasażera i odpowiednio zabezpieczył jej pasy bezpieczeństwa, a potem swoje. Wreszcie pozwolił sobie na ostatni powolny, głęboki wdech i wydech.

Kiedy był pewien, że wybrzeże jest czyste, wyjechał na ulicę.

Wkrótce wtopił się w popołudniowy ruch w południowej Kalifornii, jako kolejny dojeżdżający do pracy, próbujący odnaleźć się w morzu ludzi.




Rozdział pierwszy (1)

==========

ROZDZIAŁ PIERWSZY

==========

Poniedziałek

Późne popołudnie

Detektyw Keri Locke błagała samą siebie, żeby tym razem tego nie robić. Jako najmłodszy detektyw w wydziale West Los Angeles Pacific Division Missing Persons Unit oczekiwano od niej, że będzie pracować ciężej niż ktokolwiek inny w wydziale. A jako trzydziestopięcioletnia kobieta, która dołączyła do służby dopiero cztery lata temu, często miała wrażenie, że jest najciężej pracującym gliną w całej LAPD. Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby wyglądać, jakby robiła sobie przerwę.

Wokół niej wydział tętnił aktywnością. Przy pobliskim biurku siedziała starsza Latynoska, składając zeznanie w sprawie kradzieży torebki. W głębi korytarza zatrzymano złodzieja samochodów. To było typowe popołudnie w tym, co stało się jej nowym, normalnym życiem. A jednak to powracające pragnienie trawiło ją, nie pozwalając się zignorować.

Poddała się temu. Wstała i podeszła do okna, które wychodziło na Culver Boulevard. Stanęła tam i niemal mogła zobaczyć swoje odbicie. W tańczącym blasku popołudniowego słońca wyglądała po części jak człowiek, po części jak duch.

Tak właśnie się czuła. Wiedziała, że obiektywnie rzecz biorąc, była atrakcyjną kobietą. Pięć stóp sześć i około 130 funtów - 133, jeśli miała być szczera - z włosami w kolorze brudnego blondu i figurą, która uniknęła porodu stosunkowo bez szwanku, wciąż przyciągała wzrok.

Ale gdyby ktoś przyjrzał się bliżej, zobaczyłby, że jej brązowe oczy są czerwone i przekrwione, czoło ma splecione z przedwczesnych linii, a jej skóra często ma bladość ducha.

Jak w większość dni, miała na sobie prostą bluzkę włożoną w czarne spodnie i czarne mieszkania, które wyglądały profesjonalnie, ale łatwo było w nich biegać. Włosy miała zaczesane do tyłu w koński ogon. To był jej nieoficjalny uniform. Praktycznie jedyną rzeczą, która zmieniała się codziennie, był kolor bluzki, którą nosiła. To wszystko wzmacniało jej poczucie, że bardziej zaznacza czas niż naprawdę żyje.

Keri wyczuła ruch kątem oka i wyrwała się z zadumy. Nadchodzili.

Za oknem Culver Boulevard był w większości pozbawiony ludzi. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się ścieżka do biegania i jazdy na rowerze. W większość dni późnym popołudniem dławił ją ruch pieszy. Ale dziś było nieubłaganie gorąco, z temperaturą w wysokich dziewięćdziesiątych i bez żadnej bryzy, nawet tutaj, mniej niż pięć mil od plaży. Rodzice, którzy normalnie odprowadzali swoje dzieci do domu ze szkoły, wzięli dziś swoje klimatyzowane samochody. Z wyjątkiem jednego.

Dokładnie o 4:12, jak w zegarku, młoda dziewczyna na rowerze, około siedmiu lub ośmiu lat, pedałowała powoli w dół ścieżki. Miała na sobie fantazyjną białą sukienkę. Jej młoda mama jechała za nią w dżinsach i koszulce, z plecakiem przewieszonym swobodnie przez ramię.

Keri zwalczyła niepokój kłębiący się w jej żołądku i rozejrzała się, czy ktoś w biurze ją obserwuje. Nikt nie był. Pozwoliła sobie poddać się swędzeniu, którego próbowała nie podrapać przez cały dzień, i gapiła się.

Keri obserwowała ich zazdrosnymi, pełnymi uwielbienia oczami. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, nawet po tylu razach przy tym oknie. Dziewczyna była identyczna z Evie, aż do falujących blond włosów, zielonych oczu, nawet lekko skrzywionego uśmiechu.

Stała tam w transie, wpatrując się w okno długo po tym, jak matka i dziecko zniknęli z pola widzenia.

Kiedy w końcu otrząsnęła się z tego i odwróciła się z powrotem w stronę świetlicy, starsza Latynoska już wychodziła. Złodziej samochodów został rozpatrzony. Jakiś nowy przestępca, zakuty w kajdanki i krnąbrny, wsunął się na swoje miejsce przy okienku rezerwacji, a czujny mundurowy stał przy jego lewym łokciu.

Zerknęła na cyfrowy zegar na ścianie nad ekspresem do kawy. Widniała na nim godzina 4:22.

Czy ja naprawdę stoję przy tym okienku od dziesięciu solidnych minut? Jest coraz gorzej, a nie lepiej.

Ze spuszczoną głową wróciła do biurka, starając się nie nawiązać kontaktu wzrokowego z ciekawskimi współpracownikami. Usiadła i przejrzała akta na biurku. Sprawa Martine była w dużej mierze zakończona, czekała tylko na podpis prokuratora, zanim mogła ją wrzucić do szafy "kompletna do czasu procesu". Sprawa Sandersa była wstrzymana, dopóki CSU nie wróci ze swoim wstępnym raportem. Wydział Rampart poprosił Pacific o zbadanie prostytutki o imieniu Roxie, która zniknęła z radaru; współpracownik powiedział im, że zaczęła pracować w Westside i mieli nadzieję, że ktoś z jej jednostki to potwierdzi, żeby nie musieli otwierać akt.

Trudną rzeczą w sprawach zaginięć, przynajmniej dla dorosłych, było to, że zniknięcie nie było przestępstwem. Policja miała więcej swobody w przypadku nieletnich, w zależności od wieku. Ale generalnie nic nie stało na przeszkodzie, by ludzie po prostu zniknęli z życia. Zdarzało się to częściej, niż większość ludzi by się spodziewała. Bez pewnych dowodów na nieuczciwą grę, organy ścigania były ograniczone w tym, co mogły legalnie zrobić w ramach śledztwa. Z tego powodu sprawy takie jak Roxie często umykały przez szczeliny w systemie.

Wzdychając z rezygnacją, Keri zdała sobie sprawę, że o ile nie zdarzy się coś nadzwyczajnego, to naprawdę nie ma powodu, by zostawać tu dłużej niż do piątej.

Zamknęła oczy i wyobraziła sobie siebie, za niecałą godzinę, siedzącą na swojej łodzi mieszkalnej, Sea Cups, nalewającą sobie trzy palce - no dobra, cztery - Glenliveta i zasiadającą do wieczoru z resztkami chińskiego jedzenia na wynos i kilkoma powtórkami Skandalu. Jeśli ta spersonalizowana terapia nie wypali, może skończyć z powrotem na kanapie dr Blanc, co było nieciekawą alternatywą.

Zaczęła już pakować swoje akta na ten dzień, kiedy wszedł Ray i usiadł na krześle naprzeciwko dużego biurka, które dzielili. Ray był oficjalnie detektywem Raymondem "Big" Sandsem, jej partnerem od prawie roku, a przyjacielem od mniej więcej siedmiu.

Pod każdym względem pasował do swojego pseudonimu. Ray (Keri nigdy nie nazywała go "Dużym" - nie potrzebował głaskania ego) był mierzącym sześć stóp i cztery nogi, 230-funtowym czarnym facetem z błyszczącą łysiną, wyszczerbionym dolnym zębem, starannie przyciętą kozią bródką i zamiłowaniem do noszenia koszul o rozmiar za małych, żeby podkreślić swoją budowę.




Rozdział pierwszy (2)

Czterdziestoletni Ray wciąż przypominał zdobywcę brązowego medalu olimpijskiego, którym był w wieku dwudziestu lat, i zawodowego pretendenta do tytułu wagi ciężkiej, z rekordem 28-2-1, którym był do wieku dwudziestu ośmiu lat. Wtedy to mały, chropowaty południowiec, niższy od niego o pięć cali, wyłupił mu prawe oko złośliwym hakiem i wszystko się zatrzymało. Przez dwa lata nosił opaskę, nie lubił tego dyskomfortu i w końcu dostał szklane oko, które jakoś mu się sprawdziło.

Podobnie jak Keri, Ray wstąpił do Mocy później niż większość, gdy szukał nowego celu po trzydziestce. Szybko awansował w szeregach i był teraz starszym detektywem w jednostce ds. osób zaginionych w Pacific Division, czyli MPU.

"Wyglądasz jak kobieta marząca o falach i whiskey" - powiedział.

"Czy to takie oczywiste?" zapytała Keri.

"Jestem dobrym detektywem. Moje zdolności obserwacyjne są niezrównane. Poza tym, już dwa razy dzisiaj wspomniałeś o swoich ekscytujących planach wieczornych".

"Co mogę powiedzieć? Jestem nieugięty w dążeniu do swoich celów, Raymond."

Uśmiechnął się, jego jedno dobre oko zdradzało ciepło, które skrywało jego fizyczne zachowanie. Keri była jedyną osobą, której wolno było zwracać się do niego po właściwym imieniu. Lubiła mieszać je z innymi, mniej pochlebnymi, tytułami. On często robił to samo wobec niej.

"Słuchaj, Mała Miss Sunshine, może lepiej byłoby, gdybyś ostatnie kilka minut swojej zmiany poświęciła na sprawdzenie w CSU sprawy Sandersa, zamiast marzyć o piciu dziennym".

"Picie dzienne?" powiedziała, kpiąco obrażona. "To nie jest picie dzienne, jeśli zaczynam po piątej, Gigantor".

Już miał na nią wrócić, gdy zadzwoniła linia. Keri odebrała, zanim Ray zdążył cokolwiek powiedzieć i wytknęła mu figlarnie język.

"Wydział Pacyfiku ds. osób zaginionych. Mówi detektyw Locke."

Ray też się dodzwonił, ale się nie odzywał.

Kobieta przy telefonie brzmiała młodo, późne lata dwudzieste lub wczesne trzydzieste. Zanim jeszcze powiedziała, po co dzwoni, Keri zauważyła zmartwienie w jej głosie.

"Nazywam się Mia Penn. Mieszkam przy Dell Avenue w kanałach Wenecji. Martwię się o moją córkę, Ashley. Powinna być w domu ze szkoły przed trzecią trzydzieści. Wiedziała, że zabieram ją na wizytę u dentysty o czwartej czterdzieści pięć. Napisała mi SMS-a tuż przed wyjściem ze szkoły o trzeciej, ale nie ma jej tutaj i nie odpowiada na żadne moje telefony ani SMS-y. To do niej w ogóle nie podobne. Ona jest bardzo odpowiedzialna."

"Pani Penn, czy Ashley zwykle jeździ czy chodzi do domu?" zapytała Keri.

"Ona chodzi. Jest dopiero w dziesiątej klasie - ma piętnaście lat. Nawet nie zaczęła jeszcze Driver's Ed".

Keri spojrzała na Raya. Wiedziała, co chciał powiedzieć i tak naprawdę nie mogła się z tym spierać. Jednak coś w tonie Mii Penn dotarło do niej. Mogła stwierdzić, że kobieta ledwo trzyma się na nogach. Tuż pod powierzchnią kryła się panika. Chciała poprosić go o odstąpienie od protokołu, ale nie potrafiła wymyślić wiarygodnego powodu, dlaczego.

"Pani Penn, tu detektyw Ray Sands. Prowadzę konferencję. Proszę wziąć głęboki oddech, a potem powiedzieć mi, czy pani córka kiedykolwiek wcześniej wróciła późno do domu".

Mia Penn zaczęła, zapominając o części dotyczącej głębokiego oddechu.

"Oczywiście," przyznała, starając się ukryć ekscytację w swoim głosie. "Jak już mówiłam, ma piętnaście lat. Ale zawsze wysyłała SMS-y lub dzwoniła, jeśli nie wracała w ciągu godziny lub dłużej. I nigdy, jeśli mieliśmy plany."

Ray odpowiedział, nie zerkając na to, co wiedział, że będzie dezaprobującym spojrzeniem Keri.

"Pani Penn, oficjalnie pani córka jest nieletnia i dlatego typowe przepisy dotyczące zaginięcia nie mają zastosowania, jak w przypadku osoby dorosłej. Mamy szersze uprawnienia do prowadzenia śledztwa. Ale mówiąc szczerze, nastolatka, która nie odpowiada na SMS-y matki i nie ma jej w domu mniej niż dwie godziny po zakończeniu szkoły - to nie spowoduje takiej natychmiastowej reakcji, na jaką pani liczy. W tym momencie niewiele możemy zrobić. W takiej sytuacji najlepiej przyjść na posterunek i złożyć raport. Powinien pan to zrobić. Nie ma w tym nic złego i może to przyspieszyć sprawy, jeśli będziemy musieli zwiększyć zasoby."

Nastąpiła długa pauza zanim Mia Penn odpowiedziała. Jej głos miał ostrą krawędź, której wcześniej nie było.

"Jak długo muszę czekać, zanim pan 'zwiększy' zasoby, detektywie?" zażądała. "Czy dwie kolejne godziny wystarczą? Czy muszę czekać, aż zrobi się ciemno? Aż rano nie będzie jej w domu? Założę się, że gdybym była -".

Cokolwiek Mia Penn miała zamiar powiedzieć, powstrzymała się, jakby wiedziała, że wszystko, co jeszcze doda, przyniesie efekt przeciwny do zamierzonego. Ray miał już odpowiedzieć, ale Keri uniosła rękę i obdarzyła go swoim opatentowanym spojrzeniem "pozwól mi się tym zająć".

"Proszę posłuchać, pani Penn, tu znowu detektyw Locke. Mówiłaś, że mieszkasz w kanałach, prawda? To po drodze do mojego domu. Daj mi swój adres e-mail. Wyślę ci formularz o zaginionych osobach. Możesz zacząć go wypełniać, a ja wpadnę, żeby pomóc ci go dokończyć i przyspieszyć wprowadzenie go do systemu. Jak to brzmi?"

"Brzmi dobrze, detektywie Locke. Dziękuję."

"Nie ma sprawy. I hej, może Ashley będzie w domu zanim tam dotrę i będę mogła dać jej surowy wykład na temat lepszego informowania jej mamy bez żadnych opłat."

Keri zebrała swoją torebkę i klucze, przygotowując się do wyruszenia do domu Pennów.

Ray nie powiedział ani słowa, odkąd się rozłączyli. Wiedziała, że po cichu się denerwuje, ale nie chciała spojrzeć w górę. Gdyby zwrócił na nią uwagę, wtedy to ona dostałaby wykład, a nie była w nastroju.

Ale Ray najwyraźniej nie potrzebował kontaktu wzrokowego, żeby powiedzieć swoje.

"Kanały nie są na twojej drodze do domu".

"Są tylko trochę poza moją drogą," nalegała, wciąż nie patrząc w górę. "Więc będę musiała poczekać do szóstej trzydzieści, żeby wrócić do przystani i Olivii Pope i współpracowników. Nic wielkiego."

Ray wydyszał i odchylił się w fotelu.

"To jest wielka sprawa. Keri, jesteś tu detektywem już prawie rok. Lubię mieć cię za partnera. I wykonałaś kilka świetnych prac, nawet zanim dostałaś tarczę. Sprawa Gonzalesa, na przykład. Nie sądzę, żebym ja ją rozwiązał, a prowadzę te sprawy o dekadę dłużej niż ty. Masz jakiś szósty zmysł w tych sprawach. Dlatego w dawnych czasach korzystaliśmy z twoich zasobów. I dlatego masz potencjał, by być naprawdę wielkim detektywem".




Rozdział pierwszy (3)

"Dzięki", powiedziała, choć wiedziała, że nie skończył.

"Ale masz jedną poważną słabość i to cię zrujnuje, jeśli się z nią nie uporasz. Musisz pozwolić systemowi działać. Jest tu z jakiegoś powodu. Siedemdziesiąt pięć procent naszej pracy wykona się samo w ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin bez naszej pomocy. Musimy na to pozwolić i skupić się na pozostałych dwudziestu pięciu procentach. Jeśli tego nie zrobimy, doprowadzimy do tego, że sami będziemy się męczyć. Stajemy się bezproduktywni lub co gorsza - przeciwproduktywni. A wtedy zdradzamy ludzi, którzy naprawdę nas potrzebują. To część naszej pracy, aby wybrać nasze bitwy."

"Ray, nie zarządzam Amber Alert ani nic takiego. Pomagam tylko zmartwionej matce wypełnić kilka dokumentów. I naprawdę, to tylko piętnaście minut z mojej drogi."

"I..." powiedział oczekująco.

"I było coś w jej głosie. Ona trzyma coś z tyłu. Chcę po prostu porozmawiać z nią twarzą w twarz. To może być nic. A jeśli tak, to wyjdę."

Ray potrząsnął głową i spróbował jeszcze raz.

"Ile godzin zmarnowałeś na tego bezdomnego dzieciaka w Palms, co do którego byłeś pewien, że zaginął, ale nie zaginął? Piętnaście?"

Keri wzruszyła ramionami.

"Lepiej być bezpiecznym niż żałować," mruknęła pod nosem.

"Lepiej zatrudnić niż zwolnić za niewłaściwe wykorzystanie zasobów wydziału," odparł.

"Jest po piątej," powiedziała Keri.

"Znaczenie?"

"Znaczy, że jestem poza godzinami pracy. A ta matka czeka na mnie".

"Wydawałoby się, że nigdy nie jesteś poza czasem. Oddzwoń do niej, Keri. Powiedz jej, żeby wysłała e-mailem formularze z powrotem, kiedy skończy. Powiedz jej, żeby zadzwoniła tutaj, jeśli będzie miała jakieś pytania. Ale idź do domu."

Była tak cierpliwa, jak tylko mogła, ale jeśli chodzi o nią, rozmowa była skończona.

"Do zobaczenia jutro, panie Clean," powiedziała, dając mu ścisk na ramieniu.

Kierując się na parking i do swojej dziesięcioletniej srebrnej Toyoty Prius, próbowała przypomnieć sobie najszybszy skrót do kanałów weneckich. Już czuła pilną potrzebę, której nie rozumiała.

Taką, która jej się nie podobała.



Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Znaki śmierci"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści